Władysław Henryk Piotrowski
Piotrowscy ze Strachociny w Ziemii Sanockiej
2. Lata powojenne - "Exodus"
Omówienie czasów |
Wołacze-Piotrowscy |
Berbecie-Piotrowscy
Siury-Piotrowscy |
Piotrowscy „Spod Stawiska” |
"Gorliccy" Piotrowscy
Giyry-Piotrowscy |
Piotrowscy „Z Kowalówki” |
Kondy-Piotrowscy
Piotrowscy „Zza Potoczka” |
Piotrowscy „spod Mogiły” |
Błaszczychy-Piotrowscy
Frynie-Piotrowscy |
„Błażejowscy”-Piotrowscy |
„Jajasie”-Piotrowscy
„Kozłowscy”-Piotrowscy |
„Szumy”-Piotrowscy |
Lata po II wojnie światowej w historii kraju i rodu Piotrowskich to okres przełomowy. Początki tego przełomu sięgają lat bezpośrednio powojennych, ale dopiero początek lat 50-tych uzmysłowił przeciętnemu Polakowi doniosłość zmian jakie zaszły w sytuacji społeczno-politycznej kraju. A nastał wtedy okres naprawdę rewolucyjny, zmiany następowały bardzo szybko we wszystkich dziedzinach życia. Koniec lat 40-tych i pierwsza połowa lat 50-tych to okres stalinizmu, okres brutalnego forsowania zmian na wsiach. Na siłę zakładano spółdzielnie produkcyjne, wzrosła presja na wstępowanie mieszkańców wsi do partii, trwała walka z "kułakami", rozpoczęto ostrą walkę z Kościołem.
Wszystko to, jak już wspomniano w cz. I (Pierwsza połowa XX wieku - Początki wielkiej emigracji
) tego rozdziału, nie ominęło Strachociny, ale i tutaj dała o sobie znać strachocka specyfika. Zdecydowanie większe przywiązanie do tradycji, do Kościoła, spowodowało, że tzw. "nowe" torowało sobie tutaj z trudem drogę. Spółdzielni nie założono, partia nie rozwinęła się, mimo że opornych można było łatwo szykanować, przenosząc ich w pracy (na Kopalni) w odległe strony, co praktycznie równało się zwolnieniu. Piotrowscy swoim stosunkiem do przemian nie różnili się od reszty Strachoczan. Ten stosunek był bardzo różny, niektóre rzeczy zwalczano z ogromnym uporem, inne witano z entuzjazmem, często zbyt pochopnie kojarząc poszczególne korzystne zmiany z komunizmem. Bardzo źle przyjmowano walkę z Kościołem. Długo bojkotowano, np. zniesienie niektórych świąt kościelnych, nie wysyłano dzieci do szkoły w te dni (mali Piotrowscy mieli z tego powodu zawsze obniżone oceny ze sprawowania), oczywiście nie pracowano w tych dniach na roli. Podobnie miała się sprawa ze ślubami cywilnymi. Emocje wokół tej sprawy trwały długo, wygasły dopiero w latach 60-tych. Także bardzo źle przyjmowano nowe porządki gospodarcze, ogromne kontyngenty (nie mniejsze niż w czasach okupacji), szarwarki (obowiązkowe roboty publiczne na drogach), biurokrację na każdym kroku. Z kolei wiele zmian, które bardzo ceniono, wynikających zasadniczo z ogólnych zmian cywilizacyjnych, którym podlegał cały świat powojenny, wiązano z wprowadzeniem nowego ustroju w Polsce. Były to takie ważne sprawy jak stosunkowa łatwość znalezienia pracy, łatwy dostęp do szkół, elektryfikacja, itd.
Generalnie rzecz biorąc, Piotrowscy dość trzeźwo, choć niekoniecznie identycznie, oceniali nową rzeczywistość. Bardziej "upolitycznieni" emocjonowali się każdym nowym pociągnięciem władzy, każdym wydarzeniem międzynarodowym, słuchali (co nie było takie bezpieczne w tym czasie) "Wolnej Europy" i "Głosu Ameryki", polskich rozgłośni radiowych na Zachodzie. Po wysłuchaniu audycji odbywały się długie namiętne dyskusje polityczne. Inni, ci spokojniejsi "z natury", byli zwolennikami trzymania się daleko od spraw polityki. Kobiety raczej nie wtrącały się do męskich dyskusji, traktując je z wyrozumiałością, z jaką traktują matki zabawy swoich dzieci. One "chodziły po ziemi", troszczyły się o codzienne życie, o dzieci, dom, obejście. W drugiej połowie lat 50-tych, po śmierci Stalina i Bieruta, po krwawych wydarzeniach "poznańskiego czerwca 56r.", przyszedł okres popaździernikowej odwilży. Polska zachłysnęła się nadzieją na demokratyczne zmiany, do władzy doszedł Gomółka, rodak z podkrośnieńskiej Korczyny. Okres tuż po Październiku zdawał się spełniać te nadzieje, z biegiem czasu było jednak coraz gorzej..
Początek II połowy XX wieku dla rodu Piotrowskich, podobnie jak i dla większości Strachoczan, był przełomem z jeszcze innego powodu. W tym okresie wyruszyła w świat po ukończeniu szkoły podstawowej cała grupa przedstawicieli kolejnego pokolenia Potrowskich. Co prawda, nie byli oni pierwsi z rodu Piotrowskich, którzy opuścili rodzinną wieś, do połowy XX wieku zrobiło to wielu Piotrowskich, szczególnie w okresie dużej emigracji za ocean, ale ta powojenna "fala" miała inny, wręcz symboliczny, charakter. Po latach okaże się, że zapoczątkowała ona proces w wyniku którego, po pół wieku, nieledwie cały ród Piotrowskich wywędruje ze Strachociny w świat, w rodzinnej wsi zostanie zaledwie kilku jego przedstawicieli. Ten proces można jedynie porównać z biblijnym "exodusem". Jednocześnie ta grupa była pierwszą wśród Piotrowskich na taką skalę, która porzuciła tradycyjny zawód rolnika.
W tym czasie ród Piotrowskich w Strachocinie znajduje się u szczytu swojego rozwoju ilościowego. Składa się z ok. 35 rodzin jednopokoleniowych. Piotrowscy po okropnościach II wojny światowej i okresu wojny domowej z ukraińską UPA, startują do normalnego życia. Podstawą utrzymania większości rodzin jest praca ojców na kopalni Strachocina. Praktycznie z każdej rodziny co najmniej jedna osoba tam pracuje. Zarobki na kopalni (tak mówiono w Strachocinie, nie "w kopalni" lecz "na kopalni") nie były duże, ale wystarczały na bieżące wydatki, kształcenie dzieci, a nawet, w przypadku niektórych, na znaczne inwestycje w gospodarstwie. Praca zawodowa i sprawy kopalni wypełniały dużą część życia dorosłych Piotrowskich. W pracy stykali się najczęściej z tymi samymi ludźmi, którzy żyli obok nich na co dzień we wsi. Z jednej strony rozmowy o problemach kopalni toczyły się godzinami w domach, szczególnie w długie zimowe wieczory, z drugiej, w pracy omawiano sprawy rodzinne, gospodarcze, wiejskie. Dzięki temu życie kopalni i życie na wsi stanowiły jedną, harmonijną całość. Wszyscy o wszystkim i o wszystkich wszystko wiedzieli, kobiety, mimo że nie pracowały na kopalni, znały wszystkie, najgłupsze nawet, plotki kopalniane, świetnie orientowały się w problemach, szczególnie sprawach personalnych, kopalni. Oczywiście, poza dodatnimi stronami takiego układu, takimi jak duży stopień społecznej kontroli zachowań, zdolność do obrony przed naporem komunistycznej propagandy, były także minusy, ingerowanie w osobiste sprawy innych ludzi, w jakimś stopniu ograniczenie ich wolności osobistej. Przy dużej nietolerancji, a zarazem ostrych wymaganiach etycznych obowiązujących w strachockiej społeczności, prowadziło to czasem do ludzkiej krzywdy a nawet tragedii. W przypadku Piotrowskich sprawy nigdy nie zachodziły aż tak daleko, ale konfliktów z tym związanych nie brakowało.
Uzupełnieniem dochodów Piotrowskich (bo tak trzeba to nazwać, takie były proporcje finansowe) były gospodarstwa rolne. Piotrowscy w omawianym okresie nie byli właścicielami dużych gospodarstw. Ciągłe podziały majątków rodzinnych, wynikłe z szybkiego rozrostu rodu, spowodowały, że tylko niektórzy mieli trochę większe gospodarstwa, sięgające 5 ha, większość pozostawała przy zdecydowanie mniejszych, nawet poniżej 2 ha. Te większe wymagały więcej pracy, ale przynosiło trochę większe dochody (tylko trochę większe, bo obciążenia na rzecz komunistycznego państwa rosły ze wzrostem wielkości gospodarstwa jeszcze szybciej). W dziedzinie uprawy roli i prowadzenia gospodarstwa początek II połowy XX wieku nie przyniósł jeszcze zbyt wielu zmian. Lata 50-te to ciągle jeszcze epoka ręcznego siewu, motyki i sierpa. W gospodarstwach uprawiano wszystko, wszystkie cztery zboża, ziemniaki, buraki cukrowe, len, warzywa (w małych ilościach, dla siebie), koniczynę, grykę ("tatarkę"). Ziemniaki i buraki sadzono ręcznie, używając konnego rysulca do robienia bruzd i pługa do przyorywania. Później ręcznie okopywano (buraki wcześniej ręcznie "przerywano", tj. wyrywano w miejscach gdzie wzeszły zbyt gęsto, dosadzając tam gdzie nie wzeszły w ogóle) ), konno redłowano (spulchniano ziemię), wreszcie "podgartano" płużkiem konnym (formowano grządki). Jesienią wykopywano ziemniaki motykami, buraki wyrywano ręcznie. Ziemniaków sadzono stosunkowo dużo, stanowiły one podstawę wyżywienia, zarówno dla ludzi jak i inwentarza (krów i świń). Buraki sadzono głównie cukrowe (pastewnych bardzo mało), w ramach kontraktacji cukrowni w Przeworsku. Kopanie ziemniaków i sprzęt buraków (wyrywanie i oczyszczanie z liści i gliny) były bardzo uciążliwe i ciężkie. Najczęściej wykopki odbywały się w okresie deszczowym i zimnym. Ciężka gliniasta gleba kleiła się do narzędzi i rąk. Wilgoć i zimno powodowały choroby. Zboże także siano ręcznie, bronowano konnymi bronami, później plewiono z chwastów. Robiły to przede wszystkim kobiety, wyrywane chwasty zbierały do zarzuconej na plecy płachty i zanosiły do domu krowom. Żniwa wyglądały ciągle tradycyjnie, jak przed wiekami. Żyto i pszenicę ścinano ("żęto") sierpem, owies i jęczmień (z czasem częściowo także pszenicę) koszono kosami, podobnie jak koniczynę i trawę na łąkach. Len (uprawiano go w latach 50-tych dość dużo, w ramach kontraktacji przez roszarnię w Krośnie) wyrywano ręcznie z korzeniami i wiązano w małe snopeczki. Zboże młócono już w ogromnej większości młocarnią, tylko małe ilości żyta młócono cepami (potrzebna była równa, dobra słoma na różne cele, m.in. na pościel). Cepami młócono także groch, fasolę, len, konopie i koniczynę, ale były to niewielkie ilości. Początkowo w niektórych gospodarstwach używano młocarni własnych (tzw. "sztychówek", napędzanych konnym kieratem), ale dość wcześnie zaczęto sprowadzać duże młocarnie tzw. szerokomłotne, napędzane silnikiem spalinowym. Orkę wykonywano prostym, jednoskibowym pługiem tzw. koleśnym, tzn. wyposażonym w koła (zwane w Strachocinie "koleczkami"), rzadko używanym w innych stronach Polski. Orano najczęściej parą koni, jeden koń był zbyt słaby przy orce na stromych zboczach. Konie w tym czasie posiadali już tylko bogatsi z Piotrowskich, i to tylko po jednym, drugiego dopożyczano od sąsiadów lub krewniaków. Biedniejsi wypożyczali konie, najczęściej w zamian za pomoc w pracach polowych, a nie za pieniądze. Do bronowania szczególnie ciężkiej, zachwaszczonej gleby używano jeszcze w miejsce kultywatora tzw. krzywej brony, tj. brony z drewnianą ramą i długimi, stalowymi zębami. Jedną z najcięższych prac polowych pozostawało, tak jak dawniej, wywożenie obornika, zawsze robiono to parą koni.
W hodowli także nie nastąpiły w tym okresie zbyt duże zmiany. Krowy pasiono tradycyjnie na drogach i skrawkach łąk od maja do listopada, zimą stały w oborze przy suchej koniczynie i słomie. Próby wprowadzenia do uprawy lucerny w miejsce koniczyny zasadniczo nie dały rezultatu (uprawiano lucernę, ale na małą skalę). O innych roślinach nikt nie myślał. Nie robiono także, tak modnej w całej Polsce, kiszonki z liści buraczanych. Poza krowami (i koniem) próbowano hodować owce, ale bez większego powodzenia. Nie było tradycji przerabiania wełny, za baraniną nikt nie przepadał. Oczywiście, hodowano duże ilości kur (jednak nie na skalę przemysłową), gęsi (tradycyjnie bardzo dużo), okresowo króliki, ale drugim, obok krów, głównym zwierzęciem hodowlanym były świnie. One dawały główny dochód z gospodarstwa (zboża i ziemniaków raczej nie sprzedawano, całość skarmiano w gospodarstwie), w większości gospodarstw raz w roku zabijano także jedną sztukę na własne potrzeby. Praca w oborze była ciężka, nie było mowy o jakiejkolwiek mechanizacji. Wodę noszono ręcznie w wiadrach, podobnie ręcznie usuwano obornik. Cięższe prace wykonywali mężczyźni, lżejsze kobiety, w rodzinach Piotrowskich ciągle obowiązywał tradycyjny podział na prace "męskie" i "kobiece", mężczyźni rzadko zabierali się do prac zarezerwowanych zwyczajowo dla kobiet, np. do dojenia krów. Częściej kobietom zdarzało się wykonywać typowe męskie prace, np. koszenie kosą. Wynikało to z konieczności, mężczyźni pracowali na kopalni, często na zmiany, i nie zawsze byli w domu. Inwentarz w gospodarstwach Piotrowskich nie był liczny, w większych najczęściej były to 3 krowy, 3 świnie i koń, czasem zdarzało się, że świń było więcej. W mniejszych prawie zawsze były to 2 krowy (mleko było bardzo ważnym składnikiem strachockiej diety) i 2 świnie. Pod koniec lat 50-tych zorganizowano we wsi skup mleka, dało to impuls do bardziej troskliwego traktowania krów w gospodarstwie. Dotychczas pod względem żywienia traktowano je zdecydowanie gorzej niż konie i świnie.
Praca na roli i przy inwentarzu (oraz na kopalni) praktycznie wypełniała czas mężczyznom, tak więc prawie całość prac domowych spadała na barki kobiet (które, oczywiście, brały także czynny udział w pracach polowych). Trochę to inaczej wyglądało w każdym z domów, w gospodarstwach mniejszych, mężczyźni mieli trochę więcej czasu na pomoc w domu. Czasem do pomocy zmuszała ich sytuacja rodzinna, czasem po prostu lubili te zajęcia. Prace te obejmowały, oprócz przygotowania posiłków, także pranie, prasowanie, sprzątanie, naprawianie odzieży, naprawy i remonty mieszkania itp.
Gotowanie o tyle nie było problemem (od strony technicznej), że do gotowania w większości domów Piotrowskich używano już w tym czasie gazu, tak więc nie było już kłopotów z utrzymywaniem ognia, przygotowywaniem drewna itd. Większym problemem było pieczenie chleba, bo jeszcze długi czas, tak jak kiedyś, używano do tego celu drewna (czasem dodatkowo, oprócz gazu, miało to jakoby poprawiać smak chleba). Chleb pieczono najczęściej raz w tygodniu, przechowywano w chłodnej komorze. Technologia wypieku nie zmieniła się od lat. Używano zasadniczo mąki żytniej, pieczono go na zakwasie naturalnym. Ciasto wyrabiano w drewnianej dzieży, na dnie zawsze pozostawiano trochę ciasta jako zaczyn na następne pieczenie.
Jedną z najcięższych prac domowych było pranie, nawet po wprowadzeniu prymitywnych pralek mechanicznych pod koniec lat 50-tych. Potrzeba noszenia wody ze studni, podgrzewanie tej wody, wylewanie brudnej, wyżymanie dużych prześcieradeł, wszystko to było bardzo czasochłonne, a i wymagało niemałej siły fizycznej. Tutaj często nieodzowna była męska pomoc, wcześnie też do pomocy przy tej robocie były wciągane dzieci. Prasowanie, od czasu elektryfikacji, przestało być uciążliwe. Żelazka elektryczne, obok oczywiście oświetlenia, to były pierwsze urządzenia elektryczne w domu. Wcześniej prasowano żelazkami rozgrzewanymi na gazie (żelazka na węgiel drzewny zarzucono pod koniec lat 40-tych), było to ogromnie uciążliwe, żelazko magazynowało niewiele ciepła, a do tego dochodziły problemy ze smoleniem (brudzeniem) prasowanej odzieży.
Codziennym sprzątaniem domu zajmowały się od najwcześniejszych lat dzieci. Mieszkania nie były duże, tak że sprzątania nie było wiele (w lecie do sprzątania należało także wypędzanie much przy pomocy gałęzi), dość uciążliwe było zmywanie naczyń przy braku bieżącej wody, ale nie były to ciężkie prace. Gruntowne sprzątanie, z myciem okien, naprawami glinianej podłogi, a nawet malowaniem, przeprowadzano dwa razy do roku, przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem. Malowanie domu było dość uciążliwe ze względu na zamieszanie, jakie powodowało w maleńkim mieszkaniu. W początkach lat 50-tych zaczęto malować wnętrza na kolorowo (wcześniej tylko na biało), kładąc na to wzór (najczęściej kwiaty) wałkiem w innym kolorze. Zresztą moda się ciągle zmieniała. Malowano także duże wzory szablonami kupowanymi w Sanoku. Prace te wykonywały kobiety, mężczyźni tylko czasem im pomagali, często pomoc ta polegała jedynie na doradzaniu jaki kolor czy odcień wybrać. Mimo uciążliwości, malowano mieszkanie bardzo często, częściej kuchnię (co roku), która szybko się brudziła. Pracą, którą kobiety wykonywały z przyjemnością, było dekorowanie domu różnego rodzaju makatkami, wyszywankami, serwetkami. Wiele zimowych wieczorów spędzały one na wyszywaniu makatek z hasłami typu: "Niechaj Ci Bóg dobry sprzyja, niech nieszczęście dom Twój mija", czy "Smaczna woda zdrowia doda". Dekorowane były także wszystkie święte figurki w domu, przy pomocy sztucznych kwiatów własnej roboty i gałązek cypryśnika czy świerka.
Wyżywienie w rodzinach Piotrowskich przedstawiało się ciągle bardzo skromnie, ale na przestrzeni lat 50-tych sytuacja pod tym względem uległa ogromnym zmianom. Trzeba zaznaczyć, że występowały tu dość duże różnice pomiędzy poszczególnymi rodzinami. W niektórych występowały nadzwyczajne wydatki, np. budowa domu czy zabudowań gospodarczych, co zmuszało rodzinę do życia w ostrym reżimie oszczędnościowym. W niektórych rodzinach ton życiu nadawało stare pokolenie, wychowane w dzieciństwie w skrajnej biedzie, przyzwyczajone do bardzo skromnego życia. W tych przypadkach skromna dieta była świadomym wyborem, a nie wynikiem biedy. Mięso jedzono ciągle bardzo rzadko, częściej tylko w okresie tradycyjnego "świniobicia", tj. zazwyczaj w lutym, ze względu na łatwość przechowywania mięsa, a także na fakt przygotowywania na Wielkanoc tradycyjnych wędlin (obowiązkowo musiały być szynki i kiełbasy). Okres świąt Bożego Narodzenia był tradycyjnie bezmięsny, nie tylko Wigilia (ta oczywiście obowiązkowo). Za to nie brakowało w tym okresie ciast. Poza tymi dwoma okresami świątecznymi jadano niezwykle ubogo. Groch, fasola z suszonymi jabłkami i gruszkami (suszu z owoców przygotowywano w jesieni bardzo dużo, służył później do przyrządzania potraw oraz kompotu zwanego "juszką"), trzy razy dziennie ziemniaki z zsiadłym mlekiem lub "juszką", kiszona kapusta, różnego rodzaju kasze przyrządzane na różne sposoby (jaglana, gryczana i jęczmienna), barszcz (nazwę "białego barszczu" nosiła strachocka odmiana doskonałego żuru z kiszonej żytniej mąki, barszcz z buraków zabielany nosił nazwę "kwasówki"), różnego rodzaju kluski (z makiem, twarogiem, kapustą, tłuszczem ze skwarkami), placki z powidłami itd. itp. Mleko najczęściej jadano zsiadłe, odciągane, ze śmietany robiono masło przeznaczone na sprzedaż. Zresztą także większość twarogu, tak jak i jajek, sprzedawano na targu w Sanoku. Liczył się każdy grosz w domu. Przysmakiem były jak przed laty pierogi, obowiązkowa potrawa niedzielna w każdej rodzinie Piotrowskich. Robiono je przede wszystkim z ziemniaków, ale także z kapusty, twarogu i różnych owoców. Miarą oszczędności w odżywianiu rodziny był fakt, że w niektóre lata gospodynie warzyły z buraków melasę, której używano do słodzenia by zaoszczędzić na cukrze.
W rodzinach, które nie musiały oszczędzać na wydatki nadzwyczajne, można było gospodarzyć pieniędzmi trochę luźniej, można było przeznaczyć więcej pieniędzy na żywność. Czasem decydowały o tym kobiety, które wchodziły w rodziny Piotrowskich. Te, które pochodziły z lepszych strachockich rodzin, a nie brakowało takich, Piotrowscy z reguły sięgali po najlepsze partie małżeńskie we wsi, wynosiły z domu trochę inne przyzwyczajenia kulinarne. Niektóre z nich (nie wszystkie!) potrafiły przeforsować swoje rodzinne upodobania kulinarne, wbrew tradycyjnie oszczędnym małżonkom. Stąd wyżywienie w tych rodzinach było trochę lepsze, bogatsze w potrawy mięsne, kotlety mielone (popularne "sznycle"), schabowe, zrazy. Rzadkością w diecie Piotrowskich były ryby, docierały one do Strachociny bardzo rzadko, głównie jako śledzie solone i konserwy. Nie cieszyły się one powodzeniem, mimo stosunkowo niskiej ceny. Ryb słodkowodnych zasadniczo nie było.
Sytuacja w zakresie wyżywienia szybko się zmieniała. Kobiety uczyły się gotowania i wypieku ciast nawzajem od siebie, a także z przepisów zamieszczanych w prasie (Przyjaciółce, Gromadzie) i w kalendarzach. Szczególnie jeśli chodzi o wypiekanie ciast trwał istny wyścig w poszukiwaniu nowinek. Z biegiem czasu nowinki kulinarne zaczęły wprowadzać dzieci wracające na wakacje czy na urlopy z miasta. Pod koniec lat 50-tych do kuchni zaczęły wchodzić standardowe potrawy "kuchni polskiej", a także takie "technologie" jak wekowanie mięs, przyrządzanie na zimę kompotów, sałatek czy ogórków kiszonych. Wprowadzano także nowe rodzaje ciast (tortowe), nowe rodzaje warzyw, selery, szparagi (tylko próby), pory itd. Przebojem, długo później kontynuowanym, była sałatka warzywna z zielonych pomidorów, ogórków, cebuli itd. Ciągle jednak podstawowym warzywem była kapusta, na zimę przygotowywano ją w potężnej beczce, z całym ceremoniałem (kapustę w beczce ubijały dzieci nogami).
Jeżeli chodzi o odzież, to na początku omawianego okresu ubierano się także bardzo ubogo i tanio. Mężczyźni nosili na co dzień drelichy robocze z kopalni. Podobnie buty, z tym że w lecie dużo chodzono boso (oczywiście, dzieci hasały boso od wczesnej wiosny do późnej jesieni). Kobiety nosiły tanie, kolorowe spódnice i bluzki bawełniane. Na głowach obowiązkowo chustki, zakładane tak, że przykrywały szczelnie włosy. Jedyną okazją wkładania lepszego odzienia były niedziele, święta i inne uroczystości, a także wyjazdy do miasta. Mężczyźni wkładali garnitury, w zimie ciepłe kurtki podbijane futrem owczym. Stare kobiety ciągle jeszcze nosiły coś w rodzaju stroju ludowego, zresztą fabrycznej produkcji. Dominującym elementem tego stroju była duża kraciasta chusta z grubej wełny, zarzucana na ramiona. W rodzinach Piotrowskich dużo odzieży przygotowywał kobiety same (w wielu domach były maszyny do szycia), szyjąc z materiałów nowych, a także przerabiając ze starej odzieży przysyłanej przez krewniaków z Ameryki. Dzieci, dopóki były małe, nosiły najczęściej ubrania szyte przez matki lub "ciotki". Na przestrzeni lat 50-tych w dziedzinie ubioru miały miejsce zapewne największe zmiany, Szczególnie dotyczyło to młodzieży, ale także dorośli zmieniali swoje upodobania. Oczywiście, odbywało się to często w atmosferze konfliktów i kłótni (jeżeli chodzi o młodzież). Każda nowa moda, którą chcieli naśladować młodzi, raziła rodziców, a szczególnie dziadków i babcie. Spodnie u dziewcząt, odkryte włosy (chodzenie bez chustki), krótkie fryzury (ondulowane tj. sztucznie kręcone), krótkie (powyżej kolan) spódnice, buty na wysokich obcasach, każda z tych rzeczy wywoływała istną burzę w domu. Tyczyło to głównie domów w których dorastały córki, moda u chłopców zmieniała się wolniej, zmiany mniej rzucały się w oczy. Ale i tu nie obywało się bez problemów, kraciasta kurtka z "koca" (grubej wełny), z kapturem, zapinana na drewniane kołki, czy narciarskie buty (modne było wtedy noszenie w zimie tzw. narciarek, trzewików sznurowanych ze ściętymi czubami i szeroką podeszwą, służącą do mocowania nart), były niejednokrotnie przyczyną prawdziwych awantur rodzinnych. Następne pokolenie chłopaków będzie miało już, pod tym względem, sytuację niemalże komfortową. Chociaż i później nie obywało się bez docinków, na szczęście już tylko żartobliwych, przy wprowadzaniu w użycie obcisłych spodni czy dżinsów, ze strony ojców czy dziadków. Ale zmieniał się także ubiór rodziców, nawet ojców. Często było to wymuszane przez otaczającą rzeczywistość, po prostu nie można było kupić np. innych spodni jak tylko aktualnie modne, wąskie, a na szycie na miarę nie zawsze było stać Piotrowskich. Poza tym często rodzice nosili odzież czy buty po dzieciach, które już nie korzystały z nich.
Niemniejsze zmiany jak w dziedzinie ubioru miały miejsce w sprawach higieny. Rewolucja w tej dziedzinie spowodowana była głównie przez powracające ze "świata" dzieci, ale także była wymuszona przez zmieniające się otoczenie, ofertę sklepów, wreszcie lekturę gazet z różnymi poradami i słuchaniem radia. Nowe nawyki higieniczne (chociaż do końca lat 60-tych Piotrowscy w Strachocinie nie dorobili się łazienek w domach), mydła toaletowe, szampony, pasty do zębów, wody kwiatowe, wody po goleniu, perfumy, ręczniki frotowe, to wszystko weszło do domów Piotrowskich na przestrzeni lat 50-tych, niestety nie stało się jeszcze obowiązującym standardem. Do prania używano coraz lepszych środków, podobnie do zmywania naczyń, czyszczenia odzieży, czyszczenia butów. Oczywiście, wszystko to było jeszcze nowością, nie było głęboko zakorzenione. Starsi, dziadkowie i babcie, dość opornie wdrażali się do używania tych wszystkich rzeczy.
Ważne miejsce w życiu Piotrowskich od wieków zajmowały sprawy religijne. Oczywiście, wszyscy Piotrowscy byli wierzącymi katolikami, ale sposób podejścia do spraw religii i wiary był w poszczególnych rodzinach i u poszczególnych członków rodu bardzo różny. Generalnie u kobiet, szczególnie tych najstarszych, była to wiara bardzo mocno eksponowana, nieledwie dewocyjna. Pilnie uczęszczały one do kościoła nie tylko w niedziele, ale niektóre także w dni powszednie. Obowiązkowo musiały brać udział w nabożeństwach maryjnych w maju i październiku. Większość należała do żywego różańca, niektóre pracowały bardzo dużo w kościele, stroiły ołtarze, systematycznie robiły "wieczne" lampki z topionego masła (palące się nieustannie przed głównym ołtarzem). W domach często urządzano wspólne rodzinne modlitwy przy różnych okazjach (np. w przypadku burzy, choroby bliskich), oczywiście, wnętrza domów zawieszone były "świętymi" obrazami (były to najczęściej kolorowe oleodruki za szkłem), zastawione figurkami świętych. Religijność mężczyzn była inna. Niemniej głęboka, ale zdecydowanie mniej eksponowana. Większość z nich była regularnie praktykująca, chociaż nie tak demonstracyjnie jak kobiety, chodzili do kościoła, ale raczej jedynie w niedzielę i święta. Często dochodziło do spięć na tle stosunku do religii w poszczególnych domach pomiędzy mężczyznami a kobietami. Ojcowie nie przeszkadzali jednak w wychowywaniu swoich dzieci przez matki (i babki) w duchu tradycyjnej religijności. Córki jako małe dziewczynki "sypały" kwiaty w procesji Bożego Ciała, jako dorastające panienki nosiły obrazy podczas procesji, synowie służyli do mszy jako ministranci, marzeniem każdej matki (a szczególnie babek) było, aby któryś z synów został księdzem.
Stosunek do religii starszego pokolenia mocno kontrastował z podejściem do tych spraw dorastającej młodzieży, zarówno żeńskiej jak i męskiej. Wydaje się, że ogromny napór ideologiczny w szkołach powoli, ale systematycznie robił swoje. Młodzież często traktowała wizytę w kościele (raczej nie ośmielała się wymigiwać z tego obowiązku) jako miejsce spotkań towarzyskich, okazję do pogawędek, pooglądania panienek (i kawalerów), zademonstrowania nowych kreacji czy fryzury, możliwość umówienia się na wieczór. Młodzi mężczyźni w dobrą pogodę często nie wchodzili w ogóle do kościoła, przez cały czas mszy bawiąc się doskonale w cieniu drzew, rozmawiali, żartowali, palili papierosy. Zdarzało się, że niektórzy proboszczowie, chcąc ich zawstydzić, wychodzili z uroczystą procesją po nich. Oczywiście, taka demonstracja pomagała na pewien czas, ale nie na długo. Jeżeli chodzi o Piotrowskich to wspomniane zjawisko nie miało może takiego natężenia, jak średnio we wsi, ale także dało się zauważyć. Jedynym pocieszeniem było to, że wraz ze starzeniem się niesforna młodzież zmieniała swój stosunek do spraw praktyk religijnych, przyjmowała postawę charakterystyczną dla starszych.
Jednym z bardziej spektakularnych objawów życia religijnego były pielgrzymki do cudownego obrazu NMP w Starej Wsi k/Brzozowa. W latach 50-tych ogromna ilość Strachoczan co roku jeździła furmankami, rowerami, wędrowała pieszo, całymi rodzinami, na odpust 15 sierpnia (MB Zielnej). Co bardziej gorliwi pielgrzymi wędrowali także w innych terminach odpustowych (np. Matkę Boską Siewną we wrześniu).
Z życiem religijnym bardzo blisko związane były obrzędy, które towarzyszyły Piotrowskim przez cały rok. Zaczynało się już od wczesnego ranka Nowego Roku, kiedy to po domach chodzili "połażnicy", obowiązkowo mężczyźni, bo kobiety przynosiły nieszczęście. Takiego "połażnika" trzeba było odpowiednio ugościć, oczywiście, obowiązkowo wódką i dobrym jedzeniem. Dzieci chodziły tego ranka po "szczodrakach", wyśpiewując pod drzwiami kolędy i specjalną, tylko w tym dniu śpiewaną przyśpiewkę "Pieczone tu szczodraki" i zbierały prezenty w naturze (słodycze, owoce) i drobne pieniądze. W święto Trzech Króli (6 stycznia), podobnie jak w całej Polsce, święcono mirrę (wonne zioła) i kredę, którą wypisywano po powrocie z kościoła na drzwiach domu napis "K+M+B+rok kolejny". Napis ten zachowany był do następnego roku. W święto MB Gromniczej (2 lutego) święcono w kościele świece zwane gromnicami, które zapalano w okresie burz letnich w celu wyproszenia u Przenajświetszej Panienki ochrony domu przed piorunem (gromem). Gromnice wkładano także do rąk umierającym. W niedzielę Palmową święcono palmy, w Strachocinie były one robione z mioteł trzciny, która rosła nad stawami, jałowca, "bazi" wierzbowych i gałązek kłokoczki. Czas świąt Wielkiej Nocy był związany z różnymi zwyczajami, które nadawały temu okresowi roku specyficzną atmosferę. Święcenie wody w Wielką Sobotę poprzez wkładanie do niej (najczęściej była w butelkach po wódce) węgielków z poświęconego ogniska rozpalonego pod kościołem, w którym palono "koronę cierniową" Chrystusa, święcenie potraw wielkanocnych, robienie pisanek. Pisanki przygotowywały zasadniczo dzieci, trwał nieustanny konkurs na najładniejszą pisankę. Początkowo malowano je tak jak dawniej, techniką woskową, później skrobano kolorowe jajka żyletką. Często były to prawdziwe dzieła sztuki zdobniczej, przeważały ornamenty roślinne i elementy religijne. Obowiązkowym rekwizytem na Wielkanoc był baranek z cukru (lub trwały z gipsu), który stał w świeżej, zielonej trawie (w tym celu siano owies na talerzu lub w jakiejś skrzynce). Podczas śniadania świątecznego (przy śniadaniu zbierały się zawsze całe rodziny, często powiększone o rodziny najbliższych krewniaków) dzielono się święconym jajkiem analogicznie jak opłatkiem wigilijnym. Dzieci popisywały się deklamacją okolicznościowych wierszyków. Poniedziałek Wielkanocny to nie tylko śmigus-dyngus (w Strachocinie raczej mało praktykowany), ale przede wszystkim "kropienie" pola. Robiły to dzieci i młodzież wodą poświęconą w Wielką Sobotę. Na zakończenie "kropienia" robiono duże ognisko, jedzono przyniesione zapasy świąteczne - jajka, kiełbasę (zbierało się zawsze kilkunastu "kropiarzy" z sąsiedztwa), starsi popijali wino lub coś mocniejszego. Zielone Świątki przynosiły "majenie" domów gałęziami lipy i kasztanowca, a także smażenie jajecznicy ("jajówki") w polu przy pasieniu krów. Na ten okres celowo oszczędzano kawałek pastwiska tak, aby wyrosła odpowiednia trawa dla puszczenia bydła luzem. W oktawie Bożego Ciała święcono "wianki" wite z różnych ziół i kwiatów (później zioła z tych wianków były używane jako lekarstwo, zarówno dla ludzi jak i dla bydła), a także "majono" pola gałęziami dębu (warzywnik) i leszczyny (inne uprawy). Sobótka (24 czerwca) to wspaniały wieczór z ogniami na otaczających wieś wzgórzach. Na ten dzień chłopcy przygotowywali kule ze zwiniętych ciasno szmat, nasyconych naftą lub ropą (czerpaną w dowolnych ilościach z otworu na "stawiskach"), które mocowali na długich żerdziach. Później te płonące pochodnie formowane były w najróżniejsze formy, węże, szeregi, zęby itd. Na okolicznych wzgórzach, także daleko od Strachociny, działo się to samo. Widok był wspaniały. Oczywiście, pośrodku płonęło potężne ognisko z gałęzi (nierzadko były to całe drzewa) przygotowywanych tygodniami wcześniej. Święto MB Zielnej (15 sierpnia) to święcenie ziela - wiązanki zbóż, kwiatów, ziół, obowiązkowo owoców kaliny, maku i jabłka na patyku. Wszystkich Świętych to oczywiście porządkowanie grobów i palenie świec i zniczy. Z biegiem czasu zaczął się przyjmować zwyczaj strojenia grobów żywymi kwiatami (głównie chryzantemami).
Święta Bożego Narodzenia to okres wyjątkowo obfity w różne obrzędy. Siano na stole wigilijnym, choinka (obowiązkowo jodełka), słoma w czasie wigilii przynoszona ku uciesze dzieci (tarzały się w niej, walcząc między sobą), cały ceremoniał z potrawami wigilijnymi (koniecznie 12 sztuk) na czele z tradycyjnym "kwasem", strachocką specjalnością. Kulminacyjnym momentem Wigilii było dzielenie się opłatkiem poprzedzone zawsze krótkim "przemówieniem" gospodarza lub najstarszego członka rodziny, zawierającym życzenia ogólne dla wszystkich uczestników wieczerzy, a także życzenia indywidualne dla poszczególnych członków rodziny (np. pomyślnego zdania matury, ukończenia budowy domu, itp.). Opłatek dzielił pomiędzy zebranych gospodarz, uczestnicy nie dzielili się nim pomiędzy sobą (byłoby to niemożliwe ze względu na ogromną ciasnotę, biesiadnicy dosłownie siedzieli jeden na drugim). Blisko spokrewnione rodziny zawsze spożywały wieczerzę wigilijną razem, najpierw w jednym domu, później w następnych - w sumie biesiadowało często 30-40 osób, tłok był ogromny. Po zakończeniu Wigilii w jednym domu, przedstawiciele rodziny wędrowali na kolejne wieczerze wigilijne do rodzin krewniaków. Chętni potrafili w ciągu wigilijnego wieczoru wziąć udział w 4 - 5 wieczerzach, wszędzie mocno zajadając i, niestety, tęgo popijając. W całej wsi trwał ogromny ruch przez cały wieczór, przemieszczające się grupy "wigilijników" śpiewały kolędy, trwało to aż do północy, do "pasterki" w kościele, na którą szła cała wieś. Charakterystyczny dla Strachociny w tym czasie był brak prezentów pod choinką (prezenty przynosił św. Mikołaj 6 grudnia, i tylko dla dzieci), wydaje się, że fakt ten korzystnie wpływał na sam przebieg uroczystości. Czasami zjawiały się "Herody", dla dzieci było to duże wydarzenie. Uroczystości św. Szczepana to zwyczaj święcenia owsa w kościele, którym obrzucano się nawzajem (najwięcej dostawało się młodym dziewczynom) na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana. Z kolei dzień św. Jana (27 grudnia) przynosił szansę wzięcia udziału w Komunii św. pod dwoma postaciami - wierni otrzymywali także wino.
Tak mijał rok, ściśle związany z religią i Kościołem. Zdarzały się także wyjątkowe uroczystości, jak śluby, pogrzeby, I Komunie św., wizyty biskupa.
W takiej atmosferze kulturowej wzrastały także dzieci strachockich Piotrowskich. Wychowaniem ich specjalnie się nie przejmowano, pod tym względem Piotrowscy nie różnili się od przeciętnej strachockiej rodziny. Najmłodszymi opiekowały się kobiety, kilkulatkami zajmowało się już starsze rodzeństwo. Było to ważnym elementem wychowawczym, młodych "opiekunów" uczyło obowiązkowości, zaradności, pomysłowości w wynajdywaniu "sposobów" na zabawianie malucha, a przede wszystkim odpowiedzialności. Maluchy z drugiej strony korzystały ogromnie z kontaktu ze starszym rodzeństwem, uczestnicząc wcześnie w zabawach, pomagając w pracach domowych. Oczywiście, ogólny nadzór należał do rodziców, ale nie wtrącali się oni zbytnio w ten "układ" wychowawczy. Nie mieli zresztą na to zbyt wiele czasu, szczególnie ojcowie. Ci wkraczali najczęściej w momencie, kiedy trzeba było któreś z dzieci ukarać. Chociaż należy podkreślić, że w rodzinach Piotrowskich (i to może była dość duża różnica w stosunku do innych rodzin w Strachocinie) kary cielesne (głównie słynny ojcowski "pasek") były czymś wyjątkowym, częściej dawały klapsa ręką (lub ścierką jak była w ręku) matki i babki. Oczywiście, pod względem podejścia do wychowania dzieci, podobnie jak w innych sprawach, były pewne różnice między domami poszczególnych rodzin Piotrowskich. W niektórych ojcowie mało wtrącali się do wychowania dzieci, szczególnie tam gdzie były to córki, a tradycyjnie wychowaniem córek bardziej zajmowały się matki. W przypadku synów bardziej potrzebna była przysłowiowa ojcowska ręka, z reguły byli trudniejsi w wychowaniu i wymagali większego dyscyplinowania.
Podstawowym elementem w procesie wychowania był udział w pracach domowych i polowych. Od najmłodszych lat dzieci były angażowane do pomocy w tych pracach. Zaczynało się od pomocy w sprzątaniu domu, gotowaniu (to raczej tylko dziewczyny), zmywaniu naczyń, praniu, robieniu zakupów. Wcześnie także dzieci były włączane do prac polowych, zaczynały od prac najprostszych jak pielenie ogródka warzywnego, przechodząc stopniowo do bardziej złożonych i cięższych, jak kopanie kartofli czy "żęcie" zboża sierpem. Ojcowie wdrażali swoich synów do prac z koniem i przy koniu, zarówno w polu jak i w domu czy w wyprawach do miasta. Jedną z podstawowych prac, które programowo należały do dzieci, było pasienie krów. Był to duży problem, bo krowy trzeba było trzymać na powrozach, "pastwiskiem" była wąska droga (ok. 2 m szerokości), z jednej i drugiej strony rosły takie krowie "przysmaki" jak buraki, ziemniaki, czy młode, zielone zboże. "Chytre" krowy tylko czekały na chwilę, gdy pastuch, pochłonięty lekturą ciekawej książki, spuści je z oka, błyskawicznie "przerzucały się" z niesmacznej, często wyschniętej trawy na wspomniane "przysmaki" rosnące obok. Niewiele dawało późniejsze dotkliwe karanie takiej "chytruski", już było po szkodzie.
Praca na szczęście nie wypełniała całego dnia dzieciom. Pozostawało ciągle jeszcze dużo czasu na zabawy (na szczęście dla nich nie było jeszcze telewizji !). A były one najróżniejsze. Dziewczyny oczywiście głównie bawiły się lalkami, ale brały udział także w najróżniejszych zabawach urządzanych wspólnie z chłopakami. A chłopcy mieli nieskończoną ilość pomysłów na zabawę i miłe spędzenie czasu. Robili proce, łuki, strzały (grotami były stare pociski karabinowe z czasów wojny, których było jeszcze wszędzie pełno), dzidy, tarcze, miecze. Wiosną robili przeróżne rzeczy z kory wierzbowej (wiosną najlepiej kora "schodzi" z drewna), fujarki, uprzęże do zabawy w "konie". W okresie Wielkanocy nastawał czas strzelania "na wiwat". Strzelali głównie z karbidu przy pomocy puszek po farbie, a także łusek po dużych pociskach artyleryjskich kalibru 100-200 mm. Były to tzw. "działa", do zamykania ich używano klinów drewnianych wbijanych młotkiem. Działanie takiego "działa" było następujące: do środka wrzucano bryłkę karbidu (węglik wapnia CaC2, "kombinowany" z kopalni) i wlewano trochę wody, zabijano mocno klin, kładziono "działo" w kierunku pustego pola ukośnie w górę, po chwili, gdy stężenie acetylenu wytworzonego z karbidu w środku było odpowiednie (była to kwestia doświadczenia, zbyt małe stężenie dawało słaby wybuch, zbyt duże nie dawało wybuchu tylko zapalenie się acetylenu, tzw. "karbidówę"), przykładano lont w otwór wywiercony w dolnej części łuski. Efektem była głośna eksplozja i wyrzucenie klina na odległość nawet do 100 m. Huk zależał zarówno od odpowiedniego stężenia i ciśnienia gazu jak i od średnicy "działa", największe miały najbardziej "ceniony" niski ton. Na podobnej zasadzie strzelano z puszek po farbie, ale natężenie dźwięku (a o to w tej "zabawie" chodziło) było zdecydowanie mniejsze. Strzelano także przy pomocy pistoletów na główki zapałczane. Polegało to na tym, że w otworek zrobiony w ołowianym wypełnieniu pocisku karabinowego wsypywano "siarkę" zeskrobaną z główek zapałczanych (na jeden raz potrzeba było 2-4 zapałek), wkładano gwóźdź - "papiak" i mocno uderzano. Następował głośny wybuch, szczególnie głośny w zamkniętym pomieszczeniu, np. w kościele (księża ostro protestowali przeciwko strzelaniu w kościele, młodzi Piotrowscy oczywiście tego nie robili). W prostszej wersji pocisk karabinowy był zamocowany w uchwycie drewnianym i uderzało się "papiakiem" o kamień (lub posadzkę kościoła), w bardziej skomplikowanej wersji pistoletowej "papiak" był zbijany zbijakiem naciąganym przez gumę. Do strzelania używano także pistoletów na "korki", kupowanych na odpuście.
Wczesna wiosna to początek wypraw do lasu, w pole, na łąki. Dzieci przynosiły z nich pierwsze kwiaty, "marcówki" (przebiśniegi), przylaszczki, kaczeńce, "kocie portki" (pierwiosnki), które służyły w domu do strojenia "ołtarzyków" z Matką Boską i krzyżyków. Później przychodził czas wypraw "na jagody" (owoce trześni). Trześni było bardzo dużo, ale najczęściej nienajlepsze w smaku. Smacznych trzeba było szukać, młodzież (także Piotrowscy) znała dokładnie każdą trześnię w okolicy i jej smak. Zbieranie jagód wymagało wspinania się na wysokie drzewa, dzieci od najmłodszych lat ćwiczyły wspinanie, niektórzy dochodzili do prawdziwego mistrzostwa w tej dziedzinie (dla wielu było to potem bardzo przydatne w dorosłym życiu, np. do wchodzenia na wieże wiertnicze). Okres wypraw na trześnie to także okres szukania stonki ziemniaczanej. W akcjach organizowanych odgórnie w całej wsi brały udział prawie wyłącznie dzieci, sprowadzało się to wszystko do wyjścia w pole i wyszukania odpowiedniej trześni. Traktowano takie akcje jako dobrą wspólną zabawę. Do Strachociny stonka dotarła wiele lat później, a wtedy już nie organizowano akcji "stonkowych".
Lato to okres wakacji i upałów. W Strachocinie temperatura często dochodziła do 30 st. C, a czasem zdarzały się temperatury do 35 st. C. Jedną z ulubionych rozrywek dzieci w tym okresie było oblewanie się zimną wodą przy pomocy "sikawek" (rodzaj pompki, podobnej do rowerowej, tylko odpowiednio większej). Na Różanej budowano zapory z darni, żeby chociaż trochę zebrać wody do "chlapania" się w niej. Z sitowia wyplatano przeróżne rzeczy, czapki, paski, "nahajki", z miąższu sitowia robiono ładne "róże". Chłopaki biegali za "obrączkami" (cienkie, stalowe pierścienie o średnicy ok. 0,5 m, pozostałość z czasów wojny, prawdopodobnie z przekładni czołgowych) popychając je specjalną "popychaczką" z drutu. Grali w piłkę (raczej w "balona"), noże, "kiczki" (lokalna odmiana popularnej niegdyś w Polsce klipy),"kociumyrę" (brutalna gra kijami za pomocą starej puszki). Bawili się w "chowanego", "złodziei i policjantów", w inne tego typu zabawy. Oczywiście, także dziewczyny włączały się w miarę chęci w te zabawy, szczególnie te mniej niebezpieczne.
Jesień to okres palenia ognisk, pieczenia kartofli i bobu, chodzenia na grzyby, orzechy laskowe i tarninę. Pasienie krów było w jesieni o wiele łatwiejsze, po uprzątnięciu zbóż długo trzymano ścierniska bez podorywki, aby paść na nich bydło, można je było puszczać luzem. Okres zimy to zabawy na śniegu, kopanie tuneli w zaspach, lepienie ogromnych bałwanów, karmienie ptaków (oczywiście budowanie karmników), jazda na sankach, nartach i łyżwach (początkowo własnej roboty, drewnianych, "podkutych" grubym drutem, później już eleganckich, fabrycznych). Oczywiście także na butach, co było ostro karane przez rodziców (niestety, buty od jazdy szybko się niszczyły). Przez okrągły rok, w okresie kiedy nie można było szaleć na zewnątrz, w domu były gry w karty (w "wojnę", "tysiąca", "cygana" itp.), chłopaki grywali namiętnie w szachy i warcaby. Młodsi uczyli się grać od starszych, później ich ogrywając.
W szkole młodzi Piotrowscy uczyli się z reguły dobrze. To była już tradycja w większości rodzin Piotrowskich. Wszyscy młodzi czytali dużo książek, mieli dużą ciekawość świata. Młodsi wzorowali się na starszych, szybko przyswajając sobie wiadomości wybiegające daleko do przodu przed program szkolny, co powodowało m.in. że kolejni przedstawiciele rodu Piotrowskich byli bardzo często prymusami w szkole. Rodzice raczej nie przywiązywali większej wagi do wyników w szkole, ale oczywiście byli dumni z osiągnięć swoich dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej ogromna większość młodych Piotrowskich od okresu lat 50-tych kontynuowała naukę w szkołach ponad podstawowych w Sanoku, najczęściej w metalowej szkole zawodowej (to chłopcy) lub zasadniczej szkole handlowej (popularnej "handlówce", to głównie dziewczyny), co ambitniejsi wybierali liceum ogólnokształcące lub technikum.
Uczęszczanie do szkoły w Sanoku nie odrywało młodzieży od życia we wsi. Nie wszyscy mieszkali w internatach (część dojeżdżała do szkół), ale nawet ci wracali praktycznie co tydzień do domów rodzinnych. Z miasta, ze szkół, młodzież przynosiła do rodzinnej wsi różne nowinki. Do najważniejszych należał sport, praktycznie nie istniejący we wsi przed wojną. Oczywiście, pierwsza była piłka nożna. Grano początkowo na boisku przed szkołą (starą, w okolicach dzisiejszego Domu Ludowego). Boisko nie było duże, często akcje skrzydłami kończyły się w rowie (z jednej strony) lub na wysokim brzegu (z drugiej strony), a piłka po silnych strzałach lądowała na domach Piotrowskich "spod Mogiły" lub Szymańskich "z Grobli". Reprezentacja Strachociny rozgrywała mecze z młodzieżą z wiosek sąsiednich, szczególnie zacięte boje trwały z Bażanówką (najczęściej, niestety, przegrywane, Bażanówka szybciej zaczęła uprawiać futbol). Pojawili się pierwsi bohaterowie piłkarskiego boiska, idole strachockiej młodzieży obojga płci (i nie tylko młodzieży), Stanisław Radwański "z Młaki", Józef Szymański "z Grobli", Tadeusz i Bolesław Woźniakowie, Stanisław i Józef Piotrowscy "spod Mogiły", z młodszych Roman Piotrowski" z Kowalówki". Z biegiem czasu zaczęto grać w siatkówkę, pod koniec lat 50-tych Strachocina była prawdziwą potęgą siatkarską w okolicy, jednym z jej "asów" był Józef Fryń-Piotrowski, jednocześnie zawodnik szkolnej drużyny MKS Sanok, szkolnego mistrza Rzeszowszczyzny. Młodzież szkół średnich była także podporą teatru amatorskiego, jedną z jego młodych "gwiazd" był Tadeusz Winnicki, syn Zofii z Piotrowskich.
Ta młodzież organizowała również (przy pomocy rodziców) doroczny bal karnawałowy we wsi, a także "potańcówki" w sali Domu Ludowego. Nie były one częste, zwyczajowo młodzież (szkolna i starsza) bawiła się prywatnie w domach. Zasadą było, że do panienek przychodziła "kawalerka" w konkury, przynosząc ze sobą beczkę piwa, a także mocniejsze trunki. Młoda gospodyni z koleżankami przygotowywały (przy pomocy matki) coś do jedzenia i bawiono się całą noc, śpiewając i tańcząc. Oczywiście, odbywało się to najczęściej w okresie świątecznym, karnawale, w okresie letnim, najczęściej w sobotę. Między panienkami trwała ostra rywalizacja o to, do której przyjdzie więcej konkurentów. Było to zarazem doskonałym materiałem do towarzyskich ploteczek we wsi.
Życie tych Piotrowskich, którzy wcześniej opuścili rodzinną wioskę różniło się dość znacznie od życia krewniaków w rodzinnej wsi. Starali się oni żyć według standardów miejskich tego okresu, oczywiście, na miarę swoich możliwości materialnych. W wielu sprawach jednak długo zachowywali, na tyle na ile to było możliwe, wzory kulturowe wywiezione ze Strachociny. Jednak w kolejnych dekadach XX wieku, latach 60-tych i 70-tych, w życiu rodzin Piotrowskich coraz bardziej widać zróżnicowanie pomiędzy tymi, którzy pozostali w rodzinnej wsi i tymi, którzy dali się ponieść fali "exodusu" w szeroki świat. Ci w Strachocinie ciągle żyli po swojemu, swoim dawnym obyczajem, i to nie tylko starzy rodzice tych, którzy wyemigrowali "w świat" (najczęściej do miast), ale i młodzi, którzy pozostali na miejscu. Tych rodzin było coraz mniej, domy Piotrowskich po kolei przechodziły w obce ręce lub pozostawały puste. Proces ten nie był gwałtowny, ale postępował systematycznie przez całą drugą połowę XX wieku. "Emigranci" z kolei, po wyprowadzce z domu w "świat", rozpoczynali zupełnie inne życie. Oczywiście, więź pokolenia wychodźców ze Strachociną była jeszcze przez całe dziesięciolecia bardzo ścisła, nie tylko młodzi, uczący się i pracujący, ale także starsi z rodzinami, systematycznie odwiedzali rodziców i krewniaków kilka razy w roku.
Lata 60-te XX wieku to bardzo ciekawy, pod każdym względem, czas nie tylko w Polsce. Na Zachodzie zaczynają do głosu dochodzić w tym czasie pokolenia nie pamiętające wojny światowej, wychowane już we względnym dobrobycie. Młodzież zachodnia ma coraz więcej pieniędzy (przede wszystkim od rodziców ale nie tylko, sama dużo pracuje), coraz więcej znaczy w życiu społeczeństw (to w ogóle początek mody na "młodość"). Powstaje młodzieżowa moda, młodzieżowa muzyka, młodzieżowa literatura, itd., tworzy się młodzieżowa kultura masowa kreowana głównie przez telewizję. Właśnie telewizja jest z jednej strony motorem a z drugiej strony prawie że synonimem tej kultury masowej. Na lata 60-te przypada najbardziej gwałtowny rozwój telewizji, która zmienia dosłownie wszystko, obyczaje, modę, nawyki ludzi. Telewizja lansuje nowych idoli kultury masowej. Najbardziej spektakularnym przykładem w tej dziedzinie była muzyka rockowa i jej herosi. Ten rodzaj muzyki rozrywkowej powstał w USA w latach 50-tych (Elvis Presley), ale dopiero w latach 60-tych zaczęło się rockowe szaleństwo na świecie nakręcane przez telewizję. Muzycy zespołów rockowych takich jak The Beatles (John Lennon, Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr), The Rolling Stones czy The Animals, stali się prawdziwymi bożyszczami młodych fanów. Podczas ich występów na estradach całego świata działy się szaleństwa, młodzież wpadała w trans, rozhisteryzowane dziewczyny masowo mdlały, zdarzały się samobójstwa w ekstazie. Jakiś drobny udział w tym miały i narkotyki, coraz powszechniejsze na Zachodzie, ale przede wszystkim był to przemożny wpływ działań promocyjnych realizowanych głównie przez telewizję.
Wszystkie te zjawiska, oczywiście z dużym poślizgiem i ograniczeniami wynikającymi z układów politycznych, docierały także do Polski. Telewizję w Polsce uruchomiono pod koniec lat 50-tych, ale regularny program całotygodniowy rozpoczęto nadawać dopiero od lutego 1961 r. Początki były skromne, jeden program czarno-biały przez kilka godzin popołudniowych. Z biegiem czasu program się wydłużał i wzbogacał. Pod koniec dekady, w roku 1970 uruchomiono II program telewizji, początkowo tylko na ograniczonym obszarze kraju. Program był bardzo ubogi, niemniej po raz pierwszy Polacy mogli zobaczyć bezpośrednio co się dzieje z drugiej strony "żelaznej kurtyny". Wiadomości były mocno ocenzurowane, dozowane zgodnie z wolą partii, ale w dziedzinie obyczajowo-kulturalnej było stosunkowo najluźniej (pewne znaczenie miała tutaj walka z Kościołem, przekazywany z Zachodu obraz życia młodzieży miał przyśpieszyć laicyzację Polaków). Zainteresowanie telewizją od początku było ogromne. W krótkim czasie zrewolucjonizowała ona życie (nie tylko kulturalne) Polaków, podobnie jak wcześniej stało się to w innych krajach.
Pod względem społeczno-gospodarczym w Polsce lata 60-te to był okres pewnej stagnacji. Po okresie dużego rozkołysania nastrojów politycznych w latach 1956-59 przyszedł czas studzenia atmosfery. Co prawda sytuacja nigdy nie powróciła do stanu sprzed Października 56 r., do czasów twardego stalinizmu, niemniej na każdym kroku widać było regres, cofanie się zmian demokratycznych. Przykładem mógł tu być stosunek komunistycznego państwa do Kościoła. Tuż po październiku 56 r. nastąpił okres zdecydowanego ocieplenia stosunków pomiędzy władzą a Kościołem. Z wygnania w Bieszczadach (w Rzepedzi) wrócił do Warszawy kardynał Wyszyński, Prymas Polski. Przez radio rozpoczęto nadawanie transmisji Mszy św., do szkół wróciła nauka religii. Podczas pierwszej transmisji radiowej na Pasterkę 1956r. starsze kobiety płakały ze szczęścia. W roku 60-tym Gomułka wyruszył ponownie na wojnę ideologiczną z religią, tym "opium dla mas" jak mówili marksiści. Okazją do tego były rozpoczęte z ogromną pompą, świeckie obchody tysiąclecia Polski. Obchody rozciągnięto na okres sześciu lat (1960-65), celowo przeciwstawiając je obchodzonemu w 1966 roku przez Kościół Millenium Chrztu Polski. Wydaje się że walka ta przyniosła pewien sukces władzy, co prawda bardzo ograniczony i chwilowy. Szczególnie w okresie kampanii w sprawie słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich (w którym biskupi polscy w imieniu narodu polskiego wybaczają Niemcom wszystkie okropności wojny jednocześnie prosząc o wybaczenie krzywd wyrządzonych Niemcom podczas wysiedleń w 1945 r. - potocznie list ten znany był pod tytułem "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie") poparcie dla władzy z jednej strony i krytyczny stosunek do Kościoła z drugiej, bardzo wzrosły. Nie tylko wśród młodzieży (to głównie wynik ogromnego antyniemieckiego nacisku propagandowego szkoły) ale także wśród starszego pokolenia (zbyt świeże, niezabliźnione rany po okupacji niemieckiej). Widać było także pierwsze symptomy laicyzacji społeczeństwa będącej wynikiem obowiązujących od czasu wojny zasad wychowania młodzieży w szkołach.
W dziedzinie komunistycznej doktryny gospodarczej nie nastąpiły żadne znaczące zmiany, jedynie zrezygnowano z odgórnego forsowania spółdzielni produkcyjnych (odpowiednika sowieckich kołchozów) na wsi. Wiele dotychczasowych spółdzielni rozpadło się. Było to jedynie taktyczne, tymczasowe ustępstwo na rzecz "przestarzałych form produkcji rolnej" (w sąsiednich krajach kołchozy były podstawą organizacji rolnictwa). Na okres przejściowy, do czasu stworzenia bardziej sprzyjających warunków dla kolektywizacji, wymyślono formę "kółek rolniczych", spółek wiejskich do spraw narzędzi i sprzętu zmechanizowanego. Kółka miały bezwzględny monopol w dostępie do reglamentowanych traktorów oraz innych maszyn i narzędzi, a także innych towarów reglamentowanych (np. materiały budowlane). W dziedzinie gospodarki poza rolniczej nic się w zasadzie nie zmieniło, obowiązywała zasada "własności społecznej (w praktyce państwowej) środków produkcji", centralne planowanie i priorytet rozwoju przemysłu ciężkiego. Na gospodarce ciążyły ogromne wydatki na zbrojenia związane z rosnącym wyścigiem zbrojeń pomiędzy Wschodem i Zachodem. W takiej sytuacji polska gospodarka rozwijała się wolno, błędy centralnego planowania, nieudolność władz, fatalny dobór kadr (głównie pod kątem przynależności partyjnej), powodowały wzrastającą zapaść ekonomiczną kraju i prowadziły prosto do katastrofy i gwałtownego wybuchu niezadowolenia narodu w grudniu 1970 roku. Po drodze były jeszcze "wypadki marcowe" 68 r., bunt intelektualistów i studentów zwiastujący nadciągającą burzę.
Wszystkie te sprawy w mniejszym lub większym stopniu miały wpływ na życie rodzin Piotrowskich, zarówno w Strachocinie jak i w całej Polsce. W Strachocinie wpływ ten był mocno opóźniony, m.in. przez to, że telewizja, będąca głównym promotorem zmian, docierała tu z dużym opóźnieniem. W górskim terenie były ogromne kłopoty z odbiorem sygnału telewizyjnego, obraz telewizyjny w pierwszych odbiornikach był mało czytelny, ludzie niechętnie je kupowali. Dopiero po budowie stacji przekaźnikowej na Górze Parkowej w Sanoku na początku lat 70-tych sytuacja się polepszyła. Do tego dochodziły inne przyczyny, tradycyjny konserwatyzm Strachoczan a także zmieniająca się struktura wiekowa strachockiej społeczności. Na wsi pozostawało coraz mniej młodych ludzi, w niektórych domach pozostali tylko rodzice, którzy z natury rzeczy nie przywiązują wielkiej wagi do nowinek technicznych. To ich nastawienie do zjawisk współczesności przenosiło się także na inne dziedziny życia.
W całej rozciągłości dotyczyło to także Piotrowskich, a może ich nawet bardziej, bo procent młodych Piotrowskich, którzy wyemigrowali ze wsi był zdecydowanie wyższy niż wiejska przeciętna. Szczególnie ci którzy pracowali na Kopalni lub byli emerytami coraz mniej serca mieli do swojego tradycyjnego warsztatu pracy, do gospodarstwa rolnego. Nie próbowali swoich gospodarstw modernizować, ekonomizować. Dalej tradycyjnie uprawiali rolę, siejąc i sadząc wszystkiego po trochę, wszystkie cztery zboża, ziemniaki, buraki, warzywa. Zmiany w gospodarowaniu były bardzo powolne, przychodziły z trudem, najczęściej wymuszane przez otoczenie zewnętrzne i ubytek sił do pracy. Właśnie ubytek rąk do pracy w rodzinie (wyjazd dzieci) i ubytek sił własnych powodował, że powoli wprowadzano do użytku maszyny rolnicze. Najwcześniej brak rąk do pracy dał znać o sobie w okresie wykopków i siewów jesienią oraz sianokosów późną wiosną (okres roku szkolnego), tak więc pierwszymi maszynami, które Piotrowscy kupili były koparki do ziemniaków, kosiarki do trawy i siewniki. W okresie żniw (wakacje), kiedy domy były pełne młodych rąk do pracy, długo jeszcze królowała praca ręczna, jedynie kosa zastąpiła sierp. Jednak pod koniec dekady lat 60-tych nawet zbiór zbóż został zmechanizowany, najpierw zastosowano do koszenia zboża proste kosiarki do traw, później zaczęto stosować snopowiązałki.
W rodzinach młodszych, "rozwojowych", sytuacja była trochę inna, ale nie zdecydowanie. Ogólnie panująca atmosfera oddziaływała także na nie. W grę wchodziły także inne czynniki, wprowadzanie nowoczesnych maszyn rolniczych, mechanizację na większą skalę, ograniczały nie tylko względy psychologiczne, ale także ekonomiczne (małe dochody z karłowatych gospodarstw nie pozwalały na zakup droższych, bardziej wydajnych maszyn, które zresztą nie mogłyby być odpowiednio wykorzystywane), a także tak prozaiczne powody jak wymiary pól czy pochyłości terenu. Wydaje się jednak, że najważniejszym czynnikiem był duch konserwatyzmu udzielający się wszystkim, wynikający trochę z wieku i w dużej mierze z braku perspektyw na przyszłość (wśród dzieci wielu rodzin Piotrowskich nie widać było przyszłych rolników). W dziedzinie stosowania nawozów sztucznych czy kwalifikowanego ziarna siewnego Piotrowscy nie odstawali od innych gospodarzy we wsi, te rzeczy były regulowane odgórnie, na nawozy były przydziały (sporządzane w gminie), podobnie reglamentowane było ziarno siewne. Gorzej było ze stosowaniem środków ochrony roślin, stosowano je (także u Piotrowskich) jeszcze w tym okresie w małym zakresie.
Powolne zmiany następowały także w hodowli. Krowy w ogromnej większości pasiono, co prawda, ciągle tradycyjnie na drogach i skrawkach łąk od maja do listopada, zimą były karmione suchą koniczyną, parzoną sieczką z gotowanymi ziemniakami i słomą, ale w latach 60-tych zaczęto jednak przywiązywać większą wagę niż dawniej do hodowli. Zorganizowany we wsi w latach 50-tych skup mleka przez mleczarnię w Sanoku spowodował, że mleko zaczęło przynosić znaczące w budżecie domowym dochody. Zaczęto bardziej dbać o krowy, uprawiano więcej koniczyny, pozostawiano pastwiska do pasienia. Zbiegło się to z pewnymi zmianami w proporcjach poszczególnych upraw. Zaniechano zupełnie uprawy lnu (kiedyś uprawy przynoszącej znaczne dochody, z biegiem czasu mało opłacalnej), ograniczono uprawę buraków cukrowych w ramach kontraktacji przez cukrownię (ze względu na malejącą opłacalność przy ogromnym nakładzie pracy i dużym wysiłku), zmniejszono uprawę zbóż chlebowych. W to miejsce zwiększono uprawę ziemniaków i roślin do karmienia bydła, koniczyny, lucerny, seredeli. W związku ze zmniejszeniem się rodzin zmniejszyło się zapotrzebowanie na żywność w gospodarstwach. Nie bez znaczenia był tu także fakt zniesienia pod koniec lat 50-tych obowiązkowych dostaw państwu w naturze, zbożu, ziemniakach, mięsie. W to miejsce podwyższono podatki na które potrzebna była gotówka, pieniędzy potrzeba było także na kształcenie dzieci. Nie wpłynęło to jednak w jakiś zasadniczy sposób na zwiększenie intensywności gospodarowania na roli. Raczej zadziałało w innym kierunku. Ostry kurs na oszczędność pieniędzy spowodował, że coraz mniej inwestowano w gospodarstwa, intensywność gospodarowania zdecydowanie się zmniejszyła.
Niewielkie zmiany nastąpiły w organizacji prac domowych. Dalej tradycyjnie ogromna ich większość spadała na barki kobiet. Sytuacja o tyle się pogorszyła, że w wielu rodzinach odpadła pomoc dzieci. Tutaj w lepszej sytuacji były rodziny młodsze a także te, gdzie podział na role "męskie" i "żeńskie" w pracach domowych był mniej tradycyjny (pod tym względem różnice pomiędzy poszczególnymi rodzinami Piotrowskich były duże). W zdecydowanie gorszej sytuacji były kobiety w rodzinach bardzo konserwatywnych, gdzie mężczyzna nie angażował się w tradycyjnie "kobiece" prace (zdecydowana większość prac w domu łącznie z karmieniem inwentarza, malowaniem, itd.), szczególnie w domach gdzie gospodarze byli starsi. Na szczęście ilość pracy w tych rodzinach była zdecydowanie mniejsza niż dawniej. Gospodarstwa domowe powoli się kurczyły z odejściem kolejnych dzieci z domu. Mniej czasu wymagało przygotowanie posiłków, obiadów nie gotowano codziennie, wiele rzeczy kupowano gotowych ze sklepu. Całkowicie zarzucono pieczenie chleba w domu, kupowano go w sklepie, potrzeba go było teraz zdecydowanie mniej. W sklepach pokazały się konserwy rybne, serki topione, powidła, dżemy. Nie były one tanie ale dla dwójki czy trójki ludzi, starszych, mało wymagających, można było sobie pozwolić na "luksus" zakupu gotowych produktów w sklepie. Gospodynie przestały przygotowywać ogromne ilości zapasów na zimę, chociaż ciągle jednak coś magazynowały. Robiły "weki" mięsne, kompoty, tradycyjną sałatkę warzywną na bazie zielonych pomidorów, kiszone ogórki, ale wszystko w zdecydowanie mniejszych ilościach. Bardziej wystawne posiłki przygotowywano z okazji przyjazdu dzieci "ze świata", głównie w okresie wakacji. W dekadzie lat 60-tych nawet w najbardziej tradycyjnych domach zarzucono potrawy tradycyjnej kuchni strachockiej. Oczywiście, ciągle obecne były nieśmiertelne pierogi, zarówno z ziemniaków (na wpół "ruskie", z mniejszą ilością twarogu) jak i z kapusty czy twarogu, w lecie pierożki z jagód (trześni), śliwek, jabłek. Także nie brakowało kiszonej kapusty i barszczu, ale znikły z menu takie potrawy jak fasola z suszonymi jabłkami, kasza "pęcak" na różne sposoby czy "zamieszka". Królowała "Kuchnia polska", oczywiście w dość ubogiej wersji, jednak nie odbiegająca mocno od "przepisowej". Zdecydowanie bogaciej odżywiano się w okresie świątecznym, kiedy domy były pełne gości.
W zakresie innych prac domowych, takich jak pranie, sprzątanie, prasowanie czy malowanie mieszkań, na przestrzeni dekady lat 60-tych nie zaszły zbyt duże zmiany. Po "rewolucji" lat 50-tych, spowodowanych głównie gwałtownym otwarciem się domów Piotrowskich na "świat", nastąpiła pewna stabilizacja. Dalej brakowało bieżącej wody w domach i kanalizacji. Do prania, zmywania i gotowania trzeba było nosić wodę wiadrem ze studni. Pranie robiono w elektrycznych prostych pralkach wirowych (najpopularniejszym modelem takiej pralki była "Frania", często tej nazwy używano jako synonimu tej generacji pralek) przy których było mnóstwo ręcznej roboty. Wodę wlewano ręcznie z góry (grzano na kuchence gazowej), brudną wypuszczano do wiadra wężykiem spustowym. Tak więc pranie ciągle pozostawało bardzo ciężką pracą, na szczęście było go coraz mniej. Proces prania przyśpieszyło zastosowanie nowych proszków do prania. Ich jakość zdecydowanie się polepszyła, przebojem lat 60-tych był pierwszy polski proszek detergentowy IXI 65 (technologia została prawdopodobnie wykradziona na Zachodzie przez polski wywiad wojskowy), czasem docierały do Piotrowskich proszki zachodnie, z tych, najpopularniejsze niemieckie OMO. Także płyny do zmywania naczyń, które u Piotrowskich weszły do codziennego użytku w dekadzie lat 60-tych, były coraz doskonalsze. Ciągle jednak zmywanie, bez bieżącej wody, było bardzo kłopotliwe. Technika malowania domów strachockich Piotrowskich też niewiele zmieniła się na przestrzeni omawianego okresu. Dalej malowano wnętrza farbami klejowymi, kłopotliwymi w stosowaniu, dość szybko brudzącymi się. Zmieniała się jedynie moda na przestrzeni lat, z biegiem czasu zaprzestano malowania ścian wzorzystymi wałkami, ozdabiania ich dużymi, wielokolorowymi kwiatami. Ściany malowano na jeden pastelowy kolor, bez żadnych wzorów, podobnie sufity, ale te zawsze na biało. Malowanie mieszkań ciągle należało w Strachocinie do obowiązków gospodyni (w niektórych domach mężowie pomagali w tych pracach). Sytuacja w nowszych domach, pobudowanych po wojnie, była o tyle lepsza, że otynkowane ściany i sufity nie wymagały corocznych napraw jak w starych domach. Także drewniane podłogi były ogromnym ułatwieniem w utrzymywaniu porządku. Tutaj należy podkreślić, że Piotrowscy, mimo wspomnianej wcześniej atmosfery schyłkowości, u większości braku perspektyw rozwojowych w Strachocinie dla swoich rodzin, pobudowali stosunkowo dużo nowych domów.
Ci spośród młodych Piotrowskich, którzy masowo opuścili rodzinną wieś, w latach 60-tych najczęściej rozpoczynali dopiero swój samodzielny żywot. Ich życie codzienne z reguły zupełnie nie przypominało dawnego, tradycyjnego stylu życia domu rodzinnego. Bardzo duży wpływ na model ich życia miała szkoła, otoczenie sąsiadów, koledzy, znajomi. Oczywiście, także warunki obiektywne, materialne, które narzucały często takie a nie inne rozwiązania, a także współmałżonkowie, którzy najczęściej pochodzili z zupełnie innych kręgów kulturowych. Wszystkie te wymienione czynniki powodowały, że w życiu młodych "emigrantów" Piotrowskich zmieniło się prawie wszystko, od wyżywienia począwszy, poprzez ubieranie się, rozrywki, wychowanie dzieci, na stosunku do panującej rzeczywistości politycznej w Polsce skończywszy. Pewną szansę na przeniesienie jakiejś porcji tradycji rodzinnej Piotrowskich do swoich rodzin mieli ci, których współmałżonkowie byli rodakami ze Strachociny, jeszcze większą ci, którzy zamieszkali w podkarpackich wioskach w pobliżu Strachociny., w warunkach trochę przypominających dom rodzinny. Ale i w tym przypadku zmiana w stylu życia była tak duża, że nie można mówić o prostej kontynuacji tradycyjnego, strachockiego stylu życia.
Życie tych młodych Piotrowskich zasadniczo nie różniło się od życia milionów młodych ludzi w Polsce. Ci starsi, pracujący, powoli dorabiali się, kupowali skromne meble (tylko takie były w sprzedaży), radioodbiorniki (oczywiście, jeszcze lampowe, w dużych drewnianych, ładnych, obudowach, z "magicznym okiem" do strojenia), później pierwsze telewizory. Przeżywali pierwsze emocje motoryzacyjne - szaleństwo motocykli. Lata 60-te to w polskiej motoryzacji ciągle jeszcze etap motocykli. Obok pojazdów produkcji polskiej ("Junak" ze Szczecina, "WFM" z Warszawy, "SHL" z Kielc i "WSK" ze Świdnika) na drogach można było spotkać motocykle czeskie ("Jawy" i "CZ"), węgierskie ("Pannonia") i najlepsze, wschodnio-niemieckie "MZ-tki". Samochody były w tym okresie jeszcze rzadkością w Polsce (w roku 1960 było ich w Polsce tylko ok. 100 tysięcy, po 10 latach ok. 480 tysięcy, głównie to rodzime "Syrenki" i licencyjne "Fiaty 125p."), prawdopodobnie nikt z Piotrowskich ze Strachociny samochodu jeszcze nie miał. Życie ich rodzin było skromne, tak jak życie ogromnej większości rodaków, chociaż dla młodych ludzi którzy byli wychowani w Strachocinie wszystko wydawało się sukcesem, postępem. Przyjmowane było z radością i entuzjazmem. Może jeszcze nie potrafili (albo nie chcieli lub nie mogli) korzystać z pełni możliwości, które przed nimi się otwierały, rzadko np. wyjeżdżali na wczasy, przeważnie spędzali urlopy i wakacje z rodzinami w Strachocinie u starych rodziców. Dzieci jednak wysyłali już na kolonie i obozy letnie.
Pewną specyficzną grupkę (niezbyt liczną w latach 60-tych) wśród Piotrowskich stanowili studenci. Studiowali oni w uczelniach całego kraju, stąd ich doświadczenia z życia studenckiego były różne, ale ogólnie miały swoją studencką specyfikę. Życie studenckie lat 60-tych w Polsce było bardzo różnorodne i bogate. Studenci stronili raczej od polityki, wyżywali się w innych dziedzinach, kulturze, sporcie, turystyce, nauce (tu, niestety, najmniej). Powstały pod koniec lat 50-tych (po likwidacji ZMP) ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej), młodzieżowa organizacja polityczna (przybudówka partii) nie cieszyła się powodzeniem wśród studentów. Organizacją prawdziwie masową (należało do niej blisko 100% studentów) było ZSP (Zrzeszenie Studentów Polskich), starające się trzymać jak najdalej od polityki (przynajmniej na poziomie wydziałów i uczelni), będące w stałym konflikcie z ZMS. ZSP było rodzajem zorganizowanego studenckiego ruchu samorządowego, patronowało ruchowi klubów studenckich, samorządom studenckim w akademikach, rozgrywkom sportowym (na niskim, zupełnie amatorskim poziomie, wyczynem zajmował się AZS), organizowało rajdy studenckie. Właśnie rajdy były chyba najbardziej charakterystycznym przejawem życia studenckiego tego okresu. Brały w nich udział ogromne ilości młodzieży (nie tylko studenci), z różnych uczelni i miast akademickich. Rajd to nie była tylko turystyka, to także muzyka (słynne piosenki rajdowe śpiewane przy ogniskach), kabaret, to przede wszystkim happening i wielki zgryw. Innym, bardzo charakterystycznym dla tego okresu przejawem życia studenckiego były kluby studenckie. Pierwsze duże kluby powstały już pod koniec lat 50-tych, tuż po Październiku (na Wybrzeżu słynny "Żak", z kabaretami "Bim-Bom" i "To tu" Cybulskiego, Kobieli, Fedorowicza). W latach 60-tych zaroiło się od małych klubów w domach studenckich. Nie miały już one tak ambitnych programów kulturalnych jak ich "wielcy" prekursorzy, ale były one blisko szeregowego studenta. Tu przychodziło się (bardzo często w kapciach) pograć w brydża, wypić lampkę "Rieslinga" (bardzo popularne wino wśród braci studenckiej), urządzić koleżeńskie imieniny, poznać dziewczynę (chłopaka), potańczyć (to głównie w sobotę i niedzielę), wziąć udział w jakimś ciekawym spotkaniu dyskusyjnym, itd., jednym słowem - uciec od szarej rzeczywistości i wszechobecnej telewizji. Bo telewizja, niestety, opanowała już w tym czasie całe polskie życie kulturalne, szczególnie młodzieży. Studenci byli jednymi z nielicznych, którzy jeszcze stawiali opór.
Niestety, wszyscy młodzi, także studenci, podlegali ogromnemu naciskowi cywilizacyjnemu rozprzestrzeniającej się kultury masowej, która kształtowała gusta, obyczaje, zmieniające się mody. Jedną z dziedzin podlegających ciągłym zmianom jest kwestia wyglądu - odzieży, fryzury, obuwia. Jak w wielu innych dziedzinach tak samo w stroju lata 60-te przyniosły duże zmiany. Dziewczyny zaczęły chodzić w coraz krótszych spódniczkach, początkowo są to spódniczki o długości powyżej kolan, pod koniec dekady mini spódniczki niewiele już zakrywają sobą. Przejściową ciekawostką (z początków lat 60-tych) są spódniczki specjalnie przeznaczone do tańczenia rock-and-rolla, krótkie, bardzo szerokie, ubierane na obfite, nakrochmalone halki, ściągnięte szerokim, elastycznym czarnym pasem. Męska część młodzieży (z czasem także dziewczyny i starsi "młodzieżowcy") przebrała się masowo w dżinsy. Były to głównie dżinsy produkcji krajowej ("Odry"), ale także kupowane w sklepach dolarowych PKO (później zamienionych w "Pewex'y") zagraniczne - tańsze włoskiego pochodzenia "Riffle", droższe markowe "Wrangler'y", rzadziej "Lee", bardzo rzadko "Levis'y". Inny kanon mody męskiej to spodnie dopasowane ściśle w pasie, lekko rozszerzane ku dołowi (czasowa odmiana to mocno rozszerzane tzw. dzwony), w sumie dość wąskie. Najbardziej buntowali się przeciwko takiej modzie najstarsi, ojcowie i dziadkowie, ale najczęściej byli skazani na to co produkuje państwowy przemysł tekstylny w ramach produkcji planowej (na indywidualne szycie spodni nie mogli sobie pozwolić, było to dla nich zbyt drogie). Przebojem lat 60-tych była odzież z tworzyw sztucznych. Mężczyźni byli zachwyceni koszulami nie wymagającymi prasowania ("non iron"), elastycznymi golfami świetnie dopasowującymi się do sylwetki, paradowali w krawatach z nylonowej żyłki, używali jedynie elastycznych skarpetek z różnego rodzaju tworzyw sztucznych. Kobiety zaczynały wkładać elastyczne rajstopy, wszyscy nosili "doskonałe" płaszcze ortalionowe, na których imporcie rosły fortuny marynarzy i przemytników. Dopiero w latach 70-tych nastąpił generalny odwrót od tego typu odzieży (powody były różne, najogólniej, higieniczno-zdrowotne i estetyczne). Powróciły do łask tworzywa naturalne, bawełna, wełna, jedwab, ewentualnie mieszanki tworzyw sztucznych i naturalnych. Ale w latach 60-tych wszystkich cieszyły wysokie walory "użytkowe" nowych materiałów, przede wszystkim duża trwałość i stosunkowo niska cena.
W dziedzinie damskich fryzur trudno coś nowego wymyślić od czasu starożytnej Krety, ale i tutaj lata 60-te zaznaczyły się ciekawymi rozwiązaniami. Dziewczyny z dumą obnosiły wysokie koki utrwalone syntetycznym lakierem albo potężne natapirowane grzywy przypominające do złudzenia sztuczne peruki. Modne stały się także proste, długie włosy w stylu popularnej aktorki Mariny Vlady. Nosiły je nie tylko młode dziewczyny, ale także starsze panie. Coraz częściej po fryzurze i ubiorze trudno było określić wiek właścicielki. Chłopcy obnosili bujne, rozczochrane grzywy wzorowane na członkach zespołów rockowych. Firmy kosmetyczne promowały na szeroką skalę wśród kobiet wyrazisty i mocny makijaż, malowało się już nie tylko usta ale i oczy (brwi, powieki, rzęsy). W dziedzinie obuwia warto odnotować bardzo wygodną innowację jaką było wprowadzenie do masowego stosowania tzw. japonek (inaczej - "laczki"), lekkich sandałków z miękkiego tworzywa które trzymały się jedynie na pasku przeprowadzonym pomiędzy palcami stopy. Zrobiły one zawrotną karierę na całym świecie (szczególnie tym uboższym), w Polsce trochę mniejszą, ale także były bardzo popularne w latach 60-tych (później wyszły trochę z mody). W dziedzinie obuwia należy wspomnieć przejściową modę na męskie półbuty z podwiniętym do góry, ściętym czubkiem. W pewnym okresie chłopak nie mógł się nigdzie pokazać bez takich butów.
Wszystkie opisane powyżej zjawiska to wynik wpływów zachodnich, głównie (chociaż nie jedynie) poprzez telewizję. Także wynikiem tych wpływów były rodzime inicjatywy będące w pewnym stopniu imitacjami pierwotnych zjawisk zachodnich. Tak było przede wszystkim z muzyką młodzieżową. Polską odpowiedzią na zjawisko grup rockowych był ogromny urodzaj na podobne grupy rodzimego pochodzenia. Takie zespoły jak Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary (najpopularniejsze), Skaldowie, Trubadurzy, No to co, Breakout, uzyskały w Polsce popularność niewiele mniejszą niż legendarni Beatlesi, a tacy wykonawcy jak Czesław Niemen, Seweryn Krajewski, Krzysztof Krawczyk, Helena Majdaniec, Karin Stanek, bracia Zielińscy, Stan Borys czy Mira Kubasińska, byli prawdziwymi idolami. Popularni byli także wykonawcy innych piosenek, bardziej melodyjnych, spokojniejszych, Maryla Rodowicz, Piotr Szczepanik, Irena Jarocka, Marek Grechuta. Tych słuchało także inne, starsze audytorium. Zupełnie samodzielnym w dziedzinie piosenki zjawiskiem była Ewa Demarczyk. Na parkietach lat 60-tych tańczono najróżniejsze tańce, początkowo niepodzielnie królował niezwykle dynamiczny rock and roll, później trochę spokojniejszy twist, na balach okolicznościowych starszego towarzystwa (m.in. sylwestrowych) tańczono ciągle tańce klasyczne, walc, tango i inne. W ciasnych klubach studenckich tańczono coś na kształt zdegenerowanego rocka, jedni lepiej, drudzy gorzej, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Chociaż zdarzali się artyści parkietów. Muzykę odtwarzano głównie z płyt (popularne były gramofony ze wzmacniaczem o nazwie "Bambino"), magnetofony (duże, szpulowe) dopiero wchodziły do użytku w tym okresie. Pod koniec lat 60-tych rozpoczęto w Polsce produkcję magnetofonów na licencji Grundiga.
Mimo ogromnej konkurencji telewizji lata 60-te to był ciągle jeszcze okres dużej popularności kina. Co prawda z Zachodu nie importowano najgłośniejszych amerykańskich produkcji kinowych (takich jak "Ben Hur" czy "Kleopatra") ze względu na ograniczenia finansowe, ale sprowadzano co głośniejsze (i tańsze) pozycje kina z krajów zachodnioeuropejskich (a także amerykańskie westerny). Poza tym powstało dużo niezłych filmów w Polsce. Takie filmy jak "Krzyżacy", "Faraon", "Popioły", "Rękopis znaleziony w Saragossie", "Lalka", "Pan Wołodyjowski", "Nóż w wodzie" (pierwszy znany film Polańskiego), czy filmy Skolimowskiego, cieszyły się dużym powodzeniem nie tylko wśród młodzieży. Bezapelacyjną rewelacją filmową tego okresu był film "Sami swoi". Stał się on prawdziwym filmem kultowym wszystkich generacji widzów.
W dziedzinie czytania książek w dekadzie lat 60-tych powoli zaczynała swoją wyniszczającą misję telewizja. Czytano coraz mniej, głównie było to zajęcie ludzi młodych. W latach 60-tych największą popularnością cieszyły się pozycje z zakresu literatury faktu (eseje historyczne Pawła Jasienicy, Mariana Brandysa), powieści science-fiction (głównie S. Lema), młodzi zaczytywali się literaturą ibero-amerykańską (książki Borgesa, Cortazara, Marqueza - słynne "Sto lat samotności"). W Polsce tego czasu panował prawdziwy szał na punkcie Ibero-Amerykanów, podobnie jak w końcu lat 50-tych na punkcie północnych Amerykanów (Hemingwaya, Faulknera, Steibecka, Caldwella). Przejściowo bardzo modny był R. Graves ze swoimi powieściami historycznymi ("Ja, Klaudiusz", "Klaudiusz i Messalina" i inne), po latach odkryto przemilczanego dotychczas w kraju Gombrowicza. Poza książkami czytano gazety codzienne i czasopisma. Z tych ostatnich to głównie "Przyjaciółkę" (ogromnie popularna wśród kobiet, głównie ze względu na wiele porad praktycznych dla gospodarstwa, ale także ze względu na sentymentalne opowieści miłosne i porady sercowe), "Politykę" (coraz popularniejszy partyjny magazyn społeczno-polityczny, dość liberalny na tle innych czasopism w Polsce, uważany powszechnie za rodzaj wentyla bezpieczeństwa dla dogmatycznego systemu informacji), "Przekrój", "Szpilki" (magazyn satyryczny którego gwiazdą był Jerzy Urban), "Kulisy" (goniące za sensacją), "Magazyn Polski" i "Panoramę". Oczywiście, kibice sportowi regularnie czytali "Przegląd Sportowy", katowicki "Sport" i kolorowego "Sportowca".
Jeżeli chodzi o bardziej ambitne dziedziny kultury, muzykę klasyczną (filharmonia, opera), teatr, sztuki plastyczne, nie miały one wśród Piotrowskich zbyt wielu odbiorców. Częściej do teatru czy opery chodzili tylko studenci, reszta z racji trudności z dostępem (zamieszkanie z daleka od centrów kultury) ale także z braku autentycznego zapotrzebowania, raczej nie odwiedzała tych przybytków. Bezpośrednio w rodzinach Piotrowskich także nikt nie zajmował się, profesjonalnie czy amatorsko, tymi ambitniejszymi dziedzinami kultury. Wszyscy wybierali dla siebie zawody konkretne, bezpośrednio użyteczne dla ludzi, takie podejście do życia wynieśli z domu.
Realia polityczne lat 60-tych powodowały, że młode pokolenie Piotrowskich było w mniejszym lub większym stopniu, wciągane w krąg spraw politycznych. Kto chciał "normalnie" żyć, mieć dobrą pracę, awansować, musiał się zapisać do partii, szczególnie żyjąc w małym mieście czy na wsi. Musiał wejść w pewien układ symbiozy z "władzą". Było to o tyle łatwe do zaakceptowania, że jeszcze w początkowych latach 60-tych panujący system wydawał się atrakcyjny. Jeszcze nie wygasły do końca echa Października, występujące braki i nieprawidłowości można było tłumaczyć przejściowymi kłopotami wynikającymi z olbrzymich zapóźnień Polski w poprzednich epokach. Dodatkowym elementem wpływającym na ocenę panującej rzeczywistości był obraz sytuacji w rodzinach Piotrowskich, gdzie całe młode pokolenie dokonało (albo było w trakcie) ogromnego awansu cywilizacyjnego zdecydowanie poprawiając swoje warunki życiowe w porównaniu z pokoleniem rodziców. Dlatego nie mogą dziwić różne wybory polityczne wśród Piotrowskich tego okresu. Mimo że rodzice (szczególnie ojcowie) byli zdecydowanymi przeciwnikami władzy komunistycznej, młodzież często zapisywała się do partii. Zdeklarowanych przeciwników systemu było wśród Piotrowskich niewielu (m.in. część studentów).
Wydarzenia roku 68, zwane potocznie "wydarzeniami marcowymi", obrosły po latach mitami, legendami. Niektórzy dopatrują się w nich najróżniejszych spraw, m.in. intrygi części rządzącego establiszmentu mającej na celu wysadzenia z "siodła" Gomułki, rozgrywki na najwyższym szczeblu partyjnej "wierchuszki", akcji mającej na celu pozbycie się niewygodnej grupy działaczy partyjnych żydowskiego pochodzenia, itd. Ale dla ogromnej masy młodych inteligentów i studentów to wszystko było mało ważne, dla nich to była okazja do zademonstrowania swojego autentycznego, przez nikogo nie inspirowanego, niezadowolenia z panującej w Polsce sytuacji. Sytuacji zarówno gospodarczej jak i politycznej. Polityka gospodarcza ekipy Gomułki polega przede wszystkim na "zaciskaniu pasa". Ogromny wysiłek inwestycyjny (w ogromnej części marnotrawiony błędnymi decyzjami gospodarczymi), udział w trwającym wyścigu zbrojeniowym Wschód-Zachód, powodowały że udział konsumpcji w dochodzie narodowym kurczył się, wzrastało ukryte bezrobocie, obniżały się realne zarobki, ograniczany był import towarów konsumpcyjnych. To wszystko rzutowało na sytuację polityczną. Wzrastała restrykcyjność cenzury, partia miała monopol na wszelką informację, forsowany był ponownie sowiecki model organizacji życia społecznego, prowadzono bezwzględną akcję laicyzacji młodzieży, trwała walka z Kościołem, w samej partii zaczynał się ruch dysydencki. Okazją do wystąpień studenckich we wszystkich większych ośrodkach akademickich kraju były wydarzenia w Warszawie spowodowane zdjęciem ze sceny przedstawienia "Dziadów" A. Mickiewicza w reżyserii K. Dejmka, na których dochodziło systematycznie do antyrosyjskich wystąpień. Wystąpienia miały charakter strajków i demonstracji studenckich, na których podejmowano odpowiednie uchwały solidaryzujące się ze studentami z Warszawy i grupą intelektualistów którzy za nimi się ujęli. Do awantur i zaburzeń dochodziło w momencie prób rozpędzenia takich demonstracji przez milicję i oddziały "aktywu robotniczego". Do najostrzejszych starć doszło m.in. w Gdańsku (najbardziej aktywni byli studenci politechniki), brali w nich udział także Władysław i Tadeusz Błaszczychy-Piotrowscy.
Drugim wydarzeniem politycznym, które kształtowało sytuację polityczną w kraju był Grudzień 70r. Tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu (zginęło kilkadziesiąt osób, spłonął wojewódzki komitet partii), spowodowane gwałtownie pogarszającą się sytuacją gospodarczą w Polsce (bezpośrednio podwyżką cen żywności), przyczyniły się do upadku ekipy Gomułki i dojścia do władzy Gierka. Dla przeciwników systemu były dowodem na to, że protest może jednak przynieść skutek. Wydaje się, że wydarzenia grudniowe miały zasadnicze znaczenie dla skutecznej walki z systemem komunistycznym. Protest Października 56r. mógł być jeszcze tłumaczony wynaturzeniami okresu stalinowskiego, wydarzenia 68 roku nie były zbyt czytelne dla szerokiej rzeszy ludzi pracy w Polsce (walnie przyczyniła się do tego propaganda partyjna przedstawiająca te wydarzenia jako fanaberie grupki inteligentów skierowanych przeciwko prawdziwym interesom Polski), wydarzeń roku 70 nie można już było wytłumaczyć inaczej jak tym, że system ma w sobie zakodowany dziedziczny błąd doktrynalny, który powoduje że ludzie muszą żyć w biedzie. W roku 70 jeszcze nie do wszystkich dotarła ta prawda, musiało się jeszcze wiele zdarzyć w Polsce. Ale bezpośredni obserwatorzy tych zdarzeń byli od tego czasu jednoznaczni w swoich preferencjach politycznych.
Dla dopełnienia charakterystyki atmosfery lat 60-tych należy wspomnieć o jeszcze jednej sprawie, którą w tym czasie bardzo się pasjonowano. Był to wyścig pomiędzy USA a ZSRR w podboju Kosmosu. Pierwszego sztucznego satelitę wystrzelili w przestrzeń kosmiczną Rosjanie w 1957 r. (4 października - był to Sputnik I), Amerykanie swojego Explorera wysłali 4 miesiące później. Pierwszego człowieka w Kosmos wysłali Rosjanie 12 kwietnia 1961 r. (J. Gagarin, na ten temat w Polsce krążyły najróżniejsze plotki podające w wątpliwość szczęśliwy powrót pierwszego kosmonauty rosyjskiego na Ziemię). Pierwszy Amerykanin poleciał w Kosmos 10 miesięcy później (J. Glenn). W 1963 roku Rosjanie wysłali w Kosmos pierwszą kobietę (W. Tierieszkową, w celach czysto propagandowych). Na Księżycu wylądowali pierwsi Amerykanie, było to 16 lipca 1969 roku (N. Armstrong i E. Aldrin). Bezpośrednią transmisję z tego wydarzenia w telewizji oglądał cały świat. Ten wyścig był przedsięwzięciem niezwykle skomplikowanym technicznie i niezmiernie kosztownym. Koszty jego, obok olbrzymich kosztów ponoszonych na wyścig zbrojeń (loty kosmiczne były zresztą jego częścią), ogromnie ciążyły na gospodarce obozu komunistycznego, nie tylko ZSRR, ale także krajów satelickich, w tym Polski. Przy z natury mało wydolnym pod względem gospodarczym systemie, udział w tym specyficznym wyścigu wymagał ogromnej koncentracji środków i wysiłku ekonomicznego. Niestety, odbijało się to na poziomie życia szarych obywateli, w tym także Piotrowskich.
W tym czasie Piotrowscy w dalekiej Ameryce żyli w zupełnie innym świecie. Co prawda, w latach 60-tych kontakty pomiędzy polską a amerykańską częścią rodu są bardzo nieliczne, ale skąpe informacje jednak docierają. Piotrowskim i ich krewniakom w Ameryce powodziło się bardzo dobrze. Dzieci wysyłali do szkół średnich, dużo z nich studiowało. Praktycznie wszyscy mieli własne domy, samochody, najróżniejsze urządzenia techniczne w domu. Dokumentowali różne uroczystości rodzinne na taśmie filmowej. Lepiej się odżywiali, mieli więcej czasu na odpoczynek i rozrywki. Ale wszystko to było dla nich normalnością, przyjmowali to jako coś zwyczajne, pod tym względem nie wyróżniali się niczym specjalnym na tle szybko rozwijającej się Ameryki.
Począwszy od dekady lat 70-tych można powiedzieć, że ton życiu rodu Piotrowskich "ze Strachociny" nadawały już zdecydowanie rodziny Piotrowskich żyjące poza rodzinną wsią, jak to określano w Strachocinie - "w świecie". Co prawda, ciągle jeszcze żyło w Strachocinie kilkanaście młodych rodzin Piotrowskich a także część starych rodziców, których dzieci wywędrowały w "świat", ale "punkt ciężkości" rodu przesunął się poza rodowy matecznik, ich styl życia nie decydował o ogólnym obrazie życia rodu Piotrowskich. Młodzi, którzy pozostali w Strachocinie, starali się nadążać za zmieniającym stylem życia, chociaż nie zawsze przychodziło im to łatwo. Musieli godzić pracę na swoich gospodarstwach z pracą podstawową, jaką była dla nich praca poza rolnictwem. Najczęściej była to praca w Sanoku, Kopalnia w Strachocinie powoli ograniczała zatrudnienie, z biegiem czasu pracowali w niej tylko nieliczni. Czasochłonne dojazdy do pracy, praca na dwu "etatach" (tworzą oni klasę tzw. chłopo-robotników), powodowały, że życie ich było bardzo ciężkie i nie pozostawiało zbyt dużo czasu na spokojne życie rodzinne, wypoczynek, własne zainteresowania, czy na śledzenie spraw ogólnych. Rodziny, z których młodzi wywędrowali, żyły ciągle w sposób tradycyjny, podobnie jak w latach 60-tych. Coraz trudniej przychodziło im nadążanie za szybko zmieniającym się otoczeniem. Niemniej nawet u nich następowały zmiany, wymuszane przez świat zewnętrzny.
Życie Piotrowskich, którzy wywędrowali ze Strachociny do różnych zakątków Polski, w latach 70-tych coraz bardziej traciło swoją strachocką specyfikę i upodabniało się do życia milionów polskich rodzin. W praktyce trudno mówić o jednym modelu życia. Procesy rozpoczęte w latach 60-tych, polegające na coraz większym różnicowaniu się stylu życia poszczególnych rodzin Piotrowskich, ulegają przyśpieszeniu. Były one powodowane różnymi czynnikami, zdobywaniem wykształcenia w różnych szkołach i w różnych środowiskach, pochodzeniem współmałżonków, różnymi środowiskami w których przyszło im żyć i pracować, itd., itp. To zróżnicowanie sprawia, że niezmiernie trudno charakteryzować obraz życia wszystkich Piotrowskich jako jakiejś jednorodnej całości. Niemniej, można się pokusić o pewne uogólnienia. W jakimś sensie ułatwia to zadanie specyfika systemu polityczno-społecznego panującego w tym okresie w Polsce, z natury swojej powodującego unifikację we wszystkich przejawach życia społecznego.
Lata 70-te, zwane w Polsce często "erą Gierka", przyniosły wiele istotnych zmian w kraju. Nowa ekipa polityczna, która doszła do władzy po wydarzeniach grudniowych 70 roku, próbowała zmienić trudną sytuację ekonomiczną w jakiej znalazła się gospodarka w wyniku "oszczędnościowej" polityki ekipy Gomułki. Miała ona o tyle ułatwione zadanie, że natrafiła na okres kiedy świat zachodni (USA, Japonia i Europa Zachodnia) znajdował się u szczytu powodzenia. Kwitnące gospodarczo kraje Zachodu (zmieni to dopiero "kryzys naftowy" 74r.) chętnie udzielały wielomiliardowych pożyczek krajom obozu wschodniego, widząc w nim doskonałe miejsce na korzystną lokatę kapitału. Wydawało się, że państwowy dłużnik gwarantuje pewność spłaty długu wraz z należnymi (jak się w praktyce okaże, często bardzo wysokimi) odsetkami. Gierek, reemigrant z Francji, dobrze znający język i kulturę francuską, był szczególnie dobrze widzianym klientem zachodnich banków. Otoczony gronem ekonomicznych doradców, którzy wierzyli (lub udawali że wierzą) że można zbudować w warunkach tzw. realnego socjalizmu, sprawną gospodarkę, rozpoczął z ogromnym impetem. Ogromne kredyty pozwoliły na finansowanie szerokiego programu inwestycyjnego. Budowano nowe zakłady przemysłowe, kupowano licencje dla starych zakładów, wprowadzano zmiany technologii wytwarzania, chcąc uczynić przemysł bardziej nowoczesnym, konkurencyjnym na rynkach międzynarodowych, mogącym eksportem swoich wyrobów spłacić zaciągnięte kredyty. Niestety, wszystkie te zamierzenia nie mogły dać spodziewanych efektów bez zasadniczej przebudowy struktury gospodarczej i politycznej państwa. Na to jednak nie było szans, ze względu na uwarunkowania międzynarodowe, a także ze względu na brak woli ośrodka kierowniczego (mówiono także o ograniczonych horyzontach intelektualnych niektórych jego członków). Ogromna większość nakładów nie dała spodziewanych efektów, niemniej mocno zmieniły codzienność milionów Polaków. W takim czasie przyszło żyć pokoleniu Piotrowskich lat 70-tych.
Tak więc, mimo dużych różnic pomiędzy rodzinami rodu Piotrowskich żyjących w różnych stronach kraju, jest jednak wiele obszarów życia gdzie można mówić o wielu podobieństwach. Jednym z nich były warunki zamieszkania, tak bardzo ważne jeżeli chodzi o obraz życia na co dzień. Wielu z Piotrowskich zamieszkało, wcześniej lub później, w typowych mieszkaniach M.- ileś tam, w blokach na nowych osiedlach. Takie osiedla były czymś charakterystycznym dla urbanistyki w Polsce po 1960 roku. Potocznie zwane "sypialniami miast" składały się głównie z bloków mieszkalnych, rozrzuconych chaotycznie w terenie (w artystycznym "nieładzie"), przy krętej, najczęściej bardzo skomplikowanej, sieci uliczek osiedlowych, z reguły wznoszone z dala od tradycyjnych centrów miast. Innych obiektów, poza nielicznymi sklepami (głównie spożywczymi), było najczęściej niewiele (przynajmniej w pierwszym okresie budowy). Mieszkańcy rano wyjeżdżali z osiedla do pracy (także do szkół, przedszkoli, żłobków) w śródmieściu lub dzielnicach przemysłowych i wracali wieczorem żeby położyć się spać. Budowane w całej Polsce według zunifikowanych projektów, składające się z bliźniaczo do siebie podobnych bloków, powodowały, że krajobraz tych części miast (często pogardliwie zwanych "blokowiskami") był w całym kraju niemal identyczny, człowiek rzucony na takie osiedle nie był w stanie rozeznać w jakim mieście się znajduje. W latach 70-tych pod pewnymi względami sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. W celu przyśpieszenia budowy mieszkań (w pewnym stopniu to się udało, ale ogromnym kosztem finansowym, nie współmiernym z efektem) wprowadzono na budowy technologię tzw. wielkiej płyty, tj. montaż bloków na placu budowy z gotowych dużych elementów (całe ściany, stropy a nawet gotowe ubikacje i łazienki), przygotowanych wcześniej w "fabrykach domów". To jeszcze bardziej ujednoliciło wygląd domów i mieszkań w całej Polsce. Niezależnie czy to było mieszkanie w Sanoku, Krośnie, Rzeszowie, Stalowej Woli, Krakowie, na Górnym Śląsku, czy w Gdańsku, ogólny wygląd mieszkań, rozkład pomieszczeń, wielkość pokoi, ich wysokość, wygląd kuchni i łazienek, był prawie identyczny, zależny jedynie od tego jakie to było "M." (to oznaczenie określało wielkość mieszkania, M.-2 to 1 pokój z kuchnią i łazienką, M.-3 to 2 pokoje z kuchnią i łazienką, odpowiednio M.-4 to 3 pokoje - ok. 65 m kw., M.-5 to 4 pokoje, mieszkania większe od M.-5 były rzadkością, znajdowały się jedynie w blokach specjalnych, przeznaczonych dla specyficznej kategorii mieszkańców, wojska, milicji, wyższych urzędników, itp.). Całości dopełniało prawie identyczne wyposażenie mieszkania i meble. Takie same drzwi, z takimi samymi szybami i klamkami, takie same okna, grzejniki, wanny w łazience, muszle klozetowe, umywalki, meblościanki, itd., itp. Jeżeli nawet produkowane w różnych fabrykach na terenie kraju (często producentem była jedna fabryka, np. wanny dla całej Polski produkowała fabryka w Grudziądzu, wszystkie tego samego modelu) to według tych samych zunifikowanych projektów. To powodowało, że wszystkie mieszkania były do siebie bardzo podobne. Właściciele stawali na głowie, żeby nadać im jakiś indywidualny charakter. Wprowadzali do przedpokoi drewniane boazerie, zabudowywali półki, pawlacze (także z powodu ciasnoty mieszkań), starali się wprowadzać jakieś drobne zmiany w architekturze, trzymali dużo zieleni, urozmaicali całość obrazami na ścianach, dywanami na podłodze itp. Dzięki temu mieszkanie w Sanoku różniło się jednak trochę od mieszkania w Krośnie, czy Rzeszowie, to z kolei od mieszkania w Krakowie. Oczywiście, do pewnego stopnia wpływ na wygląd mieszkania miała także zasobność kieszeni gospodarzy. O tym jednak jakie "M." przysługuje danej rodzinie (a więc wielkość mieszkania) decydowały szczegółowe przepisy. Zależało to nie tylko od ilości dzieci ale także od zawodu (np. nauczycielom przysługiwał dodatkowy pokój, z którego to przywileju nie zawsze jednak mogli korzystać).
Podobne warunki zamieszkania oraz praca zawodowa poza rolnictwem, w charakterze pracowników najemnych, decydowały także o dużych podobieństwach w stylu życia na co dzień poszczególnych rodzin Piotrowskich. Większość dnia spędzali oni z dala od miejsca zamieszkania, w zakładach pracy, szkołach, itd. Opiekę nad dziećmi organizowano różnie, w początkowym okresie opiekowały się nimi matki przebywające na urlopach macierzyńskich (przysługiwał im 4-ro miesięczny urlop płatny na opiekę nad noworodkiem , później można było uzyskać rok urlopu bezpłatnego na wychowanie dziecka do lat 3), później były to prywatnie najmowane opiekunki lub żłobki (do 3 lat), przedszkola (4-6 lat) i świetlice przyszkolne (dzieci w wieku szkolnym). Po powrocie z pracy do domu (najczęściej po drodze odbierano dzieci z "miejsc przechowania") szybko szykowano obiad dla rodziny. W ciągle bardzo tradycyjnych rodzinach Piotrowskich robiły to w ogromnej większości przypadków kobiety. Dzieci z reguły były już po obiedzie, ale najczęściej musiały zjadać go powtórnie. Zdarzały się przypadki, że korzystano ze stołówek zakładowych lub bonów do restauracji w mieście (obiady w stołówkach były tańsze, zakłady dofinansowywały je, podobnie jak dopłacały do bonów). Obiady na co dzień nie były zbyt wystawne (bardzo często jednodaniowe), z braku czasu przygotowywano potrawy nie wymagające dużo roboty i szybkie w gotowaniu. Starano się przygotować jak najwięcej rzeczy w przeddzień. Po obiedzie wypoczywano, najczęściej w fotelu przed telewizorem (w latach 70-tych ciągle jeszcze czarno-białym, z dwoma zaledwie programami), z gazetą w ręku, czasem z piwem (było o nie bardzo trudno, ale czasem udawało się zdobyć). Oczywiście, częściej i z reguły dłużej odpoczywali mężczyźni, kobiety skracały odpoczynek do minimum, biorąc się za sprzątanie, przepierki, oporządzanie dzieci, przygotowanie kolacji i obiadu na następny dzień.
Ważną cezurą czasową popołudnia dla większości był "Dziennik telewizyjny", główny magazyn informacyjny telewizji nadawany niezmiennie o godzinie 19,30, trwający pół godziny. Część oglądanie telewizji rozpoczynała dopiero od dziennika, najmłodsi tuż przed nim właśnie kończyli. Dla nich nadawano przed dziennikiem "dobranockę" (najczęściej ok. pół godziny), specjalną audycję dla najmłodszych dzieci, były to z reguły filmy animowane ("kreskówki"). Najsłynniejsze i najbardziej popularne to "Przygody Bolka i Lolka", "Pszczółka Maja" i "Przygody Rumcajsa". Po "dobranocce" małe dzieci szły spać (bywało z tym różnie, niejednokrotnie matki miały sporo problemów z zapędzeniem rozbrykanych pociech do łóżek), matki najczęściej oglądały dziennik "jednym okiem", szykując malców do snu, karmiąc ich, myjąc, itd. Dziennik był typową dla tego okresu audycją informacyjną, prezentującą typ informacji "pozytywnej". Obowiązywała zasada, jak najmniej informacji "złych" (żadnych złych zdarzeń, katastrof, jak już, to w USA lub Zachodniej Europie), jak najwięcej informacji o sukcesach (przede wszystkim "naszych"). Z reguły rozpoczynał się od informacji o tym "co robił dzisiaj I Sekretarz Partii". Kończył się zawsze prognozą pogody, według krążących dowcipów, była to najrzetelniejsza informacja "Dziennika" (a trzeba zaznaczyć, że jakość prognoz była daleka od dzisiejszych!). Jak wspomniano, część Piotrowskich codzienne oglądanie telewizji ( w latach 70-tych był to już prawdziwy ogólnonarodowy nałóg) rozpoczynała dopiero od dziennika, wcześniejszy czas przeznaczając na różne domowe zajęcia, mężczyźni wykonywali drobne naprawy w domu, bawili się z dziećmi, kobiety krzątały się w kuchni.
Po dzienniku najczęściej cała rodzina (oprócz najmłodszych) zasiadała do oglądania "filmu" (nie zawsze to był film dosłownie). W poszczególne dni tygodnia były prezentowane rożne filmy określonych gatunków, np. w czwartki prezentowano filmy kryminalne (słynne "kobry"), poniedziałek był zarezerwowany na teatr telewizji (często robiono transmisje z oryginalnych przedstawień teatralnych, głównie z warszawskich i krakowskich teatrów). Cała Polska oglądała "film" aby móc na drugi dzień w pracy dyskutować o tym "co bohaterka powinna mu odpowiedzieć", "jak była ubrana tamta dziewczyna" lub "kto go zabił". Co prawda, istniał także II program TV, ale ogromna większość oglądała I program, mniej elitarny (jeżeli można mówić o elitarności telewizji!), łatwiejszy w odbiorze. Po oglądnięciu "filmu" i krótkiej dyskusji na gorąco w gronie rodzinnym (kolację jadano często w trakcie programu, szczególnie gdy nie był zbyt wciągający), szykowano się do spania aby móc rano odpowiednio wcześnie wstać do pracy.
Oczywiście, schemat powyższy to ogólny model przebiegu wydarzeń w dniu roboczym. W praktyce wyglądało to trochę inaczej w każdej rodzinie Piotrowskich, często typowy przebieg zdarzeń dezorganizowały wydarzenia nieplanowane, odwiedziny znajomych lub rodziny, konieczność wykonania domowych prac o szczególnym znaczeniu, dodatkowe zajęcia zawodowe (zebrania, konferencje, delegacje, "fuchy"), praca w innych godzinach (praca zmianowa, dyżury, nadgodziny), wyjścia "w gości", do kina, do teatru, itd. Uświęcony tygodniową "ramówką" program telewizyjny zakłócały czasem takie sprawy jak transmisje z różnych uroczystości państwowych i partyjnych, wielkich imprez artystycznych (np. festiwal piosenki w Sopocie), a także transmisje sportowe. Wśród Piotrowskich tego pokolenia nie było zasadniczo osób uprawiających sport wyczynowo, ale nie brakowało zagorzałych kibiców sportowych, którzy śledzili z zapartym tchem wielkie wydarzenia sportowe lat 70-tych na ekranie. Tym bardziej, że był to okres wyjątkowo obfity w sukcesy Polaków, najlepszy dla polskiego kibica, kochającego sukcesy "swoich". Igrzyska Olimpijskie w 1972 r. (Monachium) i 1976 r. (Montreal), Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 1974 r. w Niemczech (III miejsce Polski na świecie!) i w 1978 r. w Argentynie (5-8 miejsce), a także inne pomniejsze imprezy, to jedno wspaniałe pasmo sukcesów Polaków, wyjątkowe w całej historii polskiego sportu. Ekipa Gierka, rządząca Polską w dekadzie lat 70-tych, nie szczędziła pieniędzy na sport wyczynowy chcąc sukcesami sportowców poprawić nastroje w narodzie.
Trochę inaczej wyglądało życie rodzinne w dniach wolnych od pracy. W latach 70-tych były to już nie tylko niedziele, ale także część sobót, początkowo odpracowywanych w inne dni tygodnia, później już całkowicie wolnych. Był to z jednej strony dobry czas na większe roboty w domu (w dni robocze nigdy nie wystarczało czasu), generalne porządki, z trzepaniem dywanów i myciem okien włącznie, duże pranie z całego tygodnia, większe prace remontowe, np. malowanie lub tapetowanie mieszkania, z drugiej strony była to okazja na dłuższe wypady poza dom, odwiedziny przyjaciół i rodziny, a także urządzanie imienin, urodzin czy innych "imprez".
Jeżeli chodzi o sprzątanie domu to nastąpiła tu istotna zmiana. W poprzednim pokoleniu robiły to prawie wyłącznie kobiety, czasem pomagały im w tym dzieci, teraz nastąpił podział zadań. Wszelkie prace wymagające większego wysiłku fizycznego (np. trzepanie dywanów) wykonywali mężczyźni, także niektóre inne prace, odkurzanie (przy pomocy odkurzacza) czy wynoszenie śmieci. Tutaj, tak jak i w innych sprawach, zaznaczały się duże różnice zwyczajów w poszczególnych rodzinach, generalnie, czym młodsza rodzina, tym udział męża w sprzątaniu był większy.
W dziedzinie prania w latach 70-tych nastąpiła prawdziwa rewolucja. Jej przyczyną było wprowadzenie do użytku pralek automatycznych. Zjawiły się one w domach Piotrowskich w drugiej połowie dekady, były to proste automaty polskiej produkcji (firmy Polar z Wrocławia), bardzo drogie (kosztowały ponad dwie miesięczne pensje), zawodne (najbardziej awaryjnymi podzespołami były programatory i grzałki), energochłonne i mało wydajne. Były bardzo trudne do kupienia, mimo swych wad, szybko zostały docenione przez ludzi (głównie gospodynie), tak że w sklepach ustawiały się po nie ogromne kolejki, były robione specjalne listy "kolejkowe" na kilka dni naprzód, niektórzy załatwiali sobie zakup drogą nieformalną, poprzez znajomości w sklepie, zresztą zjawiska tego typu były czymś normalnym w tym czasie, wiązały się z zakupem większości towarów trwałego użytku takich jak meble, dywany, telewizory itp. Wszystkie te rzeczy można było kupić w tym czasie w sklepach "dolarowych" (firmy Pewex), najczęściej w o wiele lepszym gatunku, ale w przeliczeniu na złotówki cena była zdecydowanie wyższa. Z zakupem dolarów (lub tzw. bonów dolarowych za które można było także kupować w Pewexie) na czarnym rynku nie było problemów, rynek ten nie był nawet zbyt "czarny", handlarze walutą, tzw. cinkciarze, stali na każdym rogu ulicy w okolicy Pewexów. Głównym towarem kupowanym w Pewexach była jednak wódka, praktycznie, jedynie jej zakup w Pewexie był opłacalny. Oprócz tego kupowano także wiele innych rzeczy, których nie można było dostać w innych sklepach.
Wszelkie drobne prace remontowe w mieszkaniach każdy z Piotrowskich starał się wykonywać najczęściej we własnym zakresie. O większych remontach trudno mówić, były to raczej prace związane z wykończeniem nowych mieszkań. Malowano pokoje, układano glazurę w łazienkach. Z zakupem materiałów były ogromne trudności. Kafelki kupowano po znajomości, często w najgorszym gatunku (szczęśliwcy dostawali "odrzuty eksportowe"), krzywe, ogromnie kłopotliwe w układaniu. Siłą rzeczy efekty końcowe nie zawsze były na miarę oczekiwań, ale zawsze cieszyły. Malowanie było o tyle łatwiejsze, że w tym okresie wprowadzono do użytku farby emulsyjne, o wiele łatwiejsze w użyciu (chociaż farby z tych lat niewiele miały wspólnego z obecnymi) i trwalsze od stosowanych przez rodziców farb klejowych.
Soboty i niedziele były właściwie jedynymi dniami, poza urlopem, kiedy można było wybrać się na dłuższą wycieczkę poza miejsce zamieszkania. W tej dziedzinie rewolucyjne zmiany spowodowały samochody, których z każdym rokiem było więcej w rodzinach Piotrowskich. Rozpoczęto robić sobotnio-niedzielne wyprawy poza miasto. Soboty były także zwyczajowym dniem w którym urządzano różnego rodzaju przyjęcia ( "imprezy"). Najczęściej były to imieniny (w przypadku niektórych rodzin ze Śląska czy Pomorza także urodziny), zarówno żony jak i męża. Na takich "imprezach" zbierało się po kilkanaście osób (nie więcej niż 18-22, na liczniejsze grono nie pozwalały rozmiary współczesnych "salonów", najczęściej było to ok. 18 m kw.), z reguły przy bogato zastawionym stole (moda na przyjęcia "na stojąco", przy tzw. szwedzkim stole przyszła zdecydowanie później do Polski), głównie różnego rodzaju wędlinami, sałatkami warzywnymi (tutaj wybór był jeszcze dość skromny) i ciastami. Prawie obowiązkowo musiał być bigos, często ryby w galarecie. Zestawy były dość zróżnicowane, nie tylko ze względu na upodobania (i pochodzenie) gospodyni ale także ze względu na porę roku, w okresie letnim było więcej świeżych warzyw, w zimie przeważały kiszonki i marynaty (ogórki, korniszony, grzyby, papryka). Wśród trunków królowała "czysta" w różnych gatunkach, ale pijano także wódki gatunkowe, żubrówkę, jarzębiak, także wódki słodkie, cherry cordial, ratafię i inne. Win pijano stosunkowo mało, głównie ciężkie, deserowe (był to okres kiedy zaczęto sprowadzać więcej win z zagranicy, nawet z Hiszpanii), także wermuty (jugosłowiańskie i bułgarskie). Mało pijano wód mineralnych i innych napojów gazowanych.
Przyjęcia polegały na spędzeniu kilku godzin za stołem przy jedzeniu i piciu, wesołej rozmowie na najróżniejsze tematy, opowiadaniu dowcipów (dużo politycznych), wznoszeniu toastów i śpiewach chóralnych (z tym u Piotrowskich z reguły nie było najlepiej, większość członków ich rodzin nie miała talentu "zapiewajły"). Obowiązkowo musiały być tańce, przynajmniej przez krótki czas. Miejsca do tańczenia z reguły było bardzo mało, tak że o prawdziwych wyczynach tanecznych nie było co marzyć, było to raczej pląsanie w miejscu w takt muzyki, czasem z partnerką (partnerem), najczęściej solo. Sprzęt muzyczny z reguły nie był najwyższej klasy, początkowo były to prymitywne adaptery płytowe, później magnetofony szpulowe na duże taśmy. Najbardziej popularna muzyka tego okresu to lekkie przeboje zespołu Abba, później Boney M., ale słuchano (i tańczono do niej) najróżniejszej muzyki, głównie rock-and-roll'owej. Goście to przede wszystkim najbliżsi znajomi i przyjaciele. Czasem także rodzina i sąsiedzi. Grono przyjaciół każda rodzina Piotrowskich budowała stopniowo, latami. Byli to koledzy i koleżanki ze szkół, z pracy, także krewniacy, jeśli mieszkali w pobliżu. Jedni wykruszali się z różnych powodów, na ich miejsce przybywali nowi. Zupełnie inny charakter, głównie rodzinny, miały takie przyjęcia jak wesela czy chrzciny. W ich przebiegu widać było najwięcej podobieństw z dawnymi przyjęciami, z epoki "strachockiej".
Warunki życia codziennego w latach 70-tych także w jakiś sposób wpływały na to, że można z grubsza charakteryzować średnie pokolenie Piotrowskich jako pewną spójną całość. Omawiany okres miał wyraźne dwa podetapy. Początek lat 70-tych (później często nazywany żartobliwie "wczesnym Gierkiem" w odróżnieniu od "późnego Gierka") to okres zdecydowanej poprawy tych warunków. Zaciągnięte wysokie pożyczki zagraniczne pozwoliły na import z Zachodu wielu towarów konsumpcyjnych, urządzeń gospodarstwa domowego, artykułów spożywczych, alkoholi, chemii gospodarczej, kosmetyków. Uruchomiono także licencyjną produkcję wielu takich produktów w kraju (sztandarowym przykładem tego było uruchomienie produkcji samochodu Fiat 126p., słynnego "malucha"). W późniejszym okresie sytuacja zaczęła się zmieniać na gorsze, pożyczek na dalsze zakupy już nie stało, a próby rozruszania gospodarki polskiej, bez radykalnej zmiany modelu gospodarczego kraju, pozostały bezowocne. Zaczęły się ograniczenia konsumpcji, z rynku znikały najbardziej podstawowe rzeczy, mięso, cukier (pod koniec lat 70-tych wprowadzono kartki na cukier i wyroby z niego!), benzyna, papier toaletowy, nie mówiąc o artykułach bardziej "luksusowych", jak kawa, papierosy, meble, dywany, itp. Trudności rynkowe dotykały w miarę równy sposób wszystkich w całej Polsce, niezależnie gdzie kto mieszkał, często na wsiach sytuacja była gorsza niż w miastach. Cały wysiłek Piotrowskich szedł w kierunku zapewnienia swoim rodzinom w miarę przyzwoitego poziomu życia. Robiono to na najróżniejsze sposoby, "załatwiano" zaopatrzenie po znajomości, kupowano w sklepach komercyjnych i "Pewexie", najczęściej jednak trzeba było ograniczyć swoje apetyty. Przy spotkaniach rodzinnych omawiano problemy zaopatrzenia, dzielono się radami, wymieniano się "zdobytymi" towarami. Mimo tych wszystkich trudności i okresowych załamań poziom życia powoli podnosił się, wszyscy uczyli się gospodarować w nowych warunkach, z oszczędności powoli gromadzono majątek rodzinny w postaci mieszkań, mebli, wyposażenia, księgozbiorów, itd.
Kuchnia w domach Piotrowskich stopniowo ewoluowała w kierunku standardowej kuchni ogólnopolskiej, młode gospodynie uczyły się gotować z "Kuchni polskiej", popularnego w całej Polsce zbioru przepisów kulinarnych. Jak już wspomniano wcześniej, na co dzień odżywiano się bardzo skromnie, przede wszystkim ze względu na zasobność kieszeni, ale także ze względu na brak czasu na przyrządzanie posiłków. Wystawniejsze obiady, śniadania czy kolacje przygotowywano zazwyczaj jedynie w soboty i niedziele. Podstawą wyżywienia w latach 70-tych stało się już powszechnie mięso w najróżniejszych postaciach. Z jego zakupem były ogromne trudności, radzono sobie z tym w najróżniejszy sposób, kupowano mięso bezpośrednio od gospodarzy na wsi, kupowano dużo drobiu, który był droższy od innych rodzajów mięsa, ale łatwiej dostępny (w najlepszej sytuacji byli ci, którzy hodowali własny drób). Import stosunkowo tanich pasz amerykańskich (głównie na kredyt) przyczynił się do szybkiego rozwoju hodowli drobiu mięsnego, tzw. brojlerów. Wokół dużych miast powstawały prawdziwe fabryki mięsa, ogromne kurniki hodujące dziesiątki i setki tysięcy sztuk brojlerów. Mięso ich nie było najwyższej jakości, daleko mu było w smaku do dawnych kurczaków hodowanych w sposób naturalny w Strachocinie, ale było w miarę dostępne (niestety, droższe od innych rodzajów mięsa). Zwiększyło się także spożycie ryb, większa ich podaż na rynek była wynikiem szybkiego rozwoju polskiego rybołówstwa dalekomorskiego, które wyszło ze swoją flotą na łowiska w najdalszych rejonach oceanów. W sprzedaży pojawiły się zupełnie nowe gatunki ryb dalekomorskich, nototenia, kergulena, błękitek, makrela. Ryby były stosunkowo tanie, rybołówstwo było dziedziną dotowaną przez państwo.
Udział w wyżywieniu tradycyjnych potraw mącznych, pierogów, różnego rodzaju klusek czy knedli, był coraz mniejszy. Szczególnie było to widoczne w tych rodzinach Piotrowskich, w których żony pochodziły z regionów Polski o zupełnie różnych tradycjach kulinarnych, ze Śląska, Pomorza, Wielkopolski. Jak już wspomniano, prowadzeniem kuchni i gotowaniem zajmowały się głównie kobiety, mężczyźni wtrącali się do spraw kulinarnych rzadko, siłą rzeczy więc, najwięcej elementów tradycyjnej kuchni strachockiej pozostało w domach potomków Piotrowskich "po kądzieli".
Jeżeli chodzi o spożycie warzyw i owoców to sytuacja w poszczególnych rodzinach Piotrowskich była bardzo różna, ci którzy uprawiali swoje działki warzywne używali ich w kuchni bardzo dużo, inni, kupujący wszystko w sklepach czy na targowiskach, musieli się, siłą rzeczy, ograniczać. Niemniej, wszyscy doceniali znaczenie tych składników diety i nie żałowano ich przynajmniej dla dzieci. W tej dziedzinie także w latach 70-tych nastąpiły duże zmiany w Polsce. Ogromnie wzrosła podaż jabłek, wprowadzono nowe odmiany (nie zawsze smaczniejsze od tradycyjnych, ale wydajniejsze w uprawie), jabłka można było kupić przez całą zimę. Zwiększono znacznie import cytrusów (ale było ich ciągle bardzo mało i drogie), pojawiły się nawet w sprzedaży banany. Inne owoce południowe były ciągle jeszcze wielką rzadkością, niedostępne dla przeciętnie bogatych ludzi jakimi byli w większości Piotrowscy.
W dziedzinie ubioru na przestrzeni poprzednich dziesięcioleci zaszły tak ogromne zmiany, że w latach 70-tych nie można już mówić o jakiejkolwiek specyfice w tej dziedzinie nie tylko Piotrowskich, ale nawet Polaków. Ubierano się w miarę zgodnie z panującymi w danym czasie w Europie trendami mody, jedni bardziej jej ulegając, inni mniej. Moda tego okresu była bardzo zmienna, wpływy zachodnie w tej dziedzinie, już w okresie lat 60-tych bardzo duże, były wszechobecne. Oczywiście, nie wszędzie paryska czy londyńska moda docierała natychmiast, niemniej regułą było jej naśladownictwo. Bardzo zresztą udane, Polacy (a szczególnie Polki) słynęli z tego, że mimo niezbyt zasobnej kieszeni ubierali się ładnie i elegancko. Zdecydowanie różnili się tym od sąsiadów ze wschodu, a nawet z bliskiego zachodu i południa. Czy to tyczyło Piotrowskich? Trudno powiedzieć, z pewnością nikt z rodzin Piotrowskich nie nosił się super modnie, nie szokował ekstrawagancją stroju, raczej wszyscy ubierali się w sposób stonowany, tak aby nie wyróżniać się specjalnie z tłumu. Większość garderoby kupowano w państwowych sklepach odzieżowych jako gotową (było to regułą u mężczyzn), które nie oferowały raczej kreacji super modnych. Kobiety starały się dodać do tego coś indywidualnego, często własnego pomysłu i wykonania (szaliczek, czapka, dodatkowa falbanka, itp.). Często same szyły kreacje dla siebie i dzieci i robiły na drutach lub szydełku.
Dalsze zmiany zachodziły w latach 70-tych w zakresie higieny osobistej. Wszystkie nowe mieszkania były wyposażone w łazienki i bieżącą ciepłą wodę. Na rynku pojawiało się coraz więcej nowych środków do higieny, mydeł toaletowych, szamponów, proszków do prania, do czyszczenia, wód toaletowych, po goleniu, itp. Z zakupem ich były jednak ogromne trudności, przysłowiowe już jeżeli chodzi o papier toaletowy (stałym elementem satyry na lata 70-te w kinie był facet z wianuszkiem rolek papieru toaletowego na szyi wypytywany przez wszystkich o miejsce zakupu). Niektórzy kupowali część tych rzeczy w sklepach Pewexu za bony dolarowe, ale były tam zdecydowanie droższe.
Duże podobieństwa pomiędzy poszczególnymi rodzinami Piotrowskich istniały w ich stosunku do spraw kultury. Wszyscy w jakiś sposób interesowali się kulturą, ale zasadniczo żaden z Piotrowskich nie był zaangażowany w nią profesjonalnie. Główną rozrywką dla wszystkich była telewizja (czasowo było to ponad 90%!). Jak już wspomniano, oglądano ją praktycznie codziennie, po kilka godzin. Przy ubóstwie oferty programowej - jedynie dwa programy ogólnopolskie oraz bardzo skromne programy regionalne z Krakowa (dla Małopolan), Katowic i Wrocławia (dla Ślązaków), Lublina i Gdańska - wszyscy praktycznie oglądali i pasjonowali się tymi samymi zjawiskami kulturalnymi prezentowanymi przez telewizję, wyboru w zasadzie nie było. Program telewizyjny w tym zakresie stawał się z biegiem lat coraz ciekawszy. Rządzący nie szczędzili grosza na "igrzyska", nie mogąc zapewnić ludziom odpowiednio dużo "chleba". Telewizją rządził wszechwładnie prezes Szczepański, młody menedżer, ulubieniec Gierka, znany z upodobań do rozrzutnego życia, ale umiejący także zdobywać pieniądze na szeroko zakrojoną modernizację techniczną telewizji, zakup dużej ilości programów na Zachodzie, czy realizację wielu ciekawych i kosztownych pozycji w kraju. W stosunku do lat 60-tych był to skok zarówno ilościowy jak i jakościowy (szczególnie jeżeli chodzi o techniczną stronę przekazu).
Zainteresowanie innymi zjawiskami kulturalnymi wśród Piotrowskich było zróżnicowane. Do kina częściej chodzili jedynie młodsi i ci którym udało się zapewnić opiekę nad dziećmi. Co prawda, kino w Polsce (jak i na całym świecie) przegrywa już zdecydowanie w tym czasie z telewizją, to jednak u nas ciągle działo się w tej dziedzinie dla widzów coś ciekawego. Do kin docierały wreszcie słynne hollywoodzkie super produkcje z lat 60-tych i wcześniejszych ("Przeminęło z wiatrem", "Kleopatra", "Wojna i pokój", itd.) a także stosunkowo świeże filmy Polańskiego i innych znanych reżyserów zachodnich. W kraju kręcono także trochę ciekawych filmów (mimo że czasy słynnej "polskiej szkoły filmowej" należały już do przeszłości), najgłośniejsze pozycje to: "Ziemia obiecana" i "Bez znieczulenia" A. Wajdy. "Perła w koronie" K. Kutza, "Potop" J. Hofmana i przede wszystkim film-legenda, "Człowiek z marmuru" A. Wajdy. Te filmy i inne tego typu, oglądali właściwie wszyscy, na filmy bardziej ambitne, trudniejsze w odbiorze, takich reżyserów jak Kieślowski, Zanussi, Falk, Piwowski czy Agnieszka Holland, chodzili tylko młodsi i bardziej wymagający miłośnicy kina. Wizyta w kinie stawała się jednak powoli wydarzeniem towarzyskim, codziennością było oglądanie filmów w telewizji (wiele filmów było prezentowanych na małym ekranie ze stosunkowo małym opóźnieniem w stosunku do kina), siedząc wygodnie w fotelu, w miękkich kapciach na nogach. Zupełnym marginesem w rodzinach Piotrowskich były wizyty w teatrze, operze czy filharmonii, głównie byli to mieszkańcy większych miast. Szczególnie w dziedzinie muzyki prawie zupełnie brak było zainteresowania, nie mówiąc już o miłośnikach. Jedynie młodzież chętnie słuchała radiowej muzyki rozrywkowej (głównie rockowej).
Jeżeli chodzi o zainteresowania literaturą i czytanie książek to, na szczęście, telewizji nie udało się do końca wyeliminować z życia tego szlachetnego zajęcia. Trochę czytali wszyscy, najwięcej najmłodsi, uczniowie i studenci. Najchętniej sięgali po lekką literaturę rozrywkową (także po obowiązkowe lektury szkolne), ale także ambitniejsze pozycje i nowości, zarówno literatury światowej jak i polskiej (z polskich najbardziej znane i popularne to "Konopielka" Redlińskiego, "Mała apokalipsa" Konwickiego, "Rozmowy z katem" Moczarskiego). Poza książkami czytano oczywiście gazety codzienne (kibice sportowi także sportowe), tygodniki i różnego rodzaju magazyny. Najpoczytniejsze tygodniki to "Przyjaciółka" i "Kobieta i życie" (to kobiety), "Panorama", "Polityka" (bardzo popularna, głównie wśród mężczyzn), co ambitniejsi sięgali po "Tygodnik Powszechny", "Kulturę" (warszawską), "Życie Literackie", nieliczni mieli sporadyczny dostęp do nielegalnie sprowadzanej paryskiej "Kultury".
Przy omawianiu stosunku Piotrowskich do spraw kultury należy podkreślić, że w całym rodzie nie było prawdopodobnie osoby pracującej "w kulturze", jeżeli nie liczyć nauczycieli, których w pewnym sensie za takich można uznać. Nie brakowało, oczywiście, pewnych talentów artystycznych, plastycznych, czy literackich, ale były one na miarę osobistego hobby. Zdecydowana większość Piotrowskich to umysły ścisłe, konkretne, brak wśród nich "artystycznych dusz".
Te cechy charakteru "rodzinnego" miały swoje odbicie w podejściu Piotrowskich do pracy i życia codziennego. Było to podejście bardzo poważne, solidne, oparte na tradycyjnych zasadach etyki. Tak starano się wychowywać także dzieci. Do wychowania i edukacji dzieci przywiązywano dużą wagę. Realizowano ten cel w tradycyjny, jednocześnie dość specyficzny sposób. Dzieci w rodzinach nie były rozpieszczane, bezpośrednio nie poświęcano im zbyt wiele czasu, pozostawiano dużo swobody. Wynikało to częściowo z możliwości czasowych rodziców, ale było przede wszystkim wynikiem przemyślanego sposobu realizacji celów wychowawczych. W rodzinach Piotrowskich zasadniczo nie przyjęły się teorie "bezstresowego" wychowania dzieci, tak modne w tym czasie w świecie (głównie zachodnim, przede wszystkim w USA, gdzie lansował je dr Spock) i w Polsce. Oczywiście, nie było mowy o jakimś wyjątkowo opresyjnym modelu wychowania (pod tym względem Piotrowscy już pokolenia wstecz wyróżniali się dodatnio na tle Strachociny), ale jak było potrzeba to nie żałowali kar dla swoich pociech, z cielesnymi włącznie (te ostatnie nie były zbyt surowe). Oczywiście, modele wychowawcze stosowane w poszczególnych rodzinach Piotrowskich były trochę różne, duży wpływ miały tutaj tradycje wyniesione z domów rodzinnych przez współmałżonków, ale ogólny klimat wychowania był podobny.
Przedstawiony powyżej skrótowo obraz życia rodzin Piotrowskich w latach 70-tych jest daleko niepełny. Jak w przypadku każdej innej, tak dużej, zbiorowości, tak i tutaj wszelkie uogólnienia mogą być często mylące. Lata 70-te dla każdej z rodzin Piotrowskich stanowią inny etap w jej historii. Starsze rodziny to już okrzepnięte, stabilne grupki społeczne, z pewnymi tradycjami, nawykami, ale i bagażem doświadczeń, dla młodszych to bardzo trudny, zarazem niezmiernie ważny, okres budowania i formowania rodzin od podstaw. To także, obok innych czynników, powodowało, że z biegiem czasu następowało coraz większe zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi rodzinami (o czym już wspomniano na wstępie). Rozproszenie po Polsce (i świecie) powodowało rozluźnienie więzi rodzinnych. Kontakty śląskich, wielkopolskich czy pomorskich Piotrowskich z resztą rodu były coraz rzadsze. Najczęściej były to spotkania w okresie letnich urlopów spędzanych w Strachocinie. O podróżach przez Polskę w celu odwiedzenia krewniaków na krótko, nie mogło być mowy. To były przyczyny obiektywne powolnego rozluźniania się więzów rodzinnych, nie brakowało także przyczyn subiektywnych. Piotrowscy z natury nie byli zbyt towarzyscy (nie dotyczy to wszystkich, z pewnością nie wszystkich współmałżonków!), większość reprezentowała typ człowieka - samotnika. Poza tym mieli swoje, często bliższe im duchowo, kręgi towarzyskie, przebywanie z którymi przenosili ponad kontakty rodzinne.
Dekada lat 80-tych stała w Polsce pod znakiem wielkich wydarzeń i emocji politycznych. Rewolucja "solidarnościowa" brutalnie przerwana wprowadzeniem stanu wojennego przez generała Jaruzelskiego, oraz wydarzenia 89 roku, "Jesieni Ludów" Wschodniej Europy, spinały jak klamrą tę wyjątkową dekadę, wypełnioną latami biedy, wyrzeczeń (kartek na żywność, paliwo, alkohol i papierosy) i walki nielegalnej opozycji z władzą, a także wizytami "polskiego" Papieża, Jana Pawła II w ojczyźnie. Wszystkie te sprawy dotyczyły także polskich Piotrowskich. Zaangażowani w życie zawodowe i w różnym stopniu w życie publiczne, podlegali takim samym emocjom jak miliony rodaków. Wraz z nimi czyniły to rodziny, współmałżonkowie i dzieci. Jednocześnie trwał dalej proces różnicowania się życia poszczególnych rodzin, zapoczątkowany w poprzednich dekadach. Dodatkowo na zróżnicowanie materialne i kulturowe nakładały się mocno sprawy polityczne.
Pod względem materialnym lata 80-te były zdecydowanym regresem w stosunku do poprzedniej dekady. Na gospodarce polskiej kładły się ogromnym ciężarem potężne długi zagraniczne (i ogromne odsetki od nich) zaciągnięte przez poprzednią ekipę rządzącą (w roku 80-tym ekipa Gierka została odsunięta od władzy), a także restrykcje gospodarcze nałożone na nową ekipę gen. Jaruzelskiego przez świat zachodni po wprowadzeniu stanu wojennego. W kraju zaczynało brakować podstawowych towarów, na szeroką skalę wprowadzany był system kartkowy (pierwsze kartki na niektóre towary wprowadzono już pod koniec lat 70-tych), na kartki kupowało się już nie tylko mięso i jego przetwory ale także masło, smalec, olej jadalny, cukier, czekoladę, papierosy, alkohol, benzynę a nawet buty. Powstawały nowe zwyczaje handlowe, dość powszechną "walutą obiegową" stawały się kartki na papierosy i alkohol (lub same te towary wykupione przez starszych ludzi nie używających ich). Zdarzały się napady rabunkowe na starszych ludzi, najczęściej emerytów, dokonywane przez zdesperowanych nałogowców. Bardzo dolegliwą sprawą było racjonowanie benzyny. Kartki trzeba było realizować systematycznie co miesiąc (na paliwo wyjątkowo kwartalnie), w Polsce obowiązywała przecież gospodarka planowa! Chcąc zaoszczędzić paliwo na letnie wyjazdy kierowcy magazynowali je w kanistrach w garażach, piwnicach, na balkonach, a nawet w mieszkaniach. Zdarzały się przypadki tragedii - wybuchów, pożarów. Wybierając się w dłuższą podróż (np. z Gdańska do Strachociny) trzeba zabrać ze sobą nie tylko zaoszczędzone kartki ale i zapas zaoszczędzonego paliwa w kanistrach. Na szczęście Polska nie byłaby Polską, gdyby nie można było załatwić coś na "lewo". Wszędzie kwitnie nielegalny handel, na stacjach benzynowych za odpowiednio duże pieniądze można było kupić zawsze dowolną ilość benzyny, życie się anarchizowało.
Sytuacja gospodarcza Polski, fatalna już pod koniec lat 70-tych, pogarszała się w latach 80-tych coraz bardziej. Ekipa rządząca Polską zmuszona była do poszukiwania dróg wyjścia z tej sytuacji, inaczej groził wybuch społeczny na skalę trudno przewidywalną, z pewnością o wiele większą niż w 1980r. Jedną z alternatyw (a może jedyną) była droga porozumienia z rosnącą w siłę opozycją "solidarnościową". Sprzyjała temu sytuacja międzynarodowa, ogromny kryzys gospodarczy który ogarnął Związek Radziecki (w wyniku socjalistycznej gospodarki planowej i wyniszczającego wyścigu zbrojeń z Zachodem) i zmiany zapoczątkowane tam przez Gorbaczowa (słynne gorbaczowowskie "pierestrojka i głasnost"). W wyniku porozumienia władzy z Solidarnością w lutym 89r. rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu, w czerwcu (4 czerwca) odbyły się "półwolne" wybory, wygrane we wspaniałym stylu przez "drużynę Wałęsy" (w wyborach do Senatu, całkowicie wolnych, zdobyła ona 99 miejsc na 100), w lecie 89r. powstał pierwszy nie komunistyczny rząd po wojnie w Polsce (ale z trzema najważniejszymi komunistycznymi ministrami politycznymi, spraw zagranicznych, policji i wojska), rozpoczęły się rewolucyjne zmiany w gospodarce. Jednocześnie wydarzenia w Polsce były kamykiem który uruchomił lawinę "Jesieni Ludów '89" i upadek komunizmu w Europie.
W tak trudnym okresie życie rodzin Piotrowskich także było niezmiernie trudne. Podlegali oni takim samym procesom jak wszystkie rodziny w Polsce. Jednocześnie postępowało dalsze różnicowanie się rodzin Piotrowskich "ze Strachociny". W tym okresie przyśpieszały ten proces sprawy polityczne, tak bardzo charakterystyczne i istotne dla tej dekady w Polsce. Przyczyny różnic w poglądach politycznych pomiędzy Piotrowskimi były złożone. W ogromnej większości w procesie wychowawczym w rodzinach wszyscy Piotrowscy otrzymali podobne podstawy światopoglądowe. Ich dziadkowie czy rodzice w Strachocinie byli przeważnie, w mniejszym lub większym stopniu, przeciwnikami panującego w Polsce ustroju politycznego, z reguły głęboko wierzącymi katolikami. Różnicowanie poglądów ich dzieci i wnuków musiało następować w ciągu ich dalszej drogi życiowej, w szkołach, kręgach towarzyskich, w pracy, poprzez poglądy współmałżonków. Prawdopodobnie dużo było w tym czystego przypadku. Jednym z najważniejszych czynników było miejsce zamieszkania i atmosfera tam panująca. Symboliczny może tu być przykład, z jednej strony Piotrowskich mieszkających w Gdańsku, i, z drugiej strony, Piotrowskich mieszkających na Śląsku opolskim. Ci pierwsi w sposób naturalny angażowali się po stronie "solidarnościowej", ci drudzy, rzuceni przez los na śląską wieś, w otoczenie śląskich autochtonów, gdzie byli jednoznacznie kojarzeni z "polską" władzą (komunistyczną), siłą rzeczy nie mogli lokować swoich sympatii po stronie tych, którzy chcieli zniszczyć tę "polską" władzę. Ten śląski przypadek jest szczególnie charakterystyczny, tam podziały polityczne (przede wszystkim na wsiach i w małych miasteczkach) szły po linii podziału narodowościowego, "Polacy" (przybysze spoza Śląska) to zwolennicy władzy, "Niemcy" (Ślązacy) to przeciwnicy władzy. Tutaj należy podkreślić, że istniały niewielkie szanse na integrację "Polaka" ze śląskim otoczeniem w małych, zamkniętych środowiskach. W tym czasie w Gdańsku po prostu "nie wypadało" opowiadać się po stronie "władzy", jeżeli ktoś to robił, to wstydliwie, po cichu, z poczuciem pewnej winy, jakby robił coś nieprzyzwoitego. Sytuacja w innych stronach Polski, w tym na Podkarpaciu, była bardziej złożona, często zależna od lokalnych układów, powiązań towarzyskich, pracy zawodowej. To było przyczyną że postawy polityczne Piotrowskich były w tym okresie bardzo różnorodne, mniej jednoznaczne i wyraziste.
Jeżeli chodzi o sprawy bytowe to w porównaniu z latami 70-tymi w latach 80-tych nie nastąpiły zbyt wielkie zmiany. O jakiś większy postęp było trudno przy ogólnej mizerii tej dekady, przed większym regresem rodziny Piotrowskich potrafiły się najczęściej skutecznie obronić, chociaż sytuacja w sprawach bytowych była zdecydowanie gorsza niż w latach 70-tych. Zarówno jeżeli chodzi o wyżywienie jak i inne dziedziny życia codziennego. Podstawowe produkty można było otrzymać tylko na kartki. Pod względem zaopatrzenia w żywność rodziny Piotrowskich radziły sobie w najróżniejszy sposób, najczęściej z powodzeniem.
Jeżeli chodzi o sprawy kuchni to proces standaryzacji w latach 80-tych posunął się dalej do przodu, szczególnie wśród młodszej generacji Piotrowskich. Wszędzie królowała "Kuchnia Polska" oparta przede wszystkim na potrawach mięsnych, mimo ogromnych kłopotów ze zdobyciem mięsa. Decydowała łatwość przyrządzania, poza tym panujące powszechnie przeświadczenie, że dieta mięsna to dieta "nowoczesna", dieta wysoko cywilizowanych społeczeństw. Tradycyjne potrawy "strachockie", różnego rodzaju pierogi, knedle, kluski, stały się zupełną rzadkością na stołach większości Piotrowskich. W dziedzinie towarów importowanych w stosunku do lat 70-tych nastąpił zdecydowany regres. Stan wojenny i związane z nim restrykcje świata zachodniego spowodowały, że ponownie owoce cytrusowe były ogromnym rarytasem i zjawiały się jedynie na Gwiazdkę. Podobnie było z bananami i innymi owocami południowymi. Sytuację ratowały krajowe dostawy owoców, przede wszystkim jabłek, oraz warzyw. Sadownictwo w Polsce poczyniło dalsze postępy i jabłka były w sprzedaży praktycznie przez okrągły rok (z wyjątkiem krótkiego okresu od czerwca do lipca kiedy nie było na nie chętnych, ludzie woleli kupować truskawki i czereśnie). Podobnie było z truskawkami, Polska urosła na pierwszą potęgę truskawkową w Europie! Wśród warzyw pojawiły się na szerszą skalę nowości, cukinia, bakłażany, kabaczki. Spożycie ich rosło ale stanowiły one ciągle jeszcze jedynie ciekawostkę. Na skalę masową do spożycia trafiła w tym czasie papryka, stała się tak podstawowym warzywem jak pomidor czy ogórek. Przywożono ją z Węgier, Bułgarii i Rumuni, próbowano sadzić także, z dużym powodzeniem, pod folią w Polsce. Na stałe weszły do kuchni pory, seler i seler naciowy. Z nowych potraw, które w dekadzie lat 80-tych weszły do szerszego stosowania, należy wymienić przede wszystkim pizzę. Początkowo jako ciekawostka z Zachodu, później jako częste danie (głównie dla młodzieży) serwowane w barach szybkiej obsługi lub po prostu w przydrożnych "budkach". Pizza spowodowała także rozpowszechnienie znanego już wcześnie w Polsce (ale używanego rzadko) ketchupu. Wśród dzieci i młodszej młodzieży przebojem były gofry i "popkorn" (preparowana kukurydza), sprzedawane wszędzie na ulicach. Gofry pieczono także w domach, małe elektryczne gofrownice przywożono z Niemiec Wschodnich.
Kłopoty z zaopatrzeniem dotyczyły także dziedziny ubioru. Co prawda, na odzież nie wprowadzono kartek tak jak na inne towary, ale szansa na kupienie czegoś nadającego się do noszenia była mała. Na buty w pewnym okresie wprowadzono nawet kartki. Szczególnie trudna sytuacja była z butami dla dzieci, które niszczyły je w piorunującym tempie. Sprawę ratowały paczki zza granicy z używaną odzieżą i prywatny, nielegalny import z Niemiec Wschodnich i Czechosłowacji. Nielegalny dlatego, że Niemcy i Czesi zabraniali wywozu towarów ze swoich krajów. W gospodarce planowej, gdzie wielkość produkcji była dostosowana do ilości mieszkańców kraju, wszelka działalność anarchizująca rynek stawała się problemem. Dodatkową sprawą były sprawy polityczne. W obydwu tych krajach (stojących gospodarczo najwyżej w obozie komunistycznym) panowały ortodoksyjne reżimy komunistyczne, które w swojej propagandzie przedstawiały Polskę jako kraj leni, pasożytów i buntowników, którzy chcą żyć na koszt solidnych sąsiadów. Było to pokłosie rewolucji solidarnościowej lat 80-81 w Polsce, której tak bardzo obawiały się władze u sąsiadów. Propaganda ta była bardzo skuteczna, trafiała do przekonania prostych ludzi, którzy odnosili się do Polaków robiących zakupy z niechęcią a nawet wrogością. Ekspedientki w sklepach odmawiały sprzedaży towarów Polakom lub sprzedawały w znikomych ilościach. Mimo tych trudności kwitł handel trans-graniczny, szczególnie aktywni byli na tym polu Polacy pracujący w tych krajach na oficjalnych kontraktach. Przywożono wszystko czego brakowało w Polsce i na co był popyt, a że sytuacja w Polsce była fatalna, tak więc "szło" wszystko. Największe interesy robiono na sprzęcie gospodarstwa domowego (który był stosunkowo tani w Niemczech) i na rzeczach dla małych dzieci. Niemcy Wschodnie przeżywały ogromną zapaść demograficzną i wysoko dotowały wszystko przeznaczone dla dzieci chcąc zachęcić do nich młodych Niemców. Tutaj trzeba zaznaczyć, że w zakresie wyjazdów lata 80-te były także regresem w porównaniu z poprzednią dekadą. Zarówno Czechosłowacja jak i NRD mocno ograniczyły ruch turystyczny Polaków, trzeba było występować o wkładki paszportowe (w latach 70-tych Polacy jeździli na podstawie dowodów osobistych), mieć odpowiednią ilość oficjalnie wymienionych pieniędzy (nie było to łatwe, w banku ciągle brakowało marek i koron, mimo że ilość wymienianych pieniędzy "na głowę" była z góry ograniczona).
Mimo tych wszystkich trudności z zaopatrzeniem przez cały czas poziom cywilizacyjny w rodzinach Piotrowskich podnosił się. Było to wynikiem wielu czynników, wśród nich najważniejszym była wymiana pokoleń. Kolejne pokolenie Piotrowskich, urodzone i wychowane w zupełnie innych warunkach, pewne standardy życia uznawało za normalne, nieodzowne do normalnego funkcjonowania. To co jeszcze 25-30 lat wcześniej było nowością, często nieufnie wprowadzaną i oswajaną, teraz stawało się codziennością. Dotyczyło to wszelkich przejawów życia, odżywiania się, ubierania, wypoczynku, pracy, samochodów, telefonów, itp., itd.
Codzienny tryb życia nie zmienił się wiele w porównaniu z latami 70-tymi. Wszystkie matki małych dzieci pracowały (po urlopie macierzyńskim), opiekę nad dziećmi starano się zapewnić w najróżniejszy sposób, w żłobkach, później w przedszkolach i świetlicach szkolnych. Powracając z pracy rodzice robili zakupy i odbierali swoje pociechy z "przechowalni". Po powrocie do domu szybko robiono obiad. Siłą rzeczy nie mógł on być w dzień roboczy zbyt wystawny, bardzo często był przygotowany w przeddzień i tylko odgrzany (często robiono tak z czasochłonnymi potrawami mięsnymi, ziemniaki gotowano na bieżąco). Niektórzy korzystali ze stołówek zakładowych lub z obiadów w restauracjach dofinansowywanych przez zakłady pracy.
Po obiedzie następowała chwila odpoczynku, najczęściej biernego, w fotelu lub na tapczanie. Tylko najmłodsi uprawiali sport dla rekreacji. Kobiety tradycyjnie nie garnęły się do sportu. One miały zbyt mało czasu, w konserwatywnych rodzinach Piotrowskich na nie spadała większość domowych obowiązków nawet w tych najmłodszych rodzinach. Dziewczyny uprawiały sport w okresie szkolnym, niektóre były dobrymi zawodniczkami szkolnych drużyn, ale po wyjściu za mąż zupełnie zrywały ze sportem. Poobiedniemu wypoczynkowi towarzyszyła najczęściej telewizja, w latach 80-tych z reguły już kolorowa. Kolorowe telewizory na masową skalę weszły do użycia na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Początkowo były to tylko importowane z ZSRR "Rubiny", później zdecydowanie doskonalsze technicznie telewizory polskiej produkcji z Warszawy i Gdańska (Unimor). Program telewizyjny w latach 80-tych był dalej tak samo skromny jak w poprzedniej dekadzie. Istniały jedynie dwa ogólnokrajowe programy telewizji państwowej (I i II) i skromne programy lokalne. Repertuar był uboższy niż w poprzedniej dekadzie. Nowością lat 80-tych był nowoczesny w formie popołudniowy blok informacyjny "Teleexpres" nadawany o godzinie 17-tej. O godzinie 19-tej rozpoczynała się w programie I "Wieczorynka" (Dobranocka) dla dzieci. Na nią ściągały z podwórka najmłodsze pociechy, o ile pogoda pozwalała na zabawę na wolnym powietrzu (starsi chłopcy często "rżnęli" w piłę do późnych godzin wieczornych, działo się tak na podwórkach całej Polski). Przebojem lat 80-tych wśród najmłodszych były przygody pszczółki Maji (film niemiecki z piosenką wykonywaną po polsku przez znanego polskiego piosenkarza Zbigniewa Wodeckiego, na polskich ekranach ukazał się pod koniec lat 70-tych), pod koniec dekady na ekranie pojawiły się słynne szwedzkie Smerfy. Poza tym gościli nieśmiertelni Bolek i Lolek, piesek Reksio, Gumisie i inni bohaterowie opowieści dla najmłodszych. Po "Wieczorynce" zaczynał się polityczny spektakl po nazwą "Wieczór z dziennikiem". W latach 80-tych jego odbiór w poszczególnych domach Piotrowskich miał różne smaczki i podteksty. Siłą rzeczy ta najbardziej polityczna z telewizyjnych audycji była odbierana na najróżniejsze sposoby. W latach 80-81, mimo że nadawana była przez państwową telewizję, dokumentowała na jakiś sposób rewolucyjne zmiany które się dokonywały w Polsce pod wpływem "Solidarności". Po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 81r. stała się narzędziem najbardziej skrajnej propagandy skierowanej przeciwko "Solidarności". Inne audycje informacyjne czy publicystyczne nie miały w sobie tyle anty-solidarnościowego jadu. Częstym gościem "Wieczoru" był osławiony rzecznik prasowy rządu redaktor Jerzy Urban. Potrafił on doprowadzać co bardziej nerwowych zwolenników "Solidarności" do zawałów serca swoim zachowaniem. Był okres kiedy w dużych miastach w całej Polsce telewidzowie bojkotowali "Wieczór" nie oglądając go, świadectwem nie oglądania było zapalenie świecy w oknie. W zimie 82 roku świece takie paliły się prawie we wszystkich oknach wielkomiejskich osiedli.
Po "Wieczorze z dziennikiem" z reguły całą rodziną (dorosłą, najmłodsi kładli się spać) oglądano sztandarową pozycję telewizyjnego dnia. Był to najczęściej jakiś film fabularny. Pod tym względem w stosunku do lat 70-tych nastąpił zdecydowany regres. Przyczyny tego były różne. Przede wszystkim brakowało pieniędzy na bieżące zakupy światowych pozycji na Zachodzie. Poza tym w latach 70-tych w Polsce wystąpiło wyjątkowe zjawisko, raczej niespotykane na świecie. Po latach zupełnej izolacji w okresie lat 1945-70, sprowadzono zza granicy na raz ogromną ilość wspaniałych filmów z tego okresu co spowodowało wyjątkowe "zagęszczenie" pierwszoplanowych pozycji filmowych, szczególnie w pierwszej połowie lat 70-tych. To siłą rzeczy nie mogło się już powtórzyć. Inną zupełnie przyczyną był bojkot państwowej telewizji przez świat artystyczny w Polsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Z telewizji odeszło wtedy wielu znanych ludzi, dziennikarzy, reżyserów, aktorów, muzyków. Z biegiem czasu bojkot załamywał się, ale telewizja nie wróciła już do swojej poprzedniej "świetności". Wielu dobrych polskich aktorów i reżyserów wyemigrowało za granicę i tam zostali na zawsze. Opróżnione miejsce starano się łatać na różne sposoby. Jednym z nich było wprowadzenie na ekrany polskich telewizorów seriali latynoamerykańskich. Pierwszy z nich, brazylijski "Niewolnica Isaura" miał ogromną oglądalność i wzięcie. Doszło do tego, że para głównych bohaterów została sprowadzona do Polski i odbyła triumfalną podróż po całym kraju. Był to swojego rodzaju polski fenomen (w krajach zachodnich te seriale nie były traktowane poważnie). Następne tego typu seriale miały zdecydowanie mniejszą widownię. Z biegiem czasu sięgnięto po seriale północnoamerykańskie typu "soap opera", droższe w zakupie, ale cieszące się większym powodzeniem. Pierwszym z nich był "Denver".
Oczywiście, niesłabnącym powodzeniem wśród Piotrowskich - kibiców sportowych cieszyły się transmisje sportowe. I tutaj zaznaczył się zdecydowany regres w porównaniu z dekadą lat 70-tych. Jedynym znaczącym sukcesem Polaków w okresie lat 80-tych, który sprawił ogromną radość kibicom było III miejsce Polaków na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej w Hiszpanii w 1982 r. Sukces ten nie był tak spektakularny jak w 1974 r., Polacy na swojej drodze nie pokonali zbyt wielu liczących się rywali (w półfinale przegrali po wyrównanej walce z późniejszym mistrzem Włochami, w meczu tym nie mógł grać ze względu na żółte kartki najlepszy polski zawodnik Zbigniew Boniek), w walce o medal pokonali doskonałą drużynę Francji wcześniej jednak zupełnie rozbitą przez Niemców w półfinale. Niemniej sukces drużyny był wspaniały. Niestety, występ drużyny na mistrzostwach w Meksyku w 1986 r. zakończył się zupełnym niepowodzeniem, a w mistrzostwach 1990 r. we Włoszech Polacy udziału już nie wzięli przegrywając eliminacje. W Igrzyskach Olimpijskich 1984 r. w Los Angeles Polacy udziału nie wzięli (bojkot Igrzysk przez kraje komunistyczne w rewanżu za bojkot Igrzysk 1980 r. w Moskwie przez świat zachodni w proteście przeciw inwazji Afganistanu), w Igrzyskach 1988 r. w Seulu nie osiągnęli znaczących sukcesów. Niemniej kibice mieli co oglądać, transmisji było sporo, łatano nimi program gdzie się tylko dało, transmitowano także dość dużo tenisa stołowego (lata 80-te to okres największych sukcesów Andrzeja Grubby, zwycięstwo w Pucharze Świata w 1988 r., III miejsce w MŚ w 1989 r.) i tenisa ziemnego (transmitowano często mecze Wojtka Fibaka, który najlepsze lata miał pod koniec lat 70-tych ale na początku lat 80-tych liczył się jeszcze na świecie).
W dniach wolnych od pracy (w latach 80-tych było ich już więcej) rozkład dnia był inny. Soboty najczęściej przeznaczano na generalne porządki w mieszkaniach, czyszczenie, duże pranie, odkurzanie, malowanie, naprawy, remonty. Na co dzień nie starczało czasu na takie prace. Regułą już były u wszystkich automatyczne pralki, także elektryczne odkurzacze. Mimo tego prace porządkowe były uciążliwe i męczące. Trochę pomagały w nich starsze dzieci. Coraz częściej wolne dni wykorzystywano na wyjazdy poza miasto, głównie do rodzin mieszkających na wsi. Było to możliwe dzięki samochodom. W latach 80-tych Piotrowscy, w dużym procencie, posiadają już samochody (lub pojazdy udające samochód, tzn. "maluchy"), wyjeżdżają nimi w miarę możliwości (możliwości "benzynowe", benzyna jest na kartki!) często. Samochody umożliwiają także swobodniejsze podróżowanie po Polsce. Soboty były także zwyczajowym dniem organizowania różnego rodzaju "imprez" (niedziele pozostawiano na trzeźwienie), imienin, urodzin i innych tego typu. Pod względem organizacji niewiele się w tej dziedzinie zmieniło w porównaniu do lat 70-tych. Jedna fundamentalna zmiana to rozpowszechnienie się na szeroką skalę picia tzw. "drinków" lub inaczej "fikołków". Jeszcze w latach 70-tych w Polsce powszechny był zwyczaj picia wódki (najczęściej czystej, ale także dość dużo "kolorowej", jarzębiaku, żubrówki, różnych wódek owocowych) małymi kieliszkami (pojemność 20-30 gramów) i "zakąszania" różnego rodzaju kanapkami (rzadziej zapijania wodą sodową), "drinki", to znaczy napoje niskoprocentowe (15-25% alkoholu) pito rzadko, głównie w specyficznych środowiskach (kręgi studenckie, część pozostałej młodzieży). W latach 80-tych stały się czymś powszechnym, przede wszystkim w miastach (wieś dłużej zachowała zwyczaj picia z "kieliszka"). Do sporządzania "drinków" służyła przede wszystkim wódka czysta (rzadziej żubrówka lub gin - jałowcówka) i różnego rodzaju wody (sodowa czysta, sodowe owocowe, mineralna, coca-cole, tonic, itp.) lub soki owocowe. Najbardziej popularny "drink" to wódka czysta i sok grejpfrutowy (coraz popularniejszy był gin i tonic). "Drinki" robiono w dużych szklankach, często z grubego szkła. Moda na "drinki" pociągnęła za sobą zanik robienia kanapek. Na stołach pozostały "tylko" różnego rodzaju wędliny, pokrojony chleb, sałatki, surówki, marynowane grzyby, kiszone ogórki (także korniszony w occie), marynowana papryka, różnego rodzaju sosy, chrzan, musztarda, ketchup, itp. Oczywiście także bigos, barszcz, ryby w różnych postaciach, czasem mięso na gorąco w rożnej formie, obowiązkowo ciasto. Czasem gospodyni (rzadziej gospodarz) podawała coś wymyślnego, indywidualnego, np. leczo (potrawa węgierska).
Podczas przyjęć tego okresu przy stole królowały polityczne dowcipy. Środowiska solidarnościowe produkowały je w ogromnych ilościach, ulubionym motywem była czarna wrona (od skrótu WRON - Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, oficjalna instytucja która przejęła w Polsce władzę po 13 grudnia 1981r.). Często na imprezach rodzinnych śpiewano patriotyczne i solidarnościowe pieśni chóralne. Z upływem lat wątki polityczne takich przyjęć słabły. Oczywiście, gdy towarzystwo miało trochę w czubie rozpoczynały się tańce. Starsi tańczyli do spokojniejszej muzyki. Modne w tym okresie były nastrojowe melodie w wykonaniu Hiszpana Julio Iglesiasa, Greka Demisa Rousosa, Amerykanina Stevie Wondera (słynny przebój "I just call"). Młodsi preferowali muzykę popularnych grup rockowych, Lady Pank, Perfekt, Lombard, Kombi, TSA, Budka Suflera, Maanam, Republika. Sprzęt na którym odtwarzano muzykę ciągle nie był zbyt wysokiej jakości (nagrania były robione na kasetach z taśmą magnetyczną, tzw. kompaktowych), ale zdecydowanie lepszy niż w latach 70-tych.
W stosunku Piotrowskich do spraw "wielkiej" kultury nie zaszły wielkie zmiany. Ciągle brakowało w kręgu rodzinnym ludzi związanych z nią bliżej. Podstawową rozrywką kulturalną dla wszystkich pozostawała telewizja, której poświęcano lwią część wolnego czasu. Zainteresowanie innymi "mediami" było minimalne. Kinem praktycznie interesowali się ciągle tylko młodzi, podobnie jak to było w latach 70-tych, z tą różnicą, że tamci młodzi zestarzeli się (teraz już mniej interesowali się kinem, nie mieli po prostu czasu) a na ich miejsce przychodzili "nowi" młodzi. Młodzi chodzili do kina częściej, także na bardziej ambitne filmy. Starsi wybierali się do kina rzadko, z reguły tylko na najgłośniejsze pozycje w repertuarze kina, takie jak np. filmy Spielberga, "E.T." (tutaj razem z dziećmi) lub "Indiana Jones" czy filmy z Brucem Lee ("Wejście smoka" - to raczej młodsi ze "starych"), a także wybitniejsze polskie filmy, "Vabank", "Seksmisja", "Wielki Szu", "Thais", "Widziadło", "Austeria" czy "CK dezerterzy". Wizyta w kinie staje się coraz rzadszym wydarzeniem w życiu średniego pokolenia Piotrowskich, regułą jest oglądanie filmów jedynie w telewizji.
Jeżeli chodzi o zainteresowanie literaturą to sytuacja prawdopodobnie niewiele się zmieniła w stosunku do lat 70-tych. Po książki sięgała przede wszystkim młodzież szkolna (lektury szkolne) i młodsi z dorosłego pokolenia. W latach 80-tych pojawiło się na rynku (głównie w tzw. drugim obiegu, tj. wydawane nielegalnie) wiele pozycji dotychczas niedostępnych polskiemu czytelnikowi w kraju, książki Józefa Mackiewicza ("Kontra", "Droga do nikąd"), Herlinga-Grudzińskiego ("Inny świat") i innych pisarzy. Dużym zainteresowaniem cieszyła się przejściowo poezja Miłosza (po otrzymaniu w 80r. nagrody Nobla), ogromną popularność uzyskała książka Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu" (dla Piotrowskich średniego pokolenia szczególnie atrakcyjna ze względu na tematykę - w sposób humorystyczny, a zarazem sympatyczny przedstawiała polską wieś). Chętniej czytano gazety codzienne, tygodniki i magazyny. Tutaj też nie było wiele zmian w porównaniu z latami 70-tymi. Wśród kobiet najpopularniejsze były "Kobieta i życie" i "Przyjaciółka", wśród mężczyzn "Polityka", "Tygodnik Powszechny", gazety codzienne i sportowe. W niektórych kręgach regularnie czytano nielegalnie sprowadzaną do Polski paryską "Kulturę". Jeżeli chodzi o inne dziedziny to nadal brak zainteresowania wśród Piotrowskich dla takich dziedzin "wielkiej" kultury jak teatr, opera czy koncerty muzyki klasycznej w filharmonii. Jeżeli chodzi o muzykę to warto odnotować fakt pojawienia się talentu w tej dziedzinie, chodzi o księdza Kazimierza Piotrowskiego "z Kowalówki", który prowadzi doskonały chór parafialny w Iwoniczu.
Bodajże najważniejszą sprawą dla średniego pokolenia Piotrowskich było wychowanie i nauka szkolna dzieci. Wszyscy doceniali ogromne znaczenie wykształcenia dla późniejszego życia w świecie dorosłych, dlatego starali się wpoić swoim dzieciom zamiłowanie do nauki i do szkoły. Dokładali ogromnych starań aby od najmłodszych lat zainteresować ich książką, matki czytały im bajki, kupowały różne kolorowe książeczki do oglądania, przemyślne zabawki rozwijające wyobraźnię. Pod tym względem zmiany w stosunku do poprzedniego pokolenia (nawet u Piotrowskich) są zasadnicze. Podobnie zresztą działo się w ogromnej większości rodzin w Polsce, przynajmniej w środowiskach do których należeli rodziny Piotrowskich. Wynik tych działań był różny. Starania rodziców napotykały na potężnego wroga jakim stała się telewizja i inne rozrywki czekające wokół na dzieci i młodzież. Oddziaływanie telewizji ma złożony charakter, z jednej strony niewątpliwie przyczynia się do przyśpieszonego rozwoju dzieci, pomaga im poznać egzotyczny świat przyrody dalekich stron świata, z drugiej strony jest ogromnym złodziejem czasu, którego zaczyna brakować na zabawy z rówieśnikami, na, mającą ogromne znaczenie wychowawcze, pomoc w pracy rodzicom, na czytanie książek. Podobnie ma się rzecz z innymi dziedzinami rozrywki, szczególnie w okresie "nastoletnim". Nadmiar oferty płynącej z wszystkich stron powoduje że często nauka szkolna schodzi na drugi plan. Zjawisko takie występowało już w poprzednim pokoleniu ale w zdecydowanie mniejszej skali i nie stanowiło problemu. Być może dlatego pokolenie najmłodszych rodziców nie dostrzega wszystkich niebezpieczeństw na które narażone są ich dzieci i nie zawsze potrafi skutecznie pokierować procesem ich wychowania. W sumie jednak na tle sytuacji ogólnej w kraju rodziny Piotrowskich "ze Strachociny" w dziedzinie wykształcenia dzieci prezentują się nieźle. Młodzi Piotrowscy są z reguły bardzo dobrymi uczniami w szkołach, bez większych problemów otrzymywali promocje, wielu z nich z powodzeniem studiowało na wyższych uczelniach. Etos solidności Piotrowskich także w dziedzinie nauki szkolnej był z powodzeniem realizowany przez kolejne ich pokolenia.
Życie rodzin Piotrowskich mieszkających na wsi (nie tylko w Strachocinie) różniło się często mocno od przedstawionego modelu, chociaż także mieszkańcy wsi podlegali ogromnym siłom wymuszającym konkretny styl życia, takim jak telewizja, szkoła, czy inne źródła informacji. Także oni starali się naśladować lansowany wzór zarówno jeżeli chodzi o ubiór, sposób odżywiania, wystrój domów, jak i sposób zachowania, spędzania wolnego czasu, organizacji życia codziennego. Może nie zawsze wnętrza domów wiejskich przypominały mieszkania w "blokach" (często były bardziej komfortowe, przede wszystkim większe), ale użytkownicy starali się je podobnie urządzać. Kupowali w tych samych sklepach meble, firany, żyrandole, korzystali z tych samych wzorów z kolorowych czasopism czy telewizji. Także mieszkańcy starych dzielnic w miastach, mieszkający w zupełnie innym otoczeniu niż przedstawione powyżej, najczęściej starali się (przynajmniej ci młodsi) nadążać za lansowanymi powszechnie trendami. Nawet Piotrowscy w dalekiej Ameryce, żyjący w całkowicie innej rzeczywistości, pod wieloma względami podlegali podobnym wpływom jak ich ubożsi krewn w starej ojczyźnie.
Przedstawiona powyżej charakterystyka okresu po II wojnie światowej w życiu Piotrowskich ma bardzo ogólnikowy charakter. Próby szukania podobieństw i wspólnych problemów dla poszczególnych rodzin Piotrowskich mogą wydawać się trochę sztuczne. Jak już wielokrotnie podkreślano poszczególne rodziny Piotrowskich "ze Strachociny", mieszkające w różnych stronach Polski, żyły na co dzień swoim życiem indywidualnym, bardzo różnym od siebie. Jeżeli występowały podobieństwa to wynikały w coraz mniejszym stopniu ze wspólnoty rodzinnej czy z tytułu wywodzenia się ze Strachociny. Większy wpływ miały "zewnętrzne" uwarunkowania życia w Polsce powojennej, z jej problemami i specyfiką. Niemniej w pewnym zakresie, praktycznie coraz węższym, ciągle można mówić o jedności kulturowej Piotrowskich. Na straży tej resztki jedności stały wrodzone cechy Piotrowskich i wychowanie otrzymane kiedyś przez starsze pokolenia w rodzinnych domach w Strachocinie.