"Sztafeta Pokoleń" - 1/2018

Zawartość numeru:

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
- AKTUALNOŚCI
- Moja "Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski - odcinek XIV
- Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski
- ZE SPORTU
- ODESZLI OD NAS
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- NOWINY GENEALOGICZNE
- ROZMAITOŚCI - 1. Kopalnie ropy w Grabownicy
- ROZMAITOŚCI - 2. Ślady wojennej przeszłości
- ROZMAITOŚCI - 3. Strachockie rody - Błażejowscy

 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk dwudziesty pierwszy numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Oddajemy go, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura.

Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi tym razem informację o sukcesach artystycznych młodych latorośli potomków Stefana Piotrowskiego a także inne nowiny z życia potomków Stefana.

Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!), w tym ciekawą informację o sanockim skansenie.

W dziale historycznym kontynuujemy publikację fragmentów osobistej, „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to opis ważnego wydarzenia z najnowszych dziejów Strachociny. W tym samym dziale, w związku ze zbliżającą się 650-lecia założenia wsi Strachocina, naszej rodowej „kolebki” (w 2019 roku!), zamieszczamy kolejną część okolicznościowego artykułu o najstarszej historii Strachociny.

W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy historię kopalni ropy w Grabownicy, pióra Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego, a także ciekawą pozycję przesłaną nam przez Roberta Frynia-Piotrowskiego z Warszawy o poszukiwaniach wojennych śladów swojego ojca, prowadzonych przez brytyjskiego oficera w okolicach Strachociny.

W ramach „projektu” zamieszczania w „Sztafecie” krótkich „portretów” strachockich rodów tym razem zamieszczamy „portret” rodu Błażejowskich, kolejnego znakomitego rodu, który zaznaczył się w historii Strachociny na przestrzeni ostatnich wieków, związanego blisko z Cecułami i z Piotrowskimi.

Dziękujemy za wszystkie listy, emaile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, emaile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji. Apelujemy o przesyłanie kopii starych zdjęć i innych dokumentów.

Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja                              

 
 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

Zarząd Stowarzyszenia na wiosennym „posiedzeniu” omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Dyskutowano o ciągle dochodzących echach II Zjazdu, o stanie finansów po Zjeździe, o zawartości strony internetowej i ostatniego numeru biuletynu. Głównym jednak tematem była sprawa udziału naszego Stowarzyszenia w przygotowaniach do obchodów 650-lecia założenia Strachociny, mających się odbyć w przyszłym roku. Przypomniano ideę śp. Józefa Piotrowskiego „spod Mogiły”, byłego członka Zarządu, mającej na celu sfinansowanie nowego, bardziej godnego ogrodzenia Pomnika 600-lecia Strachociny. Na ten cel zbierano pieniądze, które ciągle są na koncie Stowarzyszenia. Obecnie ta sprawa prawdopodobnie jest nieaktualna. Pomnik ze względu na rozbudowę remizy OSP zostanie przeniesiony na inne miejsce, przed Dom Kultury, gdzie nie będzie miał ogrodzenia. Zarząd rozważa pomysł, aby zebrane na ogrodzenie pieniądze zaoferować jako nasz wkład w koszty renowacji i przeniesienia pomnika. W razie potrzeby Stowarzyszenie na ten cel będzie mogło przeznaczyć nawet dodatkowe pieniądze.

Zarząd dziękuje za wpłaty na konto Stowarzyszenia. Stan konta powoli, ale systematycznie rośnie. Prawie wszystkie pieniądze ulokowano na lokacie terminowej.
Zarząd przypomina, że wpłat można dokonywać na konto Stowarzyszenia w Podkarpackim Banku Spółdzielczym
Oddział Sanok - numer konta 64 8642 1184 2018 0012 1154 0001.
Jako nazwę odbiorcy należy wpisać: Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny z siedzibą w Domu Górnika w Strachocinie, 38-507 Jurowce.

*       *       *

Zeszłoroczny II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny był okazją do poznania niezwykle utalentowanej muzycznie rodziny Marty i Waldemara Berbeciów-Piotrowskich ze Strachociny, występującej z ogromnym powodzeniem na zjazdowej scenie. Warto poznać bliżej osiągnięcia młodych artystów - wnuczek i wnuka Marty i Waldemara Berbeciów. Zacznijmy od wnuka, Kacpra Radwańskiego (8 lat), syna Agnieszki z Berbeciów-Piotrowskich i Kamila Radwańskiego. Kacper jest wybitnym uczniem klasy gitary p. Andrzeja Siedleckiego w Państwowej Szkole Muzycznej I i II Stopnia im. Wandy Kossakowej w Sanoku. W 2016 r. zdobył Nagrodę II stopnia na XI Festiwalu Młodych Gitarzystów w Kolbuszowej. W 2017 roku w kwietniu zdobył Nagrodę II stopnia na I Spotkaniu Młodych Gitarzystów w Pruchniku, a w tym samym roku w grudniu Nagrodę I stopnia na XII Festiwalu Młodych Gitarzystów w Kolbuszowej. Starsza siostra Kacpra, Michalina Radwańska (11 lat) jest uczennicą klasy fortepianu p. Doroty Skibickiej tej samej szkoły w Sanoku. Michalina jest laureatką Nagrody Srebrnego Wirtuoza na VI Międzynarodowym Konkursie „Młody Wirtuoz” w ramach X Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” – Sanok 2015.

Za młodymi Radwańskimi nie pozostały w tyle ich kuzynki, Wiktoria, Paulina i Marcelina Ceculanki, córki Anny z Berbeciów-Piotrowskich i Rafała Cecuły. Wiktoria Cecuła (12 lat), uczennica kl. V w klasie fletu p. Doroty Zubel w szkole muzycznej w Sanoku reprezentowała swoją szkołę na IV Ogólnopolskim Konkursie Fletowym w Gdowie koło Krakowa gdzie zdobyła wyróżnienie w swojej kategorii wiekowej. W konkursie tym wzięło udział 55 flecistów szkół muzycznych I st. z całej Polski. Konkurs stał na bardzo wysokim poziomie. Nie jest to pierwszy w życiu sukces Wiktorii – w 2015 roku na IX Regionalnym Festiwalu Młodych Flecistów w Kolbuszowej zdobyła II miejsce, w 2016 roku na IV Przeglądzie Szkół Muzycznych w Jarosławiu otrzymała wyróżnienie I stopnia, a w 2017 roku zdobyła wyróżnienie podczas występów w ramach Przesłuchań Centrum Edukacji Artystycznej w Kolbuszowej. W tym samym roku uczestniczyła jako reprezentantka swojej szkoły w XI Ogólnopolskim Konkursie Instrumentów Dętych w Krakowie oraz zdobyła wyróżnienie II stopnia w XVI Ogólnopolskim Wiosennym Festiwalu Fletowym. Muzykują też starsze siostrzyczki Wiktorii, 16-letnia Marcelina gra pięknie na wiolonczeli a 15-letnia Paulina na skrzypcach. Gratulujemy młodym artystom sukcesów i życzymy dalszych, a dziadkom i rodzicom gratulujemy wspaniałych latorośli, i życzymy wytrwałości we wspieraniu młodych w dążeniu do doskonalenia swoich umiejętności.

*       *       *

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2017 r. (dzień Św. Szczepana) w Gdańsku-Osowej odbyło się, tradycyjnie już, odświętne spotkanie gdańskiego koła Stowarzyszenia. Okazją do spotkania były 13-te urodziny Joasi Błaszczychy-Piotrowskiej, córki Przemysława i Anny z Jankowskich. Spotkanie było jednocześnie spotkaniem kolędowym, kolędy śpiewali wszyscy, od najmłodszej Hani poczynając (6 lata) na Władysławie (74 lata) kończąc. Jak zwykle rozmawiano o wydarzeniach kończącego się roku. Tematem numer jeden był lipcowy II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego oraz wizyta ekipy amerykańskiej. Gdańszczanie bardzo pozytywnie oceniają Zjazd, co ważniejsze, bardzo podobał się nastolatkom, o co nie jest łatwo.

Innym ważnym tematem rozmów była sprzedaż domu rodzinnego Błaszczychów w Strachocinie. Chodzi o dom Stanisława Błaszczychy-Piotrowskiego (1910 – 1986), który w grudniu 2017 r. przeszedł w obce ręce. Stanisław wybudował ten dom w 1959 r. na miejscu poprzedniego, zbudowanego w latach 20-tych XX w. przez matkę Stanisława, Paulinę z Giyrów-Piotrowskich (ojciec Stanisława, Jan Błaszczycha-Piotrowski zginął w I wojnie światowej). Jest to typowy dla tamtego okresu na Podkarpaciu dom drewniany, oszalowany deskami.

Dom stoi na działce należącej do gospodarstwa, które znalazło się w rękach Piotrowskich pod koniec XVIII w., kiedy Szymon Piotrowski, syn Michała, ożenił się z Anną Cecułą, córką Jana Cecuły-Błażejowskiego „z Kowalówki” i Reginy z Dąbrowskich. Dom od śmierci Bronisławy (wdowy po Stanisławie) w 1994 roku, stał pusty. Wszystkie dzieci Stanisława i Bronisławy wyprowadziły się wiele lat wcześniej ze Strachociny, rodzice przekazali gospodarstwo za rentę Skarbowi Państwa, zostawiając sobie tylko dom z małą działką. Dom sprzedał wnuk Stanisława, Dariusz Dąbrowski (syn Barbary) poprzez ogłoszenie w Internecie. Oczywiście, stary dom z dużym sentymentem wspominali nie tylko synowie Stanisława (Władysław i Tadeusz) i ich żony, ale także jego wnuki i prawnuki. Przez wiele lat przyjeżdżali do niego latem, to była prawdziwa ich „kotwica”, która utrzymywała ich związek z kolebką Piotrowskich - Strachociną.

Dyskutowano także o bieżących sprawach rodzinnych, w tym o planowanej przeprowadzce rodziny Jarosława, syna Tadeusza, do Warszawy. Żona Jarosława, Magdalena (z domu Żemojtel), profesor psychologii, podjęła już pracę w Warszawie na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Rozmawiano także o stronie internetowej Stowarzyszenia Piotrowskich (Tadeusz jest założycielem i opiekunem strony), a także o biuletynie „Sztafeta pokoleń” (kilku członków rodziny należy do jej „redakcji”). Koło gdańskie Stowarzyszenia, z najmłodszymi członkami, liczy 16 osób.

*       *       *

Od Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka otrzymaliśmy zdjęcie z miłej uroczystości 90-tych urodzin jej cioci, Stanisławy Piotrowskiej-Skiba, wdowy po Mieczysławie Piotrowskim (syn Józefa), która miała miejsce rok temu. W uroczystości wzięło udział mnóstwo gości, w tym wielu członków rodziny, potomków Józefa Piotrowskiego, urodzonego w Strachocinie (Józef to bratanek Błażeja, stąd zaliczenie jego potomków do „klanu” strachockich Błaszczychów).

Stanisława i Mieczysław doczekali się dwóch córek, Haliny (ur. 1951 r.) i Krystyny (ur. 1953 r.), i czwórki wnuków – Iwony, Bartka, Joanny i Anny. Pani Stanisława to ostatnia żyjąca osoba z pokolenia dzieci Józefa, prawdziwy „ostatni Mohikanin” jak określiła ją autorka informacji, Małgorzata. Po śmierci Mieczysława wyszła powtórnie za mąż. Jest ciągle w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej, w tym roku ukończyła 91 lat.

 

 

AKTUALNOŚCI

W lutym w Strachocinie otwarto skocznię narciarską. Znajduje się ona na północnym zboczu Gór Kiszkowych (dawnej Góry Piotrowskiego), na terenie będącym fragmentem dawnego gospodarstwa naszego przodka Stefana Piotrowskiego. Punkt konstrukcyjny skoczni wynosi 25 m.

*       *       *

Sanocki skansen od zawsze był jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na Podkarpaciu. Ta atrakcyjność zwiększyła się jeszcze dzięki ostatnim inwestycjom: rekonstrukcji miasteczka galicyjskiego oraz dworku szlacheckiego. Frekwencja odwiedzających systematycznie wzrasta. W ubiegłym roku osiągnęła rekordowy w historii muzeum poziom - 156 tysięcy osób. Turyści udający się w Bieszczady poszukają także śladów dawnej kultury tego zakątka Polski. Tutaj mogą je znaleźć. Turystom podoba się zwłaszcza klimat galicyjskiego rynku, wiernie oddającego wygląd typowego, drewnianego miasteczka dawnej Galicji z wszystkimi jego formami i wszystkimi funkcjami, jakie pełniło. Ciekawostek jest tu sporo i wciąż ich przybywa. Jedna z nowości to gabinet lekarski urządzony w budynku urzędu gminy. Oryginalne wyposażenie (w tym wiekowy fotel ginekologiczny) przekazała rodzina doktora Ignacego Bieleckiego, który od 1890 roku do śmierci w 1964 roku prowadził swoją praktykę w Rymanowie. Leczył jeszcze w wieku stu lat! Trwa rekonstrukcja XVIII-wiecznej drewnianej synagogi - będzie gotowa jesienią. Najnowszy pomysł to sektor pasterski - są już koliby i kapliczka, pasą się owce i kozy. Atrakcją skansenu są też różnego rodzaju imprezy, np. w Niedzielę Palmową odbył się konkurs palm. Wielkanocnych. Zdjęcie ciekawej palmy (obok), wykonanej dla uczczenia 100-lecia odzyskania nie podległości przez Polskę (zawiera 100 maków) przesłała nam pani Małgorzata Dąbrowska z Sanoka.

*       *       *

Sanocki Stomil, firma o długiej tradycji (została zarejestrowana jako Polska Spółka dla Przemysłu Gumowego SA już 14 sierpnia 1931), noszący obecnie nazwę Sanok Rubber Company S.A., dobrze sobie radzi na rynku. Jest czołowym producentem technicznych wyrobów gumowych, gumowo-metalowych i kombinacji gumy z innymi tworzywami, w kraju. Produkty te przeznaczone są na potrzeby m.in. przemysłu motoryzacyjnego, rolnictwa, budownictwa, produkcji sprzętu AGD, przemysłu farmaceutycznego. W październiku 2014 roku przedsiębiorstwo przejęło niemiecką spółkę Draftex Automotive GmbH. Ma swoje placówki w kilku krajach, m.in. w Chinach, Rosji, Niemczech, Francji i Ukrainie, eksportuje swoje wyroby na cały świat. Zatrudnia ok. 1800 pracowników (cała grupa SRC SA w sumie ok. 2400 osób). W 2017 roku, ze sprzedażą blisko 1 mld zł znalazła się na 129 miejscu wśród polskich firm. Jest laureatem Orła „Rzeczpospolitej” w kategorii najlepsza firma produkcyjna.

*       *       *

Krzesła marki Forum Seating, należącej do krośnieńskiej Grupy Nowy Styl, wypełnią kolejne trzy stadiony budowane na mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2022 r. w Katarze: Ras Abu Aboud (40 000 miejsc), Lusail (80 000) i Qatar Foundation (40 000). W sumie krośnieńskie siedziska znajdą się na sześciu stadionach Mundialu 2022. Będzie ich tam 300 tysięcy. Grupa Nowy Styl braci Adama i Jerzego Krzanowskich z Krosna jest właścicielem 7 marek produktowych - znajduje się na 92 miejscu na liście polskich przedsiębiorstw ze sprzedażą ok. 1,4 mld zł.

 

 

Z HISTORII

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek XIV

Po krótkiej przerwie powracamy do publikacji „Mojej kroniki” Stanisława Berbeć-Piotrowskiego. Poniżej przedstawiamy kolejny jej fragment - odcinek zawierający opis znaczącego wydarzenia w historii współczesnej Strachociny.

Listopad 1944 r.

Na furmance zaprzężonej w parę koni przyjechało do wsi czterech żołnierzy Armii Czerwonej. Zatrzymali się za wsią, niedaleko plebanii parafialnej. Jeden z nich pozostał przy furmance a trzech udało się na plebanię do ks. Lisowicza. Z księdzem Lisowiczem mieszkały jego dwie siostry, Zofia i Honorata. Mieszkał tam także jeden „uciekinier” ze Wschodu, Lewandowski, który pomagał księdzu w prowadzeniu gospodarstwa. Żołnierze weszli do pokoju ks. Lisowicza i zażądali od niego wydania pieniędzy oraz monstrancji, którą podobno widzieli wcześniej podczas procesji. Ksiądz odpowiedział im, że pieniędzy w kasie jest niewiele i może je dać, ale monstrancja jest własnością parafii i nie może jej oddać. Słysząc to napastnicy zaczęli mu grozić rewolwerem, popychać go, podobno oddali kilka strzałów na postrach. Pozostałym domownikom zabronili wyjścia z plebani. Jednej z sióstr księdza udało się jednak wyskoczyć przez okno do ogrodu i niezauważona przez strażnika przy furmance pobiegła do wsi, aby dać znać co się dzieje na plebanii.

Wieść o wydarzeniach lotem błyskawicy rozeszła się w dolnej części wsi. We wsi uformowała się już placówka Milicji Obywatelskiej. Jej funkcjonariusze nie byli jeszcze umundurowani, nosili tylko biało-czerwone opaski na ramieniu. Uzbrojeni byli w karabiny ręczne, komendantem był Michał Witek. Kilku milicjantów pobiegło na plebanię, m.in. Stanisław Rygiel (mąż Jadwigi z Kiszków) – z węgierskim karabinkiem (ale bez naboi), Kazimierz Wroniak (mąż Jadwigi z Błażejowskich), Franciszek Kucharski i Ludwik Radwański. Za nimi pobiegło więcej ludzi, zarówno mężczyzn jak i kobiet. Przed plebanią, naprzeciw werandy, z każdą chwilą zbierał się większy tłum.

Napastnicy widząc co się dzieje chcieli wycofać się na pole ale zagrodził im drogę groźny tłum. Widząc to „starszyna”, stojąc już na schodach werandy, krzyknął do żołnierza stojącego przy furmance: „Miszka! Dawaj aftomat!”. Wezwany Miszka chwycił leżący na wozie pistolet maszynowy i szedł w kierunku tłumu. Nikt nie zareagował na to. Nie tylko młodzi milicjanci, niedoświadczone chłopaki, ale nawet starsi, nie wierzyli, że dojdzie do użycia broni. Miszka doszedł spokojnie w pobliże zgromadzonych ludzi, pociągnął za spust i puścił serię. Pierwsze pociski przeszyły 38-letniego Stanisław Rygla. Widząc to, stojący najbliżej Franciszek Kucharski, podskoczył do strzelającego, złapał za lufę pistoletu i skierował ją w dół, do ziemi. W trakcie tej akcji pociski z pistoletu przeszyły mu obydwa uda. Wcześniej jeden z pocisków wystrzelonych do Stanisław Rygla ugodził w brzuch Kazimierza Wroniaka, a drugi w nogę poniżej kolana Ludwika Radwańskiego. W trakcie zamieszania, które powstało podczas strzelaniny, napastnicy zaczęli uciekać. Ze strony milicjantów padły strzały za nimi. Były celne, jedna kula ugodziła w plecy „starszynę”, który padł na twarz na gazonie przed plebanią, drugi napastnik przebiegł jeszcze kilkadziesiąt metrów i upadł za żywopłotem. Pozostali napastnicy dopadli furmankę, podcięli konie batem i mimo pościgu, uciekli przez pola i łąki w stronę Jurowiec. W tym czasie ratowano rannych. Niestety, Stanisław Rygiel, którego przeszyło siedem pocisków, po przeniesieniu go i złożeniu obok kościoła, zakończył życie. Ranni, Franciszek Kucharski i Kazimierz Wroniak, zmarli po kilku dniach. Ludwik Radwański, ugodzony w nogę, długo chorował i po wyleczeniu utykał na nogę.

Po tych wydarzeniach mieszkańców wsi ogarnął strach. Co teraz będzie? Powiadomiono odpowiednie władze w Sanoku. Władze poleciły zabitych żołnierzy radzieckich pochować. Po tygodniu przyjechała Komisja. Po zapoznaniu się z przebiegiem zajścia oznajmiła, że napastnicy byli dezerterami Armii Czerwonej. Polegli mieszkańcy wsi zostali pochowani na cmentarzu parafialnym.

cdn                              

 

Z HISTORII

Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski

Odcinek II

W 2019 roku będziemy obchodzić 650-lecie powstania naszej rodowej „kolebki”, królewskiej wsi Strachocina. W związku z tym przedstawiamy cykl „obrazków” z jej dawniejszych dziejów. W poprzednim numerze zamieściliśmy odcinek przedstawiający okoliczności założenia Strachociny w 1369 r., tym razem jej dalsze dzieje, do końca XVI wieku. Mamy nadzieję, że będą one interesujące dla wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny.

Strachocina w średniowieczu

Kim byli założyciele wsi („zasadźcy”) i pierwsi mieszkańcy Strachociny? Założyciele, którzy otrzymali od króla przywilej lokacyjny na założenie nowej wsi, bracia Piotr i Grzegorz z Kunowy, to prawdopodobnie drobni rycerze, zasłużeni w wojnach prowadzonych przez króla Kazimierza. Regułą było że w posiadłościach królewskich przywileje na założenie wsi otrzymywali najczęściej rycerze lub dworzanie królewscy, rzadziej mieszczanie, w dobrach prywatnych i kościelnych byli to bardzo często właśnie mieszczanie a nawet chłopi, często cudzoziemcy. Kunowa, z której pochodzili bracia, leży w dawnej Ziemi Bieckiej, 7 km na wschód od Biecza. Biecz to miasteczko na Podkarpaciu, na zachód od Jasła, kiedyś bardzo ważny ośrodek administracyjny i handlowy, stolica ziemi bieckiej, obejmującej tereny zachodniego Podkarpacia. Pierwsi osadnicy, nie mogło ich być zbyt wielu, może 8-miu, 10-ciu (jak to było powszechne w takich przypadkach), przybyli prawdopodobnie z samej Kunowy i najbliższej okolicy. Każdy z nich dostał jeden łan ziemi tj. ok. 24 ha, sołtys („zasadźca”) trzy łany. Prawdopodobnie, jak to było w zwyczaju w przypadku osad zakładanych na „surowym korzeniu”, wszyscy mieszkańcy wsi byli przez pewien czas zwolnieni z wszelkich ciężarów na rzecz właściciela ziemi tj. króla (w praktyce starosty królewskiego i zamku w Sanoku), a także sołtysa. Z biegiem czasu mieli płacić 8 skojców czynszu i 4 skojce dziesięciny z łanu. Skojec to jednostka pieniężna równa 1/24 części grzywny, lub dwa grosze srebrne (grzywna to 48 groszy, floren, inaczej złoty polski, to 30 groszy). Sołtysi winni brać udział w każdej wyprawie wojennej „z dwoma kopiami, jednym pancerzem, oszczepem, kuszą i koniem wartości czterech grzywien”.

Dolina Potoku Różowego była w tym czasie kolonizowana głównie przez przybyszów ze wschodu (częściowo stało się to już wcześniej, a nie w XIV wieku), mówiących zapewne narzeczem wschodnio-słowiańskim (proto-ukraińskim), prawosławnych, wsie na północny zachód od Strachociny, w okolicach Jaćmierza, Zarszyna i Brzozowa, skolonizowali przybysze z zachodu, głównie z ziemi bieckiej i sandomierskiej, ale także ze Śląska, Czech i Niemiec. Między tymi dwoma prądami osadniczymi znalazła się Strachocina. Być może początkowo nie miała ona tego specyficznego, tak ją odróżniającego od sąsiadów, charakteru (gwary, zwyczajów, charakteru mieszkańców itp.), jak w czasach późniejszych. Przybysze z Kunowy i okolic nie mogli się przecież różnić od kolonistów w wioskach z okolic Zarszyna czy Jaćmierza, którzy w większości też przywędrowali z tych samych stron.

Najstarsze wzmianki o nazwiskach osadników w Strachocinie pochodzą dopiero z okresu o 70 lat późniejszego. Są to uczestnicy lub świadkowie różnego rodzaju procesów sądowych toczonych przez sołtysów lub dzierżawców Strachociny. Tak więc byli to najbliżsi współpracownicy lub nawet słudzy sołtysa czy dzierżawcy wsi. Ich nazwiska to: Iwan - 1435 (rok przy nazwisku to data wzmianki w dokumentach), Thomko -1436, Petrus Rzepka, Swiench Byedrusch, Maczieg Mayg, Paschek, Petrus Wal - wszystkie z 1443 r., Voytek, Piotr Pilch, Misz Ostatek – wszystkie z 1446, Petrus Burkal, Martinus Czech, Swiench, Clisch Scholtkowientka – wszystkie z 1449, Paulus Rzanczacza, Mathias Madey – obydwa z 1464, Tomas Nogyedz -1466, Johannes Rzepka, Cobyerek – obydwa z 1469. Są to przeważnie typowo polskie imiona (tylko pierwsze, najwcześniej wzmiankowane, ma brzmienie ruskie) i nazwiska. Jako niemieckie mogą być traktowane jedynie nazwiska Pilch i Burkal, może jeszcze Wal i Nogyedz. Pod tym względem Strachocina nie różniła się w tym czasie specjalnie od sąsiadów z zachodu, może jedynie procent nazwisk niemieckich był mniejszy (np. w Haczowie zdecydowana większość nazwisk z XV w. ma brzmienie niemieckie). Cechą szczególną Strachociny jest to, że żadne z wymienionych nazwisk nie zachowało się do XX w. we wsi, podczas gdy np. w Haczowie ogromna większość dzisiejszych nazwisk ma ciągłość tradycji od XV w. Podobnie wygląda sytuacja w bliższym Strachocinie Trześniowie, gdzie większość nazwisk wymienionych w XV w. przetrwało do dzisiaj. Świadczy to o tym jak duże zmiany wśród mieszkańców Strachociny musiały nastąpić w następnych wiekach.

Granice lokacji Strachociny zostały w dokumencie lokacyjnym określone bardzo nieprecyzyjnie. Było to przyczyną późniejszych długoletnich kłótni z sąsiadami, szczególnie na granicy z posiadłościami Jacimirskich na zachodzie i Pakosza i jego potomków na północnym wschodzie, ale także na granicy z Wolą Górecką na północy. Prawdopodobnie dlatego dzisiejszy obszar Strachociny wynosi jedynie 890 ha, a nie ok. 1200 ha, jak wynikałoby to z nadania królewskiego, na przestrzeni wieków sąsiedzi okroili „nieco” teren wsi.

Pierwsza osada na terenie Strachociny była zapewne zbudowana na planie typowej okolnicy, jak większość osad tego typu w Małopolsce, z rozplanowaniem gruntów typu niwowego. Rozplanowanie takie polegało na tym, że wszystkie grunty uprawne dzielono na trzy niwy (części) przeznaczone kolejno pod zasiew zbóż ozimych, jarych i pod ugór, poza niwami uprawnymi wyznaczano teren pod zabudowę. Każdego z osadników obowiązywał przymus niwowy tzn. musiał dostosować się do porządku i kolejności upraw na niwach. Dwór sołtysa („zasadźcy”) znajdował się prawdopodobnie na południowo - wschodnim krańcu wzgórza „Bobolówki”, na małym, płaskim przegięciu terenu. Aby polepszyć obronność miejsca, Potok Różowy przegrodzono poniżej wzgórza groblą w celu spiętrzenia, w razie potrzeby, wód potoku i zatopienia terenów wokół wzgórza. Resztki tej grobli zachowały się do końca XX w. Być może pochodzi ona jednak jeszcze z okresu grodziska wczesnośredniowiecznego.

Osada „Szwanczyce” była zaledwie początkiem osadnictwa na terenie dzisiejszej Strachociny. Ruch osadniczy trwał dalej posuwając się w kierunku zachodnim, wdzierając się w wąską dolinę górnego biegu potoku Różowego. Ta nowa część wsi miała charakter osady z rozplanowaniem gruntów typu „łanów leśnych”. Był to typ osady bardzo powszechny w podgórskich i górskich okolicach, w wąskich, zalesionych dolinach rzek. Każdy z osadników otrzymywał odmierzony pas gruntu o powierzchni jednego łana, ciągnący się od dna doliny aż po granicę wsi, przebiegającą najczęściej wzdłuż wierzchołków otaczających dolinę wzgórz, które stanowiły zarazem dział wodny. Prawdopodobnie podobnie było w Strachocinie. Osadnicy dostali działki wielkości jednego łana w postaci pasków gruntu ciągnących się od „wsiska”, leżącego po obu stronach Różowego, będącego wspólną własnością wszystkich osadników, aż po pas wzgórz. W środkowej części wsi, w okolicy późniejszych siedzib Piotrowskich, szerokość takiej działki wynosiła ok. 150 m, długość ok. 1600 m, sięgała ona trochę poza dział wodny na Górach Kiszkowych. Czym dalej na zachód tym bardziej działki strachockie od strony południowej wychodziły poza pasmo wzgórz, na stronę Długiego i Bażanówki. Skąd się wzięła ta anomalia, nie wiadomo, zapewne była ona powodem sporów granicznych.

Kim byli kolejni osadnicy w Strachocinie? Miejscowa legenda mówi, że pierwszy sołtys Strachota (który zapewne odkupił sołectwo od braci z Kunowy), prowadzący ciągłe spory z sąsiadem Pakoszem z Pakoszówki, do pomocy ściągnął ze Śląska czterech rycerzy i osiedlił ich w Strachocinie. Zwolnił ich z wszelkich powinności z gruntu (z wyjątkiem dziesięciny kościelnej), zobowiązując ich jedynie do pomocy w obronie przed agresywnym sąsiadem. Musiało się to odbyć za przyzwoleniem króla, a raczej urzędników królewskich w starostwie, nie było zresztą czymś wyjątkowym w tej części Polski. Być może to oni osiedlili się na północ od „Szwanczyc”. Oni mogli nadać, tak specyficzny do ostatnich czasów, charakter Strachocinie. Przybyli ze Śląska, ale prawdopodobnie ich pierwotnym miejscem pochodzenia były bardziej odległe strony, stara gwara strachocka, tak bardzo różna od gwar sąsiadów z wszystkich stron, przypomina bardzo gwary północno-wschodniej Wielkopolski (Pałuk) i Kujaw, być może przodkowie tych Strachoczan musieli uciekać z tamtych terenów pustoszonych przez najazdy krzyżackie, przejściowo zatrzymali się na Śląsku, skąd ruszyli na wschód. Ich wyższość cywilizacyjna nad wcześniejszymi osadnikami zadecydowała o tym, że mimo mniejszej liczebności to oni nadali kształt kulturowy późniejszej Strachocinie. Prawdopodobieństwo przybycia osadników z terenów Wielkopolski może potwierdzać inna legenda znana we wsi, mówiąca o przybyciu kolejnych osadników z okolic Poznania lub nawet z samego Poznania.

Wydaje się, że kolonizacja nie posuwała się stopniowo w górę doliny potoku, lecz odbywało się to skokowo. Następnym krokiem po założeniu „Szwanczyc” było zasiedlenie zachodniego krańca Strachociny, na zboczach Widacza. Chodziło zapewne o to żeby uprzedzić ewentualne roszczenia sąsiada, Fryderyka Myssnara do tego terenu. Było to wynikiem, jak już wspomniano, mało precyzyjnego rozgraniczenia posiadłości w dokumencie lokacyjnym. Zasiedlenie przygranicznych terenów (dzisiejsza „dzielnica” Bukowsko) nie zapobiegło ostrym zatargom w przyszłości. Najbardziej zachodnia część wsi nosiła wtedy nazwę „Strachoczyna Wola”. Jest to typowa nazwa występująca powszechnie w okolicy. Człon dzierżawczy wskazywał na nazwisko lub imię założyciela (sołtysa), w tym wypadku Strachotę. Człon „Wola” wskazywał na czasowe zwolnienie z powinności względem właściciela, w tym wypadku króla. Z czasem w nazwach tego typu człon „Wola” najczęściej odpadał, pozostawała tylko pierwsza część nazwy (w najbliższej okolicy zachował się chyba jedynie w nazwach dwóch wsi, sąsiedniej Woli Góreckiej i Woli Piotrowej koło Bukowska). Tak było także w przypadku „Strachocinej Woli”. Nazwa „Strachoczyna Wola” występuje jedynie w dokumencie wydanym dnia 6 listopada 1390 r. w Sanoku przez króla Władysława Jagiełłę, nadającym tereny dzisiejszych wsi Jaćmierz i Bażanówka Fryderykowi Myssnarowi Jacimirskiemu. W określeniu granic nadawanego terenu napisano : „...ab origine fluvii dicti Russava, qui fluit in villam dictam Strachoczyne Woli usque ad pratum dictum Crassna et a prato usque ad campum dictum Dluskie pole, et ulterius ad viam, que transit de Jaczimirrscz ad villam Nowesedleczcze ...”,tzn. „...od źródeł rzeki nazywanej Rusawą (Różową), która płynie we wsi zwanej Strachoczyna Wola ...”. Czy Strachocina Wola obejmowała cały teren na północ od „Szwanczyc”, nie wiadomo. Dokument fundacyjny kościoła także z 1390 r., mówiący o terenach graniczących z Kostarowcami używa nazwy „Strachocina” bez członu „Wola”. Czy to jest nowa nazwa „Szwanczyc”, czy to jest skrócona forma „Strachocinej Woli”, czy to jest nazwa trzeciej jednostki osadniczej położonej pomiędzy „Wolą” a „Szwanczycami”, trudno rozsądzić. Być może jest to wynik uwspółcześnionej pisowni przy kolejnym kopiowaniu dokumentu dotyczącego fundacji kościoła, bo podejrzana jest zbyt współczesna forma pisowni nazwy „Strachocina”, winno być raczej, według pisowni z XIV w. „Strachoczyna”.

Osada „Szwanczyce” istniała co najmniej do 1443 r. kiedy to potwierdzona jest w dokumencie jako „stara wieś” (antiqua villa) leżąca od strony Jurowiec. Być może dopiero po przejściu Strachociny w prywatną dzierżawę (tenutę), przy powiększaniu folwarku sołtysiego, przeniesiono mieszkańców tej osady do centrum Strachociny, zapełniając lukę pomiędzy „Strachociną Wolą” na terenie dzisiejszego „Bukowska”, a „Strachociną wsią” leżącą w dolnej części dzisiejszej wsi.

O początkowych dziejach Strachociny nie wiemy nic pewnego. Nazwiska ewentualnego pierwszego sołtysa wsi, Strachoty, domyślamy się tylko z nazwy „Strachocina”, nie ma go w żadnym zachowanym dokumencie. Strachocina była wsią królewską, należała do klucza dóbr starostwa sanockiego. Osadnicy w takiej wsi, po zwyczajowym okresie „wolnizny” zobowiązani byli do uiszczania opłat na rzecz skarbu królewskiego. W Małopolsce było to ok. jednej grzywny z łana rocznie. Oprócz tego obowiązywały pewne daniny w naturze (niewielkie) na rzecz zamku sanockiego, a także pewne powinności służebne m.in. udział w pracach remontowych na zamku (np. w 1448 r. kmiecie strachoccy mieli obowiązek naprawić tyle łokci parkanu wokół zamku ile łanów było w Strachocinie). Łany sołtysie zwolnione był z tych powinności, ale sołtys zobowiązany był do konnej służby wojskowej wraz z pocztem łuczników na wypadek wojny. Miał także prawo do szóstej części czynszów płaconych przez mieszkańców wsi, a także do trzeciej części opłat sądowych na terenie wsi.

W roku 1390 została erygowana w Strachocinie parafia. Interesujący jest fakt, że była to prawdopodobnie najstarsza parafia rzymsko-katolicka w najbliższej okolicy, nie licząc stołecznego Sanoka. Pierwsze wzmianki o kościołach w sąsiedztwie pochodzą dopiero z XV w. (Jaćmierz - 1440, Zarszyn - 1441, Klimkówka - 1453, Jasionów - 1474). Podobnie wzmianki o cerkwiach w okolicy są także o wiele późniejsze (Besko - 1430, Kostarowce - 1440, Nowosielce - 1441, Czerteż - 1448, Odrzechowa - 1450, Sanoczek - 1467, Jurowce - 1501). Może to świadczyć o znaczeniu Strachociny w najbliższym regionie. Sprawa fundacji strachockiego kościoła jest dość niejasna, dokument z 16 grudnia 1390 r. wystawiony przez Fryderyka Myssnara, pana na Jaćmierzu i dzierżawcę królewskich Kostarowiec w tym czasie, oraz Pakosza z Pakoszówki, mówi o kościele w granicach wsi (lub na granicy wsi?) Kostarowce, przed (!) wsią zwaną Strachocina („...fundatam in granitiis villae Kostarowce ante villam vocatam Strachocina...”). Może piszący dokument miał na myśli to, że kościół znajduje się daleko od zabudowań wsi Strachocina (”przed wsią”), ale jednak na gruntach Strachociny, mogło być jednak inaczej. Kostarowce były zamieszkałe przez ludność ruską, prawosławną, we wsi była już prawdopodobnie cerkiew (to nie jest pewne). Katolik Fryderyk mógł, za przyzwoleniem króla, ufundować kościół na gruntach Kostarowiec, ale dla katolickiej (przynajmniej w ogromnej większości) Strachociny i katolików doliny Różowego, włączając go do Strachociny.

Fryderyk w dokumencie darowuje kościołowi pod wezwaniem Św. Katarzyny Dziewicy Męczenniczki (wezwanie to zostało wybrane dla uczczenia żony Fryderyka, Katarzyny) jeden łan frankoński (ok. 24 ha) ziemi uprawnej położonej we wsi Kostarowce, przy granicy ze Strachociną. Określenie granic tego terenu jest bardzo niejasne („...campos situatos retro ecclesiam praedictam vulgariter obszary a fluvio dicto Swoczyca et ab antiqua via expulsionis vulgariter wygon villae Kostarowcze usque ad secundam fluvium granities dividentem inter Strachocina et Kostarowce usque ad coniuctionem ipsorum...”), można domniemywać że chodzi o teren pomiędzy rzeką Różaną, strumieniem zwanym Swoczyca, płynącym wzdłuż dzisiejszej granicy Strachociny i Kostarowiec oraz lasem „Szczodre”. Potocznie teren ten był nazywany „obszary”. Granicę terenu od strony Strachociny trudno jednoznacznie określić, może chodzi o mały strumyk płynący na zachód od kościoła, będący wtedy granicą między wsiami. Fryderyk zobowiązuje się do przekazania kościołowi ziemi leżącej za kościołem. Zwrot „za kościołem” (retro ecclesia) może sugerować, że kościół istniał przed 1390 rokiem, podobnie jak istnienie karczmy w pobliżu kościoła, darowanej przez Fryderyka plebanowi (”...damus unam tabernam constructam circa ecclesiam in supradicto laneo...”). Bez istnienia kościoła, karczma na odludziu, w szczerym polu, nie miałaby raczej sensu ekonomicznego, mimo że położona przy drodze łączącej Strachocinę z Kostarowcami. To przemawia za tym, że kościół został wybudowany wcześniej na granicy Strachociny i Kostarowiec. Miejsce uposażenia kościoła mogło być wcześniej uzgodnione, stąd ta nietypowa lokalizacja kościoła (najczęściej kościoły były budowane pośrodku wsi). Data 1390 r. przyjmowana jest jednak za datę powstania parafii, być może wcześniej kościół nie był siedzibą parafii. Podobnie wnioskuje Tomasz Adamiak, który przywołuje następujący zapis proboszcza strachockiego ks. Władysława Barcikowskiego z 22 grudnia 1935 r.: „W wiosce tej istnieje kościół prawdopodobnie od XIII stulecia, chociaż na potwierdzenie tego nie posiadamy żadnego dokumentu”. Być może kościół istniał już w starych Święcicach, przed założeniem Strachociny.

Fryderyk, jako dzierżawca Kostarowiec, przyrzeka dziesięcinę „należną i słuszną” z dochodów w Kostarowcach, stosownie do wymogów prawa dziesięciny. W dalszej części dokumentu, Fryderyk, zapewne jako sołtys Strachociny, a może także trzymający ją przejściowo w zastawie, przypomina i zobowiązuje kmieci i „mieszkańców” (incolae) Strachociny, czy to Rusinów czy Polaków, do uiszczania w poszczególnych latach „annon” i „missaliów” (rodzaje danin w naturze) w wysokości jednej miary pszenicy i jednej miary owsa z każdego łanu, „zgodnie ze zwyczajem i prawem magdeburskim, bez żadnych zwolnień”. Sołtys ma dawać dziesięcinę ze swojej posiadłości z wyjątkiem łanów zwolnionych (chodzi o te trzy łany które otrzymał przy zakładaniu wsi), które posiada na mocy przywileju „stosownie do zwyczaju tam przyjętego”. We wsi Meszewa (mała osada pod „Szczodrem”, licząca 7 - 8 gospodarstw, leżąca na obszarze gruntów wsi Kostarowce) zarówno Rusini jak i Polacy, winni dawać kościołowi pięć miar pszenicy i pięć miar owsa.

W dalszej części dokumentu Pakosz z Pakoszówki przyrzeka, że „poszczególni” kmiecie z Pakoszówki będą dawać „annony” i „missalia” analogicznie jak w Strachocinie, a jednocześnie z dochodów właściciela dostanie kościół, zgodnie z prawem, właściwą dziesięcinę. Zwraca uwagę stosunkowo niska dziesięcina jaką uiszczano, w innych częściach Polski była znacznie większa, dochodziła nawet do czterech miar z każdego z trzech zbóż, tj. 12 miar z jednego łanu. Prawdopodobnie dochody z własnych gruntów plebana były na tyle wysokie, że wystarczały na utrzymanie parafii. A może wydajność rolnictwa była tu znacznie mniejsza. Wspomniana w dokumencie wieś Meszewa z biegiem czasu została zlikwidowana. Jeszcze przed 1602 r. mieszkańcy przenieśli się do Kostarowiec. Dlaczego Fryderyk określił dla mieszkańców Meszewy dziesięcinę w sposób odmienny niż dla Pakoszówki i Strachociny, nie wiadomo. Może organizacja tej osady była inna, nie łanowa. Budynek kościoła został wzniesiony w pobliżu miejsca na którym stoi dzisiejszy kościół. Prawdopodobnie rosnące dzisiaj przy kościele trzy potężne dęby, mające do 5 m w obwodzie, pochodzą z tego okresu, zostały zasadzone przy nowo zbudowanym kościele. Nieprecyzyjne wytyczenie granic gruntów parafialnych, a także zapewne nadgorliwość w ściąganiu dziesięcin, były powodem ciągłych sporów kościoła z sąsiadami. Spory te przybierały niekiedy bardzo gwałtowny charakter.

Szczególnie dramatyczne były kłótnie strachockich plebanów z Fryderykiem Jacimirskim, synem fundatora, Fryderyka Myssnara (ten zmarł w 1391 r.). Jak pisze Dąbkowski, Fryderyk Jacimirski „był to mąż nadzwyczaj gwałtowny, którego gwałtów trudno nawet zliczyć…. Sam wprawdzie nie splamił się zabójstwem, ale rodzi się uzasadnione podejrzenie, że brał pewien udział w tych zabójstwach, które dokonali jego słudzy”. W 1424 r. Fryderyk najechał strachockiego plebana Jana i zrabował go doszczętnie, łącznie ze służbą. Ksiądz Jan nie dawał za wygraną, zanosił skargi gdzie tylko mógł. Wreszcie przekroczył granice wytrzymałości słynnego warchoła. Zaufany sługa Fryderyka, Michołł, w 1438 r. napadł na plebana i zabił go, prawdopodobnie spalił także kościół (sprawa nie jest pewna). Dzięki protekcji Fryderyka czyn ten uszedł Michołłowi płazem. Kilka lat później powtórzył on swój „wyczyn” mordując proboszcza w Niebieszczanach. Takie były zwyczaje w tych czasach w tej części Polski. Następca księdza Jana, ksiądz Piotr wiódł z kolei niekończące się spory z właścicielem Pakoszówki. W 1446 r. spór musiał rozsądzać starosta sanocki Wojciech Michowski.

Strachocina, jako wieś królewska, od początków swoich dziejów była przedmiotem najróżniejszych operacji handlowych, wynikających z problemów finansowych, czy to rzeczywistych właścicieli tzn. starostów sanockich (przedstawicieli króla), czy „właścicieli” przejściowych, posiadających królewskie dokumenty zastawne na nią. Historyk Adam Fastnacht uważa, że już w 1390 roku sąsiad Strachociny, właściciel Jaćmierza, Fryderyk Myssnar, posiadał w zastawie Strachocinę (instytucja dzierżawy nie była jeszcze wtedy rozpowszechniona), ale nie podaje żadnego dokumentu na potwierdzenie tego faktu. W roku 1427 jego syn, Franciszek Jacimirski, miecznik sanocki, przekazuje Marciszowi z Rogów królewski dokument zastawny na Strachocinę (czyżby Strachocina była w zastawie u właścicieli Jaćmierza przez cały czas od 1390 r.?), będąc mu winien tylko 44 grzywien. W razie niespłacenia w terminie długu przez Fryderyka Marcisz ma dopłacić resztę do sumy wymienionej w dokumencie i weźmie w posiadanie Strachocinę. Nie doszło do tego, ale krótko potem królewski dokument zastawny na Strachocinę jest już w rękach Clocha Cornicza. W 1434 roku przejmuje dokument od niego kasztelan sanocki Piotr Smolicki wraz ze strachockim sołectwem za sumę 200 grzywien. Warto tu dodać, że Jacimirski zastawił swoje posiadłości, Jaćmierz i Bażanówkę, w 1447 r. za 1400 grzywien, a w 1468 roku sprzedał je za 1800 grzywien. W 1441 roku Piotr Smolicki, już jako starosta sanocki, używa Strachociny przy dawaniu poręki Janowi z Pilczy (Pileckiemu). W 1453 r. Piotr ponownie używa Strachociny jako ewentualnego zastawu przy poręczeniu (razem z Jerzym z Humnisk) dla Mikołaja Racławskiego na sumę 276 zł. W 1458 roku Piotr Smolicki postanawia na wypadek swojej śmierci, że królewska wieś Strachocina, będąca w jego zastawie, ma przypaść jego bratankom, synom brata Marcisza, Janowi, Maciejowi i Andrzejowi.

Nie wykluczone, że w tym czasie Strachocina była już wyłączona z klucza majątków starostwa sanockiego, ale ciągle pozostawała wsią królewską, tyle że zastawioną za długi. Piotr Smolicki był protegowanym królowej Zofii, ostatniej żony Władysława Jagiełły (w 1436 r. za jej wstawiennictwem spotkał go szczególny dowód łaski królewskiej – z rąk małoletniego króla Władysława, został „opiekunem ziemi sanockiej i pełnomocnikiem króla” - tutor sanociensis terrae ex parte domini regis). Po śmierci Jagiełły w 1434 r. królowa weszła w bezpośrednie władanie ziemią sanocką, będącą częścią jej oprawy wdowiej. Historycy pozytywnie oceniają jej rządy w Sanocczyźnie, ale miała ona także problemy. Królowa należała do obozu wrogiego kardynałowi Oleśnickiemu, rywalizacja z nim i jego stronnictwem, pociągała za sobą olbrzymie wydatki. Królewska Strachocina mogła się stać wtedy ofiarą tych wydatków. Pisze prof. Kiryk w swojej monumentalnej monografii Sanoka („Sanok – Dzieje miasta” – Kraków 1995), że w 1450 roku Mikołaj Pieniążek przejął miasto Sanok oraz wsie starostwa sanockiego w dzierżawę za pożyczone królowej 600 grzywien. Świadczy to o dużych kłopotach finansowych królowej. Być może wcześniej spowodowało to wyłączenie Strachociny z klucza majątków starostwa sanockiego i przekazanie jej, jako oddzielną dzierżawę (tenutę) Piotrowi Smolickiemu w zastaw za pożyczkę pieniężną. Oznaczało to, że Smolicki przejął całość dochodów ze wsi, nie tylko z sołectwa, uiszczając do skarbu królewskiego jedynie niewielką opłatę dzierżawną. Taka dzierżawa była w zasadzie tylko dożywotnia, ale bardzo często, dzięki różnym sztuczkom prawnym, była przekazywana potomkom. Tak się właśnie stało ze Strachociną.

W tym czasie, gdy działy się różne rzeczy z własnością Strachociny sama wieś, nie bacząc na to, rozwijała się, powoli ale systematycznie. Przybywało mieszkańców (np. w 1479 r. osiedlili się we wsi, Jan Rzepka i Kobierek), mieszkańcy karczowali lasy, powiększali obszar ziemi uprawnej. Budowali swoje drewniane domy w formie małych fortec. Każdy dom mieszkalny i budynki gospodarcze były otoczone solidnym parkanem. Na podwórze prowadziły mocne wrota, przed którymi (na zewnątrz) stał słup do przywiązywania koni. Strachoczanie hodowali dużo koni. Uprawiali w dużej ilości owies, nie tylko dla koni, ale także na należność dla właściciela (lub dzierżawcy) wsi i na dziesięcinę dla plebana. Prawdopodobnie właśnie w tym czasie łany sołtysie przekształciły się w typowy folwark. To przejście nie było w Strachocinie takim dużym wydarzeniem, bo prawdopodobnie nominalnymi sołtysami byli już wcześniej posiadacze wsi w ramach zastawu. W ich imieniu we wsi rządzili podwójci. Świadczyć może o tym wydarzenie z 1449 r., kiedy to strachocki podwójci Piotr Burhal ręczy za stawienie się Marcina Czecha ze Strachociny przed starostę. Powstanie folwarku przyczyniło się do zwiększenia wymiaru robocizny do odrobienia na „pańskim”, ale była ona jeszcze niewielka, wynosiła 14 dni w roku z łana. Przy czym nie było obowiązku brania w niej udziału przez kmiecia osobiście, mógł wysłać parobka. W Strachocinie istniał młyn, w 1449 roku młynarz Piotr ze Strachociny staje przed sądem ławniczym w sprawie młyna. Rok później dwaj Strachoczanie, Marcin Czech i Klisz byli zranieni, zapewne w pogranicznej bójce, przez służkę z sąsiednich Nowosielec, a w 1466 r. Tomasz Nogjedz ze Strachociny oskarżony jest przez plebana aż z Tyrawy (Mrzygłodu) o kradzież 7 sztuk bydła o wartości 10 grzywien.

Oczywiście, nie obywało się bez większych awantur na granicach z sąsiadami, o których świadczą liczne procesy przed sądem grodzkim w Sanoku. Największa taka awantura zdarzyła się na zachodniej granicy Strachociny, w okolicach Widacza. Starły się w niej dwie największe indywidualności w ziemi sanockiej w tym okresie, wspominani już wielokrotnie, miecznik sanocki Fryderyk Jacimirski, właściciel Jaćmierza i Bażanówki (wtedy Woli Jaćmierskiej) z jednej strony, i kasztelan sanocki Piotr Smolicki, mający w zastawie królewską Strachocinę. Fryderyk w środku lata 14 sierpnia 1443 r., tuż po żniwach, dokonał najazdu na pograniczne łany Strachociny (rościł sobie pretensje do 5 przygranicznych łanów). Zgromadził na wyprawę 15 szlachty i 100 chłopów. Udział aż 15 rycerzy świadczy, że Fryderyk spodziewał się zbrojnego oporu rycerzy Smolickiego (być może chodziło o potomków rycerzy sprowadzonych swego czasu przez Strachotę?). Z polecenia Fryderyka sołtys Bażanówki, Stanisław Cergowski, wraz ze swymi synami, oraz z kobietami i służbą ruszył na kopce graniczne Strachociny, rozkopał je i zrównał z ziemią. Następnie cała wyprawa ruszyła na strachockie pola. Chłopi załadowali na wozy świeżo zżęte zboże stojące na polu. Zabrano 320 kóp pszenicy i żyta, w tym z pola Piotra Rzepki 100 kóp, Swięcha Biedrusza - 40, Macieja Maika - 60, Piotra Wala - 70. Opór Strachoczan nie zdał się na nic, zboże powędrowało do gumien Jacimirskiego. Spór w sądzie grodzkim w Sanoku toczył się ponad 17 lat. Oczywiście, przez cały ten czas trwały mniej lub bardziej gwałtowne awantury pomiędzy ludźmi Jacimirskiego i Smolickiego, głównie między mieszkańcami Strachociny i Bażanówki. Jak już wspomniano, według legendy, w Bażanówce, założonej przez Fryderyka w 1429 r. tuż pod bokiem Strachociny (początkowo nazwa wsi brzmiała „Wola Jaćmierska”), osiedli jeńcy tatarscy. Nie było to czymś niezwykłym, Leszek Podhorecki w „Chanacie Krymskim” (W-wa 1987 r.) pisze, że osadzano Tatarów, wziętych do niewoli przez Witolda i podarowanych Jagielle, we wsiach nad Wisłokiem i Sanem. Stąd, być może, brała się wojowniczość mieszkańców Bażanówki, szeroko znana w okolicy, oraz ich umiejętności wojenne. Wyrok na niekorzyść Fryderyka zapadł w sądzie w Sanoku już po trzech latach, ale jego egzekucja przeciągała się w nieskończoność. Sprawę zakończyła dopiero śmierć Smolickiego w 1464 r.

Spory graniczne z sąsiadami toczyły się praktycznie na wszystkich granicach Strachociny. Toczyli je plebani Strachociny z właścicielami Pakoszówki, według miejscowej legendy toczył je z Pakoszem już pierwszy sołtys – „zasadźca”, Strachota. Ważnym tego powodem był fakt, że te granice były tylko orientacyjne, szczególnie w lasach, a na granicach poszczególnych wsi z reguły znajdowały się lasy. Dopiero w następnych wiekach następowało ściślejsze rozgraniczenie poszczególnych posiadłości.

Po bezpotomnej śmierci Piotra Smolickiego strachockie sołectwo (folwark), wraz z innymi posiadłościami Piotra, przeszło w ręce jego siostrzeńców, Jana i Macieja ze Wzdowa (Wzdowskich). Prawdopodobnie także dzierżawa Strachociny w ramach zastawu pozostała w rękach Wzdowskich, chociaż to nie jest pewne. Jak zwykle w tych stronach, nie obyło się przy tym bez awantury. Bracia zajęli spadek siłą, nie licząc się z prawami innych krewniaków Piotra. Ci wnieśli pozew do króla Kazimierza Jagiellończyka, który w dokumencie wystawionym w Brześciu nakazuje Janowi i Maciejowi ze Wzdowa uiścić odszkodowanie pozywającym, ale pozostawia przy nich Strachocinę. Tomasz Adamiak w swoim „Zarysie dziejów parafii Strachocina” cytuje pełny tekst tego dokumentu w swoim tłumaczeniu i ze swoim komentarzem. Zwraca uwagę, że w części wprowadzającej dokumentu Jan i Maciej (wg. T. Adamiaka nie Maciej lecz Mateusz) zostali oficjalnie nazwani „ze Święcic”, podczas gdy w dalszej części tekstu widnieje już nazwa „Strachocina”. W 1469 roku nastąpił podział współwłasności pomiędzy Mateuszem i Janem i od tego czasu wyłącznym właścicielem strachockiego folwarku był Mateusz ze Wzdowa. W tym samym roku ma miejsce ciekawe wydarzenie, Maciej Wzdowski daje za 20 zł (tj. 60 groszy) „intromisję” (wprowadzenie we własność) burmistrzowi Sanoka, Mikołajowi Biernaszowskiemu, w gospodarstwa dwóch kmieci w Strachocinie płacących 2 zł czynszu, tzn. odstępuje dzierżawę części Strachociny. Może to świadczyć o tym, że Strachocina nie powróciła po śmierci Piotra Smolickiego do klucza majątków starostwa sanockiego, tylko była indywidualną dzierżawą Wzdowskiego. Jako dzierżawca miał nieograniczone prawo do „poddzierżawiania” (arendowania) części swojej dzierżawy. Chyba nie przeszkodziło to jednak królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi na zezwolenie Piotrowi Kmicie Sobieńskiemu na wykupienie Strachociny z rąk Wzdowskiego. Do tego prawdopodobnie nie doszło, bo już siedem lat później (w 1480 r.) Wzdowski zastawia Strachocinę za 150 zł (ok. 94 grzywny) ręcząc za Mikołaja Rosembarskiego.

W 1498 roku, dwa lata po słynnej klęsce bukowińskiej z Turkami i Mołdawianami, Strachocinie zagroził najazd Turków i Tatarów (ci byli tureckimi poddanymi). Dotarli oni do sąsiedniej Pakoszówki, był to zapewne jakiś podjazd zbłąkanego większego oddziału, odległość od terytoriów podległych władzy padyszacha nie była przecież duża. Według legendy zostali oni pobici a jeńcy osiedleni w Srogowie Górnym.

W początkach XVI w. królewska wieś Strachocina przeszła, zapewne już jako oddzielna „dzierżawa”, w ręce dość możnego i znanego rodu małopolskiego Bobolów herbu Leliwa. W roku 1520 król Zygmunt Stary pozwala Adamowi Wzdowskiemu, wojskiemu sanockiemu, przekazać dzierżawioną wieś królewską Strachocinę Janowi Boboli. Jednocześnie zezwala Janowi Boboli wykupić dzierżawę Strachociny i odkupić strachockie sołectwo z rąk Adama Wzdowskiego. Dziesięć lat później król Zygmunt Stary skasował wcześniejsze zapisy dotyczące Strachociny i „zapisał” Janowi Boboli na Strachocinie z sołectwem sumę 790 grzywien (w tym 230 na sołectwie). Oznaczało to, że dochody z dzierżawy przekraczające tę sumę miały wpływać do skarbu królewskiego. Wieś miała wtedy 9 i pół łana ziemi w uprawie, młyn i karczmę.

W 1524 roku, krótko po objęciu dzierżawy Strachociny, Jan Bobola doprowadza do formalnego rozgraniczenia terenu Strachociny od Pakoszówki. Rozgraniczenie rozpoczynało się od kopca granicznego, usypanego nad Potokiem Różowym (naprzeciwko kościoła parafialnego) i przebiegało do granicy z Wolą Szczerczkową (dzisiejszą Wolą Górecką), gdzie także usypano kopiec narożny. Opis granicy był bardzo szczegółowy, operował ówczesnymi nazwami poszczególnych elementów topografii (pagórki, dolinki, potoki, itp.), dzisiaj już nieczytelnymi. M. in. przy opisie tej granicy występuje góra zwana Grodziskiem, leżąca na granicy. Prawdopodobnie określenie granicy z Pakoszówką przebiegało za obopólną akceptacją, bez protestów, czego nie można powiedzieć o granicy Strachociny z Wolą Szczerczkową (Górecką). W tej sprawie musiał się włączyć król Zygmunt, który 11 sierpnia 1530 roku powołał komisję w składzie: kasztelan Klemens z Kamieńca, Mikołaj Bal – podkomorzy sanocki i Adam Wzdowski – wojski sanocki, do ustanowienia tej granicy. Komisja przeszła całą granicę, opisała ją szczegółowo wymieniając wszystkie charakterystyczne elementy ukształtowania terenu łącznie z ówczesnymi nazwami, odnowiła 22 stare kopce graniczne, łącznie z narożnymi (jeden usypała nowy). Król Zygmunt zatwierdził ustalenia tej komisji na prośbę Macieja z Birczy, właściciela Górek i Woli Szczerczkowej, a Janowi Boboli polecił, aby uznał dokonane przez komisję rozgraniczenie. Jan Bobola musiał mieć opinię niezłego pieniacza, kwestionującego co rusz zastane granice swojej dzierżawy. Nie dziwi więc fakt, że pleban Stanisław już w 1523 roku postarał się u króla Zygmunta o potwierdzenie aktu uposażenia parafii z 1390 roku. Jan Bobola przedstawił ten dokument, gwarantujący granice majątku parafialnego, do oblaty (wpisania do ksiąg ziemskich), ale dopiero w roku 1532.

Jan Bobola miał co najmniej dwóch synów – Hieronima i Krzysztofa. Starszy syn, Hieronim musiał być ognistym kawalerem. W 1523 roku został skazany przez sąd za obrazę majestatu polegającą na napaści na most królewski w Przemyślu i pobicie tam straży mostowej. W 1530 roku został z kolei oskarżony a następnie uwolniony od kary za zabójstwo. Innym razem to on był poszkodowanym – ukradziono mu konia „koloru szarego”. Nie wiadomo który z synów Jana przejął po nim dzierżawę Strachociny. Adam Fastnacht podaje, że Hieronim, cytując dokumenty: z 1541 roku, w którym król Zygmunt Stary „zachowuje Hieronima Bobolę, syna Jana, w dożywotniej dzierżawie Strachociny”, z roku 1544, w którym król ponownie nadaje Hieronimowi w dożywotnią dzierżawę Strachocinę, a także z roku 1552, w którym król Zygmunt August „zachowuje” Katarzynę Bobolinę, żonę Hieronima Boboli, w dożywotniej dzierżawie Strachociny. Innego zdania jest wielu historyków, m.in. Kacper Niesiecki, znany heraldyk. Ich zdaniem dzierżawę Strachociny odziedziczył po Janie Krzysztof a nie Hieronim. Sprawa jest trudna do rozstrzygnięcia, jak pisze Tomasz Adamiak „bez dodatkowych informacji nie sposób rozwikłać tej genealogicznej łamigłówki”. Może jednak było tak, że po Janie dzierżawił Strachocinę Hieronim, ale jak miał okazję wziąć dzierżawę w okolicy Przemyśla (lub kupić tam posiadłość), to przekazał Strachocinę bratu Krzysztofowi, a sam przeniósł się pod Przemyśl. Według Niesieckiego Wojciech Bobola, syn lub wnuk Hieronima, został podkomorzym przemyskim, a więc musiał być osiadłym w ziemi przemyskiej, nie w sanockiej.

Krzysztof Bobola ożenił się z Elżbietą Wielopolską, i miał z nią trzech synów - Jędrzeja, Jana i Mikołaja. Jędrzej, podkomorzy koronny, zmarł bezdzietnie. Jan, wg Niesieckiego, miał trzech synów – Kaspra, Sebastiana i Jakuba, ale żaden z nich nie pozostawił potomków. Mikołaj miał dwóch synów – Andrzeja i Krzysztofa. Andrzej ożenił się z Marianną Łapczyńską i miał syna Stanisława. Krzysztof , miał dwójkę dzieci, Urszulę (wyszła za mąż za Jędrzeja Zborowskiego) i Andrzeja, późniejszego Świętego Andrzeja Bobolę, ur. w 1591 roku. Jak wspomniano już, genealogia Bobolów, podana przez Kacpra Niesieckiego, jest kwestionowana przez wielu historyków, spory trwają, nie wiadomo czy kiedykolwiek się zakończą jednoznacznym rozwiązaniem. Istotny jest fakt, że Strachocina prawie cały wiek XVII była dzierżawą przekazywaną w rodzie Bobolów. Może dzięki temu Strachocinę ominęły problemy tak charakterystyczne dla gospodarki w „królewszczyznach” w całej Polsce, gdzie dzierżawcy prowadzili rabunkową gospodarkę, chcąc wyciągnąć jak największe korzyści z dzierżawionych posiadłości w jak najkrótszym czasie.

Bliższych informacji o Strachocinie z okresu rządów Bobolów brak. O ich pobycie w Strachocinie nie zachowało się zbyt wiele informacji. W XVI wieku Strachocina, tak jak cała Rzeczpospolita i ziemia sanocka, przeżywała swój „złoty wiek”. Dobra koniunktura na polskie zboże w zachodniej Europie spowodowała, że z roku na rok rósł jego eksport przez port w Gdańsku. Zwiększało to popyt na zboże w całym kraju, oczywiście, także jego cenę. Zwiększano areał zasiewów, karczując intensywnie lasy, zaorując nieużytki i pastwiska. Co prawda, Strachocina leżała w ogromnej odległości od Gdańska, ale są dowody na to, że zboże spławiano Sanem i Wisłą aż z ziemi sanockiej (a nawet transportowano je z odległego Podola). Z pewnością Bobolowie, mający szerokie kontakty w całej Polsce, nie pozostawali w tyle za innymi i starali się rozwijać jak najmocniej swoje włości, chcąc mieć z nich jak najwyższe dochody. Wiadomo, że obszar strachockiego folwarku (dawnego sołectwa) został w 1589 roku powiększony o 2 łany. Oczywiście, wszystko to działo się na skalę możliwości Strachociny, wioski niedużej (obszarowo) i dość mocno zaludnionej. Jeżeli nawet Bobolowie nie spławiali samodzielnie zboża do Gdańska, to dostarczali swe zboże na jarmark w Sanoku, skąd mogło ono trafić na eksport. Ceny na zboże na sanockim jarmarku były wysokie, okolice Sanoka specjalizowały się raczej w hodowli bydła (tereny górskie), co powodowało, że dochody dzierżawców strachockiego były wysokie, także dochody pozostałych mieszkańców były znaczne. W 1552 roku Strachocina liczyła 27 gospodarstw, miała młyn o jednym kole (czyżby wodny?) i karczmę.

Lustracja „królewszczyzn” z 1564 – 65 nie objęła Strachociny, jako wsi pozostającej w dzierżawie Hieronima Boboli w charakterze zastawu. Tacy dzierżawcy płacili tylko obowiązkową tzw. stacyę, inaczej hibernę, czyli opłatę od każdego łanu w wysokości 16 groszy na cele zakwaterowania wojska. Opłatę tę lustracja podała dla takich wsi jak Strachocina sumarycznie dla królewszczyzn całej ziemi sanockiej. Może warto jednak dla porównania przedstawić wynik lustracji sąsiednich Kostarowiec, wsi o podobnej powierzchni i zapewne zaludnieniu, należącej do klucza majątków starostwa sanockiego. Otóż Kostarowce liczyły wtedy „różnie na 13 i1/2 łanach siedzących 22 kmieci”. Od każdego łanu „przychodzi czynszu rocznego po 24 grosze”, „stacyjej po 16 gr, 2 kapłony po 2 gr, 40 jajec po 1/2 gr i „spisnego” po 4 szelągi. Poza tym każdy kmieć z osobna daje 2 korce owsa po 12 gr i 10 szelągów, macę za 4 szelągów, 2 kury po 1 gr, 12 jajec za 12 denarów, po jednym chlebie za 6 denarów, podymnego po 1 gr i „achtelnego” (piwnego?) po 1 gr.” W sumie stanowiło to 31 florenów, 14 groszy i 12 denarów (floren = złoty polski, to 30 groszy, grosz to 18 denarów, szeląg to 6 denarów, grzywna to 48 groszy). To nie cały dochód starosty z Kostarowiec – dochodziła opłata za użytkowanie ogrodów – 3 fl i 24 gr, czterej zagrodnicy dawali „poczty” za 4 gr, oraz po macy owsa o wartości 4 szelągów oraz po 12 jajec za 6 denarów (w sumie 5 groszy i 12 denarów), dwóch zagrodników dodatkowo płaciło za dzierżawę „obszarów’ sumę 4 fl i 12 gr. Pop ruski płacił różnych opłat na sumę 18 groszy i 15 denarów (księża katoliccy takiej opłaty nie płacili, pobierali tylko swoją dziesięcinę), a karczmarz podobnych opłat na sumę 1 fl i 12 gr. W sumie przychody starosty ze wsi wynosiły 42 fl, 1 grosz i 3 denary. Do tego dochodziła opłata za dzierżawę młyna na stawie Królewskim – 40 fl, a także dochód z folwarku (dawnego sołectwa). Lustracja wylicza tylko produkty folwarku, bez podawania finansów. Spisano, że do gumna folwarku wwieziono: 198 kóp żyta, 171 kóp owsa, 90 kóp jęczmienia, 48 kóp tatarki (gryki), 18 kóp grochu, 6 kóp prosa, 20 kóp konopi głowatek (żeńskich), 14 klub (miara) konopi płoskonatych (męskich), 20 klub lnu, 6 korcy chmielu i 1 i 1/2 korca maku. W oborze folwarku było 11 krów dojnych, 2 jałówki, 4 krowy „pierwiastki”, 38 świń pospolitych, 60 gęsi pospolitych, 16 kapłonów i 50 kur pospolitych. Zastanawia brak pszenicy, w nieodległym folwarku starostwa w Besku do gumna wwieziono 978 kóp pszenicy!

W sumie wiek XVI dla Strachociny był okresem względnie spokojnego rozwoju wsi (mimo, że zaczęło się niefortunnie, od najazdu zagonu tatarskiego w 1517 r. na okolicę, na szczęście Strachocina nie ucierpiała zbyt mocno), przy czym ciągle trzeba mieć na uwadze, że ziemia sanocka, jak pisał znany w Sanoku historyk Artur Bata w książce „Bieszczady w ogniu” (Rzeszów 1987 r. – fragment historyczny książki oparty jest na opracowaniu Władysława Łozińskiego „Prawem i lewem – Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku”)), to „...ziemia typowo pograniczna, będąca ciągle widownią najazdów i krwawych porachunków, zbójeckich i szlacheckich gwałtów i samowoli ...”. Z pewnością nie ominęło to wszystko i Strachociny, brak jednak, jak wspomniano, konkretnych materiałów źródłowych, które by to dokumentowały. Pisze znowu A. Bata: „...najlepszą obroną przed pretensjami majątkowymi była tutaj siła, prawo działało opieszale. Każdy szlachcic był samowładnym panem i ważne były tylko te prawa które on ustalał - nie odczuwało się tu prawie wcale istnienia władzy centralnej państwa. To było przyczyną złej sławy tego regionu w całej Rzeczypospolitej...”. Inną istotną przyczyną tego stanu rzeczy, który panował w tych stronach, była prawdziwa mozaika jaką przedstawiała sobą miejscowa ludność, tak pod względem etnicznym jak wyznaniowym. Do tego dochodził charakter tutejszych ludzi. Byli zadziorni, twardzi, zahartowani w bójkach i awanturach, przedsiębiorczy, inteligentni, sprytni. Tylko tacy tutaj przybywali w ciągu ostatnich dwustu lat i tylko tacy mieli szansę przetrwać tutaj. Niemniej ważnym elementem panującej sytuacji były szczegóły krajobrazu, silnie pofałdowany teren, duże zalesienie, ogromna ilość dogodnych kryjówek. Od gór ciągnęły zbrojne bandy „zbójników”, liczące niejednokrotnie po kilkadziesiąt ludzi (wśród nich bardzo często bywała drobna szlachta), które grasowały po całej ziemi sanockiej. Ogólne poczucie zagrożenia było powszechne, każdy starał się na swój sposób zabezpieczyć przed niebezpieczeństwem (np. proboszcz w nieodległym Besku zamieszkał w wysokiej, obronnej wieży). W najbliższej okolicy Strachociny, w Zarszynie, Nowotańcu i innych miejscowościach, zostały zbudowane wieże strażnicze do stałej obserwacji terenu. Ciągle trwał swoisty stan wojny. Do obrony zorganizowano w ziemi sanockiej wojsko, tzw. smolaków. Wsie dawały do ich oddziałów określoną ilość ludzi na miesiąc. Góry były podzielone na odcinki, np. od Dukli do Bukowska (odcinek najbliższy Strachocinie) było ich 60-ciu.

Pisze dalej A. Bata: „... Podkarpacie było widownią wielu wojen prywatnych, zajazdów i awantur oraz tragicznych w skutkach zajść. Właśnie tutaj upowszechnił się obyczaj zemsty rodowej, przypominającej jako żywo włoską vendettę. Zabijano się wzajemnie, brat mścił brata, syn ojca, krewny krewnego, przyjaciel przyjaciela. W bezgranicznym zacietrzewieniu dochodziło czasem do całkowitego wytrzebienia zwaśnionych rodów. Powszechnym było wówczas przeświadczenie, że nie ma w tej części Polski ani jednej rodziny w której by nie doszło do tragedii, tajemniczych śmierci, buntów przeciw prawu ...”. Oczywiście, ta opinia o tej krainie była prawdziwa zawsze, nie tylko w wieku XVI. Taką była Ziemia Sanocka przez całe wieki, aż do XX włącznie. Wszystko to zapewne miało wpływ na życie mieszkańców Strachociny. Ale już wtedy Strachocina musiała leżeć trochę na uboczu wielkich wydarzeń, chociażby ze względu na położenie w najbardziej odległej części doliny Potoku Różowego. Prawdopodobnie już w tym czasie we wsi panował pewien klimat kulturowy (język, obyczaje, mentalność mieszkańców), który różnił ją od sąsiadów. Tej różnicy nie zniwelowały następne wieki dziejów, kiedy to Strachocina dzieliła wspólny tragiczny los z całą, bliższą i dalszą okolicą.

c d n      

 

 

ZE SPORTU

Piłkarze Górnika Strachocina w sezonie 2017/18 grali w drugiej grupie krośnieńskiej klasy B. Niestety, nie spisywali się najlepiej, ale nie powinni mieć kłopotów z utrzymaniem się w tej klasie rozgrywkowej, na cztery kolejki przed końcem sezonu mieli 5 punktów przewagi nad strefą spadkową i trzy spotkania ze słabeuszami przed sobą.

Najlepsza drużyna piłkarska Podkarpacia (właściwego), Karpaty Krosno, grająca w sezonie 2017/18 w III lidze, spisywała się słabo, na kilka kolejek przed końcem sezonu zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli grożące spadkiem, ale od bezpiecznego miejsca dzieliły ich tylko 3 punkty. Ekobal Sanok w sezonie 2017/18 grał w podkarpackiej grupie IV ligi. Spisywał się przeciętnie, na kilka kolejek zajmował miejsce w środku tabeli, nie groził mu spadek do niższej klasy. Gorzej powiodło się sąsiadowi, Cosmosowi Nowotaniec, który po spadku z III ligi wycofał się z rozgrywek IV ligi po rundzie jesiennej. Czarni Jasło, którzy grali w grupie krośnieńskiej klasy okręgowej spisywali się nieźle, ale awans do IV ligi im nie grozi. Awansować może Przełom Besko, bliski sąsiad Strachociny.

Sanoccy hokeiści, którzy przez kilka lat, jako Ciarko Sanok należeli do ścisłej czołówki krajowej (w sezonach 2011/2012 i 2013/2014 byli mistrzem Polski), po rocznej całkowitej nieobecności w rozgrywkach ligowych wystartowali jako "HK 58 Sanok" w rozgrywkach, ale II ligi słowackiej (w grupie wschodniej). To jest trzeci szczebel rozgrywek. Sanok radził sobie średnio, po słabym początku przyszły małe sukcesy, w sumie drużyna zajęła miejsce w środku tabeli, 5 miejsce wśród 10 drużyn. Sanockim kibicom hokeja prawdziwą radość sprawiła drużyna UKS Niedźwiadki MOSiR Sanok, która zdobyła tytuł mistrza Polski w kategorii żaków młodszych (do 11 lat). Sanoczanie, pod wodzą trenera Tomasza Wolanina, w spotkaniu finałowym pokonali 5:2 Jastrzębie. W mistrzostwach wzięły udział drużyny z wszystkich najsilniejszych ośrodków hokejowych w Polsce, m.in. Cracovia, Tychy i Oświęcim. Sanoczanin Marcel Karnas został uznany najlepszym zawodnikiem turnieju (MVP).

Koszykarze drużyny Miasto Szkła Krosno w tym sezonie zagrali o wiele gorzej w krajowej ekstraklasie niż w poprzednim sezonie. Podstawowym problemem zapewne były, jak zwykle, pieniądze. Po 17 latach pracy z zespołem odszedł z klubu trener Michał Baran i najlepsi zawodnicy. Mimo bohaterskiej postawy i sukcesach na początku sezonu (w sumie 8 zwycięstw w sezonie) drużyna znalazła się na koniec sezonu zasadniczego na 15 miejscu, trzecim od końca. Nie wiadomo jeszcze czy nie grozi jej spadek do niższej ligi.

Siatkarze TSV Mansard Transgaz Travel Sanok w I lidze siatkarskiej także wypadli w tym sezonie (2017/18) gorzej niż w poprzednim. Mimo niezłej gry w play-off trafili od razu na faworyta AZS Częstochowa i przegrali rywalizację w trzech meczach 3:0. Ostatecznie zajęli 8 miejsce w I lidze.

 

 

ODESZLI OD NAS

Zdzisław Marian Fryń-Piotrowski z Głogowa

9 października 2017 r. zmarł w szpitalu we Wrocławiu Zdzisław Marian Fryń-Piotrowski. Zdzisław urodził się 14 lipca 1946 r. w Strachocinie. Był synem Stanisława i Lucyny z d. Olczyk. Ożenił się z Jadwigą z d. Zioło, z Jadwigą doczekali się dwójki dzieci – Barbary i Piotra, dwójki wnuków – Krzysztofa i Małgorzaty, i prawnuka Marcela. Wszystkich pozostawił w smutku po swojej przedwczesnej śmierci.

Czesława z Winnickich Pisula

W styczniu 2018 r. zmarła Czesława z Winnickich Pisula, żona Jana Pisuli. Czesława urodziła się 22 listopada 1936 r. Była córką Grzegorza Winnickiego i Pauliny z Cecułów, wnuczką Marianny z Fryniów-Piotrowskich i Pawła Winnickiego. Jej mąż Jan Pisula to syn Franciszki z Giyrów-Piotrowskich i Stefana Pisuli.

Czesław Piotrowski z Jurowiec

W lutym 2018 r. zmarł w Jurowcach koło Sanoka Czesław Piotrowski. Czesław urodził się 16 września 1945 r. w Strachocinie. Był synem Józefa i Julianny z Radwańskich. Ożenił się z Elżbietą z Sieniawskich, doczekał się z nią trójki dzieci: Anny, Tomasza i Urszuli. Czesław był w okresie 2008 – 2017 wiceprezesem naszego Stowarzyszenia.

Andrzej Niemiec z Krakowa

W lutym zmarł w Krakowie Andrzej Niemiec, syn Czesławy z Błaszczychów-Piotrowskich i Władysława Niemca. Andrzej urodził się w 1947 r., ukończył studia, był z zawodu inżynierem-nafciarzem. Żonaty był z Janiną, z którą doczekał się trzech córek: Kariny, Anity i Małgorzaty.

 

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Od pani Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka, córki Władysławy z Błaszczychów-Piotrowskich Sawczak, otrzymujemy regularnie sympatyczne przesyłki mailowe z informacjami rodzinnymi i informacjami z ukochanego przez nią Sanoka. Zakres tematyczny tych informacji jest bardzo szeroki. Pani Małgorzata wspomina m.in. słynnego historyka Ziemi Sanockiej Adama Fastnachta. Jako mała dziewczynka była jego sąsiadką, do dzisiaj pamięta smak jabłek z jego ogrodu. Opisuje w swoim liście konkurs palm w sanockim skansenie podczas Niedzieli Palmowej (jedno z jej zdjęć zamieściliśmy w AKTUALNOŚCIACH). W jednym z listów pisze o Giełdzie Staroci na rynku Miasteczka Galicyjskiego. Innym razem pisze o ks. prof. Hellerze, słynnym polskim astrofizyku. Jednocześnie wspomina prof. Izaaka Izydora Rabiego, Żyda urodzonego w Rymanowie, który pracował z Enrico Fermim przy bombie atomowej. Bardzo przeżywał pod koniec życia tę sprawę, jak widział ile złego narobiły ich odkrycia (pani Małgorzata jest z wykształcenia fizykiem). Oczywiście, w swoich listach ciągle wraca do zeszłorocznego Zjazdu, który jej zdaniem ogromnie przyczynił się do zacieśnienia więzi rodzinnych. Uważa ona (także jej kuzynki), że takie Zjazdy powinny odbywać się częściej niż co 10 lat. Spotyka się ze swoimi kuzynkami, wspominają swojego dziadka Józefa, weterana I wojny św., jeńca obozu jenieckiego w Rosji, i jego wyjazdy do Ameryki. Pani Małgorzato, bardzo dziękujemy i prosimy o dalszą współpracę.

Od pani Jadwigi Fryń-Piotrowskiej z Głogowa na Dolnym Śląsku otrzymaliśmy list ze smutną wiadomością o śmierci jej męża, Zdzisława Frynia-Piotrowskiego (patrz ODESZLI OD NAS). Jednocześnie pani Jadwiga podała nam kilka danych genealogicznych do naszego „drzewa” rodzinnego. Sprostowała swoją datę urodzenia – urodziła się 30 października 1949 roku, a nie jak błędnie podawaliśmy w 1948 r. (pani Jadwigo, bardzo przepraszamy!), podała datę urodzenia syna Piotra, której nie mieliśmy (17.10.1983 r.), oraz przekazała miłą wiadomość o urodzeniu prawnuczka Marcela (patrz NOWINY GENEALOGICZNE). Pani Jadwiga chętnie czyta naszą „Sztafetę” co nas niezmiernie cieszy. Pani Jadziu, dziękujemy za list, pozdrawiamy całą rodzinę i przekazujemy wyrazy współczucia z powodu śmierci Zdzisława.

Od pana Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego z Humnisk otrzymaliśmy bardzo ciekawy list i kopię pięknego zdjęcia z 1920 roku jednej z kopalni ropy naftowej w Grabownicy. List zawiera informację o urodzeniu kolejnej prawnuczki, Zofii Marii oraz obszerne objaśnienia do zdjęcia. Obszerne fragmenty tego listu oraz kopię zdjęcia zamieszczamy zakładce Rozmaitości. Panie Eugeniuszu, dziękujemy za ciekawy list, gratulujemy prawnuczki i życzymy wszystkiego najlepszego Panu, malutkiej Zofii i jej rodzicom.

Od pana Roberta Frynia-Piotrowskiego z Warszawy (syna naszego Marszałka Zjazdu, Zbigniewa) otrzymaliśmy interesujący list i materiały do zamieszczenia w „Sztafecie”. Pan Robert na wstępie dziękuje tą drogą organizatorom Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego za determinację w kontynuowaniu pomysłu zjazdów, a w dalszej części listu dziękuje za pomysł i trud niezbędny, by scalić dużą część nieznanych, a spokrewnionych sobie osób, we wspólnej i jakże wspaniałej idei wspólnoty Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny. No i za „Sztafetę pokoleń” i stronę Internetową. Więcej o liście pana Roberta i przesłanych materiałach piszemy w dziale ROZMAITOŚCI. Panie Robercie, serdecznie dziękujemy.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

24 czerwca 2017 r. urodził się w Głogowie na Dolnym Śląsku Marcel, syn Małgorzaty Szczech. Małgorzata jest córką Barbary z Fryniów-Piotrowskich i Dariusza Szczechów, wnuczką Zdzisława Frynia-Piotrowskiego ze Strachociny i Jadwigi z d. Zioło.

2 grudnia 2017 r. we Wrocławiu urodziła się Julia Wiktoria Pawlak córka Karoliny z Kowalczyków i Michała Pawlaka, prawnuczka Anny z Błaszczychów-Piotrowskich.

7 stycznia 2018 r. w Anglii urodziła się Zofia Maria, córka Małgorzaty Berbeć-Piotrowskiej i Łukasza Szewca. Małgorzata jest córką Marka, wnuczką Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego z Humnisk. Rodzice Zofii mieszkają w Anglii.

Od pana Marka Niedostojnego, prawnuka Marii z Fryniów-Piotrowskich (c. Stanisława) otrzymaliśmy kolejny „meldunek” z poszukiwania korzeni rodzinnych. Pisze pan Marek: „Od czasu kiedy pisałem ostatnim razem nie ustawałem w wysiłkach, żeby dowieść z całą pewnością, że mój antenat Stanisław Piotrowski to syn Franciszka Piotrowskiego i Anny Winnickiej ze Strachociny. Wszystkie daty i imiona się zgadzały, ale czegoś mi brakowało. Teraz mam już 100% pewności, że tak jest. Stało się to za sprawą aktu małżeństwa Walentego Piotrowskiego, brata Stanisława, który odnalazłem w metrykach parafii w Sidorowie. Wynika z niego, że Walenty był synem Franciszka i Anny Winnickiej i pochodził, ze Strachociny!! Ślub miał miejsce 11 czerwca 1861 roku w Czarnokońcach, a panną młodą była Maria Sołtysik, urodzona w Rymanowie. Przeglądając akty z tego okresu z parafii w Sidorowie mogę powiedzieć, że bracia Piotrowscy nie znaleźli się tam zupełnie przypadkiem. Bardzo dużo aktów dotyczy osób, których pochodzenie zawiera określenie Circuli Sanocensis (cyrkuł sanocki – red.). Niestety nie udało mi się odnaleźć aktu małżeństwa Stanisława Piotrowskiego z Teresą Jopek, a wynika to zapewne z braku aktów metrykalnych z okresu od 1866 do 1871 roku. W załączeniu przesyłam skan aktu małżeństwa Walentego Piotrowskiego z Marią Sołtysik.” Odpowiedni fragment Księgi parafialnej poniżej.


Wyjaśnienie: sponsus – pan młody, sponsa – panna mloda, testes – świadkowie, nomen – nazwisko i imię

Ślub odbył się 11 czerwca 1861 r. Pan młody: Walenty Piotrowski, lat 25, urodzony w Strachocinie, okręg (cyrkuł) sanocki, syn Franciszka rolnika i Anny Winnickiej. Panna młoda: Maria Sołtysik, lat 20, urodzona w Rymanowie, okręg (cyrkuł) sanocki, córka Bartłomieja i Teresy Cetnarskiej. Świadkowie: Maciej Galant, szewc i Michał Wit, obydwaj niepiśmienni, podpisani krzyżykami. Poniżej zapisano oświadczenie: Ja Bartłomiej Sołtysik zezwalam mojej małoletniej córce Marii przy napisanych świadkach na niniejsze zamęzcie z Walentym Piotrowskim, co znakiem Krzyża Świętego stwierdzam. Bartłomiej Sołtysik + Błogosławił to małżeństwo Feliks Dorożewski curatus loci (opiekun tutejszej parafii).

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Kopalnie ropy naftowej w Grabownicy

Od pana Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego z Humnisk otrzymaliśmy bardzo ciekawe zdjęcie pochodzące z 1920 r. przedstawiające kopalnię ropy naftowej w Grabownicy, istniejącą tam w tym czasie, oraz intersujący opis tego zdjęcia. Pokłady ropy w Grabownicy zostały odkryte pod koniec XIX w. Występowała pod zalesioną górą oddzielającą Grabownicę i Humniska od Grabówki i Niebocka. Jej wysokość wg map wynosi ok. 471 m. Eksploatacja złoża ruszyła w 1899 r. Do 1928 r. wydobyto z niego 65 tys. ton ropy. W okresie do początków XXI w. w Grabownicy wydobyto w sumie ponad 1 mln ton ropy. Jest to jedna z najbardziej wydajnych kopalń ropy naftowej na Podkarpaciu.

Eugeniusz w swoim liście podaje, że w Grabownicy w latach 20-tych XX w. działało pięć kopalni ropy – Kopalnia „Wanda” (nie wie od czyjego imienia pochodzi ta nazwa), położona na południowym wschodzie kopalnianej góry, w kierunku Lalina, Kopalnia Gaten i Kopalnia Graby (na zdjęciu), na terenie administracji Grabownica, Kopalnia Humniska – na terenie Humnisk, oraz Kopalnia H – B, która leżała częściowo ma terenie Humnisk, częściowo już na terenie Brzozowa. Wszystkie kopalnie znajdowały się na terenie porośniętym lasem mieszanym, z przewagą drzew liściastych. Zdjęcie, wykonane przez nieznanego fotografa, przedstawia centralną część Kopalni Graby, gdzie były usytuowane biura administracyjne całej kopalni Grabownica. Niezależnie od tego na terenie każdej Kopalni znajdowało się biuro kierownika danej kopalni.

Na zdjęciu ponumerowano poszczególne obiekty. Nr 1 to budynek gazoliniarni, który w latach tuż przed II wojna światową został przebudowany, a urządzenia wymienione na nowe, o większej wydajności przerobu (produkty to gazolina, gaz i smary). W tej gazoliniarni pracował ojciec Eugeniusza, Stanisław Piotrowski. Wcześniej pracował w gazoliniarni w Strachocinie, do Grabownicy został przeniesiony po wojnie. Nr 3 to budynek kotłowni, dostarczającej parę i gorącą wodę dla kopalni do celów technologicznych i socjalnych, a także do budynków administracyjnych i mieszkalnych. Przy kotłowni jeszcze przed wojną był budynek mieszkalny – po wojnie zabrano go właścicielowi i umieszczono tam biuro gazoliniarni. W Kopalni Gaten, na północnym wschodzie, od strony Niebocka, była jeszcze jedna kotłownia, w której pracował dziadek Eugeniusza, Mikołaj Zimoń, ojciec matki Eugeniusza, Stefanii Zimoń. Nr 4 to mało widoczny budynek warsztatów, w których były wykonywane wszystkie remonty i naprawy urządzeń kopalni, służących do prac eksploatacyjnych. Obok tych warsztatów stał piętrowy budynek, w którym piętro służyło jako mieszkanie a na parterze mieścił się warsztat elektryków. W warsztacie tym pracował m.in. wujek Eugeniusza, Stanisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny (autor „Mojej kroniki” zamieszczanej w „Sztafecie”). Wujek Staszek chodził do pracy pieszo ze Strachociny. Często wstępował do rodziców Eugeniusza. Jako elektryk pracował tam także Władysław Piotrowski „spod Stawiska” z „Wileńszczyzny” (w Grabownicy, syn Jana) i inni elektrycy. Obsługiwali oni całą kopalnię, od Kopalni Wandy po Kopalnię H – B.

Po prawej stronie zdjęcia widać fragment pałacyku właściciela kopalni. Przy nim było boisko do gry w siatkówkę i kort tenisowy. Wokół placu pełno było ozdobnych drzew, krzewów i kwiatów – wyglądało to bardzo ładnie. Wszystko to jeszcze istniało po II wojnie światowej, dzisiaj nie ma po tym nawet śladów – pałacyk rozebrany, reszta zniszczona. Przeznaczenia budynku nr 2 Eugeniusz nie podał, prawdopodobnie nie zna go.

Opracowano na podstawie listu Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego z Humnisk z dnia 10 lutego 2018 r.

 

2. Ślady wojennej przeszłości

Jak już sygnalizowaliśmy w Listach od Czytelników od Pana Roberta Frynia-Piotrowskiego z Warszawy otrzymaliśmy ciekawy list, którego istotny dla naszej opowieści fragment zamieszczamy poniżej:

Jako rodowity Krośnianin (dzisiaj na to mówię bardziej nowocześnie – jako Krosmen) odkąd sięgam pamięcią, latem jeździłem do Rudawki Rymanowskiej kąpać się w Wisłoku, który tam jest wyjątkowo urokliwy, żeby nie napisać, że wręcz zjawiskowy. Zaraziłem się tymi widokami, wodą, ciszą, nieskrępowaną swobodą i panującą tam atmosferą jako dziecko, i tak pozostało mi to po dzień dzisiejszy. Faktem bezsprzecznym więc jest też, że praktycznie każdego roku, gdy jak bumerang wracam w rodzinne strony do Krosna, by odwiedzić Rodziców, jadę do Rudawki. Z braku czasu, może to być choćby nawet na kilka godzin, ale być po prostu musi. Standardowo, jeżeli tylko się da, to spędzam tam cały urlop (w Rudawce do 2016 r. działał były Ośrodek Wypoczynkowy Kopalnictwa PGNiG).

"Stety i niestety" - w 2017 r. w wyniku śmierci właściciela ośrodek ten uległ likwidacji, wielce mnie tym faktem zasmucając (zresztą mojego szwagra też Krosmena - Marcina, również!!). Tego roku, ponieważ zbliżał się termin naszego II Rodzinnego Zjazdu w Strachocinie, a ów ośrodek był niestety zamknięty- zacząłem szukać w tych okolicach jakiejś alternatywy – czyli agroturystyki, by pogodzić Zjazd, z późniejszym wypoczynkiem urlopowym. Poszukałem i znalazłem - lokum było w Pastwiskach, u „Pani Basi”, o dość trudnym nazwisku Geisler (tak przynajmniej wówczas mi się wydawało). Po przyjeździe do Pastwisk okazało się, że Pani Basia jest bardzo sympatyczną osobą, prowadzi wiejski sklep, biegle zna angielski, a wokół niej kręcą się Anglicy... - Przyznam, że w tereny te jeżdżę już długo i żadnych Anglików do tej pory tam nie widziałem. Jak jest w Pastwiskach, kto był to wie...., był to raczej rzadki widok...

Któregoś słonecznego dnia, siedząc na ławeczce przy owym wiejskim sklepiku zaczepiłem Panią Basię i zaczęliśmy rozmawiać... Ja o rożnych rzeczach, w tym i o naszym Zjeździe, o historii rodu Piotrowskich, o Strachocinie... a Pani Basia o sobie, swojej rodzinie…i jej historię..., Słuchałem jej opowieści, ale coraz bardziej wiedziałem, że jakbym już skądś znał ją wcześniej....!!! ….i przypomniałem sobie...!!! Czytałem o niej miesiąc wcześniej - GDZIE ??? No właśnieeee...!! w Sztafecie pokoleń !!! Dokładnie Nr 19... na str. 6 w dziale Z HISTORII – w „Mojej Kronice”, której autorem był Stanisław Berbeć-Piotrowski (chodzi o fragment mówiący o młodych chłopcach z Brygady Spadochronowej Armii Słowackiej, którzy idąc ze Strachociny do Nowosielec w nocy weszli na pole minowe – zginęło ich tej nocy bardzo dużo - red.).

W toku dalszej rozmowy nasza gospodyni udostępniła nam dokumenty i opis całej tej historii, którą po przeczytaniu, osobiście uważam za wręcz niesamowitą, żeby nie powiedzieć - FILMOWĄ. Uważam że takie historie powinien przeczytać każdy, zwłaszcza ten, który z naszymi rodowymi terenami jest mentalnie związany.

Po przeczytaniu opisu tej historii wszystko zaczęło układać mi się w jedną całość. To, że Pani Basia ma trudne nazwisko - Geisler, to, że w Pastwiskach był i jest, (choć obecnie przeniesiony) jakiś pomnik, na którym widnieje to samo nazwisko i to, że wokół chodzą Anglicy.... i krótka historia z naszej „Sztafety..” - wszystko się ułożyło w całość.

Będąc w Pastwiskach, miałem przyjemność osobiście poznać jednego z bohaterów tej opowieści – syna Frantiśka Geislera, jego żonę Barbarę, którą poznał podczas poszukiwań ojca oraz ich dwóch synów - Anglików. Bez tekstu „Sztafety pokoleń” …i Zjazdu…, być może nigdy moje drogi nie skrzyżowałyby się z Panią Basią…. i jej historią, a tak dzięki pracy „..u podstaw redakcji „Sztafety”” miałem sposobność poznać tych niezwykłych ludzi i historię ich rodu….

Będąc pod wrażeniem tej historii przesyłam ją redakcji „Sztafety”, „tak trochę nieśmiało”, do wykorzystania i przekazania jej czytelnikom, bo w mojej ocenia, jak już wspomniałem, jest ona NIESAMOWITA !!!, wręcz gotowy scenariusz do filmu … i to filmu … z emocjami …!!

Robert Fryń-Piotrowski                

Warszawa, grudzień 2017 r.

Panie Robercie, dziękujemy za przesłane materiały, mamy nadzieję, że zainteresują one naszych Czytelników, dlatego zamieszczamy je poniżej. Dotyczą one wojennych perypetii obywatela Czech, Franciszka Geislera, jego śmierci i historii poszukiwań jej miejsca przez syna Franciszka, Franciszka Geislera Juniora, które zaprowadziły go do Pastwisk niedaleko Strachociny. Wszystko to działo się na terenie „małej ojczyzny” naszych przodków, którzy byli naocznymi świadkami krwawych zmagań żołnierzy czeskich i słowackich w ramach wyzwalania jej z rąk niemieckiego okupanta. Poniżej krótka biografia Franciszka i historia poszukiwań, pióra jego syna, Franciszka Geislera Juniora. Pozostałą część materiału zamieścimy w następnym numerze „Sztafety”.

FRANCISZEK GEISLER

Frantiśek Józef Geisler studiował rolnictwo na Uniwersytecie w Brnie (w dzisiejszych Czechach) kiedy armia Hitlera zagarnęła Czechosłowację. Był jednym z wielu, którzy opuścili kraj aby walczyć przeciwko najeźdźcy. 18 grudnia 1939 r. wyjechał z Brna i wędrując poprzez Słowację, Macedonię, Syrię Egipt, Algierię dotarł do Francji w lutym 1940 r. Był jednym z pierwszych, którzy w Agde na francuskim wybrzeżu Morza Śródziemnego formowali Czechosłowacką Brygadę. A kiedy Francja padła zostali przetransportowani statkami poprzez Gibraltar do Liverpoolu w Wielkiej Brytanii.

W 1941 r. ten niedawny student rolnictwa służył w Wolnej Armii Czechosłowackiej a także w Armii Brytyjskiej. Podczas tej służby” odwiedzał” zarówno swój ojczysty kraj jak i okupowaną Francje. W 1943 r. stacjonował w Dovercourt i tam spotkał uroczą Brytyjkę (służyła wtedy w Brytyjskiej Służbie Kobiet Marynarki Wojennej, tzw. Wrens) Joyce Locke, która została jego żoną. Zostawiła służbę w wojsku aby być szczęśliwą panią Geisler.

W lipcu 1944 r. zdecydowano, że II Czechosłowacka Brygada Spadochronowa i inne czechosłowackie jednostki przyłączą się do Armii Radzieckiej aby walczyć razem o wyzwolenie Czechosłowacji. Porucznik Geisler nie musiał dołączyć do swojej Brygady, miał inne zadania, ale zdecydował, że będzie walczył razem z nimi. Tego lata zostawił Anglię z wiadomością, że z początkiem przyszłego roku urodzi się jego syn.

Płynąc w konwoju poprzez Morze Śródziemne dotarł do Port Saidu, Teheranu, i po-przez Morze Kaspijskie do Związku Radzieckiego. II Czechosłowacka Brygada Spadochronowa włączyła się do Bitwy o Przełęcz Dukielską 30 km na północ od Polsko-Słowackiej granicy na początku września 1944 r.

18 września 1944 r. porucznik Frantiśek Geisler został zabity ratując swoich rannych żołnierzy na polu bitwy. 4 miesiące w Anglii urodziłem się ja.

Obok okładka książki ze zdjęciem mamy z synem

 

Historia poszukiwań mojego ojca, którego nigdy nie spotkałem. Poszukiwań, które zajęły mi prawie 50 lat.
Została ona napisana w 1993/94, tuż po szczęśliwym zakończeniu poszukiwań – Frantiśek Geisler Junior

W końcowych miesiącach wojny moja matka musiała nie tylko pogodzić się ze świadomością śmierci męża, ale także samotną opieka nad synem. Od bardzo młodego wieku dorastałem bez ojca ale jednocześnie poznawałem go ciągle poprzez opowiadania o jego heroicznych czynach. Wiedza ta pochodziła z jego listów i zdjęć, od mojej angielskiej i czeskiej rodziny a także ze spotkań z przyjaciółmi mojego ojca, zarówno w Anglii i Czechach.

Jeden szczególny przyjaciel – dr Jan Flax był obecny na polu bitwy, gdy mój ojciec został zabity. Napisał listy do mojej matki opisując dokładnie jak to się stało, włączając w to ręcznie naszkicowaną mapę pokazującą miejsce, gdzie został zabity, drewniany dom, gdzie położyli jego ciało i ostatecznie miejsce gdzie został pochowany. Ciągle i ciągle czytałem listy Jana Fraxa opisujące ostatnie dni życia mojego ojca, tę tragiczna bitwę i miejsce pochówku. Dorastałem zdeterminowany znaleźć to miejsce.

Mapa rejonu poszukiwań miejsca śmierci Frantiśka Geislera – w górnym prawym rogu Strachocina.
Pastwiska leżą nad Wisłokiem, na południowy zachód od Stachociny,12,5 km w linii prostej.

Kiedy byłem bardzo małym chłopcem moja matka i ja mieszkaliśmy z rodzicami mojego ojca w Brnie, ale kiedy komuniści zagarnęli władzę w 1948 r. zostawiliśmy rodzinę ojca i wyjechaliśmy do Anglii. Rosyjska inwazja w 1968 r. ostatecznie pogrzebała moje nadzieje o powrocie do Czechosłowacji i znalezienia miejsca pochówku ojca. Ale naszkicowana przez dr Jana Flaxa mapa była zawsze w mojej pamięci chociaż szanse na odwiedzenie tych miejsc wyglądały mniej i mniej prawdopodobne.

Jako dziecko miałem dwa obywatelstwa. Czeski rząd przypominał mi ciągle o moim obowiązku służy wojskowej w Armii Czechosłowackiej. Jakakolwiek wizyta w tym kraju skończyłaby się dla mnie w więzieniu. Idąc śladami ojca wybrałem karierę w Armii Brytyjskiej w Królewskim Pułku Czołgów, ukończywszy wpierw Akademię Wojskową w Sandhurst. Aby pozostać w Armii Brytyjskiej musiałem zrzec się czeskiego obywatelstwa. Cóż za ironia losu (albo raczej polityka) sprawiła, że teraz ja musiałem wyrzec się kraju, o który walczył mój ojciec. Podczas Praskiej Wiosny w 1968 r. wkroczyłem, dla bezpieczeństwa w towarzystwie dwóch moich armijnych przyjaciół w galowych mundurach Armii Brytyjskiej do Ambasady Czechosłowackiej w Londynie i z bólem serca wyrzekłem się czechosłowackiego obywatelstwa.

Moja matka, podróżując z jej brytyjskim paszportem odwiedzała rodzinę w Czechosłowacji wielokrotnie z różnych okazji. Pewnego razu podróżując pociągiem i autobusem dotarła do Pomnika Bitwy o Przełęcz Dukielską na granicy słowacko-polskiej. Słuchałem uważnie, gdy opisywała wszystko co widziała i słyszała. Sfotografowała brązowa tablicę z imieniem i nazwiskiem mojego ojca. A gdzie on sam był? Żadne z oficjalnych wspomnień czy wyjaśnień nie pasowało do opisów bitwy, którą miałem w pamięci od czasów dzieciństwa.

Moja ciotka Libuszka, siostra ojca, poślubiła po wojnie jego przyjaciela. On również był obecny podczas bitwy o Przełęcz Dukielską. W ich amerykańskim domu dowiedziałem się wiele o moim ojcu; jakim był bratem i przyjacielem, jak żył i zginął.

Wraz z politycznymi zmianami w 1989 r. moja matka i ja zaczęliśmy planować podróż do Czechosłowacji i Polski. Zmiany polityczne znaczyły, że odwiedzimy kraje wolne od rządów komunistów. Witani byliśmy serdecznie przez rodzinę i przyjaciół – niektórych widzieliśmy po raz pierwszy. Postanowiliśmy wtedy, że pojedziemy do wojennego pomnika blisko Svidnika – słowackiego miasta na południe od Przełęczy Dukielskiej, z wojennym muzeum a także do polskiego miasta Dukla, i miejsc bitwy z mapy narysowanej przez dr Jana Flaxa.

Nie było wtedy możliwości kupienia dokładnych map tego terenu, tylko wojsko posiadało takie mapy a szansa zdobycia ich przez byłego oficera Armii Brytyjskiej była bliska zeru. Przekraczając granice Polski na Przełęczy Dukielskiej pokazałem zrobiony przez Jana Flaxa szkic mapy polskiemu pułkownikowi. Moje nadzieje znalezienia miejsca grobu mojego ojca zostały pogrzebane w tym właśnie momencie, powiedział on, że takie miejsce jak Pastwiska nie istnieje - bo jest to pole ziemniaków! Mogliśmy więc pojechać tylko do miejsca nazwanego na mapie, którym był Besko i stamtąd idąc na południe kierować się wskazówkami Jana Flaxa.

Nasze polskie wizy były ważne tylko na jeden dzień i nie zdawaliśmy sobie sprawy, że potrzebowaliśmy wiz na każdy wjazd do Czechosłowacji. Nasze czeskie wizy użyliśmy przylatując do Pragi i teraz mieliśmy problem – nie mogliśmy wrócić do Czechosłowacji bez nowych wiz. Na czechosłowackim punkcie kontroli granicznej, 15 km na południe od Dukli, opowiedzieliśmy naszą historię – powód naszej wizyty, miesiące planowania, kilometry podróży. Pokazaliśmy mapę Jana Flaxa oficerom na granicy i w ciągu godziny otrzymaliśmy wizy wjazdowe, normalnie trwałoby to wiele dni.

Z właściwymi dokumentami i wielkimi nadziejami wróciliśmy na polską granicę, gdzie nasze brytyjskie paszporty zostały od nas zabrane. Po dłuższym i niecierpliwym oczekiwaniu oddał nam je ten sam pułkownik, którego spotkaliśmy dzień wcześniej. W końcu przekroczyliśmy granicę.

Znaleźliśmy Besko. Mapa i list Jana Flaxa stał się bardziej zrozumiały, gdy dojechaliśmy do kościoła i domu obok, który był używany przez dr Lomsky jako szpital polowy II Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej podczas bitwy. Z mapą Jana Flaxa jako przewodnikiem skierowaliśmy się na południe i znaleźliśmy drewniany, obity deskami dom, który wyglądał jak ten, gdzie ciało mojego ojca było złożone pod drzewami. Jeżeli rzeczywiście to było to samo gospodarstwo to wtedy grób musi być blisko … ale gdzie?

Wędrowaliśmy na tym niewielkim wzgórzu, zdesperowani znaleźć choćby jakąś wskazówkę grobu. Stary gospodarz rozmawiając z nami z wnętrza jego domu pamiętał tę bitwę ale nic nie wiedział o grobie blisko jego domu. Przeszliśmy tym wzgórzem znowu. Moje emocje i Jana Flaxa słowa i mapa mówiły mi, że muszę znaleźć mojego ojca.

Ale uczucie zadowolenia stopniowo rozwiewało się z upływem tygodni, gdy porównywałem mapę do tych zapamiętanych wzgórz i dolin, gór i przełęczy, które widziałem i którymi wędrowałem wokół Dukli. Żadne z tych znaków nie wskazywały, że ten drewniany dom nie był tym opisywanym przez Jana Flaxa, ale pomimo tego moje wątpliwości rosły.

W lecie 1992 r. wróciłem do północnej Słowacji z moją amerykańską kuzynką Raduszką, urodzoną w Czechach córką Igora Lomsky’ego i mojej ciotki Libuszki. Raduszka z właściwą sobie żywością opowiadała każdemu o powodzie naszego przyjazdu. Recepcjonista w hotelu w Svidniku słyszał tę historię z jej ust i zaaranżował spotkanie z Dyrektorem Wojennego Muzeum w Svidniku. Pan Dyrekto słyszał o moim ojcu wcześniej i żywo zainteresował się moja opowieścią, zaplanowaliśmy następne spotkanie po powrocie z Polski.

Z powrotem w Besku spotkaliśmy więcej ludzi i byłem coraz bardziej pewny, że błędnie czytałem mapę Jana Flaxa. Spotkanie następnego dnia z Dyrektorem Muzeum Wojennego w Svidniku, dr Józefem Rodakiem było interesujące i zaakcentowane dużą ilością rosyjskiej wódki. Dr Rodak studiował mapę Jana Flaxa ze skupieniem ale trzymał się oficjalnej wersji, że ciało mojego ojca zostało zabrane z pola bitwy do zbiorowej mogiły II Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej w Nowosielcach, w Polsce. Aczkolwiek zaoferował, że pojedzie ze mną zabierając także polsko-ukraińskiego tłumacza, kiedy wrócę następnego roku do Dukli.

Następne dwanaście miesięcy przeleciało szybko. Posiadałem obecnie mapy wojskowe – jedne z kilkunastu, które zostały znalezione w rzeczach mojej zmarłej ze strony ojca babki, pokazujące dzień po dniu ruchy wojska z Beska do Dukli. Wyraźnie zaznaczona na tych mapach była osada – nie pola ziemniaków – nazwana Pastwiska, z notatką, że wokół była dwudniowa bitwa.

Uzbrojony w te mapy i inne dokumenty plus kopię mapy Jana Flaxa, z wielką niecierpliwością wyjechałem znowu do Svidnika. Dr Rodak przeglądał uważnie moje dokumenty, włączając list Jana Flaxa i próbował porównać z utrwaloną oficjalną wersją pochówku mojego ojca.

17 września 1993 r., z towarzyszącymi mi, dr Rodakiem i moim przyjacielem Jirim Stibingerem z Pragi, pojechaliśmy znowu do Dukli. Dr Rodak zaaranżował nasze szybkie przekroczenie granicy (kolejki w tym czasie były kilometrowe) i pojechaliśmy do Beska. Stamtąd skierowaliśmy się na południe, w stronę Karpat, mijając ten sam drewniany dom z glinianymi podłogami, który odwiedziliśmy już wcześniej. Dotarliśmy do osiedla, które nie miało nazwy i tam skierowano nas do innego miejsca, jeszcze bardziej odległego. Jadąc aleją otoczoną drzewami, Jiri zobaczył napis … Pastwiska.

Zatrzymaliśmy się przy nowoczesnym murowanym domu i rozmawialiśmy z niskim, krępym mężczyzną, który wysłuchał naszej historii. Zaprowadził nas do sadu aby spotkać innego mężczyznę, który przebywał w Pastwiskach podczas bitwy. Ten drugi mężczyzna był bardzo szczupły i starszy. Mówił bardzo powoli i dokładnie, zarówno po polsku jak i po rosyjsku, używając gestykulacji, jakby dodając znaczenia do jego słów. Był chłopcem w 1944 r., pamiętał te bitwę i zabrał nas, aby pokazać groby żołnierzy. Postępowałem jego śladami przez pole, trząsłem się a moje oczy były wypełnione łzami. Szliśmy wąska ścieżką wzdłuż strumyka w małej dolinie otoczonej drzewami. Strumień Jana Flexa prowadził do rzeki podczas gdy ten strumyk prowadził do dużego jeziora. Ten starszy człowiek pamiętał, że kilka grobów było ekshumowanych, jak zalano wodą, kiedy rzeka została przegrodzona tamą jakieś dwadzieścia lat wcześniej. Z tą wiadomością moje serce zamarło.

Smutny i samotny zostawiłem tę małą dolinę i drzewa wspinając się na coś, co mogło być niewielkim wzgórzem powyżej doliny teraz zalanej wodą, wzdłuż brzegów jeziora, poprzez łąkę porośniętą trawą, ziołami i dzikimi kwiatami wysokimi do kolan. Odwróciłem się i zacząłem kroczyć z powrotem po łące w stronę starego domu. Gdy wędrowałem tą łąką dreszcz przeszył mnie znowu.

Józef Rodak i Jiri, każdy wyposażony w kopię mapy Jana Flaxa, znaleźli inną linię drzew ze strumykiem płynącym w niewielkiej dolinie. Wędrowaliśmy tamtędy godzinami, pytani przez starszą kobietę pasącą krowę co robimy. Ona nie wiedział o niczym. Wróciłem do Svidnika ze złamanym sercem; wyglądało, że znowu nie udało mi się odnaleźć ojca.

Następnego dnia – 18 września – byłem z powrotem w Pastwiskach z moimi przyjaciółmi, którzy dobrze rozumieli moje uczucia. Wiodłem ich wzdłuż ścieżki narysowanej przez Jana Flaxa ale ignorowałem skalę ręcznie narysowanej mapy. Ponieważ była rysowana podczas ekstremalnych bitewnych warunków nie dziwiło mnie, że niektóre miejsca były bliższe a w innych dystans był przesadzony. W końcu dotarliśmy do innego starego domu. Kobieta wyglądająca na ok. 50 lat wyszła z nowoczesnego domu zbudowanego obok. Józef wyjaśnił cel naszej wizyty wspominając tylko, że mój ojciec był żołnierzem. Ona zaprosiła nas na kawę i przedstawiła swojego męża; niskiego, dobrze zbudowanego rolnika. Urodził się i wychował w tym gospodarstwie i cale życie spędził pracując tam.

Wtedy on opowiedział nam swoją historię …

Miał 13 lat, kiedy rozgrywała się bitwa. Pamiętał tę bitwę i opisywał nam jak porucznik Armii Czechosłowackiej ratował swoich rannych żołnierzy z pola bitwy. Ten oficer został potem zabity przez serię z niemieckiego karabinu maszynowego. Pamiętał ciało tego oficera leżące parę dni zanim żołnierze wrócili, aby go pochować. Wszystko to co opowiedział było dokładnie tak jak Jan Flax napisał do mojej matki w liście 49 lat wcześniej.

Ten człowiek poprowadził nas do miejsca gdzie oficer został zabity. Chwilę później staliśmy w miejscu gdzie emocje i dreszcze wstrząsały mną dzień wcześniej. Wróciliśmy z powrotem do starego domu i stamtąd poprowadził nas do miejsca pochówku. W przeszłości ludzie pamiętali i opiekowali się tym grobem ale lata mijały i pamięć ludzka też.

W 50 rocznicę śmierci Frantiśka Józefa Geislera – 18 września 1994 roku został postawiony pomnik, aby zaznaczyć jego grób na tych dalekich polach w Polsce. Jego pamięć będzie żywa wiecznie tak jak i pamięć o dr Janie Flaxie, który nie wiedział, ze jego słowa i odręcznie narysowana mapa zawiodą mnie do tych pól i moje poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem.

Napis na pomniku brzmi:
„ZDE PADL” (tutaj poległ)
Por. Frantiśek Geisler

List dr Jana Flaxa do żony Frantiśka Geislera zamieścimy w następnym numerze „Sztafety”.


 

 

3. Strachockie rody – Błażejowscy

Poniższym tekstem kontynuujemy prezentację krótkich „portretów” rodów strachockich, które na przestrzeni wieków wchodziły w relacje małżeńskie z potomkami Stefana Piotrowskiego. Te „portrety” zostały sporządzone na podstawie materiałów zgromadzonych w okresie przygotowywania książki „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Genealogia rodu i najdawniejsze dzieje”, wydanej w 2005 roku, i niewykorzystanych w całości w tej książce. W żadnym wypadku nie roszczą sobie pretensji do miana monografii rodów, ale dla zainteresowanych mogą być ciekawe. Tym razem prezentujemy „portret” rodu Błażejowskich od wieków bardzo bliskich Piotrowskim. Błażejowscy ze Strachociny

Błażejowscy to stary ród strachocki, obecny w Strachocinie co najmniej od 300 lat. Prawdopodobnie Błażejowscy, tak jak wiele innych strachockich rodów, przybyli do spustoszonej przez tatarskie najazdy wsi w drugiej połowie XVII wieku. Od tego czasu, niezbyt liczni, ale dość zamożni, cieszyli się zawsze powszechnym szacunkiem i uznaniem. Na przestrzeni lat kilkakrotnie wchodzili w związki małżeńskie z potomkami Stefana Piotrowskiego, stąd bliskie relacje między Błażejowskimi i Piotrowskimi. Dzisiaj Piotrowskich pozostała we wsi ledwie garstka a Błażejowscy praktycz- nie zniknęli z krajobrazu Strachociny.

Nazwisko Błażejowski nie jest zbyt popularne w Polsce, legitymuje się nim zaledwie ok. 680 osób, mieszkających przede wszystkim w województwie podkarpackim. Trochę inne dane podaje popularny Internetowy portal Moikrewni.pl, według niego Błażejowskich jest tylko 467 osób i dla tej ilości podaje dane w poszczególnych powiatach – w strzyżowskim – 62 osoby, sanockim – 60, stalowowolskim – 35, rzeszowskim i mieście Rzeszów – 30, mieleckim – 26, ropczyckim – 18. Prawdopodobnie te same proporcje ma rozmieszczenie Błażejowskich przy ich liczbie 680 osób. Wśród Błażejowskich nie było znaczących postaci, które znalazłyby miejsce w historii. Być może najbardziej znany reprezentant tego nazwiska to Aleksander Błażejowski (ur. 15 maja 1890 r. we Lwowie, zm. w grudniu 1940 r.), pisarz i dziennikarz, autor powieści kryminalnych. Jerzy Błażejowski (ur. 1945 r.) jest profesorem, chemikiem, na Uniwersytecie Gdańskim. Kalina Błażejowska z Krakowa, znana dziennikarka Tygodnika Powszechnego, Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej - prawdopodobnie swój ród wywodzi właśnie ze Strachociny.

Historycznie Błażejowscy to drobna szlachta wywodząca się z Mazowsza, z Błażowa w dawnym województwie rawskim. Według herbarza Niesieckiego, pieczętowali się oni herbem Trzaska. Herb Trzaska to złoty półksiężyc w polu niebieskim, rogami do góry, i dwa złamane w połowie miecze z rękojeściami, jeden w środku księżyca, drugi pod księżycem. Inne nazwy tego herbu to Biała lub Lubiewa. Według tradycji herb ten nadał rycerzowi Trzaska Bolesław Chrobry w nagrodę za skuteczną obronę swojego majestatu przed nacierającym przeciwnikiem w jednej z bitew. Rycerz złamał swój miecz na karku nieprzyjaciela. W XVI wieku prawdopodobnie Błażejowscy wzięli udział w kolonizacji ziem ukrainnych. Być może było ich dość dużo, tak że z biegiem czasu część z nich dorobiła się oddzielnych przydomków. Do dzisiaj mieszkają w Polsce Tatar-Błażejowscy i Baran-Błażejowscy, prawdopodobnie byli kiedyś i Cecuła-Błażejowscy (ale o tym później). W XVII wieku Błażejowscy wzięli udział w wielkiej zawierusze, która miała miejsce na obszarach południowo-wschodniej Rzeczpospolitej. W ucieczce na zachód przed pożogą powstania kozackiego Chmielnickiego zatrzymali się w Strachocinie. Trudno powiedzieć czy to był jeden Błażejowski, czy było ich więcej. Sądząc z późniejszych stosunków majątkowych można przyjąć, że było ich kilku (może bracia?). Prawdopodobnie przynajmniej część z nich nosiła przydomek Cecuła. Jak już wspomniano wcześniej, przydomki wśród Błażejowskich nie były czymś niezwykłym. Sto lat później, już w austriackiej Galicji, Błażejowscy i Cecuła-Błażejowscy (a właściwie Cecułowie) byli właścicielami (raczej arendarzami, pod-dzierżawcami) siedmiu gospodarstw ok. pół-łanowych (ok. 12 ha) w różnych częściach wsi. W tym dwa gospodarstwa, których posiadacze posługiwali się nazwiskiem Błażejowski, i pięć należących do Cecułów. Jedno z gospodarstw Błażejowskich to gospodarstwo z domem o późniejszym numerze 36, leżące na zachód od posiadłości Piotrowskich, drugie, po drugiej stronie Potoku Różowego, to gospodarstwo, którego dom nosił później nr 50.

Linia Błażejowskich z domu nr 36

Nie znamy imienia pierwszego gospodarza, który zamieszkał po wielkiej katastrofie Strachociny w domu, który ponad 100 lat później będzie nosił numer 36. Znamy dopiero jego syna, a raczej chyba wnuka. Jest nim Michał Błażejowski, żonaty z Zofią, poświadczony w strachockiej Parafialnej Księdze Metrykalnej, przy okazji chrztu ich córki Zofii, 7 marca 1753 roku. Wcześniej, w 1747 roku, Zofii i Michałowi urodził się syn Stanisław (nie ma zapisu jego chrztu, zachowana Metryka rozpoczyna się w roku 1753). Tak więc Michał urodził się prawdopodobnie ok. 1715 roku, mężczyźni żenili się w tym czasie z reguły po 30-tce. Michał senior był ogólnie szanowanym obywatelem Strachociny. Miał wyjątkowe poważanie u proboszczów, był nieledwie etatowym świadkiem na ślubach, występował w tym charakterze (obok Radwańskich, Piotrowskich i organisty Wroblowskiego) co najmniej 26 razy w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych. Chyba był prawdziwym rekordzistą pod tym względem w Strachocinie. Świadkiem na ślubie (Stefana Cecuły) była także Zofia, co było zupełnym ewenementem, kobiety bardzo rzadko były świadkami na ślubach. Warto dodać, że ślubów było w Strachocinie tylko 2-4 rocznie.

Drugi syn Michała, Michał junior, urodził się 21 września 1760 roku. Wcześniej, 11 października 1753 r., prawdopodobnie w tym samym domu urodził się Szymon junior, syn Szymona Błażejowskiego seniora i Katarzyny. Szymon był zapewne młodszym bratem Michała, wynika to z późniejszych spraw majątkowych – gospodarstwo po Michale seniorze przejął Michał junior a nie Szymon, czy jego syn. Następnymi dziećmi Szymona i Katarzyny Błażejowskich były: Marianna (ur. 6 stycznia 1762 r.), Jan (ur. 10 maja 1765 r.) i Katarzyna Barbara (ur. 22 listopada 1768 r.). Niewykluczone, że rodzina Szymona jest właśnie jednym z dowodów na „ewolucję” nazwiska „Błażejowski” w nazwisko „Cecuła”. Otóż w Księdze Metrykalnej widnieje małżeństwo Szymon i Katarzyna Cecułowie. Mieli oni dwie córki: Agnieszkę (ur. 21 stycznia 1757 r.) i Zofię (ur. 29 lutego 1772 r.). Nie byłoby w tym nic dziwnego, imiona Szymon i Katarzyna były dość popularne w tym czasie w Strachocinie. Zagadkowe są późniejsze zapisy. Córka Szymona Błażejowskiego, Marianna, wyszła za mąż za Wojciecha Galanta, sąsiada zza Potoku Różowego (z domu noszącego później nr 41). Ślub miał miejsce 14 listopada 1777 r. 2 lutego 1790 r. młodej parze urodził się syn Maciej. Trzy lata później (31 sierpnia 1793 r.) przyszła na świat córka Katarzyna, ale mamusia została zapisana jako Marianna Ceculonka. Warto dodać, że rodzicami chrzestnymi dzieci były te same osoby – Sebastian Rymarowicz i Marianna Radwańska. Następną dwójkę dzieci – synów Michała i Franciszka urodziła Wojciechowi Marianna Ceculonka, ale kolejną dwójkę, Stanisława i Pawła, ponownie Marianna Błażejowska. Być może Szymon i Katarzyna to jedna para nosząca jeszcze nazwisko Cecuła-Błażejowscy, rodzice dzieci: Szymona (ur. 1753 r.), Agnieszki (ur. 1757 r.), Marianny (ur. 1762 r.), Jana (ur. 1765 r.), Katarzyny Barbary (ur. 1768 r.) i Zofii (ur. 1772 r.), zapisywani w Księdze Metrykalnej pod różnymi nazwiskami, „Błażejowski” i „Cecuła”. Warto dodać, że wpisów w Księdze Metrykalnej dokonywali różni księża, którzy z różnych powodów udzielali chrztów - proboszcz Dutkiewicz, ks. B. Merciński, ks. J. Szelecki, ks. A. Starzycki.

Być może ten dziwny przypadek to już końcowy etap „ewolucji” nazwisk „Błażejowski” i „Cecuła”, uchwycony przez parafialną Księgę Metrykalną. Ta „ewolucja” mogła mieć miejsce pod koniec XVII wieku lub w początkach wieku XVIII, jeszcze przed założeniem Księgi Metrykalnej (Księga została założona w 1753 r.). W czasie tego procesu część Błażejowskich zatrzymała nazwisko Błażejowski (przetrwało ono w Strachocinie do XXI wieku), część zamieniła je na krótsze, „Cecuła”, które mogło być wcześniej przydomkiem Błażejowskich. Innym śladem tej zmiany może być obecność na „odwiecznym” łanie Błażejowskich (późniejszy dom nr 36), gospodarstwa Jana Cecuły (późniejszy dom nr 37), które po latach, poprzez małżeństwo, przeszło w ręce Piotrowskich „z Kowalówki” i Błaszczychów-Piotrowskich.

Warto dodać, że zmiana nazwiska w Strachocinie w XVIII w. nie była czymś nadzwyczajnym. Przyczyniali się do tego zapewne księża, którzy robili wpisy do Księgi Metrykalnej w obecności niepiśmiennych rodziców i rodziców chrzestnych. Wystarczył pierwszy fałszywy zapis, następne były już jego wynikiem, bo ksiądz mógł opierać się przy wpisie na tym pierwszym zapisie. Przykładów w Strachocinie nie brakuje – z Rogowskiego zrobił się Kiszka, z Buczkowskiego – Buczek, z Pączkowskiego – najpierw Pączkiewicz, a później Pączek, z Adamskiego – Adamiak, ze Szczepańskiego – Berbeć, z Antoszyka – Woźniak, z Rymerowicza – Romerowicz, z Piotrowskiego – Pucz, z Woytowicza, poprzez Dachowicza – Daszyk. Przy niektórych zmianach autor wpisu jeszcze zaznaczał wariantowość „nazwiska”, np. pisał „Rogowski alias Kiszka” (alias oznacza „inaczej”), ale z biegiem czasu nowe „nazwisko” nabierało „urzędowego” znaczenia i wchodziło na trwałe do użytku.

Trzeba pamiętać, że kościelne Księgi Metrykalne były w XVII, i jeszcze w XVIII wieku, w zasadzie jedynym oficjalnym dokumentem potwierdzającym tożsamość człowieka, jego imię i nazwisko. Podobne problemy z nazwiskami mieli na drugim krańcu Polski, na Pomorzu, Kaszubi posługujący się nazwiskami dwuczłonowymi (z przydomkiem), drobna szlachta kaszubska. Po latach jedni potracili przydomki i zostali tylko przy jednoczłonowym nazwisku, drudzy zostali „ograbieni” z nazwisk, pozostawiono im jedynie przydomki jako nazwiska, nieliczni zachowali do dzisiaj pełne nazwiska z przydomkami. Przykładem niech będzie chociażby nazwisko Żmuda-Trzebiatowski – dzisiaj są zarówno Żmuda-Trzebiatowscy, Trzebiatowscy jak i Żmudy. Podobnie Cyra-Miłkowscy, Miłkowscy i Cyry.

Jakimś dowodem na to, że nazwisko „Cecuła” powstało w Strachocinie może być „mapa” jego występowania w Polsce. Według portalu „Moikrewni.pl” w Polsce żyło (kilka lat temu) 282 osoby noszące nazwisko „Cecuła”, z tego w powiecie sanockim 124 (45%), a razem z sąsiednimi powiatami, brzozowskim, leskim i krośnieńskim – 153 (55%). Reszta mieszka rozproszona po całej Polsce, duża część na ziemiach zachodnich i w dużych miastach – to efekt powojennych migracji.

Wracając do Szymona Błażejowskiego – nie zostawił on w rodzinnej wsi męskiego potomka, który odziedziczyłby nazwisko. Nie wiemy nic o dalszych losach Szymona juniora, Jana i Katarzyny Barbary (o Mariannie mówiliśmy powyżej). Nie zmarli w dzieciństwie czy wczesnej młodości, a Księgi Małżeństw i Księgi Zgonów z późniejszego okresu nie zachowały się w parafii.

Inaczej potoczyły się losy dzieci Michała i Zofii. Starszy syn Michała seniora, Stanisław, ożenił się z Katarzyną Radwańską, córką Stanisława i Anny. Była to dobra partia małżeńska, świadczy to o pozycji Błażejowskich w strukturze strachockiej społeczności. Młoda para doczekała się córki, Katarzyny Barbary, ur. 29 listopada 1780 r. Niestety, Stanisław krótko potem zmarł (12 lipca 1781 r.). Nie wiemy co było przyczyną tak wczesnej śmierci, w Księdze Metrykalnej zanotowano tylko wiek zmarłego (stąd znamy jego rok urodzenia) i nr domu 36 (stało się to już po wprowadzeniu numeracji domów przez władze austriackie). Nie znamy dalszych losów, ani wdowy Katarzyny, ani córki Katarzyny Barbary.

Młodszy syn Michała seniora, Michał junior ożenił się z Apolonią Bogaczewicz, córką Franciszka. Ojciec Apolonii, Franciszek Bogaczewicz, był zapewne przejściowym gościem w Strachocinie. Był żonaty z Agnieszką Lisowską (ur. 18.01.1756 r.), córką Marcina Lisowskiego i Agnieszki. Bogaczewicze znikają ze Strachociny już na początku XIX wieku, od tego czasu nie ma już żadnych wiadomości o nich we wsi. Po latach jacyś Bogaczewicze pojawiają się w Sanoku, ale nie wiadomo czy mają coś wspólnego z Franciszkiem. Być może Franciszek pełnił jakąś funkcję we dworze u Giebułtowskich. Michał i Apolonia Błażejowscy mieli 7 dzieci, Katarzynę (ur. 6.04.1799 r.), Stanisława (ur. 13.04.1803 r.), Rozalię (5.08.1805 r.), Karola (ur. 3.11.1807 r.), Łucję Agnieszkę (ur. 12.12.1808 r.), Wawrzyńca Franciszka (ur. 11.08.1812r.) i Franciszka Wojciecha (ur. 22.03.1817 r.). Michał junior odziedziczył po ojcu gospodarstwo o wielkości połowy średniowiecznego łana, tj. ok. 12 ha. Drugą połowę dawnego łana Błażejowskich, należącą jeszcze do dziadka Michała (nie znamy jego imienia) dzierżył już Szymon Piotrowski „z Kowalówki”, zięć Jana Cecuły, mąż jego córki Anny. Szymon był bardzo bliskim przyjacielem Michała. Być może było to wynikiem tego, że żona Szymona, Anna z Cecułów, była jakąś kuzynką Michała. Szymon i Anna Piotrowscy trzymali do chrztu piątkę dzieci Michała (Anna – 3, Szymon -2), ale nigdy razem. Ale przyjaźń mogła ich łączyć także ze względu na wiek (Szymon Piotrowski był 4 lata młodszy od Michała) a także niekonfliktowe sąsiedztwo.

O losach córki Michała, Zofii, brak jakichkolwiek informacji.

Michał senior i jego żona Zofia dożyli sędziwego wieku, zmarli po 1780 roku. Dla tego okresu nie zachowała się parafialna Księga Zgonów. Nie wiemy także jak długo żył Michał junior i jego żona Apolonia. Zmarli przed rokiem 1846, dla tego okresu brak parafialnej Księgi Zgonów.

Jeżeli chodzi o dzieci Michała juniora to mamy informacje o losach tylko trójki z nich, Wawrzyńca, Franciszka i Katarzyny. Wawrzyniec Franciszek ożenił się Katarzyną Radwańską (ur. 3.11.1814 r.), córką Tomasza Radwańskiego i Kunegundy Buczek. To kolejne potwierdzenia pozycji Błażejowskich we wsi. Wawrzyniec i Katarzyna doczekali się sześciorga dzieci: Julianny (ur. 15.06.1843 r.), Magdaleny (ur. 23.04.1845 r.), Marii (ur. 19.03.1850 r.), Agnieszki (ur. 20.09.1953 r.), Stanisława (ur. 1.05.1856 r.) i Tomasza (ur. 11.12.1857 r.). Niestety, Stanisław zmarł po kilku miesiącach, 17 października 1856 r. Także Agnieszka zmarła przedwcześnie, jako panna w wieku 21 lat (8.03.1874 r.). Wawrzyniec odziedziczył po ojcu Michale juniorze gospodarstwo „pół-łanowe”. Prawdopodobnie w tym czasie w Galicji obowiązywało prawo zabraniające dzielić gospodarstwa (mówił o tym patent cesarski z 1787 r.), dlatego młodszy brat Franciszek Wojciech musiał szukać innego sposobu na życie niż samodzielne gospodarstwo na „łanie” Błażejowskich. Żona Wawrzyńca, Katarzyna, zmarła 18 kwietnia 1882 r., Wawrzyniec przeżył ją o prawie 10 lat, zmarł 20 listopada 1891 r. Obydwoje pochowani zostali na strachockim cmentarzu.

Młodszy brat Wawrzyńca, Franciszek Wojciech (używał drugiego imienia Wojciech) ożenił się z Anną Lisowską (ur. 24.07.1824 r.), córką Andrzeja Lisowskiego i Konstancji z Dębowiczów. To kolejny znaczący ożenek Błażejowskiego, Lisowscy należeli do pierwszych rodów w Strachocinie. Wojciech i Anna doczekali się trzech synów: Jana (ur. 10.06.1860 r.), Stanisława (19.04.1862 r.) i Antoniego (ur. 5.05.1866 r.). Niestety, synowie, Stanisław i Antoni zmarli krótko po urodzeniu, Stanisław 28 stycznia 1863 r., a Antoni 1 lutego 1867 r. O dalszych losach Wojciecha i Anny niewiele wiemy. Zamieszkali w domu nr 100. Nie wiemy gdzie stał ten dom, domy budowane w XIX wieku w różnych częściach wsi dostawały kolejne numery chronologicznie. Anna, zmarła 19 października 1881 roku, Wojciech zmarł 26 czerwca 1889 r., obydwoje w Strachocinie. Zostali pochowani na strachockim cmentarzu. Nic nie wiemy o ich synu Janie.

Córka Michała juniora, Katarzyna, wyszła za mąż za Kazimierza Józefa Galanta (ur. 4.03.1789 r.), syna Stefana Galanta i Marianny z Dąbrowskich, sąsiada Błażejowskich zza Potoka Różowego, z domu nr 41. Galantowie doczekali się czworga dzieci: Tekli (ur. 28.08.1819 r.), Katarzyny (ur. 28.10.1822 r.), Salomei (ur. 23.10.1825 r.) i Rocha (ur. 15.08.1831 r.). Syn Roch zmarł jako 10-letni chłopak 12 marca 1841 r.

Potomkowie Wawrzyńca Franciszka Błażejowskiego

Najstarsza córka Wawrzyńca, Julianna, wyszła za mąż za Fabiana Mogilanego (ur. 11.01.1842 r.), syna Jana Mogilanego i Katarzyny z Berbeciów. Mogilani to stary ród strachocki, noszący kiedyś nazwisko Liwocz. Ojciec Fabiana, Jan, mieszkał w górze wsi (w dzielnicy Bukowsko), w domu nr 10. W XVIII w. dom ten należał do Berbeciów. Julianna urodziła pięcioro dzieci: Wiktorię (ur. 3.04.1864 r.), Józefa (ur. 20.02.1867 r.), Jana (ur. 27.08.1869 r.), Pawła (ur. 25.01.1872 r.) i Mariannę (ur. 3.01.1875 r.). Julianna zmarła 25 sierpnia 1893 r., jej mąż Fabian 12 kwietnia 1898 r.

Młodsza córka Wawrzyńca, Magdalena, wyszła za mąż za Michała Cecułę (ur. 25.08.1836 r.), syna Tomasza i Marianny z Piotrowskich. Ojciec Tomasza żeniąc się z Marianną Piotrowską wszedł w posiadanie gospodarstwa z domem nr 46, należącego jeszcze w XVIII w. do Ignacego Piotrowskiego, syna Kazimierza. Nosił on przydomek Car i ten przydomek odziedziczył Michał razem z zasadniczą częścią gospodarstwa. Magdalena urodziła sześcioro dzieci: Mariannę (ur. 12.12.1868 r.), Franciszka (ur. 11.01.1870 r., zm. w 1870 r.), Józefa (ur. 6.01.1872 r.), Franciszka (ur. 26.08.1875 r.), Andrzeja (ur. 29.11.1884 r.) i Jana (ur. 8.10.1888 r.).

Kolejna córka Wawrzyńca, Maria, wyszła za mąż za Walentego Szuma-Piotrowskiego (ur. 3.02.1840 r.), syna Wojciecha Marcina i Wiktorii z Galantów, gospodarza z domu nr 47. Urodziła czworo dzieci: Franciszka (ur. 28.01.1871 r.), Katarzynę (ur. 17.11.1873 r.), Michała (ur. 1879 r.) i Józefa (ur. 1882 r.). Niestety, dzieci Marii nie miały szczęścia – Franciszek zmarł jako 23-letni kawaler, Michał zmarł jako 2-letnie dziecko, a Józef jako kilkumiesięczne niemowlę. To musiało się odbić także na zdrowiu matki, Maria zmarła 19 grudnia 1882 r. mając zaledwie 32 lata. Jej córka Katarzyna wyszła za mąż za Jana Daszyka i w ten sposób dom nr 47, dotychczasowa własność Piotrowskich, przeszła w ręce Daszyków. Wdowiec Walenty ożenił się i zamieszkał z nową żoną Wiktorią w domu nr 44.

Jedyny syn (żyjący) Wawrzyńca, Tomasz, ożenił się z Marianną Galant (ur. 3.12.1855 r.), córką Franciszka Galanta i Teresy z Galantów. A właściwie z Marianną Kucharską, ponieważ Marianna, mimo 24 lat, była już wdową. Jej pierwszym mężem był Franciszek Kucharski. Marianna miała z nim tylko syna Wojciecha i mąż Franciszek zmarł. Ślub Tomasza i Marianny odbył się 24 listopada 1879 r. Ciekawostką może być fakt, że świadkami na ślubie byli Walenty Wołacz-Piotrowski i Walenty Szum-Piotrowski, mąż siostry Tomasza, Marii. Obydwaj Piotrowscy byli niezbyt odległymi sąsiadami Błażejowskich. Tomasz i Marianna doczekali się czworga dzieci: Cecylii (ur. 27.02.1881 r.), Franciszka (ur. 29.03.1882 r.), Józefa (8.10.1884 r.) i Jana (ur. 19.05.1887 r.). Niestety, córka Cecylia zmarła jako miesięczne niemowlę (9.03.1881 r.). Krótko po urodzeniu Jana Marianna powtórnie owdowiała. Tomasz zmarł 20 czerwca 1888 roku, ponad trzy lata wcześniej niż jego ojciec. Marianna mając trzech małych synków w opiece i sędziwego teścia, szybko znalazła sobie męża. Został nim Michał Fryń-Piotrowski, syn Stanisława. Michał zaopiekował się młodymi Błażejowskim jak swoimi synami. Z Marianną doczekali się jeszcze własnych dzieci: Wiktorii (ur. 27.05.1892 r.) i Władysława (ur. 31.10.1894 r.). Władysław dał początek nowemu „klanowi” Piotrowskich w Strachocinie – „Błażejowskim”-Piotrowskim. Jako dorosły otrzymał część majątku Błażejowskich i zbudował dla swojej rodziny dom na działce Błażejowskich (a może zbudował go już Michał?).

Starsi synowie Tomasza, Franciszek i Józef, prawdopodobnie wyjechali na początku XX w. do USA (także ich przyrodnia siostra Wiktoria Piotrowska). 28 grudnia 1899 r. zmarła Marianna. Gospodarstwo (większość, ok. 6 ha) i dom nr 36 przeszedł w ręce Jana, gdy osiągnął on wiek dojrzały. Jan ożenił się z Zofią Pielech (ur. 13.05.1890 r.), córką Mikołaja Pielecha i Anastazji Woźniczyszyn. W 1911 r. urodził się Janowi i Zofii syn Stanisław, a 11 kwietnia 1913 r córka Jadwiga. Niestety, sielankę rodzinną przerwał wybuch I wojny światowej. Jan powędrował na wojnę, podobnie jak jego brat przyrodni Władysław Piotrowski. Szczęście dopisało obydwom i wrócili oni z wojny, co niestety, nie było udziałem bardzo wielu Strachoczan, m.in. najbliższym sąsiadom Błażejowskich, Piotrowskim - Janowi Wołaczowi i Janowi Błaszczysze. Obydwaj Janowie Piotrowscy zginęli, zostawiając sąsiadki wdowy, Paulinę i Cecylię, z małymi dziećmi. Być może taki obrót losu przyczynił się do zawiązania bardzo bliskiej przyjaźni pomiędzy wdowami i rodzinami Błażejowskich i Piotrowskich. Błażejowscy pomagali wdowom nie tylko w pracach polowych, także w wielu innych życiowych. Paulina Błaszczycha i Jan Błażejowski kupowali wspólnie maszyny rolnicze, m.in. jedną z pierwszych we wsi (a może pierwszą?) młocarnię napędzaną konnym kieratem. Jan i Zofia Błażejowscy doczekali się jeszcze, oprócz Stanisława i Jadwigi, trójki dzieci: Kazimiery Marianny (ur. 7.01.1922 r.), Władysława (ur. 9.05.1924 r.) i Leokadii (ur. 8.12.1930 r.). Jan był jednym z pierwszych gospodarzy we wsi. Słynął z hodowli wspaniałych koni. Był bardzo ceniony przez kolejnych proboszczów, należał do Komitetu Parafialnego, komórki doradczej proboszcza. Często chodził w kościele „za kolektą”, nosił baldachim, co było rodzajem wyróżnienia w społeczności wiejskiej.

Starszy syn Jana, Stanisław, ożenił się z Pauliną Fryń-Piotrowską (ur. 27.06. 1914 r.), córką Wojciecha i Magdaleny Kwolek. Przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu doczekać się dzieci. Paulina wyszła za mąż ponownie za Józefa Adamiaka „Króla”.

Najstarsza córka Jana i Zofii, Jadwiga, wyszła za mąż za Kazimierza Wroniaka, syna Wawrzyńca i Katarzyny Adamiak. Wroniakowie doczekali się dwójki dzieci: Marianny (ur. 2.02.1938 r.) i Kazimierza Stanisława (ur. 9.02.1945 r.). Kazimierz Stanisław urodził się już po śmierci ojca – ojciec Kazimierz zginął w obronie napadniętego przez żołnierzy sowieckich proboszcza w listopadzie 1944 r.

Syn Jana, Władysław, ożenił się z Jadwigą Marianną Pielech (ur. 26.01.1928 r.), córką Józefa i Bronisławy z Romerowiczów. Doczekał się z Jadwigą dwójki dzieci, córki Doroty i syna Stanisława (ur. w 1956 r.). Władysław pracował na Kopalni Stachocina. Jeszcze za życia rodziców wybudował dom w dolnej części działki Błażejowskich. Znany był wśród sąsiadów jako ludowy poeta. Miał niesamowitą łatwość rymowania, na poczekaniu, improwizując. Układał okolicznościowe wiersze, wierszowane opowieści na różne tematy, prawdziwe poematy, często dydaktyczne, oczywiście, w ogromnej większości nigdzie nie zapisane. Był lubiany przez sąsiadów, ale czasem traktowany jako dziwak (poeta). Zmarł w marcu 2015 r., był ostatnim mężczyzną Błażejowskim w Strachocinie (syn Stanisław wyemigrował wcześniej ze wsi).

Najmłodsza córka Jana, Leokadia, wyszła za mąż za Kazimierza Piotra Radwańskiego (ur. 11.03.1932 r.), syna Franciszka i Marcjanny z Wroniaków. Ten „klan” Radwańskich, z którego pochodził Kazimierz nosił we wsi nazwę Radwańscy „zza łozin”. Kazimierz był bardzo lubiany w sąsiedztwie, jedyny młodszy mężczyzna wśród dożywających swoich dni emerytów, których dzieci wyemigrowały ze wsi. Kazimierz pracował trochę w branży budowlanej w Sanoku, ale przejął także gospodarstwo po Janie. Był to w pewnym sensie historyczny moment – gospodarstwo będące w rękach Błażejowskich ok. 300 lat, przeszło w ręce Radwańskich, dominującego rodu w Strachocinie. Kazimierz był doskonałym znawcą Strachociny, jej historii i tradycji. Mnóstwo jego wiedzy na temat rodzinnej wsi, a także na temat Piotrowskich, znalazło się w opracowaniu „Piotrowscy ze Strachociny – Genealogia rodu i zarys najdawniejszych dziejów”. Redaktor opracowania często konsultował z Kazimierzem różne kwestie. Leokadia i Kazimierz doczekali się czwórki dzieci: Marty, żony Waldemara Berbecia-Piotrowskiego, Andrzeja, Wojciecha i Agaty.

Linia Błażejowskich z domu nr 50

Podobnie jak nie znamy osoby pierwszego gospodarza domu noszącego nr 36, tak samo nie znamy osoby pierwszego gospodarza domu noszącego pod koniec XVIII w. numer 50. Niewiele pomaga w tym informacja o tym, że 15 sierpnia 1775 r. zmarła tam Anna Błażejowska w wieku 70 lat. Nie pasuje ona do żadnej układanki. Tak więc musimy przyznać, że o najstarszych posiadaczach gospodarstwa i domu nr 50 nic pewnego nie wiemy. Możemy tylko przypuszczać, że w początkach XVIII wieku należało ono do Błażejowskiego urodzonego ok. 1670 r. Miał on co najmniej dwóch synów: Stanisława (ur. ok. 1710 r.) i Franciszka (ur. ok. 1730 r.). Wiek Stanisława można próbować oszacować na podstawie zapisu zgonu jego żony Agnieszki. Zmarła (jako wdowa) w 1775 roku w wieku ok. 70 lat. Mając na uwadze bardzo nieprecyzyjne określanie wieku zmarłych, można przyjąć, że Agnieszka urodziła się ok. 1710 r. Oczywiście, wszystkie szacunki są dalekie od dokładności.

Pierwszym, potwierdzonym przez parafialną Księgę Metrykalną, gospodarzem w tym domu był Stanisław Błażejowski, żonaty z Agnieszką. Stanisław i Agnieszka mieli co najmniej siedmioro dzieci: Andrzeja (ur. przed 1751 r.), Jakuba (ur. 1751 r.), Mikołaja (ur. 26.11.1753 r.), Marianny (ur. 18.06.1757 r.), Katarzyny (ur. 12.10.1759 r.), Wojciecha (12.04.1763 r.) i Jadwigi Teresy (ur. 3.10.1764 r.). Niestety, Marianna zmarła jako niemowlę 10 sierpnia 1758 r. Syn Andrzej ożenił się najpierw z Marianną Kiszniaczką (zapewne nazwisko mocno przekręcone). Ślub odbył się 21 lutego 1773 r. Świadkami byli Wawrzyniec Radwański i Szymon Piotrowski. Marianna wkrótce zmarła i wdowiec Andrzej ożenił się z Reginą Antoszyk, pochodzącą z bogatej rodziny, która mieszkała w górnej części wsi (Bukowsku). Z biegiem czasu Antoszkowie zmienili nazwisko na Woźniak, które zachowało się w Strachocinie do XXI w. Ślub odbył się 11 lutego 1776 r. Świadkami byli tym razem Jan Winnicki i Wawrzyniec Klimkowski. Tym razem Andrzej miał więcej szczęścia i z Reginą doczekał się czwórki dzieci: Jana (ur. 27.05.1777 r.), Agnieszki (ur. ok. 1780 r.), Stanisława (ur. 4.04.1788 r.) i Marianny (ur. 19.06.1790 r.). Andrzej jest wymieniony w wykazie podatków w roku 1790 r. jako właściciel gospodarstwa i domu nr 50. Nie znamy dalszy losów Andrzeja i jego rodziny. Wiemy tylko, że córka Andrzeja, Agnieszka, wyszła za mąż za Józefa Adamiaka i urodziła dwóch synów: Kacpra Sebastiana (ur. 6.01.1809 r.) i Michała (ur. 27.09.1814 r.). Z nieznanych nam powodów, w związku z tym małżeństwem, gospodarstwo i dom z numerem 50 przeszedł w ręce Adamiaków, najpierw Józefa, a po jego śmierci Kacpra Sebastiana. Możliwe, że pozostałe dzieci Andrzeja, Jan Stanisław i Marianna, wyemigrowali ze wsi, a inni krewniacy nie starali się o nie.

Drugi syn Stanisława, Jakub, zmarł w wieku 30 lat jako kawaler 17 kwietnia 1781 r.

Kolejny syn Stanisława, Mikołaj, ożenił się z Agnieszką Piotrowską (ur. 17.04.1757 r.), córką Wojciecha Piotrowskiego (protoplasty Fryniów-Piotrowskich) i Magdaleny z Woytowiczów. Agnieszka urodziła cztery córki: Ewę (ur. 20.12.1787 r.), Mariannę (ur. 8.03.1791 r.), Konstancję (ur. 28.01.1794 r.) i Różę (ur. 13.08.1799 r.). Także nic nie wiemy o dalszych losach Mikołaja i jego rodziny.

O losach pozostałych dzieci Stanisława – Katarzynie, Wojciechu i Jadwidze Teresie nie mamy żadnych informacji.

Młodszy brat Stanisława, Franciszek (ur. ok. 1730 r.), ożenił się z Marianną, z którą doczekał się czwórki dzieci: Marianny (ur. 14.01.1765 r.), Stanisława Kostki (ur. 16.11.1766 r.), Marcina (ur. 1.11.1669 r.) i Józefa (ur. 10.03.1776 r.). Marcin ożenił się z Agnieszką Radwańską (ur. 19.01.1776 r.), córką Szymona Radwańskiego „z Górki” i Klary z Sidorskich. Marcin i Agnieszka doczekali się trójki dzieci: Kazimierza (ur. 8.03.1799 r.), Marianny (ur. 1.04.1805 r.) i Jakuba (ur. 9.07.1808 r.). Syn Franciszka, Józef, ożenił się z Salomeą Radwańską i doczekał się dwóch córek: Agnieszki Ur. 26.12.1816 r.) i Antoniny (ur. 14.06.1820 r.). O losach pozostałych dzieci Franciszka, Marianny i Stanisława Kostki nie mamy żadnej informacji. Tak jak nie mamy informacji o dalszych losach całej piątki wnuków Franciszka. W I połowie XIX wieku Błażejowscy powiązani z gospodarstwem i domem o numerze 50, z różnych powodów, zniknęli z życia Strachociny.