"Sztafeta Pokoleń" - 2/2018

Zawartość numeru:

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
- AKTUALNOŚCI
- Moja "Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski - odcinek XV
- Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski
- ZE SPORTU
- ODESZLI OD NAS
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- NOWINY GENEALOGICZNE
- ROZMAITOŚCI - 1. Strachocina w I wojnie światowej
- ROZMAITOŚCI - 2. Ślady wojennej przeszłości - dokończenie
- ROZMAITOŚCI - 3. Strachockie rody - Cecułowie
- ROZMAITOŚCI - 4. Obchody 600-lecia Strachociny
- ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE

 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk dwudziesty drugi numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Oddajemy go, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura.

Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi tym razem informację o pewnych problemach Stowarzyszenia z bankiem i udziale w przygotowaniach do rocznicy – już 650-tej – narodzin Strachociny.

Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!), w tym ciekawą informację o pomniku 100-lecia w Strachocinie .

W dziale historycznym kontynuujemy publikację fragmentów osobistej, „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to opis smutnego wydarzenia z wiosny 1945 w Strachocinie. W tym samym dziale, w związku ze zbliżającą się rocznicą (w 2019 roku!) 650-lecia założenia wsi Strachocina, naszej rodowej „kolebki”, zamieszczamy kolejną część (już trzecią) okolicznościowego, historycznego artykułu najstarszej historii Strachociny – „Z dziejów królewskiej wsi Strachociny”.

W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy opis dramatycznych losów Strachociny w okresie I Wojny Światowej.

W tej rubryce zamieściliśmy także dokończenie przesłanego nam przez Roberta Frynia-Piotrowskiego z Warszawy opowiadania o poszukiwaniu grobu ojca przez syna słowackiego oficera.

W ramach „projektu” zamieszczania w „Sztafecie” krótkich „portretów” strachockich rodów tym razem zamieszczamy „portret” rodu Cecułów, kolejnego znakomitego rodu, który zaznaczył się w historii Strachociny na przestrzeni ostatnich wieków, związanego blisko z Błażejowskimi.

Dziękujemy za wszystkie listy, emaile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, emaile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji. Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja                              

 
 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

Zarząd Stowarzyszenia na jesiennym „posiedzeniu” (częściowo internetowym) omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Dyskutowano o zbliżającej się dziesiątej rocznicy formalnej rejestracji Stowarzyszenia (19 stycznia 2009 r.), o sprawach bankowych i wymaganiach banku, o zawartości strony internetowej i ostatniego numeru biuletynu „Sztafeta pokoleń”. Głównym jednak tematem była sprawa udziału naszego Stowarzyszenia w przygotowaniach do obchodów 650-lecia założenia Strachociny, prawdopodobnie mających się odbyć w przyszłym roku. Stowarzyszenie zamierza włączyć się w renowację pomnika 600-lecia i przeznaczyć na ten cel fundusz pierwotnie zgromadzony na wykonanie ogrodzenia. Pomnik po przeniesieniu w pobliże Domu Ludowego w związku z rozbudową remizy Straży Pożarnej, nie wymaga ogrodzenia. Zarząd dziękuje wszystkim za dotychczasowe wpłaty na konto Stowarzyszenia. Jednocześnie informuje, że w związku ze zmianą prawa o stowarzyszeniach (znikło pojęcie stowarzyszeń tzw. zwykłych, które nie musiały posiadać REGON-u i NIP-u) Bank Spółdzielczy w Sanoku zlikwidował dotychczasowe konto bankowe Stowarzyszenia. Dane ewentualnego nowego konta (jeżeli uda się je założyć) zamieścimy na łamach naszego biuletynu. Być może pozostanie nam jakaś inna droga gromadzenia funduszy na konkretny cel realizowany w ramach naszego Stowarzyszenia.

*       *       *

1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, jak co roku na strachockim cmentarzu przed tablicą pamiątkową naszego przodka, Stefana Piotrowskiego, pojawiły się kwiaty i płonące znicze. Wcześniej tablica została oczyszczona a otoczenie uporządkowane. Nie zapomniano także o krzyżu na mogile ofiar cholery w lesie kopalnianym. Uporządkowano tam teren i zapalono znicze. Wszystkim, którzy pamiętali o uczczeniu pamięci Stefana w dniu Wszystkich Świętych serdecznie dziękujemy.

 

 

AKTUALNOŚCI

15 września w Strachocinie odsłonięto Pomnik Stulecia Odzyskania Niepodległości. Monument zawiera urny z ziemią z pól bitew-nych m.in. z czasów I wojny światowej, w której zginęło tak wielu Strachoczan. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele najwyższych władz państwowych na czele z marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim. Pomnik stanął na Bobolówce.

27 lipca br. odbyła się historyczna cykliczna impreza plenerowa „Wjazd Króla”. W tym roku Krośnianie witali u siebie Jadwigę Andegaweńską, córkę Ludwika Węgierskiego, wnuczkę Elżbiety Łokietkówny. Jadwiga, koronowana w 1384 r. na króla Polski, w 1387 r., już jako królowa, żona króla Władysława Jagiełło, ruszyła na czele wojsk na Ruś Czerwoną w celu odzyskania jej z rąk węgierskich. Miała wtedy 13 lat. Wyprawa młodej królowej była owocna. 8 marca 1387 roku potwierdziła ona przywileje dla Lwowa. Wracając do Krakowa po drodze odwiedziła Krosno. Powtórnie odwiedziła Krosno w 1397 r., kiedy to potwierdziła nadanie gruntów dla klasztoru OO. Franciszkanów oraz wyjęła klasztor spod władzy rajców miejskich. Na pamiątkę tych dwóch wizyt Krośnianie witali orszak królowej ponownie w swoich murach. Orszak królowej przemierzył trasę od Placu Monte Cassino, ulicą Staszica, Sienkiewicza, do Rynku. Witali ją mieszkańcy w strojach nawiązujących do epoki średniowiecza. Wjazdowi królowej towarzyszyło wiele atrakcyjnych imprez – pokaz strojów rycerskich, pokaz ogni, żonglerka chorągwiami, tańce z epoki, koncert chóru gregoriańskiego, itp. Impreza związana z pobytem królowej w Krośnie trwała dwa dni i cieszyła się ogromnym powodzeniem wśród mieszkańców miasta.

 

Z HISTORII

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek XIV

Poniżej przedstawiam kolejny odcinek „Mojej kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego - fragment zawierający opis kolejnego znaczącego wydarzenia w historii współczesnej Strachociny.

Wiosna 1945 r.

Kierownik Kopalni Strachocina Stanisław Bielewicz wyjeżdża do Libuszy, na jego miejsce zostaje mianowany Zdzisław Madeyski. Jego asystentem zostaje Szczepkowski. Sołtysem Strachociny zostaje wybrany Władysław Klimkowski.

Na frontach zachodnich w Armii Polskiej walczą z Niemcami Strachoczanie: Macin Kwolek, Mikołaj Mazur, Kazimierz Piotrowski (Fryń, syn Wojciecha, w lotnictwie, w obsłudze naziemnej), Józef Radwański, Adam Sitek i Stanisław Wójtowicz.

Przed wojną, w czasie okupacji i po wyzwoleniu kancelaria Kopalni Strachocina mieściła się we wsi. W tym samym budynku mieszkał kierownik Kopalni. Obok był wybudowany kopalniany magazyn. Do obowiązków nowo zorganizowanej Straży Przemysłowej była ochrona Kopalni jak i kancelarii oraz magazynu. Byli tam zatrudnieni także dozorcy.

W dniu którym do wsi przyszli z Pakoszówki trzej sowieccy żołnierze z prośbą o żywność do kierownika Kopalni Madeyskiego przyjechali furmanką konną dwaj „żubrydowcy” (Żubryd i jego podkomendny).

Antoni Żubryd urodził się w Stróżach koło Sanoka. Po ukończeniu szkoły podstawowej wstąpił do Podoficerskiej Szkoły dla Małoletnich w Koninie (wg innych danych w Śremie). Po ukończeniu trzyletniej szkoły został przydzielony do 40-tego Pułku Piechoty we Lwowie. W czasie kampanii wrześniowej brał udział w obronie Warszawy. Po wyzwoleniu został mianowany zastępcą Szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Sanoku. Po krótkim pobycie na tym stanowisku zdezerterował z kilkoma funkcjonariuszami UB. Utworzył silny oddział, dobrze uzbrojony, i prowadził podziemna walkę z ustrojem komunistycznym. W późniejszych latach został zlikwidowany.

W dniu j. w. przy kancelarii Kopalni było kilku członków Straży Przemysłowej, mieszkańców Strachociny. Nie wiadomo kto puścił plotkę, że „Ruscy zabierają konie we wsi”. Kazimierz Cecuła nie wiadomo gdzie to usłyszawszy, przestraszony, że mogą mu zabrać konia, udał się pędem do kancelarii Kopalni, żeby powiadomić Straż Przemysłową. Po drodze, tuż obok szkoły, spotkał idącego do kancelarii Józefa Piotrowskiego. Przekazał mu tę, jak się później okazało, nieprawdziwą wiadomość. Piotrowski poszedł z tą wiadomością do kancelarii, a Cecuła powrócił do domu, ukryć konia.

Relacja Józefa Piotrowskiego:
Trzej sowieccy żołnierze byli w tym czasie w domu Władysława Mazura. Poprosili o jedzenie i spokojnie jedli siedząc za stołem. Nagle drzwi od mieszkania otworzyły się i z pistoletem w ręku wpadł do mieszkania Żubryd, jego kompan, asystent Szczepkowski i kilku członków Straży Przemysłowej. Wszyscy z bronią. W czasie legitymowania żołnierzy Żubryd oddał kilka strzałów w mieszkaniu w stronę okna i ścian. Wyprowadziwszy ich na pole kazał się im położyć na ziemi, na brzuchu. Szcz. strzelił z karabinu w plecy jednemu z leżących, dobił go Żubryd. Dwóch pozostałych żołnierzy poprowadzono nad potok tuż za drogą (obecnie stoi tam dom J. Piotrowskiego). Żołnierze sowieccy upadli na kolana i z płaczem prosili o darowanie im życia. Żubryd był nieubłagany, zastrzelił obydwu. Dobijał ich T. C… Żubryd kazał ich pochować na miejscu i nikomu nie dawać znać. W przeciwnym razie spali wieś. Zaraz odjechał furmanką z kompanem do leśniczówki Grabownica – Lalin.

Ktoś powiadomił zaraz pozostałych żołnierzy w Pakoszówce. Trzej sowieccy żołnierze przyjechali na koniach i stanęli obok bramy tuż przy kancelarii. Jeden płakał. Okazało się, że dwóch braci było na froncie. Jeden z nich dostał się do niewoli niemieckiej, drugi przeszedł cały front. Przypadek zrządził, że spotkali się bracia po zakończeniu wojny. Powracali do rodzinnego domu pędząc stado bydła na rozkaz przełożonych. Zatrzymali się na popas w Pakoszówce. Byli głodni. Jeden z braci wraz z dwoma kolegami przyszedł do Strachociny poprosić o jedzenie. Już nie wrócili do swoich.

Żołnierze zabrali kierownika Madeyskiego do Pakoszówki. Na drugi dzień przyjechali do Strachociny po Władysława Mazura. Po przyprowadzeniu go do Pakoszówki bili go i pytali: „Chto strylał?”. Trzymano ich w piwnicy. Wieść o zastrzeleniu trzech żołnierzy sowieckich rozeszła się po okolicy. Do Pakoszówki przyjechał milicjant z Jurowiec ob. Przystasz. Widząc co się dzieje, powiadomił o całym zajściu Urząd Bezpieczeństwa w Sanoku. Z Sanoka przyjechało auto ciężarowe z funkcjonariuszami UB. Zabrali od żołnierzy sowieckich Madeyskiego i Mazura, których wyprowadzono i ustawiono już pod ścianą, i przewieziono ich do Urzędu Bezpieczeństwa w Sanoku. Na drugi dzień zabrano na UB Franciszka, Michała, Władysława i Zofię Galantów. Po kilkudniowym śledztwie zwolniono ich. Kierownika Madejskiego i Władysława Mazura zwolniono po dwóch tygodniach. Opis wydarzeń sporządziłem według relacji Władysława Mazura.

cdn                              

 

Z HISTORII

Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski

Odcinek III

W 2019 roku będziemy obchodzić 650-lecie powstania naszej rodowej „kolebki”, królewskiej wsi Strachocina. W związku z tym przedstawiamy cykl „obrazków” z jej dawniejszych dziejów. W poprzednim numerze zamieściliśmy odcinek przedstawiający jej dzieje do końca XVI wieku, w tym przedstawiamy jej najtragiczniejszy moment dziejowy, ale także praktycznie jej drugie narodziny. Mamy nadzieję, że ten odcinek będzie szczególnie interesujący dla wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny.

„Drugie życie” Strachociny

Do końca XVI wieku Strachocina rozwijała się w miarę spokojnie, przynajmniej jak na warunki panujące w tych czasach na Podkarpaciu, o czym pisaliśmy szerzej w poprzednim odcinku. Dzierżawcami jej byli Bobolowie, prawdopodobnie na początku XVII wieku był to Krzysztof, syn Mikołaja, ojciec św. Andrzeja. Jak pisaliśmy w poprzednim odcinku historycy nie są zgodni co do kolejnych dzierżawców strachockiej tenuty („królewszczyzny”), wszyscy jednak pochodzili z rodziny Bobolów. Szerzej te sprawy przedstawił Tomasz Adamiak w swoim „Zarysie dziejów parafii Strachocina”.

Zupełnie inny okazał się dla Strachociny wiek XVII, zresztą jak dla całej Ziemi Sanockiej i całej Rzeczpospolitej. Zaczęło się od trzech fal epidemii cholery (1588, 1600-02 i 1622-23 roku), które zdziesiątkowały ludność okolicy. Nie wiemy jakie straty poniosła Strachocina, ale zapewne nie obyło się bez nich. W 1624 roku Ziemię Sanocką spustoszył wyjątkowo straszny najazd Tatarów pod wodzą słynnego wodza tatarskiego Kantymira. Coroczne najazdy tatarskie na południowo-wschodnie ziemie Rzeczpospolitej nie były czymś nadzwyczajnym, ale ten był wyjątkowy pod każdym względem. Szereg miejscowości zostało całkowicie spalonych, a ludność uprowadzona w jasyr. M.in. spalone zostały: Zarszyn, Jaćmierz, Haczów, Iwonicz, Bukowsko, a także Długie, Nowosielce, Grabownica, także Strachocina, chociaż na ten temat nie ma pisanych świadectw. Tatarzy rozbili swój obóz („kosz”) w dniu 15 czerwca na polach między Bażanówką, Długiem, Strachociną i Nowosielcami i stąd wysyłali podjazdy w okolicę. Jest pewne, że w Strachocinie spłonął kościół z plebanią, a proboszcz Adam Majstroga został spalony żywcem w swoim mieszkaniu. Część ludności przeżyła najazd ukrywając się w okolicznych lasach, część (ci co dostali się w jasyr) wróciła po rozbiciu wracających z łupami Tatarów przez hetmana Koniecpolskiego pod Martynowem. Niemniej straty były ogromne, zarówno w ludziach jak i materialne. Dzieła zniszczenia dopełnili Tatarzy i Kozacy w czasie powstania Chmielnickiego, i Siedmiogrodzianie w czasie „potopu szwedzkiego”. Znowu wielu mieszkańców zginęło, wielu poszło w jasyr.

Miarą spustoszeń wojennych w Ziemi Sanockiej mogą być wyniki lustracji królewszczyzn z lat sześćdziesiątych XVII wieku - wykazała ona pustki na 87% uprawianych dawniej łanów! Nie inaczej było w wioskach najbliższych Strachociny. Walerian Bętkowski, lokalny historyk, w swoim eseju „Z przeszłości Zarszyna, Długiego i Nowosielec”, zamieszczonym w „Roczniku Sanockim” z 1965 r. mówi, że w Nowosielcach z 54 mieszkańców w 1589 r., zostało w 1665 r. 5-ciu, a w Zarszynie z 280 pozostało 22. Sytuację w Strachocinie opisuje lustracja z 1665 roku, o której pisaliśmy obszernie w numerze 14 „Sztafety” z 2014 r. Mówi ona, że ponad 80 procent kiedyś zasiedziałych łanów stoi pustych. We wsi nie ma żadnego kmiecia, tj. pełno-łanowego gospodarza, kiedyś było ich 19-tu. Pozostało jedynie 12-tu zagrodników, gospodarujących na zdecydowanie mniejszych gospodarstwach. Wiadomość o tym, że kiedyś było we wsi 19-tu pełno-łanowych gospodarzy Komisja Lustracyjna otrzymała właśnie od tych zagrodników, być może było ich w XVI wieku więcej, nie tylko 19-tu, ale pamięć zagrodników mogła tak daleko nie sięgać. Nie wiadomo czy ci zagrodnicy, którzy przeżyli katastrofę wojenną to potomkowie mieszkańców Strachociny sprzed najazdu Tatarów w 1624 r., ale jest to bardzo prawdopodobne, że przynajmniej część z nich takimi byli. Ściągnąć do spustoszonej wsi nowych osadników w pierwszej połowie XVII wieku nie było łatwo, cała okolica była ogromnie spustoszona.

Kolejny najazd tatarski przeżyła Strachocina w 1672 roku związany z wojną Rzeczpospolitej z Turcją. Potężna armia turecka zajęła Podole i całą południową Ukrainę, oblegała Lwów, a czambuły tatarskie wyprawiły się po zdobycz aż po Krosno i Biecz. Posuwając się na zachód Tatarzy systematycznie niszczyli kraj, ludność (młodszą) biorąc w jasyr lub mordując (dzieci i starców), grabiąc dobytek i paląc wioski. Część jeńców udało się odzyskać hetmanowi Janowi Sobieskiemu (przyszłemu królowi) po rozgromieniu Tatarów na Ukrainie. Nie wiemy jaka była skala zniszczeń w Strachocinie podczas tego najazdu, ale sądząc z opisów zniszczeń w najbliższej okolicy, zapewne została ona znowu mocno poturbowana. Na szczęście, był to ostatni w historii najazd Tatarów na Ziemię Sanocką i Strachocinę.

Wojna z Turcją, będąca fragmentem niekończącej się zawieruchy wojennej na południowo-wschodnich kresach Rzeczpospolitej, ciągnącej się od 1648 roku, miała bardzo ważne skutki dla Ziemi Sanockiej, a szczególnie dla Strachociny. Wielu polskich osadników na Ukrainie, w tym szczególnie dużo zubożałej szlachty, zwątpiło, że kiedykolwiek uda im się powrócić do swojej dotychczasowej ojczyzny na południowym wschodzie (Turcja w wyniku podpisanego rozejmu zajęła dużą część południowej Ukrainy) i ruszyło na zachód aby szukać nowych miejsc do życia. Okolice Strachociny dobrze nadawały się do tego celu, były wyludnione przez poprzednie wydarzenia, ale nieźle zagospodarowane w sensie logistycznym. Strachocina nie była pod tym względem jakimś wyjątkiem, może tylko ilość takich osadników, którzy ją wybrali, była stosunkowo duża. W nieodległym od Strachociny Haczowie (w linii prostej 14 km na zachód) podobną sytuację opisał prof. Stanisław Rymar w pracy „Haczów, wieś ongiś królewska” (Kraków, 1962) wydanej z okazji 600-lecia Haczowa. Pisze on:”...Jest tutaj spora liczba nazwisk szlacheckich, że byli w Haczowie po owych dziejowych zawieruchach szlacheccy chudopachołkowie, na to są dowody. Golińska, Rogowski, Staniszewski, Kazanowski, Bielecki,...,...są to nazwiska szlacheckie, biedoty-gołoty, która do Haczowa przybyła ratując życie, z innych stron. Jeden z poborów z okresu panowania Jana III podaje wręcz o takim szlachcicu który komorą siedzi i pługa własnego nie ma...”. Te „dziejowe zawieruchy” to opisane wcześniej najazdy Tatarów, Powstanie Chmielnickiego, „potop szwedzki” i wojna z Turcją.

Do Strachociny takich „chudopachołków” przybyło zdecydowanie więcej niż do Haczowa. Może dlatego, że Strachocina była jedną z pierwszych czysto polskich wiosek na szlaku ewakuacji, która dawała nadzieję na spokojny byt, ale może pomogli w tym Bobolowie. Pisze we wspomnianym wcześniej eseju Walerian Bętkowski, że: „… po wojnach XVII w. nowym osadnikom w opustoszałych wsiach dawano z reguły większe kmiece gospodarstwa obciążone tylko czynszami pieniężnymi. Robocizny nie wymagano od nich wcale albo tylko nieznaczne ilości. Chodziło bowiem o stworzenie lepszych warunków dla osadników i szybsze zaludnienie zniszczonych terenów.” W Strachocinie Bobolowie robocizny zapewne w ogóle nie wymagali, stosunkowo mały folwark bez problemów mogli obsłużyć zagrodnicy, dotychczasowi mieszkańcy wsi. Nie wykluczone, że zawierano z przybyszami zwyczajowe umowy poddzierżawy (arendy). Pozwalało na to obowiązujące prawo – tenutariusz (dzierżawca) królewszczyzny mógł zgodnie z prawem wydzierżawiać (arendować) części dzierżawionej posiadłości. Jakimś śladem tej formy regulowania spraw przybyszów – nowych osadników może być informacja zawarta w artykule Franciszka Leśniaka w monografii Sanoka pod redakcją prof. Feliksa Kiryka („Sanok. Dzieje miasta” – Kraków 1995 r.), która mówi, że w XVII w. „… większa liczba dzierżawców arendowała natomiast Strachocinę …”. Zapewne niektórzy z przybyszów przybywali do Strachociny z jakimiś zasobami pieniężnymi i z tej pozycji mogli rozmawiać z Bobolami inaczej niż inni ubodzy uchodźcy o osiedleniu się w „ich” wsi. Możliwa była jeszcze inna sytuacja. Historyk Zbigniew Ćwiek w swoim opracowaniu „Z dziejów wsi koronnej XVII wieku” pisze, że za zasługi wojenne nagradzano wojskowych dzierżawami królewszczyzn – „… możniejszym towarzyszom jako nagrody za zasługi nieraz całe dzierżawy [przekazywano], szlacheckich zaś żołnierzy-szaraczków za rany i kalectwo upychano zbiorowo jednym aktem w wydzielonych kluczach, do dalszego wewnętrznego podziału, …”. Niewykluczone, że Bobolowie w zamian za zgodę na umożliwienie w dzierżawionej przez nich Strachocinie osiedlenia się weteranom wojennym, dostali od Kancelarii Koronnej gdzieś w innym miejscu w Polsce atrakcyjną ofertę dzierżawy. Według tradycji rodzinnej takim weteranem wojennym był przodek Piotrowskich, ojciec Stefana Piotrowskiego, który otrzymał ponad 2 łany ziemi. Oczywiście, te wszystkie opisane możliwości były umowne, strony mogły się z nich zawsze wycofać, nie zawsze przechodziły na potomków (spadkobierców). Nie wykluczone, że przy zmianie dzierżawcy (tenutariusza) Strachociny dochodziło właśnie do zmian.

Niestety, nic bliżej pewnego nie wiemy o tym okresie, tak ważnym w historii Strachociny. Nie mamy dla niego żadnego pisanego źródła umożliwiającego jakiekolwiek analizy dotyczące mieszkańców, ich statusu społecznego, sposobu objęcia gospodarstw, itp. Pierwszym dostępnym dokumentem jest parafialna „Księga Metrykalna” założona w 1753 r., zapewne najstarsza zachowana księga metrykalna parafii Strachocina. Wcześniejsze prawdopodobnie spłonęły razem z kościołem, plebanią i proboszczem Janem Majstrogą podczas najazdu tatarskiego w 1624 r. Jeżeli w ogóle istniały, ale prawdopodobnie takich ksiąg nie było, obowiązek prowadzenia ksiąg parafialnych w kościele katolickim wprowadził dopiero sobór w Trydencie (lata 1548 – 63), ale na polskiej prowincji wprowadzano jego ustalenia bardzo powoli. Oczywiście, istniały o wiele wcześniejsze księgi parafialne w większych miastach, przy katedrach, klasztorach, ale w strachockiej parafii zapewne ich nie było.

Przez okres ponad stu lat parafia Strachocina pozostawała bez kościoła i prawdopodobnie bez księdza. Co prawda, Tomasz Adamiak podaje w swoim „Zarysie dziejów parafii” nazwiska proboszczów strachockich z okresu 1624 – 1753, ale prawdopodobnie nie przebywali oni w Strachocinie. W tym czasie w Polsce nagminną rzeczą były takie przypadki, że nominalny proboszcz zjawiał się w swojej parafii kilka razy do roku (lub nawet rzadziej), aby zainkasować swoje dochody. Probostwo było intratną posadą, proboszcz użytkował kościelną ziemię i pobierał przynależną Kościołowi dziesięcinę. Proboszczowie bardzo często wydzierżawiali majątek probostwa, posługę kościelną pełnili za nich wikariusze, a oni sami przebywali bardzo daleko od swojej parafii, nierzadko na drugim końcu Polski. Prawdopodobnie nie inaczej było w przypadku Strachociny, z tym że tu nie było kościoła. Mieszkańcy wiosek należących do strachockiej parafii chodzili do któregoś z kościołów w sąsiednich parafiach, w Jaćmierzu, Zarszynie lub Sanoku (najbardziej prawdopodobny), tam brali śluby, chrzcili dzieci, a zapewne grzebali także swoich zmarłych. Prawdopodobnie w księgach którejś z tych parafii są informacje na ich temat. Dopiero w 1753 roku do Strachociny przybył ksiądz Franciszek Jan Dutkiewicz i zabrał się do odbudowy kościoła (zakończył ją pomyślnie w 1756 r.). Założył on także nową „Księgę Metrykalną” parafii Strachocina (historyczny pierwszy wpis z 10 stycznia 1753 r. dotyczy chrztu Sebastiana Kucharskiego, syna Michała i Marianny, matką chrzestną małego Sebastiana była Konstancja Piotrowska). Pierwsza księga z lat 1753 - 80, z pewnymi lukami, zawiera w jednym tomie dane dotyczące urodzeń (raczej chrztów), małżeństw i zgonów. Ksiądz Dutkiewicz określa siebie w „Księdze” jako „curatus” (opiekun) parafii. Dopiero po kilku latach pojawia się określenie „plebanus” (proboszcz). Kościół odbudowano w 1756 r. Taką datę podaje zachowana w „Księdze Metrykalnej” notatka o konsekracji kościoła przez biskupa przemyskiego Wacława Hieronima Sierakowskiego (20 lipca), rocznik diecezji przemyskiej z późniejszych lat podaje mylną datę 1764 r. Budowla była nieduża, drewniana (z drzewa modrzewiowego), kryta gontem. Na dachu miała małą wieżyczkę z sygnaturką, wewnątrz trzy ołtarze, główny z patronką kościoła Świętą Katarzyną Męczenniczką (w ołtarzu znajdowały się relikwie Świętych, Fidelisa, Austerii i Kandydy), po lewej ołtarz Najświętszej Marii Panny, po prawej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Przy kościele była drewniana dzwonnica z trzema dzwonami. W kościele powieszono kilka obrazów o dość dużej wartości artystycznej (chociaż mało znanych malarzy), istniejące do dzisiaj. Kościół ten przetrwał do 1900 roku.

Odbudowa wsi przebiegała zapewne niezbyt szybko, ale nieprzerwanie. Pewno procentowała „polityka” osadnicza Bobolów i ich następców. Przybywało nowych mieszkańców, przybywało domów. Ci nowi przybywali pojedynczo z różnych okolic, z różnych „światów”, z różnymi nawykami cywilizacyjnymi - to nie była jakaś jednorodna fala. Być może niejeden z przybyszów reprezentował wyższy poziom kulturowy, ale jednak wchodził w zasiedziałą społeczność, więc chcąc nie chcąc musiał przyjmować obyczaje, język i inne elementy kulturowe dotychczasowych mieszkańców, co prawda, niezbyt licznych ale stanowiących jednorodną grupę. W tej grupie byli zarówno dzierżawcy Strachociny jak i zagrodnicy, którzy przetrwali katastrofy XVII wieku, począwszy od roku 1624. Przybysze wnosili z pewnością nowe pierwiastki w życie społeczności wsi, ale chyba decydujący był czynnik wcześniejszy. Pisaliśmy w poprzednim odcinku „Dziejów”, że według legendy, w Strachocinie już od końca XIV wieku mieszkała drobna szlachta, potomkowie czterech rycerzy sprowadzonych przez Strachotę ze Śląska do obrony wsi przed zaborczymi sąsiadami (może to byli włodycy lub tzw. służkowie, należący także do stanu rycerskiego). Przybyli oni ze Śląska, ale pochodzili chyba z terenów północno-wschodniej Wielkopolski lub Kujaw. Właśnie potomkami tych rycerzy mogli być ci ocaleni zagrodnicy, którzy nadali specyficzny klimat kulturowy Strachocinie, odmienny od sąsiadów język, zwyczaje, poczucie „inności”. Te cechy przejmowali (i przyswajali sobie) od nich napływający pojedynczo przybysze. Wiele z tego klimatu przetrwało aż do czasów współczesnych, mimo upływu czasu i dużych zmian wśród mieszkańców.

Na podstawie zapisów w parafialnej Księdze Metrykalnej można ostrożnie szacować, że w połowie XVIII w. we wsi mieszkało już ok. 150 dorosłych mieszkańców w co najmniej 50 domach. Wydaje się, że w większości byli to nowi przybysze ze wschodu i ich potomkowie, ale byli także przybysze z terenów Podkarpacia, jakąś wskazówką (niekoniecznie jednoznaczną) mogą być ich nazwiska. Na lokalne, podkarpackie wyglądają zaledwie cztery: Galant, Kwolek, Rymarowicz i Szmyd. Przypominają one nazwiska z okolic Krosna, Haczowa (Rymarowicz to prawdopodobnie pierwotnie Rymar, później w Strachocinie Romerowicz). Mieszkańcy wsi noszący takie nazwiska jak: Adamski, Błażejowski, Borecki, Buczkowski, Bukowski, Dąbrowski, Gawłowski, Heleński (dawniej Chyliński), Klimkowski, Kozłowski, Kucharski, Kuźniarski, Lisowski, Mielecki, Orłowski, Osękowski, Pawłowski, Pączkowski, Piotrowski, Radwański, Rogowski, Samborski, Skubieński, Szczepański, Winnicki, Wodzicki, Woytowicz, Wroblowski, to prawdopodobnie przybysze ze wschodu (może nie wszyscy?). Interesujące, że wszystkie te nazwiska, istniejące w XVIII wieku w Strachocinie - duża część z nich z biegiem czasu zaginęła, niektórzy mieszkańcy, noszący je, tylko przez krótki czas mieszkali w Strachocinie (ale są ich zapisy w parafialnych Księgach Metrykalnych), znajdują się w „Zbiorze nazwisk szlachty” opracowanym i wydanym drukiem w 1805 r. przez Piotra Nałęcz-Małachowskiego na podstawie dostępnych mu herbarzy, a także innych źródeł (kroniki, metryki koronne, konstytucje sejmowe i sejmikowe, akta grodzkie itp.). Warto podkreślić ten fakt, że wszystkie się tam znajdują, ponieważ w ww. „Zbiorze” nie ma wielu popularnych w Polsce nazwisk ze „szlachecką” końcówką „ski-cki”. Przykładowo, konfrontacja książki telefonicznej miasta Krosna ze „Zbiorem” wykazuje, że w „Zbiorze” znajduje się tylko ok. 63% nazwisk krośnieńskich tego typu (z końcówką „ski-cki”), taka sama próba dla sąsiedniego dla Strachociny Sanoka daje wynik ok. 50%, a dla półmilionowego Gdańska, zaledwie 40%, tzn. zaledwie 40% gdańskich nazwisk kończących się na „ski-cki” to są nazwiska szlacheckie, podczas gdy strachockie nazwiska tego typu są w 100% szlacheckie! Gdańsk jest dobrą miarą odniesienia dlatego, że po wojnie zasiedlony przez przybyszów z całej Polski, dobrze oddaje stosunki średnio-krajowe.

Tutaj należy przypomnieć, że w wieku XVIII, a szczególnie XIX-tym, szeroko był rozpowszechniony proceder „uszlachcania” nazwisk przez chłopów, a jeszcze częściej przez mieszczan. Zjawisko to miało miejsce przede wszystkim w zaborze rosyjskim (w mniejszym rozmiarze w pruskim), w Galicji władze austriackie zabraniały zmiany nazwisk. Jan S. Bystroń w „Nazwiskach polskich” pisze, że „… na południu Polski, szczególnie w dawnej Galicji, zwłaszcza na wsi, nazwiska mają formę przezwiskową, sufiks „-ski” należy do rzadkości, ogromna większość to są te same nazwiska, które spotykamy w dawnych księgach sądowych. Zmiana nazwiska przez „uszlachcenie” końcówki należy tutaj do bardzo rzadkich wyjątków, nawet przy przejściu do miasta i zawodów urzędniczych czy wyzwolonych.”. Zupełnie inna była praktyka na północy kraju, gdzie, jak wspomniano, na porządku dziennym było „uszlachcanie” nazwisk (często było to potwierdzeniem polskości w niemieckim czy rosyjskim otoczeniu). W przypadku Strachociny mamy do czynienia z zupełnie innym fenomenem. Niektóre nazwiska mające kiedyś „szlachecką” końcówkę „-ski” zostały jej z biegiem czasu pozbawione. Z pewnością stało się tak z Buczkowskimi, którzy stali się Buczkami, Szczepańscy stali się Berbeciami a Pączkowscy stali się Pączkiewiczami i w końcu Pączkami. Prawdopodobnie także Adamscy stali się Adamiakami (część Adamiaków przybyła zapewne z Pakoszówki, Adamscy zostali „dołączeni” do nich), część Rogowskich stała się Kiszkami, część Woytowiczów - Daszykami, a część Błażejowskich - Cecułami. Prawdopodobnie powyższe działania to wynik swobodnej twórczości księży prowadzących „Księgę metrykalną”, po prostu zapisywali oni pospolite przezwiska noszone przez mieszkańców na co dzień, tworząc z nich nazwiska.

Oczywiście, wśród nazwisk strachockich nie brak innych nazwisk, gdzieś wśród nich kryją się prawdopodobnie także nazwiska zagrodników, którzy przeżyli katastrofę wsi w XVII wieku. Tylko nie wiemy, które to są. Wiemy tylko tyle, że żadne nazwisko mieszkańca Strachociny, znane z XVI wieku i poprzednich, nie zachowało się do połowy XVIII wieku, podczas gdy w nieodległym Haczowie było zupełnie inaczej. To świadczy jak ogromne znaczenie dla życia wsi miała katastrofa XVII wieku. Może pewne ogólne elementy kulturowe dawnej Strachociny zachowały się, niemniej ciągłość rodzinnych tradycji, ciągłość tradycji życia społecznego wsi została zerwana. Miejscowe legendy zasadniczo nie sięgają wstecz poza połowę XVII wieku. Wszystkie wspomnienia zatrzymywały się na tragicznych wydarzeniach tamtego okresu, stały się one jedynym punktem odniesienia dla wszelkich porównań i opisów. Miarą spustoszenia w dziedzinie tradycji i dokumentów może być sprawa pochodzenia Świętego Andrzeja Boboli. Przyszły Święty był synem Krzysztofa Boboli, dzierżawcy Strachociny. Urodził się w Strachocinie w 1591 roku. Uczęszczał do szkół jezuickich w Braniewie i Wilnie. Prowadził działalność duszpasterską na terenach wschodnich Rzeczpospolitej. Zginął śmiercią męczeńską z rąk Kozaków w Peredyle koło Janowa Poleskiego (dawne woj. pińskie) 15 maja 1657r. (został beatyfikowany w 1853r., a kanonizowany w 1938r.). We wsi przechowała się jedynie niejasna legenda o pochodzeniu Świętego ze Strachociny. Długo jednak nie wierzono legendzie, a żadnych dokumentów na jej potwierdzenie nie można było znaleźć (sprawa była o tyle trudna, że dwie inne miejscowości w Polsce pretendowały do miana miejscowości rodzinnych Świętego). Dopiero pod koniec lat 70-tych XX w. znaleziono dokumenty na drugim końcu Polski, które sprawę wyjaśniają bezspornie - Święty Andrzej Bobola był Strachoczaninem. Trudności z tożsamością Świętego dają obraz ogromnych problemów na jakie natrafia każdy badacz dziejów Strachociny w wiekach XVII, XVI w. i wcześniejszych.

Bobolowie byli prawdopodobnie dzierżawcami Strachociny do XVIII wieku. Po śmierci Krzysztofa, ojca św. Andrzeja, przeszła ona na Stanisława, jego bratanka, syna Jędrzeja. Kolejnymi dzierżawcami byli Jan, jego syn Andrzej i wnuk Zygmunt. Zygmunt Bobola był prawdopodobnie ostatnim dzierżawcą Strachociny z rodu Bobolów, który mieszkał w strachockim dworze. Zygmunt zginął w bitwie pod Wiedniem w 1683 roku. Po jego śmierci folwark w Strachocinie pozostawał jeszcze przez pewien czas w rękach Bobolów. Później dzierżawa Strachociny przeszła prawdopodobnie w ręce Jacka Kobielskiego. Nie wiemy kiedy to się stało i w jaki sposób. Co prawda, dzierżawa królewszczyzn (Strachocina ciągle nią była) była tylko dożywotnia, ale różne zabiegi prawne stosowane przez dzierżawców pozwalały im na to, że w praktyce dzierżawy stawały się dziedziczne. Bobolowie „trzymali” dzierżawę Strachociny przez blisko 200 lat! Być może w przypadku Strachociny w grę wchodził jeszcze jeden element – była ona wyłączona z klucza majątków starostwa sanockiego w zamian za długi (prawdopodobnie królowej Zofii, wdowy po Władysławie Jagielle), może to pomagało Bobolom w zmaganiach z Kancelarią Koronną o przedłużanie dzierżawy.

O dzierżawie Strachociny przez Jacka Kobielskiego, żonatego z Barbarą pochodzącą z bardzo wpływowego w Ziemi Sanockiej rodu Bukowskich, mówi „Instrukcja poselska” przyjęta na sejmiku generalnym województwa ruskiego w Wiszni koło Lwowa w dniu 18 kwietnia 1701 r. W „Instrukcji” sejmik zobowiązuje posłów na sejm (wśród nich był starosta sanocki Józef Mniszech) do poparcia wystąpienia „posesora” (dzierżawcy) Strachociny Jacka Kobielskiego o zwrot przez Kancelarię Koronną sumy 6 tys. zł, którą Kobielski i jego poprzednicy (Bobolowie i Garbowscy (?) wydali na odbudowę (reparacyę) Strachociny. Intrygujący są ci Garbowscy, czyżby oni byli następcami Bobolów.

Prawdopodobnie kolejnym dzierżawcą Strachociny był Józef Bukowski, miecznik sanocki. W tej roli wymieniony jest w Laudum (uchwale) sejmiku w Wiszni 27 marca 1719 r., a także w „Instrukcji poselskiej” także sejmiku w Wiszni z 22 sierpnia 1720 r. Posłem na sejm 1720 r. z Ziemi Sanockiej był Antoni Bukowski, sędzia grodzki sanocki. Te częste zmiany dzierżawców Strachociny są trochę zagadkowe, być może Strachocina składała się z kilku (lub więcej?) dzierżaw i tylko niezbyt fortunne sformułowania w dokumentach sejmikowych „zrobiły” z nich dzierżawców Strachociny, a nie tylko części Strachociny.

W późniejszych latach XVIII w. Strachocina przeszła na długi czas w ręce rodziny Giebułtowskich z Koziegłów (de Koziglov) herbu Lis, średnio zamożnej rodziny szlacheckiej. Nie wiadomo dokładnie kiedy to się stało, możliwe, że pierwszym dzierżawcą „królewskiej” Strachociny z rodu Giebułtowskich był Stefan Giebułtowski. Akt notarialny przejęcia folwarku znajduje się prawdopodobnie w archiwum w Wiedniu. Giebułtowscy byli dziedzicznymi właścicielami innych majątków w Ziemi Sanockiej, m.in. sąsiedniej Pakoszówki, Srogowa Dolnego i nieodległej Grabownicy, a także Rosolina w Bieszczadach. Stąd zapewne ich dążenie do przejęcia dzierżawy Strachociny. Stefan był synem Mikołaja z Grabownicy, właścicielem Pakoszówki, pełnił urząd podczaszego nowogrodzkiego, żonaty był z Franciszką Urbańską. W 1708 r. Stefan Giebułtowski poddzierżawił od Mniszchów (starostów grodzkich sanockich i jednocześnie dzierżawców dóbr starostwa sanockiego) klucz królewszczyzn w Besku obejmujący m.in. część Haczowa.

Ważnym wydarzeniem dla mieszkańców wsi była Konfederacja Barska w latach 1768 – 72, zorganizowana w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczpospolitej. W najbliższej okolicy formowały się oddziały konfederatów, m.in. oddział Rylskiego w Pisarowcach (8 km od Strachociny). Niedaleko od Strachociny, pod Rymanowem, odbył się generalny zjazd szlachty sanockiej (6 lipca 1768 r.). Zawiązano tam konfederację Ziemi Sanockiej, na czele z Jakubem Bronickim z Nowotańca. Z Rymanowa wyprawiono 1500 zbrojnych pod Kraków. Zapewne Strachoczanie brali żywy udział w tych wydarzeniach, ale nie znany żadnych szczegółów. Były to ostatnie chwile I Rzeczpospolitej na tym terenie.

W 1772 roku, po ostatecznym upadku Konfederacji Barskiej, sąsiedzi Rzeczpospolitej, Rosja, Prusy i Austria, postawili podzielić się częścią jej ziem. Strachocina wraz z całą Ziemią Sanocką znalazła się w zaborze austriackim, w nowoutworzonym Królestwie Galicji i Lodomerii (nazwa nawiązywała do księstwa halicko-włodzimierskiego, do którego rościła sobie pretensje korona węgierska od XIV wieku, od czasu panowania króla Ludwika Węgierskiego w Polsce). Nowa władza wprowadziła nowe porządki, prawdopodobnie w tym czasie wprowadzono numerację domów we wsi (w „Księdze Metrykalnej” numery pojawiają się w 1780 r.).

c d n      

 

 

ZE SPORTU

Piłkarze Górnika Strachocina w sezonie 2018/19 grają w grupie II krośnieńskiej klasy B. Po pierwszej rundzie prowadzą w tabeli. Miejmy nadzieję, że za rok zagrają w klasie A, w której grają drużyny wszystkich najbliższych sąsiadów Strachociny.

Najlepsza drużyna piłkarska Podkarpacia (właściwego) przez ostatnie lata, Karpaty Krosno, nie utrzymała się w poprzednim sezonie w III lidze i w sezonie 2018/19 występuje w IV lidze. Przestała być najlepsza, po rundzie jesiennej zajmuje dopiero 8 miejsce w tabeli. Lepsza od niej jest drużyna Ekoball Sanok, która zajmuje 3 pozycję z taką samą ilością punktów jaką ma lider tabeli Izolator Boguchwała. Czarni Jasło grają w tym sezonie w klasie okręgowej. Po pierwszej rundzie zajmują dobrą, trzecią pozycję, ale z ogromna stratą 13 pkt do lidera tabeli Partyzanta Targowiska.

Sanoccy hokeiści wystartowali w tym sezonie jako "HK 58 Sanok" ponownie w rozgrywkach II ligi słowackiej grupa wschodnia. Spisują się średnio, po 7 meczach zajmują w tabeli 5 pozycję (przy 8 drużynach).

Koszykarze drużyny Miasto Szkła Krosno utrzymali się w ekstraklasie po sezonie 2017/18. Nowy sezon rozpoczęli nie najlepiej, ale powoli rozkręcają się. Mając 7 pkt zajmują 15 miejsce po 6 meczach (na 16 drużyn) tracąc do 8 miejsca (Legia Warszawa) jedynie 3 punkty.

Siatkarze TSV Mansard Transgaz Travel Sanok w sezonie 2017/18 zajęli w I lidze 8 miejsce. Niestety, w sezonie 2018/19 ze względów finansowych nie wystartują do rozgrywek, nawet w II lidze. Zawodnicy zespołu TSV znaleźli miejsca w różnych klubach polskich.

 

 

ODESZLI OD NAS

Lucyna Fryń-Piotrowska ze Strachociny

15 czerwca 2018 r. zmarła w Strachocinie Lucyna Fryń-Piotrowska, z domu Olczyk. Lucyna urodziła się 8 września 1929 r. Pochodziła z Łodzi. W czasie wojny została wywieziona przez Niemców na roboty do Niemiec. Tam poznała Stanisława Frynia-Piotrowskiego ze Strachociny. Stanisław wziął udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Dostał się do niewoli niemieckiej. Do 1942 r. przebywał w obozie jenieckim, później Niemcy przenieśli go do pracy w gospodarstwie rolnym u bauera (była to normalna praktyka, mężczyźni niemieccy byli powołani do armii). Tam poznał młodziutką Lucynę. Po zakończeniu wojny Lucyna i Stanisław pobrali się w Hanowerze w Niemczech i powrócili do Polski. Osiedli w Strachocinie. Doczekali się czwórki dzieci – Zdzisława (ur. 1946 r.), Edwarda (ur. 1948 r.), Teresy (ur. 1950 r.) i Janusza (ur. 1960 r.). W 1987 r. mąż Stanisław zmarł, Lucyna została wdową, zamieszkała razem z najmłodszym synem Januszem. Lucyna przeżyła śmierć wszystkich trzech synów (Zdzisław zmarł 9 października zeszłego roku). Mamę pożegnała tylko córka Teresa.

Kazimierz Krukar z Rymanowa

W lipcu 2018 zmarł w szpitalu w Brzozowie Kazimierz Krukar z Rymanowa, wdowiec po Annie z Dąbrowskich ze Strachociny, wnuczce Balbiny z Giyrów Piotrowskich. Anna i Kazimierz mieli dwie córki, Katarzynę (45 lat) i Kingę (42 lata).

 

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Od pani Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka, córki Władysławy z Błaszczychów-Piotrowskich Sawczak, systematycznie otrzymujemy sympatyczne przesyłki mailowe z informacjami rodzinnymi i informacjami z ukochanego przez nią Sanoka. W ostatnim okresie Małgorzata była w sanatorium w Rymanowie – jest zachwycona uzdrowiskiem. Tak pięknie Rymanów nigdy nie wyglądał. Gorsze wrażenie odniosła z wizyty w sąsiednim Iwoniczu. Pani Małgorzato, dziękujemy za wszystkie przesyłki, zdjęcia i pozdrowienia.

Pozdrowienia otrzymaliśmy także od pana Zygmunta Ćwiąkały z Bytomia, syna Marianny z Giyrów-Piotrowskich. Zygmunt przez lata gościł w naszej rubryce sportowej, odnosił sukcesy w rywalizacji seniorów, zarówno w tenisie jak i na stokach narciarskich. Niestety, wiek (78 lat) robi swoje, do tego kontuzje – o ostrej rywalizacji na korcie na razie (tak mówi Zygmunt) musi zapomnieć, ale do sezonu narciarskiego się szykuje. Aktualnie wyżywa się razem z żoną Jadzią na parkiecie, także w kółku teatralnym i chórze. Wspomina zeszłoroczny Zjazd w Strachocinie, czyta „Sztafetę”, pozdrawia nas i wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego. Panie Zygmuncie, dziękujemy.

Od pani Wiesławy z Wołaczów-Piotrowskich Naruszewicz z Gdańska otrzymaliśmy list z pozdrowieniami, pięknymi życzeniami i informacjami do rubryki NOWINY GENEALOGICZNE. Pani Wiesławo dziękujemy.

Bardzo ciekawy list (a raczej listy) otrzymaliśmy od pana Kamila Sikory z Zagórza koło Sanoka. Pan Kamil odnalazł nas na naszej stronie internetowej. Jest on także potomkiem Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, bliżej – potomkiem prawnuczki Stefana, Marianny Piotrowskiej, córki Michała i Katarzyny z Cecułów, żony Andrzeja Lisowskiego. Prawnuk Andrzeja i Marianny, Jan Lisowski, żonaty z Katarzyną Mogilaną, przeniósł się ze Strachociny do Zagórza. Za pieniądze, które zarobił w Ameryce zakupił duże gospodarstwo niedaleko ruin klasztoru OO. Karmelitów Bosych i dał początek zagórskiej linii Lisowskich ze Strachociny. Kamil jest praprawnukiem Jana Lisowskiego. Interesuje się bardzo przeszłością nie tylko Lisowskich i Mogilanych, ale także innych „Strachoczan”. Poszukuje informacji genealogicznych we wszystkich dostępnych źródłach, nawet, co ciekawe, w Ameryce, w „listach pasażerskich” wyspy Ellis w Nowym Jorku (przez wyspę Ellis przechodzili wszyscy imigranci pochodzący z terenów dzisiejszej Polski). Koresponduje z różnymi osobami noszącymi „strachockie” nazwiska na stronie internetowej „FamilySearch”, także z zagranicy. W swoich listach porusza najróżniejszy tematy. Bardzo ciekawie pisze o ks. Józefie Winnickim, synu Franciszki z Piotrowskich „z Kowalówki”, wieloletnim proboszczu w Zagórzu. Opowieść tę zamieścimy w przyszłości w „Sztafecie”. Pisze także o przemyskim biskupie greko-katolickim Kocyłowskim, rodem z Pakoszówki, krewniakiem Cecułów ze Strachociny, a także o doktorze Józefie Galancie ze Strachociny, cieszącym się doskonałą opinią u Zagórzan. Panie Kamilu – dziękujemy.

Od Bronisława Berbecia-Piotrowskiego ze Strachociny, członka naszej redakcji, otrzymaliśmy ciekawy list związany z zamieszczonym w poprzednim numerze opowiadaniu o poszukiwaniu przez syna Frantiśka Geislera grobu ojca, który zginął w okolicy Strachociny w czasie II Wojny Światowej. Treść listu zamieścimy w następnym numerze „Sztafety”. Bronku, dziękujemy za list, znicze na cmentarzu „cholerycznym” i pozdrowienia. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia – Bronisław przeszedł ostatnio zawał serca.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

25 sierpnia 2018 r. w Zagórzu koło Sanoka odbył się ślub Moniki Piotrowskiej „spod Mogiły”, córki Ryszarda i Krystyny Piotrowskich z Sanoka, z Mateuszem Iwanowskim, synem Marka i Beaty Iwanowskich z Zagórza. Obydwoje nowożeńcy mieszkają i pracują w Warszawie. Monika ukończyła Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie, jest doktorem weterynarii, Mateusz ukończył SGH (Szkołę Główną Handlową) w Warszawie. W podróż poślubną młoda para wybrała się do Portugalii. Jak podaje stryj Moniki, Marek Piotrowski z Krakowa, „nowożeńcy uwielbiają zwierzęta, w swoim mieszkaniu hodują dwa koty, które wiodą królewskie życie. Monika jest osobą bardzo wrażliwą, gotową nieść pomoc potrzebującym o każdej porze i w każdych warunkach. Można powiedzieć ze jej zawód przerodził się w pasję, która wypełnia całe jej życie”. Kończąc stryj dodaje: „na weselu byłem, miód i wino piłem i dobrze się bawiłem”.

26 marca 2018 r. urodził się Andrzej Szal, syn Krystyny i Sylwestra Szalów. Krystyna, córka Marioli i Edwarda Komajdów, jest wnuczką Eufrozyny Ludwiki z Wołaczów-Piotrowskich (córki Władysława Wołacza-Piotrowskiego) i Stefana Lubińskiego. Krystyna wyszła za mąż za Sylwestra Szala w 2017 r.

W 2017 r. urodziła się Wanda Zdunowska, córka Moniki (z d. Rybka) i Piotra Zdunowskich, wnuczka Grażyny z Wołaczów-Piotrowskich i Sławomira Zdunowskich. Grażyna jest córką Kazimierza Wołacza-Piotrowskiego.

W 2017 r. urodziła się Mia Guberow, córka Johanny (z d. Kaiser) i Pawła Guberowów, wnuczka Krystyny z Wołaczów-Piotrowskich i Ferdynanda Kaiserów. Mia ma starszego brata, Maksymiliana (ur. 2013 r.). Krystyna jest córką Kazimierza Wołacza-Piotrowskiego, młodszą siostrą Grażyny Zdunowskiej.

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Strachocina w I Wojnie Światowej

Strachocina, podobnie jak cała okolica Sanoka, wyjątkowo mocno ucierpiała podczas I wojny światowej. Oczywiście, największą stratą Strachociny była ogromna ofiara krwi, którą złożyła w tej wojnie. Śmierć na frontach poniosło co najmniej 47 Strachoczan. Tylu widnieje na tablicy pamiątkowej umieszczonej na ścianie kościoła (listę poległych zamieściliśmy w numerze 16 „Sztafety). Ale ta lista prawdopodobnie jest mocno niepełna. Do tego dochodzi wielu rannych, którzy powrócili do domów jako inwalidzi, a także wielu jeńców, którzy powrócili do domu z nadszarpniętym zdrowiem z rosyjskiej lub włoskiej niewoli. Ale ogromne straty poniosły także rodziny, które pozostały na miejscu, w rodzinnej wsi. Przez wieś przetoczyła się kilkakrotnie machina wojenna. Poniżej pokazano w skrócie losy Strachociny podczas tej wojny, noszącej przed II wojną światową nazwę „Wielka Wojna”.

Bezpośrednim powodem wybuchu I wojny światowej (a właściwie pretekstem, bo na wojnę zanosiło się już wcześniej, z o wiele poważniejszych powodów) był zamach w Sarajewie na terenie Bośni, w którym zginął austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand, następca tronu Austro-Węgier, z żoną. Rząd Austro-Węgier, mając informacje wskazujące na to, że to rząd serbski był inspiratorem zamachu, 23 lipca 1914 r. wystosował wobec Serbii ostre ultimatum, które nie zostało w całości przyjęte przez Serbów. Wykorzystując ten fakt stronnictwo dążące do wojny spowodowało oficjalne wypowiedzenie wojny Serbii przez Austro-Węgry (28 lipca 1914 r.). Za Serbią ujęła się Rosja ogłaszając 29 lipca mobilizację. Te działania za pretekst do wypowiedzenia wojny Rosji uznały Niemcu i zrobiły to 1 sierpnia. Po stronie Rosji wypowiedziała się Francja, która wypowiedział wojnę Niemcom 3 sierpnia. 4 sierpnia zrobiła to także Wielka Brytania. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Rosji dopiero 6 sierpnia, na co odpowiedziały Francja i Wielka Brytania wypowiadając wojnę Austro-Węgrom odpowiednio 10 sierpnia (Francja) i 12 sierpnia (Wielka Brytania

Austro-Węgry, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, musiały równocześnie stawić czoła i Serbii, i Rosji. Główny wysiłek wojenny został oczywiście skierowany przeciwko Rosji - na front galicyjski. Obrona Galicji oparta była o dwie potężne twierdze: Kraków i Przemyśl, oraz trzy armie polowe i dwie samodzielne grupy operacyjne. Armie te to: cesarsko-królewska (c.k.) 1 Armia gen. Victora von Dankla, skoncentrowana nad dolnym Sanem, c.k. 3 Armia gen. Rudolfa von Brudermanna, skoncentrowana w rejonie Lwowa oraz ulokowana pomiędzy nimi c.k. 4 Armia gen. Moritza von Auffenberga. Naczelnym dowódcą cesarsko-królewskich sił był gen. Conrad von Hötzendorf (późniejszy feldmarszałek). 2 batalion 45 pułku piechoty, stacjonujący w czasie pokoju w Sanoku, znajdował się w ramach X Korpusu w 1 c.k. Armii. Koncentracja sił cesarsko-królewskich przeciw Rosji została zakończona 23 sierpnia, a naprzeciw siłom Austro-Węgierskim stanęły 4 rosyjskie armie polowe (3, 4, 5 oraz 8).

23 sierpnia 1914 r. trzy c.k. korpusy z 1 Armii gen. Dankla wyruszyły na północ w kierunku Lublina, rozpoczynając główną akcję tzw. uderzenia wyprzedzającego. Do pierwszych starć doszło pod Zaklikowem na północy obecnego województwa podkarpackiego. Oddziały c.k. 1 Armii odrzuciły Rosjan w kierunku Kraśnika, odcinając ich od Wisły. 24 sierpnia 1914 r. zdobyte zostały Urzędów, Józefów i Kraśnik, a następnego dnia rosyjska 4 Armia została zupełnie rozbita i zmuszona do odwrotu na północ. Walki te przeszły do historii jako Bitwa pod Kraśnikiem - pierwsza bitwa na froncie wschodnim I wojny światowej. Dowodzący armią austro-węgierską gen. von Dankl otrzymał za to zwycięstwo awans i tytuł „von Krasnik”, zaś dowodzący 4 armią rosyjską gen. A. J. von Salza został zdymisjonowany.

Kiedy jednak w kolejnych starciach cesarsko-królewskie armie polowe odnosiły sukcesy na kierunku północnym, Rosjanom udało się zdobyć przewagę na południu Galicji i podejść po ciężkich walkach aż pod Lwów, który został przez nich zajęty 3 września. Próby odzyskania miasta nie tylko nie powiodły się, ale na dodatek doprowadziły do zajęcia przez Rosjan wcześniej straconych obszarów na Lubelszczyźnie.

W tej sytuacji armie austro-węgierskie zostały przegrupowane na linię Sanu, zajmując tu pozycje obronne 12 września. Już jednak 13 września dowództwo austro-węgierskie wobec groźby rosyjskiego uderzenia oskrzydlającego z północy, zdecydowało się na dalszy odwrót na linię rzek Dunajec i Biała oraz łuk Karpat, pozostawiając tereny na wschód od tej linii nieprzyjacielowi. Pozostawiona sobie Twierdza Przemyśl miała blokować linie komunikacyjne wroga i wiązać znaczną część jego sił na zapleczu frontu. 18 września 1914 r. Rosjanie zaatakowali przyczółki mostowe na Sanie na całej długości i odepchnęli nieliczne oddziały c.k. armii na zachód, zamykając pierścień okrążenia wokół Przemyśla a także zdobywając Sanok i Krosno.

Armia rosyjska w Strachocinie po raz pierwszy

Podczas tego natarcia wojska rosyjskie po raz pierwszy zajęły Strachocinę. Weszły do niej 27 września 1914 r. Była to jazda, głównie Kozacy, ale między nimi zdarzały się także jednostki polskich ułanów w służbie rosyjskiej. Polacy rozprowadzali ulotki naczelnego wodza wojsk rosyjskich, księcia Mikołaja Mikołajewicza, które obiecywały Polakom szeroką autonomię „pod berłem rosyjskim”, przypominając wspólne zwycięstwo Słowian nad Niemcami pod Grunwaldem. Wrzesień w tym roku był bardzo mokry, wszystkie drogi były rozmokłe, rosyjskie konie brodziły po kolana w błocie. Część oddziałów zatrzymała się w Strachocinie, inne, poprzez Bażanówkę, Jaćmierz, Zarszyn i Besko, dotarły do Wisłoka, a kozackie patrole przekroczyły go. Kozaccy jeźdźcy, w burych, długich płaszczach, uzbrojeni byli w szable, karabinki i lance. Rozlokowali się po domach, konie wprowadzili do stodół. Nie mieli ze sobą kuchni polowych, żyli z tego co udało się im zdobyć w terenie. Z reguły przestrzegali zasady, żeby nie grabić w miejscu gdzie kwaterowali tylko wyprawiali się dalej, nawet do sąsiednich wiosek, tam gdzie nie kwaterowali współtowarzysze. Z takich wypraw przywozili chleb, kury, ziemniaki, kapustę, cebulę, naftę inne potrzebne rzeczy. Dyżurny gotował strawę na dwa - trzy dni a potem znowu jechali „straszyt baby", jak mawiali. Podziw Strachoczan budził sposób, w jaki potrafili całą kopkę siana skręcić w warkocze i ulokować za siodłem, ten zapas wystarczał ich koniom nawet na trzy dni.

Armia C.K. w Strachocinie po raz pierwszy

Pierwszy pobyt Rosjan w Strachocinie nie trwał długo. Siły austriackie, wsparte posiłkami niemieckimi, przeprowadziły kontrofensywę, która ruszyła znad Białej i Dunajca, i w ciągu kilku dni walk pod Rzeszowem i Krosnem udało się im odrzucić wojska rosyjskie na wschód, odblokować Twierdzę Przemyśl, a na południu dotrzeć do Dniestru. Strachocina została zajęta przez oddziały c.k. armii 5 października. Przez pewien czas wycofujący się Kozacy ustawili na Widaczu cztery działa i ostrzeliwali z nich nacierające od strony Zarszyna i Jaćmierza oddziały austriackie, ale szybko się zwinęli. W międzyczasie, w dniach od 5 do 7 października, rosyjskie wojska próbowały szturmem zdobyć Przemyśl. Mnóstwem ofiar okupione ataki nie przyniosły jednak im sukcesu, a wypad zorganizowany przez wojska c.k. z twierdzy 9 października przerwał blokadę i połączył się z nacierającą c.k. 3 Armią, z której dowództwa usunięto krytykowanego gen. H. Brudermanna, oddając je w ręce gen. Svetozara Boroevića von Bojna.

O przejściu wojsk austriackich tak pisze prof. Józef Stachowicz z Jaćmierza (blisko związany ze Strachociną - jego matką była Katarzyna Radwańska ze Strachociny, a ojciec pracował codziennie jako kucharz we dworze Dydyńskich w Strachocinie) w swoich wspomnieniach z dzieciństwa: „Wcześnie rano na drugi dzień od Beska przez Wzdów, Jaćmierz, Bażanówkę i Strachocinę na Mrzygłód i Birczę, błotnistą drogą, przemieszaną kopytami szwa¬dronów i pułków kozackich, maszerowały szeregi austriackiej piechoty, brodząc w błocie po kostki, a miejscami po kolana. Na polach zostało trochę kapusty, a gdzieniegdzie pastewne buraki. Żołnierze całymi kompaniami schodzili z go¬ścińca, rzucali się na kapuściane głąby, gryźli surowe główki kapusty, naoliwionymi bagnetami krajali pastewne buraki i zjadali. Nie mogłem zrozumieć przyczyny takiego wygłodzenia. Przecież to wojsko nie robiło długich marszów, co najwyżej szło od Dukli, bez boju, a więc bez przeszkód, i zaopatrzenie powinno działać normalnie. Niezrozumiałe też dla mnie było stanowisko podoficerów i oficerów, którzy bili kolbami i płazowali żołnierzy wyrywających kapustę czy buraki w polu. Odbierano im to i odrzucano w błoto. Gorzej – bo nawet chleb podawany żołnierzom przez miejscową ludność był „owocem zakazanym"; sam byłem świadkiem, jak oficer, siedzący na koniu, kopnął w twarz obłoconym butem żołnierza, któremu udało się podjąć z błota kromkę chleba. Nie rozumiałem, czy to była obawa przed cholerą, która grasowała w niektórych oddziałach austriackich, czy tylko głupia i tępa złośliwość.”

Armia rosyjska w Strachocinie po raz drugi

Austriacy zabawili tylko trzy tygodnie w Strachocinie i okolicach, doszli do Przemyśla, gdzie tylko nadwerężyli mocno zapasy żywnościowe twierdzy, której bronił generał Kusmanek, i utknęli na linii Sanu. Mimo ponawianych prób nie udało się go przekroczyć. Ze względu na ogólną niekorzystną sytuację na innych odcinkach frontu naczelne dowództwo c.k. zdecydowało się 2 listopada na wycofanie sił ponownie na linię Dunajec-Biała. Rozpoczęło się drugie oblężenie Twierdzy Przemyśl przez Rosjan, którym kierował gen. Andriej Nikołajewicz Seliwanow. Strachocina i najbliższa okolica ponownie dostała się pod okupację wojsk rosyjskich 11 listopada 1914 r. Tym razem przez Strachocinę przemaszerowała rosyjska piechota, posuwająca się na zachód i południe, w stronę gór. Kilka dni po przemarszu piechoty ponownie zjawili się w Strachocinie Kozacy, którzy starym zwyczajem żyli z rabunku.

Cofającym się wojskom austriackim, mimo prób zdecydowanego oporu, nie udało się na dłużej utrzymać linii Dunajec – Biała i Rosjanie zbliżyli się niebezpiecznie do Krakowa (także od strony północnej, od strony Królestwa). Przez listopad i grudzień 1914 r. Rosjanie zaciekle atakowali Festung Krakau – Twierdzę Kraków z północy i od wschodu, od strony Limanowej, w okolicy której toczyły się najcięższe walki znane dla historyków jako Bitwa Limanowska. Dzięki bohaterskiej postawie wojsk austriackich (w tym jednostek polskich armii austriackiej i oddziałów I Brygady Legionów Piłsudskiego)) atak Rosjan załamał się - Twierdza Kraków pozostała niezdobyta.

Armia C.K. w Strachocinie po raz drugi

W tym samym czasie c.k. 3 Armia, atakując z przełęczy karpackich, próbowała przebić się przez Nowy Żmigród, Duklę, Łupków i Sanok do Twierdzy Przemyśl. Wiedząc o tym, komendant Twierdzy, gen. Kusmanek, dokonał 8 grudnia wypadu z twierdzy, w celu połączenia się z nadchodzącą odsieczą, jednak bez powodzenia. Austriacka odsiecz doszła tylko do Birczy, po czym Austriacy znaleźli się znów w odwrocie. W czasie tych walk w połowie grudnia do Strachociny kolejny raz, na krótko wkroczyły wojska austriackie, należące do c.k. 3 Armii.

Armia rosyjska w Stachocinie po raz trzeci

Niestety, nie trwało to długo, pod naporem nieprzyjaciela wojska austriackie cofnęły się poza linię kolejową Sanok – Krosno, na wzgórza Odrzechowy. Do Strachociny kolejny raz wkroczyli Rosjanie. Jak pisze J. Stachowicz: „Ich piechota robiła takie samo wrażenie, jak posuwająca się na Przemyśl pod koniec października piechota austriacka. Wojna trwała dopiero 5 miesięcy, a już co trzeci żołnierz był bez butów i obwiązywał nogi resztkami szynela. Byli wygłodzeni, rozchodzili się po domach, wymawiając jedno słowo: „Chliba". Żołnierze sprzedawali swoje obuwie chłopom za wódkę i żywność, ale dużo było w tym winy służb zaopatrzenia, które na swoją rękę handlowały „kazionnym" dobrem w myśl zasady, że wojna jednych uboży, ale innych bogaci.” Rosjanie ze strachockich Kiszkowych Gór ostrzeliwali ogniem artyleryjskim pozycje austriackie w Odrzechowej, których broniły pododdziały przemysko-sanockiego pułku piechoty.

Niestety, obrona ta nie trwała długo. Austriacy zostali wyparci przez oddziały rosyjskie cofające się spod Limanowej po przegranej bitwie o Kraków. Armie rosyjskie wycofując się na wschód, zatrzymały się najpierw dłużej na nowej linii frontu Tuchów – Brzostek – Krosno – Besko – Zarszyn – Długie – Sanok – Lesko, a po 20 grudnia rosyjska 8 Armia gen. A. A. Brusiłowa podjęła kontratak na południe i w Wigilię Bożego Narodzenia odbiła Jasło, a krótko potem Krosno, Duklę, Sanok, Baligród i Lutowiska. 23 grudnia w Zarszynie, 6 km od Strachociny, trwał ciężki pojedynek artyleryjski, a w Wigilię Bożego Narodzenia piechota rosyjska (dla niej Boże Narodzenia miało przyjść dopiero za dwa tygodnie) ruszyła na wzgórza Odrzechowej. Wojska c.k. armii pod silnym naporem nieprzyjaciela musiały wycofać się na główny grzbiet karpacki. W Nowy Rok 1915 r. oddziały rosyjskie opanowały ponownie przełęcz Użocką.

Podczas wyjątkowo mroźnej zimy 1915 r. na łuku Karpat toczyły się ciężkie walki pomiędzy Rosjanami, którzy chcieli wtargnąć do kotliny węgierskiej i wojskami c.k., które nie chciały na to pozwolić, wiedząc, że byłby to koniec Austro-Węgier. Walki te przez historyków nazywane są Bitwami Karpackimi – Pierwszą, toczącą się w okresie 23 styczeń 1915 – 15 luty, Drugą - w okresie 27 luty – 18 marzec i Trzecią – w okresie 1 kwietnia – 9 kwietnia 1915 r. Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Był okres kiedy Rosjanie byli już po drugiej stronie grzbietu górskiego, ale był także okres, kiedy wojska c.k., dążąc na odsiecz obleganemu Przemyślowi dotarły w okolice Baligrodu (10 marca). Niestety, Przemyśla nie udało się utrzymać, padł 22 marca 1915 r. Do rosyjskiej niewoli poszło 120 tys. żołnierzy c.k., w dużym procencie Polaków. Części udało się jednak uratować, m.in. Janowi Błaszczysze-Piotrowskiemu. Zginął on 21 listopada 1915 r. dopiero na dalekim froncie włoskim, nad rzeką Isonzo (Soczą).

Zdaniem historyków toczone przed stu laty – zimą 1915 r. w Karpatach boje były dla tej ziemi bezprecedensowe, zarówno jeśli chodzi o liczbę walczących żołnierzy, przekraczającą znacznie milion po każdej z walczących stron, jak i ogrom poniesionych strat. Trudno przy tym rozstrzygnąć, ilu żołnierzy, którzy stracili tu życie, poległo w walce, a ilu zamarzło czy zmarło z głodu i wycieńczenia. Bilans tych zmagań jest porażający. Straty austro-węgierskie szacuje się na 700-800 tys., zaś rosyjskie na 1,2 mln! Prawie dwa miliony żołnierzy straciło w ciągu kilku miesięcy życie w Karpatach!

W czasie tych walk Strachocina znalazła się tuż na zapleczu atakujących wojsk, ze wszystkimi tego skutkami, rekwizycjami zboża (przede wszystkim owsa), siana, koni, bydła, resztek wozów, gwałtami na cywilnej ludności, przypadkowymi starciami zbrojnymi. Wpraw¬dzie przy rekwizycji bydła Rosjanie płacili rublami, ale za te ruble nie można było niczego kupić, a po ich odejściu przestały one mieć jakąkolwiek wartość. Przez Strachocinę i okoliczne wioski prowadzono austriackich jeńców wojennych. I znowu J. Stachowicz: „Zima była sroga, żołnierz austriacki miał tylko juchto¬we trzewiki, płaszcz bez podszewki, czapkę podobną do narciarskiej z „bączkiem" (duży, pusty blaszany guzik z wyciętymi literami F. J. I — inicjały imion cesarza), nic też dziwnego, że spory procent jeńców szedł do niewoli z odmrożonymi nogami, rękami i uszami. Niektórym, pochodzącym z pobliża tej trasy, udawało się zmylić czujność straży, wpaść do któregoś domu, przebrać się na cywila i obrać kierunek na rodzinną wioskę. Uchroniło to ich od niewoli, ale po austriackiej ofensywie pod Gorlicami władze wcieliły ich z powrotem do wojska.”

Armia C.K. w Strachocinie po raz trzeci

1 maja 1915 r. pod Gorlicami rozpoczęła się ofensywa wojsk austriackich i posiłkowych oddziałów niemieckich, która przerodziła się w klęskę Rosjan. Mimo prób oporu, m.in. nad Wisłokiem i na przedpolach Sanoka, zmuszeni oni byli do szybkiego odwrotu aż za San. Strachocina została wyzwolona przez wojska X Korpusu przemyskiego, w skład którego wchodził także batalion z Sanoka 45 pułku piechoty, 10 maja 1915 r. Taka sytuacja panowała już do końca I wojny św., która zakończyła się 18 listopada 1918 r. Nie znaczy to, że przez większość czasu trwania wojny Strachocina żyła w błogim spokoju, jedynie nasłuchując wieści z dalekich frontów.

Mobilizacja strachockich mężczyzn rozpoczęła się już w sierpniu 1914 r. Objęła wszystkich zdolnych do noszenia broni do 42. roku życia. Młodsi, którzy odbyli regularną służbę wojskową, weszli w skład oddziałów liniowych, przede wszystkim byli powołani do pododdziałów c.k. 45 pułku piechoty, którego dwa bataliony stacjonowały w okresie pokoju w Sanoku. Ci, którzy nie odbyli regularnej służby woskowej byli powołani do wojsk Obrony Krajowej – Landwehry, głównie do c.k. 32 pułku Landwehry, którego pododdziały także stacjonowały w czasie pokoju w Sanoku. Starsi byli powoływani do oddziałów Pospolitego Ruszenia – Landsturmu, głównie do c.k. 18 pułku Landsturmu. Oczywiście, były także przydziały do różnych innych jednostek, także kawaleryjskich czy artylerii. W trakcie wojny przenoszono żołnierzy z jednostki do jednostki. Poszczególne armie czy korpusy składały się z wszystkich trzech rodzajów sił zbrojnych. Oprócz powołanych do regularnej służby żołnierskiej, do wojska zostali powołani także woźnice z dwukonnymi wozami na tzw. forszpan. Byli to mężczyźni w wieku powyżej 42 lat lub niezdolni do służby liniowej. W sumie w wojnie wzięło udział prawdopodobnie ok. 250 Strachoczan z 29 roczników. Co najmniej 47 z nich nie powróciło do domu żywych. W „Sztafecie” nr 15 przedstawiliśmy mały fragment „Listy strat”, który udało nam się zdobyć. Zawiera on nazwiska Strachoczan, którzy zginęli, zostali ranni lub dostali się do niewoli. Poległych jest na tej liście tylko pięciu – Jan Błaszczycha-Piotrowski, Ludwik Daszyk, Tomasz Lisowski, Jan Radwański i Józef Ćwiąkała, który zmarł ranny w szpitalu w Sanoku. 17-tu z listy to ci, którzy dostali się do niewoli. Głównie rosyjskiej - byli przetrzymywani w obozach na terenie całej Rosji, np. Paweł Winnicki w Aszchabadzie, w dzisiejszym Turkmenistanie, Piotr Cecuła koło Omska na Syberii, Józef Błaszczycha-Piotrowski w Jaroslawiu nad górną Wołgą, ale także we włoskiej – Tomasz Piotrowski „spod Mogiły” i Paweł Galant – w Marsali na zachodnim krańcu Sycylii. Jeńcy przetrzymywani w niewoli rosyjskiej mieli ciężki żywot – w przeżyciu nie pomagała im rewolucja w Rosji i późniejsza wojna domowa. Ale niektórym udało się wrócić, m.in. Józefowi Błaszczysze-Piotrowskiemu z Sanoka. Powrócili także z niewoli włoskiej Tomasz Piotrowski „spod Mogiły” i Michał Giyr-Piotrowski (nie ma go na zamieszczonej „Liście strat”). Rannych na tej fragmentarycznej liście jest „tylko” siedmiu, a było ich w rzeczywistości ogromna ilość. Wiemy, że jeden z tej listy – Jan Wołacz-Piotrowski, po powrocie w szeregi, zginął podczas walk na Podkarpaciu.

Kilkakrotne przejścia frontu przez Strachocinę (Rosjanie „gościli” we wsi aż trzykrotnie) spowodowały ogromne straty we wsi. Obydwie armie zabierały wszystko co im wpadło w rękę, przede wszystkim konie, bydło, inną żywność i paszę dla koni. Terroryzowali mieszkańców - głównie kobiety, bo większość mężczyzn przebywała na froncie. W wyniku ostrzału uszkodzony został kościół. Odtrącony element z piaskowca jeszcze w latach 50-tych leżał pod murem kościoła, obok zakrystii. Jeden z pocisków artyleryjskich, które spadły na kościół, został na wieczną rzeczy pamiątkę wmurowany na zewnątrz południowej ściany nawy. Spaliły się dwa domy w dolnej części wsi – Adamiaków i Winnickich (w sąsiednim Zarszynie spaliło się 260 domów!). Ciężkie czasy nie minęły po przejściu frontu w 1915 roku i odejściu Rosjan. Wojna dała się we znaki całej monarchii Austro-Węgierskiej. Zapanował powszechny głód, brakowało wszystkiego, żywności, surowców dla fabryk, ziarna siewnego, koni i wozów w rolnictwie. Zarekwirowano dzwony kościelne, na gospodarzy nałożono duże kontyngenty zbożowe. Wprowadzono ograniczenia przemiału zboża w młynach, zarekwirowano górne, ruchome kamienie w żarnach (po latach powtórzyło się to w latach okupacji niemieckiej 1940 – 44).

Koniec Wielkiej Wojny 11 listopada 1918 r. został przyjęty przez mieszkańców wsi z radością (tym większą, że niepodległość odzyskiwała Polska), ale przede wszystkim z ogromną ulgą. Radość mąciła pamięć, żałoba i smutek po utracie bliskich lub niespokojne wyczekiwanie na ich powrót z frontu lub niewoli. Strachocina jeszcze przez wiele lat lizała rany po Wielkiej Wojnie.

W opracowaniu korzystano z różnych źródeł informacji, m.in. z „Mojej kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego i z książki „Miniony czas” prof. Józefa Stachowicza z Jaćmierza, blisko związanego ze Strachociną.

WHP                

 

2. Ślady wojennej przeszłości - dokończenie

Poniżej kontynuujemy opowieść przesłaną nam przez pana Roberta Frynia-Piotrowskiego o tym, jak syn Frantiśka Geislera poszukiwał grobu ojca. :

Odcinek II – „Ostatnia podróż” – z listu dr Jana Flaxa (zapewne do Frantiśka Juniora)

Mam zamiar opisać wszystko, ale zanim zacznę - kapitan Lustbader, który jest z Nitry, posiada mnóstwo fotografii. Jestem pewny, że Frantiśek (Frantiśek Gleisler) jest na kilku lub nawet kilkunastu, bo to był jedyny aparat fotograficzny podczas tej całej drogi z Anglii do Rosji, gdzie dzieliliśmy pomiędzy siebie zdjęcia. Pośród tych, którzy przyłączyli się do 2 Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej sześciu z nas było lekarzami, Frantiśek dołączył do naszej grupy. Był z nim także porucznik Tondo Renćin i kapitan Pavezka z Hranic. Tak więc było nas sześciu lekarzy: Franta Śtastny z Luhacovic, Ales Dobry (jego ojciec miał zakład oprawy obrazów w Pilznie), Artur Flach, Fred Kożdon, Igor Leb, Jan Flax.

Najpierw zastanawialiśmy się nad wstąpieniem do służby medycznej Armii Brytyjskiej ale plany zmieniliśmy. Wszyscy, którzy postanowili jechać do Rosji byli zgrupowani w jednym miejscu, gdzie zostali kompletnie wyposażeni, co zajęło parę miesięcy. Podczas tego czasu uczyliśmy się języka rosyjskiego, oficerowie odbywali specjalne kursy a lekarze pracowali w szpitalach.

2 lipca nagle dostałem telegram do szpitala aby zgłosić się do miejsca zgrupowania. Musieliśmy już być w pogotowiu i nikt nie mógł oddalać się za daleko od tego miejsca. Było to na południowy zachód od Londynu, blisko Southend-on-Sea, na przedmieściach Chalkwell. Tutaj spotkałem Frantiśka po raz pierwszy. Mieszkaliśmy w małych domach nad brzegiem morza. Nas, 6 lekarzy miało dom dla siebie i trzymaliśmy się razem jak bracia.

Frantiśek należał do oddziału zwiadowczego, gdzie lekarzem był Frantiśek Śtastny i to on przyprowadził Frantiśka do naszego domu aby zagrać w karty. Ja nie grałem więc nawet nie znałem tych gier. I jako, że nie paliłem papierosów żartowali ze mnie cały czas. Byłem tym niepalącym, nie grającym w karty i nie umawiającym się z dziewczynami. Kiedykolwiek zapalali papierosa to mieli przygotowane cukierki dla mnie. Taka była rzeczywistość kiedy Frantiśek przyłączył się do nas. Nie znaliśmy się wtedy za bardzo jako, że byłem tym biednym facetem i dobrym chłopcem, którego głaskali po głowie. Nawet nazywali mnie "Mała główka" a Frantiśek przyjaźnił się z innymi, głównie z Frantą i Alesem.

Kiedy później poznaliśmy się lepiej Frantiśek dowiedział się, że nie byłem tym "świętym”, jak moi koledzy żartowali ze mnie i mogłem być dobrym przyjacielem. Był u nas prawie codziennie. Porucznik Baumgarten przychodził z nim także, bardzo spokojny i odpowiedzialny człowiek. Frantiśek również był porucznikiem ale dosyć impulsywnym człowiekiem, niemniej jednak delikatnym i nie miał żadnych wrogów. Miał złoty ząb z prawej strony, który każdy znał bo śmiał się bardzo często. Był wysoki, szczupły, żylasty i bardzo wysportowany. Słyszałem jak opowiadał, że często chodził na polowania.

W Anglii w 1940 r. było wielu oficerów. Tych, którzy chcieli się przyłączyć do armii Generała de Gaulle’a albo armii brytyjskiej. Frantiśek przyłączył się do brytyjskiej i stał się bardzo popularny, odnosił duże sukcesy. Został instruktorem w brytyjskiej szkole wojskowej. Miał rangę kapitana w Armii Brytyjskiej i był na liście promocyjnej na majora, kiedy zgłosił się na ochotnika do nas, jadących na front rosyjski, aby wyswobodzić naszą ojczyznę.

Jako instruktor Szkoły Wojskowej przybywał pewnego razu na wyspach Orkney (Orkady) w Szkocji. Tam, poprzez okoliczności związane z jego psem, Frantiśek rozmawiał z dziewczyną o imieniu Joyce. Nie pamiętam dokładnie ale może to była sprzeczka związana z tym psem, wiem tylko, że wtedy nie zwrócił na nią większej uwagi. Zapomniał o niej zupełnie. Kilka dni później była zabawa w mesie oficerskiej i Frantiśek tańczył również z Joyce, ale nie poznał jej. To ona przypomniała mu o tym epizodzie z psem. Od tego czasu spotykali się często ale wkrótce Frantiśek musiał wyjechać z Orkney. Pisali do siebie listy ale nie wyglądało aby byli sobą jakoś szczególnie zainteresowani. Podczas tej znajomości nawet dwukrotnie wydawało się, że zerwą z sobą.

Nagle w 1943 coś zawładnęło Frantiśkiem, zażądał urlopu na swój ślub. On i Joyce nigdy wcześniej nie rozmawiali o małżeństwie. Frantiśek pojechał do domu Joyce i powiedział ojcu, że chciałby z nim prywatnie porozmawiać. To było w sobotę. Frantiśek powiedział wprost, że chciałby zaręczyć się Joyce. „Kiedy?” – zapytał ojciec. Frantiśek powiedział, że chciałby to zrobić zaraz albo jutro – nie pamiętam dokładnie. A kiedy zamierzacie wziąć ślub? Zapytał bardziej zdumiony niż zszokowany ojciec. Frantiśek odpowiedział „pojutrze”. Ojcu szczęka opadła. Ale to rzeczywiście stało się w ten sposób, Joyce była także w mundurze – Wren, oni nazywali to Pomocniczą Służbą Kobiet w Królewskiej Marynarce Wojennej. W poniedziałek pojechali do Londynu na miesiąc miodowy.

Gdy Frantiśek poznał mnie lepiej to opowiadał mi o swoim życiu w małżeństwie, jak bardzo byli szczęśliwi a ja bardzo mu zazdrościłem. Zanim poszedł – na zawsze – powiedział do mnie „gdy nie wrócę, zaopiekuj się wszystkim co mam”. Szkoda, że nie znalazłem nikogo podobnego do jego żony i nie ożeniłem się w Anglii. On kochał Joyce z całego serca. Joyce także kochała go bardzo i chciała mieć jego dziecko tak, że coś z niego mogłoby pozostać na wypadek gdyby nie wrócił. Była dokładnie w 3 miesiącu ciąży kiedy Frantiśek wyjechał na zawsze.

Do ostatniej minuty my doktorzy nie wierzyliśmy, że wyjedziemy. Ale przyszedł rozkaz i 15 lipca wyjechaliśmy z Chalkwell pociągiem. Przez Londyn dotarliśmy do portu Greenock, blisko Glasgow w Szkocji. Pozostaliśmy na statku przez 3 dni czekając na uformowanie się konwoju i 18 lipca 1944 r. zostawiliśmy Anglię, gdzie byliśmy bardzo szczęśliwi. Przyznaję, że ja byłem bardzo zły i nieszczęśliwy gdy dotarłem do Anglii dokładnie 4 lata wcześniej.

Nigdy nie zapomnimy tego konwoju, to jest niemożliwe do opisania jak piękna była ta podróż. Płynęliśmy przez 3 tygodnie aby poprzez Gibraltar dotrzeć do Port Saidu. Potem do Kairu, gdzie obejrzeliśmy piramidy i Sfinksa. Potem pociągiem do Haify w Palestynie. Tam odwiedziliśmy Konsula Czechosłowacji, Pana Zygmunta Glasela. Ponieważ był on ekspertem w przemyśle drzewnym, Frantiśek zadawał mu wiele pytań, gdyż jego pomysłem na przyszłość była praca w tej dziedzinie. Pan Konsul zarekomendował Pana Kadlesa i Frantiśek odwiedził go w Jerozolimie. Został u niego przez dwa dni prowadząc poważne dyskusje ale ja nie byłem tam z nim.

Po powrocie z Jerozolimy Frantiśek oddzielił się od swych przyjaciół: Franta Alesza, Baumgartena i Szatana, tylko ja przebywałem z nim przez cały czas. Pomagałem mu w zakupach, otrzymał 50 funtów od Pana Kadlesa, które to pieniądze wydał na prezenty dla swojej żony i oczekiwanego dziecka. Kupił rzeczywiście piękne rzeczy, pomiędzy którymi pamiętam była okrągła srebrna puderniczka z wygrawerowaną datą rocznicy ślubu. To była pamiątka ich pierwszej rocznicy.

Potem pojechaliśmy do Damaszku w Syrii i stamtąd Pustynią Syryjską do Bagdadu. Gdzieś tam Frantiśek zobaczył kwitnący piękny kwiat, który zerwał i umieścił w mojej książce lekarskiej jako pamiątkę, ale nieszczęśliwie nawet to nie przetrwało.

Z Bagdadu pojechaliśmy pociągiem znowu do Basry i dokładnie po miesięcznym podróżowaniu dotarliśmy do Teheranu – 21 sierpnia 1944. Potem ciężarówkami przez góry Elbrus do Morza Kaspijskiego gdzie mogliśmy popływać w morzu. Potem statkiem na nie całkiem spokojnym morzu. Był tak wielki sztorm, że wszyscy się pochorowali. Przeżyliśmy jednak i już spokojnie dotarliśmy do sowieckiego terytorium – do Baku. To było 28 sierpnia 1944. Tam poczekaliśmy znowu parę dni zanim samoloty przyleciały aby przetransportować nas na front.

Ale nie było za dużo samolotów i dlatego podzielili nas na dwie grupy. Frantiśek był w innej niż ja. Było bardzo ciężko pożegnać się jako, że on myślał, iż nigdy już nie spotkamy się. Trzy dni później poleciałem przez Rostów, Dniepropietrowsk do Czerniowiec, gdzie znowu się spotkaliśmy.

Blisko Czerniowiec była wioska zwana Sadogura, gdzie przyłączyliśmy się do czechosłowackich oddziałów formowanych w Związku Sowieckim. Jako, że nie mogliśmy zabrać ze sobą całego naszego bagażu do samolotów, zostawiliśmy go w Baku pod opieką dwóch oficerów. Mogliśmy zabrać tylko najbardziej potrzebne rzeczy w bagażu podręcznym, walizkach, itp. W wyniku tego zajęło kilka dni w Sadagurze, gdzie zapasowy pułk był rozlokowany, aby nas ubrać i wyekwipować na front.

Frantiśek miał małą, bardzo ładną walizkę, przekazał ją mnie pod opiekę. Czasami nie widziałem go wiele jako, że chodził polować na jelenie. Przez to prawie spóźnił się na wyjazd na front i gdyby nie mechaniczny problem z ciężarówkami to nie wyjechałby z nami.

Wielki ciężarówki przewiozły nas z Sadogury do linii frontu. Zajęło to trzy dni i noce aby tam dotrzeć. Tam przyłączyli nas do 2 Samodzielnej Brygady. To było za Lwowem, w kierunku Krosna i Dukli. Krosno dopiero co zostało zdobyte przez Rosjan. Zgłosiliśmy się do sztabu 2 Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej, dowódcą wtedy był pułkownik Przikryl, dowódcą 1 Batalionu major Zahara a 2 batalionu major Voves.

Było tam tez wiele innych oddziałów różnego rodzaju. Libo wybrał 1 Batalion a ja 2. Frantiśek znał majora Vovesa z Francji a także Anglii i był pewien, że Voves, znając jego możliwości, zażąda aby go przydzielić do jego Batalionu. Oczywiście, ja chciałem być z Frantiśkiem, obaj mieliśmy takie same nadzieje, które się spełniły. Major Voves rzeczywiście poprosił o niego jako, że mógł na nim polegać w 100%.

Tonda Renczin i Pavezka również zostali przyłączeni do nas, oprócz nas był także kapitan Frantiśek Vrzala. Tak więc uformowaliśmy „klikę” oficerów z Anglii. Frantiśek nie zawsze zgadzał się z Pawezką, zresztą nikt inny też ale to nie miało znaczenia, zawsze byliśmy razem i działaliśmy jako grupa.

Major Voves przydzielił Renczina do 3 Batalionu a Pawezka został jego zastępca. Frantiśek został dowódcą kompani sztabu, największego oddziału w batalionie. W ciągu jednego dnia zdobył każdego ze swych żołnierzy tak, że poszliby za nim w ogień i nazwali go „naszym porucznikiem”. Renczin także zdobył kompletne zaufanie swojego oddziału. Dbał o nich a oni oddali swoje życia dla niego.

We wtorek 12 września wyruszyliśmy na linie frontu. Nie mogłem jechać z Frantiśkiem bo musiałem dostarczyć żołnierza z zapaleniem wyrostka robaczkowego do szpitala. Kiedy wróciłem oddział był już w akcji. Miałem ambulans, który nie mógł jechać gdzie chciałem bo został zablokowany przez inne pojazdy. Nie mieliśmy też żadnych świateł. I nie znałem mojego personelu. Nie było tam żadnych leków, tylko to co miałem w mojej torbie przywiezionej z Anglii. Musiało wystarczyć dla pierwszych rannych – 28.

W tej bitwie w Zarszynie pierwsi ranni żołnierze przybywali do szpitala z wiadomością, że „nasz porucznik” został zabity albo pojmany bo nigdzie nie było śladu po nim. Ale to nie było tak, Frantiśek poszedł na rekonesans na linię nieprzyjaciela. Zabrał ze sobą oddział ręcznych karabinów maszynowych. Ostrożnie poruszali się w stronę nieprzyjaciela aż dotarli na jego pozycje. Przeszli przez pole minowe bez żadnych strat. Niemiec w okopach był tak zaskoczony widokiem Frantiśka, który nagle wyrósł przed nim, że zapomniał użyć broni. Frantiśek wsunął pod jego płaszcz granat i popchnął go. Ten już nigdy nie wstał.

Wtedy się zaczęła zażarta walka. Oddział Frantiśka rozproszył się i zaczął wycofywać przez pole minowe. Kilku zapłaciło za to drogo. Frantiśek dźwigał na plecach jednego rannego chroniąc jednocześnie siebie bo ten ranny został trafiony znowu. Ale to nie wystarczyło Frantiśkowi, wracał znowu i znowu na pole minowe po innych rannych, jeden miał dwie nogi urwane, załadował go na plecy i znowu uniknął trafienia. Jego mundur był cały pokrwawiony ale nie było tam nawet kropli jego krwi. Szkoda, ze nie został wtedy ranny. Kula trafiła w kolbę jego karabinu a Frantiśek tylko śmiał się z tego i mówił, ze będzie żył długo.

Mapa rejonu poszukiwań miejsca śmierci Frantiśka Geislera – w górnym prawym rogu Strachocina.
Pastwiska leżą nad Wisłokiem, na południowy zachód od Stachociny,12,5 km w linii prostej.

Sprzeczałem się z nim cały czas, mówiłem, że ryzykuje za dużo i powinien więcej myśleć o swojej kochanej rodzinie. Następnego dnia ja zostałem ranny w nogę, Frantiśek prowadził mnie jak 12 miesięcznego chłopca, którego matka uczy chodzić. Opiekował się mną aż było mi wstyd, że on to robił podczas gdy ja opiekowałem się rannymi. To było wtedy kiedy wycofali nas z linii frontu do wsi Bażanówka, na północ od Długiego. Po przegrupowaniu nasz 2 batalion miał atakować i zdobyć Besko. Miałem swój szpital w miejscowości Wzdów. Szpital Brygady był ulokowany w miejscowości Jaćmierz. Chciałem zgłosić do mojego dowódcy, żeby przenieśli mój szpital bliżej frontu bo zapewne przez to, że byłem ranny zadecydował o tej odległej lokalizacji. Dlatego, że będąc ranny a wciąż pracowałem zostałem potem nagrodzony medalem.

W piątek 15 września Frantiśek nie spał na naszej kwaterze. Miał za zadanie dostarczać jedzenie i broń na linię frontu więc zatrzymał się w mesie polowej w Bażanówce podczas gdy ja byłem we Wzdowie. Następnego dnia 16 przenieśliśmy się do Beska, którego zdobycie opłacone było śmiercią 13 żołnierzy, to była krwawa bitwa. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że podczas tej nocy Frantiśek dostarczał broń atakującym Besko a także pomagał Renczinowi i Pavezce w zdobyciu tej największej jak dotychczas miejscowości.

To było 16 września kiedy razem wybraliśmy się na spacer a on demonstrował swoje umiejętności w strzelaniu. Wpierw we wsi blisko Beska strzelając do królików, kaczek, kur, itd. Był przesądny i nie strzelił do białego królika, mówił że to przynosi pecha. Ale złapał go i włożył pod płaszcz skąd królik zawędrował do jego rękawa. Potem podarował go żonie jednego z oficerów. Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy innych żołnierzy strzelających do białych królików, czego on nie chciał robić. Szliśmy i śmialiśmy się nie dbając o to co wokół się działo, jakby nie było wojny.

Następnego dnia wstaliśmy o 7 rano, umyliśmy się dobrze i ogolili, i poszliśmy do mojego szpitala gdzie Frantiśek czuł się jak w domu. To było na plebani w Besku. Na obiad zjedliśmy królika, którego on dzień wcześniej ustrzelił, potem on przespał się i zabrał się do pisania raportów o kuchni polowej, zapasach jedzenia, paliwa i amunicji. Mówił, że to jedyna rzecz, której nie lubi robić. Później leżąc w moim pokoju lekarskim prosił mnie abym zaśpiewał dla niego jego ulubioną piosenkę. Nie chciałem bo jestem zbyt sentymentalny a także nie znałem słów więc zapisał je w moim notatniku. I zaśpiewałem:

              O, pochmurna, ponura niedziela …
              ……………
              Nigdy nie płacz kiedy serce boli
              Zawsze pokaż światu, że nie znasz smutku
              W życiu ten wygrywa kto się śmieje

Po tym pozwoliłem mu spać dłużej bo wieczorem, gdy się ściemni musiał iść dalej dostarczać zapasy na linie frontu. Poszedł o 6 wieczorem, miał wrócić ale nie wrócił. Zostawił swoją walizkę i plecak, i powiedział, że przyśle kogoś po te rzeczy.

Tak przyszedł ten smutny i ostatni poniedziałek. W bólu oczekiwałem na niego bo powiedział, że wróci. Nie spałem całą noc, czekałem i czekałem. I czekam do dzisiaj ale nadaremnie. Połowa mojej duszy zginęła wraz z nim.

Później zamiast Frantiśka, Pavezka przyszedł i powiedział „Tonda Renczin zginął w bitwie”. Nie mogłem w to uwierzyć aż do chwili kiedy inni ranni wrócili i mówili, że to widzieli. Dopiero wtedy uwierzyłem. Były straszne walki na południe od Beska i Frantiśek był tam także. Nie chciał zostawić majora Vovsa, który nie spał wcale przez kilka dni i był kompletnie wyczerpany. Frantiśek dowodził zamiast niego przez całą noc podczas tych bitew. Do rana nie zostało nawet 10 żołnierzy z całego batalionu.

Wszyscy wokół majora Vovsa zostali zabici, ale on sam przeżył. Kiedy odpoczął trochę sięgnął po telefon aby wydać rozkaz „batalion do ataku”. To było 18 września ok. 9 rano. Gdyby Frantiśek posłuchał mnie nie musiałby być w Pastwiskach. Ale on nie chciał zostawić majora zmęczonego i bezradnego. Kiedy major wydał ten ostatni do ataku rozkaz tam był tylko jeden oficer pozostały przy życiu i to był właśnie Frantiśek. Sierżant sztabowy Ryksols, Mraz i 3 innych żołnierzy z których tylko jeden przeżył (Kons).

Mraz, który to widział opowiedział jak to było: Kiedy major wydał rozkaz do ataku, porucznik (Frantiśek) nie musiał iść ale czuł się zawstydzony pozostać bo major każdego poganiał z pistoletem w ręku. Dlatego porucznik zawołał „chodźmy chłopcy” i poprowadził ich. Było nas 6, którzy szli przez te zarośla, porucznik szedł pierwszy i szedł powoli przez łąkę do okopów nieprzyjaciela. Był bliżej niż 15 metrów do okopów kiedy zobaczył ich z bronią maszynową, pokazał nam gestem gdzie oni są. Ale w tym momencie było zbyt późno bo kula uderzyła go, gdy odwracał się. Wyprostował się, aby zawołać Ryksolsa. Wołał „sierżant sztabowy do mnie”. To były jego ostatnie słowa bo kiedy wyprostował się inna kula trafiła go w głowę. Padł martwy na twarz.

Ogień nieprzyjaciela był straszny, wszyscy pozostali byli ranni i nikt nie mógł iść, aby przynieść jego ciało. Frantiśek został zabity ok. 9:30 w poniedziałek 18n września 1944 roku w Pastwiskach, w Polsce. Napisałem natychmiast list do Joyce i wysłałem tak szybko jak tylko mogłem przez Moskwę do Anglii. Następnego dnia 19 września jego ciało wciąż leżało na polu bitwy.

W tym czasie otrzymaliśmy rozkaz opuścić pole bitwy aby polecieć do najbliższego lotniska na Słowacji, gdzie wybuchło powstanie. Nasza Brygada miała lecieć na pomoc. Adiutant Frantiśka przyniósł kilka rzeczy, których z różnych powodów nie zatrzymałem, ale mam walizkę.

Wyjechaliśmy z Beska i dotarliśmy na lotnisko w Krośnie. Pogoda była zła i nie mogliśmy lecieć na Słowacje. Mieliśmy wystarczająco czasu, abym ja i kapitan Vrzala wrócili do Beska i stamtąd do Pastwisk. Szukaliśmy śladów Frantiśka. Znaleźliśmy kilkanaście ciał a wśród nich także Frantiśka, leżących przy drewnianym domu. Zidentyfikowaliśmy go, jego złoty ząb pomógł kaptanowi Vrzali także go rozpoznać. Sprawdziłem ciało i mogłem stwierdzić, że dostał pierwszą kule w dolny kręgosłup a drugą w prawą skroń, kiedy wstał aby zawołać na pomoc Ryksolsa.

Wyszukaliśmy dobre miejsce i wykopaliśmy grób, i pochowaliśmy go tam 27 września 1944. Spróbuję opisać schematycznie gdzie jest pochowany i jak to się stało. Mam nadzieję, że będzie Pan w stanie zrozumieć tę mapę, którą narysowałem sam z pamięci. Nigdy w życiu nie rysowałem map, tak, że pamiętam tylko instynktownie będąc tam na miejscu.

Joyce odpisała później na mój list, że ich syn urodził się wkrótce po śmierci ojca. Jest bardzo dumna z niego i wychowa go dobrze, może wkrótce przyjedzie do Czechosłowacji z nim, małym Frantiśkiem. Ja osobiście płakałem dużo i kiedykolwiek słyszę albo śpiewam „O, pochmurna, ponura niedziela …” płaczę, bo wspomnienia wracają do mojego przyjaciela, takiego jakiego nie miałem nigdy wcześniej.

Gdyby Frantiśek żył na pewno osiągnąłby rangę kapitana. Po śmierci był nominowany do najwyższego sowieckiego odznaczenia ale kilka różnego rodzaju sztuczek i komplikacji złożyło się na to, że nigdy tego nie dostał, chociaż zasłużył.

Postscriptum

23 grudnia 2013 r. Joyce odeszła do Frantiśka. Porządkując jej najbardziej osobiste pamiątki, syn znalazł ukrytą na dnie szuflady drewnianą rzeźbę Madonny. Z tyłu była przyklejona kartka z odręcznym pismem Jana Flaxa w języku czeskim: „Madonna z rozstrzelanej kapliczki, gdzie Frantiśek został pochowany, Pastwiska koło Dukli 1944”.

Chociaż nie ma śladu o tym w listach ale można przypuszczać, że ta rzeźba była dana Joyce przez Jana Flaxa podczas ich pierwszego spotkania po wojnie.

 

 

3. Strachockie rody – Cecułowie

Cecułowie to stary ród strachocki, obecny w Strachocinie co najmniej od 300 lat. Prawdopodobnie Cecułowie, tak jak wiele innych strachockich rodów, przybyli do spustoszonej przez tatarskie najazdy wsi w drugiej połowie XVII wieku. Od tego czasu, dość zamożni, cieszyli się zawsze we wsi powszechnym szacunkiem i uznaniem. Na przestrzeni lat Cecułowie wielokrotnie wchodzili w związki małżeńskie z potomkami Stefana Piotrowskiego, stąd relacje między nimi zawsze były bardzo bliskie.

Nazwisko Cecuła jest rzadko spotykane w Polsce, legitymują się nim, według internetowego portalu Moikrewni, zaledwie 282 osoby, z których aż 124 zamieszkuje w powiecie sanockim, 15 w brzozowskim, 8 w leskim i 6 w krośnieńskim. Reszta rozproszona po całej Polsce, najwięcej w pow. sandomierskim (24) i w Kielcach (15). Rozkład ten sugeruje, że nazwisko to powstało w okolicach Sanoka, niewykluczone, że w Strachocinie.

W Strachocinie Cecułowie pojawili się dopiero w XVII wieku, po wielkim spustoszeniu, które przeżyła wieś podczas najazdu Tatarów w 1624 roku i podczas Powstania Chmielnickiego oraz „potopu” szwedzkiego. Brak jakichkolwiek informacji o Cecułach w źródłach historycznych sprzed 1753 roku, roku założenia zachowanych „Ksiąg metrykalnych” parafii Strachocina. Sprawa nazwiska Cecuła w Strachocinie jest dość tajemnicza. Jest bardzo prawdopodobne, że zostało ono utworzone właśnie w Strachocinie, z przydomka rodu Błażejowskich. Jak pisaliśmy przy opisie strachockich Błażejowskich wzięli oni (Błażejowscy) udział w wielkiej ucieczce polskiej szlachty (szczególnie drobnej) przed pożogą powstania Chmielnickiego na Ukrainie, na zachód, na tereny etnicznie polskie, spokojniejsze. Natrafili na spustoszoną Strachocinę i tu zapuścili swoje korzenie. Trudno powiedzieć czy to był jeden Błażejowski, czy było ich więcej. Sądząc z późniejszych stosunków majątkowych można przyjąć, że było ich kilku (może bracia?). Prawdopodobnie przynajmniej jeden z nich nosił przydomek Cecuła. Przydomki wśród Błażejowskich nie były czymś niezwykłym. Do dzisiaj mieszkają w Polsce Tatar-Błażejowscy i Baran-Błażejowscy, być może byli kiedyś i Cecuła-Błażejowscy.

Historycznie Błażejowscy to drobna szlachta wywodząca się z Mazowsza, z Błażowa w dawnym województwie rawskim. Według herbarza Niesieckiego, pieczętowali się oni herbem Trzaska. Herb Trzaska to złoty półksiężyc w polu niebieskim, rogami do góry, i dwa złamane w połowie miecze z rękojeściami, jeden w środku księżyca, drugi pod księżycem. Inne nazwy tego herbu to Biała lub Lubiewa. Według tradycji herb ten nadał rycerzowi Trzaska Bolesław Chrobry w nagrodę za skuteczną obronę swojego majestatu przed nacierającym przeciwnikiem w jednej z bitew. Rycerz złamał swój miecz na karku nieprzyjaciela. W XVI wieku prawdopodobnie Błażejowscy wzięli udział w kolonizacji ziem ukrainnych. Zapewne było ich dość dużo, tak że z biegiem czasu część z nich dorobiła się oddzielnych przydomków.

Sto lat później, już w austriackiej Galicji, Błażejowscy i Cecuła-Błażejowscy (a właściwie już Cecułowie) byli właścicielami (raczej arendarzami, pod-dzierżawcami) siedmiu gospodarstw pół-łanowych (ok. 12 ha) w różnych częściach wsi. W tym dwa gospodarstwa, których posiadacze posługiwali się nazwiskiem Błażejowski, i pięć należących do Cecułów. Cecułowie byli to: Szymon, gospodarz w domu nr 4, Stefan gospodarz w domu nr 14, Jan, gospodarz w domu nr 37, Kazimierz, gospodarz w domu nr 48 i inny Szymon, gospodarz w domu nr 82. Właśnie ten Szymon (ur. 11.10.1753), gospodarz domu nr 82, jest zapewne śladem ewolucji nazwiska „Błażejowski” w nazwisko „Cecuła”. Jest on prawdopodobnie synem Szymona Błażejowskiego, młodszego brata Michała Błażejowskiego seniora, gospodarza w domu nr 36. Szymon senior był młodszym bratem Michała seniora, wynika to z późniejszych spraw majątkowych. Dziećmi Szymona seniora i Katarzyny Błażejowskich były: wspomniany już Szymon junior (ur. 11 października 1753 r.), Marianna (ur. 6 stycznia 1762 r.), Jan (ur. 10 maja 1765 r.) i Katarzyna Barbara (ur. 22 listopada 1768 r.). Niewykluczone, że rodzina Szymona jest właśnie jednym z dowodów na „ewolucję” nazwiska „Błażejowski” w nazwisko „Cecuła”. Otóż w Księdze Metrykalnej widnieje małżeństwo Szymon i Katarzyna Cecułowie. Mieli oni dwie córki: Agnieszkę (ur. 21 stycznia 1757 r.) i Zofię (ur. 29 lutego 1772 r.). Nie byłoby w tym nic dziwnego, imiona Szymon i Katarzyna były dość popularne w tym czasie w Strachocinie. Zagadkowe są późniejsze zapisy. Córka Szymona Błażejowskiego, Marianna Błażejowska, wyszła za mąż za Wojciecha Galanta, sąsiada zza Potoku Różowego (z domu noszącego później nr 41). Ślub miał miejsce 14 listopada 1777 r. 2 lutego 1790 r. młodej parze, Wojciechowi Galantowi i Mariannie Błażejowskiej urodził się syn Maciej. Trzy lata później (31 sierpnia 1793 r.) przyszła im na świat córka Katarzyna, ale mamusia została zapisana jako Marianna Ceculonka. Warto dodać, że rodzicami chrzestnymi dzieci były te same osoby – Sebastian Rymarowicz i Marianna Radwańska. Następną dwójkę dzieci – synów Michała i Franciszka urodziła Wojciechowi Marianna Ceculonka, ale kolejną dwójkę, Stanisława i Pawła, ponownie Marianna Błażejowska. Wszystkie dzieci rodziły się w domu nr 41. Być może Szymon i Katarzyna, dziadkowie tych dzieci, to jedna (ta sama) para nosząca jeszcze nazwisko Cecuła-Błażejowscy, rodzice dzieci: Szymona (ur. 1753 r.), Agnieszki (ur. 1757 r.), Marianny (ur. 1762 r.), Jana (ur. 1765 r.), Katarzyny Barbary (ur. 1768 r.) i Zofii (ur. 1772 r.), zapisywana w „Księdze Metrykalnej” przy urodzeniach kolejnych dzieci pod różnymi nazwiskami, „Błażejowski” lub „Cecuła”. Warto dodać, że wpisów w „Księdze” dokonywali różni księża, którzy z różnych powodów udzielali chrztów - proboszcz Dutkiewicz, ks. B. Merciński, ks. J. Szelecki, ks. A. Starzycki.

Być może ten dziwny przypadek to już końcowy etap „ewolucji” nazwisk „Błażejowski” i „Cecuła”, uchwycony przez parafialną Księgę Metrykalną. Ta „ewolucja” mogła mieć miejsce pod koniec XVII wieku lub w początkach wieku XVIII, jeszcze przed założeniem Księgi Metrykalnej (Księga została założona w 1753 r.). W czasie tego procesu część Błażejowskich zatrzymała nazwisko Błażejowski (przetrwało ono w Strachocinie do XXI wieku), część zamieniła je na krótsze, „Cecuła”, które mogło być wcześniej przydomkiem Błażejowskich. Innym śladem tej zmiany może być także obecność na „odwiecznym” łanie Błażejowskich (późniejszy dom nr 36), gospodarstwa Jana Cecuły (późniejszy dom nr 37), które po latach, poprzez małżeństwo, przeszło w ręce Piotrowskich „z Kowalówki” i Błaszczychów-Piotrowskich.

Jak pisaliśmy już przy omawianiu rodu Błażejowskich zmiana nazwiska w Strachocinie w XVIII w. nie była czymś nadzwyczajnym. Przyczyniali się do tego zapewne księża, którzy robili wpisy do Księgi Metrykalnej w obecności niepiśmiennych rodziców i rodziców chrzestnych. Wystarczył pierwszy fałszywy zapis, następne były już jego wynikiem, bo ksiądz mógł opierać się przy wpisie na tym pierwszym zapisie. Przykładów nie brakuje – z Rogowskiego zrobił się Kiszka, z Buczkowskiego – Buczek, z Pączkowskiego – najpierw Pączkiewicz, a później Pączek, z Adamskiego – Adamiak, ze Szczepańskiego – Berbeć, z Antoszyka – Woźniak, z Rymerowicza – Romerowicz, z Piotrowskiego – Pucz, z Woytowicza, poprzez Dachowicza – Daszyk. Przy niektórych zmianach autor wpisu jeszcze zaznaczał wariantowość „nazwiska”, np. pisał „Rogowski alias Kiszka” (alias oznacza „inaczej”), ale z biegiem czasu nowe „nazwisko” nabierało „urzędowego” znaczenia i wchodziło na trwałe do użytku. Trzeba pamiętać, że kościelne Księgi Metrykalne były w XVII, i jeszcze w XVIII w. w zasadzie jedynym oficjalnym dokumentem potwierdzającym tożsamość człowieka, jego imię i nazwisko.

Pierwszym, znanym z parafialnej „Księgi metrykalnej” Cecułą, był Błażej Cecuła, który zmarł 18 lutego 1760 roku w wieku 65 lat, tak więc urodził się jeszcze w XVII wieku, w 1695 r. Bardzo możliwe, że Błażej był przodkiem wszystkich Cecułów w Strachocinie, ale jest to raczej mało prawdopodobne, mimo że w okresie 1753 – 1780 nie zmarł żaden inny Cecuła, który mógłby uchodzić za takiego przodka. 12 maja 1759 roku zmarł Franciszek Cecuła, ale stosunkowo młodo, w wieku 42 lat, tak więc urodził się w 1717 roku, mógłby być on raczej synem Błażeja, ale w żadnym wypadku ojcem odnotowanych w „Księdze” przodków poszczególnych linii Cecułów. O Błażeju, poza informacją o śmierci, nic więcej nie wiemy poza tym, że był posiadaczem dużego gospodarstwa w górnej części Strachociny. Jak już wspomniano pod koniec XVIII wieku Cecułowie gospodarzyli w pięciu domach położonych w różnych częściach Strachociny. Gdyby Błażej był przodkiem ich wszystkich to jego wnukowie musieliby objąć w posiadanie dodatkowo trzy gospodarstwa w ciągu ok. 50 lat. W tym czasie w Strachocinie było to raczej mało realne, chociaż nie niemożliwe (chociażby przez odpowiednie ożenki). Poniżej przedstawiamy kolejne linie Cecułów jako potomków nieznanego przodka, wędrując po Strachocinie z biegiem Potoku Różowego. Zaczynamy od linii wywodzących się z domu noszącego później (już w czasach Galicji) nr 4.

Linia Błażeja Cecuły (dom nr 4)

Błażej Cecuła, protoplasta linii Cecułów z domu, który później nosił numer 4, ożenił się z Marianną. Nie znamy jej nazwiska, parafialna „Księga Chrztów” nie zamieszczała w tym czasie wiele danych o rodzicach chrzczonych dzieci. W strachockiej „Księdze”, założonej w 1753 roku, znalazła się zapewne tylko dwójka ostatnich dzieci Błażeja i Marianny, chłopcy, Jan (ur. 31. 03.1754 r.) i Sebastian Fabian (ur. 16.01.1757 r.). Matką chrzestną małego Sebastiana była Katarzyna Piotrowska. Prawdopodobnie Błażej miał wcześniej inne dzieci (m.in. Jakuba) urodzone przed 1753 rokiem, datą założenia „Księgi chrztów”. Regułą w tym czasie było posiadanie dużo dzieci, często kilkanaścioro. Najstarszym synem Błażeja był zapewne Franciszek urodzony już w 1717 roku (pisaliśmy o nim wcześniej), tak więc Błażej miał wiele czasu na dzieci - niekoniecznie z tą samą żoną. Nie wiemy jakie duże gospodarstwo miał Błażej, pod koniec XVIII wieku gospodarstwo Cecułów z domem nr 4 liczyło ok. 12 hektarów, Błażej pół wieku wcześniej mógł mieć większe. Położone było w górnej części Strachociny (Bukowsku), niedaleko Widacza i źródeł Potoku Różowego. Jak podawaliśmy już wcześniej Błażej zmarł 18 lutego 1760 r. Gospodarstwo po nim przejął prawdopodobnie wnuk Szymon, syn Franciszka (Franciszek zmarł przed Błażejem). Szymon widnieje jako gospodarz w domu nr 4 na austriackim wykazie podatkowym z końca XVIII w. Jednak za przodka linii Cecułów z domu nr 4 należy uznać Jana, młodszego syna Błażeja. Potomkowie Franciszka i Szymona dość wcześnie wynieśli się z domu nr 4 i zamieszkali w domu nr 70.

O najmłodszym synu Błażeja, Sebastianie Fabianie nie mamy żadnych informacji, „Księga Metrykalna” nie wspomina o nim (poza chrztem).

Syn Błażeja, Jan ożenił się z Katarzyną Radwańską, co świadczy o wysokiej pozycji Cecułów w strachockiej społeczności (Radwańscy to pierwszy ród we wsi). Z Katarzyną Jan doczekał się sześciorga dzieci: Agnieszki (ur. 24.12.1802 r.), Macieja (ur. 8.02.1804 r.), bliźniaków Wawrzyńca i Marianny (ur. 7.08.1808 r.), Benedykta Wojciecha (ur. 21.03.1811 r.) i Kunegundy (ur. 18.02.1815 r.).

O rodzinie Jana i jej życiu niewiele wiemy. Jego córka Marianna wyszła za mąż za Tomasza Radwańskiego (ur. 16.12.1798 r.), syna Sebastiana Radwańskiego. Najstarszy syn Jana, Maciej, ożenił się z Franciszką Pucz, córką Franciszka i Marianny Chylińskiej. W rzeczywistości nazwisko ojca Franciszki powinno brzmieć Adamski, jego ojcu Michałowi zmienili nazwisko księża strachoccy, zapisując zapewne w parafialnych „Księgach” przezwisko Pucz jako jego nazwisko (nie pierwszy to taki przypadek w Strachocinie!). Babcią Franciszki była Rozalia Piotrowska, córka Szymona, przodka Szumów-Piotrowskich. Maciej i Franciszka doczekali się siedmiorga dzieci: Agnieszki (ur. 15.01.1836 r.), Fabiana (ur. 18.01.1838 r.), Marii (ur. 12.09.1840 r.), Antoniego (3.06.1843 r.), Zofii (ur. 7.04.1849 r.), Karola (ur. 29.10.1851 r.) i Magdaleny (ur. 3.08.1854 r.). Wszystkie dzieci Macieja urodziły się w domu nr 4. Ich losy układały się różnie. Antoni ożenił się z Marianną Cecułą (ur. 2.09.1853 r.), córką Wawrzyńca i Anastazji Radwańskiej. Młodzi doczekali się córki Julianny (ur. 10.02.1876 r.). Niestety, mała Julka zmarła po dwóch latach, 17 lipca 1878 r. Więcej dzieci Antoni nie doczekał się. Marianna zmarła 13.02.1921 r. Córka Macieja, Maria, wyszła za mąż za Adama Woytowicza (ur. 23.12.1839 r.), synem Jana i Apolonii Radwańskiej, kowala z zawodu. Marianna urodziła pięcioro dzieci, z których aż czwórka nie dożyła wieku dojrzałego. Mąż Marii, Adam zmarł 10.06.1884 r. Syn Macieja, Karol, zmarł jako kawaler w wieku 21 lat. O córkach Macieja, Agnieszce, Zofii i Magdalenie nie mamy żadnych wiadomości. Syn Macieja Fabian był jedynym, który doczekał się większej ilości potomków.

Fabian ożenił się z Konstancją Wołacz-Piotrowską (ur. 18.02.1843 r.), córką Macieja Józefa i Katarzyny Radwańskiej. Z Katarzyną doczekał się dziewięciorga dzieci: Wiktorii (ur. 15.12.1860 r.), Magdaleny (ur. 9.01.1863 r.), Józefa (ur. 18.03.1865 r.), Franciszka (ur. 1.12.1867 r.), Marianny (ur. 22.01.1870 r.), Wiktorii (ur. 16.03.1872 r.), Stanisława (ur. 23.04.1874 r.) i bliźniaków Marka i Heleny (ur. 24.04.1881 r.). Niestety, Konstancja zmarła (zm. 14.02.1884 r.) gdy najmłodsze dzieci, bliźniaki miały niecałe trzy lata. Fabian ożenił się ponownie, aby zapewnić opiekę małym dzieciom, z Magdaleną Adamiak, córką Grzegorza i Zofii Daszyk. Z Magdaleną Fabian doczekał się jeszcze dwójki dzieci: Cecylii (ur. 9.12.1885 r.) i Jana (ur. 18.08.1889 r.). Wszystkie dzieci Fabiana urodziły się w domu nr 4, gnieździe rodzinnym Cecułów „z Bukowska”.

Los obszedł się z dziećmi Fabiana bardzo różnie (nie było to w tych czasach czymś dziwnym). Najstarsza Wiktoria umarła jako małe dziecko (zm. 26.02.1863 r.), tuż po narodzinach swojej siostrzyczki Magdaleny. Podobny los spotkał Mariannę, zmarła w wieku 3 lat (zm. 19.02.1873 r.). W wieku niecałych trzech lat zmarł także Stanisław (zm. 3.02.1877 r.). O losach Magdaleny, Cecylii, Jana i bliźniaków, Marka i Heleny, nie mamy żadnej wiadomości. Nie zmarli w dzieciństwie, nie ma ich w zachowanej parafialnej „Księdze zgonów” doprowadzonej do roku 1889. Być może wyemigrowali z rodzinnej wsi, nie wykluczone, że do Ameryki, ich młodość (może z wyjątkiem Magdy) przypadała na lata największego natężenia wyjazdów za ocean. Jedynie Józef i Franciszek pozostawili potomków w Strachocinie.

Najstarszy syn Fabiana, Józef, ożenił się z Marianną Ziębą, córką Jana i Katarzyny Szuba. Marianna pochodziła spoza Strachociny, we wsi nie mieszkała rodzina o takim nazwisku. Józef i Marianna doczekali się czworga dzieci: Katarzyny (ur. 28.08.1897 r.), Tomasza (ur. 28.12.1905 r.), Bronisława (ur. 4.09.1908 r.) i Tadeusza (ur. 23.02.1915 r.).

Syn Józefa, Tomasz, ożenił się z Magdaleną Winnicką (ur. 16.05.1905 r.), córką Michała Winnickiego i Łucji Dąbrowskiej. Młodzi doczekali się trójki synów: Stanisława (ur. 1.09.1930 r.), i bliźniaków Józefa i Kazimierza (ur. 20.09.1933 r.). Stanisław urodził się jeszcze w domu nr 4, bliźniaki Józef i Kazimierz już w domu nr 207. Nie wiadomo czy to była zmiana numeracji domów czy przeprowadzka do nowego budynku. Syn Tomasza, Stanisław ożenił się z Jadwigą Adamiak, (ur. 19.02.1931 r.), córką Józefa Adamiaka i Zofii Winnickiej (córka Balbiny Piotrowskiej). Ślub odbył się 31 sierpnia 1950 r. O bliźniakach, Józefie i Kazimierzu, nie mamy żadnych wiadomości.

Syn Józefa, Bronisław, ożenił się z Małgorzatą Klimkowską (ur. 5.06.1913 r.), córką Michała Klimkowskiego i Magdaleny Mogilanej. Młodzi doczekali się dwójki dzieci: Reginy Janiny (ur. 7.03.1942 r.) i Edwarda Piotra (ur. 22.02.1944 r.). Regina ukończyła studia, została nauczycielką.

Młodszy syn Fabiana, Franciszek, ożenił się, dość późno, z Konstancją Pielech (ur. 22.02.1887 r.), córką Feliksa i Marianny Pielechów. Razem doczekali się ośmiorga dzieci: Bronisławy (ur. 19.12.1908 r.), Marianny (ur. 25.02.1911 r.), Wilhelminy (ur. 14.04.1915 r.), Emila (ur. 14.03.1917 r.), Olgi (ur. 20.07.1918 r.), Stefani (ur. 22.01.1921 r.), Władysława (ur. 20.05.1923 r.) i Jadwigi (ur. 26.01.1926 r.). Niewiele mamy wiadomości o dzieciach Franciszka. Bronisława wyszła za mąż za Jana Cecułę noszącego przydomek „Car”, Emil ożenił się z Bronisławą Radwańską. Ich córka, Anna Maria (ur. 3.12.1942 r.) została nauczycielką. Wyszła za mąż 3.04.1964 r., jej mąż był dyrektorem szkoły w Strachocinie. Władysław ożenił się z Anną Ciepielą z Humnisk koło Brzozowa, ślub odbył się 23.08.1952 r.). Jadwiga wyszła za mąż za Stefana Romerowicza, strachockiego rodaka. Ślub odbył się 13.02.1947 r. w Strachocinie. O pozostałych dzieciach Franciszka nie mamy żadnych wiadomości.

Linia Franciszka Cecuły (domy nr 4 i 70)

Franciszek Cecuła (ur. w 1717 r.) był zapewne synem Błażeja (ur. 1695 r.), ale nie jest to całkowicie pewne. Wskazuje na to fakt zamieszkiwania w domu noszącym później nr 4. Jeżeli jednak Błażej był ojcem Franciszka to musiał się on (Błażej) ożenić bardzo wcześnie, jak na ówczesne stosunki, bo w wieku 22 lat. Niestety, nie wiemy jak było w rzeczywistości. Franciszek żonaty był z Zofią, z którą doczekał się dwóch synów: Szymona (ur. ok. 1750 r.) i Józefa (ur. 11 marca 1758 r.). Krótko potem Franciszek zmarł (12 maja 1759 r.) w wieku zaledwie 42 lat. Nie wiemy czy wdowa wyszła za mąż, jeżeli tak, to być może za Jakuba Cecułę, też wdowca (brata Franciszka?). Gospodarstwo po ojcu objął starszy syn Franciszka, Szymon, i on widnieje jako właściciel gospodarstwa i domu nr 4 na austriackim wykazie podatkowym. Obejmowało ono ok. 12 hektarów (pół łana). Sąsiadami Szymona byli Jan Chyliński i Józef Woytowicz. Szymon ożenił się z Katarzyną Radwańską. Z Katarzyną Szymon doczekał się czwórki dzieci: Franciszka Wojciecha (ur. 1 kwietnia 1787 r.), Agnieszki (ur. 2 stycznia 1790 r.), Konstancji (ur. 7 lutego 1793 r.) i Katarzyny (ur. 8 listopada 1795 r.).

Młodszy syn Franciszka, Józef Cecuła, ożenił się Małgorzatą Siemaszkiewicz. Pochodziła ona spoza Strachociny, prawdopodobnie z sąsiedniej Pakoszówki. Z Małgorzatą Józef doczekał się córki Marianny (ur. 17 sierpnia 1795 r.). Niestety, mała Małgorzatka wcześnie zmarła. Kolejną córeczkę (ur. 13 marca 1799 r.) rodzice ponownie nazwali Marianną. Nic nie wiemy o dalszych losach Józefa i jego rodziny.

Syn Szymona, wnuk Franciszka, Franciszek Wojciech, ożenił się z Katarzyną Radwańską (ur. 26 września 1790 r.), córką Andrzeja Radwańskiego i Agnieszki Galant, wnuczką Katarzyny Piotrowskiej (córka Stanisława I). Tak więc Franciszek podtrzymał tradycję rodzinną, wziął jedną najlepszych partii we wsi. Ojciec Katarzyny, Andrzej to jeden z najbogatszych strachockich gospodarzy, gospodarzył na 18-tu hektarach.

Z Katarzyną Franciszek doczekał się dziewięciorga dzieci: Marianny (ur. 23 stycznia 1814 r.), Agnieszki (ur. 31 stycznia 1816 r.), Magdaleny (ur. 1 lipca 1819 r.), Bartłomieja Franciszka (ur. 19 sierpnia 1821 r.), Wawrzyńca (ur. 22 listopada 1823 r.), Wojciecha (ur. 18 kwietnia 1826 r.), Heleny (ur. 24 lutego 1829 r.), Zuzanny (ur. 30 lipca 1831 r. i Marii (ur. 6 marca 1834 r.). Nic bliżej nie wiemy o życiu Franciszka, a także o losach większości jego dzieci. Magdalena zmarła 2 listopada 1879 r. w wieku 60 lat. Wawrzyniec ożenił się z Anastazją Radwańską „z Górki” (jej siostra Maria to żona Błażeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, przodka Błaszczychów-Piotrowskich). Doczekał się z nią córki Marianny (ur. 2 września 1853 r.). W niecałe dwa lata potem Wawrzyniec zmarł (5 maja 1855 r.). Wdowa Anastazja wyszła za mąż za Antoniego Daszyka. Córka Wawrzyńca, Marianna zmarła 13 lutego 1921 r. w wieku 67 lat. Najmłodsza córka Franciszka, Maria wyszła za mąż za Jana Radwańskiego. Helena zmarła 23 sierpnia 1902 r. w wieku 73 lat, a Zuzanna zmarła 12 października 1899 r. w wieku 68 lat.

Ród Cecułów w linii Franciszka podtrzymał jedynie Wojciech. Wojciech ożenił się z Heleną Buczek, córką Michała Buczka, prawnuczką Wojciecha Buczkowskiego. Helena przed ślubem, miała „przygodę” (być może właśnie z Wojciechem?), 19 sierpnia 1858 r. urodziła córeczkę Wiktorię zapisaną w parafialnej „Księdze Chrztów” jako illegitimi (nieślubną). Wojciech i Helena w małżeństwie doczekali się dziewięciorga dzieci: Franciszka (ur. 13.08.1860 r.), Marianny (ur. 19.08.1862 r.), Katarzyny (ur. 1.10.1864 r.), bliźniaków Jana i Michała (ur. 14.05.1867 r.), Wiktorii (ur. 17.09.1869 r.), bliźniaków Andrzeja i Wawrzyńca (ur. 29.11.1871 r.) i Agnieszki (ur. 21.12.1872 r.). Wszystkie dzieci Wojciecha urodziły się w domu nr 70. Nie wiemy gdzie stał ten dom. Numery domom w Strachocinie nadali dopiero Austriacy po I rozbiorze Polski i zorganizowaniu Galicji. Numeracja rozpoczynała się pod Widaczem, u źródeł Potoku Różowego i szła w dół potoku, przechodząc z jednego na drugi jego brzeg. Później budowane domy otrzymywały numery chronologicznie, niezależnie gdzie były sytuowane. Nową numerację przeprowadzono dopiero na początku XX wieku. Wojciech zmarł 4 grudnia 1891 roku w wieku 65 lat.

O losach dzieci Wojciecha nie mamy zbyt wielu wiadomości. Trójka z nich zmarła bardzo szybko, Michał, bliźniak Jana w niecały rok (zm. 3.04.1868 r.), bliźniaki Andrzej i Wawrzyniec zmarli pięć dni po urodzeniu (zm. 4.12.1871 r.). Katarzyna dożyła starszego wieku (zmarła 6.08.1932 r. w wieku 77 lat) ale nie wiemy czy wyszła za mąż. O Mariannie i Agnieszce nie mamy żadnych informacji. Wiktoria wyszła za mąż za Feliksa Radwańskiego (ur. 17.05.1871 r.), syna Jana i urodziła pięcioro dzieci. Jej córka Paulina (ur. 18.01.1899 r.) wyszła za mąż za Tomasza Piotrowskiego „spod Mogiły”. Wiktoria zmarła 29.01.1911 r., Feliks ożenił się powtórnie Wiktorią Ćwiąkałą. Linię Cecułów, potomków Franciszka, podtrzymali synowie Wojciecha, Franciszek i Jan.

Najstarszy syn Wojciecha, Franciszek, ożenił się z Marianną Galant (ur. 14.05.1864 r.), córką Wincentego i Magdaleny Kaczmarskiej. Wincenty, jak większość Galantów, był bogatym gospodarzem, jego żona, matka Marianny pochodziła spoza Strachociny. Młodzi zamieszkali u Galantów, w domu nr 106. Doczekali się czwórki dzieci: Katarzyny (ur. 9.09.1886 r.), Jana (ur. 3.10.1888 r.), Magdaleny (ur. 23.03.1891 r.) i Wincentego (ur. 9.07.1893 r.).

O losach dzieci Franciszka i Magdaleny praktycznie nie mamy żadnych wiadomości. Jedynie trochę o Magdalenie. Wyszła za mąż za Jana Adamiaka (ur. 30.07.1871 r.) i urodziła siedmioro dzieci. Jej syn, Józef Adamiak (ur. 21.05.1913 r.) nosił we wsi przydomek „Król”. Ożenił się z Pauliną Fryń Piotrowską, córką Wojciecha. O pozostałych dzieciach Franciszka nie mamy żadnych wiadomości.

Młodszy syn Wojciecha, Jan Cecuła ożenił się z Marianną Giyr-Piotrowską (ur. 1877 r.), córką Stanisława i Wiktorii Kiszka. Jan pozostał w domu ojcowskim (nr 70). Doczekał się z „Giyrczanką” dwójki dzieci, Grzegorza (ur. 15.02.1895 r.) i Cecylii (ur. 21.02.1898 r.). Niedługo po urodzeniu córki Marianna zmarła, Jan ożenił się ponownie, tym razem z Marianną Radwańską (ur. ok. 1878 r.), córką Jana i Agnieszki Kotlarczyk. Z Marianną Radwańską Jan doczekał się pięciorga dzieci: Władysława (ur. 10.02.1900 r.), Franciszka (ur. 28.10.1903 r.), Zofii (ur. 18.04.1908 r.), Bronisławy (ur. 12.09.1910 r.) i Anieli (ur. 13.03.1913 r.). O całej siódemce dzieci Jana nie mamy dużo wiadomości. Najstarsza córka Cecylia wyszła za mąż za rodaka ze Strachociny, Władysława Hyleńskiego 9ur. 23.01.1902 r.), syna Franciszka i Karoliny Woźniak.

Bronisław zmarła stosunkowo młodo, w wieku 40 lat (zm. 9.07.1951 r.). Władysław ożenił się z Katarzyną Winnicką (ur. 3.04.1903 r.), córką Michała i Łucji Dąbrowskiej. Władysław i Katarzyna doczekali się trójki dzieci: Stanisława (ur. 17.01.1928 r.), Leonarda (ur. 1.01.1937 r.) i Marianny (ur. 25.03.1943 r.). Leonard ożenił się z Michaliną Ficznik, Marianna wyszła za mąż za Franciszka Kalitę. Prawdopodobnie wszystkie dzieci Władysława wyprowadziły się ze Strachociny.

Linia Jakuba Cecuły (domy nr 4 i 46)

Jakub był zapewne synem wspomnianego wcześniej Błażeja, ale to nie jest pewne. Urodził się on ok. 1725 r., ożenił się z Katarzyną, z którą doczekał się córki Marianny (ur. 2.02.1757 r.). Krótko potem Katarzyna zmarła i Jakub ożenił się ponownie z Zofią. Nie wiemy czy była to bratowa Zofia, wdowa po Franciszku, ale jest to bardzo prawdopodobne. Z Zofią Jakub doczekał się pięciorga dzieci: Katarzyny (ur. 4.11.1759 r.), Kazimierza (ur. 25.03.1762 r.), Pawła (ur. 22.01.1765 r.), Zuzanny (ur. 31.07.1768 r.) i Macieja (ur. 9.02.1771 r.). O Jakubie i jego życiu poza tym nie mamy żadnych informacji.

Najstarsza córka Jakuba, Marianna, wyszła za mąż Franciszka Radwańskiego (ur. 6.10.755 r.), syna Macieja Radwańskiego i Katarzyny. Urodziła trójkę dzieci. Małżeństwo Marianny z Radwańskim kolejny raz potwierdziło wysoką pozycję Cecułów w społeczeństwie Strachociny.

Młodsza córka Jakuba, Katarzyna, wyszła za mąż za Wawrzyńca Kiszkę-Rogowskiego. Nazwisko Kiszków-Rogowskich było w parafialnej Księdze Chrztów zapisywane w różny sposób - Rogowski, Kiszka, czasem Rogowski alias Kiszka, w przypadku dzieci Wawrzyńca i Katarzyny już jednak jednoznacznie Kiszka. Katarzyna w małżeństwie z Wawrzyńcem urodziła siedmioro dzieci. Jeden z synów Katarzyny, Andrzej, ożenił się z Franciszką Piotrowską „z Kowalówki”, jego rodzina zatrzymała nazwisko Rogowski. Po śmierci Wawrzyńca Katarzyna wyszła za mąż za Józefa Jana Radwańskiego, syna Wawrzyńca, i urodziła jeszcze trójkę dzieci.

O najstarszym synu Jakuba, Kazimierzu, i córce Zuzannie nie mamy żadnych wiadomości.

Średni syn Jakuba, Paweł, ożenił z Marianną Sitek, córką Sebastiana Sitka i Katarzyny Pielech. Doczekał się z nią tylko dwójki dzieci, synów Tomasza (ur. 29.12.1798 r.) i Michała (ur. 16.08.1802 r.). O dalszych losach Michała nie mamy żadnych wiadomości, jego starszy brat Tomasz był tym, który przedłużył tę linię Cecułów, której początek dał Jakub.

Najmłodszy syn Jakuba, Maciej, ożenił się z Franciszką, zapewne pochodzącą z Pakoszówki, której nazwisko było zapisywane przy narodzinach dzieci w najróżniejszy sposób – Dżugaszonka, Byczyszonka, Skrzynaszonka, itp. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że chodzi o tę samą Franciszkę, najprawdopodobniej Dżuganównę (Dżuganowie mieszkali w Pakoszówce). Z Franciszką Maciej doczekał się siedmiorga dzieci: Macieja (ur. 30.01.1802 r.), Marianny (ur. 4.08.1804 r.), Zofii (ur. 3.05.1807 r.), Szymona (ur. 7.10.1809 r.), Wiktorii (ur. 21.12.1812 r.), Teresy (ur. 28.09.1815 r.) i Macieja Michała (ur. 27.09.1816 r.). Po śmierci Franciszki Maciej ożenił się z Agnieszką Galant by zapewnić opiekę małym dzieciom. Z Agnieszką Maciej doczekał się jeszcze córki Zofii (ur. 24.05.1822 r.). O dalszych losach dzieci Macieja i Franciszki nie mamy żadnych wiadomości, bardzo możliwe, że wszyscy wyemigrowali ze Strachociny. Zofia, córka Macieja i Agnieszki, miała nieślubną córkę Zuzannę (ur. 9.08.1847 r.), która została żoną Rafała Dąbrowskiego.

Tomasz, syn Pawła, ożenił się z Marianną Szum-Piotrowską (ur. 15.02.1804 r.), córką Michała Szuma-Piotrowskiego i Franciszki Cecuła. Z Marianną Tomasz doczekał się siedmiorga dzieci: Małgorzaty (ur. 9.06.1827 r.), Heleny (ur. 4.03.1830 r.), Franciszki (ur. 16.03.1832 r.), Antoniego (ur. 12.06.1834 r.), Michała (ur. 25.08.1836 r.), Jakuba (ur. 19.07.1839 r.) i Magdaleny (ur. 26.03.1841 r.). Tomasz dzięki małżeństwu z Marianną wszedł w posiadanie domu nr 46, należącego kiedyś do Piotrowskich, pod koniec XVIII w. do Ignacego Piotrowskiego, syna Kazimierza, kuzyna dziadka Marianny, Szymona. Ignacy z liczną rodziną (siedmioro dzieci) wyemigrował na początku XIX wieku ze Strachociny zostawiając pusty dom i gospodarstwo rodzinie Piotrowskich. Nie wiemy na jakich zasadach otrzymał je Michał a później jego córka. Nie wiadomo czy Cecułowie otrzymali całe gospodarstwo Ignacego, które obejmowało ok. 15 hektarów, raczej nie. Tomasz nosił przydomek „Car”. Nie wiadomo skąd on się wziął, z biegiem czasu przydomek ten przylgnął do potomków Tomasza na stałe, utrzymał się aż do końca XX wieku.

Najstarsza córka Tomasza, Małgorzata, wyszła za mąż za bliskiego sąsiada, Jakuba Kiszkę (ur. 21.07.1817 r.), syna Stanisława, wnuka Wawrzyńca Kiszki-Rogowskiego. Kiszkowie mieszkali w domu nr 45. Małgorzata urodziła ośmioro dzieci. Jej córka Wiktoria wyszła za mąż za Stanisława Giyra-Piotrowskiego, a Marianna za Józefa „Kozłowskiego”-Piotrowskiego.

Młodsza córka Tomasza, Helena, wyszła za mąż za Wojciecha Winnickiego (ur. 18.02.1807 r.) i urodziła czworo dzieci. Jej córka Katarzyna wyszła za mąż za Szymona Piotrowskiego, a po jego śmierci za Floriana Giyra-Piotrowskiego. Po śmierci Wojciecha Helena wyszła za mąż za Jacentego Radwańskiego (ur. 22.08.1819 r.).

Najmłodsza córka Tomasza, Magdalena, wyszła za mąż za Jakuba Adamiaka (ur. 15.07.1832 r.), „Pączka”, wdowca, i urodziła dwóch synów, Piotra (zmarł jako 4-letnie dziecko) i Franciszka. Wnuczki Franciszka (Janina, Helena i Zofia) słynęły we wsi z urody.

O innej córce Tomasza, Franciszce nie mamy żadnych wiadomości, najmłodszy syn Tomasza zmarł jako małe dziecko (zm. 28.03.1840 r.).

Najstarszy syn Tomasza, Antoni, ożenił się z Marianną Adamiak (ur. 7.12.1839 r.), córką Józefa i Anny Dąbrowskiej. Doczekał się z nią dwójki dzieci: Wojciecha (ur. 12.04.1859 r.) i Agnieszki (ur. 3.02.1862 r.). Niestety, zmarły one we wczesnym dzieciństwie – Wojciech 3.02.1861 r., Agnieszka 8.03.1863 r. Krótko po nich zmarł także ojciec, Antoni. Wdowa wyszła drugi raz za mąż za Józefa Daszyka.

Linię Cecułów, potomków Jakuba, podtrzymał średni syn Tomasza Michał.

Michał Cecuła, średni syn Tomasza, ożenił się z Magdaleną Błażejowską (ur. 23.04.1845 r.), córką Wawrzyńca i Katarzyny Radwańskiej. Razem doczekali się sześciorga dzieci: Marianny (ur. 12.12.1868 r.), Franciszka (ur. 11.01.1870 r.), Józefa (ur. 6.01.1872 r.), ponownie Franciszka (ur. 26.08.1875 r.), Andrzeja (ur. 29.11.1884 r.) i Jana (ur. 8.10.1888 r.). Wszystkie dzieci Michała urodziły się w domu nr 46. Michał przejął dom i gospodarstwo po ojcu. Córka Marianna zmarła jako niemowlę (zm. 3.01.1869 r.), podobnie jak pierwszy syn Franciszek (zm. 26.05.1870 r.). O losach Andrzeja nie mamy żadnych wiadomości.

Drugi syn Michała o imieniu Franciszek ożenił się z Katarzyną Klimkowską (ur. 24.11.1875 r.), córką Feliksa i Marianny Adamiak. Młodzi zamieszkali w domu rodzinnym Cecułów (nr 46), doczekali się czwórki dzieci: Marianny (18.11.1902 r.), Adama (ur. 20.11.1905 r.), Stanisława (ur. 24.10.1909 r.) i Pauliny (ur. 8.11.1913 r.). Starsza córka Franciszka, Marianna, nie wyszła za mąż, była niewidoma. Zmarła w aurze świętości. Całe życie codziennie wędrowała samodzielnie do kościoła i przystępowała do komunii. Młodsza córka, Paulina, wyszła za mąż za dalszego sąsiada Grzegorza Winnickiego (ur. 24.01.1904 r.), syna Pawła i Marianny Fryń-Piotrowskiej. Urodziła piątkę dzieci, jej córka Czesława wyszła za mąż za Jana Pisulę, syna Franciszki Giyr-Piotrowskiej. O młodszym synu Franciszka, Stanisławie, nie mamy żadnych wiadomości. Starszy syn Michała, Adam, ożenił się z Zofią Woźniak (ur. 27.02.1910 r.), córką Józefa i Marianny Cecuły. Z Zofią doczekał się trójki dzieci: Franciszka (ur. 9.04.1932 r.), Reginy Marianny (ur. 31.08.1934 r.) i Tadeusza Józefa (ur. 2.11.1938 r.). Adam z rodziną mieszkał w rodzinnym domu nr 46. Z nim mieszkała także siostra Marianna. Starszy syn Adama Franciszek był dyrektorem tartaku w Zarszynie (6 km od Strachociny), młodszy syn, Tadeusz, utalentowany muzycznie, młody aktor amatorskiego teatru w Strachocinie, ukończył szkołę muzyczną dla organistów i pracował jako organista.

Syn Michała, Andrzej, ożenił się z Cecylią Szum-Piotrowską, córką Walentego i Wiktorii Kolencio i zamieszkał w domu nr 83. Nie wiemy gdzie stał ten dom. Cecylia urodziła tylko jedno dziecko, Jana (ur. 14.05.1912 r.) - Jan później ożenił się poza Strachociną, z Natalią Mikołajczak. Kilka lat po urodzeniu dziecka Cecylia zmarła i Andrzej ożenił się powtórnie, z Katarzyną Woźniczyszyn (ur. 15.12.1895 r.), córką Filipa i Wiktorii Buczek. Z Katarzyną Andrzej doczekał się trójki dzieci: Kazimierza (3.11.1921 r.), Władysławy (ur. 25.02.1924 r.) i Bronisławy (ur. 16.04.1934 r.). Wszystkie dzieci urodziły się w domu nr 83.

Syn Andrzeja, Kazimierz, ożenił się z Wilhelminą Wójtowicz, córka Władysława z Adamem Fedakiem.

Najmłodszy syn Michała, Jan, ożenił się z Julianną Adamiak (ur. 20.02.1895 r.), córką Jana i Anastazji Cecuły. Z Julianną Jan doczekał się pięciorga dzieci: Anieli (ur. 28.01.1922 r.), Marianny (ur. 31.01.1927 r.), Kazimierza (ur. 15.07.1931 r.), Zofii (ur. 4.02.1933 r.) i Jadwigi (ur. 17.10.1935 r.). Po śmierci Julianny Jan ożenił się powtórnie, z Bronisławą Cecułą (ur. 19.12.1908 r.), która urodziła mu jeszcze syna Tadeusza (ur. 3.04.1941 r.).

Córka Jana, Marianna, wyszła za mąż za Władysława Lisowskiego (ur. 6.01.1908 r.), syna Stanisława i Małgorzaty Giyr-Piotrowskiej. Jej syn, Stanisław, mieszka w Jaśle. Syn Kazimierz ożenił się z Kazimierą Inglot, a córka Zofia za Stanisława Kurpiela. Najmłodszy syn Jana, Tadeusz, ożenił się z Józefą Słowakiewicz, góralką, mieszka z rodziną w Nowym Targu. O losach Anieli i Jadwigi nie mamy żadnych wiadomości.

 

 

4. Obchody 600-lecia Strachociny w 1969 r.

49 lat temu Strachocina obchodziła swoje 600-lecie. Na uroczystości zaproszono Strachoczan z całej Polski a nawet do USA, wysyłając takie zaproszenia jak obok. Akurat to zaproszenie powędrowało do Gdańska i było przyjęte z dużą przyjemnością.
Uroczystość urodzinowa naszej kolebki rodowej wypadła bardzo okazale. Pamiątką po niej pozostał pomnik 600-lecia w środku wsi i tablica poświęcona Strachoczanom poległym w I wojnie świat. na kościele.