"Sztafeta Pokoleń" - 2/2013
Zawartość numeru:
Drodzy Czytelnicy!
Oddajemy do Waszych rąk dwunasty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Robimy to, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi bieżące informacje z życia nie tylko Stowarzyszenia, ale także z życia szerokiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego. Tutaj warto zwrócić uwagę na informację o powstaniu terenowego koła naszego Stowarzyszenia w Rzeszowie. Bardzo nam zależy aby takich informacji było w przyszłości więcej.
Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia „rodzinnej kolebki” potomków Stefana – Strachociny, oraz ich „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem podkarpackim!). W tym, niestety, smutną nowinę o ogłoszeniu upadłości przez ogromnie zasłużoną dla Sanoka i okolic firmę Autosan.
W dziale historycznym kontynuujemy dwie historyczne „opowieści”. Pierwsza z nich to kolejny odcinek osobistych wspomnień Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna z okresu nauki w sanockim liceum – tym razem Zbigniew wspomina swoich kolegów szkolnych i ich „wyczyny”. Druga „opowieść” to kolejny odcinek także osobistej, „Kroniki” ś.p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Prezentowany odcinek przedstawia wydarzenia z lat 30-tych XX wieku.
W dziale „turystycznym” przedstawiamy tym razem Lesko, kolejne z mniejszych miast Podkarpacia. Miasto Kmitów, Stadnickich i Krasickich, znane z jednej z największych zachowanych po ostatniej wojnie nekropolii żydowskich. Na cmentarzu (kirkucie) zachowały się nagrobki z czasów panowania w Polsce króla Zygmunta Starego, Jagiellończyka. Starsze możemy spotkać tylko w Krakowie czy Lublinie.
W rubryce „Rozmaitości” zwracamy uwagę na debiut na naszych łamach Józefa Frynia-Piotrowskiego. Józef w ciekawy sposób przedstawia swoją wyprawę na dawne polskie kresy, tak blisko związane z przeszłością wielu strachockich rodzin.
Dziękujemy za listy, e’maile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, e’maile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji.
Życzymy przyjemnej lektury!
Redakcja
Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
Z regulaminu Stowarzyszenia:
„Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.”
*   *   *
Zarząd Stowarzyszenia na jesiennym posiedzeniu jak zwykle zastanawiał się nad rozszerzeniem działalności Stowarzyszenia. Wstępnie rozmawiano także o organizacji Zjazdu potomków Stefana Piotrowskiego z okazji 350 rocznicy jego urodzin, przypadającej w roku 2017. Będzie to duże wyzwanie – bardzo udany Zjazd w 2007 roku zawiesił wysoko poprzeczkę, trzeba będzie dołożyć dużych starań, aby ten planowany za 3,5 roku nie wypadł gorzej. Zastanawiano się nad sposobem wciągnięcia do prac organizacyjnych większego grona osób. Przy okazji rzucono także myśl zorganizowania obchodów 650-lecia założenia Strachociny w 2019 roku. Obchody 600-lecia Strachociny w 1969 roku były skromne, na miarę możliwości tamtych czasów, obecnie istnieje szansa na to, żeby taką uroczystość zorganizować z większym rozmachem. Dla niektórych Strachoczan, potomków Stefana Piotrowskiego, udział w przygotowaniach do naszego Zjazdu w 2017 roku mógłby być dobrą „zaprawą” przed organizacją większej imprezy w 2019 roku. Warto o tym rozmawiać w Strachocinie w większym gronie, nie tylko potomków Stefana Piotrowskiego. Przypomniano także o jeszcze jednej zbliżającej się rocznicy, którą powinno się odpowiednio uczcić w Strachocinie – 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości przypadającego na 2018 rok. Tak więc szykuje się dla potomków Stefana trzyletni cykl ważnych rocznic godnych odpowiedniego upamiętnienia. Dla naszego Stowarzyszenia celem numer jeden powinien być Zjazd w 2017 roku. Na posiedzeniu Zarządu omówiono także sprawę konserwacji naszych „znaków” pamiątkowych – tablicy na cmentarzu, krzyża na Górach Kiszkowych i krzyża „ofiar cholery” w lesie kopalnianym, a także sprawę zbiórki pieniędzy na ogrodzenie pomnika 600-lecia Strachociny. Stan konta pieniężnego Stowarzyszenia dość wolno, ale systematycznie rośnie. Także dzięki ulokowaniu oszczędności w banku na oprocentowanym koncie. Być może uda się z tych pieniędzy zrealizować także inny sprawy, może te związane ze Zjazdem w 2017 roku. Zarząd dziękuje ofiarodawcom za wpłaty. Przypomina, że wpłat można dokonywać na konto Stowarzyszenia w Podkarpackim Banku Spółdzielczym Oddział Sanok - numer konta 64 8642 1184 2018 0012 1154 0001. Jako nazwę odbiorcy należy wpisać: Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny z siedzibą w Domu Górnika w Strachocinie, 38-507 Jurowce.
*   *   *
W Rzeszowie powstaje koło terenowe naszego Stowarzyszenia. Organizatorem i pierwszym przewodniczącym koła jest Zbigniew Piotrowski. Kontakt z kołem można uzyskać za pośrednictwem naszej redakcji (adres na drugiej stronie okładki biuletynu). Przypominamy, że zgodnie z Regulaminem naszego Stowarzyszenia koło mogą założyć już trzy osoby (odpowiedni fragment naszego Regulaminu brzmi: „Grupy członkowskie tworzone są przez Zarząd na wniosek co najmniej trzech członków Stowarzyszenia. Do wniosku powinien być załączony protokół zebrania założycielskiego.”). Każdy członek Stowarzyszenia ma prawo korzystać z dorobku i wszelkich form działalności Stowarzyszenia, a także brać udział we wszystkich formach działalności organizowanych przez Stowarzyszenie.
*   *   *
1 sierpnia na emeryturę w wieku ponad 70 lat odszedł mgr inż. Zbigniew Błaszczycha-Piotrowski z Rzeszowa. Zbigniew urodził się 1 marca 1943 r. w Strachocinie. Ukończył Technikum Budowlane w Rzeszowie i Wydział Budownictwa na Politechnice Śląskiej. W biurach projektowych i na placach budowy w całej Polsce, Algierii i w Paryżu, przepracował ponad 46 lat. Brał udział m.in. w pracach projektowych Euro-tunelu pod kanałem La Manche, pomiędzy kontynentem europejskim i Wielką Brytanią. Ostatnio pracował dla Francuzów wznosząc w wielu miastach w Polsce Carrefour’y, Auchan’y, Leroy’e Merlin’y i Castoramy. Dla swojej rodziny zbudował piękny dom w stylu hiszpańskim w Rzeszowie. Razem z żoną, Zofią ze Stankowskich, doczekał się dwójki dzieci, Dariusza i Anny, oraz trzech wnuków, Andrzeja Zbigniewa Piotrowskiego (syna Dariusza), a także Marcela i Szymona Kuczyńskich, synów córki Ani. Oczywiście, Zbigniew nie poszedł w sierpniu „na ryby”, już jako emeryt prowadzi budowę potężnej hali składowej w Krakowie. Znalazł jednak trochę wolnego czasu i dla uczczenia swojego przejścia na emeryturę wybrał się z żoną we wrześniu na wycieczkę nad Bałtyk, do sopockiego Grand Hotelu, przy okazji odwiedzając swoich kuzynów w Gdańsku.
*   *   *
Przed uroczystością Wszystkich Świętych wiceprezes naszego Stowarzyszenia, pan Waldemar Berbeć-Piotrowski, osobiście sam oczyścił i zakonserwował tablicę pamiątkową Stefana Piotrowskiego na cmentarzu. Okazuje się, że piaskowiec z którego jest wykonana, prezentujący się bardzo ładnie, podoba się także bardzo różnego rodzaju mchom i porostom. W pracy pomagała mu dzielnie żona Marta (a może było odwrotnie?). Dziękujemy za troskliwą opiekę nad naszą „pamiątką”. Waldemar oczyścił i pomalował także pamiątkowy kurhanek z krzyżem na Górach Kiszkowych i powycinał bujnie rosnące wokół niego zarośla. Sąsiedztwo kurhanka z krzyżem ostanie się zmienia. Powoli całe Góry Kiszkowe, na których kiedyś każdy metr kwadratowy ziemi był wykorzystany rolniczo, zarastają dzikim lasem. Zapewne w niedalekiej przyszłości nasz pamiątkowy krzyż utonie w zieleni drzew i nie będzie widoczny z sąsiedniej drogi. Także pamiątkowy krzyż „choleryczny” w lesie kopalnianym i jego otoczenie, zostały oczyszczone i uporządkowane. Krzyż pomalowano. Kierownik PMGZ (Podziemny Magazyn Gazu Ziemnego) Strachocina, p. Mieczysław Kawecki, obiecał wykonać w najbliższym czasie ogrodzenie krzyża.
*   *   *
1 listopada, jak co roku przed tablicą pamiątkową Stefana Piotrowskiego na strachockim cmentarzu pojawiły się nowe kwiaty (biało-czerwone) i zapłonęło kilkanaście zniczy. Dziękujemy tym, którzy pamiętali w tym dniu o naszym odległym przodku.
15 sierpnia odbyły się w Strachocinie tradycyjne dożynki parafialne. Starostą dożynek był Sylwester Mogilany a starościną jego żona, Agnieszka, córka Alicji z Piotrowskich „spod Stawiska”, wnuczka Józefa Piotrowskiego „spod Stawiska”.
*   *   *
We wrześniu w strachockim Sanktuarium św. Andrzeja Boboli odbyły się uroczystości jubileuszowe dla upamiętnienia 25-lecia przybycia do Strachociny Sióstr Franciszkanek Rycerstwa Niepokalanej z Japonii. Uroczystościom przewodniczył ks. abp Józef Michalik, metropolita przemyski, Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski. W uroczystości wzięły udział siostry z Japonii z Matką Generalną s. Kalikstą Nishimurą, liczni kapłani, Ojcowie Franciszkanie, Rodziny Sióstr, delegatki z innych zgromadzeń zakonnych, oraz liczni wierni, w tym mieszkańcy Strachociny.
*   *   *
10 listopada Strachocina obchodziła uroczyście 80-tą rocznicę powstania we wsi Koła Gospodyń Wiejskich. Uroczystość uświetniła prawdziwa gala, w ramach której wystąpił m.in. zespół Kamraty. Dłuższą relację z uroczystości zamieścimy w następnym numerze „Sztafety pokoleń”. Koło Gospodyń Wiejskich w Strachocinie przez całe 80-lecie swojego istnienia było ogromnie ważną organizacją społeczną w życiu wsi. Właściwie, razem z „męską” Strażą Pożarną, praktycznie organizującą to życie, niezależnie od zmieniającego się otoczenia politycznego, zawsze w dużym stopniu zachowującą autonomiczność w stosunku do istniejących władz administracyjnych
*   *   *
19 września do V Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Krośnie wpłynął wniosek o ogłoszenie upadłości likwidacyjnej sanockiego Autosanu. Wiadomość ta wywołała w Sanoku, i nie tylko, prawdziwy szok. Z panoramy miasta miał zniknąć zakład o ponad 180-letniej tradycji, prawdziwy symbol i ikona Sanoka. Autosan przeżywał od dłuższego czasu duże kłopoty finansowe. Od czterech latach przynosił straty. Wdrażany od zeszłego roku przez kolejny zarząd proces restrukturyzacji nie przyniósł spodziewanych efektów. Autosan nie miał zamówień, tradycyjny klient firmy, przedsiębiorstwa PKS, upadały. Produkcja nowych miejskich autobusów Sancity (o których pisaliśmy kilkakrotnie) była zbyt mała, żeby uratować zakład. Mimo pomyślnych prób eksportu produkcja roczna sięgała tylko ok. 100 - 150 sztuk. Rozmowy z grupą kapitałową Pol-Mot Holding czy nowosądeckim Newagiem, nie dały rezultatów. Latem tego roku pojawiły się kłopoty z wypłatą wynagrodzeń załogi. Pracownicy rozpoczęli protesty, odbyła się manifestacja na rynku w Sanoku a także przed siedzibą Grupy Zasada S.A. w Krakowie. We wrześniu akcje Autosanu kupił za „symboliczna kwotę” biznesmen Grzegorz Tarnawa. Niedługo potem 40% akcji sprzedał Leszkowi Sobikowi i Krzysztofowi Moska, właścicielom firmy Lentex S.A. i Zakładu Tworzyw Sztucznych Gamrat S.A. w Jaśle. 7 października Sąd Gospodarczy w Krośnie wydał postanowienie o ogłoszeniu upadłości likwidacyjnej Spółki Akcyjnej Autosan. Sędzią komisarzem został ustanowiony Andrzej Leśniak, a syndykiem Ludwik Noworolski. Decyzja sądu nie przesądza o dalszych losach Autosanu, o tym zadecydują: komisarz, syndyk i właściciele, którzy mogą wyłożyć pieniądze na spłatę wierzycieli. Oby tak się stało i Autosan dalej pozostał chlubą Sanoka.
*   *   *
Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie zwyciężyło w kolejnych dwóch ogólnopolskich konkursach. W plebiscycie zorganizowanym przez National Geographic Traveler obiekt został wybrany jednym z „7 cudów Polski”. CDS otrzymało także certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej dla najlepszego produktu turystycznego w kraju. O tytuł „cudu” walczyły 32 nominowane atrakcje turystyczne z całego kraju. O wygranej decydowali czytelnicy, którzy przez trzy miesiące głosować mogli na swoich faworytów. Wyniki konkursu ogłoszono podczas poznańskich targów turystycznych Tour Salon. CDS w Krośnie znalazło się wśród siedmiu zwycięzców plebiscytu, zajmując w nim ostatecznie 4. miejsce. Najwięcej głosów w konkursie zdobył Park Krajobrazowy Dolinki Krakowskie, leżący na pograniczu województw małopolskiego i śląskiego. Podczas poznańskich targów ogłoszono również wyniki tegorocznej edycji konkursu na „Najlepszy Produkt Turystyczny”. W tym roku jego organizator – Polska Organizacja Turystyczna – wybrał dziesięć atrakcji z całego kraju, przyznając zwycięzcom specjalny certyfikat. Także w tym konkursie CDS odniosło sukces i znalazło się wśród wygranych. Jest jedynym obiektem, który zwyciężył w obu konkursach.
*   *   *
15 września w Sanoku odbyło się w ramach IV Nocy Kultury Galicyjskiej oficjalne otwarcie przebudowanego Wzgórza Zamkowego. Zmieniło ono zupełnie swój wygląd. Wyremontowano wieżę i utworzono na niej taras widokowy, z którego można podziwiać panoramę Sanoka i doliny Sanu, a także wybudowano wokół dziedzińca mur obronny oraz dobudowano do zamku piwnice, które znajdują się pod dziedzińcem. W przyszłości powstanie tam magazyn muzealny, sala konferencyjna oraz ekspozycje muzealne, na których będzie można oglądać m.in. zabytki, które udało się odnaleźć podczas rewitalizacji placu św. Michała. Dodatkowo na dziedzińcu postawiono ławeczki, gdzie można usiąść i odpocząć wśród zieleni. Razem z wyremontowanym w latach 90. XX w. budynkiem głównym zamku, a także wybudowanym w latach 2010-2011 skrzydłem sanockiego zamku oraz zrewitalizowanym dziedzińcem zamkowym, wykonane prace stworzyły spójną całość oraz atrakcyjną przestrzeń publiczną, która stanie się kulturalnym centrum miasta, miejscem organizacji imprez kulturalnych i edukacyjnych, a także miejscem spotkań i odpoczynku mieszkańców Sanoka i turystów. Przebudowa wzgórza zamkowego kosztowała ponad 7 milionów złotych, z czego ponad 5 mln 650 tys. to dofinansowanie z Unii Europejskiej i budżetu państwa.
*   *   *
W Zagórzu koło Sanoka został uroczyście otwarty zakład firmy TRI (Poland) Sp. o.o. Firma reprezentuje kapitał japoński. W zakładzie będzie pracowało docelowo 200 osób, być może w przyszłości nawet 300. Zakład będzie produkował gumowe i gumowo-metalowe części antywibracyjne oraz uretanowe elementy dźwiękochłonne dla przemysłu motoryzacyjnego, głównie dla japońskich producentów samochodowych w Europie. Zakład powstał na terenie zagórskiej Podstrefy Specjalnej Strefy Ekonomicznej EURO-PARK Mielec. Dzięki temu inwestor może prowadzić działalność na preferencyjnych warunkach. Cała inwestycja (m.in. hala produkcyjna 5000 m kw.) kosztowała ponad 40 mln zł. Została zrealizowana przy wydatnej pomocy miasta Zagórz.
*   *   *
Grupa Nowy Styl z Krosna, jeden z największych producentów mebli biurowych w Europie, przejmuje kolejną niemiecką firmę – Rohde & Grahl. Dzięki temu zwiększy sprzedaż i rozszerzy sieć dystrybucji na rynku zachodnim. Rohde & Grahl to znana marka na rynku europejskim, w szczególności niemieckim i holenderskim. Jej oferta skierowana jest przede wszystkim do biur i miejsc publicznych. Całą swoją produkcję spółka lokalizuje w Niemczech, ale w skład firmy wchodzi również niderlandzka spółka zajmująca się dystrybucją produktów firmy na terenie Holandii. Rohde & Grahl notuje przychody na poziomie ponad 40 mln euro. Grupa Nowy Styl to czwarty największy producent mebli biurowych w Europie. Przychody za 2012 rok sięgnęły 242 milionów euro. Prawie 75% sprzedaży Grupy trafia na rynek eksportowy, do 100 krajów na świecie. Firma posiada 14 własnych oddziałów na całym świecie oraz 13 fabryk wyposażonych w najnowocześniejsze technologie, zlokalizowanych w Polsce, Niemczech, Rosji i na Ukrainie.
*   *   *
Rząd zaakceptował budowę długo oczekiwanej obwodnicy Sanoka. Znajdzie się ona w Programie Budowy Dróg Krajowych i będzie finansowana z Krajowego Funduszu Drogowego oraz refundacji z budżetu UE . Obwodnica będzie miała długość 10,8 km, jej koszt wyniesie 254,3 mln zł, będzie realizowana w perspektywie finansowej 2014 – 2020. GDDKiA rekomenduje do realizacji wersję obwodnicy z trzema skrzyżowaniami w postaci rond. „Miejski etap” obwodnicy rozpoczynałby się rondem w okolicy skrzyżowania drogi krajowej 28 ze zjazdem w kierunku Rzeszowa (na północ od rzeki Sanoczek). Następnie wiaduktem przechodziłby nad ul. Okulickiego i docierał do ronda przy skrzyżowaniu z ul. Konopnickiej, skąd prowadziłby przez ogródki działkowe na Zatorzu do trzeciego ronda przy skrzyżowaniu ul. Lipińskiego z ul. Łany. Etap ten zrealizuje GDDKiA. Do miasta będzie należeć budowa „łącznika” pomiędzy rondem przy ul. Konopnickiej i istniejącym rondem Beksińskiego, oraz łącznika do ul. Okulickiego. Rada Miasta upoważniła burmistrza do zaciągnięcia zobowiązań na realizację części inwestycji należącej do miasta.
*   *   *
Krosno zajęło szóste miejsce w kraju w prestiżowym Rankingu Samorządów „Rzeczpospolitej” w kategorii „Najlepsze Miasto na prawach powiatu”. Natomiast w kategorii „Najlepsza gmina w dziedzinie wykorzystywania Funduszy unijnych” Krosno zostało sklasyfikowane na drugim miejscu w kraju. Ze wszystkich miast Podkarpacia w czołowej 30-ce rankingu znalazły się tylko dwa – Krosno i Rzeszów. Ranking Samorządów „Rzeczpospolitej” to jeden z ważniejszych rankingów. Od początku jego istnienia, czyli od dziewięciu lat, na czele kapituły ekspertów oceniających miasta stoi Jerzy Buzek, były premier, za którego rządów przeprowadzono reformę samorządową.
Wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna
Okruchy wspomnień z życia szkolnego w „Ogólniaku” Męskim w Sanoku w latach 1950 – 54
Odcinek III – „Brać” klasowa i jej wyczyny
Jeżeli chodzi o „brać klasową” to, jak już wcześniej wspomniałem, było nas dużo (38 osób), wszyscy, jak się u nas mówiło – „wiara równa”. Trzymaliśmy się zasady „jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”. Gdy było źle, to każdy twierdził, że to on przeskrobał. Dlatego nigdy nie wychodziło na jaw kto był właściwie winnym. Trudno też twierdzić, że byliśmy „święci”. Przecież w roku maturalnym mieliśmy po 17 – 18 lat. W takim wieku chce się uchodzić za bardzo dorosłego i odpowiedzialnego, ale postępuje się jeszcze jak młokos. Stąd też i u nas takie działania były na porządku dziennym.
Za naszych szkolnych czasów modna była gra w „cymbergaja”. Polegała ona na odbijaniu od ściany budynku (lub pokoju klasowego) guzików. Jak odbity od ściany guzik zatrzymał się obok drugiego (należącego do przeciwnika) na szerokość palca, to wygrywał. Bardziej „zaawansowani” tę samą grę prowadzili (potajemnie) na pieniądze (w miejsce guzików). W naszej klasie mieliśmy kolegę uchodzącego za mistrza w tej dyscyplinie (pieniężnej) – był popularnie przezywany „Bisiler”. Pewnego dnia podczas wielkiej przerwy zawodnicy zapamiętale grali na szkolnym podwórku odbijając o ścianę swe „moniaki” (pieniążki). Nasza klasa mieściła się w skrzydle budynku głównego na II-im piętrze od strony kina „Pokój”. Koledzy którzy pozostali w klasie, widząc z okien, że zainteresowanie grą jest duże, postanowili „ochłodzić” zawodników zimną wodą. Szybko napełniono całe wiadro wodą i przez otwarte okno, „cała naprzód” – opróżniono je do dna. Pech chciał, że wcześniej dyżurna nauczycielka zauważyła grających i przepędziła ich z tego miejsca. Sama zaś stanęła dokładnie w miejscu przerwanej gry – przy murze szkoły. Skutek całej akcji „woda naprzód” był opłakany. Całe wiadro wody spadło na nauczycielkę nie zostawiając na niej suchej nitki. Ta niczego się nie spodziewając, nie tylko że została oblana, to jeszcze tak się przestraszyła, że narobiła okropnego wrzasku. Kolega Jasio usłyszawszy krzyk na nieszczęście wychylił się przez okno i „stało” się. Został zauważony przez nieszczęsną, mokrą nauczycielkę – już było wiadomo skąd wylano wodę. Sprawa natychmiast znalazła się u Dyrektora. Dyrektor wezwał wychowawcę i razem pojawili się w naszej klasie. Solidarność klasowa od razu zadziałała – oczywiście, nikt z nas nie widział ani nie słyszał co się stało na podwórku, zaś nauczycielce chyba się zdawało (była zlana wodą), że w oknie widziała naszego biednego Jasia. Ten incydent był omawiany na Radzie Pedagogicznej, lecz nasz opiekun (prof. Stachowicz), przy pomocy ks. Lechowicza, sprawę załagodzili i temat znikł. Efektem końcowym całej afery było to, że nikt z dyżurujących nauczycieli nie stawał przy ścianach budynku, a zawodnicy „cymbergaja” mieli bardzo utrudnione życie.
Opiszę jeszcze kilka innych „zagrywek” naszej klasy. W ostatnich dwu latach pobytu w szkole mieliśmy solidne drewniane ławki (jeszcze przedwojenne). Pulpity były z jednolitej deski grubości ok. 3 cm. Siedzenia i oparcie tej samej grubości. Pewnego razu kolega Jurek N. obchodził imieniny. Życząc „Wszystkiego Dobrego” zaczęto podrzucać go do góry (a był „dobrze zbudowany”), śpiewając jednocześnie „Sto lat, sto lat”. W pewnej chwili, gdy był w górze, wszyscy „życzący” odskoczyli i solenizant spadając w dół rąbnął w pulpit ławki z taką siłą, że ten pękł. Poszkodowany gromko wyrecytował „… wasza mać” i z kwaśna miną, kulejąc, powrócił do swojej ławki. Po lekcjach już nikt nic nie pamiętał, niefortunny solenizant też. Niestety, ławkę woźny musiał naprawić. O fakcie tym i tym razem nie wiedział nawet nasz wychowawca.
Jeden z kolegów, Wiesio B., był synem organisty. Ojciec jego grał w sanockiej Farze. Pięknie śpiewał, miał mocny i bardzo ładny głos, a na organach grał jak prawdziwy wirtuoz. Nasz Wiesio, jego syn, także grał na organach, a także na pianinie. Gdy ojciec nie mógł być obecnym w kościele zastępował go syn. Zawsze w takim przypadku kilku naszych kolegów szło na chór aby towarzyszyć koledze. Zwyczajowo na zakończenie Mszy Św., gdy ksiądz udzielił wiernym błogosławieństwa i odszedł od ołtarza, organista na „odchodne” grał wiernym stosownego marsza. Tak samo czynił nasz Wiesiek. Z tą jednak różnicą, że nie były to marsze, lecz modne w owym czasie „ługi bugi” – muzyka bardzo rytmiczna i głośna. Wszyscy wierni w takich chwilach zadzierali głowy patrząc na chór – co się tam dzieje z organistą. Aby nas nie widziano, kryliśmy się za balustradą. A Wiesio „ładował” w klawisze ile wlezie i zaczynał grać „Wszystkich Świętych” – „… i Św. Piotr, i Św. Jan, i Wszyscy Święci idą w tan …”. O tych artystycznych występach (chociaż nieczęstych) doniesiono do proboszcza (chyba kościelny, a może któryś z wikarych). Efektem tego było to, że Wiesio nie mógł już grywać na organach na Mszy Św. (chociaż grał pięknie!), no a nam, młodzieży, utrudniono wchodzenie na górę, na chór. Ostatni występ nasz Wiesio dał na spotkaniu klasy, a właściwie abiturientów, po maturze. Potem nasze drogi, niestety, rozeszły się. Wiesiek wyjechał z Sanoka i do tej pory już nigdy nie spotkaliśmy się. Jego rodzina też opuściła Sanok, tak że nie wiadomo gdzie przebywa i co się z nim działo lub dzieje – a szkoda!
c d n
________________________________
Redakcja za swoich czasów szkolnych w Sanoku (koniec lat 1950-tych, początek 1960-tych) pamięta zupełnie inną grę o nazwie "cymbergaj". Był to rodzaj "meczu piłkarskiego" na stole, w któtym rolę "piłki" grała jednogroszówka a role "zawodników" monety o wyższych nominałach (zatem dużo większe i cięższe). "Zawodników" poruszało się oderzając w ich (na przemian) odpowiednio przyciętymi kawałkami ekierek (najlepiej plastykowych).
Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
Odcinek VII
Poniżej przedstawiamy kolejny fragment „Mojej Kroniki” p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to odcinek zawierający coroczne zapisy wydarzeń w Strachocinie w latach 1932 – 19… W prezentowanej części zapisy te są oparte na osobistych wspomnieniach autora (urodził się w 1918 roku), ale także na innych źródłach, m.in. na kronice szkolnej przechowywanej w strachockiej szkole.
Kronika wydarzeń
Rok 1932
Mieszkańcy Strachociny zasadzili w swoich ogrodach sto drzewek owocowych. Była to zasługa kierownika szkoły Michała Kowaliwa.
W Ośrodku Wypoczynkowym Spała odbyły się ogólnokrajowe „dożynki”. W skład delegacji Sanoka weszły dwie młode dziewczyny ze Strachociny – Maria Piotrowska i Kazimiera Cecuła. Wręczały one Prezydentowi Mościckiemu wieniec wykonany ze zboża przedstawiający Orła Białego.
Rok 1934
W Strachocinie odbyła się ciekawa impreza – „Święto Sadzenia Drzew Owocowych”. Gmina zakupiła ok. 350 drzewek. Po nabożeństwie w kościele, młodzież szkolna ze Strachociny i Kostarowiec (a także starsi mieszkańcy), przy udziale ks. proboszcza, nauczycieli, przedstawicieli gminy i posła Augustyńskiego, przystąpiła do sadzenia drzewek. Pracę nadzorował kierownik szkoły w sąsiednim Czerteżu, p. Radwański. W Strachocinie drzewka zasadzono na terenie gminnym.
W lipcu południowe województwa, krakowskie i lwowskie (zachodnie powiaty, w tym sanocki), nawiedziła klęska powodzi.
W październiku odbyły się w Strachocinie wybory radnych, a w listopadzie wybory sołtysa. Został nim Bernard Winnicki (mąż Franciszki Piotrowskiej „z Kowalówki”).
W Strachocinie powstało Koło Związku Młodzieży Wiejskiej (dokładna data powstania nie jest jednak pewna, z pewnością były to lata 30-te). Przewodniczącym został Józef Radwański. Koło podlegało Zarządowi Powiatowemu w Sanoku. Opiekunem z ramienia Zarządu był Józef Lisowski z Sanoka. W ramach Koła prowadzono kursy Przysposobienia Rolniczego I-go, II-go i III-go stopnia. Uczono na nich uprawy roli - nawożenia gleby, prawidłowego sadzenia roślin (szczególnie warzyw i okopowych), ich pielęgnacji, zbioru, przechowywania, a także hodowli zwierząt domowych. Zakładano poletka doświadczalne i konkursowe, organizowano wystawy płodów rolnych. Wykładowcą i instruktorem na tych kursach był inżynier Tadeusz Kościuszko z Sanoka. Z inicjatywy Koła założono we wsi chór. Prowadził go utalentowany strachocki organista p. Tadeusz Dubiel. Chór był mieszany, cztero-głosowy. Wykonywał pieśni kościelne i świeckie. Występował na różnych uroczystościach, nie tylko w Strachocinie ale także w Sanoku i okolicznych wioskach. Koło posiadało także Kółko Teatralne. Realizowano wiele sztuk na scenie w Strachocinie, z niektórymi wyjeżdżano do Sanoka (przedstawienia w starej świetlicy Młodzieży Rolniczej), Pakoszówki, Grabownicy, Nowosielec. Największym powodzeniem cieszyły się „Jasełka”, „Karpaccy Górale”, „Gwałtu co się dzieje” i „Słowiczek”.
W Strachocinie powstała komórka chłopskiej partii politycznej „Stronnictwo Ludowe”. Organizatorem jej był Grzegorz Adamiak.
Rok 1935
W Strachocinie powstało „Koło Gospodyń Wiejskich” (wg niektórych źródeł w 1933 - red.). Liczyło 150 członkiń. Przewodniczącym została Zofia Kucharska.
W tym samym roku powstał we wsi oddział wojskowej organizacji „Związek Strzelecki”. Pierwszym komendantem ZS został Stanisław Radwański. Na wyposażeniu oddziału ZS były stare francuskie karabiny „Manlichery”. Pomimo starań mundurów nie otrzymano. Kolejnym komendantem ZS był Piotr Radwański.
Rok 1936
Staraniem Koła Gospodyń w marcu odbył się w Strachocinie dwu- tygodniowy kurs gotowania. Zajęcia odbywały się w budynku Kółka Rolniczego. W kwietniu zorganizowano miesięczny kurs trykotarstwa.
W dniach 15 – 17 sierpnia w Sanoku odbył się Zjazd Górski – Święto Gór.
Rok 1937
W budynku szkoły, w mieszkaniu kierownika M. Kowaliwa ukazywały się tajemnicze „zjawy”. Widywała je często córka kierownika. Na prośbę kierownika ks. obrządku grecko-katolickiego z Kostarowiec, Włodzimierz Węgrzynowicz, poświęcił i mieszkania i odmówił stosowne modlitwy.
Z dniem 15 listopada strachocka 3-klasowa Publiczna Szkoła Powszechna została przemianowana na Publiczną Szkołę Powszechną II-go stopnia.
Kierownik szkoły Michał Kowaliw został przeniesiony do Srogowa. Na jego miejsce kierownikiem szkoły został p. Marian Serwa z Krosna, porucznik rezerwy.
Rok 1938
Nowym sołtysem Strachociny został wybrany w wyborach 1 kwietnia p. Franciszek Galant.
Zasłużona nauczycielka strachockiej szkoły p. Michalina Józefowicz odeszła na emeryturę.
6 listopada odbyły się w Polsce wybory do Sejmu. Posłem z okręgu w którym znalazła się Strachocina został wybrany płk. Czadek, dowódca 2 go Pułku Strzelców Podhalańskich w Sanoku.
W parafii Strachocina powstała grupa Stowarzyszenia „Akcja Katolicka”. Stowarzyszenie podzielone było na trzy stany – mężczyzn (przewodniczącym został p. Antoni Dąbrowski), kobiet (przewodnicząca Małgorzata Wójtowicz) i młodzież (przewodnicząca Janina Adamiak).
Rok 1939
Na Kopalni rozpoczęto wiercenie szybu nr 6.
Pani Małgorzata Wójtowicz uczestniczyła jako przedstawicielka Strachociny w kursie zorganizowanym przez Polski Czerwony Krzyż i Ligę Obrony Kraju w Rymanowie Zdroju.
Mimo formalnego spokoju wśród mieszkańców Strachociny dawało się odczuć podniecenie, podenerwowanie, uczucie niepokoju przed nadchodzącym nieszczęściem. W prasie były podawane różne wiadomości, ale prasę mało kto czytał. Aparatów radiowych lampowych było we wsi tylko kilka – posiadali je: dwór, ks. proboszcz, kierownik Kopalni i, być może, kierownik szkoły. Było także kilka aparatów kryształkowych na słuchawki – mieli je m.in.: Władysław Daszyk, Tadeusz Dubiel, Władysław Mazur, Władysław Piotrowski (mój Ojciec), Jan Radwański i Antoni Wójtowicz. Zasłyszane wiadomości przekazywano sobie z ust do ust. Już w marcu, w obliczu roszczeń Hitlera wobec Polski, zarządzono w kraju częściową mobilizację. Trzej mieszkańcy, wojskowi rezerwiści, byli żołnierze 14-go Pułku Ułanów Jazłowieckich we Lwowie, otrzymali wezwanie do odbycia ćwiczeń wojskowych. Powołano ich do „Kawalerii Zmotoryzowanej” stacjonującej w Łańcucie. Byli to: Jan Cecuła, Bronisław Galant i Jan Romerowicz. Ćwiczenia te odbywali aż do wybuchu wojny. Latem na ćwiczenia została powołana kolejna część rezerwistów. Atmosfera robiła się napięta, wyczuwano jakąś groźbę wiszącą w powietrzu.
Kierownik szkoły Marian Serwa został powołany do wojska. Na jego miejsce przybył Michał Trzciński, rodem z Mikołajowa.
Rok 1939 był rokiem „suchym”, zapowiadały się dobre zbiory. Pogoda latem była piękna, plony zbóż bardzo ładne. Niektórzy gospodarze, czując zbliżające się nieszczęście, już w sierpniu wywozili obornik na pole, wykonywali orkę. Nigdy wcześniej tego nie robili.
23 sierpnia. Ribentropp i Mołotow podpisali pakt – kolejny rozbiór Polski. W Polsce została ogłoszona powszechna mobilizacja. Powołani rezerwiści zgłaszali się do swych pułków. Wyznaczone wcześniej przez komisję zaprzęgi konne miały stawiać się do punktu zbornego w Nowosielcach. Strach padł na ludzi.
1 września. W godzinach rannych od strony Krosna było słychać głuche detonacje. Strachoczanie wychodzili z domów, zbierali się w grupki, rozmawiali, komentowali, przekazywali sobie ostatnie wiadomości. Nikt nie wiedział co oznaczają te detonacje. Ale wszyscy wietrzyli niebezpieczeństwo. Dopiero około godziny dziewiątej przyszła straszna wiadomość – Wojna !!!
c d n
CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA
LESKO, miasto Kmitów i Stadnickich
Lesko leży nad Sanem, na obszarze Gór Sanocko-Turczańskich, 12 km na południowy wschód od Sanoka. Jest stolicą powiatu leskiego. Mieszka w nim ok. 5700 osób. Lesko jako miasto powstało w XV wieku (pierwsza wzmianka w dokumentach ukazała się w 1436 r.), ale wcześniej istniała na jego miejscu wieś, która później została nazwana Posadą Leską. Było miastem prywatnym, własnością rodu Kmitów z Wiśnicza, którzy pod koniec XIV w. otrzymali wielkie nadania ziemskie nad górnym Sanem. Zasadźcą i pierwszym wójtem Leska był Filip, mieszczanin sanocki, który zrzekł się wójtostwa na rzecz właściciela Jana Kmity. Ok. 1470 r. Lesko otrzymało od Kmitów prawa miejskie i herb Szreniawa (herb Kmitów). W 1477 Jan Kmita nadal miastu prawo magdeburskie, a w 1490 r. król Kazimierz Jagiellończyk nadał miastu przywilej do organizowania dwóch jarmarków rocznie i cotygodniowych targów. Na początku XVI w. Kmitowie, po zniszczeniu przez Węgrów ich zamku w pobliskim Sobniu, przenieśli do Leska centrum administracji swych rozległych dóbr. Lesko stało się siedzibą możnego rodu i istotnym ośrodkiem gospodarczym, opartym na rzemiośle i handlu oraz stolicą wschodnich majątków Kmitów. Rozpoczęła się szybka rozbudowa miasta.
Pierwszą murowaną budowlą w mieście był kościół pw. Św. Mikołaja, dzisiaj pw. Nawiedzenia NMP, wzniesiony ok. 1530 r. W 1533 r. Stanisław Kmita wzniósł murowaną wieżę mieszkalną na terenie drewnianego zamku. Po śmierci Stanisława Kmity w 1538 r., Lesko staje się własnością jego starszego brata Piotra Kmity, znanego możnowładcy, jednej z najwybitniejszych postaci swojej epoki w Polsce. Pełnił on najwyższe funkcje państwowe, był kolejno starostą spiskim i kolskim, starostą przemyskim, kasztelanem wojnickim, kasztelanem sandomierskim, wojewodą sandomierskim, wojewodą krakowskim, starostą krakowskim, marszałkiem nadwornym i marszałkiem wielkim koronnym. Był znanym mecenasem sztuki, otaczał się pisarzami i uczonymi. Piotr dbał o Lesko. M.in. rozpoczął budowę murowanego zamku i wybudował cerkiew. (budowę zamku rozpoczęto w 1538 r.) W 1550 r. uzyskał u króla Zygmunta Augusta dla Leska dwa przywileje: w jednym potwierdził on dwa jarmarki i dodał trzeci, a w drugim zwolnił miasto od podatków. Zatwierdzony został także statut cechów leskich i utworzony specjalny sąd dla „beskidników”, czyli zbójców napadających na podróżujących kupców. Za czasów Piotra Kmity w mieście powstała szkoła parafialna. Przyrost ludności spowodował, że już w połowie XVI w. trzeba było powiększyć obszar miasta i powstał nowy rynek z ratuszem.
W 1553 r. zmarł bezpotomnie Piotr Kmita i Lesko przeszło w ręce Stadnickich także herbu Szreniawa. Pod rządami Stadnickich miasto przeżywało okres największego rozwoju, trwający do połowy XVII wieku. Pod koniec XVI wieku istniało tu 11 cechów rzemieślniczych obejmujących około 40 specjalności. W Lesku działały dwa kościoły rzymsko-katolickie, dwie cerkwie oraz synagoga. Miasto posiadało wały obronne, zwodzone mosty w głównych bramach – Lwowskiej i Węgierskiej. Był tu wodociąg, wybrukowany rynek, prawo składu win węgierskich, co przynosiło wówczas wysokie dochody. Stadniccy rozbudowali zamek, obniżyli wieżę i dobudowali korpus w stylu renesansowym z attyką. Zamek otoczony był częściowo murem, a częściowo parkanem. Funkcje murów obronnych pełniły także wysokie budynki zamkowe. Obok znajdowały się zabudowania gospodarcze ogród oraz zwierzyniec. W połowie XVII w. Lesko było u szczytu pomyślności i liczyło wtedy 1500 mieszkańców. Domy w okolicach rynku były już murowane, co świadczyło o zamożności mieszkańców.
Wojny XVII wieku szczęśliwie ominęły Lesko, dopiero w 1704 r., podczas najazdu Szwedów miasto zostało zajęte przez oddziały szwedzkie Magnusa Stenbocka i ograbione. Przy opuszczaniu miasta Szwedzi spalili je. W rok później, w czasie zarazy zmarło kilkuset mieszkańców. Zamek odbudowano już w 1712 r., ale miasto przez 40 lat po spaleniu nie mogło się podnieść z upadku. Na prośbę właścicieli w 1744 król August III obdarzył Lesko przywilejem pozwalającym na organizowanie 4 jarmarków. Do ok. 1713 r. miasto było w posiadaniu Stadnickich. Z biegiem lat jako wiano Teresy ze Stadnickich przeszło na jej męża Józefa Kantego Ossolińskiego – chorążego wielkiego koronnego. Za jego czasów miało miejsce częściowe odrodzenie gospodarcze miasta. 29 czerwca 1768 r. Jakub Bronicki – marszałek sanocki otrzymał na potrzeby Konfederacji Barskiej od Józefa Kantego Ossolińskiego wsparcie w postaci oddziału milicji nadwornej, oraz broni i amunicji. Ludność miejscowa wspierała konfederatów. Przechodzące przez Lesko wojska rosyjskie ograbiły i zniszczyły miasto. Poprzez córkę Józefa Kantego, Mariannę Ossolińską, która wyszła za mąż za Józefa Jana Wandalina Mniszcha, miasto na krótko weszło w posiadanie znanego rodu Mniszchów, a po ślubie Julii Teresy Wandalin-Mniszech z Ksawerym Franciszkiem Krasickim, w ręce Krasickich. Własnością Krasickich pozostawało Lesko aż do roku 1944.
W 1772 r. Lesko znalazło się w zaborze austriackim. Austriacy umieścili w Lesku (a nie w Sanoku!) siedzibę cyrkułu Nie przyniosło to jednak większych korzyści gospodarczych dla miasta. W 1785 r. miał miejsce pożar zamku, po którym popadł on w ruinę W 1809 wojska Księstwa Warszawskiego, dowodzone przez księcia Józefa Poniatowskiego, wkroczyły na ziemie zaboru austriackiego. Właściciel miasta, Ksawery Franciszek Krasicki zorganizował oddział z Leska i dowodził nim w wojnie polsko-austriackiej, m.in. w czerwcu, brał udział w ostatniej obronie zamku sanockiego przed wojskami austriackimi. Powolny rozwój miasta nastąpił dopiero w połowie XIX wieku. Powstały niewielkie zakłady przemysłowe. Zaczęła się odbudowa zamku nad którą czuwał Wincenty Pol – poeta, patriota i etnograf, który po odrestaurowaniu części, według własnego planu, zamieszkał w nim w połowie 1839 r.
Od 1855 r. miasto, po reformie administracyjnej, zostało siedzibą powiatu. Spowodowało to większe ożywienie gospodarcze. Niestety, decyzja Krasickich z 1872 roku, którzy nie zgodzili się na przeprowadzenie przez nadrzeczną część parku zamkowego linii kolejowej, wywarła ujemny wpływ na dalszy rozwój Leska. Pierwsza Węgiersko-Galicyjska Kolej żelazna znalazła się trzy kilometry od miasta. W II połowie XIX wieku Lesko, a szczególnie Zamek, był ośrodkiem towarzysko – intelektualnym regionu. Przed każdymi wyborami sejmowymi zjeżdżała tu szlachta sanocka. Krasiccy utrzymywali żywe kontakty z wieloma działaczami patriotycznymi i twórcami kultury. Edmund Konrad Ignacy Krasicki – uczestnik powstania 1831, jego syn Ignacy Krasicki – byli działaczami patriotycznymi. W 1878 r. miasto nawiedziła epidemia cholery, a w 1886 r. olbrzymi pożar zniszczył 134 domy, w tym wszystkie wokół rynku i przy obecnej ulicy Unii Brzeskiej. Odbudowano je już jako murowane. Na początku XX wieku w Lesku znajdowała się m.in. tartak, pierwsza w tym rejonie parowa fabryka konserw, rafineria ropy naftowej ”Bracia Dym” i fabryka smarów.
W czasie I wojny światowej przez Lesko przechodziły oddziały rosyjskie i austro-węgierskie. Rosjanie wycofując się z miasta podpalili zamek. Lesko będąc zapleczem frontu poniosło dotkliwe straty materialne. Liczba zabitych w okolicach Leska w I wojnie światowej była tak wielka, że utworzono nowy cmentarz wojenny. W 1921 ok. 63% ogółu ludności (ok. 2400) stanowili Żydzi. Do 1931 r. miasto nosiło nazwę Lisko, zmienioną następnie na Lesko. Wojnę upamiętnia też znajdujący się naprzeciw ratusza obelisk z 1934 r. W okresie międzywojennym zamek odbudował August Krasicki. We wrześniu 1939 r. pod Leskiem walki obronne z nacierającymi wojskami niemieckimi toczyła 3 Brygada Górska dowodzona przez płk. Jana Kotowicza, wchodząca w skład grupy operacyjnej gen. bryg. Kazimierza Orlika-Łukoskiego. W dniu 9 września 1939 r. przez Lesko do Ustrzyk wycofywali się żołnierze batalionu Obrony Narodowej Sanok (dowódca batalionu kpt. Tadeusz Kuniewski) i toczyli walki w celu opóźnienia marszu Niemców na wschód. 28 września wojska niemieckie wycofały się z miasta, zgodnie z planem rozbioru Polski ustalonym w pakcie Ribentrop – Mołotow i miasto zostało zajęte przez Armię Czerwoną . Lesko okupowane było przez wojska sowieckie i stało się miastem nadgranicznym z granicą sowiecko-niemiecką wzdłuż Sanu. Sowieci wybudowali w mieście linię betonowych bunkrów nadgranicznych. Zamek stał się siedzibą dowództwa garnizonu a jego wyposażenie uległo całkowitej dewastacji. Miasto oraz okolice weszły w skład obwodu drohobyckiego, a Lesko zostało siedzibą rejonu. Sowiecka okupacja Leska trwała do 22 czerwca 1941. Lesko zostało zdobyte przez oddziały słowackie współdziałające z Niemcami.
Po przejęciu Leska przez Niemców 27 czerwca 1941, zamek stał się siedzibą niemieckiego dowództwa garnizonu. Niemcy utworzyli na terenie miasta przejściowe getto, z którego kierowali żydowskich mieszkańców do obozu pracy przymusowej w Zasławiu, który powstał na terenie dawnej fabryki celulozy. W rzeczywistości był to obóz zagłady przez który przeszło 15 tysięcy Żydów z całych Bieszczadów (w tym ok. 2,5 tysiąca Żydów z Leska), z czego 10 tysięcy hitlerowcy zamordowali na miejscu, a 5 tysięcy wywieźli do Bełżca. Egzekucje odbywały się w lasku zwanym „Malinki”.
Zajęcie miasta przez Armię Czerwoną 15 września 1944 r. nie przyniosło pokoju. Działania Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), wysiedlenia ludności ukraińskiej do ZSRR, Akcja „Wisła”, a także bliskość granicy z ZSRR, zatrzymały rozwój miasta na całą dekadę. Dopiero po zmianach granicznych w 1951 r. i odzyskaniu przez Polskę rejonu Ustrzyk Dolnych, a także wdrożeniu przez rząd specjalnego programu zasiedlania i zagospodarowania Bieszczadów, od połowy lat 50. rozpoczął się stopniowy rozwój miasta. W latach 1972 - 1975 Lesko stało się na krótko siedzibą największego w Polsce pod względem powierzchni, powiatu bieszczadzkiego. Obejmował on także dzisiejszą gminę Sanok, łącznie ze Strachociną. Miasto Sanok z Zagórzem i kilkoma wioskami tworzyło tzw. Wielki Sanok, który był enklawą, na prawach powiatu, w powiecie bieszczadzkim. W tym okresie powstał Zakład Przemysłu Meblowego. Powstał także okazały biurowiec Powiatowej Rady Narodowej przy południowej pierzei rynku. W latach 1975 – 1998 Lesko należało do województwa krośnieńskiego. W wyniku wprowadzonej 1 stycznia 1999 r. reformy administracyjnej Lesko znalazło się w granicach powiatu bieszczadzkiego z siedzibą w Ustrzykach Dolnych. Po licznych akcjach protestacyjnych od 1 stycznia 2002 r. przywrócono powiat leski.
Piłkarze Górnika Strachocina, grający w krośnieńskiej lidze okręgowej, uratowali się przed spadkiem w sezonie 2012/13, ale w nowym sezonie spisują się słabo. Po 15 kolejkach zajmowali ostatnie miejsce w tabeli. W takiej formie raczej nie mają szans na utrzymanie się w tym sezonie w lidze okręgowej.
Najlepsze drużyny piłkarskie Podkarpacia, występujące w grupie lubelsko-podkarpackiej III ligi, grają w tym sezonie nie najlepiej. Karpaty Krosno po 16 kolejkach zajmowały 10-te miejsce w tabeli, a Stal Sanok była 16-ta, czyli przedostatnia, zagrożona spadkiem. Na szczęście różnica punktowa pomiędzy Stalą a drużynami ją wyprzedzającymi nie była duża. Drużyna Czarni Jasło nie utrzymała się w poprzednim sezonie w III lidze. Występuje teraz w IV lidze podkarpackiej, na razie bez większych sukcesów. Zajmowała w tabeli 12 miejsce, wyprzedzają ją nawet wiejskie drużyny, Cosmos Nowotaniec i LKS Pisarowce.
Drużyna hokejowa Ciarko Stali Sanok w tym sezonie jest wielką niewiadomą. Przed sezonem 2013/14 opuściło ją aż 18 zawodników, pozostał tylko jeden reprezentant Polski. Ale w pierwszym meczu pokonała Oświęcim na jego lodowisku aż 7:0. Później było różnie. Obok cennego zwycięstwa nad super-teamem z Krynicy przydarzały się Sanoczanom przykre wpadki. Po 16-tu meczach sezonu zasadniczego Ciarko znajduje się na czwartym miejscu, ale do drugiej Cracovii traci tylko 4 punkty. Nad piątym GKS Tychy ma 6 punktów przewagi.
Kobieca drużyna siatkówki PWSZ Karpaty MOSiR KHS Krosno na razie nieźle sobie radzi w I lidze. W II lidze siatkówki mężczyzn (grupa 6 – małopolsko-podkarpacka) Podkarpacie reprezentują w tym sezonie dwie drużyny – PWSZ Karpaty MOSiR KHS Krosno i TSV Mansard Sanok. Po czterech kolejkach drużyna z Krosna jest liderem prawie z kompletem punktów, niestety, beniaminek z Sanoka nie wygrał dotychczas nawet seta i jego szanse na utrzymanie się w II lidze są małe.
Nieźle spisuje się w drużynie piłkarskiej OKS Olesno, grającej w IV lidze opolskiej, Bartosz Kowalczyk, wnuk Anny z Błaszczychów-Piotrowskich. Bartosz jest najlepszym strzelcem w drużynie, która należy do ścisłej czołówki IV ligi. 24-letni Bartosz ma już za sobą występy w I-ligowym MKS Kluczbork. Kontuzje przerwały jednak jego dobrze rozwijającą się karierę piłkarską. Bartosz ukończył studia prawnicze i ograniczył swoją grę w piłkę nożną do występów w niższej klasie rozgrywkowej w klubie z rodzinnego miasta.
Nasz usportowiony senior, Zygmunt Ćwiąkała z Bytomia (73 lat), syn Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich, miał w tym roku gorszy sezon tenisowy. Powodem była bolesna kontuzja nogi. Początek sezony nie zapowiadał tego, po mistrzostwach Europy w Sofii w rankingu światowym w swojej kategorii wiekowej był na 31 miejscu. W turnieju w Pradze (podczas „powodzi stulecia” w Czechach), trochę pechowo przegrał w ćwierćfinale z zawodnikiem, z którym wielokrotnie wygrywał. Już podczas tego turnieju zaczął odczuwać ból w nodze, ale nie poddawał się. W turnieju w Karlowych Varach w deblu dotarł do finału. W Mistrzostwach Polski w Sopocie, mimo odczuwanego bólu, osiągnął finał w singlu, ale meczu finałowego nie mógł kontynuować. Kontuzja nie pozwoliła mu na treningi, mimo tego próbował jednak startować w turniejach. W Warszawie doszedł nawet do finału, ale ból i zaległości treningowe nie pozwoliły mu na wygraną. Wziął nawet udział w Mistrzostwach Świata w Austrii, ale bez większych sukcesów. Po sezonie jest 79-ty na świecie w singlu i 41-ty w deblu.
Robert Drak z Krakowa, mąż Moniki z Dąbrowskich, córki Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich, razem z 15 członkami Akademickiego Klubu Turystyki Kajakowej „Bystrze” z Krakowa pokonał w sierpniu w tym roku słynny Grand Canyon rzeki Kolorado w USA. Robert, miłośnik sportów ekstremalnych, od lat uprawia kajakarstwo górskie (podobnie jak żona Monika i synowie, Cezary i Maksymilian). Brał udział w wielu spływach na rwących i burzliwych rzekach w różnych stronach świata. Ale ten spływ był wyjątkowym wyzwaniem, ukoronowaniem jego wyczynów w tej dziedzinie. Klub „Bystrze” wystąpił o pozwolenie na spływ Wielkim Kanionem w 1994 roku. Był wtedy wśród 5,5 tys. chętnych. Doczekał się pozwolenia po 19 latach czekania w kolejce. W powszechnej opinii Grand Canyon jest jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Ma blisko 450 km długości, w najgłębszym miejscu 2133 m głębokości, w najwęższym miejscu jedynie 36 m szerokości lustra wody. Rzeka na tym odcinku ma wiele bystrzyc (tzw. „rapidów”), gdzie woda gwałtownie przyśpiesza, kłębi się, kotłuje, wybucha potężnymi gejzerami. Towarzyszy temu potworny huk i gęsta chmura kropel. Pokonanie takiego miejsca wymaga ogromnej siły, zręczności i doświadczenia. Krakowska ekipa (8 kajaków i 4 pontony) musiała pokonać blisko setkę takich „rapidów” (w tym 10 bardzo trudnych), w doskonałym stylu, bez wywrotek. Procentowały wieloletnie, żmudne przygotowania nie tylko na sztucznym torze w Krakowie, ale także na górskich karpackich rzekach.
Informacje o wyprawie, zdjęcia, filmy można znaleźć w witrynie "Grand Canyon Colorado 2013". O wyprawie pisał krakowski "Dziennik Polski".
19 czerwca br. otrzymaliśmy widokówkę od Eugeniusza Berbecia-Piotrowskiego z Humnisk k. Brzozowa z pozdrowieniami i miłymi słowami o zmarłym seniorze, Stanisławie Berbeciu-Piotrowskim ze Strachociny. Eugeniusz żałuje, że nie wiedział o pobycie wujka w szpitalu w Brzozowie. On mieszka w odległości 800 m od szpitala (Brzozów i Humniska łączą się, nie ma przerwy w zabudowie – red.), w którym umarł Stanisław. Pisze Eugeniusz, że zmarły „był dla niego jak ojciec”. Dziadek Eugeniusza, Jan Berbeć-Piotrowski, i ojciec zmarłego Stanisława, Władysław Berbeć-Piotrowski, byli rodzonymi braćmi, synami Marcina Berbecia-Piotrowskiego ze Strachociny i Marianny z Kucharskich. Eugeniusz często odwiedzał rodzinę Berbeciów w Strachocinie. Przesłana widokówka jest bardzo ciekawa, przedstawia zabytki Brzozowa, o których pisaliśmy w numerze 11 „Sztafety” – ratusz, kolegiatę Przemienienia Pańskiego, budynek „Sokoła”, barokowe kolegium Mansjonarzy obok kolegiaty, a także zabytkowe kościoły w okolicy Brzozowa – w Starej Wsi, Haczowie, Bliznem (także pisaliśmy o nich w „Sztafecie”), Golcowej i cerkiewkę w Uluczu. Dziękujemy panie Eugeniuszu.
Od Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna, naszego stałego współpracownika, autora wspomnień z czasów szkolnych, otrzymaliśmy tym razem obszerny list związany z obchodami 90-lecia Krośnieńskich Hut Szkła, z którymi był on związany zawodowo przez 32 lata. Do listu pan Zbigniew dołączył dwa piękne albumy – jeden obrazujący historię KHS widzianą oczami znanego krośnieńskiego rysownika i malarza Krzysztofa Brynieckiego, drugi przedstawiający najpiękniejsze wyroby szkła artystycznego i użytkowego produkowane przez KHS w okresie ostatnich 60-ciu lat. Niestety, z prozaicznych względów – poligrafia i objętość – nie jesteśmy w stanie zaprezentować tych albumów w naszym biuletynie.
Krośnieńskie Huty Szkła powstały w 1923 roku. Inwestorem była spółka akcyjna Polskie Huty Szkła z Krakowa. Zakład wybudowano na terenie wykupionej przez spółkę części majątku dworskiego Cecylii z Potockich Kaczkowskiej. Pierwszych hutników sprowadzono z różnych stron Europy – m.in. ze Śląska, Rumunii, Żółkwi pod Lwowem. Pierwsza produkcja ruszyła w 1924 roku. Nowi pracownicy systematycznie uczyli się fachu szklarskiego. Huta stała się ważną częścią życia miasta Krosna, z roku na rok zyskiwała coraz większe uznanie w całym kraju. W 1929 roku otrzymała złoty medal od ministra Kwiatkowskiego na wystawie w Poznaniu. Rozwój zakładu przerwała II wojna światowa. Niemieccy okupanci utrzymali produkcje szkła gospodarczego, ale w 1944 roku, wycofując się, wywieźli maszyny i spalili zakład, niszcząc go praktycznie całkowicie. Krośnieńscy hutnicy nie załamali się jednak, szybko odbudowali hutę i już 20 stycznia 1945 roku wykonali pierwszy produkt – szkiełka do lamp naftowych nr 8! W 1945 roku w zakładzie pracowało 267 osób. W kolejnych dziesięcioleciach systematycznie odbudowywano i rozbudowywano zakład. W 1953 roku wyeksportowano pierwsze wyroby po wojnie – do Wlk. Brytanii, Brazylii i Kanady. W latach 1955 - 60 wybudowano na gruntach wsi Polanka hutę szkła technicznego.
W 1958 roku huta została przekształcona w przedsiębiorstwo państwowe Krośnieńskie Huty Szkła. W 1962 oddano do użytku kolejną inwestycję – hutę szkła gospodarczego „Krosno II”, a w 1967 do krośnieńskiego przedsiębiorstwa włączono hutę szkła w Jaśle. KHS stały się zdecydowanym liderem w swojej branży w Polsce. Systematycznie unowocześniano produkcję w zakładach. Wprowadzano automatyczne linie produkcyjne, ale jednocześnie ciągle produkowano wiele wyrobów ręcznie, nie tylko artystycznych ale i użytkowych. Cieszyły się one dużym popytem na rynkach światowych. W krośnieńskiej hucie pracowało wielu wybitnych projektantów, niektórzy z nich zdobyli światową sławę. Wyroby Krosna stały się ozdobą wielu polskich domów, i nie tylko. KHS wykonywały zamówienia na szkło m.in. dla królowej brytyjskiej, szacha Iranu, króla Hiszpanii, cesarzowej Japonii. Atutami wyrobów krośnieńskich były wzornictwo i czystość oraz przeźroczystość szkła. Pan Zbigniew ma szczególnie duży sentyment właśnie do tej najstarszej części KHS, zakładu „Krosno I”, gdzie produkowano najpiękniejsze wyroby i gdzie przepracował 22 lata. Jak pisze, był to zakład o niepowtarzalnej atmosferze. Działo się tak dzięki wieloletniemu kierownikowi mgr Smykowi. Pracował on w hucie od 1945 roku, po demobilizacji z wojska. Pochodził z Kresów wschodnich, spod litewskich Trok. Uczciwy i wspaniały człowiek. Miał we krwi „imprezowanie”. No i ten język – wchodząc na zakład każdego dnia witał się: „… ceść dziewcyny, jak się cujes… daj buźki”. Albo „… Rysiek – dawaj tu kałamaszku …”. Taka swobodna, niezwykle serdeczna atmosfera panowała na co dzień. Ten stan rzeczy starałem się kontynuować potem i ja – dodaje Zbigniew. Ten fenomen istniał tylko na tym Zakładzie. Określało się to po prostu „specyfiką Rzeczpospolitej Jedynki”. Niestety, w 2006 roku, po 83 latach swego żywota KHS „Krosno I” zostało wyłączone z produkcji a historyczną hutę (centrum krośnieńskiego hutnictwa) wystawiono na sprzedaż. Był to początek schyłku wielkości KHS. Obecnie w całym przedsiębiorstwie pracuje około 2200 osób, tyle ile w latach 90-tych pracowało tylko w zakładzie „Krosno I”. 22 czerwca br. w budynku Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie odbyły się uroczystości jubileuszowe z okazji 90-lecia KHS „Krosno” S.A. Na uroczystość zapraszał syndyk Marek Leszczak i dyrektor generalny Dariusz Gawroński. W uroczystości wzięło udział kilkaset osób. Po części oficjalnej odbyła się część artystyczna, którą prowadził znany konferansjer Artur Andrus. Później był bankiet, podczas którego wspominano dawne lata pełne chwały KHS. Nie obyło się bez refleksji i obaw o obecną sytuację KHS. Dyrektor Gawroński optymistycznie przedstawiał bieżącą sytuację kończąc swoje wystąpienie hasłem: „Krośnieńskie Huty Szkła istniały, istnieją i będą istnieć.” Oby te słowa spełniły się.
Od Marka Piotrowskiego „spod Mogiły” z Krakowa, zdeklarowanego Krakusa, ale nie zapominającego o swoim rodzinnym mieście, otrzymaliśmy przesyłkę mailową z załączonym plakatem Światowego Zjazdu Sanoczan w 2014 r. o następującej treści:
„Zapewne słyszeliście że w przyszłym roku odbędzie się Światowy Zjazd Sanoczan. Załączam oficjalny plakat promujący to wydarzenie. Proszę umieście go na swoich portalach jak również roześlijcie do wszystkich znajomych. Zapraszam Wszystkich na to spotkanie.” Leszek Błaszczak
Dziękujemy za przesyłkę i przypomnienie o cennej inicjatywie Sanoczan. Poniżej zamieszczamy plakat Zjazdu.
Zjazd ma witrynę internetową o adresie: http://zjazd.sanok.pl/ gdzie można znaleźć np. program Zjazdu (na razie projekt programu) i inne aktualne informacje.
14 października 2013 r. w Dąbrowie Górniczej urodziła się Alicja Piotrowska, córka Marty i Pawła Błaszczychów-Piotrowskich. Alicja ma starszą siostrzyczkę Natalię, urodzoną 18 czerwca 2005 roku. Paweł jest synem Marka ze Stalowej Woli, wnukiem Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego ze Strachociny.
Poniżej kontynuujemy prezentację „drzewek” genealogicznych poszczególnych rodzin, uzupełnionych na podstawie informacji, które otrzymaliśmy od Zarządu Stowarzyszenia. Czytelników prosimy o ewentualne uwagi i poprawki.
„Drzewko” genealogiczne potomków Józefa Daszyka, syna Jana i Katarzyny z Szumów-Piotrowskich:
Potomkowie Tadeusza Wójtowicza, wnuka Sebastiana Woytowicza i Agnieszki Szum-Piotrowskiej, noszący przydomek „Ślusarzy”:
p align="justify"> Potomkowie Piotra Radwańskiego, syna Anieli z Fryniów- Piotrowskich:
p align="justify"> Od Anny Adamiak z Sanoka, wnuczki Katarzyny z Giyrów-Piotrowskich, córki Stanisława Adamiaka „Pączka”, otrzymaliśmy garść informacji, głównie genealogicznych, o rodzinie Adamiaków „Pączków”. Syn Anny, Artur jest studentem Politechniki Krakowskiej, w Krakowie studiuje także jego kuzyn Damian, syn Ewy. Poniżej „drzewko” genealogiczne potomków Stanisława:
1. Zatarte ślady - Józef Fryń-Piotrowski
Poniżej przedstawiamy ciekawą relację z wycieczki do Kijowa, Lwowa i innych miejsc na Zachodniej Ukrainie, w której uczestniczył Józef Fryń-Piotrowski z Grybowa z rodziną. Relacja ta pełna jest odniesień historycznych - tereny zachodniej Ukrainy, szczególnie Galicji, to ziemia z której przybyło w XVII wieku wielu przodków mieszkańców Strachociny, w tym przodek Piotrowskich. Niewykluczone, że nasz domniemany przodek, Alej Mirza Piotrowski, kniaź Aleksander z tradycji rodzinnej, biorąc udział w walkach z Kozakami Chmielnickiego, bywał także w Kijowie i okolicy, tyle że czas zatarł ślady tego, zarówno w terenie jak i w pamięci jego potomków.
Samochody podjeżdżały do autobusu stojącego na słabo oświetlonym o tej porze placu-parkingu, przed wielkim supermarketem. Wysiadali z nich zaspani podróżni. Wyciągali z bagażnika podręczne torby i podchodzili do oczekujących grupek. Poranne pozdrowienia i podstawowe pytanie: Czy to tym, groźnie wyglądającym autobusem pojedziemy? Z ciemności pada odpowiedź: Tak, tym, a Ci przerażający wojowie, kryjący się za palisadą, to tylko reklama archeologicznego skansenu. Chwila olśnienia, przebłysk wiedzy: Jest takie miejsce w Polsce, zwane Karpacką Troją. Znajduje się koło Jasła. W przewodnikach turystycznych określa się je jako obiekt o szczególnej wartości historycznej i kulturowej, wart zwiedzenia. Już wiem, że pojadę nie tylko antycznym pojazdem, ale i w towarzystwie "Trojan", którzy nieprzychylnie spoglądają z okien autobusu.
Podchodzę do dwóch funkcyjnych (bo w czerni), stojących przed przednim wejściem i przedstawiam się. Miłe zaskoczenie: Panowie są kapitanami tego drogowego statku. Od ich formy, kultury i umiejętności zawodowych będę uzależniony przez kilka następnych dni. Udaje mi się pozyskać ich zaufanie. Wpuszczają mnie do środka, bym mógł zająć sobie miejsce. Widzę, iż większość foteli w przedniej części autobusu już zajęta, ponieważ na podwójnych siedzą pojedyncze osoby. Nawet małżeństwa zajmują sąsiadujące ze sobą podwójne siedzenia. Już wiem, że podczas podróży będę mógł poczynić interesujące, socjologiczne obserwacje odnośnie powiązań towarzyskich i stażu małżeńskiego uczestników tej mało sympatycznie zapowiadającej się wycieczki. Wysiadam więc, by przekazać swoim znajomym oczekiwaną informację, że będziemy zajmować wolne miejsca w tyle pojazdu, tuż nad głośno pracującym silnikiem, z widokiem do tyłu. Informacja ta wzbudza naturalną radość: "gorzej nie może być". Radośnie głośni zwracamy uwagę przewodnika - pilota i jego asystentki, którzy podchodzą do naszej wesołej grupy. Wzajemnie się przedstawiamy i interiorystycznie oceniamy. Podczas wymiany okolicznościowych uwag, zauważam, że Pan Waldek i Pani Olimpia szczęśliwie, ciekawie i profesjonalnie poprowadzą nas do celu, którym są Kresy Wschodnie.
Mężczyzna zapewnia nas, że program jest ciekawy, ambitny i dobrze przygotowany przez stronę polską. Wsiadamy więc i zajmujemy niezagospodarowane przez "Trojan" miejsca, w tylnej części autobusu. Przypadek sprawia, że pani Olimpia zajmuje to obok mnie, ale po drugiej stronie przejścia. Przyglądam się jak układa na wolnym fotelu swoje aparaty fotograficzne i podręczny bagaż. Wnioskuję więc, że jest fotoreporterką i politycznym opiekunem grupy, przy tym szalenie kontaktową, inteligentną i nieprzyzwoicie ładną, w sumie atrakcyjną młodą kobietą. Moje pierwsze estetyczne obserwacje, brutalnie przerywa Pan Waldek, który w imieniu biura turystycznego serdecznie wita uczestników wycieczki. Przy okazji przedstawia kierowców, ale asystentkę przemilcza. Podaje również przebieg trasy i "odtrąbia" odjazd (bez sprawdzenia listy obecności), słowami: "skoro wszyscy wsiedli, możemy jechać".
Ruszamy więc w szeroki świat. Droga po stronie polskiej - wąska i kręta, ale o dobrej nawierzchni, a na dodatek o tej porze nocnej zupełnie pusta. Połykamy więc te skromne 60 km w niespełna godzinę. Pierwszy przystanek w granicznym mieście powiatowym, kojarzącym się każdemu z dzielnym wojakiem z powieści Haszka. Mamy stąd zabrać jednego uczestnika wycieczki, którym okazuje się być urocza, energiczna i wesoła Ania. Po jej wejściu na pokład, w autobusie zrobiło się cieplej, weselej i przyjemniej. Wniosła wzorem Szwejka zwykłą spontaniczną radość życia i wiele ożywienia, przełamując niespodziewanie przygnębiający, egoistyczny nastrój. Takiej uczestniczki nam było trzeba - komentował jej zachowania Pan Waldek. W zupełności zgadzam się z nim, tym bardziej, że Ania zajmuje zwolnione przez sprzęt fotograficzny miejsce, obok ożywionej porannym słońcem reporterki.
Przed nami granica państwa. Odprawa paszportowa i celna. Mamy jednak szczęście, na parę kilometrów przed przejściem granicznym, polscy strażnicy kierują nas na pas autobusowy. Wolno podjeżdżamy, mijając po drodze sznur samochodów ciężarowych, które oczekują na odprawę. Jest ich dużo, dziesiątki, setki. Przykry widok wymęczonych kierowców, ale tak wygląda ruch na wschodniej granicy Wolnej Europy. Ukradkiem spoglądam na moją sąsiadkę Sylwię i dostrzegam Jej przerażenie. Ona jest za delikatna na dzisiejszą rzeczywistość. Do autobusu wchodzą pogranicznicy i zabierają paszporty, a po sprawdzeniu w komputerze zwracają je. Podjeżdżamy kilka metrów do strefy ukraińskiej. Procedura podobna; paszporty, głębokie przenikliwe spojrzenie w oczy, stempel i zwrot, a sympatyczna celniczka życzy nam udanego, szczęśliwego pobytu na ukraińskiej ziemi. Dobrze znający historię stosunków polsko-ukraińskich Daniel P. szepce: "na polskiej ziemi".
Następne 80 km mija bez przeszkód, w ciszy porannej drzemki, którą ponownie zakłóca Pan Waldek, radośnie oznajmiając, że zbliżamy się do Lwowa. To bez wątpienia piękne miasto. Zostało założone w połowie XIII w. przez księcia halicko-wołyńskiego Daniela, który nadał mu nazwę na cześć swojego syna Lwa. Od samego początku, ze względu na lokalizację, stanowiło mieszankę rozmaitych kultur, religii i zwyczajów. Zamieszkiwali je między innymi: Polacy, Żydzi, Rusini, Ormianie, Włosi, Węgrzy, Niemcy, Tatarzy. Wzmianka o przodkach dla mnie i mojej siostry była bardzo miła - każdy pozostawił tutaj coś po sobie. W skromnym zakresie zobaczymy to w drodze powrotnej, ponieważ planujemy krótkie zwiedzanie, taki sentymentalny powrót do Lwowa. Południowo- wschodnią obwodnicą, wybudowaną na Euro 2012 zmierzamy do autostrady? (według mnie drogi szybkiego ruchu) Lwów - Kijów. Mijamy nie ukończone jeszcze rozjazdy do polsko brzmiących miejscowości; Złoczów, Brody, Krzemieniec, Dubne, Równe, Żytomierz. Szczególne wrażenie wywarło na mnie Równe, miasto, w którym w latach 30-tych ubiegłego wieku stacjonował mój ojciec, strzegąc wschodniej granicy Rzeczypospolitej, ustanowionej w 1366 r. przez króla Kazimierza III Wielkiego na wołyńskich rzekach Sołeniówka i Styr.
Nasz przewodnik dla przybliżenia i utrwalenia tamtych wydarzeń, proponuje zwiedzenie zamku w Olesku, perły dawnej architektury obronnej. Zbudowany został na wysokim wzgórzu, pośród mokradeł, w pobliżu miasteczka Olesko, na ziemi Lwowskiej. Warto zaznaczyć, że w XV – XVII w. zachodnio-ukraińskie ziemie doznawały częstych napadów ze strony krymskich Tatarów, z których wywodzi się nasz Ród. Bardzo wyniszczające okazały się najazdy w latach 1474, 1488, 1491 i 1512. W tych czasach zamek oleski należał do systemu obronnych budowli rozsianych na ziemiach wołyńskich, należących do Korony Polskiej, i odgrywał ważną rolę w walkach z mongolsko-tatarskimi najeźdźcami. W 1512 r. między Buskiem i Oleskiem stała obozem (koszem) horda tatarska wyjątkowa wyniszczająca okoliczne wsie i miasteczka. Mnóstwo ludzi uprowadzano w jasyr, a podczas jednego z takich ataków padł także zamek w Olesku. W następnych latach, obiektem wymagającym odbudowy, władała rodzina bojarów wołyńskich Daniłowiczów, której przedstawiciel Jan odegrał nader ważną rolę w odbudowie i rozbudowie posiadłości oleskiej. Rekonstrukcję zamku Jan Daniłowicz przeprowadził na przełomie XVI/XVII wieku. W trakcie przebudowy umiejętnie i nadzwyczaj harmonijnie połączono dawne obronne mury z nowymi budowlami (pomieszczeniami mieszkalnymi, reprezentacyjnymi, obszernymi salami i bramą wjazdową, zwieńczoną wysoką wieżą), tworząc w ten sposób okazałą rezydencję magnacką i mocną twierdzę. Zamek nabył wówczas niemal tych samych zarysów, które oglądamy dziś. W burzliwej historii zabytku, warte odnotowania są wydarzenia z 1629 r., w którym to córka dziedzica zamku - Teofila, urodziła przyszłego króla Polski Jana III Sobieskiego, zwycięzcę w słynnej bitwie pod Wiedniem i wybawiciela Europy od tureckiej nawały, a prawnuka wybitnego wodza Rzeczpospolitej, hetmana wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego.
Oto jak wspomina swoje urodziny sam Jan Sobieski: „urodziłem się w Olesku, w zamku na wysokiej górze, o milę od Białego Kamienia, gdzie też król Michał się narodził” (król Michał Korybut Wiśniowiecki). Tak więc Ziemia Oleska wydała dwóch królów Rzeczpospolitej. W następnych latach i wiekach (lepiej lub gorzej) zamkiem władali nowi właściciele, znane rody magnackie; Koniecpolscy, Rzewuscy, Lityńscy, Zielińscy. Ostatecznie wiek XIX okazał się okresem powolnego popadania zamku w ruinę, aż do roku 1882, kiedy to weszła spółka akcyjna, której członkami byli między innymi książęta: E. Sanguszko, W. Czartoryski i słynny malarz Jan Matejko. Specjalna komisja uznała, że budowla, pomimo zniszczeń nadaje się do restauracji i zaleciła wykonanie remontu dachu, komnat oraz konserwację zgromadzonych dzieł sztuki. Niestety z powodu braku środków prace nie zostały ukończone, a w latach I i II wojny światowej nawet to, co udało się wtedy odnowić, zostało ponownie znacznie zniszczone.
Dopiero w latach 1960-1970 podjęto szeroko zakrojone prace restauratorskie, przywracające zamkowi wygląd, który miał pod koniec XVIII wieku. W odnowionych wnętrzach eksponowane są dziś dzieła sztuki, kultury i malarstwa z XIV do XVIII w., pochodzące z ziem zachodnio-ukraińskich. Uwagę zwiedzających przykuwa obraz „Bitwa pod Wiedniem” Martina Altomontiego z 1692 r. – ogromne płótno o wymiarach 7,65 x 7,31 metra. Niestety nie wszystko, co znajdowało się w zamku pod koniec XVIII w zachowało się do naszych dni lub zostało odnowione. Na przykład pod koniec XVII w. bardzo okazale wyglądał wjazd do zamku. Według „Zamku w Olesku” - publikacji R. Sołomki, A. i D. Czobitów: „droga wznosiła się na marmurowych arkadach. Arkady od zamku oddzielał głęboki rów – przepaść, nad którą przerzucano zwodzony most. Nad podwójną bramą wznosiła się kamienna wieża (stojąca do dziś) z wbudowaną w nią prostokątną płaskorzeźbą, wypełnioną bogatą kompozycją zwierzęcą, ludzką i chimeryczną (symboliczną). Pośrodku rzeźby umieszczono ozdobny kartusz z tarczami herbowymi rodów; Sas, Topór, Herburt i Korczak. Kartusz podtrzymywany jest przez dwoje aniołków - stróżów, stojących na leżących lwach (symbolach siły i męstwa). Dwie woluty łączą górną część płaskorzeźby z trójkątnym frontonem, na którego tympanonie znajduje się wizerunek Boga Ojca. Wszechmogący w lewej ręce trzyma jabłko - symbol przykazań Bożych, a wzniesioną prawicą przestrzega przed ich naruszaniem”.
Mocno przejęci Bożymi przykazaniami, wracamy drogą wjazdową (obecnie wybrukowaną otoczakami) do naszego kolorowego autobusu, gdzie czeka na nas nowy kierowca (zmiana) i około 300 km płynnej jazdy do Kijowa, miasta marzeń, leżącego na północy Ukrainy, rozłożonego na dwóch brzegach Dniepru. Pod względem regionalnym jest to styk dwóch dużych regionów; Polesia i tzw. Lasostepu. Śródmieście zajmuje prawy brzeg Dniepru, którego najbardziej charakterystycznym elementem fizjograficznym jest wysoka skarpa poprzecinana siatką jarów i dolinami niewielkich rzek. Lewobrzeżna część Kijowa, zwana Darnicą, pod względem ukształtowania wygląda zupełnie inaczej. Jest płaska, nizinna, otwierająca się szeroko na przestrzenie lasostepów. Właśnie w tej części Kijowa wyznaczono nam noclegi. Podjeżdżamy pod hotel wybudowany na potrzeby Euro 2012, który spełnia oczekiwania (standard) wszystkich wycieczkowiczów. Po rozlokowaniu nas w dwuosobowych pokojach, stosujemy zwyczajową procedurę, zapoznanie się z współlokatorem (małżeństwa nie muszą), uzgodnienie kto z kim i gdzie śpi, kąpiel, strój wieczorowy i jazda do „puzatej” chaty na obiado - kolację. Przed restauracją spotykamy się z Andriuszą (opiekunem grupy ze strony ukraińskiej), wyjaśniającym poprawną polszczyzną swoją rolę - organizatora i realizatora programu, tzw. opatrznościowca, który w przypadku wystąpienia nieprzewidzianych trudności pomoże (mam nadzieję, że takich nie będzie). W końcu zaprasza nas na smakołyki kuchni wschodnio-ukraińskiej. Dominujący typ podawanych nam potraw stanowią dania, jeśli tak można określić „pierogopodobne”. Chociaż w pierwszej kolejności zaserwowano potrawę narodową – barszcz ukraiński z burakami, kapustą, warzywami oraz znaczną ilością śmietany, charakterystycznie „maźniętej” na środku talerza. Szeroko wykorzystywane w kuchni ukraińskiej ziemniaki podano w postaci derunów, które określiłbym jako dalekich krewnych naszych placków ziemniaczanych, przyrządzanych na ostro (wydaje mi się, że wymieszano je z cukinią), jedzone ze śmietaną, bardzo nam smakowały. Przez cały czas spożywania kolacji, na stole stały przygotowane dla każdego tzw. warenki, jak się później okazało, nadziewane pikantnie lub słodko. Od sympatycznej kelnerki dowiedziałem się, iż ciasto na nie można przyrządzać z mąki, zakwasu pszennego, jogurtu i jajek, ale najczęściej wsad stanowią ugniecione na puree ziemniaki z cebulą i twarogiem, wyjątkowo (dla specjalnych gości) wypełniane owocami czyli na słodko. Nieodłącznymi składnikami warenyków są masło i śmietana, którymi się je polewa. Z napojów podano nam kwas z jagodami i sokiem brzozowym. Pełni wrażeń i doznań kulinarnych wychodzimy z gościnnej chaty, wsiadamy do autobusu i jedziemy nadmiernie oświetlonymi ulicami na nocleg do Darnicy. Pierwsza noc w Kijowie mija bezprzygodowo. Wstajemy więc wypoczęci i spragnieni widoku złotych kopuł i blasku świętej Ławry. Po śniadaniu (szwedzki stół) program przewiduje zwiedzanie wspaniałych zabytków starego Kijowa. Wyjeżdżamy z parkingu hotelowego, mijając kijowskie noclegownie, byle jak zbudowane bloki z wielkiej płyty, monstrualne, wielopoziomowe skrzyżowania i wiadukty, brudne kompleksy przemysłowe. Tak prezentuje się cała dzielnica rozłożona na lewym brzegu Dniepru. Nie ma tu ani urokliwych zaułków willowych znanych ze Lwowa czy Wilna, ani też tego socrealistycznego uroku, z jakim spotkałem się w Odessie. Przejeżdżamy Dniepr mostem Patona - pierwszy spawany most, z którego najlepiej prezentuje się również spawany pomnik Matki Ojczyzny, a u jej stóp Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
Prawobrzeżny Kijów zwiedzamy poczynając od coniedzielnego miejsca spotkań polskiej wspólnoty rzymsko-katolickiej, czyli kościoła św. Aleksandra. Na placu przed nim Kijowianki z polskim rodowodem rozłożyły stoliki, na których widzimy kupowane, bajecznie kolorowe, przepięknie zdobione pisanki-kraszanki, świąteczne chlebki i inne ciekawe pamiątki. Sprzedające (osoby świeckie) w ten sposób przyczyniają się do utrzymania tego jednego z dwu (drugi to kościół św. Mikołaja) rzymsko-katolickiego kościoła. Na jego stopniach poznajemy Panią Olgę, która pełniąc rolę terenowego przewodnika, oprowadzi i zapozna nas z najciekawszymi zabytkami i miejscami starokijowskiego wzgórza. Na wstępie informuje Pana Waldka, a poprzez niego pozostałych członków grupy, żeby skupić uwagę na tym, o czym będzie mówić przez 5-8 minut. Słyszymy więc: „W tym miejscu chciałabym omówić związki Kijowa z Polską”. Ja przypominam sobie, iż mają one charakter odwieczny, w pewnym momencie dziejowym współczesna stolica Ukrainy przez prawie 100 lat mieściła się w granicach Polski, tj. w tej części Rzeczpospolitej, która nosiła formalną nazwę Korona. Także później, mimo przejęcia Kijowa przez Moskwę, te związki z Polską, Polakami i „polskością” były bliskie. A w XIX wieku i w początkach XX, nawet bardzo bliskie, o czym świadczą liczne wspomnienia Polaków, dla których Kijów jawi się jako bardzo swojski, wręcz ojczysty. Takim był dla J. Iwaszkiewicza, K. Szymanowskiego, J. Hornowskiego, B. Leśmiana i dziesiątków innych znanych postaci polskiej elity. Nieco starsi uczestnicy wycieczki chcieliby usłyszeć z ust Pani Olgi relację o wyprawach dwóch Bolesławów – królów Polski (Chrobrego i Śmiałego) na Kijów. Ponieważ opowieść o ich interwencjach, z 1018 r. i 1076 r., nie mieści się w wyznaczonym na 5 - 8 minut czasie, Pani przewodnik odsyła zainteresowanych do Kroniki Polskiej Galla Anonima, podając nawet numer księgi i rozdziału. Z podziwem patrzę na nią, uznając odpowiedź za więcej niż dyplomatyczną, a nasza szybka reporterka robi jej kilka filmowych ujęć.
Jedziemy do historycznego śródmieścia stolicy Ukrainy, rozłożonego na Górze Starokijowskiej. Zabytków i miejsc historycznych jest tu co nie miara, w tym tak znaczne, jak wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO kompleks świątynny Sofii Kijowskiej, która z uwagi na przygotowania do uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego, nie była udostępniana dla zwiedzających (oficjalna wersja) czy zrekonstruowane symbole – Złota Brama oraz monastyr św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Przewodniczka Pani Olga, po telefonicznej konsultacji z Andriejem prowadzi naszą zdyscyplinowaną grupę, zamiast na plac Sofijski, na Michałowski, pod biały (marmur) pomnik swojej imienniczki, znanej z krwawej i okrutnej rozprawy z Drewlanami (słowiańskie plemię na terenie dzisiejszej Białorusi) i z przyjęcia chrześcijaństwa (955 r.), później kanonizowana. Jej otoczeniem są stojący i klęczący po obu stronach św. Andrzej Apostoł oraz Apostołowie Słowian; św. Cyryl i św. Metody. Zmierzając ku „niebieszczącym się” mocno budowlom monastyru św. Michała Archanioła, mijamy gmach dawnej szkoły realnej (pierwsza profilowana szkoła średnia), dającej swoim absolwentom dobry start na studia politechniczne. Podchodząc do bramy klasztoru przystajemy przed skromnym pomnikiem, upamiętniającym ofiary Wielkiego Głodu (1932-1933).
Główny obiekt okolicy, monastyr św. Michała, jest jednym z najważniejszych obiektów historycznych Kijowa i zarazem nie liczącą jeszcze 20 lat dokładną rekonstrukcją historycznego obiektu, zburzonego w latach 1934-1936. Według niektórych źródeł to właśnie na tym dziedzińcu, przed soborem św. Michała Archanioła, miało dojść do pierwszego spotkania rodziny carskiej z demonicznym mnichem Grigorijem Rasputinem. Zastanawiam się czy to wydarzenie mogło być powodem zburzenia wyznaniowego obiektu? Zaskoczeni tą informacją, rzadko spotykaną w przewodnikach turystycznych, pełni wrażeń i zapachów palących się cerkiewnych świec, schodzimy Zjazdem św. Andrzeja na Padół i Dniepr, aż do portu. Zjazd reklamowany jest najczęściej jako jedna z największych atrakcji Kijowa, jednak w pierwszej chwili miejsce to nieco rozczarowuje, tym bardziej, że zagubiłem się na chwilę między tandetnymi straganami i domem-muzeum Michaiła Bułhakowa, w którym autor „Mistrza i Małgorzaty” mieszkał w latach 1906-1919. Z perspektywy czasu uważam, że warto było się zagubić i zwiedzić muzeum Bułhakowa, posłuchać niezwykłej przewodniczki, ilustrującej swoje opowieści o pisarzu efektami optycznymi - za pomocą lustra. Zobaczyłem gabinet lekarski, w którym Bułhakow przyjmował swoich pacjentów, mnóstwo zdjęć i pamiątek . Słowem to była prawdziwa uczta dla wielbiciela i uważnego czytelnika „Białej Gwardii” i „Dni Turbinów”, gdyż dom ten stanowił inspirację do ich napisania.
W porcie, przy trapie statku żeglugi rzecznej czeka już na spóźnialskiego Pan Waldek, a nasi wycieczkowicze zajmują miejsca na górnym pokładzie . Za 5-8 minut odpływamy - oznajmia pani Olga, która z wyraźną dezaprobatą spogląda na mnie. Nie przejmuję się tym zbytnio i ostentacyjnie zajmuję miejsce przy prawej burcie, zarezerwowane przez moje zaprzyjaźnione towarzystwo. Faktycznie, po odcumowaniu odpływamy z nurtem głębokiej tutaj wody na trzygodzinny rejs. Prawobrzeżny Kijów, oglądany z poziomu rzeki, wywiera na zwiedzających ogromne wrażenie, szczególnie w promieniach zachodzącego słońca, usiane cebulowatymi, pomalowanymi na złoto, kopułami śródmieście i rzemieślniczo-handlowy Padół. Dzielnica ta to pięknie wyremontowane stare kamienice, a ulice mniej ruchliwe i tłoczne, niż w ścisłym centrum. Jednakże nie jest ona tylko martwym rezerwatem zabytków, lecz pełnym wyrazu modnym miejscem, okupowanym przez młodzież studiującą w Akademii Kijowsko - Mohylańskiej. Patrząc na barokowe i klasycystyczne jej budynki, przypominają mi się pikantne opowieści mojego kolegi Włodka, który przez dwa lata przebywał tu na studiach doktoranckich. Płynąc w dół rzeki mijamy gęsto rozsiane tu parki, ogrody, pola golfowe, aqua - parki i plaże. Największe zainteresowanie wśród wycieczkowiczów (na statku przebywały w czasie tego rejsu 4 grupy rosyjskojęzyczne, 1 niemieckojęzyczna i my Polacy) wywołał widok 27 metrowego granitowego obelisku w Parku Chwały i znajdujący się tuż przed nim balkon (punkt) widokowy, o tej porze przepełniony turystami pozdrawiającymi nas wymachiwaniem rąk. Ze zdwojoną siłą, wspartą procentami podawanymi przez przystojnych, młodych marynarzy, odpowiadamy im. Z lewej burty widok na Dolobecką Wyspę i rozlokowane na niej przeróżne urządzenia (obiekty) hydroparku oraz głęboka stacja kijowskiego metra.
Wracamy na opuszczone przy prawej burcie ławki , ponieważ zbliżamy się do Pecherskiego Wzgórza, na którym rozlokowany jest od XI w. architektoniczny kompleks Kijowsko - Peczerskiej Ławry. Większość odnowionych klasztornych budowli, utrzymanych w stylu ukraińskiego baroku na tle wiosennej zieleni budzi zachwyt, a u niektórych „orgazm wzrokowy”. Program wycieczki przewiduje w dniu jutrzejszym zwiedzanie Kijowsko -Peczerskiej Ławry z przewodnikiem - prawdziwym mnichem. Przepływając pod następnymi mostami, zbliżamy się do oazy urozmaiconej zieleni – Ogrodu Botanicznego Ukraińskiej Akademii Nauk, najbardziej, według przewodnika malowniczego miejsca w Kijowie. Całkowita powierzchnia ogrodu to 30 ha, na których zgromadzono 13 tys. gatunków drzew, krzewów i kwiatów z całego świata. O tej porze roku to istna orgia barw i kształtów. Na wysokości Vydubytskiego Jeziora statek zawraca i zdąża w kierunku portu, a na górnym pokładzie pojawia się zespół – trio narodowe. Zespół tworzą; skrzypek artysta, solistka i gitarzysta, wszyscy w barwnych strojach wschodniej Ukrainy (ach te kolorowe hafty), grają i śpiewają mocnym głosem ukraińskie dumki. Dzielnie im pomagają Ania i Daniel, tworząc naprawdę udany kwartet (skrzypek nie śpiewa) folklorystyczny. Bawimy się świetnie, pomimo wieczornego powiewu i bryzy rzecznej, temperatura wesołego nastroju wzrasta. Bratamy się nawet z „trojanami”, a z Panem Waldkiem przechodzimy na „ty”. Postanawiamy więc obejrzeć Kijów, szczególnie Padół nocą, gdyż jest to dzielnica znana ze specyficznej atmosfery, wielu barów, restauracji, kafejek i nocnych klubów. Zwie się ją również dzielnicą (jak powiedziała solistka zespołu, z którą Olimpia zrobiła mi kilka rozwodowych zdjęć) „wielu żyć”, niszczona przez powodzie, pożary, najeźdźców, przeznaczona do wyburzeń, jednak wszystko przetrwała i prężnie się rozwija. W momencie, kiedy wszyscy chóralnie śpiewali o „skowronkach stepowych” ktoś krzyknął: „z prawej plaża golasów”, statek nieco się nachylił na prawą burtę z powodu przemieszczania pasażerów z aparatami fotograficznymi przy oczach. Solistka siedząca w tym momencie przy naszym stoliku skomentowała to: „delfiny na piasku”. Spojrzeliśmy i my - piaszczysta plaża na tak zwanej Tureckiej Wyspie, a na niej kilka rozebranych osób. Jedna z nich rozwija nad głową niewielki transparent z napisem: „sokół może”, solistka kończy komentarz : „jaki z ciebie sokół, najwyżej wróbelek”. Rozbawieni tym wydarzeniem dobijamy do nadbrzeża, a po spuszczeniu trapu wysiadamy, serdecznie żegnając się z zespołem i załogą statku.
Do hotelu wracamy drogą okrężną, by wstąpić na 5 – 8 minut do wielkiego supermarketu, w którym robimy konieczne zakupy. Przejazd, kolacja, prysznic i przygotowania do nocnego zwiedzania Kijowa. Propozycja wbrew moim obawom spotkała się ze zrozumieniem sporej (6 osób) męskiej grupy, gotowej urwać się na kawalerski wieczór. Zwiedzanie lokali pod dowództwem Waldka rozpoczęliśmy od Dnieprowskiego Nadbrzeża 62, ponieważ natknęliśmy się na striptiz-bar o obiecującej nazwie „Figlarny Nosorożec”, ale na atrakcję wieczoru nie doczekaliśmy się. Po wypiciu paru drinków przemieszczamy się na prawy brzeg, w okolice Placu Pocztowego, do Eleven Mirrors – trafiając na swobodny dancing (szalony dancing). Dzień kończymy w klubie dla dżentelmenów – „Solid Gold”, mieszczącym się przy ulicy Czerwonoarmiejskiej. Nieco zmęczeni zapoznawaniem się z towarzyskim nocnym życiem ukraińskiej stolicy, pełni wrażeń i spłukani z euro, taksówkami wracamy do hotelu, gdzie pomimo późnej pory na niektórych czekają zaniepokojone żony lub ciekawi współlokatorzy. Nocna eskapada na prawy brzeg Dniepru okazuje się dla niektórych bolesna w skutkach; zazdrosna żona Andrzeja swoje niezadowolenie demonstruje zabójczym milczeniem, ja mam ograniczoną percepcję, a Daniel robi wszystko, by przebłagać Sylwię. Jedynie single są radośni, a rumiana okrągła twarz Waldiego wygląda jak u noworodka. Nocne przygody wzbudzają nawet zainteresowanie „Trojan”, a ich przedstawiciel (mężczyzna ?) z wyrzutem w głosie oświadcza: „gdybym wiedział , że idziecie, poszedłbym z wami”, konstatuję – „Pana zaborcza żona byłaby mocno niezadowolona”, po tym jego oburzenie maleje.
W autobusie jadącym do centrum nastrój podniecenia, bo dzisiaj Złota Brama, Dom z Chimerami, Peczerska Ławra, Narodowy Stadion, przejażdżka metrem, Majdan i Khreszczatik. Jeszcze raz przechodzimy obok katedry św. Zofii, z żalem spoglądając na bogate dekoracje sztukatorskie dzwonnicy katedralnej, mijamy siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (dawny Guberialny Urząd Ziemski), zbliżając się do dawnego hotelu (Praga), który podczas I wojny światowej był schronieniem dla jeńców i dezerterów m.in. Jarosława Haszka. Ulicą Włodzimierską docieramy do obszernego placu, nad którym piętrzy się efektowna i oryginalna Złota Brama, jak głoszą miejscowe źródła - drobiazgowa rekonstrukcja paradnego wjazdu do miasta z okresu panowania Jarosława Mądrego. Wzniesiono ją w 1037 r. i wbrew powszechnemu przekonaniu słynny Szczerbiec Bolesława Chrobrego nie został na niej wyszczerbiony. Warto zaznaczyć, iż budowla ta łączy elementy bramy i świątyni, gdyż na górnej kondygnacjo mieści się cerkiew Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Jej nazwa - Złota Brama - oddaje zarówno naniesienie pozłoty na kopułę, jak i symboliczne nawiązanie do podobnych budowli w Jerozolimie i Konstantynopolu.
Następnym ważnym obiektem zwiedzających jest Kijowsko - Peczerska Ławra - jeden z najważniejszym punktów na kulturalnej, religijnej i historycznej mapie Europy Wschodniej. To najstarszy klasztor prawosławny na Rusi, a zarazem swoisty panteon jej świętych z okresu średniowiecza. W podziemnych korytarzach spoczywa 118 wyniesionych na ołtarze mężów dawnej Rusi, postaci, które stworzyły tożsamość tego regionu Europy. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że na całym ogromnym obszarze wschodniosłowiańskiego prawosławia, wielu jest ludzi których wiedza o Ukrainie i Kijowie jest znikoma, ale trudno znaleźć wierzącego, który nie respektowałby sławy świętości wielkiej Ławry nad Dnieprem, nie uznawał jej znaczenia czy cudów, które tu się zdarzały. Mimo dziesięcioleci ateizacji, zmiany granic i upadku czerwonego imperium, ranga klasztoru nie uległa obniżeniu, o czym świadczą nieprzebrane tłumy pałomników (pielgrzymów) i turystów, czego jesteśmy naocznymi świadkami. Renesans mocnej, głębokiej wiary jest tu widoczny na każdym kroku i w każdym miejscu przestrzeni 27 ha , gdzie stoi ponad 80 budynków, podzielonych na dwie części; jedną muzealną, drugą kultową. Ze względu na ogrom i piękno klasztoru, odsyłam czytelników do przewodników - ja korzystałem z tego - „Kijów - miasto marzeń” pod redakcją Adama Dylewskiego. W części muzealnej, oprócz zwiedzenia św. Trójcy i Wielkiej Dzwonnicy byliśmy uczestnikami modłów w soborze Zaśnięcia Matki Boskiej czyli w soborze Uspieńskim i modlitewnego transu w sławnych podziemnych pustelniach – pieczarach.
W drodze powrotnej, idąc obok domu Kownira, zauważyliśmy informację graficzną o wystawie prac (mikrominiatur) Mykola Syadristy i mimo braku czasu nie mogliśmy jej pominąć. Eksponaty pokazywane na tej wyprawie są tak małe, że muszą być oglądane przez mocny mikroskop. Każde dzieło jest wyjątkowe, jedyne i zostało stworzone przez artystę według specjalnej technologii. Zobaczyłem najmniejszą szachownicę z rozłożoną partią szachów (figur) umieszczoną na główce złotej szpilki, trójmasztową fregatę poświęconą pamięci Aleksandra Grina (złoto, platyna, szkło) o wymiarach 3,5 mm długości i 0,003 mm wysokości, portret pierwszego kosmonauty J. Gagarina o wymiarach 3 x 4 mm, asyską różę (złoto i diamenty) wkomponowaną w ludzki włos grubości 0,05 mm, ważkę składającą się z 130 mini elementów, której głowa to czynny mechanizm zegarkowy wskazujący aktualny czas i kilka innych, różnych, fascynujących miniatur. Podczas oglądania, moja siostra Ania stwierdziła: „uszczypnij mnie, bo nie wiem czy śnię, czy znalazłam się w innym wymiarze”. Warto było oglądać te wyjątkowe dzieła, inspirowane moim zdaniem spiralą DNA.
Teraz już naprawdę w tempie 5’-8’ obiad w Manestyrskiej Trapezji, następnie w okolice Majdanu Niezależności, Khreszczatiku i siedziby Prezydenta. Wstępujemy na ulicę Bankową, absolutnie obowiązkowy punkt zwiedzania Kijowa ze względu na dwa obiekty; kamienicę Hodoreckiego, zwaną też Domem z Chimerami, oraz siedzibę Prezydenta. Dom z Chimerami to modernistyczna kamienica, zbudowana w latach 1901-1903, skupiająca elementy wielu stylów, ale najbardziej efektowne są cementowe dekoracje z motywami mitologicznymi i myśliwskimi, a także imitujące widok morskiego dna. Można dojrzeć wiele gatunków ryb, słonia, nosorożce, antylopy, żaby, jaszczurki, żmije, orły, jest nawet mały krokodyl. Wszystkie rzeźby wykonał Włoch Elia Sala według projektu Władysława Hodoreckiego, wybitnego polskiego architekta. Poprzez Plac Szewczenki, na którym zlokalizowano bajecznie kolorową, świąteczną wystawę pisanek, przygotowaną przez wszystkie plastyczne szkoły i uczelnie z całego kraju, trafiamy na najważniejsza ulicę Kijowa Khreszczatik – unikatowy zespół gigantycznych socrealistycznych gmachów, przysadzistych w formie, spotykanych także w Polsce. Szerokie trotuary alei stanowią deptak miejski, prowadzący na Plac Niepodległości (Majdan Niezależności). To właśnie tutaj rozegrały się w 2006 r. rozsławione przez telewizję wypadki „pomarańczowej rewolucji”. Dziś na placu można zobaczyć dwa malownicze pomniki-rzeźby legendarnych założycieli Kijowa (Kija, Szczeka i Chorywa) i ich siostry Łybedzi oraz Kozaka Mamaja, który zsiadł z konia, odłożył szablę i brzdąka na bandurze, cierpliwie znosząc turystki przysiadające mu na kolanach w celu zrobienia zdjęcia. Prawie wszystkie panie z naszej sympatycznej grupy takie zdjęcie mają. Drugim pomnikiem jest 50 m kolumna Niepodległości Ukrainy, ukazanej w postaci dziewczynki z brązu, dzierżącej w dłoni gałązkę kaliny.
Aby na chwilę odetchnąć od socrealistycznego i późniejszego monumentalizmu, podchodzimy pod górę ulicą Kościelną, na końcu której (stwierdzamy ze zdziwieniem) po lewej stronie wznosi się katolicki kościół św. Aleksandra, od którego rozpoczęliśmy zwiedzanie Kijowa, - przypadek to czy przeznaczenie? Na Khreszczatik wracamy ciekawym Pasażem z lat 1913-1915, pełniącym dzisiaj funkcję handlową i restauracyjną, takie wschodnie targowisko. Krótki pobyt na bazarze i zjazd ruchomymi schodami na stację metra (105 m głębokości) Khreszczatik - Majdan, kupno charakterystycznych zielonych żetonów i oczekiwanie na pociąg.
Jedziemy jedną z trzech linii, działających w Kijowie, o łącznej długości ponad 30 km . Korzystając z metra trzeba być szybkim i sprawnym, żaden „wersal” nie wchodzi tutaj w rachubę, o czym (na własnych plecach) przekonała się znaczna część naszej grupy. Postoje wagonów na stacjach są bardzo krótkie, trzeba szybko wsiadać i zajmować miejsca lub chwytać się wiszących uchwytów. My robiliśmy wszystko odwrotnie (brak doświadczenia i prowincjonalność), nic więc dziwnego, że po ostrym starcie kolejki przez pewien czas jechaliśmy w pozycji horyzontalnej, leżąc pokotem jeden na drugim. Pani Maryjka (współlokatorka mojej siostry Hani) skomentowała to następująco: „trzeba było być w Kijowie, aby jeździć sypialnym metrem”.
Podniesieni przez bywalców metra, przyjmujemy na moment postawę stojącą, pozwalającą na wysiadanie, ponieważ stacja docelowa Respublikanski Stadion tuż, tuż. Wyjeżdżamy na powierzchnię, a przed nami Narodowy Kompleks Sportowy, którego głównym obiektem, robiącym wrażenie jest Stadion Olimpijski, arena finałowych zmagań Euro ’12. Na zwiedzenie tego pięknego i ogromnego obiektu (80 tys. widzów), w tym momencie pustego mamy znowu 5’-8’, ale nawet w tym minimalnym czasie Wiesławowi i Grażynie (sympatyczne małżeństwo demonstrujące cały czas wzajemne przywiązanie) udaje się nabyć prezent dla syna – szalik klubowy Dynama Kijów. Na parking stadionowy podjeżdża nasz kolorowy autobus, który zabiera wszystkich na ostatni nocleg. „Zielona noc” zapowiada się ciekawie, ponieważ mieszkanki pokoju 327 organizują „pokój-party”, według nich ciekawszy i tańszy niż wczorajsza eskapada na prawy brzeg. Spotykamy się w przytulnym barze, zlokalizowanym w podziemiach hotelu, gdzie oprócz naszej wesołej grupki, ucztują dwie niemieckie i studenci z Charkowa. Spędzamy iście szampański wieczór: „szampan był, wino szło”, ale główną atrakcję wczorajszego i dzisiejszego wieczoru, tylko sobie wyobrażam. Wcześnie rano, po dobrze przespanej nocy i obfitym zaopatrzeniu w napoje na drogę powrotną, żegnamy Kijów - matkę miast ruskich słowami: „gdy patrzę na Ciebie, serce walczy, mózg się broni”.
Wyprawa kijowska zakończona, zmierzamy w kierunku Żytomierza – miasta, w którym m. in. 26 kwietnia 1920 r. ogłoszono słynną odezwę Naczelnego Wodza polskiego – Józefa Piłsudskiego: „Do wszystkich mieszkańców Ukrainy”, brzmiącą: „Ludności tych ziem czynię wiadomym, że wojska polskie pozostaną na Ukrainie przez czas potrzebny na to, aby władze na ziemiach tych mógł objąć prawy rząd ukraiński”. Historia dziwne płata figle, odezwa entuzjastycznie przyjęta przez ludność pozostała tylko szlachetną intencją. W mieście tym (bardziej polskim niż ruskim) postanawiamy, że do Lwowa pojedziemy starą drogą, po to, by zobaczyć prawdziwe prowincjonalne życie zachodniej Ukrainy. Droga nie osłonięta parawanami jak autostrada, wiedzie przez ubogie, zaniedbane wsie i miasteczka (Ostróg, Krzemieniec) wśród niezagospodarowanych pól i zdewastowanych lasów. Wolno z powodu wyboistej nawierzchni przejeżdżający autobus budzi powszechne zdziwienie i zainteresowanie, szczególnie ze strony dzieci i mieszkańców tych urodzajnych (czarnoziemy) a nie uprawianych ziem. Podobny autobus widziany był na tej drodze dokładnie rok temu, kiedy to niemieccy kibice zmierzający na mecze swojej narodowej drużyny, świadomie zabłądzili.
Do Lwowa wjeżdżamy ze strony północno-wschodniej, oglądając przez okna Wzgórze Wysokiego Zamku, kopiec Unii Lubelskiej i kościół św. Jana Chrzciciela, przed którym gromadzili się wyznawcy prawosławia z pełnymi koszami jadła i napojów, przygotowanymi do Wielkanocnego poświęcenia. Zatrzymujemy się na parkingu przy Teatrze Dramatycznym, skąd rozpoczynamy 4 - godzinne zwiedzanie. Przewodnik prowadzi nas prosto do Teatru Opery i Baletu, a następnie na Prospekt Swobody - najbardziej reprezentacyjny bulwar miasta. Ta szeroka ulica (dwa ciągi komunikacyjne), wysadzana kasztanowcami, to stare koryto rzeki Pełtwi, którą skanalizowano pod koniec XIX w. Po obydwu stronach stoją okazałe budowle, a w środku tętni życie: tu na ławeczce partyjka szachów, tam koncert orkiestry dętej, tu bazar ludowego rękodzieła, a jeszcze dalej, pod pomnikiem Szewczenki, polityczny wiec. W połowie prospektu stoi niewielka figurka Matki Boskiej, dyżurne tło dla pozujących do zdjęcia nowożeńców. Południowy kraniec wieńczy hotel George, zbudowany w 1901 r., czysty przykład wiedeńskiej architektury przełomu historyzmu i secesji. W niszach fasady odnajdujemy alegorie Europy, Azji , Ameryki i Afryki. To tu, z jednego z hotelowych balkonów śpiewał Jan Kiepura, tutaj też w karnawale odbywały się słynne bale 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, na których radośnie śpiewano: „ hej dziewczyny, w górę kiecki, jedzie ułan jazłowiecki”. Na przeciw hotelu stoi dyżurny punkt polskich wycieczek - pomnik Adama Mickiewicza, zajmujący środek placu o tej samej nazwie.
Na jednej z wielu stylowych ławeczek okalających plac, spotykamy „żebrzącą krajankę” - starszą kobietę o inteligentnej, porytej zmarszczkami twarzy, proszącą o 2 złote. Kiedy dajemy jej garść nie lubianych przez nią kopiejek, pokornie, ale z błyskiem w oku mówi – prosiłam o 2 złote. Siostra sięga do portmonetki i daje jej dwie monety jednozłotowe i wtedy ona nas zaskakuje słowami: „co mi dajesz, prosiłam o dwie złote monety, z góry zakładając, że ich nie macie”, faktycznie nie mamy. Takim poczuciem specyficznego humoru szokują nas rodacy, egzystujący do dziś we Lwowie.
Przy pomniku grupa się rozchodzi, każdy ma dwie godziny czasu wolnego. Wykorzystujemy go na odwiedzenie Cmentarza Łyczakowskiego - jednej z najciekawszych nekropolii, często określanych „ogrodem snu i miłości” . Nie podejmuję się opisu tego cmentarza, robili to wcześniej wielokrotnie lepsi ode mnie, tu trzeba być i widzieć, jak to uczynił wielki miłośnik Lwowa: Mieczysław Opałek , który wielce wzruszony pisał: „Ziemia ukojenie i ciszy, ziemia wiecznego odpoczywania i przedziwnego uroku. Cichy zakątek, zmarłych stolica, a zarazem ogród przedziwnie piękny, gdzie w lecie kwiaty barwy pożyczają od tęczy, a słowiki nad ich krasą wydziwiać zwykły świergotliwie całą siłą swych gardziołków”. Mocno spóźnieni zjawiamy się na zbiórce przed ostatnim etapem naszej podróży, którą po trzech godzinach jazdy, w tym godzinnego czekania na granicy i równie długiego pożegnania pokochanej przez wszystkich NieAni (och jak ona śpiewała w duecie z Danielem), dobijamy do celu - parkingu przed supermarketem, z którego cztery dni wcześniej wyruszaliśmy.
Autor tego nieudolnego sprawozdania, pragnie wyrazić swoją głęboką wdzięczność za nieocenioną pomoc i współpracę ze strony: siostry Anny, Sylwii i Daniela, Wiesława i Grażyny, a szczególnie fotoreporterki Magdy. Dodatkowo wdzięczny jest: Jadwidze i Celinie, za podjęcie się trudnego zadania ocenzurowania i skreślenia swobodnych opisów atmosfery w odwiedzanych nocnych lokalach Kijowa, które z pewnością obraziłyby czytelników. Równocześnie oświadczam, że jakiekolwiek podobieństwo osób i wydarzeń jest przypadkowe i niezamierzone. Józef Fryń-Piotrowski
2. Tatarskie spotkanie w Europarlamencie
22 kwietnia 2013 roku po raz pierwszy w dziejach rozbrzmiał w siedzibie Europarlamentu w Brukseli tatarski hymn narodowy: „Tugan Tel”. W stolicy Unii Europejskiej ogłosił swoje istnienie Alians Tatarów Europy. W tym przełomowym wydarzeniu wzięło udział 55 delegatów organizacji tatarskich z 18 krajów UE. Tatarskie organizacje działają praktycznie we wszystkich krajach UE. Do niektórych regionów Europy Tatarzy przybyli przed kilku laty, w innych mieszkają już od wieków. Dla niektórych Kazań czy tatarski Krym był ojczyzną, dla innych to legendarne historyczne miejsca życia dalekich przodków. Wszystkich jednak łączy chęć zachowania rodzimej tradycji i kultury. Podczas brukselskiego Forum przyjęto Kartę Tatarów Europy, Statut Sojuszu i Deklarację, wybrano też zarząd, w skład którego weszli przedstawiciele każdego państwa Unii Europejskiej posiadającego tatarską społeczność. Gratulacje współplemieńcom z okazji zawiązania Aliansu Tatarów Europy złożył Rainat Zakirow, członek Rady Państwa Tatarstanu, przewodniczący Komitetu Wykonawczego Światowego Kongresu Tatarów. Na pierwszym zjeździe Aliansu została zatwierdzona jego symbolika – logo z wyobrażeniem biegnących po nieboskłonie gwiazd Unii Europejskiej, o które wspiera się wyhodowany tatarską miłością tulipan.
W roku 2014 obchodzić będziemy „okrągłe” rocznice urodzin krewniaków, którzy urodzili się w latach zakończonych „czwórką”.
1754 | - ur. Jan Piotrowski, syn Michała i Katarzyny, |
1764 | - ur. Agnieszka Piotrowska, córka Kazimierza Piotrowskiego, przodka „Fryniów-Piotrowskich i Zofii z Adamiaków, żona Jacentego Szymaszkiewicza, |
- ur. Szymon Piotrowski, syn Michała i Katarzyny, przodek Piotrowskich „z Kowalówki”, Kondów, Piotrowskich „zza Potoczka”, Piotrowskich „spod Mogiły” i Piotrowskich Błaszczychów, | |
- ur. Mateusz Piotrowski, syn Michała i Katarzyny, brat bliźniak Szymona, | |
- ur. Marianna Piotrowska, córka Wojciecha i Magdaleny z Woytowiczów, żona Stefana Galanta, | |
1804 | - ur. Józef Piotrowski, syn Wojciecha i Marianny z Dąbrowskich, |
- ur. Katarzyna Piotrowska, córka Bartłomieja i Agnieszki z Sitków, | |
- ur. Anna Szum-Piotrowska, córka Macieja i Klary z Radwańskich, | |
1814 | - ur. Marcin Piotrowski, syn Bartłomieja i Agnieszki z Sitków, |
1824 | - ur. Katarzyna Piotrowska „z Kowalówki”, córka Kazimierza i Marii z Radwańskich, |
1834 | - ur. Szymon Szum-Piotrowski, syn Anny Szum-Piotrowskiej, |
- ur. Antoni Cecuła, syn Tomasza i Marianny z Szumów-Piotrowskich, | |
1844 | - ur. Marta Piotrowska „z Kowalówki”, córka Kazimierza i Marii z Radwańskich, |
- ur. Urszula Piotrowska „z Kowalówki”, córka Michała i Katarzyny z Woźniaków, | |
- ur. Feliks Fryń-Piotrowski, syn Franciszka i Anny z Winnickich, | |
1854 | - ur. Marianna Sitek, córka Błażeja i Katarzyny z Galantów, wnuczka Agnieszki z Piotrowskich Sitek, |
- ur. Andrzej Piotrowski „z Kowalówki”, syn Pawła i Julianny z Mieleckich, | |
- ur. Katarzyna Woytowicz, córka Sebastiana i Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1864 | - ur. Wiktoria Wołacz-Piotrowska, córka Macieja i Katarzyny z Radwańskich, |
- ur. Wiktoria Klimkowska, córka Wojciecha i Apolonii z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Andrzej Klimkowski, brat bliźniak Wiktorii, | |
- ur. Władysław Konda-Piotrowski, syn Jana i Kunegundy z Kiszków, | |
- ur. Wiktoria Błaszczycha-Piotrowska, córka Błażeja i Marianny z Radwańskich, | |
1874 | - ur. Władysław Berbeć-Piotrowski, syn Marcina i Marianny z Kucharskich, |
- ur. Marianna Piotrowska „spod Stawiska”, córka Wincentego i Agnieszki z Adamiaków, | |
- ur. Katarzyna Błaszczycha-Piotrowska, córka Franciszka i Wiktorii z Pielechów, | |
- ur. Małgorzata Szum-Piotrowska, córka Lesława i Janiny z d. Burczyk, żona Ludwika Myćki, | |
1884 | - ur. Franciszek Błaszczycha-Piotrowski, syn Błażeja i Małgorzaty z Żyłków-Żuchowskich, |
- ur. Andrzej Błaszczycha-Piotrowski, syn Franciszka i Wiktorii z Pielechów, | |
- ur. Tomasz Szum-Piotrowski, syn Tadeusza i Krystyny, | |
- ur. Andrzej Cecuła, syn Michała i Magdaleny z Błażejowskich, wnuk Marianny z Szumów-Piotrowskich Cecuła, | |
- ur. Paweł Szum-Piotrowski, syn Walentego i Wiktorii Kolencio, | |
1894 | - ur. Józef Lisowski, syn Szymona i Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich, |
- ur. Franciszka Giyr-Piotrowska, córka Stanisława i Wiktorii z Kiszków, | |
- ur. Piotr Konda-Piotrowski, syn Władysława i Marianny z d. Szmyt, | |
- ur. Franciszka Piotrowska „z Kowalówki”, córka Andrzeja i Marceliny z Romerowiczów, żona Bernarda Winnickiego, | |
- ur. Władysław „Błażejowski”-Piotrowski, syn Michała Frynia-Piotrowskiego i Marianny Błażejowskiej, | |
1904 | - ur. Władysław Radwański, syn Feliksa i Balbiny z Berbeciów-Piotrowskich, |
- ur. Marianna Berbeć-Piotrowska, córka Jana i Albiny z Woźniaków, żona Jana Piotrowskiego „spod Stawiska”, | |
- ur. Stanisław Berbeć-Piotrowski, syn Antoniego i Wiktorii z Kwolków, | |
- ur. Grzegorz Winnicki, syn Pawła i Marianny z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Cecylia „Kozłowska”-Piotrowska, córka Józefa i Marianny z Kiszków, żona Franciszka Cecuły, | |
- ur. Marianna Szum-Piotrowska, córka Michała i Franciszki z Cecułów, żona Tomasza Cecuły „Cara”, | |
- ur. Cecylia Daszyk, córka Józefa i Marianny z Wójtowiczów, wnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Woytowicz, żona Franciszka Woźniaka, | |
1914 | - ur. Helen Kwolek, córka Marcina i Aleksandry z Berbeciów-Piotrowskich, żona Stanleya Wasylsona, |
- ur. Bronisława Cecylia Winnicka, córka Ignacego i Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, żona Stanisława Dąbrowskiego, | |
- ur. Andrew Theophil Piotrowski „z Kowalówki”, syn Jana i Heleny z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Władysław Błaszczycha-Piotrowski, syn Jana i Pauliny z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Eugene Jean Stella Błaszczycha-Piotrowska, córka Franciszka i Angeli z d. Malik, żona Waltera Kazimierskiego (1) i Alberta Krzesaka (2), | |
- ur. Paulina Fryń-Piotrowska, córka Wojciecha i Magdaleny z Kwolków, żona Józefa Adamiaka, | |
- ur. Stefan Radwański, syn Henryka i Anieli z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Adam Sitek, syn Andrzeja i Wiktorii z Szymańskich, wnuk Anastazji z Szumów-Piotrowskich Sitek, | |
- ur. Stefan Sitek, brat bliźniak Adama, syn Andrzeja i Wiktorii z Szymańskich, wnuk Anastazji z Szumów-Piotrowskich Sitek, | |
1924 | - ur. Bolesław Roman Berbeć-Piotrowski, syn Józefa i Weroniki z Surowiaków, |
- Piotr Kwolek, syn Józefa i Heleny z Radwańskich, wnuk Magdaleny z Berbeciów-Piotrowskich Kwolek, | |
- ur. Kazimiera Ćwiąkała, córka Michała i Zofii z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Marianna Agnieszka Piotrowska „zza Potoczka”, córka Piotra i Cecylii z Cecułów, | |
- ur. Cecylia Fryń-Piotrowska, córka Stanisława i Marianny z Galantów, żona Jana Bronisława Radwańskiego, | |
- ur. Jan Paweł Radwański, syn Henryka i Anieli z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Edward Wójtowicz, syn Franciszka i Balbiny z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Franciszek Mazur, syn Jana i Marianny z Szumów-Piotrowskich, | |
1934 | - ur. Leokadia Dąbrowska, córka Wojciecha i Marianny z Lisowskich, wnuczka Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich Lisowskiej, |
- ur. Janina Wronkowicz, córka Franciszka i Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Janina Wiktoria Radwańska, córka Stanisława i Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich, żona Ferdynanda Woźniaka, | |
- ur. Edward Berbeć-Piotrowski, syn Stanisława i Stefanii z Zimoniów, | |
- ur. Regina Marianna Cecuła, córka Adama „Cara” i Zofii z Woźniaków, praprawnuczka Apolonii z Berbeciów-Piotrowskich Klimkowskiej, | |
- ur. Tadeusz Zygfryd Dąbrowski, syn Stanisława i Bronisławy z Winnickich, wnuk Balbiny z Giyrów-Piotrowskich Winnickiej, | |
- u. Anna Błaszczycha-Piotrowska, córka Stanisława i Bronisławy z Kucharskich, żona Zygmunta Gacka, | |
- ur. Valerie Kazimierski, córka Waltera i Eugene z Błaszczychów-Piotrowskich, żona Richarda Slezaka, | |
- ur. Regina Cecuła, córka Adama i Zofii z Woźniaków, praprawnuczka Marianny z Szumów-Piotrowskich, | |
1944 | - ur. Ludwika (Louise) Berbeć-Piotrowska, córka Pawła i Ludwiki z Wojtowiczów, |
- ur. Jan Ignacy Adamiak, syn Józefa i Zofii z Winnickich, wnuk Balbiny z Giyrów-Piotrowskich Winnickiej, | |
- ur. Mieczysław Tomasz Pisula, syn Stefana i Franciszki z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Roman Galant, syn Kazimierza i Zofii z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Stanisław Wojciech Adamiak, syn Józefa i Pauliny z Fryniów-Piotrowskiej, | |
- ur. Elżbieta Rozalia Buczek, córka Władysława i Marianny z „Kozłowskich”-Piotrowskich, żona Tadeusza Woźniczyszyna, | |
- ur. Helena Adamiak, córka Piotra i Bronisławy z Wójtowiczów, praprawnuczka Marianny z Szumów-Piotrowskich, żona Józefa Szałajko, | |
1954 | - ur. Zbigniew Korfanty, syn Tadeusza i Janiny z Daszyków, prawnuk Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, |
- ur. Władysław Dabrowski, syn Stanisława i Bronisławy z Winnickich, wnuk Balbiny z Giyrów-Piotrowskich Winnickiej, | |
- ur. Lorraine Taylor, córka Rose Veronica z Błaszczychów-Piotrowskich i Earla Taylorów, żona Herberta Spencera Sunderlanda, | |
- ur. Marian Fryń-Piotrowski, syn Władysława i Zofii z Kenarów, | |
- ur. Ryszard Adamiak, syn Józefa i Pauliny z Fryniów-Piotrowskich, | |
1964 | - ur. Krzysztof Daszyk, syn Stanisława i Barbary, prawnuk Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, |
- ur. Dorota Giyr-Piotrowska, córka Stanisława i i Marii z d. Hoznar, | |
- ur. Anna z Adamiaków Jakubowska, córka Stanisława i Zofii z Pielechów, wnuczka Katarzyny z Giyrów-Piotrowskich Adamiak, | |
- ur. Marusz Strzelecki, syn Jana i Teresy z d. Grunwald, prawnuk Marii z Piotrowskich „z Kowalówki” Puchka, | |
- ur. Dariusz Dąbrowski, syn Tadeusza i Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Ewa Błaszczycha-Piotrowska, córka Emiliana i Stefanii z d. Jasik, żona Floyda Reynolda, | |
- ur. Susan Diane Kazimierski, córka Ralpha Edwarda i Phylis Ann Augustyn, wnuczka Eugene z Błaszczychów-Piotrowskich Kazimierskiej, | |
- ur. Małgorzata Lisowska, córka Mariana i Marii z Błaszczychów-Piotrowskich, żona Aleksandra Papowa, | |
- ur. Beata Sitek, córka Władysława i Elżbiety z Galantów, wnuczka Pauliny z Fryniów-Piotrowskich Galant, żona Wojciecha Knotta, | |
- ur. Agata Kucharska, córka Józefa i Marty z d. Holota, prawnuczka Katarzyny z Szumów-Piotrowskich Daszyk, | |
1974 | - ur. Aneta Korfanty, córka Zbigniewa i Marii z Koczerów, praprawnuczka Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, |
- ur. Elizabeth Rosevear, córka Williama i Paulette Marie Krish, wnuczka Verny Jadwigi z Piotrowskich „z Kowalówki Rosevear, | |
- ur. Rebecca Rudasill, córka Marylin z d. Rosevear i Johna Rudasill, wnuczka Verny Jadwigi z Piotrowskich „z Kowalówki Rosevear, | |
- ur. Alisa Jo Piotrowski „z Kowalówki”, córka Henry’go Josepha i Susan Sciotto, | |
- ur. Eric Joseph Ianuzzi, syn Teresy Rosemarie z d. Romero i Enrico Joseph, wnuk Katherine z Piotrowskich „z Kowalówki” Ianuzzi, | |
- ur. Jeanine Ann Koch, córka Claudii Angeli z Kazimierskich i Donalda Vincenta Kocha, wnuczka Eugene z Błaszczychów-Piotrowskich Kazimierskiej, | |
- ur. William Frank Błaszczycha-Piotrowski, syn Jamesa Franka i Claudii Bates Hitt Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Wojciech Dziuban, syn Jerzego i Alicji z d. Nebesio, wnuk Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich Nebesio, | |
- ur. Agnieszka Kluska, córka Kazimierza i Łucji z Radwańskich, wnuczka Cecylii z Fryniów-Piotrowskich Radwańskiej, żona Leszka Rachwalskiego, | |
- ur. Agnieszka Wójtowicz, córka Mariana i Haliny z d. Latusek, praprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Woytowicz, | |
1984 | - ur. Bartłomiej Galant, syn Jerzego i Grażyny z Truszkiewiczów, wnuk Janiny z Piotrowskich „spod Stawiska” Galant, |
- ur. Dominika Hubiak, córka Marka i Wioletty z Galantów, wnuczka Janiny z Piotrowskich „spod Stawiska” Galant, | |
- ur. Jakun Olbert, syn Jacka i Renaty z Adamiaków, praprawnuk Balbiny z Giyrów-Piotrowskich Winnickiej, | |
- ur. Joseph Edward Adamoski, syn Edzia i Karen Lee Van Gilder, wnuk Marceli z Piotrowskich „z Kowalówki” Adamoskiej, | |
- ur. Joanna Bąk, córka Gabrieli ze Strzeleckich i Tadeusza Bąków, praprawnuczka Marii z Piotrowskich „z Kowalówki’ Puchka, | |
- ur. Magdalena Piotrowska „spod Mogiły”, córka Waldemara i Grażyny, | |
- ur. Karolina Kowalczyk, córka Ewy z d. Gacek, i Marka Kowalczyków, wnuczka Anny z Błaszczychów-Piotrowskich, żona Kacpra Grzebieli, | |
- ur. Anna Klimkowska, córka Jana i Aliny z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Audrey Kay Bobak, córka Patricii z d. Swemba i Daniela Bobaków, wnuczka Anny Ireny z Błaszczychów-Piotrowskich Swemby, | |
- ur. Magdalena Niemiec, córka Ryszarda i Wandy z d. Słota, wnuczka Czesławy z Błaszczychów-Piotrowskich Niemiec, | |
- ur. Arkadiusz Radwański, syn Stanisława i Danuty z d. Haduch, wnuk Cecylii z Fryniów-Piotrowskich Radwańskiej, | |
- ur. Magdalena Kucharska, córka Wiesława i Urszuli z d. Kukla, praprawnuczka Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Michał Janik, syn Tadeusza i Zofii z Wójtowiczów, praprawnuk Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Woytowicz, | |
- Joanna Wójtowicz, córka Zbigniewa i Anny z Brodzickich, praprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Woytowicz, | |
1994 | - ur. Paulina Berbeć-Piotrowska, córka Bogdana i Anny z d. Paś, |
- ur. Adrian Berbeć-Piotrowski, syn Mariusza i Małgorzaty z Wojtoniów, | |
- ur. Aleksandra Giyr-Piotrowska, córka Piotra i Bożeny, | |
- ur. Paweł Giyr-Piotrowski, syn Wojciecha i Anny, | |
- ur. Nicole Lynn Bagley, córka Douglasa Roberta i Jennifer Lynn Brown, prawnuczka Andrew’a Theophil’a Piotrowskiego „z Kowalówki”, | |
- ur. Cezary Mateusz Drak, syn Roberta i Moniki z Dąbrowskich, wnuk Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Anna Błaszczycha-Piotrowska, córka Tomasza i Ewy z d. Mynart, | |
- ur. Sara Kalista, córka Piotra i Marty z d. Reiss, wnuczka Łucji z Fryniów-Piotrowskich Reiss, | |
- ur. Monika Daszyk, córka Juliana i Teresy z Miksiewiczów, praprawnuczka Katarzyny z Szumów-Piotrowskich Daszyk, | |
- ur. Kinga Wójtowicz, córka Jacka i Jolanty z Galantów, prapraprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Woytowicz, | |
2004 | - ur. Natalia Siry, córka Jacka i Joanny Data, prawnuczka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej, |
- ur. Kamil Czopor, syn Roberta i Sylwii z Korfantych, prapraprawnuk Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, | |
- ur. Maciej Ostrowski, syn Grzegorza i Małgorzaty z d. Fal, wnuk Grażyny z Berbeciów-Piotrowskich Ostrowskiej, | |
- ur. Martyna Berbeć-Piotrowska, córka Macieja i Moniki z d. Siembab, | |
- ur. Florian Delezenne, syn Fabrice i Edyty z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Damian Michalski, syn Piotra i Jolant z d. Trybuszek, prawnuk Stanisława Berbeć-Piotrowskiego, | |
- ur. Joanna Błaszczycha-Piotrowska, córka Przemysława i Anny z Jankowskich, | |
- ur. Anna Lisowska, córka Piotra i Michaliny z Orzechowskich, wnuczka Marii z Błaszczychów-Piotrowskich Lisowskiej, | |
- ur. Roksana Mazur, córka Pawła i Marzeny z Szumów-Piotrowskich. |