"Sztafeta Pokoleń" - 1/2012

Zawartość numeru:

 

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
- AKTUALNOŚCI
- Z HISTORII: Wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna
- Moja "Kronika”
- CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA: Sanktuarium Maryjne w Starej Wsi k/Brzozowa
- ZE SPORTU
- WSPOMNIENIA O PRZODKACH: Paulina z Giyrów-Piotrowskich Błaszczycha-Piotrowska
- ODESZLI OD NAS
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- NOWINY GENEALOGICZNE
- ROZMAITOŚCI

 
 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk dziewiąty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ” z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi, jak zwykle, bieżące informacje z życia nie tylko Stowarzyszenia, ale także z życia szerokiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego. Dział „Aktualności” - nowiny z życia „rodzinnej kolebki” potomków Stefana – Strachociny, oraz ich „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!).

W dziale historycznym kontynuujemy dwie historyczne „opowieści”. Pierwsza z nich to kolejny odcinek osobistych wspomnień Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna, tym razem z okresu najnowszej historii Polski – lat 80-tych. Druga „opowieść” to fragment, także osobistej, „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. W tym odcinku pan Stanisław opowiada o początkach strachockiej Kopalni Gazu Ziemnego, instytucji która przez kilka dziesięcioleci była bardzo ważnym elementem życia gospodarczego i społecznego Strachociny.

W dziale „turystycznym” przedstawiamy tym razem perłę architektoniczną Podkarpacia – bazylikę Sanktuarium Maryjnego w Starej Wsi koło Brzozowa. Bazylika miała (i ma) wyjątkowe znaczenie dla mieszkańców Strachociny i potomków Stefana Piotrowskiego. Nie tylko religijne, jako miejsce pielgrzymek, ale także formacyjno-edukacyjne. Tutaj młodzi Strachoczanie mieli najczęściej pierwszy kontakt w życiu ze wspaniałą architekturą i wielką sztuką.

W rubryce „Rozmaitości” zwracamy uwagę na ciekawostkę historyczną pt. „Poświęcenie sztandaru OSP w Strachocinie’ przesłaną nam przez pana Aleksandra Wileczka z Pakoszówki. Zamieściliśmy tam także obiecany komentarz do sprawy Potoku Różowego, a także opowieść z historii polskich Tatarów.

Dziękujemy za listy, e’maile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, e’maile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji.

Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja

 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*   *   *

Prezes naszego Stowarzyszenia Marian Fryń-Piotrowski przeprowadza się z Sanoka do Krosna. Miejmy nadzieję, że przeprowadzka nie odbije się negatywnie na „prezesowaniu”. Rodzinny dom Piotrowskich w Sanoku, w którym wychował się Prezes Marian i jego starsze rodzeństwo, brat Zbigniew (niezapomniany marszałek I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego w 2007 roku) i siostra Łucja, po mężu Reiss, dzieci Władysława Frynia-Piotrowskiego i Zofii z Kenarów, ma być sprzedany.

*   *   *

Zarząd Stowarzyszenia na wiosennym posiedzeniu, które odbyło się w siedzibie „Górnika” w Strachocinie, przyjął do wiadomości informację Prezesa o przeprowadzce z Sanoka do Krosna. Zarząd nie widzi w tym żadnych przeszkód w pełnieniu dalej funkcji Prezesa. Członkowie Zarządu poprosili Mariana o dalsze pełnienie funkcji. Zarząd omówił także sprawę zbiórki pieniędzy na ogrodzenie pomnika 600-lecia Strachociny, a także sprawę konserwacji naszych „znaków” pamiątkowych – tablicy na cmentarzu, krzyża na Górach Kiszkowych i krzyża „ofiar cholery” w lesie kopalnianym. Dyskutowano także nad dalszą organizacją Stowarzyszenia w terenie oraz form działalności Stowarzyszenia, m.in. nad zestawem materiałów zamieszczanych w biuletynie „Sztafeta pokoleń”. Dyskutowano także na temat ewentualnego przeniesienia pomnika 600-lecia na Bobolówkę.

*   *   *

W Strachocinie „klan” Fryniów obchodził uroczyście 88 urodziny Cecylii z Fryniów-Piotrowskich Radwańskiej. Były życzenia, duży tort i gromkie „Sto Lat”. Cecylia jest ostatnim z żyjących dzieci Stanisława Frynia-Piotrowskiego seniora i Marianny z Galantów. Cieszy się dobrym zdrowiem. Życzymy drogiej Jubilatce aby pobiła rekord swojego najstarszego brata Władysława, który dożył prawie 99 lat. Inne wiadomości z „klanu” Fryniów to informacja, że bratanica Cecylii (córka Władysława) Łucja Reiss ostatnio przeprowadziła się z mężem z Krosna do Krakowa, bliżej córek, oraz informacja, że wnuk Władysława, Robert Fryń-Piotrowski (syn Zbigniewa) przeprowadził się z rodziną [żona Elżbieta i trzej synowie – Mateusz (17 l.), Igor (14 l.) i Tymoteusz (2 l.)] z Lublina do Warszawy. Robert zakupił dom na jednym z warszawskich przedmieść.

*   *   *

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2011 w Gdańsku-Osowej odbyło się doroczne spotkanie gdańskiego koła Stowarzyszenia. Okazją były 7-me urodziny Joasi Błaszczychy-Piotrowskiej. Rozmawiano o Strachocinie, o witrynie internetowej Stowarzyszenia, o biuletynie „Sztafeta pokoleń”, o planach na zbliżający się rok 2012, a także kolędowano. Jarosław, syn Tadeusza, poinformował zebranych o założeniu własnej firmy. Gdańska „kolonia” Błaszczychów-Piotrowskich powiększyła się w 2011 roku o kolejnego członka – Hanię, córkę Katarzyny i Lechosława (urodzoną 22 października) i liczy już 16 osób.

 

AKTUALNOŚCI

W Strachocinie odbyło się zebranie sprawozdawcze Ochotniczej Straży Pożarnej. Omawiano na nim m.in. sprawę rozbudowy remizy strażackiej i problem przeniesienia pomnika 600-lecia Strachociny, który koliduje z projektowanym wjazdem. Padały róże propozycje przeniesienia go w inne miejsce, m.in. na Bobolówkę. Nasze Stowarzyszenie jest żywo zainteresowane sprawą przeniesienia pomnika – ciągle ma plany wykonania jego nowego, bardziej reprezentacyjnego ogrodzenia.

*   *   *

Mieszkańcy Strachociny mieli znaczący udział w wystawie „Tradycja Świąt Bożego Narodzenia” która została otwarta 13 grudnia ubiegłego roku w Sanoku. Taka wystawa odbyła się już po raz 16-ty. Jest ona okazją do zaprezentowania swoich dzieł przez artystów i mieszkańców Gminy Sanok. Część artystyczną, towarzyszącą otwarciu wystawy przygotowali uczniowie szkoły w Strachocinie. Podczas swojego występu w niebanalny sposób przypomnieli o pięknych, polskich zwyczajach i obrzędach Świąt Bożego Narodzenia. Część artystyczna była bardzo ciekawa, może nawet prowokująca. Ukazała młodych ludzi, którzy niewiele wiedzą o tradycjach wigilijnych. Dopiero uświadomieni przez babcię zaczynają się interesować i dostrzegać, jak ważne jest kultywowanie i pielęgnowanie tradycji. Podczas uroczystego otwarcia wystawy można było także skosztować wybornych, wigilijnych potraw, które przygotowały Panie z Koła Gospodyń Wiejskich ze Strachociny. Uczestnicy wystawy wręcz nie mogli się oprzeć strachockim „wspaniałościom”, takim jak różne ciasta, szczególnie te z makiem, barszcz z uszkami, pierogi, czy domowy chleb pieczony na zakwasie – oczywiście wszystko przygotowane według sekretnych, sprawdzonych przepisów „naszych babć”.

*   *   *

Dla Strachociny rok 2011 był bardzo udany. Oprócz otwarcia nowoczesnego podziemnego magazynu gazu po modernizacji i rozbudowie, zyskała ona 18 km nowej sieci kanalizacyjnej i 3 km przyłączy sanitarnych. Projekt kanalizacji był finansowany z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich.

*   *   *

W ramach Programu Operacyjnego „Innowacyjna Gospodarka", współfinansowanego przez Unię Europejską, powstaje w Krośnie Centrum Dziedzictwa Szkła (CDS). Będzie w nim można zobaczyć „na żywo” nie tylko jak powstają wyroby szklane, ale też wziąć czynny udział w procesie produkcji. Piwnice krośnieńskiego rynku zostaną wykorzystane do stworzenia powierzchni wystawowej do prezentacji szkła z wieloma interaktywnymi rozwiązaniami, mającej zainteresować szczególnie najmłodszych zwiedzających. W ramach projektu zostanie stworzony tzw. Szklany Szlak. Turyści odwiedzający Centrum Dziedzictwa Szkła będą mieli okazję do zwiedzenia hut szkła (które w zakresie swojej działalności zajmują się różnymi technologiami produkcji szkła) zarówno w Krośnie jak i w innych okolicznych miejscowościach. W ramach tego samego programu „Innowacyjna Gospodarka” w Arłamowie, w powiecie ustrzyckim, powstanie centrum kongresowo-konferencyjne jako część wielofunkcyjnego obiektu turystycznego z infrastrukturą towarzyszącą, przeznaczonego na turystykę pobytową (m.in. z czterogwiazdkowym hotelem).

*   *   *

W Bieszczady po latach przerwy wróciła Bieszczadzka Kolejka Leśna – legendarna „Bieszczadzka ciuchcia”. Będzie kursować dwa razy dziennie malowniczą trasą z Majdanu do Przysłupa i z Majdanu do Balnicy. Kolejkę poprowadzi parowozik Kp-4, jedyny taki w całej Polsce będący ciągle w eksploatacji (pięć innych to egzemplarze muzealne). Może on rozwijać prędkość do 35 km/godz. Takie parowozy w latach 1957 – 79 przewiozły w Bieszczadach ponad milion metrów sześc. drewna.

*   *   *

Na sanockim wzgórzu zamkowym została otwarta Galeria Zdzisława Beksińskiego. Galeria powstała w odbudowywanym, południowym skrzydle sanockiego zamku. Ten fragment zamku przed pierwszą wojną światową rozebrali Austriacy. Koszt jego odbudowy wyniósł ponad 5 mln zł, z tego 3 mln zł pochodziło ze środków unijnych. Na powierzchni ponad 900 m kw. jest m.in. stała ekspozycja prac Beksińskiego. Turyści mogą tam obejrzeć ok. 300 prac Beksińskiego. Od fotografii i grafik po malowane niedługo przed śmiercią obrazy. W Galerii zrekonstruowana też została warszawska pracownia twórcy. Łącznie z fotografiami tego, co artysta widział za oknem. Beksiński często fotografował z okna swojej pracowni. Turyści będą także mogli korzystać punktów multimedialnych. Zwiedzający będą mogli m.in. posłuchać, co artysta miał do powiedzenia na temat swoich prac.

*   *   *

Już rozpoczęła się promocja w całym kraju budowanego w Krośnie Centrum Dziedzictwa Szkła (CDS). Jednym z elementów tej promocji jest GlassTour - szklana "trasa koncertowa'', która ma promować krośnieńskie szkło i być okazją do poznania tajników hutnictwa szkła, a także identyfikować samo miasto Krosno jako Miasto Szkła. Dzięki projektowi plenerowych pokazów produkcji szkła mieszkańcy czterech miast Polski: Warszawy, Krakowa, Poznania i Krynicy Zdroju będą mogli przeżyć wyprawę do szklanego świata w swoim własnym mieście. W miastach tych będą rozstawione specjalne namioty, w których będą odbywać się pokazy hutnicze, prowadzone przez hutników zajmujących się produkcją i obróbką szkła. W zamyśle organizatorów GlassTour ma być jeżdżącą miniaturą CDS. Namioty w środku będą wystylizowane na wnętrze huty o surowym, industrialnym charakterze. Do pokazów używany będzie piec hutniczy oraz zestaw narzędzi używanych na co dzień do pracy przez hutników. Na oczach widzów powstawać będą zarówno przedmioty użytkowe, jak i te o charakterze artystycznym. Wybrane osoby będą mogły spróbować własnych sił w tzw. wydmuchaniu szkła, które stanowi jedną z najstarszych metod produkcji. Pokaz hutnictwa szkła wspierany będzie multimediami, m.in. filmami o hutnictwie. Objazdowe prezentacje sztuki hutniczej mają zachęcać do odwiedzenia Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie, ale też samego miasta, które stanowi jeden z najważniejszych ośrodków hutnictwa szkła na świecie.

*   *   *

Podkarpackie Trójmiasto (Jasło, Krosno i Sanok) zainaugurowało przewodnictwo województwa podkarpackiego w Domu Polski Wschodniej (DPW) w Brukseli. Każde z miast zaprezentowało swoją specyfikę, podkreślając jednocześnie ścisłą współpracę między miastami. Jasło zrobiło furorę swoimi znakomitymi winami. Ten nowy produkt jasielski zyskał uznanie wśród koneserów za swoją nietuzinkowość bukietu i smaku. Innym elementem prezentowanym przez Jasło był skansen archeologiczny „Karpacka Troja” w Trzcinicy. „Karpacką Troję” prezentowano wielowymiarowo: w formie fotogramu, folderów, a także filmu.

*   *   *

W ramach prowadzonej przez Miasto Sanok rewitalizacji placu św. Michała wraz z przyległymi ulicami, prowadzone są prace archeologiczne na placu. Dotychczas odkryto zarysy fundamentów budynku, którym jest zapewne jedna z kaplic (kaplica św. Wojciecha) okalających istniejący do XVIII wieku kościół św. Michała (spłonął w 1782r. i nie został odbudowany). Odkrycie fundamentów kościoła św. Michała, w którym król Władysław Jagiełło brał ślub z Elżbietą Granowską w 1417 r. byłoby ważne dla historii, gdyż obecnie istnieje niewiele danych dotyczących obiektu. Nikt nie wie nawet dokładnie, gdzie był on umiejscowiony.

*   *   *

Muzeum Podkarpackie w Krośnie zorganizowało wystawę prac malarza prymitywisty Nikifora pod hasłem "Nikifor malarz, Nikifor artysta". Ekspozycja zgromadziła te z prac Nikifora, które najpełniej oddają jego charakterystyczny warsztat i tematykę, po którą najchętniej sięgał. Większość przedstawionych obrazów i rysunków pochodzi z okresu powojennego ze zbiorów kolekcjonerów prywatnych, a także muzeów w Nowym Sączu, Jaśle i Bochni. Żyjący w latach 1895-1968 Nikifor Krynicki (prawdziwe nazwisko Epifaniusz Drowniak) należał do najwybitniejszych malarzy prymitywistów. Malowanie było jego pasją. Namalował kilkadziesiąt tysięcy prac. Najchętniej malował akwarelą, używał także kredek. Jego twórczość cechuje dekoracyjność i harmonijny koloryt. Artysta fascynował się architekturą Krynicy. Pokazywał jej wille, pensjonaty, budynki sakralne, urzędy. Uwieczniał również malownicze okolice miasta, pobliskie wsie, stacyjki kolejowe, pola i łąki oraz urokliwe pejzaże doliny Popradu. Artysta zmarł 10 października 1968 r.

*   *   *

Państwowa Szkoła Muzyczna I i II stopnia w Sanoku otrzymała nową salę koncertową. Jej oficjalne otwarcie odbyło się 14 kwietnia. Nowo oddana sala koncertowa to kolejny obiekt poprawiający jakość funkcjonowania szkoły. Dzięki niej polepszą się warunki kształcenia młodych muzyków. Uroczystość otwarcia wypełniły podziękowania dla wszystkich, którzy wsparli to dzieło.

*   *   *

Produkowany w Krośnie ultralekki samolot KR-030 Topaz otrzymał tytuł „Najlepszy z najlepszych” („Best of the Best”) podczas wielkiego pokazu lotniczego MISASA w Parku Lotniczym Tedderfield w Republice Południowej Afryki. Pokonał ponad 100 innych samolotów. Produkuje go krośnieńska firma Ekolot. Rocznie produkowanych jest w Krośnie około 30 takich samolotów. W ramach konkursu oceniano nie tylko parametry lotne samolotu, ale także jakość, wykończenie, estetykę i cenę. Drugi samolot firmy Ekolot - JK-05 Junior - otrzymał wyróżnienie. Tytuł "Best of The Best" jest porównywany z przyznawanym zwykle na tego typu pokazach czy targach nagrodą Grand Prix. Nie ma on skutków finansowych, oznacza tylko popularność, choć może się to przełożyć na zamówienia z tamtego regionu, bo na tym pokazie była wielu ludzi – pilotów i entuzjastów. Firma Ekolot powstała w 1999 roku. Produkcje firmy są znane na całym świecie, latają m.in. we Francji, Niemczech, Danii, Włoszech, Stanach Zjednoczonych, a nawet Nowej Kaledonii, Tajlandii czy właśnie RPA.

 

 

Z HISTORII

Wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna - Odcinek IV
 
Stan wojenny i początek lat 80-tych

Moje uwagi i spostrzeżenia będą dotyczyć wydarzeń jakie rozgrywały się w zakładach pracy naszego przedsiębiorstwa. W innych miejscach mogło to wyglądać zupełnie inaczej.

Na halach produkcyjnych wyczuwało się jakąś wyjątkową sytuację – nie tak jak zawsze. Ludzie wymieniali między sobą spojrzenia, robili „oko” – oczywiście nic nie mówiąc. Wśród „umysłowców” dało się słyszeć dwuznaczniki wypowiadane półgębkiem i nie w obecności kilku osób. Pewnego razu weszła do pokoju pracownica i po kilku nic nie znaczących zdaniach oświadczyła, że jak nikomu nic nie powiem, to coś otrzymam. Po zapewnieniu dyskrecji wręczyła mi kartkę z wypisanymi 21 punktami, które miały być postulatami wysuniętymi przez strajkujących w Gdańsku. W zakładach to „dziwne napięcie” narastało chociaż był spokój (względny). Wobec niejasnej sytuacji dyrekcja przedsiębiorstwa po godzinach normalnej pracy wprowadziła „dyżury dozoru” od 15.00 do 6.00 rano.

Jednego dnia (już po 22.00) w trakcie mojej rozmowy ze zmiennikiem dyżuru do pokoju wpadł mistrz i oświadczył, że nocna zmiana rozpoczęła strajk. Po naszym przyjściu na halę produkcyjną okazało się to prawdą. Pracownicy siedzieli przy swoich stanowiskach pracy i uśmiechając się oświadczyli – „szefie, my strajkujemy”. Wobec tej sytuacji poproszono majstrów aby udali się na salę konferencyjną w celu wysłuchania żądań strajkujących. Okazało się na miejscu spotkania, że właściwie strajkujący sami nie wiedzą czego chcą. Każdy z przedstawicieli wysuwał różne postulaty, często wzajemnie się wykluczające. Powoli trzeba było te ich postulaty segregować, łączyć, grupować tak, aby wypracować wspólne dla ogółu naszych pracowników, a jednocześnie zbieżne z postulatami gdańskimi. Ustalenia i dyskusje trwały przez całą noc. Na rannej zmianie zgłosił się nasz pracownik z działu produkcji oznajmiając, że reprezentuje wszystkich strajkujących i jest nowo wybranym przewodniczącym powstałego Związku „Solidarność” w naszym zakładzie.

W następnych dniach sprawy potoczyły się dosyć szybko. W pozostałych zakładach firmy przebieg wydarzeń był podobny. Przytłaczająca większość pracowników zadeklarowała chęć wstąpienia do nowego związku. Utworzył się Zarząd Związku Kombinatu. Wydawano nowe legitymacje związkowe. W poprzednim związku pozostało niewiele osób. W zakładzie od czasu do czasu zdarzały się jakieś niesnaski i zgrzyty, ale śmiało można powiedzieć, że praca przebiegała bezkolizyjnie.

Sytuacja zmieniła się z chwilą ogłoszenia i wprowadzenia „stanu wojennego”. Była to niedziela pamiętnego 13 grudnia 1981 roku („trzynastka” – feralna liczba). Wyłączone zostały wszędzie i wszystkie telefony. Program telewizyjny sprowadzał się do tego, że od czasu do czasu na ekranie pojawiała się sylwetka gen. Jaruzelskiego obwieszczającego poważnym głosem, że na terenie całego kraju wprowadzono stan wojenny. W dniach następnych podawano dorywczo różne informacje z kraju. Spikerzy telewizyjni byli w wojskowych mundurach (galowych oficerskich) lecz bez dystynkcji. Związek Zawodowy „Solidarność” został zdelegalizowany i zszedł do podziemia. W zakładach pracy zwiększono dyscyplinę, w całym kraju wprowadzono „godzinę milicyjną”. Na ulicach pojawiły się patrole wojska, ZOMO i MO, które miały prawo (i obowiązek) legitymowania każdego obywatela. W naszej firmie pracownicy wyższego dozoru otrzymali zaświadczenia, które pozwalały poruszać się po mieście po godzinie milicyjnej. W ważnych punktach miasta oraz na rogatkach ustawiono stałe posterunki MO i ZOMO, a przy ważnych węzłach komunikacyjnych zmechanizowane posterunki wojska i ZOMO. Każdy przejeżdżający pojazd był poddawany szczegółowej kontroli. Pojazdy służbowe musiały mieć pisemne rozkazy wyjazdów w podaniem celu podróży i docelowego miejsca. Do zakładów ważnych dla gospodarki narodowej zostali przydzieleni komisarze wojskowi. Wydawane przez nich polecenia musiały być traktowane jak wojskowe rozkazy i bezwzględnie wykonywane.

W naszym zakładzie komisarzem był pułkownik. Kompletnie nie miał on pojęcia o specyfice produkcji (był wykładowcą w akademii politycznej). Z tego powodu niejednokrotnie dochodziło do nieporozumień z komisarzem, które skutkowały stratami produkcji. Wszędzie doszukiwał się działań o charakterze sabotażu.

Jak uciążliwe były ciągłe kontrole, w dzień i w nocy, niech świadczy następujące zdarzenie. Zakładowa Ochotnicza Straż Pożarna (ZOSP) chciała zorganizować rocznicową wieczornicę. Uzyskano zgodę Dyrekcji ale pozostał problem konsumpcji. Aby „załatwić” wyroby wędliniarskie udano się pożarniczym Żukiem do miasteczka R. (14 km od naszego zakładu), aby złożyć prywatne zamówienie. W umówionym dniu, wieczorną porą, tym samym samochodem udano się po odbiór. Wystawiono na samochód fikcyjny rozkaz wyjazdu. Po drodze, na skrzyżowaniu z posterunkiem, przeprowadzona została kontrola pojazdu. Nie stwierdzono nieprawidłowości i samochód bez problemów dotarł do „cichego” producenta. Błyskawicznie załadowano towar (trzeba było wystrzegać się obserwacji przez „ciekawskich”) i wiejskimi drogami, nadkładając wiele kilometrów, powrócono do zakładu. Taki zabieg był koniecznością aby uniknąć ponownej kontroli, z uwagi na unoszące się wspaniałe zapachy świeżo wędzonej kiełbasy. Wieczornica była wspaniała – „palce lizać”.

Z czasem życie zaczęło jakoś funkcjonować normalnie – o ile taki stan rzeczy można nazwać normalnym. Polacy mieli bogate doświadczenie jeszcze z czasów II-giej wojny w zakresie „ustawiania” się i szmuglu, jaki był powszechną codziennością w czasie okupacji – takich rzeczy nie da się zapomnieć. Aby ograniczyć możliwość przemieszczania się ludności cywilnej z miejsca na miejsce celowo wprowadzono kartki na paliwo. Paliwo było reglamentowane i nie można było kupić więcej paliwa w danym miesiącu niż przewidywał przydział. No i znowu rozwinął się „czarny” rynek. Kierowcy ciężarówek dostawali dotychczas nagrody gdy nie mieli tzw. przepału (przekroczenia określonego limitu zużycia w danym samochodzie). Wobec tego robili wszystko aby zaoszczędzić paliwo (jazda na luzie, przeróbki gaźników, itp.) i zasłużyć na nagrodę. Zbywanie zaoszczędzonego paliwa „na czarno” okazało się bardziej opłacalne niż proponowane nagrody. Po ustalonym „kursie za litr” można było nabyć i całą beczkę benzyny. Problem był tylko w tym aby nikt nie widział, no i gdzie ją trzymać.

Podobnie działo się w zakresie zaopatrzenia w mięso (to było „przerabiane” za okupacji). Wieczorem, po cichu, jechało się samochodem do „kolegi” na wieś. Tam następowało „bez kwiku” świniobicie, a rano odbierało się już gotowe wyroby – tak jak „za Niemca”. Różnica polegała na tym, że wtedy gonił Niemiec – teraz to Polak gonił Polaka. Cóż, takie to były czasy. Cały szkopuł był w tym aby nie dać się złapać.

Z biegiem lat sytuacja społeczeństwa coraz bardziej się pogarszała. Pociągało to za sobą ciągłe strajki, zamieszki, rozgoryczenie. Wreszcie sytuacja doszła do punktu krytycznego. Władza pod naciskiem społecznym musiała częściowo ustąpić – doszło do obrad „okrągłego stołu” i utworzenia rządu „kontraktowego”. Są to już czasy nie tak odległe, chociaż wcale niełatwe – czego doświadcza już chyba duża część młodszego pokolenia Polaków.

Patrząc wstecz na cały okres mojego dotychczasowego życia – lat dziecinnych, młodzieńczych czy dorosłych – mogę stwierdzić, że były to czasy ciężkie i skomplikowane, ale jakże ciekawe, emocjonalne, a jednocześnie dla mojej rodziny bardzo szczęśliwe. Mam nadzieję, że starsi moi krewniacy robiąc przegląd minionych lat, być może też zauważą dopisujące im szczęście. Młode zaś pokolenia będą miały większy wpływ na kształtowanie swego losu – tak aby szczęście częściej i w większej ilości pojawiało się w ich życiu. Bo ród potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny winien żyć w szczęściu i pomyślności jeszcze co najmniej przez następnych 300 lat – czego wszystkim z całego serca życzę!!!

Zbigniew Fryń-Piotrowski

Errata:

W poprzednim numerze „Sztafety” (nr 8) w tekście wspomnień Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego na stronie 9 napisaliśmy: „ … Przekonaliśmy rodziców aby właśnie oni przygotowali „skromny” posterunek dla belfrów, …”. Oczywiście, powinno być „poczęstunek”. Z kolei na stronie 16, w tekście pana Stanisława Berbecia-Piotrowskiego napisaliśmy: „ … Na nogi skórzane buty z długimi chlewami, podkute. …”. Tutaj powinno być „cholewami”. Za błędy przepraszamy Czytelników i autorów tekstów.

 

 

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek IV

Poniżej przedstawiamy kolejny fragment „Mojej Kroniki” p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego, a w nim opis najstarszych dziejów Kopalni Gazu Ziemnego Strachocina. Opis przedstawia okres od początku powstania Kopalni do wybuchu II wojny światowej. Kopalnia Gazu przez kilka dziesięcioleci miała ogromne znaczenie dla życia Strachociny, zarówno pod względem gospodarczym (dawała zatrudnienie i możliwość zarobku dużej części mieszkańców), jak i kulturalnym, i cywilizacyjnym. Dzięki Kopalni doszło do gazyfikacji i elektryfikacji wsi, kierownictwo i pracownicy nadzoru technicznego byli ważnymi członkami wiejskiej społeczności.

Kopalnia gazu ziemnego Strachocina znajdowała się na północ od wsi, na zalesionych wzgórzach granicznych z sąsiednimi wsiami: Pakoszówką, Wolą Górecką i Górkami. Obecnie Kopalnia, po wyczerpaniu złóż gazu, została zamieniona na podziemny magazyn gazu. Początki wydobycia gazu w Strachocinie i początki jego poszukiwań, nie są dzisiaj bliżej znane. Prawdopodobnie miały związek z wydobyciem ropy naftowej w sąsiedniej Grabownicy Starzeńskiej. Kopalnia ropy w Grabownicy położona była na zalesionej górze będącej fragmentem fałdu geologicznego ciągnącego się od Załuża k/Sanoka na południowym wschodzie, przez Międzybrodzie, Falejówkę, Grabownicę, Starą Wieś, do Domaradza na północnym zachodzie. Kopalnia Grabownica rozpoczęła swoją pracę w 1899 roku. Jej złoże ropy należało do najbogatszych w tej części Karpat, wydobyto z niego przez okres eksploatacji blisko milion ton ropy. Strachockie wzgórza graniczne ciągną się równolegle do grabownickiej „kopalnianej” góry, po drugiej stronie niezbyt szerokiej w tym miejscu doliny Stobnicy. Dla poszukiwaczy dawały one nadzieję, że i tutaj można będzie trafić na ropę lub inne bitumity, np. wosk ziemny. Prawdopodobnie właśnie z poszukiwaniem wosku wiążą się najstarsze początki Kopalni Strachocina.

O ciekawym wydarzeniu właśnie przy poszukiwaniu wosku opowiadał mi mój ojciec (Władysław Berbeć-Piotrowski, ur. 18.12.1874r. – red.), stary nafciarz, zdolny majster-wiertacz, pracujący m.in. w słynnym Borysławiu (polskim „Klondike” – red.), świetny „instrumentator”. Słyszał o nim od starych mieszkańców Strachociny. Wydarzenie miało miejsce w dolinie potoku pod lasem, na parceli Radwańskich „z Rzeźnikówki”, niedaleko późniejszego odwiertu „Strachocina 1”. Robotnicy poszukujący wosku kopali studnię odkrywkową ręcznie. Po dotarciu kilka metrów w głąb, jeden z nich postanowił zapalić sobie fajkę. Zaskoczeniem dla wszystkich było, gdy po zapaleniu fajki na dnie studni zapalił się także płomyk. Robotnicy powiadomili przełożonych o tym dziwnym zjawisku. Ci po przybyciu na miejsce polecili czym prędzej zasypać studnię i zaprzestać wszelkich dalszych prac poszukiwawczych. Jeśli było to prawdą, to zapewne był to wypływ gazu, który przedarł się przez jakąś szczelinę z głębszych pokładów i zapalił się od krzesiwa. Nie znano wtedy jeszcze właściwości gazu ziemnego. Być może uważano, że ten ogień wydobywa się z otchłani piekielnych.

Dopiero po kilku latach powrócono do poszukiwań. Według relacji ojca kolejną studnię poszukiwawczą kopano także ręcznie. Wykop zabezpieczano dębowymi belkami – cembrowinami. Miano ją dokopać aż do głębokości 70 metrów. Było to na parceli Lisowskich. Prawdopodobnie dokopano się do ropy, ale wydajność otworu była zbyt mała. Ślady po tej akcji istniały jeszcze w latach 20-tych XX wieku. W miejscu tym, pomimo zasypania studni, ciągle wydostawała się na powierzchnię ropa. Nie było jej wiele. Gospodarze zbierali ją i używali do smarowania osi swych wozów.

Później z poszukiwaniami przeniesiono się do wsi. Otwór na parceli Mogilanego („Wróża”) w górnej części wsi, tuż za moim domem rodzinnym, był już wiercony, a nie kopany ręcznie. Następne dwa otwory były wiercone na łące gromadzkiej, dzisiejszym boisku piłkarskim. W jednym z nich zapuszczono nawet rury „blaszanki”. Z tych otworów wypływała jeszcze po latach ropa, mimo ich zasypania. I tutaj gospodarze zbierali ropę i stosowali jako smar do pojazdów.

Poszukiwania we wsi nie dały spodziewanego rezultatu, dlatego wrócono z wierceniami do lasu. Kolejny otwór wywiercono na parceli Radwańskich „z Górki” w lesie, tuż przy drodze z „Górki” na Kopalnię, poniżej obecnej kotłowni nr 1. Wszystkie te pierwsze wiercenia odbywały się w połowie lat 20-tych. Pionierami poszukiwań byli specjaliści amerykańscy, Szkoci z pochodzenia, bracia McKelney. Prawdopodobnie otwór na parceli Pielechów był pierwszym, w którym dowiercono się do pokładu gazu. Po wywierceniu otworu na zaplanowaną głębokość został on zarurowany. Niestety, ropa z niego nie popłynęła, a zaczął wydostawać się gaz, zresztą w znikomych ilościach. W porzuconym otworze strachoccy chłopcy później często go zapalali dla rozrywki. W czasie roztopów wiosennych, czy po dużym deszczu, woda przykrywała ten otwór, a wydostający się gaz robił wrażenie „gotowania” się wody. Słychać było bulgotanie i widać było na jej powierzchni pęcherzyki.

W 1927 roku poszukiwania ropy na terenie Strachociny rozpoczęła na większą skalę znana firma „Galicja” z Borysławia. Dużą zasługę w tym miał mój ojciec, który pracował dla tej firmy i namawiał kierownictwo do tego przedsięwzięcia. Rozpoczęto zwozić materiały i urządzenia do zmontowania wieży wiertniczej typu „Kanadyjka”. Geologowie wytyczyli otwór nr 1 pod lasem, na parceli Józefa Dąbrowskiego „z Jędrusiówki”. Załogę szybu (wiertni) stanowili pracownicy sprowadzeni z Borysławia. Kierownikiem był p. Kowalski. Wiercono systemem udarowym. Początkowo na „sztangach”, później na linie. Napęd stanowiła maszyna parowa. W roku 1928, gdy dowiercono się do głębokości 788 metrów, nastąpił bardzo silny wybuch gazu ziemnego. Był tak silny, że szyby w oknach w Strachocinie zadrżały. Gaz pod olbrzymim ciśnieniem podrzucił do góry świder wiertniczy, poskręcał linę wiertniczą w otworze i z ogromnym hukiem wydobywał się na powierzchnię. Na szczęście załodze wiertniczej nic się nie stało. Pomocnik szybowy Jan Turoń, będący w momencie wybuchu na górnym mostku, ratował się zjeżdżając na ziemię po „drągu bezpieczeństwa”. Nie posiadano wówczas zasuw na tak wysokie ciśnienie, aby zamknąć wypływ gazu. Nałożono więc na otwór wysoką rurę o dość dużej średnicy, przez którą gaz ulatniał się w atmosferę. Huk, świst uchodzącego gazu słychać było nie tylko w Strachocinie ale także w całej okolicy. Nie wiadomo jakie było w pierwszym okresie ciśnienie wypływającego gazu i ile go uleciało. Według relacji Władysława Woźniczyszyna gaz uchodził w ten sposób przez półtora roku. Dopiero po sprowadzeniu odpowiednich zasuw, z ogromnym trudem, udało się opanować wypływ gazu w 1929 roku. Rok ten przyjmowany jest powszechnie za rok powstania Kopalni Gazu Ziemnego Strachocina.

W 1930 roku do Strachociny przyjechał z firmy „Galicja” geolog, Niemiec nie znający języka polskiego. Jego zadaniem miały być badania geologiczne, sporządzenie mapy i wyznaczenie miejsc przyszłych wierceń. Zamieszkał w domu moich rodziców. Twierdził on, że Strachocina leży na głębokim „stawie” ropy. Największą głębokość staw ten ma w miejscu zwanym „Dołki”, w strachockim lesie. Jego zdaniem ropa znajduje się na głębokości ponad dwa tysiące metrów. Tej wiadomości dowiedzieliśmy się od tłumacza. W tym okresie firma „Galicja” zaczęła u miejscowych gospodarzy wykupywać prawa do parceli i zawierać z nimi kontrakty. Kontrakty miały ważność przez 25 lat. Określały one wyłączność na stawianie szybów tylko przez tę firmę. Pośrednikiem w tych zakupach był mój ojciec, stary „nafciarz”.

W 1930 roku uruchomiono kolejną wieżę wiertniczą typu „Kanadyjka”, szyb nr 2. Ponownie dowiercono się tylko do gazu ziemnego. Dysponowano już odpowiednimi zasuwami na ciśnienie do 100 atmosfer i wypływ gazu opanowano bez większych problemów. W celu wykorzystania gazu wybudowano gazociąg do leżącej po sąsiedzku Kopalni Ropy w Grabownicy. Po zredukowaniu ciśnienia przesyłano tym gazociągiem część gazu do wykorzystania w tamtejszej kopalni. Kierownikiem Kopalni Strachocina był w tym czasie Kamm (w Strachocinie zwany potocznie Komem). W latach 30-tych prowadzona była dalsza rozbudowa kopalni, wiercono kolejne szyby, do 1938 roku uruchomiono ich pięć, w 1939 roku rozpoczęto wiercenia szybu nr 6. Rozbudowywane było także zaplecze techniczne Kopalni, coraz więcej mieszkańców Strachociny znajdowało zatrudnienie „na” Kopalni (tak mówiono w Strachocinie, nie „w” Kopalni – red.). Jej znaczenie dla życia wsi zdecydowanie rosło. Dla kopalni pracowali nie tylko zatrudnieni tam bezpośrednio pracownicy, ale wielu innych mieszkańców m.in. właściciele konnych zaprzęgów, którzy przewozili materiały budowlane, urządzenia techniczne, a także dojeżdżających do Kopalni specjalistów. Dzięki temu do wsi płynął co raz większy strumień pieniędzy. Rewolucyjną zmianą było doprowadzenie do wsi gazociągu zasilającego w gaz dom w górnej części wsi, w którym mieszkał kierownik Kopalni Kamm. Przy okazji podłączono do gazociągu także kilka innych domów (m.in. także dom Józefa Berbecia-Piotrowskiego – red.). Był to początek gazyfikacji wsi. Ten systematyczny, pokojowy rozwój Kopalni przerwał we wrześniu 1939 roku brutalny najazd Niemców na Polskę.

 

 

CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA

Sanktuarium Maryjne w Starej Wsi k. Brzozowa – podkarpacka perła architektury późnego baroku.

Stara Wieś to najsławniejsze Sanktuarium Maryjne wschodniego Podkarpacia. Znajduje się w nim cudowny obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia Matki Bożej z I połowy XVI wieku, otaczany kultem nie tylko przez mieszkańców Podkarpacia, ale także przez pielgrzymów przybywających z innych regionów Polski a nawet zza granicy, szczególnie ze Słowacji (dawnych Górnych Węgier). To tutaj od wieków pielgrzymowali mieszkańcy Strachociny, w tym także potomkowie Stefana Piotrowskiego. Nie mieli daleko, drogą przez strachockie Kopce, Wolę Górecką, Górki i Brzozów to ok. 16 km. Wędrowali pieszo albo furmankami, całymi rodzinami.

Początki Starej Wsi sięgają roku 1359, kiedy to król Kazimierz Wielki nadał przywilej lokacyjny na założenie wsi nad rzeką Stobnicą w Ziemi Sanockiej. Pierwotnie wieś nosiła nazwę Brzozów. W 1384 roku wieś przeszła w posiadanie biskupów przemyskich, którzy postanowili założyć na miejscu wsi miasto. Ze względu na częste wylewy Stobnicy ulokowali je na wzgórzu położonym na południe od wsi. Miasto otrzymało nazwę Brzozów, a wieś od tego czasu nazywano Starą Wsią. Najstarszy dokument, w którym użyto tej nazwy pochodzi z 1460 roku. Stara Wieś należała do parafii w Brzozowie, posiadała drewniany kościół, w którym od XVI wieku znajdował się otoczony kultem przez miejscową ludność cudowny obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia NMP. Szybko stał się on celem pielgrzymek z całego Podkarpacia, Słowacji i Węgier. Szczególnie uroczyście obchodzono święta maryjne – Nawiedzenia (31 maja), MB Szkaplerznej (16 lipca), Wniebowzięcia (MB Zielnej, 15 sierpnia) i Narodzenia NMP (MB Siewnej – 8 września). Obraz był obdarowywany drogocennymi wotami przez pielgrzymów w podzięce za dokonane cuda. Zdarzały się także rzeczy przykre – w 1644 roku skradziono z obrazu złoto-srebrną koronę i srebrną świecę. Podczas powstania Chmielnickiego Kozacy zrabowali srebrne wota i spalili księgę z opisami cudów.

W 1726 roku proboszcz brzozowski, ks. Franciszek Goźliński został zobowiązany przez biskupa przemyskiego Aleksandra Fredrę do przekazania 80 tys. na rozbudowę kościoła w Starej Wsi. Biskup zwrócił się jednocześnie do prowincjała OO. Paulinów na Jasnej Górze, O. Konstantego Moszyńskiego, z propozycją założenia konwentu Paulinów w Starej Wsi, jako opiekunów Sanktuarium cieszącego się coraz większą sławą. Pierwsi Paulini przybyli do Starej Wsi 2 lutego 1728 roku, a 20 czerwca przejęli opiekę nad Sanktuarium. W 1730 roku rozpoczęli budowę nowej świątyni i klasztoru. Budowę finansował biskup przemyski Aleksander Fredro. Po jego śmierci tempo budowy spadło, dokończono ją dopiero po 30 latach. 2 lipca 1760 roku biskup przemyski Wacław H. Sierakowski konsekrował nową, wspaniałą świątynię do której przeniesiono cudowny obraz. Wtedy wykonano także kopię obrazu, przechowywaną w skarbcu klasztoru.

Paulini kontynuowali kult cudownego obrazu. Z każdym dziesięcioleciem przybywało pielgrzymów, piękniejsza stawała się świątynia, przybywało wotów przy cudownym obrazie. Opiekunami Sanktuarium byli Paulini do 1784 roku, kiedy to dekretem cesarza Józefa II zakon uległ kasacji. Administratorem Sanktuarium został przejściowo proboszcz brzozowski. Dopiero w 1821 roku biskup Antoni Gołaszewski uzyskał zgodę władz aus triackich i kościół, klasztor oraz popaulińskie dobra kościelne, a także opiekę nad Sanktuarium, przejął zakon Jezuitów. Ojcowie Jezuici przybyli do Starej Wsi z Białorusi, skąd zostali usunięci dekretem cara Aleksandra I. Założyli przy Sanktuarium swój nowicjat oraz dom dla emerytów. Systematyczna praca Jezuitów spowodowała, że Sanktuarium odzyskiwało wcześniejszy blask. Przybywało pielgrzymów, wzrastało zainteresowanie władz kościelnych. W 1835 roku mszę pontyfikalną podczas odpustu na uroczystość Wniebowzięcia NMP celebrował biskup Michał Korczyński. Od 1840 roku wprowadzono stałe nabożeństwa majowe. W okresie 1848 – 1852 OO. Jezuici zmuszeni byli do opuszczenia Sanktuarium – oskarżeni o podżeganie do rozruchów Wiosny Ludów w 1848 roku dekretem cesarza Ferdynanda I zakon Jezuitów został wypędzony z całego cesarstwa Austrii. Na szczęście trwało to krótko, dekret został odwołany i Jezuici wrócili. W 1852 w Starej Wsi została utworzona przy Sanktuarium oddzielna parafia. Druga połowa XIX wieku to dalszy rozwój życia duchowego Sanktuarium. W 1859 roku powstało Bractwo Niepokalanego Serca Marii, w 1892 roku powstała Kongregacja Mariańska dla ziemian, rok później taka Kongregacja dla ziemianek oraz Bractwo Św. Rodziny i Arcybractwo Różańca Świętego.

Ważną datą w dziejach Sanktuarium był dzień 8 września 1877 roku, kiedy to nuncjusz papieski z Wiednia, arcybiskup Ludwik Jacobini, uroczyś-cie koronował starowiejski cudowny obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia Matki Bożej złotą koroną. Koronę wykonał złotnik krakowski Lewkowicz. W uroczystości wzięły udział rzesze wiernych i kilku biskupów różnych obrządków. Na pamiątkę tej uroczystości w kościele wmurowano tablicę pamiątkową ze zwięzłym opisem wydarzenia. Koronacja miała wielkie znaczenie dla popularyzacji Sanktuarium, kult cudownego obrazu Matki Bożej Starowiejskiej, Matki Bożej Miłosierdzia, stał się powszechny na całym Podkarpaciu, od Kalwarii Zebrzydowskiej na zachodzie po Kalwarię Pacławską pod Przemyślem na wschodzie. Przybywały także liczne pielgrzymki z południowej strony Karpat. Nie przeszkodziła temu nawet zmiana granic państwowych po I wojnie światowej. W 1900 roku O. Ignacy Mellin SJ zorganizował dwie uroczystości, 22 kwietnia założył złotą sukienkę Matce Boskiej z górnej sceny Wniebowzięcia, a 24 czerwca złotą sukienkę Panu Jezusowi. Sukienki wykonał krakowski złotnik Władysław Wojciechowski. W 1925 roku jako votum złożono przed cudownym obrazem pektorał w postaci złotego krzyża z relikwią św. Stanisława Kostki, a także złoty łańcuch po zmarłym w opinii świętości biskupie przemyskim Józefie Sebastianie Pelczarze (kanonizowanym przez Jana Pawła II w 2003 roku). Nabożeństwa przed cudownym obrazem od 1926 roku miały specjalną oprawę muzyczną – obraz odsłaniano przy potrójnym dźwięku trąb i bębnów. W 50-tą rocznicę koronacji dekretem papieża Piusa XI z 7 sierpnia 1927 roku starowiejskie Sanktuarium otrzymało godność „bazyliki mniejszej”. W uroczystości z tej okazji wzięło udział 100 000 pielgrzymów. 29 maja 1938 r. przybył do Sanktuarium 2-gi Pułk Strzelców Podhalańskich z Sanoka pod dowództwem pułkownika Zygmunta Csadka i złożył przed cudownym wizerunkiem uroczyste ślubowanie oraz dziękczynne wotum w postaci złotego ryngrafu.

W okresie PRL przez Polskę przeszła fala podpaleń zabytkowych świątyń i obrazów, która nie ominęła również Starej Wsi. 6 grudnia 1968 r. o godzinie 5 rano w zagadkowych okolicznościach spłonął cudowny obraz. Wiernego jego odtworzenia podjęła się Maria Niedzielska z Krakowa. 10 września 1972 r. kopię obrazu Matki Boskiej Starowiejskiej koronował powtórnie prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w asyście biskupów przemyskich i biskupa opolskiego. We wrześniu 1978 r., w setną rocznicę koronacji, uroczystą Mszę przed cudownym obrazem odprawił metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła - późniejszy papież, Błogosławiony Jan Paweł II. Do starowiejskiego sanktuarium pielgrzymowali także: prymas Polski August kardynał Hlond, Adam kardynał Sapieha, prymas Polski Józef kardynał Glemp, Franciszek kardynał Macharski, arcybiskupi: Eugeniusz Baziak, Adam Kozłowiecki, Jerzy Ablewicz, Bronisław Dąbrowski. W 2008 roku, 30 lat po rekoronacji obrazu, Starowiejskiej Pani pokłonił się kardynał Stanisław Dziwisz, były sekretarz Jana Pawła II.

Bazylika starowiejska jest budowlą wykonaną z cegły, otynkowaną w odcieniu piaskowym, zgodnie z duchem epoki. Majestatycznego wyglądu nadają jej dwie symetryczne wieże, podwyższone o jedną kondygnację w połowie XIX w. Wieńczą je miedziane hełmy projektu Stanisława Krzyżanowskiego wzorowane na zwieńczeniu wież kościoła św. Anny w Krakowie. Zostały one przebudowane po pożarze świątyni w 1886r. Fasada reprezentuje styl późnego baroku. Wertykalnie przecinają ją delikatnie zarysowane pilastry oddzielając tym samym trzy portale, zwieńczone nadbudowami, prowadzące do wnętrza świątyni oraz stanowiące efektowne wykończenie krawędzi wież. Natomiast horyzontalnie wyrazu nadają jej wydatne gzymsy oddzielające kondygnację nawy głównej od wież. W miejscu nawy głównej, fasada jest lekko wklęsło-wypukła, co nadaje całości prostej elegancji i lekkości. Nad portalami znajdują się okna z białego szkła. Przez nie wieczorami świątynię zalewa światło zachodzącego słońca.

Kościół ostatni raz był malowany w 1962 roku, prezbiterium dodatkowo w 1969 roku, po pożarze. W obu przypadkach odtworzono wygląd wymalowania z końca XIX wieku. Wnętrze świątyni ma nawę główną, transept (nawa poprzeczna) i prezbiterium, równej wysokości. Ściany prezbiterium, transeptu i nawy głównej są rozdzielone pilastrami stanowiącymi dominujący element dekoracyjny. Głowice pilastrów w nawie głównej i poprzecznej są ozdobione dekoracją stiukową kartuszowo-roślinną z główkami aniołków. W prezbiterium głowice pilastrów posiadają dekorację stiukową w formie roccaille’ów (ornament w kształcie stylizowanych muszli). Ponad pilastrami obiega kościół przełamujące się belkowanie. Sklepienie kościoła jest częściowo kolebkowe z lunetami, a częściowo kolebkowo-krzyżowe. We wnękach filarów międzynawowych znajdują się późnobarokowe rzeźby z ok. 1760 roku przedstawiające św. Jana Nepomucena (opiekuna mostów i orędownika w czasie powodzi) oraz św. Walentego (uznanego za patrona zakochanych). Obaj święci są patronami diecezji przemyskiej.

Na pierwszym filarze po lewej stronie w nawie głównej zawieszona jest ambona wykonana w połowie XVIII wieku w stylu późnobarokowym z ornamentami rokokowymi. Dekoracja rzeźbiarska ambony jest ilustracją opowieści z Ewangelii św. Jana, mówiącej o Dobrym Pasterzu. Na korpusie znajduje się płaskorzeźba Owczarni wraz z rzeźbami aniołków. Tylna ściana ozdobiona jest rzeźbioną kotarą z dwoma aniołkami, baldachim jest zwieńczony rzeźbą Chrystusa Dobrego Pasterza. Nawę główną od zachodu zamyka chór muzyczny, wsparty na trzech arkadach filarowych, o faliście wygiętym parapecie z rzeźbami aniołków oraz kartuszem z herbem Bończa, fundatora kościoła i klasztoru biskupa przemyskiego Aleksandra Antoniego Fredry. Na chórze znajduje się neobarokowy prospekt organowy wykonany przez br. Ludwika Pacułta SJ.

Centralnym punktem kościoła jest ołtarz główny, znajdujący się w głębokim prezbiterium. Ołtarz jest murowany, pokryty dekoracją ze stiuku i sztucznego marmuru, późnobarokowy ze złoconymi ornamentami rokokowymi, wzniesiony przed 1760 rokiem z fundacji biskupa Wacława Sieroszewskiego. Jest wzorowany na ołtarzu głównym Wniebowzięcia Matki Boskiej w kościele Paulinów na Jasnej Górze. Ołtarz jest architektoniczny, kulisowy. Na cokole z dwiema bramkami po bokach stoi sześć kolumn dźwigających przerwane belkowanie. W polu głównym znajduje obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia NMP, kopia spalonego obrazu. Zasłonę obrazu stanowi kopia XVIII-wiecznego obrazu Wniebowzięcia.

Dekoracja plastyczna ołtarza powstała ok. połowy XVIII w. Między kolumnami ołtarza znajdują się rzeźby rodziców NMP: św. Anny i św. Joachima oraz krewnych: św. Zachariasza i św. Elżbiety oraz małego św. Jan Chrzciciela przy jej nogach. W zwieńczeniu ołtarza przedstawiono Św. Trójcę, gdzie postacie Boga Ojca i Jezusa trzymają koronę, co zapowiada Koronację Matki Boskiej. Neorokokowe, marmuryzowane tabernakulum, według projektu Jana Klimka SJ, zostało wykonane w 1907 roku. Poprzednie, ufundowane w XIX w. przez o. Karola Antoniewicza SJ, znajduje się w Muzeum. Ołtarz główny, po częściowym spaleniu w 1968 roku, został odnowiony w latach 1970—1971. Dębowe stalle w prezbiterium ustawiono w 1929 roku. Wykonali je bracia zakonni: Jan Klimek SJ oraz Aleksy Lizała SJ. Na ścianach prezbiterium, w dawnych wnękach okiennych z chóru i biblioteki, wystawione są wota dla Matki Bożej Miłosierdzia czczonej w cudownym obrazie. Nad portalami prowadzącymi do zakrystii i kaplicy św. Andrzeja Boboli znajdują się kolejno medaliony biskupów Aleksandra Fredry i Wacława Sierakowskiego. Nowy posoborowy ołtarz został ukończony w 2009 roku. Jest on stylizowany na mensę z XVIII wieku.

Cudowny obraz przedstawiający Zaśnięcie i Wniebowzięcie Matki Boskiej namalowany był w pierwszej ćwierci XVI w. na deskach lipowych i jodłowych (205 x 141 cm) techniką temperową. Należy do dzieł malarskich z przełomu stylów: późnogotyckiego i wczesnorenesansowego, szkoły małopolskiej. Przedstawia dwie sceny: Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny (w dolnej części obrazu) oraz przyjęcia Maryi w niebie przez Chrystusa (górna część). Powszechna tradycja mówi, że obraz Matki Boskiej przywędrował do Starej Wsi z Węgier.

Bazylika ma dziesięć ołtarzy bocznych, z których cztery umieszczono przy zewnętrznych ścianach naw bocznych, kolejne cztery w nawie poprzecznej (transepcie), a dwa po obu stronach prezbiterium. Ołtarz przy prawym ramieniu nawy poprzecznej poświęcona jest misjonarzowi jezuickiemu św. Franciszkowi Ksaweremu. Przemalowany w XIX w. obraz świętego (przedstawionego w paulińskim habicie) pochodzi sprzed 1728 roku. Metalową, pozłacaną sukienkę na obraz sprawiono w 1873 roku. Dekorację rzeźbiarską po bokach ołtarza stanowią XIX-wieczne figury świętych jezuickich Stanisława Kostki i Andrzeja Boboli. W zwieńczeniu ołtarza znajduje się figura św. Ignacego Loyoli, założyciela Towarzystwa Jezusowego.

Przy południowej ścianie transeptu znajduje się ołtarz św. Michała Archanioła. Bliźniaczy ołtarz (św. Pawła Pustelnika) znajduje się przy północnej ścianie transeptu. Obydwa posiadają wysokie cokoły oraz wsparte na nich parami kolumny i filary dźwigające, przełamane belkowanie. Wykonane są w stylu późnobarokowym ze złoconymi ornamentami rokokowymi. Zostały wykonane ok. roku 1760 ze sztucznego marmuru i stiuku. W ołtarzu Michała Archanioła obraz ołtarzowy przedstawia św. Michała Archanioła w otoczeniu wojska anielskiego. W górnej partii obrazu namalowany jest symbol Opatrzności Bożej. Obraz został wykonany przez Karola Prevo w Mediolanie, a sprowadzony do Polski ok. 1760 roku przez biskupa Sierakowskiego. Po obu stronach obrazu przedstawieni są święci Archaniołowie Rafał i Gabriel, zaś w zwieńczeniu ołtarza znajdują się rzeźby aniołów pochodzące prawdopodobnie z kręgu rzeźbiarza Jana Jerzego Urbańskiego.

W obu nawach bocznych znajdują się cztery ołtarze, a także sześć konfesjonałów rokokowych wykonanych prawdopodobnie przez rzemieślników jezuickich z Krosna. Dekoracja rzeźbiarska tych ołtarzy pochodzi z kręgu wrocławskiego rzeźbiarza Urbańskiego. Ołtarze te, podobnie jak ołtarz główny, fundowane były przez biskupa przemyskiego Wacława Hieronima Sierakowskiego. W nawie południowej, po prawej stronie ołtarza Michała Archanioła znajduje się ołtarz św. Kazimierza z obrazem świętego adorującego Matkę Boską z Dzieciątkiem. Aniołek trzyma trójkwietną lilię - atrybut świętego, który bardzo wysoko cenił sobie czystość i miał szczególne nabożeństwo do Matki Boskiej. Po obu stronach obrazu znajdują się rzeźby: św. Leopolda i św. Floriana, a w zwieńczeniu ołtarza aniołowie. Co łączy tych świętych? Wspólnym mianownikiem dla Floriana i Leopolda był ich udział w wyprawach wojskowych oraz austriackie powiązania: św. Florian był dowódcą rzymskim w Noricum (terytorium obecnej Austrii), zaś św. Leopold był margrabią austriackim. Św. Kazimierz był synem Elżbiety Rakuszanki i wnukiem władcy Austrii.

Kolejny ołtarz w nawie bocznej jest poświęcony św. Rozalii. Święta ta została przedstawiona na obrazie, jako młoda pustelnica trzymająca w rękach krucyfiks. Modli się ona na osobności. Po dwóch stronach obrazu znajdują się rzeźby św. Sebastiana i św. Rocha. Sens przedstawienia tych świętych razem w jednym ołtarzu jest jasny, gdy weźmie się pod uwagę poniższe fakty. Przyniesienie relikwii św. Rozalii do Palermo w XVII w. uśmierzyło grasującą w tym mieście epidemię. Św. Roch uzdrawiał chorych dotkniętych epidemią. Uchodzi on również za opiekuna zwierząt domowych. Św. Sebastian, męczennik rzymski, uważany był za orędownika w czasach zarazy.

Najbliżej wejścia do bazyliki, w nawie północnej, znajduje się ołtarz św. Tekli. Święta ta została przedstawiona na obrazie jako młoda kobieta trzymająca w wyciągniętej do góry prawej ręce krucyfiks. W jej lewej ręce jest palma, gdyż jak podaje tradycją, była pierwszą męczennicą i uczennicą św. Pawła. Nad głową św. Tekli unosi się aniołek z wieńcem. Po bokach obrazu znajdują się rzeźby św. Barbary, patronki dobrej śmierci i chroniącej od nagłej śmierci oraz św. Łucji, także dziewicy i męczennicy, patronki chorych na oczy. W zwieńczeniu ołtarza znajduje się rzeźba św. Onufrego na tle luster. Święty był pustelnikiem żyjącym na przełomie IV i V w. w Tebach i według legendy miał otrzymać komunię z rąk anielskich. Jest on patronem tkaczy. Ideą przewodnią ołtarza jest łaska dobrej śmierci.

Idąc od wejścia nawą w stronę prezbiterium po lewej stronie mijamy ołtarz św. Augustyna. Obraz ukazuje nam świętego biskupa Hippony w stroju pontyfikalnym, siedzącego przy stole, na którym rozłożona jest otwarta księga (symbol nauki i reguły; paulinom nadano regułę autorstwa świętego w 1308 r.). Biskup trzyma w prawej ręce pióro, a w lewej ręce płonące serce. U stóp św. Augustyna przedstawiony jest Arystoteles (symbol zwyciężonej filozofii pogańskiej) i demony (symbol zwalczonej herezji). Wokół doktora Kościoła unoszą się aniołki. Po obu stronach obrazu znajdują się rzeźby świętych średniowiecznych doktorów Kościoła: Bonawentury - franciszkanina i Tomasza z Akwinu - dominikanina. W zwieńczeniu ołtarza znajdują się rzeźby aniołów.

Północną ścianę nawy poprzecznej zamyka ołtarz św. Pawła Pustelnika. Obraz ukazuje nam śmierć św. Pawła z Teb podtrzymywanego przez anioła. Miał on umrzeć w 341 roku jako 113-letni starzec. Św. Paweł jest patronem zakonu paulinów, który powstał w 1215 roku. W zwieńczeniu ołtarza jest przedstawiony św. Paweł unoszony przez anioły. Po obu stronach obrazu mamy rzeźby św. Antoniego Pustelnika (za życia odwiedził św. Pawła na pustyni egipskiej, a po jego śmierci pochował go z pomocą dwóch lwów) i św. Hieronima (autora dziejów św. Pawła Tebańskiego). Obraz Serca Jezusa, namalowany przez br. Kaspra Pietrzyka SJ, został umieszczony nad mensą ołtarzową w neorokokowej ramie pod koniec XIX w.

Obok ołtarza św. Pawła Pustelnika znajduje się ołtarz św. Józefa Oblubieńca NMP. W ołtarzu znajduje się XVIII-wieczny obraz przedstawiający św. Józefa z Dzieciątkiem. Po obu stronach obrazu mamy rzeźby patriarchy Abrahama i króla Dawida, przodków występujących w rodowodzie Jezusa. W tym zestawieniu nie jest zbyt zrozumiałe umieszczenie w zwieńczeniu ołtarza rzeźby św. Stanisława ze Szczepanowa. Ciekawa jest zachodząca zbieżność miejsc w paulińskich kościołach. W tym samym mniej więcej miejscu, w kościele Na Skałce znajduje się ołtarz tegoż świętego.

Po prawej stronie prezbiterium znajduje się ołtarz św. Krzyża. W XVIII w. był tu prawdopodobnie ołtarz św. Jana Nepomucena, czego pamiątką może być figura wstawiona we wnękę pierwszego filaru z tego okresu. W 1834 roku umieszczono nad tym ołtarzem sprowadzony z Wiednia krucyfiks z rzeźbionymi promieniami. W 1934 roku krucyfiks rekonstruował rzeźbiarz Krygowski z Błażowej. Na ołtarzu umieszczone są dwa relikwiarze męczenników Maksymiliana i Mauryna oraz wykonana w 1965 roku kopia obrazu Matki Boskiej Bolesnej o. Antoniego Reichenberga SJ — oryginał znajduje się w kolegium.

Po lewej stronie prezbiterium znajduje się ołtarz św. Teofila. Prawdopodobnie w XVIII w. znajdował się w tym miejscu ołtarz św. Walentego, czego pamiątką może być figura wstawiona we wnękę filaru za amboną z tego okresu. W 1834 roku umieszczono w tym ołtarzu obraz św. Ignacego Loyoli, a później zabrano na inne miejsce. Obecnie nad mensą ołtarza znajduje się mały obraz św. Stanisława Kostki namalowany przez Annę Szymborską w 1965 roku, a jeszcze wyżej znajduje się współczesny obraz Miłosierdzia Bożego.

Po prawej stronie ołtarza głównego znajduje się portal prowadzący do kaplicy św. Andrzeja Boboli. Jej przebudowa miała miejsce w 1909 roku według planów architekta Stanisława Krzyżanowskiego z XVIII-wiecznego skarbca popaulińskiego. Dekorację stiukową kaplicy, ze scenami z życia św. Andrzeja Boboli, wykonał sztukator Stanisław Piątkiewicz w 1910 roku. Na ścianie ołtarzowej znajduje się wizja św. Andrzeja, któremu ukazał się Chrystus z krzyżem na obłoku w otoczeniu aniołów. W tle umieszczono po prawej stronie wizerunek sanktuarium maryjnego w Starej Wsi, a po lewej stronie pamiątkowy słup i kapliczkę w miejscu męczeństwa na rynku w Janowie Poleskim. Pozostałe sceny przedstawiają Andrzeja Bobolę, otrzymującego palmę męczeństwa od dzieciątka Jezus, męczonego przez Kozaków w Mohilnie koło Janowa i w samym Janowie Poleskim 16 maja 1657 roku, a także wizerunek świętego w otoczeniu aniołów z symbolami męczeństwa i herbami Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz herbem Bobolów — Leliwa.

Portal po lewej stronie ołtarza prowadzi nas do XVIII-wiecznej zakrystii, znajdującej się na północ od prezbiterium. Ściany zakrystii zdobi późnobarokowa polichromia z ok. 1760 roku. Nicią przewodnią, wiążącą przedstawione malarsko dwie sceny ze Starego Testamentu i dwie sceny z Nowego Testamentu jest figura Eucharystii — chleb. W zakrystii znajduje się rokokowy ołtarz XVIII-wieczny ze współczesnym jemu obrazem przedstawiającym Chrystusa na krzyżu i stojącymi obok Matką Boską, św. Janem Ewangelistą i św. Marią Magdaleną. Umeblowanie zakrystii stanowią XVIII-wieczne rokokowe dwie szafy oraz lawaterz z odlewem cynowym Chrystusa Boleściwego i rzeźbą Gołębicy — Ducha Św. w zwieńczeniu. Ponad zakrystią kiedyś znajdowało się oratorium paulinów, obecnie jest tam kaplica domowa, zwana nowicjacką.

 

 

ZE SPORTU

Piłkarze Górnika Strachocina, grający w krośnieńskiej lidze okręgowej, słabo spisują się w tym sezonie. Na pięć kolejek przed końcem sezonu zajmowali dopiero 13 miejsce w tabeli (na 16 drużyn). Ale mają dużą szansę na utrzymanie się w lidze – 15-tą Sanovię wyprzedzają o 8 punktów i mają lepszy układ spotkań (Sanovię podejmują na własnym boisku). Lepiej spisuje się drużyna juniorów Górnika w klasie A. W drużynie juniorów występuje z powodzeniem Mateusz Berbeć-Piotrowski, wnuk Bronisława.

Najlepsze drużyny piłkarskie Podkarpacia, występujące w grupie lubelsko-podkarpackiej III ligi, grają mocno w kratkę. Karpaty Krosno są w tym sezonie lepsze od Stali Sanok, na pięć kolejek przed końcem sezonu zajmowały 9 miejsce. Zdecydowanie gorzej wygląda sytuacja Stali Sanok, która zajmowała dopiero 13 miejsce w tabeli (na 16 drużyn). Ma jednak duże szanse na utrzymanie się w lidze. Drużyna Czarni Jasło na pięć kolejek przed końcem sezonu była liderem grupy podkarpackiej IV ligi podkarpackiej, z bardzo dużymi szansami na grę w przyszłym sezonie w III lidze.

Drużyna hokejowa Ciarko Stali Sanok po raz pierwszy w swojej historii zdobyła tytuł Mistrza Polski. Sanoccy hokeiści w półfinale pokonali gładko JKH Jastrzębie (wygrali cztery mecze, Jastrzębie żadnego), a w finale Cracovię Comarch Kraków (Sanok wygrał cztery mecze, Cracovia tylko jeden). W ostatnim meczu na tafli w Sanoku Sanoczanie wygrali 5:1. Po zdobyciu tytułu mistrza Polski cały sportowy (i nie tylko) Sanok oszalał z radości. Zwycięstwo świętowano nie tylko na lodowisku i wokół niego, ale także na Rynku i głównych ulicach miasta. Sanok zdobył w plebiscycie miano „Miasta żyjącego hokejem”. Drużyna Ciarko Sanok zdobyła w tym roku także Puchar Polski. To drugi Puchar Polski z rzędu, w zeszłym roku Sanok także był zdobywcą Pucharu. W półfinale Pucharu Sanoczanie pokonali Cracovię Comarch, a w finale, po rzutach karnych, Aksam Unię Oświęcim. Mecz po trzech tercjach i dogrywce zakończył się wynikiem 2:2. Turniej finałowy Pucharu Polski odbył się na lodowisku w Sanoku.
Historia hokeja na lodzie w Sanoku sięga 1958 roku. Pierwsza drużyna grała na naturalnym lodowisku, które znajdowało się na Stadionie Miejskim przy ul. Mickiewicza (na miejscu lodowiska stoi teraz hotel). Jej trzon tworzyli piłkarze nożni Sanoczanki. Najlepszymi hokeistami byli Adam Samochwał i Stefan Tarapacki, czołowi piłkarze „nożni”. Sanockiej bramki bronił ogromnie popularny, starszy zawodnik, pan Roszniowski. Zawodnicy nie mieli odpowiednich strojów i sprzętu, zamiast kasków na głowach nosili włóczkowe czapeczki. Kadra drużyny liczyła niewiele ponad 10 zawodników. Najlepsi zawodnicy praktycznie nie schodzili z tafli. Na przestrzeni lat sanocka drużyna hokejowa nosiła różne nazwy. W 1968 roku doczekała się sztucznego lodowiska przy ul. Mickiewicza, a w 1971 roku awansowała do ogólnopolskiej II ligi. Po raz pierwszy do krajowej elity drużyna awansowała w 1976 roku, jednak tylko na jeden sezon. Dopiero w 1992 roku sanocka drużyna ponownie awansowała do najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju, a od 2004 roku gra w niej ciągle. Od 2006 roku w pięknej Arenie Sanok ze sztucznym lodowiskiem i widownią na 3000 miejsc. Także przyszłość sanockiego hokeja zapowiada się nieźle – w ogólnopolskim turnieju zawodników z rocznika 2001 – 2002 zwyciężyły sanockie Niedźwiadki I, a Niedźwiadki II znalazły się na 8 miejscu.

Na lodowej tafli Sanok Areny odbyły się zawody z cyklu Grand Prix Indywidualnych Mistrzostw Świata w ice speedwayu. Sanocką rundę kwalifikacyjną wygrał aktualny mistrz świata Rosjanin Nikołaj Krasnikow, drugie miejsce zajął jego rodak Danił Iwanow, a trzeci był Polak Grzegorz Knapp, w „normalnym” żużlu występujący w zespole KSM Krosno. W drugim dniu zawodów odbył się ICE Racing Sanok Cup. Wszyscy uczestnicy zawodów chwalili organizacje zawodów i sanocka publiczność, która zapełniła całkowicie trybuny Sanok Areny.

W Krośnie odbyły się XIII Międzynarodowe Górskie Zawody Balonowe. Mistrzem i laureatem XIII edycji zawodów został Litwin Rokas Kostuskevicius, drugie miejsce zajął Bartosz Nowakowski (Aeroklub Włocławski) a trzeci był Jagodzik Zbigniew (Aeroklub Leszczyński). W tym roku do Krosna zawitało 25 załóg balonowych, z czego 21 brało udział w rozgrywanych konkurencjach. Oprócz polskich reprezentantów startowali zawodnicy z Litwy i Węgier. Pogoda była trudna dla zawodów balonowych. Wiał silny wiatr, im wyżej, tym wiatr był silniejszy. Nie obyło się bez wypadku, na szczęście niezbyt groźnego.

Zespół żużlowy KSM Krosno występujący w II lidze bardzo dobrze spisuje się w tym sezonie. Po pierwszej części sezonu zajmuje drugie miejsce w tabeli (na 6 zespołów biorących udział w rozgrywkach). Oby dalsza część sezonu wyglądała tak samo.

Słabiej spisywali się krośnieńscy koszykarze z drużyny MOSiR Krosno w I lidze koszykówki. Dopiero po meczach play-out ze Startem Lublin (po sezonie zasadniczym wyprzedzał krośnieńska drużynę), wygranych 3 do 1, udało im się uniknąć degradacji do II ligi.

Nasz usportowiony senior, Zygmunt Ćwiąkała z Bytomia (71 lat), syn Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich nie zwalnia tempa. W zimie wywalczył brązowy medal w kategorii wiekowej 65+ w slalomie gigancie w Narciarskich Mistrzostwach Polski Seniorów. Wyprzedzili go tylko 66-latek z Przemyśla i 65-latek z Bytomia. Nie zapomina także o tenisie. W Halowych Mistrzostwach Seniorów w tenisie Zygmunt w swojej kategorii wiekowej (70+) zdobył tytuł wicemistrza Polski. W bardzo wyrównanym meczu finałowym przegrał z mistrzem 3:6, 6:3 i 6:10.

Na terenie Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sanoku ruszyła budowa kortów tenisowych. Jest to ostatni etap realizowanego przez Miasto Sanok projektu „Przebudowa i rozbudowa obiektów toru lodowego wraz z budową kortów tenisowych na terenie Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sanoku”. Korty funkcjonujące od dziesiątek lat w śródmieściu nie spełniają już oczekiwań zarówno Miasta, jak i klubu tenisowego. W efekcie prac powstaną 3 korty tenisowe.

 

 

WSPOMNIENIA O PRZODKACH

W ramach „Wspomnień o przodkach” przedstawiamy tym razem po raz pierwszy kobietę, Paulinę z Giyrów-Piotrowskich Błaszczychę-Piotrowską. Dotychczas w rubryce tej występowali wyłącznie mężczyźni. Powód tego był prozaiczny, o kobietach zachowało się niewiele informacji w pamięci zbiorowej potomków Stefana Piotrowskiego. A jeżeli nawet w niektórych rodzinach jest inaczej, to wiedza o tym nie dotarła do naszej redakcji. Mamy nadzieję, że w przyszłości to się zmieni i będziemy częściej prezentować sylwetki naszych babek i prababek.

Paulina urodziła się 13 sierpnia 1892 roku w Strachocinie. Była córką Floriana Giyra-Piotrowskiego i Marianny z Romerowiczów. Jej dzieciństwo i młodość nie były łatwe. Rodzina Giyrów-Piotrowskich, przez pokolenia najbogatsza wśród strachockich Piotrowskich, w drugiej połowie XIX wieku mocno zubożała. Nie wiadomo co było tego przyczyną, bardzo możliwe że choroba dziadka Pauliny, Jana Giyra-Piotrowskiego, i koszty jego leczenia (Jan zmarł w wieku 36 lat na „puchlinę wodną”). Ale w tradycji rodzinnej Jan zapisał się jako ten, który przegrał majątek w karty. Paulina do starości oskarżała dziadka o „przehulanie” rodzinnego majątku. Dość że ojciec Pauliny, Florian, odziedziczył niewielkie gospodarstwo i rodzina żyła ubogo. A była dość liczna. Florian miał syna Piotra z pierwszego małżeństwa z Katarzyną Winnicką (która zmarła po kilku latach) i siódemkę dzieci z drugą żoną, Marianną. Paulina była wśród nich najstarsza, miała pięć młodszych sióstr: Marcjannę (późniejszą żonę Ludwika Ćwiąkały), Magdalenę (zmarła w dzieciństwie), Franciszkę (późniejszą żonę Stefana Pisuli), Zofię (późniejszą żonę Michała Ćwiąkały) i Katarzynę (późniejszą żonę Antoniego Adamiaka „Pączka), oraz brata Grzegorza (zmarł w wieku 16 lat na gruźlicę). Starszy brat (przyrodni) Piotr dość szybko wyemigrował do Ameryki i praktycznie zerwał kontakt z rodziną w Polsce (był 15 lat starszy od Pauliny).

Paulina od najmłodszych lat musiała ciężko pracować fizycznie. Strachocką szkołę ukończyła niezbyt chlubnie, po latach wnuczkom przyznawała się, że przechodziła z klasy do klasy „za masło”. Nie miała czasu na naukę, od najmłodszych lat musiała pomagać matce w opiece nad młodszym rodzeństwem, już w wieku kilkunastu lat chodziła do pracy na „zarobek” do bogatszych krewniaków. W wieku niespełna 17 lat, na wiosnę 1909 roku, wyszła za mąż za Jana Błaszczychę-Piotrowskiego, syna Błażeja (przydomek „Błaszczycha” był świeżej daty, dopiero po śmierci Błażeja w 1890 roku na jego synów zaczęto mówić „od Błaszczychy”, tj. chłopcy od wdowy po Błażeju). Jan zapewne nie był wymarzonym „chłopcem” młodziutkiej Pauliny. 29-letni (prawie „stary kawaler”), niezbyt urodziwy (delikatnie określając!), skrajnie nieśmiały i wycofany, nietowarzyski. Także dla rodziców Pauliny chyba nie był specjalnie atrakcyjną partią dla ich córki. Rodzina Błaszczychów była niezbyt bogata, a na spadek po Błażeju czekało jeszcze trzech młodszych braci Jana (Wojciech, Franciszek i Kazimierz, później wszyscy wyjechali do Ameryki). Ale Jan miał jedną zaletę, chciał się żenić z Pauliną i zabrać jedną osobę od ubogiego rodzinnego stołu. To się przede wszystkim liczyło. Opinia młodej Pauliny liczyła się najmniej.

Życie Pauliny po przejściu do domu Błaszczychów zmieniło się niewiele. Domem Błaszczychów rządziła żelazną ręką teściowa Małgorzata, było tak samo tłoczno, gwarno i ciasno w małej, starej chacie pochodzącej w lat 50-tych XIX wieku, panowały takie same, bardzo tradycyjne, zwyczaje jak u Giyrów. Synowie Małgorzaty darzyli matkę dużym szacunkiem, Paulina musiała się przystosować do tej sytuacji, zresztą nie było to dla niej trudne, atmosfera w jej domu rodzinnym była bardzo podobna, może tylko bardziej „patriarchalna”, ze względu na obecność ojca. Rodzina Pauliny i Jana szybko się powiększała – w wieku niespełna 18-tu lat Paulina urodziła syna Stanisława (w 1910r.), dwa lata później drugiego, Kazimierza (w 1912r.), za kolejne dwa lata trzeciego syna, Władysława (w 1914r.). Dalszy rozwój rodziny przerwała I wojna światowa. W tym czasie młodsi bracia Jana wyemigrowali do Ameryki (ostatni Wojciech wyjechał w 1913r.), w domu zrobiło się trochę luźniej, ubyło rąk do pracy na gospodarstwie, ale ubyło także „gąb” do wyżywienia (i to dorosłych, męskich). Paulina z każdym rokiem (i z każdym dzieckiem!) stawała się prawdziwą gospodynią w domu. Spadły na nią także dodatkowe obowiązki – po śmierci ojca Floriana (w 1913r.) musiała zaopiekować się młodszym rodzeństwem. Formalnie, decyzją Ck Sądu Powiatowego w Sanoku, współopiekunem (z matką Marianną) został Jan, ale faktycznie rolę tę pełniła Paulina (Jan odszedł szybko na wojnę a matka Marianna dużo chorowała). W jakimś sensie, mimo niezbyt dużej różnicy wieku, opiekunką młodszych sióstr i ich rodzin czuła się Paulina przez całe życie.

W 1914 roku Jan wyruszył na wojnę. Początkowo brał udział w obronie Przemyśla. Po jego zdobyciu przez Rosjan udało mu się wyrwać z okrążenia i powrócić do rodzinnej Strachociny. Nie na długo. Tym razem pożegnał się z rodziną na zawsze. Skierowany na front włoski zginął w 1915 roku pod Hudilog w dzisiejszej Słowenii, na rzeką Soczą (po włosku Isonzo), w trakcie kolejnej bitwy o tę rzekę. Tak więc Paulina w wieku zaledwie 23 lat została wdową i jako wdowa przeżyła 52 lata po śmierci męża. Wojna srogo obeszła się ze Strachociną, także z rodziną Błaszczychów. Gospodarstwo zostało doszczętnie zrabowane w trakcie kilkakrotnych przemarszów wojsk. Armia rosyjska zabrała nie tylko cały inwentarz ale także wszelkie zapasy żywności i ziarna siewnego. Największa stratą dla Pauliny była jednak śmierć Jana. Paulina, mimo smutku i bólu, potrafiła otrząsnąć się jednak z przygnębienia i zabrać energicznie do odbudowy gospodarstwa. Trochę pomagali jej bracia Jana z Ameryki. Dwa lata po wojnie, w 1920 roku, Paulinę dosięgnął kolejny bolesny cios – w czasie epidemii szkarlatyny (a może „hiszpanki”?) zmarł najmłodszy syn Władysław, ulubieniec całej rodziny, nie tylko matki ale także babki Małgorzaty i starszych braci.

W 1922 r. Paulina otrzymała decyzję o przyznaniu przez Państwo Polskie renty wdowiej po Janie w wysokości 75 marek rocznie plus dodatek 33 marki na każdego z synów. Decyzja obowiązywała wstecz, od 1.11.1918 r., tak więc Paulina dostała stosunkowo pokaźną sumę pieniędzy, co pozwoliło jej na podjęcie decyzji o budowie nowego domu. Stary dom, blisko 70-letni, nie odpowiadał potrzebom rodziny w XX wieku. Paulina z ogromną energią zabrała się do wdrożenia w życie swojego pomysłu. Ponownie pewnej pomocy udzielili jej szwagrowie z Ameryki. Szybko powstał ładny dom, niezbyt duży, typowy na owe czasy dla Strachociny, drewniany, z częścią mieszkalną i inwentarską ciągle jeszcze pod jednym dachem, kryty czerwoną dachówką. Jedyną innowacją w stosunku do innych domów budowanych w tym czasie we wsi była drewniana podłoga w alkierzu. Pół wsi przychodziło ją podziwiać. Wszyscy kręcili głowami i mówili, że „Błaszczycha” pałac buduje. Tak jak z budową domu, także dobrze radziła sobie Paulina w roli gospodarza prowadzącego gospodarstwo. Zarówno w domu jak i w polu. W sprawie uprawy roli chętnie korzystała z pomocy i porad sąsiadów – Jana Błażejowskiego i Władysława Piotrowskiego „Błażejowskiego”, syna Michała. Władysław został zamianowany przez Sąd Powiatowy w Sanoku współopiekunem dzieci Pauliny po śmierci męża Jana. Na co dzień Paulina zatrudniała służbę, w stosunku do której była wymagająca, ale sprawiedliwa. Zarówno do służby domowej, jak i do osób wynajmowanych do prac polowych, zachowywała dystans, ale odnosiła się do nich z szacunkiem. Postępowała z nimi umiejętnie – była precyzyjna w wyznaczaniu zadań, kontroli wykonania i rozliczaniu. Stanowcza, dobrze zorientowana w sprawach gospodarstwa, nie dawała się oszukiwać - także żydowskim sprzedawcom w Sanoku czy karczmarzowi Gierszyniowi w Strachocinie. W sprawach spornych nie wahała się stawać przed sądem. Zachował się pozew sądowy z 1925 r. przeciwko Paulinie Piotrowskiej, wniesiony przez córki Abrahama Schluesselfelda, Chanę i Leję, w sprawie zaległej kwoty 26 zł. Pozew określa „stosunki majątkowe dłużniczki” jako bardzo dobre. Koszty pozwu w sprawie o 26 zł wyniosły 10 zł 45 gr. Jak zakończyła się sprawa nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że takich i podobnych spraw miała Paulina więcej, stawienie się w sądzie nie było dla niej czymś nadzwyczajnym (także często w charakterze świadka). Trzeba podkreślić jednak przyjazne stosunki Pauliny z żydowską rodziną Gierszyniów – stary Gierszyń bardzo szanował „panią Piotrowską”.

W 1924 roku zmarła teściowa Małgorzata, „stara Błaszczycha”, i Paulina została samodzielną gospodynią (praktycznie trwało to już od kilku lat, Małgorzata dość długo chorowała), mając do pomocy jedynie małoletnich synów. O ponownym małżeństwie raczej nie myślała. Zresztą o odpowiedniego dla niej kandydata było we wsi trudno (mimo że była dość bogatą wdówką), wojna mocno przetrzebiła brać męską w odpowiednim wieku. Poświęciła się wychowaniu synów. To wychowanie było bardzo tradycyjne, w surowej dyscyplinie, poprzez pracę fizyczną od najmłodszych lat. Tak była wychowywana ona i tak chciała wychować swoich synów. Dlatego po ukończeniu strachockiej szkoły, mimo że byli doskonałymi uczniami, nie wysłała ich do szkoły w Sanoku. Może do tego przyczynił się także trochę strachocki proboszcz ks. Barcikowski, który miał na Paulinę duży wpływ. Odradzał on kształcenie dzieci twierdząc, że powoduje to tylko zepsucie, demoralizację, utrudniającą drogę do zbawienia.

Paulina była bardzo religijna, obowiązkowo w każdą niedzielę i święta kościelne chodziła do kościoła, w każde święto maryjne chodziła pieszo na pielgrzymkę do odległej ok. 16 km Starej Wsi, do cudownego obrazu NMP w klasztorze OO. Jezuitów, także wielokrotnie pielgrzymowała pieszo do Kalwarii Pacławskiej, odległej ok. 70 km od Strachociny. Nie żałowała pieniędzy na kościół, na miarę swoich możliwości wspierała go finansowo, do końca życia wstydziła się położyć na tacę w kościele monetę, zawsze musiał to być papierowy banknot. Co roku ksiądz kończył „kolędę” w domu Błaszczychów uroczystą kolacją.

Paulina lubiła życie towarzyskie. Do końca życia, dopóki pozwalało jej zdrowie, odwiedzała bliższą i dalszą rodzinę, a także szerokie grono sąsiadek, często zabierając ze sobą dzieci – w młodości synów, później wnuczki i wnuków. Dbała o podtrzymywanie więzi rodzinnych z Giyrami, lubiła godzinami snuć opowieści z historii rodziny i rodzinnej wsi. Czytać raczej nie lubiła, zdecydowanie bardziej interesowały ją rozmowy towarzyskie, nowinki i ploteczki. Jedynymi książkami w domu były książeczki do nabożeństwa, opis dróżek kalwaryjskich z Kalwarii Pacławskiej (z historią obrazu i opisami cudów) i gruby tom „Żywota i bolesnej Męki Pana Naszego, Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego – Maryi wraz z Tajemnicami Starego Przymierza” spisany przez Klemensa Brentano według widzeń Błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich, zakupiony od ks. Barcikowskiego. Najbliższymi jej przyjaciółkami były sąsiadki, Zofia Błażejowska i Cecylia Piotrowska, wdowa po Janie Piotrowskim Wołaczu, najbliższym przyjacielu jej męża, Jana Błaszczychy-Piotrowskiego.

Sytuacja Pauliny zmieniła się ogromnie po tym jak synowie pożenili się i wprowadzili do domu żony. Pierwszy zrobił to starszy Stanisław (w 1933 roku) i z jego żoną, Bronisławą z Kucharskich, przyszło Paulinie żyć pod jednym dachem do śmierci. Współżycie synowej z Pauliną od początku nie rokowało dobrze. Bronisława przychodziła z „innego” świata (w sensie kulturowym), jej matka Franciszka była córką najbogatszego gospodarza we wsi, Walentego Radwańskiego „z Górki”, stryj był księdzem (Franciszkanin - O. Sebastian), brat Józef studiował na uniwersytecie lwowskim (zginął w Katyniu), siostra Jadwiga była absolwentką Seminarium Nauczycielskiego. Kucharscy od dziesięcioleci utrzymywali bliskie stosunki z dworem Giebułtowskich, później Dydyńskich, właścicielami strachockiego folwarku (pradziadek Bronisławy uratował życie Giebułtowskiemu w czasie „rzezi galicyjskiej” w 1846 roku). Dom Kucharskich to zupełnie inna „opowieść” niż dom Błaszczychów. Konflikt cywilizacyjny był nieunikniony. Do tego Paulina od blisko 20 lat była wdową, mężatką była raptem niewiele ponad 5 lat. Zupełnie inaczej widziała miłość, życie małżeńskie, wychowanie dzieci, miała inne podejście do pracy, jednym słowem – miała zupełnie inny stosunek do otaczającego ją świata. Strachocka tradycja przemawiała za Pauliną. Regułą było, że przychodząca do domu męża synowa musiała się podporządkować teściowej. Ale tutaj przewaga kulturowa była po stronie synowej. Mocny charakter Pauliny, jej zdecydowanie (dzisiaj określiłoby się to asertywnością), spowodowały jednak, że przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia lat była ona górą i rządziła dalej w domu Błaszczychów. Ona narzucała styl codziennego życia i sposób wychowania dzieci. Bardzo tradycyjny, rodem z XIX wieku. Syn Stanisław, wychowany w dużym szacunku do matki, nie potrafił tego zmienić, może zresztą nie chciał. A młodszy syn Kazimierz, od dzieciństwa buntujący się przeciwko matce, po zawarciu małżeństwa, najszybciej jak tylko mógł, uciekł od matki do swojego własnego domu. Jego żona, Kazimiera z Cecułów (z „Górki”), pochodziła z tego samego kręgu kulturowego co Bronisława, dziadek Bronisławy, Walenty Radwański „z Górki”, był pradziadkiem Kazimiery. Paulina pomogła Kazimierzowi w szybkiej budowie domu nie chcąc mieć dwu synowych w „swoim” domu.

II wojna światowa to kolejny trudny okres dla Pauliny i całej rodziny. Przeżyła ona trudne chwile gdy młodszy syn Kazimierz walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku, a także po aresztowaniu starszego syna, Stanisława, przez Gestapo. Pomagała jak mogła, rodzinom swoich sióstr, którym powodziło się zdecydowanie gorzej w trudnych warunkach okupacji niemieckiej. Pomagała także ukrywającej się w lesie na Szczodrym żydowskiej rodzinie Gierszyniów, przekazując im potajemnie żywność. Mocno przeżyła ich aresztowanie i wywiezienie do getta w Bukowsku.

Po wojnie Paulina jeszcze kilka lat miała decydujący głos w rodzinie Błaszczychów. Ale powoli jej czas mijał. Młode, dorastające pokolenie buntowało się przeciwko stylowi życia narzucanemu przez starą babkę. Pod koniec życia bardzo chorowała, kilka lat przeleżała w łóżku. Zmarła 27 kwietnia 1968r., została pochowana na strachockim cmentarzu. Ma tam trwały nagrobek.

Paulina wywarła duży wpływ na życie rodziny Błaszczychów. Można powiedzieć, że w skali rodziny była postacią wyjątkową. Wychowanie w tradycyjnej rodzinie Giyrów i wczesne wdowieństwo miało duży wpływ na jej psychikę. Szybko stała się dojrzałą kobietą, dodatkowo dobrą szkołę rządzenia domem i rodziną przeszła u boku teściowej Małgorzaty. Że była pojętną uczennicą świadczą dalsze jej losy. Miała twardą rękę zarówno dla swoich synów, służby, jak i dla własnych sióstr. Także dla synowej Bronisławy. Poglądy na życie miała zdecydowanie tradycyjne. Była wrogiem wszelkich nowości w życiu, zarówno tych dotyczących gospodarstwa, żywienia, ubioru, jak i zmian obyczajowych. Sama ubierała się w sposób tradycyjny, według mody z przełomu wieków. Dbała o strój, zamawiała na wymiar buty u szewca, nosiła piękne chustki na głowę. Długo i uparcie walczyła z wszelkimi nowinkami w modzie, szczególnie kobiecej. Zaciekle walczyła ze spodniami u kobiet, z chodzeniem bez chustki na głowie, z ondulacjami, z pantoflami na wysokim obcasie. Ofiarami tej walki były w pierwszej kolejności jej wnuczki, córki Stanisława, Anna i Barbara. Paulina była zażartym wrogiem ślubów cywilnych i likwidacji świąt kościelnych przez państwo. Starała się podtrzymywać tradycyjny układ stosunków w rodzinie, sposób odnoszenia się dzieci do rodziców, nawet stare, tradycyjne formy zwracania się młodych do rodziców i osób starszych. Długo broniła się przed wszelkimi nowinkami w kuchni. Prawie do końca życia używała do jedzenia drewnianej łyżki, w żadnym wypadku widelca czy noża stołowego.

Mądrość życiowa Pauliny opierała się na doświadczeniu i przekazanej ustnie tradycji. Pamięć miała doskonałą, potrafiła godzinami opowiadać historie z życia rodziny. Głównie z przeszłości rodziny Piotrowskich-Giyrów, ale także z przeszłości Błaszczychów, które znała od swojego męża i teściowej, z przeszłości Strachociny i najbliższej okolicy. Potrafiła zaszczepić zainteresowanie historią, głównie rodzinną, ale nie tylko, swoim wnukom. Można powiedzieć, że spisanie historii Błaszczychów i strachockich Piotrowskich jest w dużym stopniu jej zasługą. Gdyby nie ona prawdopodobnie zdarzenia z pierwszej połowy XIX wieku i wcześniejsze pozostałyby dla rodziny nieznane.

Siłą rzeczy była zdecydowaną przeciwniczką wprowadzonego po II wojnie światowej systemu politycznego, kojarząc sobie z nim wszystkie zmiany, a wszelkie zmiany uważała, szczególnie w późniejszym wieku, z zasady za zło. Długo opierała się wprowadzeniu do domu gazu, elektryczności, radia, telewizji. Do każdej z tych rzeczy trzeba ją było cierpliwie przekonywać, a i to nie zawsze dawało efekty. Podobna sytuacja była z pracami polowymi, dopóki jej sił starczyło, pędziła domowników do sierpa w przypadku żyta i pszenicy (pod koniec życia, bywało, zdarzały się takie komiczne sceny, że z jednej strony zagonu zaczynał koszenie zboża kombajn, a z drugiej Paulina sierpem), do kosy w wypadku jęczmienia, owsa i koniczyny (nie tolerowała kosiarki mechanicznej), do motyki w przypadku ziemniaków, żaren (jej zdaniem najlepsza „zamieszka” musiała być zrobiona z mąki z żaren). Przez blisko 40 lat rządziła rodziną, nawet z łóżka, nieuleczalnie chora, próbowała dyrygować sprawami rodzinnymi. Jej wpływ na najbliższe otoczenie był bardzo duży, mimo iż pod koniec jej życia wnuki (a szczególnie wnuczki) jawnie buntowały się przeciwko temu.

Oprac. Władysław Błaszczycha-Piotrowski, wnuk Pauliny

 

 

ODESZLI OD NAS

Anna z Piotrowskich Boroń

W listopadzie 2011 roku zmarła Anna z Błaszczychów-Piotrowskich Boroń, córka Bronisława Piotrowskiego z Brzozowa i Genowefy z Dobrowolskich. Anna była córką Bronisława, prawnuczką Franciszka Piotrowskiego ze Strachociny, młodszego brata Błażeja Piotrowskiego, protoplasty „klanu” Błaszczychów. W Strachocinie potocznie nazywano potomków Franciszka także Błaszczychami. Anna urodziła się w Brzozowie, miała dwie siostry – Marię (po mężu Lisowską) i Stanisławę (po mężu Lewicką). Wyszła za mąż za Mieczysława Boronia, z którym doczekała się szóstki dzieci - Andrzeja, Magdaleny, Adama, Łukasza, Bartosza i Joanny. Była babcią dla czwórki wnuków.

Weronika Radwańska ze Strachociny

29 marca zmarła w Strachocinie Weronika z Cecułów Radwańska, wdowa po Piotrze Radwańskim, synu Anieli z Fryniów-Piotrowskich. Weronika urodziła się 29 czerwca 1923 roku, była córką Jana Cecuły i Heleleny z Radwańskich „z Górki”. Piotr i Weronika mieli trójkę dzieci – Stanisława (nie żyje), Józefa i Elżbietę. Józef jest członkiem Zarządu Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny, Prezesem klubu Górnik Strachocina.

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Wydarzeniem w dziedzinie „Listów od Czytelników” okazał się nasz kontakt z panem Aleksandrem Wileczkiem z Pakoszówki. Pan Aleksander, nauczyciel jednej ze szkół w Sanoku, jest miłośnikiem historii, niestrudzonym „łowcą” historycznych ciekawostek w archiwach i bibliotekach całej Polski (i nie tylko), do tego świetnie zorientowanym w możliwościach współczesnej rzeczywistości cyfrowej. Głównym tematem jego zainteresowań jest historia Pakoszówki, a nawet ściślej, tylko historia szkoły w Pakoszówce, ale siłą rzeczy, szukając materiałów w zakresie swoich zainteresowań, natyka się ciągle na materiały dotyczące Strachociny. Jest na tyle uprzejmy, że o każdym takim odkryciu nie tylko zawiadamia nas, ale często przesyła nam konkretne materiały. Tą drogą dziękujemy panu Aleksandrowi hurtem za wszystkie przesyłki, polecamy się na przyszłość, co ciekawsze z nich będziemy prezentować w „Sztafecie” (zaczynamy od „Poświęcenia sztandaru strachockiej OSP” – patrz Rozmaitości) w całości lub wykorzystywać w swoich tekstach.

Od pani Zofii Piotrowskiej z Sanoka otrzymaliśmy list z informacjami o ostatnim okresie życia męża, śp. pana Władysława Piotrowskiego „spod Stawiska”. Pani Zofii i rodzinie przesyłamy wyrazy współczucia.

Od naszego mistrza sportowego, Zygmunta Ćwiąkały, syna Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich otrzymaliśmy ciekawy list, w którym Zygmunt wspomina swoje pierwsze kroki narciarskie, m.in. także w okresie początków narciarstwa w Strachocinie. Pisze Zygmunt:

„Z Kazkiem (starszym bratem) zrobiliśmy narty jesionowe, dzioby wygięte wcześniej i umocowane przez rozpórki z deseczek, na środku wkładało się klocek, żeby uzyskać wygięcie, dzioby gotowaliśmy w wodzie z popiołem kilka godzin. Wiązania robiliśmy z konserw mięsnych z UNRA, a buty robiliśmy z warkoczy słomy, do tego dobre onuce i jazda na Góry Kiszkowe. Jeździliśmy na krechę. Jeździłem też koło Dworu i naprzeciwko Szkoły, chyba nawet na lekcjach „gimnastyki”. Pierwszej ewolucji narciarskiej nauczyłem się jednak w Cieszynie w II klasie (w 1953 r.). Wuefista znalazł na strychu szkoły przedwojenne porządne narty z kandaharami, tyle tylko, że miały po 220 cm długości. Ale krystianii od-stokowej nas nauczył. Dalsza nauka na najwyższym poziomie była już na obozach WSWF. Nauczycielem moim był dr Bronisław Haczkiewicz - przywiózł do Polski nowoczesną szkołę austriacką pod koniec lat 60-tych. Byłem jednym z pierwszych uczniów tej szkoły w Polsce. W Strachocinie chyba w 46, albo w 47 roku chory żołnierz (który w czasie ćwiczeń zachorował, wojsko odjechało, jego zostawili u nas we dworze), kazał mi schować jego narty na strychu, jak przyjadą po niego i będą pytać o narty, to miałem oddać, a jak nie, to miałem sobie zostawić. W ten sposób zostałem posiadaczem nart białych, 2-metrowych, z porządnymi wiązaniami, ale bez bezpieczników. Miałem narty nr 1 w Strachocinie, na których zawsze najdalej dojeżdżałem, bo o to wtedy głównie chodziło.”

Dziękujemy za wszystkie telefony, e’maile, kartki i listy z informacjami i pozdrowieniami. Prosimy o dalsze kontakty, które pozwolą nam na ciągłe doskonalenie naszego biuletynu.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

I ponownie (jak w numerze 6) nie dotarły do nas żadne świeże informacje nadające się do tej rubryki. Nie chce się wierzyć, że w dużej rodzinie potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny nikt się przez ostatnie pół roku nie urodził i żadna para młodych nie stanęła na ślubnym kobiercu. Ponownie nawaliła informacja. Poniżej prezentujemy nie najnowsze informacje na temat Berbeciów-Piotrowskich, potomków Antoniego, w Ameryce. Są to najbliżsi krewniacy Joli Michalskiej z domu Trybuszek, wnuczki Stanisława Berbecia-Piotrowskiego i Teofili z Fryniów-Piotrowskich.

Piotrowscy-Berbecie w Ameryce

W poprzednim numerze „Sztafety” (nr 8) zakończyliśmy publikację informacji na temat potomków Jana Piotrowskiego „z Kowalówki” i Heleny z Berbeciów-Piotrowskich w Ameryce. Oprócz Heleny, córki Antoniego Berbecia-Piotrowskiego, do Ameryki wyemigrowała także jej siostra Aleksandra i brat Paweł. Wnuczka Heleny, Teresa Rosemarie Ianuzzi, która przekazała nam mnóstwo informacji o potomkach Heleny i Jana „z Kowalówki”, przekazała także garść informacji o potomkach Aleksandry oraz Pawła Berbeciów-Piotrowskich, które zebrała poszukując danych o rodzinie Piotrowskich „z Kowalówki”. Oto one:

Starsza siostra Heleny, najstarsza córka Antoniego Berbecia-Piotrowskiego, Aleksandra (ur. 21 stycznia 1889r.), przyjechała do USA 11 listopada 1909r. z Hamburga na statku „President Grant”. Zamieszkała w Altoona w Pensylwanii. Wyszła za mąż za strachockiego rodaka, Marcina Kwolka (ur. 3 listopada 1881r.), syna Tomasza i Agnieszki z Kuczmów (z Pakoszówki), który przyjechał do USA w 1906r. Helena i Marcin zamieszkali w Altoona, doczekali się 9 dzieci. Były to: Stella (Stanisława, ur. 1910r.), Helen (ur. 1914r.), Leo (ur. 8.04.1916r.), Francis (Frank, ur. 25.01.1918r.), bliźniaki Eloise (Louisa, ur. 1920r.) i Aloysius (Louis, ur. 1920r.), bliźniaczki Mary (ur. 1922, zmarła jako niemowlę) i Verna (Veronica, ur. 1922r.) i Sophie (Zofia, zmarła jako niemowlę). Marcin pracował całe życie jako ślusarz remontowy na kolei, Aleksandra prowadziła dom, rodziła i wychowywała dzieci. Marcin zmarł w 1952 roku, Aleksandra zmarła w 1963r., obydwoje w Altoona, w Pensylwanii.

O losach dzieci Aleksandry i Marcina niewiele wiadomo. Córka Stella nie wyszła za mąż, mieszkała ze siostrą Eloise, też niezamężną. Stella całe życie pracowała jako pielęgniarka, zmarła 9 marca 2001 roku w wieku 91 lat w Altoona. Eloise ukończyła Altoona High School, pracowała w Puritan Factory. Helen wyszła za mąż za Stanleya Wasylsona. Nic bliżej nie wiadomo o Stanleyu. W małżeństwie doczekała się dwu synów – Fredericka i Roberta. Leo ożenił się z Rosemary i doczekał się z nią 7 dzieci, są to: Mary, Thomas, Patricia, Donna, Michael, Karen i Rosemarie. Leo zmarł w Altoona 8 stycznia 1972r. Francis zmarł we wrześniu 1985r. Aloysius zmarł w młodości. Verna wyszła za mąż za Josepha Jarkiewicza i zamieszkała w Suffern w stanie New York. Doczekała się czterech córek – najstarsza Maryann wyszła za mąż za Arthura. Poniżej diagram genealogiczny potomków Aleksandry według informacji zebranych przez Rosemarie Ianuzzi.

Paweł Berbeć-Piotrowski (ur. 12 stycznia 1891r.), syn Antoniego Berbecia-Piotrowskiego z jego pierwszą żoną Marianną Pęczak, przybył do USA na statku „Bremen” 23 maja 1907r. Osiadł w Altoona w Pensylwanii. Ożenił się z Polką, Ludwiką (Louise) Wójtowicz, córka Józefa i Marii Baryła. Prawdopodobnie Ludwika nie pochodziła ze strachockich Wójtowiczów, nic na to nie wskazuje, nazwisko Wójtowicz jest dość popularne w Polsce. Paweł pracował na kolei, Ludwika prowadziła dom. Małżeństwo doczekało się czwórki dzieci – Teodory (ur. 1923r.), Zyty Eugenii (ur. 11.12.1928r.), Ludwiki (Louise, ur. 22.06.1944r.) i Ludwika Pawła (Louis Paul). Nic bliżej nie wiadomo o życiu rodziny Pawła. Ludwika zmarła w 1969r., Paweł zmarł w 1970r. w Pittsburgh, Pensylwania. Pochowani zostali w Altoona, Pensylwania.

O życiu dzieci Pawła wiemy niewiele. Prawdopodobnie tylko Ludwik Paweł się ożenił i doczekał się potomków. Miał trzy córki – Reginę Leonę, Mary i Pauline Lucy, oraz syna Paula Anthonego. Ludwik Paweł zmarł w 2006 roku w Altoona. Nie wiadomo czy córki Pawła wyszły za mąż. Teodora zmarła w 1927 roku w Altoona. Zyta 20 maja 1946r., także w Altoona, Pensylwania.

Sprostowanie:

W poprzednim numerze „Sztafety” (nr 8) zamieściliśmy diagram „drzewa” genealogicznego potomków Stanisława Błaszczychy-Piotrowskiego z dużym błędem. W miejsce nazwiska męża Barbary Piotrowskiej, Tadeusza Dąbrowskiego, wpisaliśmy jego drugie imię Zygfryd. Poprawnie winno być wpisane w miejsce Zygfryd – nazwisko Dąbrowski. Za błąd przepraszamy Czytelników i prosimy o wniesienie poprawki.

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Zagadka „Potoku Różowego” – odpowiedź redakcji

W poprzednim numerze „Sztafety”, w „Rozmaitościach”, ukazał się tekst Józefa Błaszczychy-Piotrowskiego z Rzeszowa na temat Potoku Różowego. Ze względu na szczupłość miejsca nie mogliśmy się odnieść do niego. Robimy to obecnie.

Tekst Józefa Błaszczychy-Piotrowskiego jest bardzo ciekawy, szczególnie w części jego wspomnień o pięknych czasach głównej rzeczki Strachociny, zwanej przez mieszkańców w połowie XX wieku „Różaną” (w domyśle rzeką), a na niektórych mapach „Rusawą”. Łza się w oku kręci na wspomnienie tego bogactwa ryb i innych wodnych stworzeń żyjących w tej „rzece”. Może te ryby nie były duże, może miały tylko po kilka centymetrów, ale było ich jeszcze bardzo dużo. Także innej wodnej fauny.

Ten sam tekst w części sugerującej, że Potok Różowy wpadający w Trepczy do Sanoczka, wypływa z góry Wroczeń w Pakoszówce, wydaje się nam jednak mocno kontrowersyjny. Otóż sprawa nie jest taka prosta. Może na początku krótkie wprowadzenie. Kwestia nazewnictwa rzek i dopływów, a także problem „rzeki głównej” i jej nazwy, są bardzo skomplikowane i budzące wiele sporów i kłótni między geografami, kartografami, podróżnikami i odkrywcami. Dotyczy to nawet największych rzek świata. Zgodnie z najszerzej przyjętą przez kartografów praktyką rzeką „główną”, noszącą formalną nazwę całej rzeki, jest rzeka z największym przepływem wody. Czasem przyjmuje się jednak, że jest to ta rzeka źródłowa która „daje” rzece największą długość. Istnieją także takie przypadki gdzie „rzeka główna” powstaje ze zlania się dwu, już bardzo dużych rzek źródłowych, i dopiero od tego miejsca nosi oficjalna nazwę. Dobrym przykładem skomplikowania nazwy rzeki jest największa rzeka świata Amazonka. Swoją nazwę „Amazonka” przyjmuje dopiero u zbiegu Ukajali (ogromna rzeka o długości - od źródeł dopływu Apurimac - 2738 km) i Maranon (długość 1600 km). Po przekroczeniu granicy Brazylii Amazonka „traci” swoją dotychczasową nazwę i przyjmuje na odcinku ok. 2 tys. km nazwę Solimoes. Do swojej nazwy Amazonka powraca dopiero od miasta Manaus, u zbiegu z inną olbrzymią rzeką Rio Negro (dł. 2400 km).

Niemniej skomplikowana sprawa wydaje się być z nazwą naszego strachockiego potoku, może trochę mniej znanego w świecie niż Amazonka, ale dla nas o wiele bliższego. Pozostawmy w spokoju Amazonkę i powróćmy do Potoku Różowego, głównej (?) rzeczki doliny w której położona jest Strachocina i sąsiednie wioski - Pakoszówka, Kostarowce, Popiele, Jurowce, Falejówka, Srogów Górny i Dolny i na samym skraju Trepcza. Otóż na mapach na przestrzeni lat przedstawiana jest ona w najróżniejszy sposób. Na mapie z 1877 roku (poniżej) Potok Różowy, wpadający do Sanoczka, wypływa ze Strachociny. W Jurowcach przyjmuje jedynie niewielki lewy dopływ od strony Pakoszówki. Na następnej stronie zamieszczono powiększenie fragmentu tej mapy, obejmującego pakoszowskie łąki i maleńki lewy dopływ „Różowego” w Jurowcach, płynącego od strony Strachociny i Kostarowiec. Na łąkach, położonych pomiędzy dwoma pagórkami, nie ma śladu strumienia. Cienka kreska w poprzek drogi Pakoszówka-Jurowce to zaznaczona granica między wsiami. Przez łąki dopiero pod koniec XIX wieku lub na początku XX poprowadzono prawdopodobnie kanał melioracyjny.

Podobnie jak na mapie z 1877 roku, pokazano także sytuację na mapie „Pogórze Dynowskie i Przemyskie”, wydanej w 1973 roku przez Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych w Warszawie - do Sanoczka wpada rzeczka nazywająca się Potok Różowy. Z mapy wynika jednoznacznie, że źródła tej rzeczki leżą w Strachocinie. Tak jak na mapie z XIX wieku, dopiero w Jurowcach przyjmuje maleńki, króciutki strumyk od strony Pakoszówki, sięgający niedaleko poza szosę Rzeszów-Sanok. Sytuacja wydaje się nie podlegać dyskusji – „główna rzeka” płynie ze Strachociny i nazywa się, zdaniem ówczesnych (rok 1973) kartografów, Potok Różowy. Potwierdza to także następna mapa - „Beskid Niski i Pogórze” z lat 90-tych, wydana przez Polskie Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych im Eugeniusza Romera z Warszawy. Potok z Pakoszówki wychodzi z okolic przystanku autobusowego, przechodzi przez dawne łąki i wpada do Różowego w Jurowcach. Ma się on nijak do „rzeki głównej” płynącej od strony Strachociny. Zarówno pod względem długośc i (na mapie) jak i (w domyśle) zasobności w wodę – odwadnia tylko Pakoszówkę, i to niecałą, bo najwyższe partie wsi są odwadniane do Stobnicy w Grabownicy, a część odwadnia Potok Różany wpadający do „strachockiego” potoku wcześniej, daleko przed Jurowcami. Dopiero na mapie wydanej w 1999 roku przez OPGK Rzeszów „Lesko, Sanok, Zagórz i okolice” nazwa Różowy pojawia się przy jednym ze strumieni spływających ze zboczy Wrocznia. Przy czym po opuszczeniu zabudowań Pakoszówki potok ma wygląd (na mapie) rowu melioracyjnego poprowadzonego w tym miejscu, gdzie na mapie z 1877 roku są zaznaczone łąki. Przy strachockim potoku pojawia się nazwa Rusawa. Podobnie sytuację przedstawia mapa wydana w 2002 roku przez firmę „Demart SA” z Warszawy „Bieszczady – Pogórze Przemyskie”, z tą różnicą, że nazwa „Różowy” został umieszczony na odcinku potoku pakoszowskiego biegnącym przez XIX-wieczne łąki. Mapa „M-34-93/94 Sanok” wydana w 1995 roku przez Wojskowe Zakłady Kartograficzne z Warszawy (niestety, tylko w skali 1:100 000) przedstawia bardzo precyzyjnie sieć wodną interesującego nas obszaru (łącznie z „rowem melioracyjnym” na łąkach pakoszowskich), ale nie podaje nazw poszczególnych potoków i rzeczek. Na koniec należy zauważyć, że w „Atlasie drogowym” wydanym ok. 2000 roku przez firmę z Katowic, do Sanoczka wpada rzeczka Rusawa! (mapa poniżej).

Warto jeszcze dodać, że w in-ternetowych Google Maps (niestety, niezbyt dokładnych dla tego obszaru) do Sanoczka wpada rzeczka płynąca ze Strachociny i Kostarowiec. W Jurowcach wpływa do niej krótki lewy dopływ od strony Pakoszówki biegnący równolegle do szosy Rzeszów – Sanok, zupełnie nie mający charakteru rzeki głównej.

Jak z powyższego krótkiego przeglądu widać sprawa nie jest jednoznaczna. Jeżeli przyjmiemy zasadę, że nazwa rzeki odnosi się do rzeki „głównej” to wydaje się, że kartografowie z niektórych wydawnictw popełnili błąd, określając jako „rzekę główną” potok płynący z Pakoszówki i nadając mu nazwę „Różowy”. Zarówno jego długość, jak i wielkość przepływu, nie daje podstawy do takiego traktowania. Rzeczka płynąca od strony Strachociny i Kostarowiec, odwadnia do punktu spływu z rzeczką płynącą z Pakoszówki (w Jurowcach) teren ponad dwukrotnie większy od pakoszowskiego konkurenta (teren Strachociny, Kostarowiec, Popiel, a nawet części Pakoszówki, poprzez potok Różany). Zakładając, że suma opadów rocznych na metr kwadratowy dla tak blisko siebie leżących obszarów jest mniej więcej równa, to i ilość spływającej wody poszczególnymi rzeczkami też powinna być ponad dwa razy większa w rzeczce płynącej od strony Strachociny i Kostarowiec. Oczywiście, można jeszcze drążyć temat głębiej – może w wyniku odbicia się od góry Wroczeń chmur deszczowych więcej pada deszczu w Pakoszówce niż w Strachocinie i Kostarowcach, może w bardziej górzystej Pakoszówce woda szybciej spływa do rzeki i dzięki temu na tym terenie jest mniejsze odparowanie, może w wyniku wolniejszego spływu wody w Strachocinie, a szczególnie w równinnych Kostarowcach, więcej wody wsiąka w ziemię i nie spływa rzeczką, itd., itp. Ale mimo tego „strachocka” rzeczka zapewne ma średnio co najmniej dwa razy więcej wody niż „pakoszowska”.

Ciekawe informacje na ten temat podaje pan Benedykt Gajewski z Sanoka w swoich opracowaniach. W swojej monografii Jurowiec pt. „Jurowce – wieś nad Różowym” (Sanok - 1998), pisze: „… wieś ta leży nad potokiem Rusava – dopływem dolnego Sanoczka. Na przestrzeni kilkusetletniego okresu istnienia wsi, nazwa potoku ulegała etymologicznemu przeobrażeniu. I tak: w dokumentacji WZIR-u (Wojewódzki Zarząd Inwestycji Rolnych), nazwa potoku brzmi Rosava, na mapach topograficznych znajdujemy nazwę Różowy, także A. Fastnacht nazywa potok „Różowym”. Potok Różowy bierze swój początek we wsi Bażanówka i płynie przez grunty rolne Strachociny, Kostarowiec, Pakoszówki, Jurowiec i Srogowa Dolnego, wpadając w rejonie Trepczy jako lewobrzeżny dopływ Sanoczka.”

W monografii Strachociny z roku 2004 pisze Benedykt Gajewski ponownie, że: „Na przestrzeni kilkusetletniego okresu istnienia wsi, nazwa potoku uległa etymologicznemu przeobrażeniu. I tak: w dokumentacji WZIR-u, nazwa potoku brzmi Rosava, na mapach topograficznych znajdujemy nazwę „Różowy”, także A. Fastnacht nazywa potok „Różowym”. Potok Różowy bierze swój początek z połowy wzniesienia zwanego Widacz i płynie przez grunty rolne Strachociny, Kostarowiec, Pakoszówki, Jurowiec i Srogowa Dolnego, wpadając w rejonie Trepczy jako lewobrzeżny dopływ Sanoczka.”

Adam Fasnacht w „Słowniku historyczno-geograficznym Ziemi Sanockiej w Średniowieczu” z 2002 roku w haśle „Różowy” pisze: „1361 – Rusava, 1369 – Russzava – potok, lewy dopływ Sanoczka, uchodzi koło wsi Trepcza.”.

W samej Strachocinie jeszcze w I połowie XX wieku chyba nikt nie słyszał o historycznej nazwie Rusawa, o Potoku Różowym zresztą też, wszyscy mówili o potoku po prostu „Rożana” albo „Rożanka”. Być może, teraz to się zmieniło pod wpływem wydawanych map i ludzie już wiedzą coś o Rusawie. Ale czy używają tej nazwy, nie wiadomo.

Sumując można stwierdzić, że nazwa Potok Różowy dla strumyka wypływającego z Wrocznia i płynącego dalej, aż do ujścia do Sanoczka w Trepczy w postaci solidnej rzeczki, jest najmniej uzasadniona. Jeżeli rzeczka ma nosić jedną nazwę od źródeł do ujścia to powinna być to Rusawa (ewentualnie Różanka?). A może, wzorem Amazonki, nazwę Potok Różowy stosować dla rzeczki dopiero od Jurowiec, od miejsca spływu Rusawy płynącej od strony Strachociny i Kostarowiec i Potoka Pakoszowskiego od strony Pakoszówki?

2. Relacja z poświęcenia sztandaru strachockiej Straży Pożarnej
zamieszczona w Gazecie Sanockiej z dnia 30 czerwca 1907 roku.

Wspaniała uroczystość jaka się u nas odbyła d. 9 czerwca b. r. powoduje mię do pisania, chcę bowiem aby szersze koła dowiedziały się, iż w dniu tym odbyło się poświęcenie sztandaru straży ochot. Pożarnej, który otrzymaliśmy z inicjatywy Państwa Kazimiery Dydyńskiej, Teofili Gniewoszowej i Wł. Niedźwiedzkiego, właścicieli dóbr. Pomimo ulewy jaka przez cały dzień prawie nieprzerwanie trwała, uroczystość wypadła pięknie. Raniutko odezwały się strzały moździerzowe jako pobudka, a po sumie odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru i wbijanie gwoździ przez rodziców chrzestnych między którymi w pierwszej parze stanęli łaskawi i szczodrobliwi Fundatorowie, którym za wspieranie naszej straży, przychylność i życzliwość składam staropolskie „Bóg zapłać”. Następnie wygłosił ks. Kanonik Józef Data porywającą przemowę o znaczeniu i zaletach straży. Niech Bóg błogosławi i obdarza zdrowiem na długie lata gorliwego kapłana, który pomimo trudów, pracy i wieku w każdej sprawie przoduje i zachęca do podniesienia dobrobytu i oświaty. Następnie w dniu 16 czerwca b. r. odbył się pierwszy popis straży i przedstawienie amatorskie, w którego program wchodziły: Chór, deklamacya, dramat w 1 akcie : „Akademik, czyli ofiara za Ojczyznę”, a w końcu obraz z żywych osób. Popis i przedstawienie zaszczycili swoją obecnością ks. Kanonik Data, pp. Niedźwiedzcy, p. Dydyńska, zwierzchność gminna, zarząd Kółka rolniczego i poważniejsi gospodarze, którym to osobom i korporacyom za wzięcie udziału w pierwszym popisie naszej użytecznej instytucji składam staro polskie Bóg zapłać!

Winnicki Piotr
naczelnik straży pożarnej

3. Udział polskich Tatarów w wojnie polsko-bolszewickiej 1919 – 1921

W okresie tuż przed I wojną światową wielu polskich Tatarów było zaangażowanych w polski ruch niepodległościowy. Najbardziej znani wśród nich to Aleksander i Maciej Sulkiewicze, pochodzący z tatarskiego rodu kniaziowskiego. Aleksander Sulkiewicz był bliskim przyjacielem marszałka Piłsudskiego, jednym ze współorganizatorów PPS i aktywnym działaczem niepodległościowym. Poległ w roku 1916 pod Sitowiczami na Wołyniu jako żołnierz, I Brygady Legionów. Maciej Sulkiewicz, kuzyn Aleksandra, generał lejtnant armii rosyjskiej, współorganizował na Kaukazie Dywizję Polską gen. Lucjana Żeligowskiego. W roku 1920 został rozstrzelany przez bolszewików w Baku. W odrodzonej Polsce polscy Tatarzy jako jedni z pierwszych stawili się do wojskowej służby ojczyźnie. Już w styczniu 1919 roku Naczelnik Państwa i zarazem Naczelny Wódz Józef Piłsudski wydał rozkaz o utworzeniu jazdy tatarskiej. Pełnomocnictwo werbunkowe otrzymali pułkownicy: Maciej Mustafa Bajraszewski i Dawid Janowicz-Czaiński, obaj działający z ramienia Centralnego Komitetu Tatarów Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy. Jesienią 1919 roku na Mińszczyznę z zadaniem werbunku udali się Konstanty Kerim Achmatowicz i Leon Arsłan Achmatowicz. Werbownicy wydali odezwę do ludności tatarskiej, która nawiązywała do tradycji odezw z roku 1792 i 1812. Pisano w niej m.in.: „Do wszystkich wiernych wyznawców Koranu! Wiele upłynęło wieków, odkąd prześwietna Rzeczypospolita Polska, przytuliwszy Was do łona, nadając Wam ziemię i szlachectwo, zapewniając wolność wyznania i pełnię praw obywatelskich, stała się dla Was drogą Ojczyzną. Odpłacaliście się Jej za to szczerą miłością i wierną służbą. Wasze pułki tatarskie zawsze pierwszymi były w boju, ostatnimi w odwrocie - walczyły z Moskalem i Szwedem, towarzyszyły Sobieskiemu, śladem orłów Napoleońskich szły na Moskwę […] dziś, kiedy Ojczyzna ponownie znalazła się w niebezpieczeństwie do Was się zwracamy, ufni w męstwo Wasze […] Odradza się nasz stary tatarski pułk Rzeczypospolitej i wzywa wszystkich wiernych, zamieszkujących Polskę i Litwę, do swych szeregów […]”

W lecie 1919 roku sformowano Pułk Jazdy Tatarskiej w składzie: trzy szwadrony liniowe, szwadron karabinów maszynowych i dywizjon techniczny. 16 września 1919 roku, rozkazem dziennym nr 113 Naczelnego Wodza marszałka Piłsudskiego, Pułk Jazdy Tatarskiej przemianowano na Pułk Tatarski Ułanów im. Pułkownika Mustafy Achmatowicza, zaś 20 stycznia 1920 roku jego dowódcą został litewski Tatar generał Aleksander Romanowicz. Jednocześnie wyszedł rozkaz nakazujący kierować do tego pułku wszystkich żołnierzy - Tatarów służących w Wojsku Polskim. W pierwszej połowie 1920 roku pułk liczył 6 oficerów i 226 ułanów. 2 lipca 1919 roku imam (duchowny muzułmański), odebrał od żołnierzy przysięgę wojskową. Pułk miał proporczyk koloru seledynowego i żółtego z półksiężycem i gwiazdą. Ułani tatarscy nosili zamiast rogatywek barankowe „papachy”. Pułk zamiast sztandaru używał buńczuka.

Zimą 1920 roku pododdziały pułku weszły na Polesiu w pierwszy kontakt bojowy z oddziałami Armii Czerwonej. W kwietniu 1920 roku jednostka weszła w skład 7 Brygady Jazdy dowodzonej przez generała Romanowicza, a w maju uczestniczyła w wyprawie kijowskiej. Rankiem 7 maja 1920 roku 3 szwadron Jazdy Tatarskiej, jako pierwsza zwarta jednostka Wojska Polskiego, weszła do Kijowa. Po południu do miasta wkroczyła reszta pułku na czele z generałem Romanowiczem. 9 maja pułk uczestniczył w defiladzie armii polskiej na Kreszczatiku, głównej ulicy Kijowa, przed generałem Edwardem Rydzem Śmigłym. Podczas wycofywania się wojsk polskich z Ukrainy Pułk Ułanów Tatarskich wykonywał działania osłonowe. W sierpniu 1920 roku Pułk wziął udział w słynnej Bitwie Warszawskiej, broniąc przeprawy przez Wisłę w ramach obrony Płocka. 18 sierpnia nastąpił najbardziej krwawy bój o most na lewy brzeg Wisły. W samym mieście Płock, już zajętym w większości przez bolszewików, broniły się tylko nieliczne grupki żołnierzy, w tym ułani tatarscy pod dowództwem por. Iskandera Achmatowicza. Bronili oni skrzyżowania ulicy Warszawskiej i Kilińskiego. Po otrzymaniu posiłków obrońcy Płocka zmusili Armię Czerwoną do odwrotu. Oddziały pułku tatarskiego wzięły udział w odzyskania miasta. Mimo wielkich strat pułk wziął jeszcze udział w walkach pod Wyszogrodem i Dobrzyniem. 25 sierpnia 1920 roku Pułk w wyniku dużych strat bojowych został rozformowany, a w to miejsce 17 września 1920 roku został utworzony Dywizjon Mahometański, na którego czele stanął pochodzący z Kaukazu rotmistrz Emir Hassan Chursz. Dywizjon Mahometański istniał do 6 lipca 1921 roku, kiedy przekształcono go w 1 szwadron pułku strzelców konnych, zaś 2 lutego 1922 roku wszedł jako 3 szwadron w skład 10 pułku strzelców konnych.

Opracowano na podstawie artykułu Selima Chazbijewicza

4. Różne

W styczniu 2012 roku w Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku odbyła się impreza „Tatarzy pod Grunwaldem. Historia – Dziedzictwo – Szanse”, na którą złożyły się wystawy, odczyty i prezentacje poświęcone udziałowi Tatarów w zwycięstwie wojsk króla Władysława Jagiełły nad Zakonem Krzyżackim w 1410 roku. Nakładem Muzeum opublikowano dwie książki: „Tatarzy pod Grunwaldem” autorstwa prof. Selima Chazbijewicza i „Kuchnia tatarska”.