Spotkanie opłatkowe Pomorskiego Koła TPSiZS w 2015 r.
(reportaż subiektywny)
Spotkanie odbyło się 17 stycznia 2015 r. w restauracji ZNP "Belfer" w Sopocie, przy ul. Kościuszki.
Rozpoczęło się o godzinie 18-tej.
Pogoda była dobra, jak na tę porę roku, bezśnieżnie, temperatura ok. 3 st. C.
Pewno właśnie dzięki takiej pogodzie frekwencja była nadspodziewanie dobra, na spotkanie przyszło blisko 40 osób.
"Belfer" mieści się w zabytkowej willi, z ładnym wystrojem wnętrz, szczególnie hallu wejściowego i klatki schodowej. Na ścianach są ciekawe obrazy, malowane na jedwabiu, dzieło jednego z wybrzeżowych artystów, do kupienia w portierni.
Przybyłych witał Prezes Koła Krzysiek Szombara, w towarzystwie Zbyszka Adamskiego.
Praktycznie wszyscy stawili się punktualnie, tak że już kilka minut po 18-tej Prezes otworzył spotkanie krótkim wystąpieniem.
Powitał uczestników, podziękował za liczne przybycie i na wstępie przypomniał zmarłych w ciągu ostatniego roku członków Koła - naszego seniora, Czesława Florka i Andrzeja Lorka. Poprosił o uczczenie ich pamięci minutą ciszy.
Następnie pożyczył zebranym udanego roku 2015, dobrej zabawy, rozdał opłatek i zaprosił do skłania sobie życzeń i dzieleniem się opłatkiem. Było z tym trochę zamieszania, bo sala była zastawiona dość ciasno stołami, tak że trwało to dość długo.
Po złożeniu sobie życzeń towarzystwo zajęło swoje miejsca i miła obsługa podała do stołu. Na początek był smaczny czerwony barszcz z pasztecikiem. Na drugie danie pieczeń z surówkami i ziemniakami. Później wjechały na stoły sałatki warzywne, ryby w galarecie, bukiet wędlin, mięs na zimno i pasztetów. Na koniec serwowano ciasta. Oprócz tego kawa, herbata, woda sodowa i soki, a także mocniejsze napoje (a nawet bardzo mocne - czyste i kolorowe), przyniesione przez uczestników ze sobą (po uzgodnieniu z kierownictwem zakładu). Chyba wszyscy goście byli zadowoleni z konsumpcji, chwalili zarówno jedzenie jak i obsługę.
Już po pierwszym daniu rozpoczęły się rozmowy sanockich ziomków. Popłynęły wspomnienia odległych lat. Warto dodać, że średnia wieku uczestników przekraczała zapewne mocno 50 lat, chociaż było sporo ludzi młodych. Średnią zawyżali seniorzy, w wieku powyżej 70 lat, a nawet 80.
Komandor Zbigniew Koziarz wspominał pionierskie czasy Koła. Prawdopodobnie wszystko się zaczęło od jego spotkania z nieodżałowanej pamięci Gabrielem Grochem w Rotterdamie w 1973 roku. Byli oni członkami dwóch polskich jachtów, które spotkały się w tym porcie. Przy spotkaniu załóg Gabriel przedstawił się, jako Lwowiak (przed wojna kilka lat spędził we Lwowie). Na to Zbigniew odezwał się: "Jaki z Ciebie Lwowiak, mój ojciec przynosił w Sanoku listy do Twoich rodziców". Oczywiście, zaraz była wielka radość, uściski, wspólny spacer po Rotterdamie, Kattendreku, wizyta przy "Człowieku z wydartym sercem" i wieży Euromast, a także dyskusje o "kolonii sanockiej" na Wybrzeżu. I pierwsze przymiarki do zorganizowania spotkań tej "kolonii". Później było kilka lat dyskusji, różnych spotkań w mniejszym gronie, próby pokonania urzędniczej "zapory" (wydającej się nie do pokonania) w celu zalegalizowania spotkań Sanoczan. Wreszcie rok 1977 i sukces. Początkowo niepełny, bo Towarzystwo w Sanoku nie miało w statucie zagwarantowanego prawa do organizacji kół terenowych. Potrzebna była pewna mistyfikacja, jak określił to Zbigniew. Ale się zaczęły oficjalne spotkania. Najpierw w Inter Klubie w Gdyni, później w lokalu przy Starowiejskiej w Gdyni.
Stan wojenny przerwał je na dwa lata. Od 1983 roku odbywały się w mieszkaniu obecnego Prezesa Krzyśka Szombary w Sopocie.
Zbigniew wspominał także okres swojego prezesowania w Sanoku.
Także starania u Prezydenta RP o nadanie odznaczenia odpowiedniej rangi pułkownikowi Jerzemu Pajączkowskiemu, uwieńczone powodzeniem. Pułkownik otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski w 2001 roku, od Prezydenta Kwaśniewskiego.
Zbigniew przedstawił bliżej sylwetkę pułkownika Pajączkowskiego, bo to jeden z najwybitniejszych Sanoczan w historii. Urodzony, co prawda, we Lwowie (w 1894 r.), dzieciństwo i młodość spędził w Sanoku (jego ojciec był dyrektorem sanockiego szpitala). Ukończył Gimnazjum im. Królowej Zofii w 1912 roku razem z Janem Kosiną i Zygmuntem Vetulanim. Bohater z I i II wojny światowej i wojny 1920 r. Zmarł wieku 101 lat w Anglii. Pułkownikiem zainteresowani byli szczególnie Tadeusz i Władysław Piotrowscy ze Strachociny - był on usynowiony przez ostatnią właścicielkę majątku w Strachocinie, Kazimierę Dydyńską (zmienił nazwisko na Pajączkowski-Dydyński), został jej spadkobiercą. Po 1990 roku próbował odzyskać majątek (m.in. tzw. Bobolówkę, miejsce kultu Św. Andrzeja Boboli).
Inni seniorzy wspominali naukę w sanockim gimnazjum, dawnych profesorów - polonistów, Willi ("Wilusię") i Stachowicza, biologa Siekierzyńskiego, łacinnika Węgrzynowicza, historyczkę Bandurkównę ("Zosię na zawiasach"), legendarnego Jasia Bogusza, matematyka i chemika. Trochę młodsi (ale tylko trochę!), Zbyszek Adamski i bracia Piotrowscy, dorzucali także innych - matematyczkę "Ireczkę" (Żywiec-Olbert), polonistkę Gładyszową, fizyka Godulę. Spierano się oceniając ich fachowość i umiejętności dydaktyczne. Dyskusja i spory nabierały ognia wraz z obniżaniem się poziomu płynów w butelkach.
Sięgano także do czasów jeszcze starszych, podkreślano duże zasługi Sanoczan, a także ogólniej Galicjan, dla organizacji polskiego szkolnictwa i polskiej administracji państwowej po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Wspominano profesora sanockiego gimnazjum Augustyńskiego, który został dyrektorem Gimnazjum Macierzy Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsk (ulica przy budynku dawnego Gimnazjum - obecnie siedziba CKUME - nosi imię Augustyńskiego). Bogusław Michalski narzekał na problemy w badaniach genealogicznych "korzeni" rodzinnych, którymi się ostatnio zajął. Księża niechętnie udostępniają księgi metrykalne, piętrzą przeszkody. Przy okazji spotkania ustalał swoje pokrewieństwo z Piotrowskimi ze Strachociny (jak się okazuje dość bliskie).
Nawiązując do okoliczności (spotkanie opłatkowe) Tadeusz Piotrowski sondował wśród Sanoczan znajomość tradycyjnej strachockiej potrawy wigilijnej, "kwasu wigilijnego". Okazuje się, że w sąsiednim Sanoku zupełnie nieznanej (chyba teraz to się zmieniło po tym jak jedna czwarta Strachociny przeniosła się do Sanoka).
Na takich rozmowach, wspomnieniach, czasem sporach, mijał szybko czas. Zbyszek Adamski kilka razy przypominał zebranym, że to jest spotkanie opłatkowe, intonując kolędy. W czasie spotkania odśpiewano prawie wszystkie popularne kolędy, a nawet pastorałki. Przed wykonaniem "Cichej nocy" pozwolił sobie na krótki słowny wstęp - przypomniał autorów słów (ks. Józef Mohr) i muzyki (Franciszek Gruber) i podkreślił, że pierwszy raz wykonano tę kolędę na pasterce w dniu skomponowania melodii. Wykonanie nasze może nie było najlepsze, ale otrzymaliśmy gromkie brawa od dziewczyn obsługi. Jedną z melodii, które zabrzmiały naj", była kolęda "Przystąpmy do szopy", stosunkowo mało znana wśród Pomorzaków.
Były też tańce, jednak niewiele, mniej niż w roku ubiegłym.
Przed godziną 22-gą zaczęli wychodzić najbardziej zmęczeni uczestnicy i ci, którzy byli z małymi dziećmi. Ostatni, wśród nich Prezes, Krzysiek Szombara, opuścili lokal kilkanaście minut po 22-giej, dziękując kelnerkom za miłą obsługę.
We wstępnych opiniach całe spotkanie było bardzo udane i wszyscy życzyli sobie, aby następne spotkania miały też taki przebieg.
Są też głosy by w maju urządzić podobne spotkanie (zatem ... majówkę).
Zanotował W. Piotrowski