Pół roku po Zjeździe staraniem ks. Kazimierza Piotrowskiego "Z Kowalówki" ukazała się publikacja "Powrót do korzeni. Sprawozdanie z I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej". Zawiera ona poniższe teksty.
Sprawozdanie
z I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej
Strachocina 2007
I Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Strachocina 2007 odbył się w dniach 21 – 22 lipca 2007 roku w Strachocinie koło Sanoka w województwie Podkarpackim. Wzięło w nim udział 220 osób.
1. Przygotowania
Myśl o upamiętnieniu 250-tej rocznicy śmierci Stefana Piotrowskiego, przodka Piotrowskich ze Strachociny, zrodziła się kilka lat temu, ale konkretny kształt w postaci zorganizowania ogólnego spotkania przybrała dopiero niewiele ponad rok przed Zjazdem. Co prawda, Komitet Organizacyjny Zjazdu zawiązał się już na początku 2005 roku, ale dopiero latem 2006r., 11 lipca, na zebraniu w siedzibie strachockiej Straży Pożarnej, ustalono formalnie ostateczny jego skład. Weszli do niego: Bronisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny – jako przewodniczący, ks. Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki” z Iwonicza, Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna, Józef Piotrowski „spod Mogiły” z Sanoka, Waldemar Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, Czesław „Kozłowski”-Piotrowski z Jurowiec, Beata z Fryniów-Piotrowskich Koc z Krakowa, Bogumiła z Szumów-Piotrowskich ze Strachociny (wycofała się później z prac w Komitecie), Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska i Władysław Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska. Dobór członków Komitetu był trochę przypadkowy, starano się dobrać reprezentantów jak największej ilości „klanów” Piotrowskich, przede wszystkim ludzi którzy dysponowaliby wolnym czasem (głównie emerytów i rencistów). Z pewnością pominięto w sposób niezamierzony wiele osób, które mogłyby wnieść wiele cennego do organizacji Zjazdu. Niestety, jest to nieuniknione w tego typu przedsięwzięciach. Członkowie z odległych miejscowości (Krakowa i Gdańska) mieli głównie zaświadczać o ogólnopolskim charakterze Zjazdu. Na tym pierwszym oficjalnym posiedzeniu Komitetu podjęto podstawowe decyzje, ustalono termin Zjazdu, określono zgrubnie program, omówiono kształt organizacyjny i rozdzielono zadania.
Najdłuższa dyskusja toczyła się na temat wysokości składki na pokrycie kosztów, podstawowej sprawy dla kształtu Zjazdu. Propozycje były różne, wahały się od 30 zł od osoby do 100 zł. „Stanęło” na 50 zł od osoby dorosłej, a 20 zł dla młodzieży szkolnej (do 16 lat). Udział dzieci w wieku przedszkolnym ustalono jako bezpłatny. Na budżecie opartym o taką składkę skonstruowano program i całą organizację Zjazdu. Drugim „gorącym” tematem był termin Zjazdu. Odpadał sierpień ze względu na bezalkoholowy charakter tego miesiąca dla zdecydowanej większości uczestników Zjazdu, a przede wszystkim dla Strachociny. Początkowo ustalono termin na 7 – 8 lipca, dopiero później zmieniono tę datę na 21 – 22 lipca ze względu na wolny termin w kalendarzu Bractwa Rycerskiego, które miało uświetnić nasz Zjazd. Okazało się, że organizatorzy mieli „nosa”, weekend 7 – 8 lipca był zimny i deszczowy.
8 sierpnia założono w sanockim oddziale Podkarpackiego Banku Spółdzielczego (PBSBank) konto zjazdowe pod hasłem BWJ Piotrowscy (od imion przedstawicieli – Bronisława, Waldemara i Józefa). Do połowy października ustalono treść i formę „Zawiadomienia o Zjeździe” i „Deklaracji uczestnictwa” oraz zgromadzono pierwszą partię adresów (ok. 70 adresów). 17 października rozpoczęto akcję wysyłania „Zawiadomień” („Zawiadomienie” i „Deklaracja” w załączeniu).
Terminy składania „Deklaracji” i dokonywania wpłat zmieniano kilkakrotnie, przesuwając je na późniejsze, dostosowywano do daty wysyłania „Zawiadomienia”. Praktycznie przyjmowano zgłoszenia i wpłaty do ostatniego momentu, nawet w dniu otwarcia Zjazdu. Było to kłopotliwe, ale jedyne rozwiązanie. Rozpoczynając wysyłanie „Zawiadomień” Komitet posiadał niewiele adresów, głównie z „klanów” Fryniów i Błaszczychów. Dopiero z czasem zaczęły spływać dodatkowe adresy, działo się tak do ostatnich chwil. Do każdego „Zawiadomienia” został dołączony blankiet przekazu pocztowego na wpłatę oraz uproszczone „drzewko genealogiczne” obrazujące powiązanie adresata ze Stefanem Piotrowskim. Ze względów organizacyjnych przyjęto zasadę, że wysyłamy zawiadomienie do wszystkich Piotrowskich oraz do osób noszących już inne nazwiska, a których matki i babcie nosiły rodowe nazwisko Piotrowska. Oczywiście, jeżeli chęć udziału wyraziły osoby spoza grona Piotrowskich, a których pokrewieństwo ze Stefanem było dalsze, chętnie je przyjmowano w gronie zjazdowiczów. Ta ograniczona formuła podyktowana była potrzebą w miarę dokładnego oszacowania potencjalnej ilości uczestników Zjazdu. Aktualna wiedza o potomkach Stefana, szczególnie tych „po kądzieli”, którą posiadali organizatorzy, była niewielka, nie wiadomo czy wszystkich potomków Stefana jest tysiąc, czy trzy tysiące lub więcej. Powyższa formuła pozwoliła trochę „zawęzić” ramy szacunku. W sumie wysłano 240 „Zawiadomień” o Zjeździe, do osób mieszkających w najróżniejszych miejscach w Polsce, a także do Stanów Zjednoczonych.
Przez całą zimę trwały prace organizacyjne. Kompletowano adresy, uzgadniano wstępnie wynajem sali, występy orkiestry, występy kapeli ludowej, lokalizację i wykonanie krzyża na cmentarz ofiar cholery, lokalizację pamiątkowego krzyża na Górach Kiszkowych. Duże trudności były z lokalizacją krzyży, udało się jednak uzyskać zgodę na ustawienie krzyży od właścicieli terenu. Na wiosnę rozpoczęto ostatnią fazę przygotowań. Delegacja Komitetu, za sugestią ks. J. Niżnika, pojechała za Dynów zobaczyć (i sfotografować) bardzo udany tamtejszy krzyż wotywny. Postanowiono podobny ustawić na cmentarzu ofiar cholery w kopalnianym lesie. Krzyż został wykonany z trzech grubych rur, zarówno część pionowa jak i ramię poprzeczne, połączonych ze sobą przyspawanymi dużymi nakrętkami. W otwory w tych nakrętkach zaplanowano w przyszłości zamontować lampki zasilane bateriami słonecznymi. Komitet uzyskał wydatną pomoc w realizacji krzyża od dyrekcji Kopalni Strachocina, ogromną większość kosztów poniosła Kopalnia. Dyrektor Kopalni włączył się mocno w realizację krzyża, sam zaproponował ustawienie przed krzyżem pamiątkowego kamienia ze stosowną tablicą. Realizacja krzyża trwała do ostatnich chwil przed Zjazdem, montaż na miejscu był trudny i kłopotliwy, ze względu na niedostępność miejsca. Uporządkowano także miejsce cmentarzyka ofiar cholery i dojazd (raczej dojście) do niego od kopalnianej szosy.
Bardziej skomplikowana okazała się sprawa krzyżem na Górach Kiszkowych. Początkowo nie miał to być krzyż, pierwotny pomysł upamiętnienia Stefana Piotrowskiego na Górach, które były ongiś jego własnością, rzucony przez Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego, był bardzo oryginalny. Uczestnicy Zjazdu mieli własnoręcznie zbudować pamiątkowy kurhan z kamieni przyniesionych na górę, tak jak kiedyś wznoszono takie kurhany dla wodzów na stepach Środkowej Azji. Po dyskusji w gronie Komitetu uznano jednak, że będzie to bardzo trudne w realizacji i zdecydowano się na wykonanie małego kurhanu (kurhanika!) wcześniej, a podczas Zjazdu zamierzano go tylko ceremonialnie poświęcić. W praktyce kurhan skurczył się do rozmiarów jedynie możliwych do wykonania, małego ściętego ostrosłupa betonowego o wymiarach podstawy 0,6 x 0,6 m i wysokości 0,7 m, umieszczonego na betonowym fundamencie. Na szczycie tego „mni-kurhanika” zamontowano tradycyjny krzyż z charakterystycznym blaszanym daszkiem, który przydaje mu wygląd starych krzyży cmentarnych. Na bocznej ściance zamontowano pamiątkową tablicę z napisem, ozdobioną herbem tatarskich Piotrowskich – stylizowaną strzałą w wersji „książęcej”. Napis brzmi: Stefanowi Piotrowskiemu 1667 – 1757 Potomkowie Strachocina lipiec 2007. W przyszłości betonowy „kurhanik” ma być obłożony płytkami z karpackiego piaskowca. Teren pod krzyż na Górach Kiszkowych udostępnił Stanisław Berbeć-Piotrowski, znajduje się on ok. 30 m metrów od najwyższego punktu Gór Kiszkowych (pozostałości po istniejącym tam niegdyś punkcie triangulacyjnym), kilkanaście metrów od drogi biegnącej grzbietem Gór. Pierwotnie planowano usytuowanie „kurhanika” w pobliżu istniejącego wcześniej krzyża wotywnego, stojącego trochę niżej. Ostateczna, obecna lokalizacja wydaje się korzystniejsza, krzyż poświęcony Stefanowi jest łatwiej dostępny (bliżej drogi).
Tablicę pamiątkową na cmentarzu wykonał na zamówienie artysta-kamieniarz w Dukli. Ks. Proboszcz J. Niżnik przeznaczył dla niej eksponowane miejsce tuż przy kaplicy cmentarnej, przy górnej alejce cmentarza. Fundament wykonano we własnym zakresie. Transport tablicy, ważącej kilkaset kilogramów, przebiegał z przygodami, wszystko zakończyło się szczęśliwie i tablica była gotowa na otwarcie Zjazdu.
Na wiosnę przyjęto ostatecznie kształt logo Zjazdu i oficjalną nazwę – I Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Strachocina 2007. Logo było wzorowane na logo Zjazdów Błaszczychów-Piotrowskich, przedstawiało potężny stylizowany dąb, na tle pnia umieszczono tabliczkę z napisem „Stefan Piotrowski 1667 – 1757”, grube ucięte konary kończyły się tabliczkami z nazwami poszczególnych „klanów” potomków Stefana. Dość późne przyjęcie oficjalnej nazwy Zjazdu i logo spowodowało, że nie były one konsekwentnie stosowane w praktyce w tej samej formie przy realizacji różnych elementów Zjazdu. Na potrzeby śpiewów chóralnych przy ognisku przygotowano „Śpiewnik zjazdowy” w stu egzemplarzach. W śpiewniku znalazło się 109 najróżniejszych piosenek, począwszy od patriotycznych, poprzez tradycyjne wojskowe i partyzanckie, biesiadne (w tym niektóre dość frywolne), ludowe, cygańskie, harcerskie, stare melodyjne przeboje z dawnych lat, piosenki młodszej generacji, piosenki morskie (w tym szanty), na obcojęzycznych piosenkach kończąc. Układ piosenek był szeroko konsultowany z przedstawicielami różnych pokoleń, środowisk, a nawet różnych dzielnic Polski. W praktyce okazało się później, że był wykorzystywany (w zakresie zasobu piosenek) w niewielkim procencie. Okładka „Śpiewnika” była ozdobiona oficjalnym logo Zjazdu. Dla wszystkich uczestników Zjazdu przygotowano imienne identyfikatory w różnych kolorach, każdy „klan” miał inny kolor. „Klany” najliczniej reprezentowane na Zjeździe miały kolory mocno kontrastujące ze sobą – Berbecie jasnoniebieski, Błaszczychy jasnozielony, a Frynie ciemnopomarańczowy. Na identyfikatorze poniżej logo i nazwy Zjazdu widniało imię i nazwisko uczestnika wykonane grubą czcionką, na samym dole nazwa „klanu”. Przygotowano także broszurkę- informator pt. „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej”, w której przedstawiono skład Komitetu Organizacyjnego Zjazdu oraz bardzo krótko historię Strachociny, najdawniejsze dzieje Piotrowskich, sylwetkę Stefana i genezę „klanów” potomków Stefana. W informatorze wyeksponowano tę tradycję rodzinną pochodzenia Piotrowskich, która mówi o ich tatarskich korzeniach. Ta opcja generalnie zwyciężyła wśród organizatorów Zjazdu, stąd herb tatarskich Piotrowskich na tablicach, gadżetach i w innych miejscach. Do informatora jako załącznik wykonano drugą broszurkę „Drzewo genealogiczne” (ze względów praktycznych łatwiej było wykonać dwie broszurki), w której przedstawiono aktualny stan naszej wiedzy (aktualny na marzec 2007) o potomkach Stefana Piotrowskiego. Broszury przygotowano w ilości gwarantującej zaopatrzenie w nie wszystkich dorosłych zainteresowanych nimi (dla małżeństwa przewidziano po jednej broszurce-informatorze z załącznikiem) – 160 egzemplarzy. Bardziej dla celów dekoracyjnych niż poznawczych przygotowano „drzewo genealogiczne” w wykonaniu „ściennym”. „Drzewo” składało się z 9 oddzielnych arkuszy różnej wielkości przedstawiających „konary” poświęcone poszczególnym „klanom”. Arkusz „wstępny” nawiązywał formą do logo Zjazdu, był swego rodzaju spisem treści do całości „drzewa”. Z proponowanych wstępnie „gadżetów” zjazdowych zrealizowano jedynie pomysł z pamiątkowymi talerzami. Przedstawiały one sylwetki strachockiego kościoła oraz budynków starej (nieistniejącej) i nowej strachockiej szkoły, najważniejszych instytucji dla życia Strachociny i mieszkających w niej potomków Stefana, otoczone napisem z tytułem Zjazdu. Napis zwieńczony był herbem tatarskich Piotrowskich, stylizowaną strzałą. Wykonano 70 sztuk talerzy, rozprowadzano podczas Zjazdu po cenie wykonania (17 zł), wszystkie rozeszły się błyskawicznie. Przygotowano także różne dowcipne hasła, które porozwieszano na sali i nad wejściem na salę.
W czerwcu rozesłano do uczestników zaproszenia. Zaproszenia były ozdobione pięknym kolorowym herbem tatarskich kniaziów Piotrowskich, przedstawiającym stylizowaną srebrną strzałę, ozdobioną książęcym płaszczem z gronostajów i mitrą książęcą (wzór herbu przygotował Piotr Koc z Krakowa, mąż Beaty Fryń-Piotrowskiej). W programie umieszczonym w Zaproszeniu dokonano kilku istotnych korekt w porównaniu z programem z Zawiadomienia. Ostateczny program Zjazdu zaproponowany w Zaproszeniu wyglądał następująco:
I dzień (sobota 21 lipca)
08.30 - Odwiedziny grobów rodzinnych na cmentarzu
09.30 – Spotkanie przed kościołem Św. Katarzyny – powitanie
10.00 – Msza Św. w intencji przodków i uczestników Zjazdu
11.00 – Wspólne zdjęcie przed kościołem
12.00 – Odsłonięcie tablicy pamiątkowej ku czci naszego przodka Stefana Piotrowskiego
13.00 - Obiad w Domu Ludowym
14.30 – „Spotkanie z historią i sportem”
Prelekcje na temat dziejów rodu
Zawody sportowe i różne niespodzianki
19.00 – Ognisko z pieczeniem kiełbasek i śpiewami
21.30 – Powrót do Domu Ludowego, kolacja, zabawa z tańcami i popisami wokalnymi do białego rana
II dzień (niedziela 22 lipca)
09.00 – Śniadanie
10.00 – Koncert chóru – w programie pieśni kościelne, patriotyczne i ludowe
11.00 – Udział w Mszy Św. w kościele Św. Katarzyny
13.00 – Poświęcenie krzyża ku pamięci ofiar epidemii cholery
14.00 – Biesiadny poczęstunek
15.00 – Wycieczka w Góry Kiszkowe i spotkanie przy kurhanie Stefana
16.30 – Zwiedzanie strachockiej Izby Pamięci
17.30 – Podsumowanie Zjazdu, dyskusje o przyszłości i ewentualne ustalenia i uchwały
19.00 – Zamknięcie Zjazdu, pożegnania.
Sprawy „kulinarne” Zjazdu zostały przygotowane we współpracy z Kołem Gospodyń Wiejskich w Strachocinie, którego przewodniczącą jest Marta Berbeć-Piotrowska, żona Waldemara.
Ostatni okres przed Zjazdem był bardzo „gorący”. Opóźniały się prace przy krzyżu na cmentarzyku ofiar cholery, opóźniały się prace przy tablicy pamiątkowej na cmentarzu. Na szczęście w obydwu przypadkach wszystko zakończyło się pomyślnie jeszcze przed rozpoczęciem Zjazdu. Istotny wpływ na przebieg Zjazdu mogły mieć dwa smutne wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim tygodniu przed Zjazdem. W niedzielę 15 lipca udaru mózgu doznał i znalazł się w sanockim szpitalu w bardzo ciężkim stanie, praktycznie beznadziejnym, Jerzy Sitek, wnuk Anieli Hyleńskiej z Piotrowskich „z Kowalówki”, kuzyn ks. Kazimierza, osoba bardzo mu bliska. W środę zmarł w Skierniewicach teść Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego. Te dwa smutne wydarzenia dotknęły osoby kluczowe dla przebiegu Zjazdu, ks. Kazimierz miał prowadzić wszystkie ceremonie religijne (i nie tylko), Zbigniew to przyszły Marszałek Zjazdu. Sprawę dodatkowo mógł skomplikować ewentualny pogrzeb Jerzego w Strachocinie w sobotę, w dniu Zjazdu (zdaniem lekarzy śmierć jego była kwestią dni a nawet godzin). Szczęśliwie dla Zjazdu (jeżeli można w tym kontekście użyć tego słowa), Jerzy przeżył do poniedziałku, zmarł ok. 1-szej w nocy z niedzieli na poniedziałek, tuż po Zjeździe. Pogrzeb jego odbył się w środę po Zjeździe, pochowany został niedaleko tablicy pamiątkowej Stefana. Podobnie szczęśliwie (jeżeli można tak powiedzieć), pogrzeb teścia Zbigniewa odbył się w piątek po południu, Zbigniew jadąc w nocy, dopiero na rano w sobotę dotarł ogromnie zmęczony do domu w Krośnie. Te wydarzenia z pewnością nie pozostały bez wpływu na nastrój dwu „filarów” Zjazdu, ks. Kazimierza i Zbigniewa.
W ostatnich dniach przed Zjazdem przygotowano salę Domu Ludowego. Wysprzątano, wymyto podłogę, przywieziono wypożyczone stoły i krzesła, ustawiono je, porozwieszano „drzewo genealogiczne” i hasła, porozwieszano dekoracje z baloników i wstążeczek. Na pierwszym planie umieszczono na podwyższeniu wspaniały duży herb tatarskich kniaziów Piotrowskich wykonany w kamieniu (!), pięknie polichromowany oraz tablicę z takim herbem i oficjalnym tytułem Zjazdu wykonanym złotymi literami (później zawieszono także haftowany herb przywieziony przez Amerykanów, użyty wcześniej przy robieniu zdjęć). Zainstalowano nagłośnienie. Na miejsce ogniska w ogrodzie Błaszczychów przywieziono drewno na ognisko i wcześniej przygotowane kije do smażenia kiełbasek, w piwnicy domu Błaszczychów złożono piwo i inne napoje, rozstawiono kilka ławek wokół miejsca przyszłego ogniska. Ciężar przygotowań do Zjazdu wzięli na siebie miejscowi członkowie Komitetu, ze Strachociny i Podkarpacia, wspierani przez niezbyt liczne grono miejscowych potomków Stefana. Wśród nich na specjalne wyróżnienie za duży wkład pracy zasługują: Marta Berbeć-Piotrowska, żona Waldemara, i Andrzej Radwański z żoną Sabiną, syn Cecylii z Fryniów-Piotrowskich.
2. Przebieg
W sobotę 21 lipca pierwsi uczestnicy Zjazdu zaczęli zjawiać się na strachockim cmentarzu ok. godz. 08.00. Nie było ich wielu, większość pojechała od razu do kościoła. Jednak kilkadziesiąt osób przyszło odwiedzić groby swoich bliskich. Przed wejściem chłopcy (uczestnicy Zjazdu) sprzedawali znicze nagrobne przygotowane przez organizatorów (przygotowano 200 zniczy, większość została rozkupiona). Rozstawiono stolik z rejestracją i wydawaniem materiałów. Każdemu uczestnikowi wręczano identyfikator i „bon” na napoje (piwo dla dorosłych, napoje bezalkoholowe dla dzieci i młodzieży). Przedstawicielom rodzin wręczano broszurkę „Informator” z załącznikiem w postaci broszurki „Drzewo genealogiczne”. Broszurki mógł dostać praktyczne każdy chętny dorosły, były przygotowane w ilości z dużym zapasem. Osoby znające lepiej strachocki cmentarz pełniły rolę przewodników dla tych, którzy znaleźli się tam pierwszy raz w życiu.
Ok. godz. 09.30 stoisko z materiałami zjazdowymi przeniesiono pod kościół, gdzie zebrana już była duża grupa uczestników. Nowo przybywający witali się ze znajomymi, zapoznawali się z tymi, których jeszcze nie znali. Przez moment zrobiło się spore zamieszanie przy stoliku „rejestracyjnym”, powstało prawdziwe „wąskie gardło”. Sprawę pogarszał fakt, że nie dla wszystkich przygotowano wcześniej identyfikatory. Dla osób, które zgłosiły swój udział w ostatnich dniach trzeba było „dorabiać” identyfikatory odręcznie, na przygotowanych blankiecikach. Chcąc przyśpieszyć wydawanie materiałów zrezygnowano z wydawania bonów na napoje, zakładając, że uczestnicy Zjazdu będą korzystać z napojów w „uczciwy” sposób bez bonów (założenie okazało się słuszne). To pozwoliło na przyśpieszenie wydawania identyfikatorów, jedna osoba odbierała po kilka identyfikatorów dla swojego kręgu znajomych. Podobnie było z broszurkami, dzięki temu udało się szybko rozładować „korek” przy rejestracji. Panująca atmosfera podniecenia, spowodowana tym, że często spotykali się ludzie, którzy nie widzieli się od dziesiątków lat, była przyczyną pewnego zachwiania programu. Przewodniczący Komitetu nie zdążył powitać przybyłych, szybko zbliżała się godzina 10.00 i trzeba było wchodzić do kościoła na mszę.
Ok. godz. 10.00 Mszę św. rozpoczął powitaniem zebranych proboszcz Strachociny, ks. prałat Józef Niżnik. Powitanie było bardzo ciepłe, proboszcz chwalił potomków Stefana za zorganizowanie Zjazdu, za pamięć o przodkach, za podtrzymywanie więzi rodzinnych i zachowanie tradycji rodowej. Mszę św. w intencji Zjazdu, za zmarłych przodków i za pomyślność żyjących potomków Stefana, celebrował potomek Stefana, członek Komitetu Organizacyjnego, ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, proboszcz Iwonicza. Do mszy służył i odczytał lekcje także potomek Stefana, Robert Lisowski z Brzozowa, wnuk Bronisława Błaszczychy-Piotrowskiego, absolwent KUL. Ewangelię na tę okolicznościową mszę dobrał ks. Kazimierz, mówiła o ziemskiej genealogii Jezusa, tym samym nawiązywała do Zjazdu mającego uczcić naszego pradziada Stefana. Ks. Kazimierz wygłosił także piękną homilię (pełny tekst w załączeniu), w której nawiązał do szlacheckich korzeni Stefana i Piotrowskich przypominając hasło „noblesse oblige” („szlachectwo zobowiązuje”), którym kierowali się zawsze, jego zdaniem, potomkowie Stefana. Przy czym podkreślił, że większy nacisk kładli na „oblige” („zobowiązuje”) niż na „noblesse” („szlachectwo”), że ważniejsza dla nich była „szlachetność” a nie „szlachectwo”. Piękne słowa, oby prawdziwe w stosunku do współcześnie żyjących potomków Stefana. Zdaniem ks. Kazimierza tak. Podczas mszy nieźle wychodziły zebranym śpiewy chóralne, mimo że stanowili zbieraninę z całej Polski a nawet spoza jej granic. Na zakończenie mszy jeszcze raz głos zabrał ks. prałat Józef Niżnik. Skorzystał z okazji, że mówi do ludzi z całej Polski i wygłosił krótka pogadankę o św. Andrzeju Boboli, jego związkach ze Strachociną, o rozwijającym się kulcie Andrzeja Boboli, o ruchu pielgrzymkowym, nowej kaplicy na Bobolówce i innych inwestycjach. W kilku zdaniach pożyczył także uczestnikom udanego Zjazdu.
Po zakończeniu mszy, ok. godz. 11.00, zebrani przeszli na plac na zewnątrz ogrodzenia kościoła, po wschodniej stronie, gdzie zamówiony fotograf zrobił zdjęcie na tle kościoła i wspaniałych, kilkusetletnich dębów, pamiętających nie tylko Stefana, ale także o wiele dawniejsze czasy. W zdjęciu nie wzięli udziału wszyscy uczestnicy Zjazdu, jest na nim jedynie 185 osób (na końcową liczbę 220 uczestników), nie wszyscy wzięli udział w mszy i zjawili się pod kościołem. Fotograf (robił zdjęcie z wysokiej drabiny) miał ogromne trudności z opanowaniem fotografowanego tłumu, ogromny upał (34 st. C w cieniu!, a zdjęcie było robione w pełnym słońcu) powodował, że ludzie się niecierpliwili, starsze osoby i małe dzieci chciały uciekać w cień dębów. W końcu jakoś udało się opanować sytuację i wykonać zdjęcie zbiorowe wszystkich uczestników Zjazdu. Zdecydowanie lepiej wypadły jednak zdjęcia grupowe, poszczególnych „klanów”. Na zdjęciu zbiorowym na pierwszym planie znalazł się tatarski herb kniaziowski Piotrowskich, przywieziony przez ekipę amerykańskich Błaszczychów zza oceanu (ofiarowany przez Rose Taylor z Rossford koło Toledo w stanie Ohio, córkę Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego). Fotograf na zdjęcia nałożył oficjalny tytuł Zjazdu – I Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Strachocina 2007. Zdjęcia były rozprowadzane w drugim dniu Zjazdu odpłatnie.
Ok. godz. 11.45 wszyscy uczestnicy przemieścili się (samochodami i na piechotę) na pobliski (odległość ok. 600 m) cmentarz aby wziąć udział w uroczystości poświęcenia tablicy pamiątkowej ku czci Stefana Piotrowskiego. Uroczystość poprowadził ks. Kazimierz, w krótkim przemówieniu przypomniał sylwetkę Stefana, poświęcił tablicę i odmówił wspólnie ze zgromadzonymi modlitwę za zmarłych w intencji Stefana i wszystkich zmarłych jego potomków. Tablicę umieszczono w eksponowanym miejscu, przy górnej alejce cmentarza, obok kaplicy cmentarnej. Ma ona kształt nieregularnego bloku piaskowca barwy żółtawo-jasnobrązowej, ustawionego na niskim postumencie pomalowanym na kolor brązowy. Blok sprawia wrażenie poszczerbionego cięciami szabli (artysta uzyskał ten efekt poprzez wykonanie kilku nacięć piłą w górnym lewym rogu) co dodaje tablicy tajemniczości. Na tablicy umieszczono napis: „W 250-tą rocznicę śmierci Stefana Piotrowskiego 1667 – 1757 Potomkowie Strachocina 2007”, oraz dość dowolną interpretację herbu tatarskich kniaziów Piotrowskich – artysta stylizowaną strzałę herbową przedstawił bardzo realistycznie, jako typową strzałę z łuku, i nie srebrną lecz złotą. Wydaje się to wpisywać dobrze w polską tradycję heraldyczną – Polacy często w różny sposób przedstawiali szczegóły swoich herbów, w zależności od obowiązującej mody, upodobań właściciela, czy fantazji artysty. Uroczystość na cmentarzu nie trwała długo, lejący się z nieba żar skutecznie przyspieszał „ucieczkę” z cmentarza (ta część cmentarza gdzie stoi tablica jest praktycznie bezdrzewna, wystawiona całkowicie na słońce). Kto mógł wsiadał w samochód i jechał do sali w Domu Ludowym (a właściwie Wiejskim Domu Kultury, potocznie zwanym jednak Domem Ludowym) schować się w cień. O planowanym przemarszu obok dziedzin należących ongiś do Stefana i małym wykładzie na temat topografii Stefanowego gospodarstwa nikt nie chciał słyszeć. W podróż na piechotę wybrali się tylko młodzi i najwytrwalsi.
Obiad w Domu Ludowym rozpoczął się ok. 13-tej. Początkowo było trochę zamieszania, uczestnicy nie respektowali wizytówek „klanowych” rozstawionych na stołach (trochę za późno), siadano w kręgach znajomych, najchętniej w pobliżu otwartych okien i drzwi. Wentylacja sali przy tej pogodzie okazała się niezbyt skuteczna. Na obiad podano tradycyjny rosół z makaronem (typowy dla podkarpackich wesel) oraz pyszny schab pieczony nadziewany śliwkami z ziemniaczkami i zestawem surówek. Na deser ciastka, do tego kawa, herbata i inne napoje na zimno oraz owoce. W trakcie obiadu głos zabrał Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego, Bronisław Berbeć-Piotrowski. Powitał wszystkich zebranych, w tym gości honorowych, i poprosił seniora Piotrowskich, pana Stanisława Berbeć-Piotrowskiego ze Strachociny (89 lat) o otwarcie Zjazdu. Pan Stanisław krótko jeszcze raz powitał wszystkich i oficjalnie ogłosił, iż uznaje Zjazd za otwarty. Następnie Przewodniczący zarządził wybór Marszałka Zjazdu – został nim wybrany przez aklamację Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna. Zbigniew poprowadził dalej Zjazd. Zarządził otwarcie szampanów rozstawionych na stołach i wszyscy zebrani wypili toast za pomyślność Zjazdu. Po toaście głos zabrał gość honorowy Zjazdu a jednocześnie potomek Stefana (prawnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich) poseł na Sejm RP, Marian Daszyk. Poseł podziękował za zorganizowanie Zjazdu, za zaproszenie, chwalił pomysł Zjazdu, przedstawiał dodatnie strony takich inicjatyw. Przekazał trochę informacji o Strachocinie, wspomniał o promowanym we wsi haśle „Wszyscy biegamy”, a także o zawiązanym Stowarzyszeniu Przyjaciół Strachociny. Poinformował także o zamierzeniu uruchomienia strony internetowej Strachociny, zapraszał Piotrowskich do zaprezentowania się w niej. Na koniec pożyczył wszystkim miłej atmosfery i dobrej zabawy. Uroczystość otwarcia była trochę zakłócana przez duży ruch na sali. Potężny upał (w sali było być może powyżej 40 st. C) powodował, że ludzie kręcili się, wychodzili na korytarz aby tam znaleźć trochę ochłody, wędrowali za napojami, zmieniali miejsca. Na „szczęście” (dla zebranych) upał doskwierał także mówcom, tak więc starali się oni skracać do minimum swoje wystąpienia. Niestety, ucierpiała na tym sama uroczystość, jej powaga i nastrój.
Ok. godz. 14.00 rozpoczął się występ kapeli ludowej „Kamraty” z Sanoka (w rzeczywistości kapela pochodzi ze Strachociny, występuje w niej jeden z potomków Stefana, ale finansowana jest z funduszu Gminy Sanok, stąd nazwa „z Sanoka”). Kapela występuje w tradycyjnym składzie 5-osobowym, skrzypce, akordeon, trąbka, klarnet i kontrabas, zagrała wiele ciekawych „kawałków” opartych na melodiach ludowych Podkarpacia, ale z własnymi, dowcipnymi tekstami. Grała głośno, nie oszczędzała się, jej występ z małymi przerwami trwał blisko godzinę. Została nagrodzona gromkimi brawami, ogromnie się podobała zebranym, wielu nagrywało jej występ. Tuż po występie kapeli głos zabrał ks. Kazimierz. Poinformował on o niedzielnym występie chóru „Cantate” z Iwonicza, zachęcał do jego wysłuchania. Na zakończenie zaprezentował zbiór własnych kazań pasyjnych wydanych w formie książkowej pod tytułem „Przez mękę i krzyż do chwały Zmartwychwstania”. Po swoim wystąpieniu rozdawał chętnym zbiór z pamiątkowym wpisem.
Ok. godz. 15.00 rozpoczął się krótki „panel historyczny”. Najpierw wystąpił Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska, który przedstawił króciutko najstarsze korzenie Piotrowskich ze Strachociny, eksponując głównie przechowywaną w pamięci zbiorowej Piotrowskich wersję o tatarskich korzeniach rodzinnych Stefana. Jego wystąpienie z każdą minutą stawało się ciekawsze, dowcipne, coraz bardziej wciągało słuchaczy, pod koniec wystąpienia cała sala śmiała się i biła brawo, kiedy przypomniał żonom potomków Stefana, że z pewnością spełniło się ich młodzieńcze marzenie o małżeństwie z księciem. I to nie z bajki ale prawdziwym, z krwi i kości kniaziem tatarskim. Wezwanie rzucone przez Tadeusza obecnym na sali, aby wszyscy czuli się książętami, księżnymi i księżniczkami było przyjęte prawdziwym huraganem oklasków. Zainteresowanym rozdawano broszurkę Tadeusza na temat tatarskich korzeni rodu. Po Tadeuszu wystąpił jego brat Władysław Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska z krótką informacją o postępach prac nad opracowaniem historii rodzinnej Piotrowskich. Na razie ukazało się (w 2005r.) wydanie „wstępne” takiej historii pod roboczym tytułem „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Genealogia i najdawniejsze dzieje rodu”. Jest to praca zbiorowa pod redakcją Władysława, materiałów do niej dostarczyli przedstawiciele praktycznie wszystkich „klanów” Piotrowskich, Władysław wydrukował 40 egzemplarzy, przede wszystkim dla „współredaktorów”, kilkanaście egzemplarzy przywiózł na Zjazd (zostały one rozprzedane, a dochód przekazano na koszty tablicy na cmentarzu). Władysław zaapelował o dalsze nadsyłanie materiałów, zapowiedział kontynuację pracy nad poszerzeniem i uszczegółowieniem „Genealogii”.
Ok. godz. 13.30 rozpoczął się „blok” sportowy. Konkurencje sportowe przeprowadzono na dawnym boisku szkolnym, niedaleko Domu Ludowego (ok. 100 m). Najpierw rozegrano konkurs rzutu podkową. Podkowy końskie w jakiś sposób nawiązywały do tatarskich korzeni Piotrowskich, Tatarzy byli przecież zawołanymi jeźdźcami, żyli z końmi za pan brat. Istotą konkursu było zdobycie jak największej ilości punktów rzucając podkową z odległości 6 m na palik umieszczony pośrodku dwu kwadratów, wewnętrznego o boku ok. 1 m, i zewnętrznego o boku ok. 2 m. Za umieszczenie podkowy na paliku dostawało się 20 pkt, za trafienie podkową w palik w ten sposób, że podkowa pozostała, po uderzeniu w palik, na małym kwadracie – 7 pkt, za trafienie podkową w palik w ten sposób, że podkowa pozostała po uderzeniu na dużym kwadracie – 3 pkt. Konkurencja rzutu podkową cieszyła się dużym powodzeniem, wzięło w niej udział kilkudziesięciu uczestników, jeszcze więcej było kibiców. Jeszcze większe „wzięcie” wśród widzów miała inna konkurencja mająca powiązanie z tatarskimi korzeniami Piotrowskich – cięcie główek kapusty w ruchu szablą („ścinanie głów niewiernym”?). Główki kapusty były zawieszane na lince na gałęzi drzewa i wprawione w ruch wahadłowy. Należało trafić szablą w główkę kapusty (nie w linkę!), w jak najkrótszym czasie (czas mierzony był stoperem). W konkursie używano pamiątkowej szabli, przedwojennej ułańskiej z wygrawerowanym na głowni napisem: „I Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ....” i herbem tatarskich kniaziów Piotrowskich – stylizowana strzałą. Inne konkurencje mniej kojarzyły się z tatarskimi korzeniami Piotrowskich, raczej z ich wielowiekową pracą na roli i w lesie lub budowie domu. Były to: piłowanie drewnianej belki na czas piłą tzw. poprzeczną przez dwóch pilarzy oraz rozbijanie dmuchanych baloników podczas młocki cepami (także na czas). Szczególnie duże zainteresowanie wzbudziły cepy i młocka przy ich pomocy. Najmłodsi mieszkańcy miast mieli okazję po raz pierwszy w życiu zobaczyć takie narzędzie i młockę cepami. Podobnie grupa amerykańska z zainteresowaniem oglądała wytwór dawnej „techniki”. Dla odmiany, najstarsi uczestnicy Zjazdu pochodzący ze Strachociny popisywali się nabytą za młodu umiejętnością młócenia cepami, w czasach ich młodości cepy w Strachocinie były w powszechnym użyciu. Niestety, niektórym tylko się wydawało, że umieją używać cepów, w praktyce okazało się, że prawidłowe ich użycie jest trudniejsze niż operowanie myszką komputera. Ostatnią konkurencją był wyścig w workach. Konkurencja została zorganizowana dla dzieci, jednak wzięło w niej udział kilku dorosłych (w tym poseł Marian Daszyk), powodując sporo śmiechu publiczności. Ok. godz. 17.00 na arenę wkroczyli rycerze pod wodzą Piotra Koca herbu Dąbrowa, męża Beaty z Fryniów-Piotrowskich. Czterech rycerzy z Bractwa Rycerzy Ziemi Sanockiej ubranych było w zbroje i strój z XII wieku, jedynie Piotr miał zbroję z końca XIV wieku, wyglądającą dla widzów bardziej malowniczo (zbroja płytowa). Wszystkich przywitały gromkie brawa. Rycerze zaprezentowali trzy pojedynki „jeden na jednego” i na koniec zademonstrowali walkę zbiorową, „dwóch na dwóch”. Każdy pojedynek był poprzedzony krótką informacją słowną na temat sposobu walki, użytej broni, itp., oraz scenką dialogową, obrazującą zachowania z tamtej epoki. Pojedynki były naprawdę ostre, ciosy padały prawdziwe, na szczęście na te części ciała, które były chronione przez zbroje (taka obowiązuje współczesnych „rycerzy”). Szczęśliwie, wszystko zakończyło się bez kontuzji. Niektórzy uczestnicy Zjazdu na swój sposób przyjmowali pokazy pojedynków, dowcipkowali, krzyczeli „Nie bij go”, „Zostaw go” itp. Szczególnie głośno „kibicowano” kiedy polski rycerz (Piotr Koc) potykał się z Saracenem. W końcu przodkowie Piotrowskich byli zapewne swego czasu Saracenami! Największe emocje podczas walk rycerskich przeżywali mali chłopcy. Chłonęli z przejęciem wyjaśnienia dotyczące poszczególnych części zbroi, próbowali mieczy, podziwiali ciężar tarcz i pancerza. Pokaz walk rycerskich trwał blisko godzinę, rycerze pod koniec byli naprawdę porządnie zmęczeni (zbroje ważą po kilkadziesiąt kilogramów a temperatura była taka jak pod Grunwaldem w 1410 roku). Po jego zakończeniu wielu uczestników Zjazdu przymierzało części ekwipunku i wypróbowywało broń rycerską, robiąc liczne pamiątkowe zdjęcia.
Ok. godz. 18.00 powrócono do przerwanych przez występ rycerzy konkurencji sportowych, które dokończono. Z uwagi na opóźnienie po naradzie sędziów stwierdzono, że ogłoszenie wyników i rozdanie nagród i dyplomów nastąpi w czasie wieczornej zabawy. Jedynie najmłodsi dostali różne gadżety przywiezione przez grupę amerykańską: wachlarze, słomiane kapelusze, itp. Po zakończeniu ceremonii rozdania nagród wszyscy uczestnicy przeszli na ogród Błaszczychów-Piotrowskich znajdujący się ok. 200 m od miejsca zawodów sportowych, gdzie przygotowano ognisko (część uczestników znalazła się tam wcześniej). Były pewne problemy z miejscami siedzącymi przy ognisku, starczyło ich tylko dla najstarszych, reszta musiała usiąść na ziemi, w większości na naprędce przyniesionych kocach. Na szczęście było sucho (nawet bardzo!) i ciepło, chyba tylko najbardziej wrażliwi odczuwali jakąś niedogodność z tego powodu, że nie było ławek. Każdy uczestnik (dorosły) otrzymał dwie puszki piwa, jednak nie było problemu z otrzymaniem „dokładki”, piwo przygotowano z dużą rezerwą, poza tym część uczestników Zjazdu nie przyszła na ognisko, pozostała w Sali Domu Ludowego kontynuując rozmowy towarzyskie a niektórzy przynieśli ze sobą własne piwo swoich ulubionych marek. Podobna sytuacja była z kiełbaskami, było ich do woli, w ilości praktycznie nieograniczonej. Przy ognisku rozdano śpiewniki zjazdowe, okazało się później, że było ich przygotowanych trochę zbyt mało (100 egzemplarzy), cieszyły się sporym popytem. Szybko zaczęły się śpiewy, znalazło się trzech gitarzystów, którzy liderowali, rozpoczęto ceremonialnie od „Marsz, marsz Polonia”, później „poszły” piosenki ludowe, wojskowe, biesiadne, cygańskie, harcerskie. Jak przystało na potomków Stefana i na miejsce Zjazdu, najlepiej wypadły piosenki tematycznie związane z kresami południowo-wschodnimi Rzeczpospolitej, „Czerwony pas” i „Ukraina”. Zapewne cała wieś słyszała refren „Hej, hej sokoły” w wykonaniu co najmniej stu gardeł. Z biegiem czasu zaczęło się wkradać trochę chaosu w śpiewy, poszczególni gitarzyści poczuli się artystami, zaczęli wyśpiewywać solówki. Skutecznie byli jednak „pacyfikowani”, nad całością czuwał Marek Piotrowski „spod Mogiły” z Krakowa, były członek zespołu pieśni i tańca AGH. Pod koniec „ogniska” młodzież rozpoczęła skoki przez ogień, na szczęście skaczący okazali się na tyle sprawni fizycznie (i trzeźwi!), że obyło się bez przykrych skutków. Dużą atrakcją, szczególnie dla najmłodszych okazały się świecące kolorowo w ciemności plastykowe rurki, przywiezione przez grupę amerykańską, z których można było wykonywać najróżniejsze figury, naszyjniki, aureole, opaski, wymachiwać nimi, zabawa i efekty wizualne były doskonałe.
Ok. godz. 21.30, gdy zaczęło się ściemniać, prowadzący ognisko dali sygnał na zakończenie, uczestnicy przemaszerowali do Sali Domu Ludowego, gdzie już zaczął grać zespół muzyczny. Ognisko skutecznie zagaszono, zapasy piwa, innych napojów i jedzenie przewieziono do kuchni Domu Ludowego. Zabawa taneczna w sali rozpoczęła się od kolacji składającej się z wędlin, warzyw i owoców. Podano także kawę i herbatę według życzenia, nie brakowało napojów (także alkoholowych – przyniesionych przez zjazdowiczów). Wcześniej umówiono się z sąsiednimi sklepami z napojami, że będą otwarte do dyspozycji uczestników Zjazdu. Zespół muzyczny wykonywał muzykę weselno-biesiadną, typową dla tego typu imprez (wesel, zabaw publicznych, itp.), raczej przeznaczoną dla średniego i starszego pokolenia, jednak także młodzi chętnie przy niej tańczyli. Były tam wszystkie standardy z ostatnich lat, piosenki Golców, Bratanków i innych popularnych wykonawców muzyki rozrywkowej, żadnego hip-hopu, heavy metalu czy rapu. Towarzystwo świetnie się bawiło, przerwy wypełniały śpiewy chóralne (tutaj liderował Marszałek Zjazdu). Tańce były urozmaicane tańcami zespołowymi, „wężami”, zabawami na parkiecie typu „mam chusteczkę haftowaną”, itp. Świetnie bawili się także goście zza oceanu, z biegiem czasu coraz mniej przeszkadzała im nieznajomość polskiego języka. W przerwie pomiędzy tańcami wręczono nagrody za konkurencje sportowe. Nagrody wręczał Marszałek, były to głównie wyroby Krośnieńskich Hut Szkła, różne szklane puchary, kufle, wazy, itp. Po północy podano jeszcze jeden posiłek „na gorąco”. Doskonała zabawa trwała aż do 3-ciej godziny.
Drugi dzień Zjazdu (niedziela 22 lipca) rozpoczął się leniwie. Pogoda była jeszcze gorsza, temperatura w cieniu sięgała 35 stopni C. Na śniadaniu w Domu Ludowym (ok. godz. 09.00) stawiła się zaledwie garstka zjazdowiczów. Zdecydowanie lepiej było o godz. 10.00 w kościele na występach chóru „Cantate” z Iwonicza. Jest to znany, doskonały chór o długiej tradycji, utworzony i do dzisiaj prowadzony przez ks. Kazimierza Piotrowskiego „z Kowalówki”, członka naszego Komitetu Organizacyjnego. Chór występował na wielu konkursach w kraju i za granicą, zdobył wiele nagród, wyróżnień i pochwał. W Strachocinie wystąpił w nieco okrojonym składzie ze względu na okres urlopowy. Trzeba zaznaczyć, że chór występował w ramach Zjazdu gratis. Z powodu trochę mniejszej frekwencji ks. Kazimierz zmienił wcześniej planowaną kolejność wykonań, rozpoczął występ chóru od pieśni kościelnych, towarzyszył Mszy Św. (suma o godz. 11.00) i dał koncert pieśni patriotycznych i ludowych po zakończeniu mszy. W słowie wstępnym ks. Kazimierz przedstawił krótko chór i przygotowany program występu. Także każdy wykonywany utwór poprzedzał krótką informacją na jego temat, podając nie tylko autora muzyki i słów, ale także jakąś ciekawostkę z nim związaną. Słowa wielu utworów były autorstwa ks. Kazimierza, który pełnił także rolę dyrygenta. Występ rozpoczęła przepiękna pieśń śpiewana zwyczajowo podczas święta Bożego Ciała, zakończyła znana z repertuaru „Mazowsza” pieśń „Ukochany kraj”, z mocno zmienionymi słowami. Ciekawostką było chóralne wykonanie słynnego poloneza Ogińskiego „Pożegnanie Ojczyzny”, szczególnie końcówka tego utworu zabrzmiała w małym wnętrzu strachockiego kościoła wspaniale. Druga część występu chóru, po mszy, miała już duże audytorium, występowi przysłuchiwali się nie tylko uczestnicy Zjazdu, ale także miłośnicy muzyki chóralnej pośród mieszkańców Strachociny. Po zakończeniu występów chór nagrodzono gromkimi brawami, na ręce dyrygenta Marszałek Zjazdu złożył serdeczne podziękowania.
Ok. godz. 13.00 uczestnicy zebrali się w Sali Domu Ludowego na „Biesiadnym poczęstunku”, który w rzeczywistości zamienił się w regularny obiad. Podano kapitalną grochówkę, wielu z obecnych twierdziło, że od lat tak wspaniałej nie jadło. Po grochówce zaserwowano smażoną kiełbasę i parówki, a także, dla chętnych danie, które serwowano w nocy podczas zabawy. Oczywiście, nie brakowało napojów zimnych i gorących, a także ciastek do kawy. Zastanawiano się co robić dalej przy tej pogodzie. Wyprawa wszystkich uczestników Zjazdu do kopalnianego lasu dla poświęcenia krzyża ku pamięci ofiar cholery nie wchodziła w grę. Tym bardziej niemożliwa do realizacji była planowana wycieczka na Góry Kiszkowe do „kurhanu” Stefana. Potrzebny byłby ambulans do zbierania strat w tym potwornym upale. Zdecydowano wysłać w teren jedynie delegacje złożone z najodważniejszych. Wyboru nie miał jedynie ks. Kazimierz, w towarzystwie ok. 20 osób udał się na miejsce dawnego cmentarza ofiar cholery i dokonał aktu poświęcenia pamiątkowego krzyża. Ks. Kazimierz wraz z przewodniczącym Bronisławem krótko przedstawili historię miejsca i genezę idei odbudowy krzyża. Zebrani odmówili modlitwę za zmarłych. Wszystkim obecnym na cmentarzyku podobał się krzyż i pamiątkowy kamień z tablicą. Na Góry Kiszkowe udała się jeszcze skromniejsza „delegacja”, zaledwie kilkunastoosobowa. Po powrocie przekazywali swoje wrażenia pozostałym. Tam żar lejący się z nieba dawał się szczególnie we znaki, cały wierzchołek Kiszkowych gór jest praktycznie bezdrzewny, próżno szukać chociażby skrawka cienia.
W tym czasie, kiedy nieliczne delegacje realizowały kolejne punkty programu Zjazdu pozostali uczestnicy „obradowali” w sali Domu Ludowego. Potworzyły się kręgi rodzinne, „klanowe”, wspominano zmarłych przodków, wspominano tych którzy nie przyjechali na Zjazd. Niestety, i tutaj doskwierała pogoda, wentylacja Sali nie była przewidziana na takie afrykańskie upały. Nie pomagały wachlarze czy napoje chłodzące. Dlatego padł pomysł, aby przyśpieszyć program. Poproszono o szybsze otwarcie strachockiej Izby Pamięci i całe zgromadzenie (mocno przetrzebione przez upał) tam się udało. W pomieszczeniach Izby było trochę chłodniej, szczególnie tej największej, gdzie wystawione były największe eksponaty, wóz konny, sanie, maszyny rolnicze. Uczestnicy Zjazdu, szczególnie ci młodsi i pochodzący z miast, z ciekawością oglądali ślady życia swoich przodków w Strachocinie. Za przewodnika służył Waldemar Berbeć-Piotrowski, syn kustosza Stanisława (sam, kustosz w tej pogodzie nie czuł się na siłach pełnić taką rolę), pomagali mu inni starsi mieszkańcy wsi, uczestnicy Zjazdu. Duże zainteresowanie wzbudziły zbiory w następnych pomieszczeniach, stare dokumenty, zdjęcia, obrazy na ścianach. Wiele osób wpisało się do księgi pamiątkowej, robiono wiele zdjęć, kręcono filmy kamerami. Jednymi z najżywiej interesujących się byli Amerykanie, dla nich ogromna większość eksponatów była nowością. Z charakterystyczną dla Amerykanów spontanicznością reagowali na poszczególne eksponaty, trochę kłopotów było z tłumaczeniem na angielski, nasi znawcy angielszczyzny mieli trudności ze słownictwem w przypadku starych narzędzi i sprzętów, dzisiaj nie używanych już. Za zgodą Amerykanów uczestnicy Zjazdu przekazali Izbie przywieziony przez nich banner z wyhaftowanym herbem tatarskich kniaziów Piotrowskich, z pewnością będzie „cennym” eksponatem Izby. Także przekazano do Izby komplet broszurek przygotowanych na Zjazd.
Zwiedzanie Izby Pamięci rozciągnęło się mocno w czasie, ci którzy zmęczyli się zwiedzaniem (lub byli mniej zainteresowani) powoli się rozchodzili, ilość zgromadzonych topniała w oczach, w końcu została ich zaledwie garstka. W związku z tym Marszałek uznał., że Zjazd jest zakończony, pogoda nie sprzyja realizacji końcowych punktów programu, tj. dyskusji podsumowującej Zjazd, dyskusji o planach na przyszłość. Przygotowany projekt „Statutu Stowarzyszenia im Stefana Piotrowskiego” poszedł do archiwum Zjazdu, dyskusję nad nim i ewentualne ustalenia i uchwały odłożono na czas bardziej sprzyjający „pogodowo”, oby nie „ad Kalendas Graecas”.
W I Zjeździe Potomków Stefana Piotrowskiego wzięło udział, dłużej lub krócej, 220 osób. Zawiadomienie o Zjeździe wysłano do 230 osób (a raczej do przedstawicieli rodzin), można przyjąć szacunkowo, że informacja o Zjeździe dotarła do ok. 700 osób (licząc w tym małe dzieci!). Chęć udziału zadeklarowało 236 osób, dodatkowo zaproszono 17 gości honorowych Zjazdu (m.in. ks. J. Niżnika, proboszcza Strachociny, posła na Sejm Mariana Daszyka, radną Gminy Sanok Halinę Romerowicz, dyrektora Kopalni, dyrektora szkoły), w sumie spodziewano się udziału 253 osób. Nie wszyscy dotarli, z różnych powodów, z pewnością jednym z nich była pogoda. Ogromny upał zapewne wystraszył wiele osób starszych, a także rodziców z najmłodszymi dziećmi. Chociaż trzeba zaznaczyć, że najmłodszy uczestnik Zjazdu, Stefan Koc (imię na cześć Stefana Piotrowskiego!), syn Beaty z Fryniów-Piotrowskich i Piotra Koców z Krakowa, miał zaledwie dwa miesiące, a najstarszy uczestnik, senior rodu Piotrowskich, Stanisław Berbeć-Piotrowski, liczy już 89 wiosen. Nie wszystkie „klany” potraktowały jednakowo „poważnie” apel o udział w Zjeździe. Najliczniej stawili się Frynie (stanowią najliczniejszy „klan” potomków Stefana), tuż za nimi znaleźli się Błaszczychy. Dość licznie byli reprezentowani także Berbecie i Piotrowscy „spod Mogiły”. Zupełnie zawiedli Szumy, nikt się nie stawił na Zjeździe z dość licznego przecież „klanu”, także nikogo nie było z Piotrowskich „spod Stawiska”. Bardzo nieliczną reprezentację miał na Zjeździe liczny „klan” Giyrów. Miejmy nadzieję, że w przyszłych Zjazdach weźmie udział więcej potomków Stefana, inne „klany” pójdą za przykładem Fryniów i Błaszczychów.
3. Pierwsze („na gorąco”) opinie o Zjeździe
Ogromna większość uczestników (a właściwie wszyscy!) pytanych o ocenę Zjazdu wypowiadała się o nim w samych superlatywach. Właściwie jedynym mankamentem wytykanym przez wszystkich była pogoda. Nie trafiliśmy z nią, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że mogło być gorzej. Deszcz i zimno byłoby zdecydowanie gorsze. Nie bardzo podobało się także zakończenie Zjazdu, a właściwie brak zakończenia. Winę za to uczestnicy zrzucali jednak na upał i zmęczenie uczestników. Niezależnie od różnych niedociągnięć Zjazd został oceniony jako udany, co stwarza duże nadzieje na jego powtórzenie przy okazji kolejnej okrągłej rocznicy, tym razem 350-lecie urodzin Stefana Piotrowskiego w 2017 roku.
Kazanie wygłoszone na Mszy Św.
przez ks. Kazimierza Piotrowskiego
Szanowni Państwo, Zacni Potomkowie Rodu Piotrowskich
"Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama.
Abraham był ojcem Izaaka, Izaak synem Jakuba;
Jakub ojcem Judy i jego braci ..."
(Mat. l, 1-2 i następne...)
Świadomie wybrałem tę Ewangelię, by pokazać, że ludzie od wieków interesowali się genealogia, historią swoich przodków, swymi korzeniami. Przeszłość w ogóle, a przeszłość swego rodu w sposób szczególny zawsze była przedmiotem ludzkich dociekań. W ostatnich czasach zrodziła się nawet pewnego rodzaju fobia na punkcie poszukiwania swoich przodków. To zainteresowanie towarzyszy zwłaszcza tym, którzy opuścili ojczyznę i pragną uratować jakoś swoją narodową tożsamość. Ciekawią człowieka nie tylko osoby swoich pradziadów ale również warunki, w jakich żyli i wszystkie okoliczności ich codziennego życia. Osobiście wiele bym dał. żebym mógł zobaczyć jak wyglądała Strachocina przed choćby 300 laty. Z pewnością nie było traktu przez środek wioski. Były natomiast ..gościńce" jak nazywano drogi od strony pól. Chyba właśnie tymi drogami zajeżdżali do poszczególnych domów goście odwiedzający swoich krewnych czy przyjaciół. Natomiast od każdego domu prowadził przejazd czy raczej szersza ścieżka prowadząca do Potoku Różowego, z którego wody korzystało liczne bydło naszych dziadów. Dwa wieki temu któryś z moich przodków był kowalem skoro do dziś istnieje przydomek „z Kowalówki". Gdzie stała i jak wyglądała kuźnia, z której usług korzystali mieszkańcy wioski? Czy były „wierzby rosochate" jak mówi szkolna piosenka i lipy, które powszechnie były ozdobą pejzażu polskiego? Jedna z nich - najbardziej okazała - przetrwała do naszych czasów i to na posesji mojego ojca. Okaz na skalę europejską został powalony przez wir po-wietrzny, który przeszedł wąskim pasem w 1956 roku. Szkoda, że nie zachowała się jakaś choćby skromna fotografia tej lipy. Ciekawość nasza sięga oczywiście dalej. Skąd przybyli Piotrowscy do Strachociny i dokładnie kiedy? Brakuje nam niestety dokumentów. Pewne hipotezy- oparte zresztą na bardzo logicznych przesłankach - przedstawi popołudniowy referat.
Święty Mateusz zamieszczając w swojej Ewangelii genealogię Jezusa Chrystusa miał w tym wyraźny cel. Pisał „dzieje Chrystusa" przede wszystkim dla swoich rodaków i chciał im udowodnić, że Jezus pochodził z królewskiego rodu Dawida i że właśnie na Nim wypełniają się wszelkie proroctwa Starego Testamentu. Sięgając w przeszłość i odszukując w jej mrokach po-stać naszego przodka Stefana Piotrowskiego, zmarłego rów-no 250 lat temu, pragniemy pokrzepić się pewnego rodzaju nobilitacją naszego rodu. Dowiadujemy się bowiem, że po długim, 90-letnim życiu został pochowany w kościele - „in maiori choro"- jak mówią akta zmarłych. Musiał zatem cieszyć się szacunkiem w społeczności Strachoczan i musiał wyróżniać się pewną wyższością swojego pochodzenia. Co prawda do Strachociny przybył on czyjego ojcowie -już w stanie zubożałym, ale świadomość jego znaczniejsze-go pochodzenia była znana i uznawana w środowisku. Nie ulega wątpliwości, że fakt ten napawa nas - jego potomków - swoistą dumą. Chociaż wielu spraw dotychczas nie znaliśmy i powiedzmy szczerze nie znamy, gdy chodzi o naszych przodków - istniała w naszym rodzie świadomość, jeśli już nie szlacheckości, to pewnej inności. Członkom Rodu Piotrowskich pewne zachowania nie uchodziły. Towarzyszyło im poczucie jakiejś godności. Wśród rodów szlacheckich istniało powiedzenie w języku francuskim - „nobles oblige"- szlacheckość zobowiązuje. Nie upieramy się przy tym pierwszym słowie - „nobles" -szlacheckość. W dzisiejszych czasach nie ma to najmniejsze-go znaczenia. Dla chrześcijanina prawdziwą godnością o wielkim znaczeniu jest godność „dziecka Bożego". Niemniej, - pracowitość, szlachetność, uczciwość naszych przodków - zobowiązuje. Odszukaliśmy się po tylu latach - my potomkowie Stefana Piotrowskiego - aby to sobie powiedzieć, aby podtrzymać honor swego rodu. Był jeszcze jeden rys. który charakteryzował naszych przodków - byli zawsze wierni Kościołowi. Historia nie zna nikogo z wcześniejszych pokoleń Piotrowskich, kto sprzeniewierzył by się wierze swoich ojców. Ród nasz wydał bądź co bądź dwu kapłanów. Nie jestem jedynym kapłanem z naszego rodu. Krew Piotrowskich - poprzez matkę - płynęła również w Ks. Józefie Winnickim - długoletnim proboszczu w Zagórzu. Sprawując dziś Eucharystię wspominamy wszystkich naszych przodków tych z ostatnich dziesiątków lat czyli naszych rodziców i tych, których groby zagubiły się na naszym cmentarzu czy spoczywają gdzieś indziej. Wystawienie i poświęcenie pamiątkowej tablicy, daje możliwość, byśmy tam mogli zapalić znicze, kiedy wstąpimy na cmentarz i odmówili modlitwę za nich.
Jest to zatem swoisty, umowny, symboliczny grób naszych przodków. Chyląc dziś głowy przed nimi. w czasie sprawowanej Mszy św. polecamy ich dobroci i miłosierdziu Bożemu. Niech też to dzisiejsze i jutrzejsze spotkanie, napełni nas większym umiłowaniem rodzinnych stron, a nas bardziej ze sobą zwiąże. Amen.
Kochani
Jestem Władysław Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska, syn Stanisława. Chcę Wam zabrać kilka minut i przybliżyć trochę sprawę opracowania w formie pisemnej historii rodu Stefana Piotrowskiego, patrona naszego Zjazdu. Dwa lata temu ukazało się drukiem kilkanaście egzemplarzy tej oto „Genealogii Piotrowskich ze Strachociny w Ziemi Sanockiej”. Zostały one rozesłane do współautorów "Genealogii". „Genealogia” w tytule ma tylko Piotrowskich, ale w rzeczywistości obejmuje praktycznie wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego, także potomków „po kądzieli”, noszących inne nazwiska. Jest to jej pierwsze wydanie, bardzo wstępne, pierwsza faza robocza docelowego opracowania. Postaram się przedstawić krótko jej kształt, przebieg prac nad nią i dalsze zamierzenia z tym związane. W ogóle skąd się wziął pomysł na „Genealogię”? Otóż wszystko zaczęło się od zainteresowania wśród innych Piotrowskich naszą ostatnią edycją „Historii Błaszczychów” (wydaną w 2001 roku). W rozmowach przewijała się myśl, że przydałaby się taka „Historia” obejmująca wszystkich Piotrowskich. A że przy zbieraniu materiałów do „Historii Błaszczychów” pozostało dużo niewykorzystanych materiałów związanych z innymi „klanami” Piotrowskich, siłą rzeczy zrodziła się myśl, aby je wykorzystać, podzielić się informacjami, które zebrali autorzy w czasie przygotowywania „Historii Błaszczychów” z ogółem Piotrowskich ze Strachociny i rodzinami spokrewnionymi. Pierwotnym zamierzeniem autorów pomysłu była „Historia Piotrowskich”. Jednak w trakcie jej powstawania okazało się, że ten tytuł jest mocno na wyrost. Niestety, szczerby w zbiorowej pamięci historycznej Piotrowskich na przełomie XX i XXI wieku są tak duże, że praktycznie opracowanie musiało sprowadzić się do suchej wyliczanki imion, nazwisk i dat. Stąd pomysł, aby zmienić tytuł opracowania na mniej zobowiązujący - „Genealogię i najdawniejsze dzieje rodu” - a tytuł „Historia” pozostawić na lepsze czasy, być może w przyszłości uda się zgromadzić taką ilość materiału, która usprawiedliwi użycie określenia „historia”. Na temat Błaszczychów, dla których wydaliśmy „Historię”, mamy zdecydowanie więcej materiału faktograficznego, to widać zresztą w „Genealogii”. Celowo zamieściliśmy dość obszerny materiał o Błaszczychach, żeby chociaż częściowo dać obraz tego, jak widzimy w przyszłości „Historię Piotrowskich” (a także jako przykład do naśladowania przy opracowywaniu fragmentów dotyczących innych „klanów” Piotrowskich w kolejnych wydaniach „Genealogii”).
Jak widzicie „Genealogia” w tym pierwszym wydaniu ma formę niezbyt grubej książki (niecałe tysiąc stron) średniego formatu. Składa się z czterech części tekstu i części piątej zawierającej trochę kopii najstarszych dostępnych dokumentów, „drzewo” genealogiczne i indeks osób – potomków Stefana. Część pierwsza poświęcona jest Strachocinie – gnieździe rodzinnym Stefana. Nie ma ona charakteru prawdziwej monografii, zawiera bardzo skrótowy opis wsi i jej mieszkańców oraz krótką historię wsi. Kolejne trzy części, przedstawiające dzieje potomków Stefana, noszące tytuły: „Pierwsze pokolenia”, "Rozkwit rodu” i „Współczesność”, zawierają w sumie 11 rozdziałów obejmujących pewne przedziały czasowe. Rozdziały noszą tytuły mniej lub bardziej trafnie dobrane do ich zawartości, np. „Wielka przeprowadzka”, „Rozpad wspólnoty rodzinnej, czy „Piotrowscy u progu XXI wieku”. Poszczególne rozdziały są poprzedzone ogólną charakterystyką danego okresu historycznego. Te ogólne charakterystyki dotyczą spraw i zjawisk zarówno ogólno-krajowych (w skromnym zakresie), dotyczących Strachociny, jak i dotyczących tylko potomków Stefana jako jednej grupy. W ten podział czasowy na rozdziały wkomponowane są opisy sylwetek członków kolejnych pokoleń potomków Stefana. Dzieje późniejszych pokoleń, kiedy ród Piotrowskich rozpadł się na „klany”, omawiane są w podziale na „klany”. Oczywiście, w praktyce realizacja tego modelu była niejednokrotnie dość trudna, z biegiem czasu poszczególne pokolenia potomków Stefana mocno "rozciągnęły" się w czasie, jak np. szóste pokolenie, pokolenie mojego dziadka Jana Błaszczychy-Piotrowskiego - najstarszy z tego pokolenia Walenty Wołacz-Piotrowski urodził się w 1840 roku, a najmłodsza Cecylia z „Kozłowskich”-Piotrowskich Cecuła w roku 1904. Jedynym wyjściem była „orientacja” na przeciętne daty urodzeń poszczególnych pokoleń i „upychanie” pokoleniowych „skrzydeł” w odpowiednich rozdziałach niekoniecznie czasowo pasujących do nich. Efekt takich zabiegów wydaje się dość interesujący, czy będzie zaakceptowany w dalszych pracach to się dopiero okaże.
Podstawowym źródłem ustnych informacji dla „Genealogii” były przekazy tradycji rodzinnej w poszczególnych rodzinach Piotrowskich. Te przekazy są bardzo zróżnicowane, w niektórych rodzinach są bogate i sięgają głęboko w przeszłość, w niektórych, niestety, pamięć rodzinna jest krótka. Przyczyny takiego stanu rzeczy są różne, często jest to problem wczesnej śmierci starszych członków rodziny, dziadków czy nawet rodziców, w takim przypadku dochodziło do przerwania ciągłości rodzinnej tradycji. Niemniej, trochę informacji w większości rodzin zachowało się i zostały one w naszym opracowaniu skrzętnie zapisane. Informacji do "Genealogii" dostarczyło wielu potomków Stefana, w jej powstanie zaangażowanych było ponad 30 osób. Osobami, które dostarczyły najwięcej informacji, wniosły największy wkład w powstanie „Genealogii”, są jej współautorami, byli:
- senior Piotrowskich w Strachocinie, Stanisław Berbeć-Piotrowski, pasjonat historii Strachociny, główny twórca i opiekun strachockiej Izby Pamięci,
- ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, proboszcz z Iwonicza
- Zbigniew Fryń-Piotrowski, który zebrał obszerny materiał dotyczący całego „klanu” Fryniów-Piotrowskich a także był konsultantem dużych partii materiału o innych klanach,
- Edward Berbeć-Piotrowski z Rzeszowa, znawca zagadnień Berbeciów-Piotrowskich z Grabownicy,
- Władysław Piotrowski „spod Stawiska” z Sanoka,
- Władysław Giyr-Piotrowski z Sanoka,
- Helena Szum-Piotrowska ze Strachociny, wdowa po Janie Szumie-Piotrowskim,
- Józef Piotrowski „spod Mogiły” z Sanoka,
- Stefania Piotrowska z Sanoka, wdowa po Emilianie Piotrowskim, z „klanu” Błaszczychów,
- Józef Fryń-Piotrowski z Grybowa,
- Bronisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Zjazdu,
- Kazimiera z "Gorlickich"-Piotrowskich Futyma z Sanoka,
- Tadeusz Winnicki ze Śląska, syn Zofii z Wołaczów-Piotrowskich,
- Wioletta Hubiak z Australii, córka Janiny Galant z Piotrowskich „spod Stawiska”,
- Danuta Zgolak z "Kozłowskich"-Piotrowskich ze Szczecina,
- Helena Cecuła z "Błażejowskich"-Piotrowskich z Sanoka,
- Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska i inni członkowie „klanu” Błaszczychów, w tym ja, samozwańczo pełniący rolę kogoś w rodzaju „redaktora naczelnego” naszej „Genealogii”.
Dużo informacji dostarczyli także przedstawiciele innych strachockich rodów. Było ich wielu, trudno wyliczać ich wszystkich, ale na specjalne wyróżnienie zasługują: Kazimierz Radwański „zza łozin”, sąsiad Piotrowskich „z Kowalówki” i Błaszczychów-Piotrowskich, doskonały znawca realiów Strachociny II połowy XX wieku, bystry obserwator i świetny gawędziarz, a także ludzie już nieżyjący, Franciszka Kucharska z Radwańskich („z Górki”), zmarła w 1967r. w wieku 97 lat, matka Bronisławy Błaszczychy-Piotrowskiej, kopalnia wiadomości o Strachocinie XIX wieku, a także Tadeusz Dąbrowski, mąż Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich, zmarły w 1990r., pochodzący ze znanej i poważanej w Strachocinie rodziny, mający wśród przodków wieloletnich wójtów wsi, miłośnik przeszłości Strachociny, znawca legend i podań.
Jeżeli chodzi o źródła pisane to podstawowym przy opracowaniu „Genealogii” były „Księgi Metrykalne” parafii Strachocina. Dzięki pomocy ks. prałata Kazimierza Piotrowskiego „z Kowalówki” udało się dotrzeć do najstarszych zachowanych ksiąg parafii, pochodzących z II połowy XVIII wieku. Prawdopodobnie wszystkie wcześniejsze zostały spalone podczas najazdu tatarskiego w 1624r. razem z kościołem, plebanią i księdzem. Jeżeli chodzi o inne źródła pisane to trudno je wymienić, w archiwach rodzinnych poszczególnych rodzin znajdują się różne dokumenty, z których korzystano przy sporządzaniu informacji do „Genealogii”, ale nie istnieje ich inwentaryzacja. Zapewne nie sięgają one zbyt głęboko w wiek XIX. W pewnym sensie za źródło pisane można uznać także wspomnianą już „Historię Błaszczychów”, spisaną historię „klanu” Błaszczychów-Piotrowskich, której najnowsza edycja pochodzi z 2001 roku, ale pisane początki są o wiele starsze. W tej „Historii” wykorzystano dokumenty z archiwum rodzinnego pochodzące z lat 90-tych XIX wieku (najstarszy z 1891r.). W rozdziale I „Genealogii” (dotyczącym dziejów Strachociny) korzystano z wielu różnych opracowań traktujących o sprawach ogólnych (np. historii Ziemi Sanockiej), gdzie zagadnienia związane ze Strachociną przewijały się marginesowo.
Zbieranie informacji do „Genealogii” było trudne. Nie wszyscy mieli zrozumienie dla idei spisywania dziejów rodu, większość była „oporna” zapewne z czystego lenistwa. Niejednokrotnie trzeba było posługiwać się metodą pewnego rodzaju „prowokacji”, tj. podawać w kolejnych przesyłanych materiałach dyskusyjnych informacje niepewne, niesprawdzone lub fragmentaryczne aby zmusić zainteresowanych do prostowania ich. Dzięki temu możliwe było uzyskanie w miarę dokładnych informacji. Nie z wszystkimi się to udawało. Dlatego szczegółowość informacji o poszczególnych „klanach” Piotrowskich jest bardzo różna. Do niektórych rodzin nie udało się w ogóle dotrzeć. Miejmy nadzieję, że w następnych edycjach „Genealogii” (a może „Historii”) uda się te sprawy uzupełnić i wyrównać. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że pomysły sporządzenia jakiejś kroniki rodowej Piotrowskich są o wiele starsze niż idea tej „Genealogii”. Rodziły się w różnych „klanach” Piotrowskich, ale bez konkretnego rezultatu. Prawdopodobnie inicjatorom nie wystarczało zapału do pracy, może zniechęcali się obojętnością otoczenia, które nie zawsze rozumiało ich intencje, dużą przeszkodą były także sprawy techniczne. Dzisiaj, w epoce komputerów, drukarek, kserokopiarek, nie ma problemu z techniczną stroną „domowego” wydania takiego „dzieła”. Oczywiście, jakość daleko odbiega od produktów firm edytorskich, ale w ogóle możliwe jest wydrukowanie takiego opracowania. Miejmy nadzieję, że docelowe wydanie naszej "Genealogii" będzie zdecydowanie doskonalsze także pod względem technicznym. Prace nad "doskonaleniem" "Genealogii" ciągle trwają. Oby ten Zjazd przyczynił się do wzrostu zainteresowania historią rodzinną Piotrowskich, mamy nadzieję, że młodzi zaczną przepytywać rodziców i dziadków o dzieje rodzin, szperać za dokumentami, i skontaktują się w sprawie rozszerzenia informacji o poszczególnych „klanach” Piotrowskich. W sumie myślę jednak, że ciągle to będzie jedynie dopiero wstępny materiał na prawdziwą „Historię” Piotrowskich. „Historię” którą w przyszłości napisze ktoś kompetentny, historyk z zawodu, jednocześnie z zacięciem literackim. Nie wiem czy dzisiaj w naszym gronie, gronie potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, taka osoba jest, jeżeli nie, to z pewnością w przyszłości się znajdzie. Jednak od tego co my zostawimy po sobie będzie zależała jakość historyczna tej przyszłościowej „Historii”.
Kochani, jeszcze raz podkreślam, że prezentowane „dzieło” jest zupełnie wstępną fazą naszej wspólnej pracy nad docelową „Genealogią”. Apeluję o włączenie się do jej tworzenia. Apeluję o zbieranie informacji, starych dokumentów, starych zdjęć. W obecnej edycji prezentowane dokumenty dotyczą tylko "klanu" Błaszczychów, zamieściłem je w celach „pilotażowych”, innych nie miałem a chciałem zaprezentować takie dokumenty jako przykład. Mam nadzieję, że zdopingują one do odszukania podobnych dla innych „klanów” Piotrowskich, i w następnej edycji „Genealogii” zamieścimy ich więcej, a przede wszystkim dobierzemy tak, aby były reprezentatywne dla całego grona potomków Stefana. Dotyczy to także zdjęć. W tej edycji, ze względów technicznych, nie zamieściłem żadnych zdjęć, mimo że początkowo planowałem to zrobić. W kolejnej edycji powinny się koniecznie znaleźć. Wiem, że wśród potomków Stefana przechowywane są zdjęcia bardzo stare, nawet z XIX wieku. W rodzinie Błaszczychów najstarsze zdjęcia pochodzą z początków XX wieku, zamieściliśmy je w "Historii Błaszczychów".
Kochani, apeluję o pomoc do starszych członków rodziny, Wy zachowaliście pamięć dawnych pokoleń, pamięć dawnej wsi rodzinnej, jej specyficznej atmosfery, języka, mentalności mieszkańców. Jeżeli tego wszystkiego nie zarejestrujemy to przepadnie to wszystko bez śladu i kiedyś Wasi potomkowie będą Was obwiniać za to. Apeluję także do młodych członków naszej wielkiej rodziny potomków Stefana. Rozmawiajcie ze starszymi, wyciągajcie od nich wspomnienia dopóki jeszcze żyją. Po latach docenicie to, tak jak docenia to teraz moje pokolenie. My często żałujemy, że w zamęcie życia codziennego nie znaleźliśmy odpowiednio dużo czasu na to, aby wypytać naszych dziadków i rodziców o dawne czasy. Niestety, dzisiaj najczęściej nie ma już kogo pytać. Kochani, podejmując pracę przy "Genealogii" zrobiłem się samozwańczym "redaktorem naczelnym", traktujcie mnie jako punkt informacyjny, jako punkt zbierania danych. W broszurce zjazdowej - informatorze znajduje się mój adres - ul. Smugowa 4A, 80-299 Gdańsk. Czekam na informacje od Was. Przywiozłem ze sobą kilkanaście egzemplarzy "Genealogii", jeżeli ktoś jest zainteresowany to może kupić (50 zł za egzemplarz), pieniądze będą przeznaczone na dofinansowanie tablicy pamiątkowej Stefana na cmentarzu.
Dziękuję za uwagę!
Wystąpienie było improwizowane. Stąd niniejszy tekst jest jedynie jego rekonstrukcją.
Kochani
Cała moja skromna wiedza o naszym przodku Stefanie i o pochodzeniu naszej rodziny pochodzi z monografii autorstwa mojego brata Władysława (dostępnej także w Internecie: http://www.piotrowscy2006.republika.pl), o której to książce za chwilę on sam opowie. Mój brat jest tu na sali i gdy coś przeoczę, lub coś poplączę na pewno mi pomoże.
Zacznę od kilku słów na temat tego co wiemy o Stefanie Piotrowskim.
A wiemy raczej niewiele. Wiemy, że zmarł 28 października 1757 roku, że przed śmiercią przyjął sakramenty św. komunii i ostatniego namaszczenia i że został pochowany w krypcie pod posadzką ówczesnego strachockiego kościoła. Nie jak zwykli, „szeregowi” mieszkańcy wsi, lecz jak członkowie rodzin szlacheckich właścicieli i dzierżawców okolicznych wsi i folwarków. Informacje te pochodzą z zachowanej do naszych czasów „Liber Mortuorum” – „Księgi Zmarłych” strachockiej parafii. Zapisano tam także, że w chwili śmierci nasz przodek miał ok. 90 lat, co jednak może oznaczać tylko tyle, że był bardzo stary.
Pochowano go z honorami należnymi szlachetnie urodzonemu, dzierżawcy lub posesjonatowi, bo zapewne nim był. Strachocina była w tych czasach wsią królewską. Jej dzierżawcami byli Giebułtowscy. Jednak nie byli oni dzierżawcami jedynymi. Wiemy, że Strachocina była wówczas arendowana także przez jakichś innych drobniejszych dzierżawców. Jednym z nich musiał być Stefan.
Jego gospodarstwo obejmowało obszar dwu łanów – około 50 hektarów. Potwierdzają to późniejsze stosunki własnościowe jego potomnych. Położone było w dolnej części wsi, po jej południowej stronie. Teren gospodarstwa miał kształt wydłużonego prostokąta o szerokości ok. 350 m i długości ok. 1600 m, który sięgał od pasa ziemi gminnej nad Potokiem Różowym aż poza najwyższy szczyt strachocki zwany współcześnie Górami Kiszkowymi, a dawniej Górą Piotrowskiego (jej większość należała do Stefana). Z okazji naszego Zjazdu postawiliśmy tam pamiątkowy krzyż. Mniej więcej pośrodku pól należących ongiś do Stefana płynie strumyk, prawy dopływ Potoku Różowego. Obecnie nosi on nazwę Potoku Kiszkowego, także Potoku Dąbrowskiego. Dom Stefana stał nad jego brzegiem, w pobliżu miejsca gdzie później zbudowano dom rodziny Kiszków (dom nr 45), w ręce których przeszła ta część stefanowego dziedzictwa.
Nie wiadomo ile dzieci miał Stefan, pewne jest tylko, że miał dwu synów, którzy dożyli wieku dojrzałego i doczekali się potomków. Byli nimi Stanisław i Kazimierz.
Wszyscy obecni Piotrowscy ze Strachociny są potomkami Stanisława. Potomkami jednego z trzech jego synów: Michała, Wojciecha lub Szymona. Linie pozostałych synów (a miał ich Stanisław w sumie pięciu) albo wygasły z powodu braku męskich potomków, albo wyemigrowały ze Strachociny w XVIII lub XIX w.
Podobnie stało się z męskimi potomkami Kazimierza. Najpóźniej na początku XIX wieku wszyscy opuścili rodzinną wieś i stracili jakąkolwiek więź z potomkami Stanisława.
A teraz parę słów o naszym pochodzeniu.
Mam dla was kochani dwie wiadomości: złą i dobrą.
Złą jest ta, że - inaczej niż wam się wydaje – wcale nie jesteście Polakami. Jesteście … Tatarami!
Mam też i wiadomość dobrą - nie jesteście byle jakimi Tatarami. Jesteście tatarskimi książętami, tatarskimi kniaziami!
Nie jest to na 100% pewne, ale jest bardzo, bardzo wysoce prawdopodobne. Aż do granicy pewności.
Przemawiają za tym argumenty o mniejszej lub większej wartości dowodowej, jednak w sumie bardzo przekonujące:
- przekazywane „wstydliwe” (ale jednak przekazywane!) z pokolenia na pokolenie przekonanie o jakichś powiązaniach rodziny z Tatarami;
- cechy antropomorficzne (skośne oczy, specyficzna budowa ciała) pojawiające się w kolejnych pokoleniach u niektórych członków rodziny;
- tradycja opisująca herb jakim się mieli posługiwać w dawnych czasach nasi przodkowie - miała nim być stylizowana srebrna strzała, a więc herb tatarskich Piotrowskich;
- perfekcyjne zazębianie się historycznie udokumentowanych losów tatarskich kniaziów Piotrowskich z faktami z historii Piotrowskich ze Strachociny.
Do mnie, trochę ze względów emocjonalnych, najbardziej trafia argument wymieniony tu jako trzeci, a więc sprawa herbu.
Zajmując się historią rodziny brat badał także zasadność przekonania o szlacheckim pochodzeniu Piotrowskich (i kilkunastu innych strachockich rodzin). Okazało się, że przekonanie to jest mocno uzasadnione. Zainteresowanych odsyłam do rozdziału „Zagadka Strachociny” jego monografii Piotrowskich, wspomnianej przeze mnie na wstępie.
Kibicowałem tym badaniom. Wystąpił w nich pewien istotny kłopot: wiedzieliśmy (od starszych, także ze szkoły od nauczycieli miejscowego pochodzenia), że herb Piotrowskich to stylizowana strzała. Tymczasem żaden z polskich herbarzy takiego herbu nie przypisuje żadnej z licznych szlacheckich rodzin Piotrowskich.
Przez lata całe bezskutecznie głowiliśmy się nad tym jak to „ugryźć”. Jedyne co nam do głowy przychodziło to to, że ktoś z rodziny kiedyś sobie tę strzałę najzupełniej dowolnie wymyślił. Tylko kto, kiedy i dlaczego akurat strzałę? Aż wreszcie brat trafił na „Herbarz rodów tatarskich w Polsce” Stanisława Dziadulewicza, a tam na informację o tym, że tatarscy kniaziowie Piotrowscy mieli taki akurat herb, tradycja o jakim przechowała się w Strachocinie.
Z herbarza Dziadulewicza dowiedzieliśmy się też, że w roku 1647 ostatni z tatarskich kniaziów Piotrowskich, Alej syn Jana sprzedał resztkę majątku w rodzinnych Sielcach (w powiecie oszmiańskim, obecnie na Białorusi) gdzieś wyjechał „i ślad po nim zaginął”.
I nagle wszystkie elementy rodzinnej „łamigłówki” „zaskoczyły”: Alej wyjechał na Ukrainę, pewno po to by służyć w wojsku któregoś z tamtejszych magnatów. Właśnie wtedy wybuchło Powstanie Chmielnickiego, które wypędziło z Ukrainy polskie rodziny szlacheckie. Znalazły one schronienie między innymi w Strachocinie. Razem z innymi musiała się tu osiedlić rodzina Piotrowskich.
Herb tatarskich Piotrowskich to tamga – znak własnościowy wypalany na bokach koni, bydła, a zapewne także niewolników. Zatem pierwotnie nie miał on żadnego tła. Do dzisiaj zachował się wyłącznie jako odcisk pieczętny.
Widzimy go tu w kilku miejscach w tzw. wersji książęcej, a więc z książęcą mitrą i na tle książęcego płaszcza podbitego futrem z gronostai. Jeden z nich, kolorowy haftowany herb to dar dla naszego Zjazdu od Rose Taylor – Rozalii Taylor z domu Piotrowskiej-Błaszczycha.
Nasz tatarski przodek Najman-Beg pochodził z tatarskiej rodziny panującej, stąd jego tytuł bega (beja, inaczej mirzy). Begom i ich męskim potomkom przysługiwał w Rzeczpospolitej tytuł kniaziowski, równoważny książęcemu. Najman-Beg do Rzeczpospolitej trafił wraz z doborowym pocztem tatarskiej arystokracji, która pod wodzą chanowego syna Tochtamysza przybyła na pomoc księciu Witoldowi w wojnie z Krzyżakami. Wzięli oni udział w Bitwie pod Grunwaldem, a potem osiedlili się na Litwie.
Nasze nazwisko pochodzi od Najmanowego syna kniazia Piotra. My sami pochodzimy od jego wnuka kniazia Iwaszki. Księcia Iwaszki.
Na mocy tatarskiego prawa i obyczaju wszyscy potomkowie Najman-Bega „po mieczu” są begami, a więc kniaziami. Ich żony to oczywiście kniahinie, córki – kniaziówny.
Kochani kuzyni, a przede wszystkim kochane kuzynki, nasze żony!
Chyba każda dziewczyna marzy o tym by wyjść za mąż za księcia. Otóż wam się to marzenie spełniło! Wasi mężowie są książętami!
Od księcia nie wypada zbyt wiele oczekiwać. Wystarczy, że jest księciem.
Pamiętajcie o tym!
Na końcu wystąpienia żona prelegenta, kniahini Elżbieta Piotrowska rozdawała zainteresowanym broszurę „Czy strachoccy Piotrowscy są potomkami kniazia Iwaszki, wnuka tatarskiego księcia Najman-bega ... ?” (dla Amerykanów w języku angielskim).
Pozjazdowe refleksje starosty Zjazdu
W 2002 roku odbyt się w Strachocinie I Zjazd Klanu „Frynie" - Piotrowscy na wzór Zjazdów (chyba dwóch) Klanu Blaszczychów. Na ten Zjazd jako zaproszeni goście przy-byli Tadeusz i Władysław Błaszczychy. W trakcie rozmów od Władzia padła nieśmiała sugestia, że... można by zorganizować spotkanie - zjazd wszystkich klanów Piotrowskich. Propozycja ta z mej strony znalazła akceptację.
W następnych jednak latach odniosłem wrażenie, że sprawa ta przestała istnieć. Dopiero w 2005 r. nadeszła z „Centrali" z Gdańska informacja, że można by było zorganizować zjazd w 2007 r., a mianowicie w 250-tą rocznicę śmierci Stefana Piotrowskiego- najstarszego znanego z dokumentów - przodka Piotrowskich w Strachocinie. Natychmiast zgłosiłem udział w takim zjeździe - Klan Fryniów. No i rozpoczęły się kontakty telefoniczne i listowe z braćmi Błaszczychami z Gdańska.
Takim zjazdem był zainteresowany również mój Ojczulek - Władysław Fryń Piotrowski ( senior Klanu), stąd moje większe zaangażowanie się w tę sprawę. Niestety mój Ojciec nie doczekał tej chwili.
Z uwagi na fakt, że Tadeusz i Władysław Błaszczychy od lat śledzili i tropili pochodzenie i losy rodu Piotrowskich ze Strachociny, od nich padła propozycja powołania Komitetu organizacyjnego zjazdu oraz sugestie jego składu.
l tak to się zaczęło - Zjazd został zaplanowany na 2007 rok. Zgłoszenia napływały z różnych regionów kraju oraz z zagranicy. Organizatorzy byli pełni obaw, czy da się na czas wszystkich trudności uniknąć, wszystko należycie przygotować, czy jego przebieg będzie zgodny z ustalonym programem, czy dopisze pogoda, jak będą reagować uczestnicy Zjazdu, czy nie będzie jakiejś rażącej wpadki.
Z moich obserwacji wynikało, że znaczniejszych usterek nie było. Nie uniknięto jednak pewnych „mankamentów" w postaci:
- zbyt małej ilości osób koordynujących przebieg całej uroczystości,
- zabrakło wstępnego czasu tzw. „poznajmy się" - aby poszczególne klany mogły nawiązać bliższy kontakt ze sobą oraz zapoznać się z losami swych pobratymców,
- być może należało zaaranżować spotkanie młodego pokolenia wszystkich klanów, aby nastąpiła większa więź i poczucie wspólnoty rodowej,
- dla poczucia większej więzi, może należało wcześniej zaproponować poszczególnym klanom zorganizowanie krótkich występów (monologi, recytacje, śpiew czy wspólne muzykowanie) - jako rzecz obowiązkową.
Pozostaje to do oceny na przyszłość.
Ale były też elementy bardzo pozytywne: - widać było zaangażowanie „zawodników" biorących udział w konkurencjach sportowych i sprawnościowych, wolę walki, chęć zwycięstwa, ale w szlachetnej rywalizacji. Że w tej dziedzinie zabawa była „przednia" świadczy fakt udziału osób dorosłych (nawet w wieku średnim) w konkurencjach przewidzianych dla dzieci. Najbardziej integrującym elementem było wspólne ognisko. Tu uwidoczniły się więzi rodzinne i śpiewali starzy i młodzi, duzi i mali. Zjazd miał charakter nie tylko rozrywki i zabawy. Koncert Chóru „Cantate" z Iwonicza pod dyrygenturą Ks. Kazimierza (członka Komitetu organizacyjnego) był naprawdę „ucztą duchową" - nie tylko dla uczestników Zjazdu. Należą się za to - serdeczne dzięki. Duże znaczenie dla Zjazdu miała „Izba Pamięci". Ogromna ilość eksponatów z ubiegłego wieku, zbiór dokumentów, fotografii, dzienników czy artykułów prasowych - ukazała historię miejscowości, jej bogactwo kulturowe oraz fakt, że nasi wspólni przodkowie mają jakieś znaczenie w budowaniu rodzimej wspólnoty. Dla wielu uczestników Zjazdu było to spotkanie z historią, a niektórzy pierwszy raz w swym życiu mogli zobaczyć i zapoznać się z narzędziami i dobrami materialnymi swych przodków. Szczególnie młodemu pokoleniu przybliżyło to wyobrażenie bytu i codziennego życia ich przodków. Na pewno wpłynie to pozytywnie na poczucie własnej wartości i dumy ze swego pochodzenia. Uczestnicy Zjazdu ogólnie byli zadowoleni ze wspólnego spotkania „wszystkich krewniaków", a wiele osób już zapytywało - „kiedy nastąpi kolejne spotkanie?" Głosy te mogą świadczyć o udanej i sensownej imprezie i budzić nadzieję na kolejne zjazdy.
Zbigniew Fryń - Piotrowski
Wstęp do publikacji „Powrót do korzeni”
Tę krótką publikację zrodziła potrzeba serca. Organizatorzy Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego nie spodziewali się takiego zainteresowania ze strony tych, do których dotarło zawiadomienie o planowanym Zjeździe, a już szczególnie takiego zadowolenia ze zjazdowych przeżyć. Słowa uznania, wdzięczności dla pomysłodawców i organizatorów, a przede wszystkim radość z możliwości uczestnictwa iż całego programu - była powszechna. U większości uczestników -jak refren - powtarzało się pragnienie. by doszło do kolejnych zjazdów. A zatem publikacja ma za zadanie podtrzymanie i utrwalenie tego. co uczestnicy Zjazdu przeżyli i ma być swoistą reklamą na przyszłość. W rodzinnej biblioteczce może być pozycją, która podtrzyma świadomość rodową i da pewną porcję historii naszej rodzinnej miejscowości, gdzie od kilku wieków zamieszkiwali nasi przodkowie. Publikacji przyświecał jeszcze jeden cel. Nie wszyscy powiadomieni o Zjeździe, mimo szczerych chęci, mogli przyjechać. Wśród nich byli tacy. którzy zgłosili swój udział a nawet złożyli ofiarę na koszta zjazdowe. Odsyłanie tych pieniędzy okazało się trochę niezręczne, .stąd wykorzystano je na częściowe opłacenie wydania tejże publikacji.
Mając już pewne doświadczenia wydawnicze, podjąłem się ostatecznego zredagowania tej książeczki. Z pewnością ucieszylibyśmy się obszerniejszą dokumentacją fotograficzną, ale ta wydatnie podrożyłaby wydawnictwo. Nie zatroszczyliśmy się też o fachowego fotografa i zdjęcia są zupełnie amatorskie. Refleksji pozjazdowych mogłoby być o wiele więcej, ale nie. chcieliśmy zbytnio opóźniać druku. Na koniec pozwolę sobie, w imieniu Komitetu Organizacyjnego, zauważyć tych, o których nie będzie mowy na następnych stronach, ale którzy zasługują na szczególne wyróżnienie, gdy chodzi o włożoną pracę w przygotowanie uroczystości zjazdowej. Mam na uwadze tych, którzy zadbali o to, by na stołach niczego nie brakowało i by było tak smaczne. Podziękowanie dla nich składam na ręce Marty i Waldemara Piotrowskich - Berbeciów, którzy tej ekipie przewodzili.
Ks. Kazimierz Piotrowski
Powrót do witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny" |