"Sztafeta Pokoleń" - 1/2020

Zawartość numeru:

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
- AKTUALNOŚCI
- Moja "Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski - odcinek XVIII
- Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski - odcinek VI
- ZE SPORTU
- ODESZLI OD NAS
- NOWINY GENEALOGICZNE
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- ROZMAITOŚCI - 1. Nebesiowie - rodzina „nie z tej ziemi”
- ROZMAITOŚCI - 2. Folder 650-lecia Strachociny
- ROZMAITOŚCI - 3. Strachockie rody – Radwańscy – odcinek 2

 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk dwudziesty piąty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Jest to mały jubileusz naszego biuletynu, jego „srebrne wesele”. Szkoda, że przypada w takim trudnym okresie dla nas wszystkich. Niemniej chcemy o nim pamiętać.

W dziale „Z życia Stowarzyszenia” przypominamy o tym jubileuszu. Mamy nadzieję, że lektura tego jubileuszowego numeru będzie dla Was interesującą lekturą.

Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!), w tym ciekawe informacje o nowej obwodnicy Sanoka i planach ratunku Izby Pamięci w Strachocinie.

W dziale historycznym kontynuujemy publikację fragmentów osobistej, „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to opis lat 50-tych w Strachocinie, okresu największego rozwoju Kopalni Strachocina i budowy drogi łączącej Strachocinę ze „światem”. Budowa bitej drogi była jednym z elementów (i chyba pierwszym) prawdziwej rewolucji społecznej, która miała miejsce w drugiej połowie XX wieku. W tym samym dziale kontynuujemy publikację artykułu z dziejów Strachociny w związku z jej 650-leciem.

W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy ciekawy „portret” rodziny Nebesiów z Sanoka, opis bardzo oryginalnego folderu Strachociny, wydanego w zeszłym roku z okazji obchodzonego 650-lecia wsi (w poprzednim numerze nie mieliśmy na to miejsca), oraz kolejny odcinek „portretu” rodu Radwańskich, znakomitego rodu, który zaznaczył się wyjątkowo w historii Strachociny na przestrzeni ostatnich wieków, związanego blisko, poprzez liczne małżeństwa, z Piotrowskimi.

Dziękujemy za wszystkie listy, emaile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, skany starych dokumentów, starych zdjęć, Wasze listy, emaile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji.

Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja                              

 
 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

Zarząd Stowarzyszenia na wczesnowiosennym „posiedzeniu” (ze względu na zbliżającą się pandemię) omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Posiedzenie, już zwyczajowo, miało charakter korespondencyjny. Wymieniano uwagi pocztą mailową. Wśród różnych spraw poświęcono także uwagę jubileuszowi naszego biuletynu „Sztafeta pokoleń” – sprawie wydania jego 25 numeru. Pierwszy numer biuletynu ukazał się wiosną 2008 roku. Inicjatorem jego wydawania był poprzedni prezes naszego Stowarzyszenia Marian Fryń-Piotrowski. Marian miał w ogóle bardzo bujne plany dla Stowarzyszenia, chyba nie zawsze realne. Jednym z punktów tego planu był biuletyn i strona internetowa. W gronie zgromadzonych na zebraniu w remizie OSP w Strachocinie wywiązała się dyskusja na temat jego realności. Okazało się, że Tadeusz i Władysław Błaszczychy-Piotrowscy z Gdańska mają już pewne doświadczenia w tej materii. Tadeusz był przez kilka lat w latach 80-tych redaktorem tajnego biuletynu NSZZ „Solidarność” w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni (obecnie Uniwersytet Morski). Miał także niezłe doświadczenie w zakresie prowadzenia strony w internecie – m.in. był autorem pierwszej strony internetowej parafii Strachocina. Władysław był „redaktorem” biuletynu nieformalnego klubu absolwentów Wydziału Nawigacji Szkoły Morskiej w Gdyni rocznika 1963/64. Prezes Marian skorzystał z tego i poprosił braci Piotrowskich o poprowadzenie tej sprawy, dając im całkowitą swobodę co do sposobu realizacji. Tadeusz podjął się realizacji strony internetowej, Władysław – biuletynu.

Pierwszy biuletyn liczył 40 stron (razem z okładkowymi). Z biegiem czasu objętość rosła, obecnie wynosi 64 strony. Oprócz wersji „papierowej”, wydawanej w ilości ok. 200 egzemplarzy, wysyłamy także wersję elektroniczną w ilości ponad 30 abonentów (niektórzy „abonenci” internetowi powtarzają się z „papierowymi”). Elektroniczna wersja biuletynu zamieszczana jest także na stronie internetowej Stowarzyszenia. Pomysłodawcą tytułu „Sztafeta pokoleń” jest Przemysław Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska. Biuletyn drukujemy w Gdańsku. Ważną rolę w rozprowadzaniu biuletynu odgrywają nasi „hurtownicy” – Bronisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna, oraz Barbara z Błaszczychów-Piotrowskich Dąbrowska z Sanoka, a także (w mniejszym zakresie) ks. Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”. Część biuletynów rozprowadzamy indywidualnie pocztą wśród potomków Stefana Piotrowskiego w całej Polsce.

Może warto przypomnieć co pisaliśmy w pierwszym numerze biuletynu 12 lat temu o jego zadaniach:

„Nasz biuletyn ma być „organem prasowym” Stowarzyszenia. Ma opisywać życie i działalność Stowarzyszenia, relacjonować zjazdy i inne spotkania, publikować uchwały Zarządu, a także przekazywać Czytelnikom wszelkie inne informacje od Zarządu. Mamy nadzieję, że „SZTAFETA” stanie się także miejscem dyskusji o działalności naszego Stowarzyszenia i źródłem inspiracji dla jego inicjatyw. Chcemy jednak by głównym celem biuletynu była praca nad integracją środowiska potomków Stefana Piotrowskiego.
Wiemy, że aby taką misję wypełniać musi to być przede wszystkim pismo „do czytania”. Interesujące dla wszystkich rozproszonych po całej Polsce i po całym świecie potomków Stefana, niezależnie od wieku i miejsca zamieszkania. Pomysły na sposób realizacji tego arcytrudnego celu właściwie dopiero się rodzą. Ba!, po prawdzie to takich pomysłów jeszcze nie ma. Bardzo liczymy tutaj na Waszą pomoc. Będziemy niecierpliwie czekać na Wasze listy, telefony, maile. Tylko wspólnie możemy dokonać tego aby nasi kuzyni (a może nie tylko oni?) chętnie sięgali po nasz biuletyn.”

Można dyskutować ile z tych optymistycznych zamierzeń udało nam się spełnić, zapewne niewiele. To tylko powinno nas dopingować do dalszych, wspólnych wysiłków aby w większym stopniu realizować wyjściowe zamierzenia.

Oprócz spraw związanych z biuletynem „Sztafeta pokoleń” Zarząd dyskutował o naszej witrynie internetowej. W 2019 roku minęła 10 rocznica jej działalności. Witrynę założył i ciągle prowadzi Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska. Witryna ma 9 działów, w tym takie jak Aktualności, Biuletyn, Rozmaitości i Archiwum. Witryna jest ciągle „żywa”, Aktualności są często aktualizowane, w zakładce Biuletyn dwa razy do roku ukazuje się nowy numer „Sztafety pokoleń” w wersji elektronicznej. Ciekawe są także Rozmaitości (są tam m.in. przepisy na strachockie potrawy wigilijne) i Archiwum ze zdeaktualizowanymi wpisami z Altualności, które jest praktycznie historią naszego Stowarzyszenia (i nie tylko).

W dyskusji Zarządu powracano także do obchodów 650-lecia Strachociny. Podkreślano znaczący udział w organizacji obchodów, potomków Stefana Piotrowskiego, członków naszego Stowarzyszenia. Nie tylko bezpośrednio na miejscu przy organizacji, ale także poprzez wsparcie finansowe. Oprócz finansowego (niezbyt wysokiego) wkładu naszego Stowarzyszenia, wpłat na konto organizatorów dokonywali także potomkowie Stefana z różnych stron kraju. Na zdjęciu obok podziękowanie od Komitetu dla naszego Stowarzyszenia. Oczywiście, w rozmowach poruszano także temat najważniejszy obecnie dla wszystkich – pandemię wywołaną przez koronawirus Covid – 19. Pandemia rozpoczęła się w grudniu w Chinach, w styczniu dotarła do Europy (do Włoch), a w marcu zaatakowała Polskę, zbierając swoje żniwo. Wszyscy wyrażali nadzieję, że powinno się udać ugasić ją szybko, oby mieli rację.

*       *       *

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2019 r. (dzień Św. Szczepana) w Gdańsku-Osowej odbyło się, jak co roku, odświętne spotkanie gdańskich Błaszczychów-Piotrowskich (tzn. gdańskiego Koła Stowarzyszenia) poszerzonego o rodziny krewniaków. Okazją do spotkania były 15-te urodziny Joasi Błaszczychy-Piotrowskiej, córki Przemysława i Anny z Jankowskich. Ale także dziesiąta rocznica zamieszkania rodziny Przemysława w Gdańsku-Osowej (poprzednio mieszkali w Gdyni na Obłużu). Były wspomnienia, kolędowanie, rozmowy o kolejnym, czwartym już, zjeździe Błaszczychów w 2020 roku. Oczywiście, główną bohaterką wieczoru była Jubilatka (w 2019 rozpoczęła naukę w liceum ogólnokształcącym w Gdańsku-Wrzeszczu). Był tort ze świeczkami, tradycyjne „Sto lat”, życzenia i prezenty, a także zdjęcia (jedno z nich poniżej).

Rodziny Błaszczychów-Piotrowskich w Gdańsku.
W pierwszym rzędzie od lewej: Stanisław, Basia, Hania, Przemek. W środkowym rzędzie: Teresa „Ina”, Weronika, Tadeusz, Joanna, Anna, Katarzyna, Magdalena. W tylnym rzędzie: Przemysław, Władysław, Lechosław, Elżbieta i Jarosław.

Ale obok głównej bohaterki wieczoru, nie mniejsze zainteresowanie towarzyszyło opowieściom Jarka (syn Tadeusza) i Magdy, którzy razem z małym Przemkiem (12 lat) od września są mieszkańcami Warszawy. Magdalena (profesor uczelniany) i Jarosław (także profesor), psychologowie, są pracownikami Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW), Przemek rozpoczął naukę w V klasie szkoły podstawowej w Warszawie. Oczywiście, nie zabrakło także opowieści i wspomnień o naszym Stowarzyszeniu, obchodach 650-lecia Strachociny, „Sztafecie pokoleń” i stronie internetowej. Także o Błaszczychach na Podkarpaciu, w Małopolsce, na Śląsku i w Ameryce.

*       *       *

Podobne spotkanie świąteczne zorganizowali „sanoccy” Błaszczychy w Sanoku-Olchowcach, w domu Jana i Róży Nebesiów (Jan to syn Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich, wnuk Józefa, bratanka Błażeja ze Strachociny). Jak pisze nasza stała korespondentka z Sanoka, Małgosia Dąbrowska: „Atmosfera była znakomita. Jan i Róża każdego roku mają choinkę jak za dawnych lat. Od podłogi do sufitu!! Wycinają ją ze swojego ogrodu. Udekorowana jest zawsze pięknie. Na zdjęciu może tego nie widać, bo zasłaniają ją uczestnicy spotkania. O stronę kulinarną zadbała Pani Domu, Róża, mistrzyni pod tym względem. Bigos mógłby stanąć do każdego konkursu!!”. Poniżej „sanoccy Błaszczychy".

Na zdjęciu od lewej: Andrzej Dąbrowiecki (zięć Alicji Dziuban, córki Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich), Marcelina (córka Jana Nebesio), Małgorzata Dąbrowska, Alicja Dziuban, Marzena (córka Jana), Stanisława Lewicka (córka Bronisława Błaszczychy-Piotrowskiego), Róża i Jan Nebesiowie, gospodarze, Magdalena Dąbrowiecka (córka Alicji).

 

 

AKTUALNOŚCI

Cała Polska (właściwie cały świat) żyje przetaczającą się przez nią pandemią wywołaną koronawirusem Covid – 19. Wprowadzono surowe ograniczenia w ruchu ludności, ograniczenia zgromadzeń (ilość do dwóch osób!), noszenie ochronnych masek, itp., życie społeczne i gospodarcze od marca, kwietnia praktycznie stanęło.

*             *             *

Na portalu internetowym Sanok-Wiadomości – nowiny 24.pl ukazała się wiadomość, że w Strachocinie, w gminie Sanok, na podwalinach utworzonej w 1992 r. Regionalnej Izby Pamięci, powstanie nowa atrakcja. Jak podaje portal, zbiór cennych eksponatów w Izbie udało się zgromadzić przede wszystkim dzięki inicjatywie społecznej, a w szczególności zaangażowaniu mieszkańca Strachociny, Stanisława Piotrowskiego, który przez lata własnej pracy dokumentalnej i kolekcjonerskiej zgromadził spory kawałek historii regionu z okresu XIX i XX w. W izbie znajdują się m.in. książki, dokumenty, maszyny, wozy, ubrania, wyposażenie warsztatu stolarskiego, szewskiego, krawieckiego, a także sprzęt radiotechniki i łączności, sprzęt wojskowy, kolekcja wieńców dożynkowych oraz inne artefakty, które mieszkańcy uznali za godne ocalenia na przyszłość. Są też fotografie przedstawiające codzienne życie przodków. Izba mieści się w budynku dawnego domu ludowego, który wymaga generalnego remontu. Z tego też powodu jest on obecnie niedostępny dla zwiedzających. Planowany do realizacji przez władze gminy Sanok projekt inwestycyjny obejmie prace budowlane oraz wyposażenie obiektu w urządzenia techniczne uwzględniającym m.in. nowoczesne formy przekazu.

*             *             *

W lutym 2020 r. została oddana do użytku, długo oczekiwana, obwodnica Sanoka. Początek obwodnicy znajduje się na skrzyżowaniu drogi Krosno – Sanok (droga krajowa nr 28 Zator – Medyka) z drogą Brzozów – Sanok (droga wojewódzka nr 886). Koniec stanowi włączenie obwodnicy do istniejącej drogi krajowej nr 84 (ul. Lipińskiego). Trasa ma parametry drogi klasy GP (główna przyśpieszona). Obwodnica jest połączona z innymi drogami przez cztery skrzyżowania jednopoziomowe. Na trasie powstało osiem mostów, cztery wiadukty i 18 przepustów. Obwodnica pozwoli na odciążenie trasy przez miasto od ruchu tranzytowego w kierunku Bieszczadów.

*             *             *

Duży sukces odniosła Formacja Taneczna "Gracja" z Krosna. Na odbywających się w Krakowie Mistrzostwach Świata Formacji Tanecznych WDC (World Dance Council), w kategorii do lat 13 zdobyła mistrzostwo świata w tańcach latynoamerykańskich. Zmagania najlepszych formacji tanecznych na świecie odbywały się w Karcher Hali Cracovia Centrum Sportu Niepełnosprawnych w Krakowie w ramach Międzynarodowego Turnieju Tańca Towarzyskiego o Puchar Wieczystego. W tym roku odbyła się już 46. edycja tego festiwalu mająca na celu upamiętnienie profesora Mariana Wieczystego (1902–1986), mistrza i znawcę tańca towarzyskiego, znakomitego pedagoga i założyciela pierwszego w Polsce klubu tanecznego przy Krakowskim Domu Kultury. "Gracja" zatańczyła wiązankę tańców latynoamerykańskich. Choreografię przygotowali Halina i Andrzej Orszulakowie, wspólnie z Magdaleną i Piotrem Kordaszewskimi.

*             *             *

Należąca do krośnieńskiej spółki Nowy Styl marka Forum Seating kompleksowo wyposażyła nowo otwartą Puskás Arénę - węgierski stadion narodowy, jeden z obiektów, który był planowany dla przyszłorocznych mistrzostw Europy w piłce nożnej. Nowoczesny obiekt o pojemności ponad 65 tys. widzów powstał w miejscu stadionu, któremu patronował legendarny węgierski piłkarz Ferenc Puskás. Stadion nie powstał jednak wyłącznie z myślą o piłkarzach oraz fanach futbolu. Zgodnie ze współczesnymi trendami w projektowaniu, Arena ma charakter wielofunkcyjny i pozwala m.in. na organizację koncertów gwiazd największego światowego formatu oraz wielu innych widowisk i imprez. Jej pojemność można modyfikować, dopasowując wielkość widowni do rangi wydarzenia. Taka elastyczność to zasługa specjalnego system mocowania krzesełek Abacus, których zamontowano ok. 61 tys. sztuk. Firma Forum Seating dostarczy tam także wiele innego specjalistycznego wyposażenia.

*             *             *

Sanocki Autosan podjął się przeróbki autobusów hybrydowych MPK Częstochowa. Producentem autobusów jest fabryka Solbus z Solca Kujawskiego, która jest w stanie upadłości. Są to autobusy nietypowe, nie spotykane w Polsce, napędzane sprężonym gazem ziemnym (CNG). MPK zakupiło 40 tych autobusów, ale po pożarze jednego z nich, wycofano je z użytkowania i podjęto próbę doprowadzenia ich do bezpiecznego użytkowania. Podjął się tego właśnie Autosan.

 

 

Z HISTORII

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek XVII

Poniżej przedstawiam kolejny odcinek „Mojej kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego - fragment zawierający opis trudnych, przełomowych lat 50-tych w Strachocinie.

Rok 1953

Rozbudowuje się sieć elektryczna we wsi. Do sieci przyłączane są kolejne budynki, nie tylko pracowników kopalni. Niestety, nie wszystkie prace są wykonywane zgodnie z przepisami „Przepisów budowy urządzeń elektrycznych” (PBUE) co w przyszłości będzie dużym kłopotem. Opłatę od odbiorców nie będących pracownikami Kopalni pobiera Dyrekcja Kopalnictwa Naftowego w Sanoku.

Rok 1954 r.

Na Kopalni zakończono budowę remizy Straży Pożarnej. Kopalnia rozbudowuję się. Wiercone są kolejne szyby. Nad lasem pojawiają się kolejne wieże wiertnicze, stalowe, wysokie, smukłe. Wzrasta zatrudnienie, przybywają załogi nowych szybów.

Na Kopalni Witryłów rozebrano duży, drewniany dom i przewieziono na Kopalnię Strachocina, gdzie został ponownie zmontowany.

We wsi ukończono budowę i przekazano do użytku Salę Widowiskową. Budowę Sali rozpoczęto w 1952 r. Materiał do budowy uzyskano z rozebranej stajni dworskiej w Strachocinie. Pracami budowlanymi kierował majster-budowniczy Władysław Kwolek.

Rok 1955 r.

Rok największego rozkwitu Kopalni Strachocina. Ilość wywierconych i wierconych otworów osiągnęła 49 sztuk. Najnowsze osiągnęły głębokość 801 m. Wierceniu nowych szybów towarzyszył wzrost zatrudnienia (także pracowników zamiejscowych), oraz rozbudowa zaplecza technicznego i socjalnego. Zbudowano dwa hotele robotnicze, uruchomiono stołówkę, świetlicę, bibliotekę, sklep spożywczy. W sklepie można było kupić także artykuły galanteryjne.

Rok 1957 r.

Sołtysem wsi został wybrany Stanisław Klimkowski.

Rok 1958 r.

Wybudowano gazociąg do plebanii.

Rok 1959 r.

Na zebraniu wiejskim z udziałem przedstawicieli władz powiatowych i gminnych mieszkańcy Strachociny zgłosili postulat budowy nowej drogi od szosy w Pakoszówce do Strachociny. Przedstawiciele władz wyrazili zgodę pod warunkiem, że roboty ziemne w dużym zakresie – równanie terenu, wykopanie rowów odwadniających, wykonanie poboczy, wykonają mieszkańcy we własnym zakresie. Wyznaczono datę rozpoczęcia robót od strony szosy w Pakoszówce.
W wyznaczony dzień do pracy stawiło się ok. 180 ludzi z łopatami i kilofami. Czekali nadaremnie, nikt nie przyjechał z nadzoru w Sanoku na wytyczenia trasy. Sytuacja powtórzyła się w kolejne dni – przez trzy dni po 150 – 180 ludzi czekało z łopatami na podjęcie pracy, na przyjazd fachowców z nadzoru drogowego. Władze po prostu nie wierzyły, że mieszkańcy tak masowo stawią się do pracy. Dopiero po interwencji przyjechała ekipa do wytyczenia trasy. Nowa droga przebiegała częściowo starą drogą gruntową, miejscami nową trasą. Trzeba było poszerzać starą drogę, zbierać pagórki, zasypywać dolinki.
W jednym roku wykonano odcinek 2 km, od szosy w Pakoszówce do początku wsi.

cdn                              

 

Z HISTORII

Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski

Odcinek VI

W zeszłym roku obchodziliśmy 650-lecie powstania naszej rodowej „kolebki”, królewskiej wsi Strachocina. W związku z tym jubileuszem przedstawialiśmy cykl „obrazków” z jej dawniejszych dziejów, chcemy to kontynuować. W poprzednim numerze „Sztafety” zamieściliśmy odcinek przedstawiający okres Strachociny w austriackiej Galicji przed uzyskaniem przez nią autonomii, w tym odcinku przedstawiamy Strachocinę w okresie Galicji autonomicznej.

Strachocina w Galicji po uzyskaniu autonomii

Monarchia habsburska wyszła z konfliktu z Węgrami w 1848 r. mocno osłabiona. Krótko potem przyszła przegrana wojna z Francją i włoskim Piemontem (w 1859 r.), która spowodowała, że monarchia stała się państwem federacyjnym, w którym kraje składowe uzyskały ograniczoną autonomię. Dalsze reformy idące w kierunku pełnej autonomii wymusiły kolejne klęski polityczne i militarne Austrii - w 1866 r. Austria przegrała wojnę z Prusami. Doprowadziło to do przekształcenia monarchii w państwo dualistyczne – Austro-Węgry, w którym autonomia poszczególnych krajów została mocno poszerzona, w tym także autonomia Galicji – Polacy mogli wreszcie rządzić się sami (prawie). Uznał to cesarz Franciszek Józef przyjmując 21 grudnia 1867 r. tzw. konstytucję grudniową. W Galicji powołany został Sejm Krajowy, Wydział Krajowy (władza wykonawcza) i Rada Szkolna Krajowa. Językiem urzędowym administracji i sądownictwa został język polski (obok niemieckiego i ukraińskiego). Powstał samorząd terytorialny w powiatach i gminach. Język polski wprowadzono na uniwersytety w Krakowie i Lwowie, oraz na Politechnice Lwowskiej. Wszystko to spowodowało prawdziwą rewolucję w sytuacji politycznej, narodowej i, przede wszystkim, kulturalnej w zaborze austriackim. Galicja stała się „polskim Piemontem”, ośrodkiem oddziaływającym na sytuację na obszarze wszystkich ziem polskich.

Strachocina, jako oddzielna gmina, znalazła się w nowo utworzonym sanockim powiecie autonomicznym (obejmował on większy obszar niż współczesny powiat Sanok). Powiatem rządził starosta jako przedstawiciel administracji rządowej, jego organem doradczym i opiniodawczym była Rada Powiatowa, na czele z marszałkiem, pochodząca z wyborów. W 1870 r. członkiem Rady Powiatowej w Sanoku został Wincenty Morze, właściciel (dzierżawca?) strachockiego majątku dworskiego. Wincenty Morze był także zastępcą członka Wydziału Powiatowego, organu wykonawczego Rady. Z biegiem lat znaczenie Rady i jej Wydziału Powiatowego bardzo wzrosło. W skład powiatu sanockiego wchodziło 131 gmin politycznych, w każdej z nich był samorząd (Rada Gminy) z naczelnikiem. Strachocina była jedną z gmin. Naczelnicy wiejscy byli zwyczajowo nazywani wójtami, a miejscy burmistrzami. I tu ciekawostka. W obszernej monografii Sanoka „Sanok – Dzieje miasta” (Kraków 1995) pod redakcją profesora Feliksa Kiryka, w części pt. „Sanok siedzibą organów państwowych i samorządowych” opracowanej przez Alojzego Zieleckiego podano, że „w powiecie sanockim (w 1870 roku) były gminy miejskie w Sanoku, Rymanowie, Bukowsku, Mrzygłodzie, Strachocinie, Zarszynie, Nowotańcu, Jaśliskach i Tyrawie Wołoskiej. Z biegiem lat prawa miejskie zachowały miasta Sanok, Bukowsko i Rymanów.” Dla zdecydowanej większości Strachoczan to zapewne prawdziwa sensacja. W strachockiej tradycji nie ma śladu „miejskości” Strachociny. Nic, może poza liczbą mieszkańców, nie dawało podstaw do jej awansu na miasto, ani układ przestrzenny wsi, ani wygląd zabudowań, ani zajęcia zawodowe mieszkańców. Czyżby to była prawda z tymi prawami miejskimi? Ciekawe, że nie ma w tym zestawieniu nieodległego Jaćmierza, którego mieszkańcy są tak dumni ze swojej „miejskości”.

Wybory do rad gminnych i wybory wójtów były bezpośrednie. Wybory do rad powiatowych i Sejmu Krajowego były przeprowadzane w czterech kuriach: większej własności ziemskiej, interesów (izb) przemysłowohandlowych, większych miast, oraz miasteczek i wsi. Liczba wybieranych radnych (posłów) zależała od udziału procentowego w ogólnej kwocie zebranych podatków w powiecie, jednak ilość radnych z kurii „I” nie mogła przekroczyć 50% ogółu wybieranych radnych. Wybory w kurii miasteczek i wsi były pośrednie, ogół wyborców wybierał delegatów, którzy później wybierali ze swojego grona radnych (posłów). Powszechne wybory wpłynęły na ożywienie życia politycznego na galicyjskiej wsi. Wynikiem tego ożywienia był rozwój politycznego ruchu ludowego. To właśnie w Galicji znajduje się jego kolebka (w 1895 r. na zjeździe ludowców w Rzeszowie powołano Polskie Stronnictwo Ludowe). Ciekawą hipotezę na przyczynę takiego obrotu sprawy postawił autor opracowania „Haczów - wieś ongiś królewska” profesor Stanisław Rymar. Uważa on, że najlepszą szkołą polityczną mieszkańców wsi (głównie „królewskich”, ale nie tylko) były toczące się ciągle procesy w sądach na tle zatargów o wymiar pańszczyzny i czynszów, pomiędzy chłopami i właścicielami folwarków. Udział w tych procesach, występowanie w procesach sądowych, w zbiorowych akcjach protestacyjnych, zrodziło przyszłych działaczy ludowych. Ten ruch, tak szybko rozwijający się w najbliższej okolicy (Zarszyn, Jaćmierz, Bażanówka, Długie, Nowosielce, Haczów – z jego sąsiedztwa, z Jabłonicy Polskiej, pochodził przywódca ruchu Jan Stapiński), nie ogarnął Strachociny. Być może, w tym przypadku zadecydowały dobre stosunki właścicieli folwarku z mieszkańcami wsi na przestrzeni stuleci. Strachoczanie takiej „szkoły” nie mieli, Stronnictwo Ludowe, co prawda, miało przed 1914 r. swoją komórkę w Strachocinie, ale nie była ona zbyt prężna.

Ale może przyczyna pewnej bierności politycznej Strachoczan była zupełnie inna. Po prostu Strachocina była zupełnie inną wsią niż wsie sąsiednie. U Strachoczan od zawsze charakterystyczna była duża rezerwa w stosunkach z mieszkańcami okolicznych wsi. Całkowicie różna gwara, zwyczaje, mentalność, powodowały że stosunkowo rzadko dochodziło do mieszanych małżeństw. Ta izolacja rosła wraz ze zwiększaniem się liczby mieszkańców Strachociny, w XIX wieku była dodatkowo wzmocniona sytuacją komunikacyjną - Strachocinę ominęły ważniejsze szlaki komunikacyjne, zarówno kolej (do najbliższej stacji kolejowej w Zarszynie było 6 km) jak i drogi bite z Sanoka do Krosna i do Brzozowa. Można powiedzieć, że spowodowało to pewien zastój cywilizacyjny w porównaniu z sąsiadami. Podczas gdy mieszkańcy sąsiednich wsi, szczególnie etnicznie polskich w rejonie Zarszyna, Jaćmierza czy Haczowa, chwytali się zajęć pozarolniczych, różnego rodzaju rzemiosł – tkactwa, garncarstwa, koszykarstwa, garbarstwa, bednarstwa, sitarstwa, itp., to mieszkańcy Strachociny trzymali się kurczowo swego kawałka ojcowizny uważając, że tylko uprawa roli jest ich godna. Jedyne rzemiosła, którymi się zajmowali to rzemiosła blisko związane z rolnictwem – kowalstwo, kołodziejstwo, rymarstwo. Panująca bieda nie sprzyjała rozwojowi cywilizacyjnemu i kulturalnemu wsi. Strachoczanie mało interesowali się sprawami szerokiego świata, żyli w swoim małym światku, odizolowani od sąsiadów.

Zupełnie inny charakter niż mieszkańcy wsi miał nowy właściciel strachockiego folwarku, wspomniany wcześniej, Wincenty Morze. Był człowiekiem obcym, z innego świata, uczestnikiem Powstania Listopadowego w Królestwie Polskim, kawalerem krzyża Virtuti Militari. Ożenił się on z siostrą Floriana Giebułtowskiego, Sabiną (1814-1901), która w 1854 r., po przedwczesnej śmierci Floriana, syna Wincentego Giebułtowskiego (Florian zmarł 26.09.1854 r. w wieku 44 lat), została dziedziczką strachockiego folwarku. Wincenty (1809-1882), który stał się wtedy automatycznie właścicielem folwarku, był szlachcicem herbu „własnego” - Morzowie wywodzili się z Mazowsza, ale z biegiem czasu pojawili się także na terenie Galicji. Był niezwykle barwną postacią, ogromnie towarzyski, udzielał się społecznie, wszędzie był duszą towarzystwa, wszędzie brylował. ogromny oryginał, anegdoty o nim opowiadano we wsi jeszcze 70 lat po jego śmierci. Siostra Sabiny, Sylwia Giebułtowska, wyszła za mąż za Niedźwiedzkiego, syna właściciela majątku w sąsiednich Górkach.

Morzowie mieli dwie córki, Zofię (ur. 1844 r.) i Teofilę (ur. 1846 r.). Po śmierci państwo Morzowie zostali pochowani na nowym cmentarzu, ich nagrobki są najstarszymi na nowym miejscu, po ponad stu latach są nieźle zachowane. Szczególnie ciekawie wygląda strzaskana kolumna na nagrobku Wincentego obrazująca w sposób symboliczny przerwane życie ludzkie, nasze przemijanie.

Młodsza córka Morzów, Teofila wyszła za mąż za Wawrzyńca Franciszka Gniewosza (syn Józefa Gniewosza i Anieli z Ostaszewskich), wdowca po Paulinie Grotowskiej, przedstawiciela średniozamożnej szlachty sanockiej (Gniewoszowie byli m.in. właścicielami sąsiednich Nowosielec). Nowożeńcy Gniewoszowie zamieszkali w Strachocinie (Wawrzyniec Franciszek zmarł w 1893 r.), nie mieli dzieci.

Starsza córka Morzów, Zofia, wyszła za mąż za przedstawiciela znanej w Ziemi Sanockiej rodziny szlacheckiej Dydyńskich, Edmunda Kazimierza Dydyńskiego herbu Gozdawa (ślub odbył się 26.02.1870 r.), właściciela Boczowa, syna Teresy (córka Michała Dydyńskiego) i Antoniego, urodzonego w 1836 r. Dydyńscy mieli trzy córki, Zofię Marię (ur. 4.04.1872 r., zm. 17.01.1927 r.), Kazimierę Marię (ur. 11.12.1873 r., zm. 15.02.1947 r.) i Helenę (Helena zmarła we wczesnej młodości). Edmund zmarł młodo, 27 grudnia 1882 roku, w wieku zaledwie 38 lat. Majątek pozostał w rękach wdowy Zofii i córek. Starsza z córek, Zofia, wyszła za mąż za kuzyna, Władysława Niedźwiedzkiego, syna (wnuka?) Sylwii Giebułtowskiej. Niedźwiedzcy zamieszkali w Strachocinie, ale mieli majątek także w pobliskich Górkach. Nie mieli dzieci, zmarli w okresie międzywojennym. Młodsza córka, Kazimiera, nie wyszła za mąż, po śmierci Niedźwiedzkich cały majątek przeszedł w jej ręce i pozostawał aż do parcelacji w 1945 roku. Kazimiera Dydyńska, ostatnia z rodu Dydyńskich (linii strachockiej), zmarła dwa lata później, 15 maja 1947 r. Jej spadkobiercą został pułkownik Jerzy Pajączkowski, pochodzący z zaprzyjaźnionej z Dydyńskimi rodziny z Sanoka, prawdopodobnie usynowiony przez Kazimierę. Pułkownik pozostał po II wojnie światowej na Zachodzie.

Rozkwit kulturalny Galicji po otrzymaniu szerokiej autonomii niestety, nie szedł w parze z rozkwitem gospodarczym, ekonomicznym. W dziedzinie gospodarczej daleko było jej do poziomu zaboru pruskiego, a nawet rosyjskiego. Paradoksalnie, zamiast pomagać, sytuację pogarszał szybki wzrost liczby ludności Galicji - w ciągu XIX w. zaludnienie Galicji powiększyło się blisko dwukrotnie i osiągnęło ponad 7 milionów. W kraju rolniczym, praktycznie bez przemysłu (i bez kapitału), oznaczało to ogromne przeludnienie i powszechną biedę.

Sytuacja w Strachocinie pod względem przeludnienia nie odbiegała zbytnio od sytuacji w całej Galicji a nawet ilość mieszkańców wzrastała trochę szybciej. Mimo dużego niedostatku, słabego wyżywienia, braku opieki lekarskiej i ciągle masowego umierania dzieci. A ziemi do uprawy praktycznie we wsi nie przybywało. Powodowało to ogromne rozdrobnienie gospodarstw. Z pierwotnych działek wielkości 1 łana (ok. 20 ha), przypadających na jedno gospodarstwo, pochodzących jeszcze z XIV wieku (ewentualnie z XVII w., z czasu najazdów tatarskich), powstawały, jako skutek podziałów rodzinnych, działki ok. 2,5 ha (”półćwiartek”) lub mniejsze (1,5 lub nawet ok. 0,75 ha). Wydawało się, że jedynym wyjściem z tej sytuacji pozostawała wyprowadzka ze wsi w poszukiwaniu pracy i chleba. Strachoczanie jednak z trudem podejmowali decyzję opuszczenia rodzinnej wsi. Robili to tylko ci najbardziej przedsiębiorczy, odważni a także ci, zupełnie zdesperowani. Większość wolała klepać biedę na swoich maleńkich gospodarstwach niż wyprawiać się w nieznane. Niestety, w najbliższych miastach i miasteczkach galicyjskich było bardzo trudno o jakieś zajęcie, przemysł praktycznie nie istniał (Zakład Kotlarski Lipińskiego w Sanoku, przodek współczesnego Autosanu, w 1887 r. zatrudniał zaledwie 30 pracowników!), rzemiosło ledwo dyszało – rynek zbytu, czyli wieś (bo nieliczne miasteczka były maleńkie) była zbyt biedna, żeby robić zakupy na większą skalę.

Pierwsze liczniejsze wyjazdy ze Strachociny miały miejsce dopiero w latach 70-tych XIX w. Pojawiła się wtedy w okolicy szansa na pracę przy budowie kolei „żelaznej”. W 1872 roku przez Zagórz koło Sanoka poprowadzono bardzo ważną linię kolejową Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Kolei Żelaznej, łączącą Budapeszt, przez tunel w Łupkowie, Zagórz, Ustrzyki i Chyrów (teraz na Ukrainie), z Przemyślem i Lwowem. Była to jedna z najważniejszych magistrali kolejowych monarchii austrowęgierskiej, miała dwa tory, jeździły nią międzynarodowe pociągi pospieszne. Miała duże znaczenie strategiczne dla obronności kraju, bo łączyła najpotężniejszą twierdzę na wschodzie (Przemyśl) z jedną z dwóch stolic monarchii - Budapesztem. Dwanaście lat później (w 1884 r.) do Zagórza doprowadzono także końcowy odcinek Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, prowadzącej na zachód, przez Sanok, Krosno, Stróże, do Nowego Sącza i dalej, równolegle do głównej linii Kraków – Lwów. Zagórz stał się ważnym węzłem kolejowym, odgrywał ważną rolę w ruchu pasażerskim i towarowym. Zbudowano tu okazały dworzec, parowozownię, warsztaty kolejowe i kilka innych budynków dla służby drogowej. Przy budowie linii, stacji kolejowych i dużego węzła kolejowego w Zagórzu znalazło zatrudnienie wielu pracowników (w pewnym okresie ok. 3 tys.), nie tylko specjalistów sprowadzonych spoza Galicji, ale także mieszkańców wsi z bliższej i dalszej okolicy.

Wśród nich znaleźli się także Strachoczanie, m.in. Radwańscy, Lisowscy, Mogilani. Jak opisuje nam nasz zagórski „korespondent” pan Kamil Sikora, potomek Jana Lisowskiego i Katarzyny z Mogilanych (także potomek Stefana Piotrowskiego!) potomkowie tych „emigrantów” ze Strachociny do dzisiaj żyją w Zagórzu i okolicy.

Pewne nadzieje Strachoczanie wiązali także z rozwojem w okolicy przemysłu naftowego. Ropa była znana na świecie od tysięcy lat, ale przemysł naftowy narodził się dopiero w drugiej połowie XIX wieku, kiedy udało się przeprowadzić destylację ropy i otrzymać z niej naftę świetlną. Jak pisze profesor UJ, Franciszek Bujak w swojej książce „Galicya” (Lwów – 1910) „dokonali tego Ignacy Łukasiewicz i Jan Zeh w 1853 r., prowizorowie aptekarscy ze Lwowa, korzystając ze wskazówek pewnego Żyda z Borysławia”. Niezależnie od nich rok później metodę destylacji wynalazł w Ameryce Silliman. Pierwszą rafinerię w 1856 r. założyli Łukasiewicz i T. Trzecieski w Ulaszowicach pod Jasłem (przeniesiono ją później do Chorkówki). Ropę do tej rafinerii dostarczano z kopalni w Bóbrce (założonej przez Łukasiewicza). Na początku XX w. Galicja była trzecim producentem ropy na świecie (ale potentaci, USA i Rosja wyprzedzali ją zdecydowanie). W najbliższe okolice Strachociny górnictwo naftowe dotarło dopiero pod sam koniec XIX w., kiedy to ruszyło wydobycie ropy w sąsiedniej Grabownicy. Niestety, dla Strachoczan pracy mogło się tam znaleźć niewiele, mieszkańcy Grabownicy byli w podobnie ciężkiej sytuacji gospodarczej i to dla nich przede wszystkim znalazła się praca. Mamy informacje, że w grabownickiej kopalni pracowali Strachoczanie, ale dopiero na początku XX w. Niektórzy Strachoczanie którzy wyjechali do Zagórza znajdowali zatrudnienie także w tamtejszej kopalni ropy. Na prawdziwy boom, jeżeli chodzi o zatrudnienie w przemyśle (raczej górnictwie) naftowym, mieszkańcy musieli czekać do lat 20-tych XX w., kiedy to rozpoczęły się wiercenia poszukiwawcze w samej Strachocinie.

Dopiero pod sam koniec XIX w. nastąpiły znaczące zmiany w świadomości mieszkańców Strachociny. Wieś powoli zaczęła się otwierać na świat. Bieda, chęć polepszenia swojego losu i jednak przykład mieszkańców sąsiednich wsi, spowodowały, że Strachoczanie, co prawda z dużym opóźnieniem i zrazu nieufnie, włączyli się do masowego ruchu emigracyjnego z Galicji za ocean, głównie do USA, ale także do Kanady, Argentyny i Brazylii. Wyjeżdżały niemal całe roczniki młodych ludzi, głównie ci najubożsi, z gospodarstw poniżej 1 ha, ale także młodzież z bogatszych rodzin dała się ponieść wizji „wielkiej przygody”. Często włączali się także ludzie w średnim wieku, starsi raczej nie ryzykowali. W Strachocinie nie było domu, z którego nie wyjechałaby przynajmniej jedna osoba, były przypadki że z rodziny na miejscu pozostawali tylko dziadkowie.

Ale jak wspomniano, większość Strachoczan pozostawała na rodzinnych gospodarstwach „klepiąc” biedę na miejscu. Takie typowe gospodarstwo o powierzchni ok. 2,5 ha (gospodarze „średniozamożni”) w okolicach „matecznika” Piotrowskich (dorzecze Potoku Kiszkowego), miało kształt paska gruntu o szerokości ok. 18 m, ciągnącego się ok. 1,4 km, od domu do granicy wsi. Wzdłuż tego paska biegła trawiasta droga, która służyła jako droga komunikacyjna, a jednocześnie jako pastwisko dla bydła. Bydło (krowy) było, oczywiście, trzymane „na powrozach” (konopnych linkach) przez poszczególnych pastuchów po 2 - 3 sztuki. Gospodarstwa mniejsze miały postać pasków jeszcze węższych lub składały się z oddzielnych, prostokątnych kawałków o wymiarze będącym podwielokrotnością 18 m. Oczywiście, w tych wypadkach problem dojazdu do działki był załatwiany inaczej, najczęściej droga dojazdowa była wydzielona jako własność wspólna. Na tym tle często dochodziło do ogromnych nieporozumień, tym bardziej że ta wspólna droga służyła za wspólne pastwisko. Wymiary działek powyżej podane zmieniały się w zależności od części wsi, jak już wspomniano, takie były w środkowej części wsi, tam gdzie znajdował się „matecznik” Piotrowskich.

Typowe zabudowanie gospodarcze mieściło pod jednym dachem część mieszkalną, inwentarzową i stodołę. Część mieszkalną stanowiła najczęściej jedna izba z piecem, oczywiście kurna, z glinianą podłogą. Domy były drewniane, kryte słomianą strzechą. Tylko bogatsi gospodarze posiadali inne zabudowania, częściej osobno stojącą stodołę, bardzo rzadko oborę lub spichlerz (np. zabudowania Kucharskich). U bogatszych mieszkańców część mieszkalna posiadała drugie pomieszczenie, tzw. „walkierz”, a nawet drewnianą podłogę. Kurne chaty zaczęły zanikać dopiero pod koniec XIX w., tzw. półkurne, tj. z przewodem kominowym wyprowadzonym na strych, przetrwały aż do II wojny światowej. Domy zbliżone do domów XIX-wiecznej Strachociny można oglądać w Muzeum Budownictwa Ludowego (skansenie) w Sanoku.

Typowym strojem mieszkańców Strachociny - mężczyzn, były tzw.płótnianki (takiej nazwy używa ks. S. Adamiak, w gwarze strachockiej nazywane były „pótlonkami”, przy czym „ó” to „o” ścieśnione), tj. płaszcze z grubego, bielonego płótna lnianego, krojem zbliżone do dawnych szlacheckich żupanów. Kołnierz był haftowany, podobnie jak kołnierz lnianej koszuli (oczywiście, w stroju odświętnym). Całości dopełniał szeroki pas i wysokie buty z cholewami. Kobiety ubierały się najczęściej na biało. Biała koszula, długa, lniana spódnica i fartuch haftowany kolorowymi nićmi. Podobnie haftowane rękawy i przód koszuli. Całości dopełniały sznury korali. Panny nosiły bardziej ozdobne koszule, fartuchy i spódnice. Na głowie obowiązkowo kolorowe chustki. W zimie, zarówno mężczyźni jak i kobiety, często nosili kożuchy (kobiety dodatkowo grube, wełniane, kraciaste duże chusty, zarzucane na ramiona). Pod koniec XIX wieku strój mieszkańców szybko się zmieniał (upodabniał się do standardowego stroju ogólnokrajowego) w związku z gwałtownym wzrostem importu tkanin bawełnianych i wełnianych fabrycznych z Czech i Śląska Cieszyńskiego, związanego z budową kolei.

Bardzo ważnym wydarzeniem (chyba najważniejszym!) dla Strachociny w II połowie XIX w. było założenie szkoły gminnej. Powstała ona z inicjatywy strachockiego proboszcza ks. Jana Mikołajewicza w 1861 r. Jej początki szerzej opisuje w swojej „Kronice” strachocki historyk amator, człowiek instytucja, Stanisław Berbeć-Piotrowski: Historia regularnej szkoły gminnej w Strachocinie sięga roku 1857. Wcześniej istniała we wsi tylko Szkółka Parafialna przy kościele. Prowadził ją miejscowy organista, który za kilka „reńskich” lub wynagrodzenie w naturze udzielał nauki sylabizowania, czytania i pisania kilku chłopcom (z reguły nie więcej niż trzem). Mieściła się w ciasnej izdebce. W niektóre lata brakowało chętnych do nauki i szkółka zawieszała działalność. Nauka pisania odbywała się w dość oryginalny sposób. Organista kreślił na czarnej, drewnianej tabliczce, kredą rozpuszczoną w wodzie, przy pomocy pióra gęsiego lub patyczka na jego kształt zastruganego, liczby lub pojedyncze słowa, po których uczeń wodząc naśladował jego pismo. Poziom przekazywanej wiedzy był niewysoki, jedynym nauczycielem był organista. Mimo tego szkółka mogła się pochwalić wspaniałymi absolwentami. Oto imiona i nazwiska najbardziej znanych: ks. Feliks Radwański – kapłan od 1871 r., Wojciech Kogut z Pakoszówki – nauczyciel od 1865 r., ks. Wojciech Galant, syn organisty, kapłan od 1876 r., Wincenty Radwański – wieloletni nauczyciel w Strachocinie.

Myśl zorganizowania i wybudowania regularnej szkoły gminnej rzucił miejscowy proboszcz, ks. Jan Mikołajewicz. Było to w czasie gdy w całej Galicji rozpoczął się ruch szerzenia oświaty na wsi. Pomysł księdza podchwyciła gmina i uchwaliła jednogłośnie w roku 1857 utworzenie szkoły. Kiedy jednak przyszło do zbiórki pieniędzy na budowę, na zakup materiałów i opłatę budowniczych, zaczęły się trudności. Było wielu opornych, którym szkoła nie była potrzebna. Trzeba było trzech lat, aby stanął jaki taki budynek. Usytuowany pośrodku wsi, nie odpowiadał żadnym wymogom szkolnym. Składał się z jednej sali lekcyjnej, niskiej i ciemnej, o wymiarach 5, 5 m na 4,5 m. Niewiele światła dawały dwa małe okienka, takie jak w wiejskich chatach. Obok sali lekcyjnej była izdebka mieszkalna z jednym okienkiem dla nauczyciela, sień i maleńka kuchenka. Budynek był kryty słomianą strzechą. W tym budynku rozpoczęła się 1-go września 1861 roku nauka. W roku 1862 szkoła została zatwierdzona przez C.k. Urząd Powiatowy w Sanoku z roczną płacą dla nauczyciela w wysokości 100 złotych „reńskich”, 5 sążków drewna opałowego i ogródkiem o powierzchni 700 sążni. Powyższą sumę naczelnik gminy (wójt) wybierał w dwóch ratach. Początkowo zapał do nauki był wielki. Gdy pierwszego nauczyciela tej szkoły p. Mikołaja Proćkę zabrano do wojska cała szkoła płakała. Ale ten zapał nie trwał długo, szybko ostygł. Mimo przekonywania przez księdza proboszcza i nauczyciela, Strachoczanie nie chcieli wysyłać dzieci do szkoły - mówili: „Żył mój dziad i ojciec bez nauki, a i ja żyję, żyć bez niej będzie i moje dziecko”. Każdy wolał by dzieci pasły krowy. Mimo, że od 1872 r. zarządzono odgórnie w Galicji przymus szkolny (do 12-tego roku życia), niewiele to pomagało. Trzeba było Strachoczan (nie wszystkich!) siłą nakłaniać do wysyłania dzieci do szkoły. W tej szkole strachocka młodzież pobierała naukę do roku szkolnego 1878/79 włącznie. W 1878 roku nauczyciel Wincenty Radwański, widząc okropne warunki do nauczania, zwrócił do Rady Gminnej i strachockiego proboszcza ks. Józefa Daty (ks. Data był następcą ks. Jana Mikołajewicza na probostwie – ks. Mikołajewicz sprawował posługę kapłańską w Strachocinie przez trzydzieści lat) z prośbą o budowę nowej szkoły.

Proboszcz ks. Józef Data, z właściwą sobie energią, zajął się sprawą. Przedstawił Radzie Gminnej fatalny stan szkoły w ten sposób, że Rada musiała uznać potrzebę budowy nowej szkoły. Jednak ze względu na duże inne wydatki (m.in. budowę nowej plebani) gmina nie była w stanie jej zrealizować. Za radą nauczyciela zwrócono się z prośbą do Wysokiej C.K. Rady Szkolnej Krajowej o subwencję bezzwrotną i pożyczkę zwrotną. Prośbę Strachociny poparły: Świetny Wydział Szkolny Rady Powiatowej i Prześwietna C.K. Rada Szkolna Okręgowa. Wysoka C.K. Rada Szkolna Krajowa udzieliła Gminie 400 złotych „reńskich” pożyczki zwrotnej, w czterech ratach wypłacanej, i 100 złotych „reńskich” subwencji bezzwrotnej. Pieniądze te mogły pokryć jedynie połowę wydatków na budowę nowego budynku. Padły propozycje aby tylko przebudować stary budynek albo do starego budynku dobudować tylko salę do nauki. Przeciwni takim rozwiązaniom byli ks. proboszcz i nauczyciel, twierdząc że zwrócą się z prośbą do różnych Towarzystw i Dobroczyńców i uzyskają pomoc potrzebną do sfinansowania budowy. Popierał ich także członek Rady Gminy Franciszek Galant. Po długich naradach Rada Gminy zdecydowała, że do otrzymanych 500 złotych „reńskich” dołoży słomę na poszycie dachu, robociznę pieszą i z zaprzęgiem oraz stary budynek szkolny, temu kto podejmie się budowy nowego budynku. Niestety, nie było nikogo chętnego, który podjąłby się dzieła. Tak więc zdecydowali się poprowadzić budowę ks. proboszcz z nauczycielem i doprowadzili ją do szczęśliwego końca. Ze względu jednak, że za posiadane pieniądze w żaden sposób nie można było wykończyć szkolnego budynku gmina wystąpiła z prośbą do „słynnego z hojności naszego szczęśliwie nam panującego Najjaśniejszego Pana Cesarza Franciszka Józefa I, który hojnym darem z 1879 roku stał się szczególnym dobrodziejem uszczęśliwionej tą łaskawością Monarchy wioski i szkoły”.

Nowy budynek miał dużą salę do nauki z dwoma oknami na południową stronę oraz dwa pokoje dla nauczyciela z kuchenką i sienią. Dach budynku był kryty gontem. 10 października 1881 r. odbyło się poświęcenie nowo zbudowanego budynku szkoły. Aktu tego dokonał ks. Andrzej Pączek, wychowanek strachockiej szkoły. Po nabożeństwie w kościele uczestnicy uroczystości udali się w procesji, przy biciu w dzwony, do Szkoły. Na czele procesji szli ks. proboszcz Józef Data i ks. Andrzej Pączek. Podczas aktu poświęcenia przemówienia wygłosili obydwaj kapłani oraz Powiatowy Inspektor p. Jarosław Bielawski. Nowy rok szkolny rozpoczął się w nowej szkole.

Mimo dużych trudności poziom nauczania w strachockiej szkole ciągle się podnosił. Coraz więcej jej absolwentów kontynuowało naukę w szkołach poza Strachociną. Niektórzy osiągali znaczące sukcesy.
Wśród nich:
- Wojciech Galant, syn Franciszka – nauczyciel ludowy od 1876 r.,
- ks. Andrzej Pączek – który po ukończeniu Gimnazjum i zdaniu matury w Przemyślu był słuchaczem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Lwowskiego i alumnem Seminarium Duchownego we Lwowie,
- Józef Galant, syn strachockiego organisty – który ukończył Gimnazjum w Przemyślu,
- Marcin Piotrowski – który ukończył szkołę zawodową w Przeworsku.

Wielu absolwentów strachockiej szkoły kontynuowało naukę w szkole powszechnej w Sanoku – np. w 1879 roku byli to: Józef Daszyk, Paweł Radwański, Wojciech Radwański i Jan Szymański.

W okresie 1861 – 1881 w strachockiej szkole pracowali następujący nauczyciele: Mikołaj Proćko (1.09.1861 r. – 15.02.1862 r.), Jędrzej Ciupka (15.02.1862 r. – 1.09.1863 r.), Jan Jarosz (1963 r. – 1965 r.), Wincenty Radwański (1865 r. – 1866 r.), Jan Skoczyński (1867 r. – 1869 r.), Karol Lubelski (ur. 1869 r. – 1871 r.) i ponownie Wincenty Radwański (1871 r. – 1895 r.).”. Tyle Stanisław Berbeć-Piotrowski o szkole.

Wybudowana w 1879 r. szkoła też nie była odpowiednio duża na potrzeby strachockiej młodzieży. Nauka musiała być prowadzona na dwie zmiany, rano i po południu mimo, że ciągle jeszcze nie wszystkie dzieci chodziły do szkoły. Jednak zrozumienie dla potrzeby kształcenia dzieci było coraz powszechniejsze i w szkole robiło się ciasno. W 1904 udało się ją trochę powiększyć, ale na nowy budynek szkolny miała wieś czekać do 1913 roku.

Początkowo nauczyciele w strachockiej szkole byli przyjezdni, ale szybko funkcję tę przejęli Strachoczanie. W latach 1871 - 1895 nauczycielem był Wincenty Radwański (ur. 18.07.1848 r., zm. 3.09.1895 r.), Strachoczanin. W roku 1904 dokonano generalnego remontu i rozbudowy szkoły. Przewodniczącym Rady Szkolnej był wtedy Jan Winnicki, do szkoły uczęszczało w tym czasie 199 dzieci. W 1910 r. szkole przydzielono drugiego nauczyciela. Prowadził on lekcje w pomieszczeniu Kółka Rolniczego, w szkole było już zbyt ciasno.

Niektórzy absolwenci strachockiej szkoły udawali się po naukę dalej, do Gimnazjum w Sanoku lub szkół kościelnych, a później do seminariów duchownych i na wyższe uczelnie. Jednymi z pierwszych wykształconych Strachoczan - wychowanków miejscowej szkoły byli: ks. dr Wojciech Galant, profesor teologii w seminarium w Przemyślu, ks. Feliks Radwański, późniejszy długoletni proboszcz w Leżanach k/Jasła, ks. Paweł Radwański (O. Sebastian), Franciszkanin, syn długoletniego wójta, najbogatszego gospodarza we wsi, Walentego „z Górki”, Wincenty Radwański, długoletni nauczyciel w Strachocinie, Michał Dąbrowski, późniejszy profesor w liceum w Nowym Sączu.
Z powodzeniem kontynuowali oni naukę w szkołach średnich, co daje dobre świadectwo strachockiej szkole.

Bardzo ważnym wydarzeniem w regionie w tym okresie, także dla podsanockich wsi, w tym Strachociny, było utworzenie w 1880 r. Gimnazjum Męskiego im. Królowej Zofii w Sanoku oraz wybudowanie internatu (Bursy Jubileuszowej im. Jego Cesarsko-Królewskiej Mości Franciszka Józefa) przeznaczonego głównie dla młodzieży wiejskiej. W przyszłości przez to Gimnazjum prowadzić miała droga Strachoczan w szeroki świat.

Innym wydarzeniem w tym czasie, godnym uwagi było założenie na początku lat 90-tych we wsi Kasy Oszczędnościowo-Pożyczkowej (Stefczyka). Od razu zdobyła ona dużą popularność i cieszyła się wielkim uznaniem u mieszkańców wsi.

Początek XX wieku (ostatnie 14 lat przed I wojną światową) był szczególnie pomyślny dla wsi, nic więc dziwnego, że jeszcze kilkadziesiąt lat później okres ten wspominany był z nostalgią jako „dobre czasy babci Austrii”. Jedną z przyczyn takiej opinii był właśnie ruch emigracyjny, „Amerykanie” zaczęli przysyłać pierwsze pieniądze zza oceanu swoim rodzicom i rodzeństwu, poza tym w samej wsi trochę się „rozluźniło”, łatwiej było o pracę, z przepełnionych chałup ubyło wiele gąb do wyżywienia, a rąk do pracy na maleńkich gospodarstwach zostało dostatecznie dużo. Polepszyła się także sytuacja gospodarcza w okolicy. Fabryka Wagonów w Sanoku, w którą przekształcił się warsztat kotlarski Lipińskiego, ok. roku 1900 zatrudniała już 1000 pracowników. W 1895 r. została przekształcona w spółkę akcyjną o nazwie Pierwsze Galicyjskie Towarzystwo Akcyjne Budowy Wagonów i Maszyn. Spółka stała się czołowym, jednym z największych producentów pojazdów szynowych w Austro-Węgrach. Pracę w niej znalazło wielu mieszkańców Sanoka i okolicznych wsi, także Strachoczanie. Rozwój fabryki przyczynił się także do polepszenia ogólnej sytuacji gospodarczej miasta i okolicy, handlu, rzemiosła i usług.

Symbolami tej względnej pomyślności były w Strachocinie dwie budowle - piękny, murowany kościół zbudowany w miejsce starego, drewnianego (ciekawe że w tym czasie, tak pomyślnym dla okolicy, jedynie Strachoczanie pomyśleli o budowie nowego kościoła), oraz budynek szkoły. Kościół pod tradycyjnym wezwaniem Św. Katarzyny Męczenniczki, został zbudowany na miejscu starego cmentarza, ok. 50 m na południowy wschód od starego kościoła. Budowa trwała dwa lata, zakończona w 1900 roku i ta data widnieje na murze kościoła. Głównym „budowniczym” był proboszcz ks. kanonik Józef Data (dziekan sanocki), bardzo zasłużony dla parafii, otoczony dużym szacunkiem i sympatią. Po śmierci (zmarł w 1912 r.) pochowano go pod murem kościoła, w przedsionku kościoła umieszczono tablicę pamiątkową ku jego czci. Budowę finansowali głównie mieszkańcy Strachociny (i ich rodacy zza oceanu), w niewielkim stopniu parafianie z innych wiosek (parafia Strachocina ciągle obejmowała wszystkich katolików obrządku łacińskiego wsi doliny Różowego), częściowo także właściciele folwarku w Strachocinie. Ich herby wymalowano później (w latach 40-tych) na ścianie prezbiterium - Lis Giebułtowskich, Gozdawa Dydyńskich, herb „własny” Morzów i Ostoja Niedźwiedzkich. Według dość powszechnej opinii mieszkańców wsi umieszczenie tych herbów to bardziej dowód przyjaźni ks. Lisowicza (proboszcza który malował kościół) z panią Dydyńską niż rzeczywistego wkładu właścicieli majątku w budowę kościoła. Być może to krzywdząca opinia.

Aby oszczędzić na kosztach budowy najpierw urządzono własną cegielnię polową na terenie parafialnym. Większość prac przy produkcji cegły wykonali sami parafianie, tylko do kierowania pracami zatrudniono fachowców. Przy kopaniu gliny na cegłę dokopano się do znalezisk historycznych, które przekazano do muzeum w Sanoku. Pierwszy wypał cegły był niezbyt udany, uznano, że nie nadaje się na kościół. Prawdopodobnie zakupił ją majster budowy (zapewne po niższej cenie), który wybudował z niej murowany dom w centrum Strachociny. Był to, według tradycji wiejskiej, pierwszy murowany dom we wsi, zwany potocznie „kamienicą” (co innego twierdzą Berbecie-Piotrowscy, którzy uważają, że pierwszym domem murowanym był dom Marcina Berbecia-Piotrowskiego). Później „kamienicę” odkupili Dąbrowscy, Franciszek z ojcem Rafałem, dorabiając się przydomka Dąbrowscy „z kamienicy”. Następne wypały cegły były już dobre. We własnym zakresie pozyskano także kamień (piaskowiec) na fundamenty i elementy wystroju murów zewnętrznych w tym fasady. Wydobywano go w kamieniołomie odkrywkowym w lasku koło sąsiednich Jurowiec. Do transportu używano koni i wołów. Wszystkie prace wykonywano ręcznie, ręcznie przygotowywano zaprawę murarską, cegłę murarzom na rusztowania wnosili parafianie na swoich barkach. W pracach brali udział nie tylko mężczyźni ale także kobiety i młodzież.

Autorem projektu kościoła był inż. Wilhelm Szomek z Sanoka, absolwent Politechniki Lwowskiej, uznany w środowisku architekt (projektował także kościoły w najbliższej okolicy, w Grabownicy i Falejówce). Kościół zbudowany jest w stylu neogotyckim (w skromniejszej, wiejskiej wersji), na planie krzyża, jednonawowy, z małą wieżą, umieszczoną centralnie na kalenicy. Mury zewnętrzne ozdobiono wstawkami z piaskowca, na frontowej fasadzie umieszczono ukrzyżowanego Chrystusa wykonanego z piaskowca. Całość jest skromna ale może się podobać. Kamień węgielny położył w 1899 r. ks. biskup Jakub Glazer. Kościół został poświęcony 25 listopada 1903 r. i konsekrowany 2 czerwca 1912 r. przez ks. biskupa Karola Józefa Fischera.

Kościół pod wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Na pierwszym planie pomnik św. Andrzeja Boboli.

Kościół ma dwie kaplice boczne poświęcone Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Najświętszej Marii Pannie. Ołtarze do kaplic zbudowano z biegiem czasu, najpierw maryjny, a dopiero po wielu latach Serca Pana Jezusa (długo był tam ołtarz przeniesiony z dawnego kościoła). W 1903 r. wstawiono witraże wykonane przez znanego witrażystę Stanisław Gabriela Żeleńskiego z Krakowa (brata słynnego „Boya”). Z biegiem lat kościół wzbogacił się o organy, ładne ławki, a w latach 40-tych doczekał się ładnej polichromii. Obok kościoła zbudowano plebanię, stajnię i spichlerz oraz trzy gumna (stodoły). Nowy cmentarz założono ok. 0,7 km od kościoła w kierunku wsi na gruncie dworskim wykupionym przez parafię. Pierwsze zachowane nagrobki - rodziny Giebułtowskich - pochodzą z początku lat 80-tych., kolejne (Niedźwiedzkich i Morzów) z lat 90-tych XIX w. i początków XX wieku. W nowym kościele umieszczono tablicę-epitafium jednego z poprzednich dzierżawców Strachociny, Józefa Giebułtowskiego (zm. w 1803 r.). Tablicę, przeniesioną ze starego kościoła, umieszczono w kaplicy NM Panny. Niestety, prawdopodobnie nie przeniesiono prochów Stefana Piotrowskiego, pochowanego w 1757 r. pod posadzką starego kościoła (tak jak i innych znamienitych Strachoczan tam pochowanych).

Budynek nowej szkoły, murowany, piętrowy, kryty dachówką, zlokalizowano w środku wsi, na miejscu poprzednich szkół. Budowa trwała rok czasu, deszcze opóźniły trochę budowę, tak że lekcje rozpoczęły się w listopadzie 1913 r. Budynek mieścił cztery sale lekcyjne. W jednej z nich, największej, na parterze, znajdowała się drewniana scena, która służyła amatorskiemu teatrowi wiejskiemu. Poza tym, na parterze znajdowała się kancelaria i mieszkanie nauczyciela, najczęściej był to kierownik szkoły. Toalety znajdowały się, jak to było w tym czasie powszechnie przyjęte, poza budynkiem szkoły, w osobnym budyneczku. Budynek szkoły już nie istnieje, wyleciał w powietrze w 1992 r. w wyniku wybuchu gazu - oparów środków grzybobójczych przechowywanych w piwnicy.

Także w tym okresie zorganizowano w Strachocinie Ochotniczą Straż Pożarną. Nie znamy dokładnej daty powstania Straży, prawdopodobnie był to rok 1900, ale do Krajowego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych została ona zgłoszona dopiero na wiosnę w 1906 roku. Została zarejestrowana jako 30-ta Ochotnicza Straż Pożarna w Galicji. Pierwszym komendantem OSP był Franciszek Cecuła. Zarząd Straży zakupił dla swych członków paradne mundury – były to płaszcze płótnianki z białego lnianego płótna, z czerwonymi wyłogami, czapki „krakuski” z pawimi piórami i czarne buty z wysokimi cholewami. Paradny strój strażacy nosili podczas różnych uroczystości państwowych i kościelnych. Zachowało się zdjęcie (poniżej) z pierwszych lat istnienia Straży (prawdopodobnie z 1907 roku), na którym znajduje się siedmiu strażaków w paradnych strojach. Na pierwszym planie siedzą, od lewej: Franciszek Kiszka, komendant Piotr Winnicki i Franciszek Cecuła. Z tyłu stoją, od lewej: Wojciech Kucharski, Franciszek Galant, Kazimierz Błaszczycha-Piotrowski i Jan Błaszczycha-Piotrowski, bracia, synowie Błażeja.

Innym symbolem czasów poprzedzających I wojnę światową było założenie w 1909 r. Kółka Rolniczego. Do najaktywniejszych działaczy Kółka (zarazem założycieli) należeli Jan Winnicki, Maciej Dąbrowski, Franciszek Kiszka i Józef Wójtowicz.

Liczba mieszkańców Strachociny, mimo tak dużego odpływu emigracyjnego, zasadniczo utrzymywała się na tym samym poziomie przez ostatnie kilkanaście lat przed I wojną światową i wynosiła ok. 1300 osób. Zachowana w parafii „Księga chrztów” z lat 1879-1947 (a właściwie jej kopia sporządzona w 1947 r., gdy oryginał miał zostać zabrany do Rzeszowa) pozwala na dość dokładne określenie tej liczby. Księga zawiera nazwiska tylko tych dzieci, które dożyły wieku dorosłego lub młodzieńczego, przy przepisywaniu pominięto te które zmarły w niemowlęctwie lub dzieciństwie. Tutaj trzeba zaznaczyć, że śmiertelność wśród dzieci, szczególnie niemowląt, była ciągle jeszcze bardzo duża w tym okresie. Średnia liczba, tak rozumianych urodzeń, dla lat 1879-84 wynosi 16 dzieci rocznie, dla dziesięciolecia 84-94, 24 dzieci, dla dekady 94-1904, 28 dzieci, dla ostatniej dekady przed wojną - 23 dzieci. Zmniejszenie się liczby urodzeń w ostatnim dziesięcioleciu spowodowane jest z pewnością nasileniem się emigracji młodych ludzi. Rekordowymi latami pod względem tak rozumianych urodzeń były: rok 1900 - 37 dzieci oraz lata 1895 i 96 - po 34 dzieci. Ile naprawdę urodziło się dzieci - nie wiadomo. W okresie 1879 - 1914 urodziło się ok. 840 Strachoczan (którzy dożyli wieku dorosłego), wśród nich najwięcej Radwańskich - 131, Piotrowskich - 103, Galantów - 64, Cecułów - 61, Adamiaków - 48, Pielechów - 42, Mogilanych - 35, Winnickich - 28, Dąbrowskich - 26, Lisowskich - 20. Zdecydowanie większą niż przeciętna dzietnością charakteryzowały się rodziny Winnickich, Galantów, Cecułów, Adamiaków i Pielechów, i na odwrót, mniejszą dzietnością niż średnia charakteryzowały się rodziny Lisowskich, Piotrowskich, Dąbrowskich i Radwańskich. Jeżeli w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci zmieniły się proporcje ilościowe pomiędzy poszczególnymi „klanami” rodzin (np. zdecydowanie przybyło Piotrowskich a ubyło Galantów), to jest to wynik większej emigracji jaka miała miejsce wśród rodzin biedniejszych i z większą liczbą młodzieży. Na ogólną liczbę mieszkańców Strachociny składało się ok. 200 rodzin, przeważnie wielopokoleniowych. Najliczniej reprezentowane były rodziny Radwańskich (46 rodzin) i Piotrowskich (34 rodziny). Galantów było 15 rodzin, Cecułów - 14, Adamiaków i Mogilanych po 9, Pielechów - 8, Lisowskich, Dąbrowskich i Wójtowiczów po 7, Winnickich i Romerowiczów po 5, Klimkowskich - 4, inne nazwiska reprezentowane były przez 1-3 rodziny. „Klany” Radwańskich i Piotrowskich nadawały ton życiu wsi.

W artykule obficie korzystano z informacji z „Mojej kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego.

c d n      

 

ZE SPORTU

Piłkarze Górnika Strachocina w tym sezonie grają w krośnieńskiej klasie A. Na półmetku sezonu, na koniec rundy jesiennej, znajdowali się na drugiej pozycji w tabeli, za Szarotką Uherce, tracąc do niej 7 punktów. Nie wiadomo jak potoczą się ich dalsze losy, bo z powodu pandemii koronawirusa rozgrywki rundy wiosennej nie zostały wznowione.

Sanocki Ekobal i krośnieńskie Karpaty spisują się bardzo różnie w IV lidze podkarpackiej. Na półmetku sezonu 2019/20 Ekobal Sanok znajdował się w czołówce tabeli z dorobkiem 26 punktów, Karpaty Krosno były w dolnym rejonie tabeli, z 19-toma punktami. Do zawieszenia rozgrywek rundy wiosennej z powodu pandemii koronawirusa zdążono rozegrać tylko jedną kolejkę spotkań, Ekobal Sanok wygrał swój mecz (i to na wyjeździe, ale ze słabą drużyną), a Karpaty tylko zremisowały na własnym boisku. Po tej kolejce Ekobal jest czwarty w tabeli a Karpaty 14-te. Czarni Jasło w klasie okręgowej grupa Krosno zajmowali na półmetku sezonu pierwsze miejsce w tabeli, wyprzedzając Bieszczady Ustrzyki o 3 punkty. Rozgrywki rundy wiosennej nie zostały wznowione z powodu pandemii.

Sanoccy hokeiści, którzy w tym sezonie także startują w słowackiej II lidze grupa wschód jako "UKS MOSiR Sanok", spisali się dobrze. W sezonie zasadniczym zajęli 3 miejsce i przegrali w play off z silną drużyną z Humennego, najlepszą we wschodniej II lidze słowackiej. Z drużyną Bardejowa gładko obronili 3 miejsce, które zajmowali po sezonie zasadniczym.

Młodzieżowa drużyna UKS Niedźwiadki MOSiR Sanok w sezonie 2019/20 została zakwalifikowana do ogólnopolskiej I ligi hokejowej (drugi poziom rozgrywkowy, pierwszy to Ekstraklasa). W sezonie 2019/20 Sanoczanie zajęli w tej lidze czwarte miejsce. Młodsi juniorzy, występujący w Centralnej Lidze Juniorów, także spisali się dobrze, do momentu przerwania rozgrywek ze względu na pandemię koronawirusa, byli liderem tabeli.

Koszykarze drużyny Miasto Szkła Krosno w sezonie 2019/20 grali na zapleczu Ekstraklasy, w I lidze. W skróconym sezonie, ze względu na pandemię koronawirusa, krośnieńscy koszykarze zajęli siódme miejsce. Żaden zespół nie awansuje w tym roku do Ekstraklasy (która miała też skrócony sezon), żaden nie spada z I ligi.

 

 

ODESZLI OD NAS

Bolesław Kazimierz Cecuła z Sanoka

8 stycznia 2020 r. w Sanoku zmarł Bolesław Kazimierz Cecuła, syn Franciszka i Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich. Bolesław urodził się 29 marca 1945 r. Ożenił się 24 października 1970 r. z Heleną „Błażejowską”-Piotrowską, wśród przyjaciół znaną jako Lusia, i zamieszkał w Sanoku. Z Lusią doczekał się córki Magdaleny. Pracował w kopalnictwie gazu ziemnego. Pozostawił żonę Lusię, córkę Magdalenę i wnuka Piotra Fica. Został pochowany na cmentarzu w Strachocinie, w grobowcu „Błażejowskich”-Piotrowskich.

Anna Agnieszka z Błaszczychów-Piotrowskich Gacek z Wojciechowa

24 stycznia 2020 r. zmarła w szpitalu w Oleśnie Śląskim na Opolszczyźnie Anna Agnieszka z Błaszczychów-Piotrowskich Gacek, córka Bronisławy z Kucharskich i Stanisława Błaszczychów-Piotrowskich. Anna urodziła się 5 lipca 1934 r. w Strachocinie. Po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Sanoku w 1952 r. została „nakazem pracy” skierowana na Śląsk Opolski do pracy w tamtejszych szkołach. Pracowała w szkołach na Opolszczyźnie przez całe życie zawodowe – w Dąbrówce, Ładzy, Murowie i Zębowicach, głównie jako nauczycielka języka polskiego. Ta praca była wyjątkowo trudna – po roku 1989 okazało się, że ta część Opolszczyzny zamieszkana jest w dużym procencie przez ludność, która przyznała się do narodowości niemieckiej (w okresie powojennym jej przodkowie zostali uznani, albo sami przyznali się za przynależnych do narodowości polskiej i nie zostali wtedy wysiedleni do Niemiec). Mimo tego uczniowie Anny zdobywali wiele nagród i wyróżnień na różnych konkursach, nawet wojewódzkich. W 1956 r. Anna wyszła za mąż za Zygmunta Gacka, z którym doczekała się dwóch córek, Ewy i Beaty. Pod koniec życia, na emeryturze, zamieszkała z mężem w Wojciechowie koło Olesna Śl., blisko córek. Po śmierci męża (w 2005 r.) mieszkała tam z rodziną starszej córki Ewy. Doczekała się trzech wnuczek: Karoliny, Marty i Aliny, oraz wnuka Bartosza. Została pochowana na cmentarzu przy kościele św. Anny w Oleśnie, obok męża.

Kazimiera Lisowska z Sanoka

15 marca 2020 r. zmarła w Sanoku, po długiej chorobie, w wieku 91 lat, Kazimiera Lisowska. Kazimiera była wdową po Kazimierzu Lisowskim ze Strachociny, synu Małgorzaty z Giyrów-Piotrowskich i Stanisława Lisowskich. Kazimiera z Kazimierzem doczekali się czworga dzieci: Augustyna, Jerzego, Ewy i Doroty. Córka Dorota wyemigrowała do USA. Córka Ewa wyszła za mąż za Zbigniewa Pielecha, syna Kazimiery z „Błażejowskich”-Piotrowskich, współzałożyciela znanego nam zespołu „Kamraty”. Mąż Kazimiery, Kazimierz Lisowski to młodszy brat księdza Piotra Lisowskiego, franciszkanina, byłego profesora Seminarium i prowincjała zakonu Franciszkanów.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

13 sierpnia 2019 r. w Warszawie urodził się Gustaw Król, syn Katarzyny z Dziubanów i Michała Króla, wnuk Alicji Dziuban z d. Nebesio z Sanoka, prawnuk Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich Nebesio. Mały Gustaw ma starszego brata, Stanisława, urodzonego w 2017 r.

Bardzo ciekawy list (a właściwie listy) otrzymaliśmy od pani Haliny Radwańskiej z Jaćmierza (5 km od Strachociny). Pani Halina jest żoną Anatola Radwańskiego, wnuka Henryka Radwańskiego ze Strachociny i Anieli z Fryniów-Piotrowskich, córki Antoniego. Pani Halina przesłała kilka poprawek do naszego drzewa genealogicznego Radwańskich (spokrewnionych z Piotrowskimi). Sądząc z przesłanych listów mailowych (z załącznikami) pani Halina jest pasjonatką śledzenia „korzeni” rodzinnych. Robi to bardzo profesjonalnie, poszukuje informacji nie tylko w archiwach polskich, ale także zagranicznych. Ma doświadczenie w odczytywaniu i interpretacji starych dokumentów. Jak pisze „ma pewne doświadczenia w rozczytywaniu starych metryk - ma opracowaną "na papierze" genealogię całej parafii Jaćmierz od 1786 roku to jest odkąd zachowały się księgi metrykalne do mniej więcej 1945 roku.”. Poniżej skan dokumentu ślubu Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego uzyskany w parafii w mieście Toledo, w stanie Ohio, USA.


Kazimierz Piotrowski, urodzony 15.8.1887 w Strachocinie – Austria – Prowincja Galicja,
syn Błażeja i Małgorzaty Piotrowskiej, ożenił się 21.5.1914 ze Stanisławą Tutak
ur. 28.12.1896 w Głębokiem – Galicja – Austria, córka Jana i Magdaleny Tutak.
Świadkowie: Jan Krukowicz i Domicella Zając.

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Od Andrzeja Kucharskiego z Krosna, wnuka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej, otrzymaliśmy nie list, tylko długi, interesujący telefon na różne tematy, zarówno rodzinne jak i ogólniejsze, miejskie, dotyczące jego kochanego miasta Krosna. Andrzej jest bardzo zaangażowany w sprawy gospodarki miejskiej, stanu dróg (z zawodu jest inżynierem budowlanym), czystości powietrza, wyglądu miasta, stanu elewacji zabytkowych kamieniczek, itp. nie zapomina także o rodzinnej Strachocinie, którą często odwiedza. Panie Andrzeju dziękujemy za telefon.

Także bardzo ciekawy telefon mieliśmy z Górnego Śląska, dzwonił do nas Antoni Winnicki (wujek Andrzeja Kucharskiego), syn Zofii z Wołaczów-Piotrowskich. Antoni mieszka w Łaziska Górnych, mieście (ok. 20 tys, mieszkańców) położonym ok. 20 km. Na południowy zachód od Katowic. Interesował się naszą „Sztafetą pokoleń”, bardzo ją sobie ceni. Dopytywany o swoją „drogę na Śląsk” przedstawił ją, ale bardzo skrótowo. Po szkole podstawowej w Strachocinie (ukończył ją w 1957 r.) ukończył mechaniczną szkołę zawodową przy sanockim Autosanie. Jednak nie podjął pracy w fabryce autobusów, młodzieńcza fantazja poniosła go w Bieszczady. Pracował tam w firmie budowlanej. „Bieszczadzkiej” fantazji (to ciągle jeszcze były ciężkie, pionierskie, „bohaterskie” czasy w Bieszczadach) wystarczyło mu na rok, po roku pociągnął na Śląsk, typową drogą rodaków z Podkarpacia. Przyczynił się do tego starszy brat Tadeusz, który jako nauczyciel, „wylądował” na Śląsku w wyniku „nakazu pracy (dzisiaj brzmi to egzotycznie, ale tak było). Miejscem pracy była, oczywiście, kopalnia węgla kamiennego. Najpierw pracował w warsztacie na powierzchni, po kilku latach „zjechał” na dół i praktycznie pracował do emerytury. Ukończył Technikum Górnicze, z biegiem lat awansował coraz wyżej, został sztygarem. O swojej pracy górnika opowiadał z ogromną pasją, widać, że była to jego ulubiona praca, mimo pewnych problemów zdrowotnych, tak powszechnych wśród górników. Namawiany do opisania szerzej swojej „drogi życiowej” dla „Sztafety” Antoni nie powiedział zdecydowanie „nie”. Antoni był żonaty, ale żona zmarła, mieszka z synem Piotrem, córka Lucyna mieszka w Szkocji. Panie Tośku – dziękujemy.

Jak zwykle dostaliśmy ciekawe przesyłki i telefony od pana Stanisława Lisowskiego z Jasła, wnuka Małgorzaty z Giyrów-Piotrowskich. Stanisław uzupełnia nie tylko dane genealogiczne dotyczące rodu Lisowskich, ale także Radwańskich i innych strachockich rodów. Wspomina kolegów szkolnych, szusy narciarskie z Widacza, ubolewa że strachocka skocznia narciarska przy tej galopującej zmianie klimatu zapewne będzie jedynie pamiątką wspaniałej inicjatywy. Wspomina także budowę szosy asfaltowej ze Strachociny do Pakoszówki (do „dębów”, jak mawiali Strachoczanie) w latach 50-tych. Przy okazji dodaje, że nie wszystko w tych „minionych czasach” było złe, o pewnych pozytywnych sprawach warto pamiętać – to przecież nasza historia. Niezbyt pochlebnie wypowiada się na temat obecnego szkolnictwa i studiów wyższych. Może przemawia przez niego typowa w pewnym wieku gloryfikacja przeszłości, ale może ma trochę racji? Ja też należę do jego generacji, nawet jestem starszy od niego. Dziękujemy panie Stanisławie za listy i telefony, oby pan nie miał racji w sprawie skoczni.

Ciekawy (jak zawsze) telefon odebraliśmy z Sanoka od pani Stanisławy z Błaszczychów-Piotrowskich Lewickiej. Pani Stasia, córka Bronisława, obchodziła z mężem Mirosławem Lewickim 50-lecie ślubu („Złote Gody”). Była uroczysta msza u OO. Franciszkanów w Sanoku, piękne przyjęcie w lokalu obok sanockiego skansenu na Białej Górze z widokiem na San, tort, życzenia, śpiewy, prezenty. Bawiła się liczna rodzina Jubilatów, w tym ekipa sanockich (i brzozowskich) Błaszczychów. Lewiccy doczekali się trójki dzieci – Mariusza, Beaty i Marcina, i, na razie, jednego wnuka, Mikołaja. Pani Stasia opowiedziała także o swojej podróży do Stanów Zjednoczonych. Odwiedziła tam muzeum emigracji na słynnej Ellis Island. Udało jej się tam odnaleźć w wykazie imigrantów z Galicji swojego dziadka „po kądzieli”, Dobrowolskiego (mama pani Stanisławy, Genowefa Dobrowolska urodziła się w USA, była prawdziwą Amerykanką). W swoich wspomnieniach pochwaliła się też udziałem w weselu Anny Błaszczychy-Piotrowskiej (zmarłej w styczniu br.), córki Stanisława, w Strachocinie. Był to rok 1956, mała Stasia miała wtedy 7 lat, doskonale pamięta to wesele, nawet ślubną suknię panny młodej. W rozmowie poruszyła wiele spraw rodzinnych, opowiedziała o śmierci swojej starszej siostry Ani Boroń, stryja Józefa (Juniora, zmarł w 2000 r.), a także o fatalnym wypadku samochodowym swojego syna Mariusza w USA – w samochód typu van, którym podróżowali razem z żoną, uderzyła ciężkim samochodem pijana kobieta-kierowca. Zginęło troje pasażerów vana, reszta ranna, w tym żona Mariusza, Beata, bardzo ciężko. Pani Stanisławo, współczujemy i dziękujemy za telefon.

Od pani Małgorzaty Dąbrowskiej, córki Władysławy z Błaszczychów-Piotrowskich Sawczak, otrzymujemy regularnie korespondencje z Sanoka. Część otrzymanych od niej informacji zamieszczamy w innych rubrykach, tutaj odnotujemy jedynie niektóre inne. Ostatnio wzięła ona udział z nauczycielami „w stanie spoczynku” w wycieczce do Szkoły Rolniczej w Nowosielcach, wiosce sąsiadującej ze Strachociną. Nasza dzielna korespondentka była pod wrażeniem tego, co zobaczyła. Szkoła mieści się na obszarze dawnego dworu Gniewoszów. Wycieczka wysłuchała najpierw wykładów weterynarza i nauczycieli „przedmiotowców”. Po wykładach została poczęstowana obiadem, a po obiedzie było zwiedzanie szkolnych obiektów. Stajnia z końmi, dwa stawy z rybami, budynki z klasopracowniami, kryte pole rolne do zajęć praktycznych przez cały Boży rok. Na koniec budynek z maszynami rolnymi (Małgosia nie wytrzymała i zasiadła za kierownicą super-nowoczesnego traktora - WP). Budynek (ogromny) z kolektorami słonecznymi. Szkoła ma dla siebie własny prąd, a nadwyżkę sprzedaje do sieci. Inną ciekawą informacje jest ta, że Urząd Miasta w Sanoku uruchomił nad Sanem punkt widokowy "Góry Słone". Przy okazji uporządkowano brzeg Sanu i powycinano drzewa, które zasłaniały widok. Małgorzata pisze także o spotkaniu z „wilkiem morskim” z sanockiego Pobiedna, Antonim Szorku, elektryku okrętowym I klasy. Ukończył on Wyższą Szkołę Morska w Gdyni w 1971 r. W ciągu swojej pracy na statkach polskich i obcej bandery zjeździł cały świat. O swojej pracy na morzu potrafi kapitalnie opowiadać. Pani Małgorzato, bardzo dziękujemy za ciekawe korespondencje, liczymy na dalsze.

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Nebesiowie - rodzina „nie z tej ziemi”

W części „stowarzyszeniowej” „Sztafety” pisaliśmy o spotkaniu „sanockich” Błaszczychów u Róży i Jana Nebesiów w Sanoku-Olchowcach. Wcześniej z Sanoka otrzymaliśmy sympatyczny artykuł o rodzinie gospodarzy zamieszczony kilka lat temu w „Tygodniku Sanockim”. Poniżej ciekawsze fragmenty tego artykułu i nie tylko.

Róża i Janek Nebesiowie. Znajomi mówią o nich, że są rodziną „nie z tej ziemi”. Nigdy za niczym nie gonili, nie robili kariery, nie dorabiali się. Przejawiają niewzruszony spokój wobec pędzącej rzeczywistości. Pasjonuje ich przyroda, sztuka, historia. Fotografują. Kochają podróże i piesze wędrówki po okolicy. Jeśli nie wiecie gdzie znaleźć najsłodsze poziomki w Bieszczadach, w którym roku wybudowano Operę Lwowską, czy z trzylatkiem można pójść w Tatry, zapytajcie Nebesiów.

Jan to syn Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich i Józefa Nebesio, Sanoczanina. Ojciec Jana, Józef posiadał zakład fryzjerski na Posadzie, stać go było na kupno roweru i wyjazdy do Lwowa. Dziadek Jana („po kądzieli”), Józef Piotrowski, urodził się w Strachocinie, był bratankiem Błażeja, przodka Błaszczychów-Piotrowskich. Wziął udział w I wojnie światowej, ze względu na wiek (36 lat) służył w 18 Pułku Piechoty Pospolitego Ruszenia w Sanoku. W maju 1917 r. dostał się do niewoli rosyjskiej (Lista strat z 22.05.1917 r.), według informacji armii austriackiej przebywał w szpitalu w Jarosławiu nad górną Wołgą. Szczęśliwie przetrwał rewolucję w Rosji i wrócił do Sanoka (poniżej kopia informacji).

Róża to córka kapitana Wojska Polskiego Piotra Ławrynowicza, pochodzącego z Wileńszczyzny, który zakochał się w pięknej Helenie z Olchowiec, spadkobierczyni solidnego, jedynego murowanego domu w Olchowcach, obok koszar. Po niej dom odziedziczyła Róża. Właśnie w tym domu odbyło się wspomniane na wstępie spotkanie rodzinne „sanockich” Błaszczychów. Budynek, zbudowany przez ojca Heleny w 1914 r., przez wiele lat zajęty był przez wojsko, kwaterujące w Olchowcach. Z tego okresu pochodzą malowidła na ścianach wykonane przez znanego sanockiego malarza, Władysława Lisowskiego, autora polichromii nie tylko w sanockim kościele OO. Franciszkanów, jak pisze autorka artykułu, ale także w kościele parafialnym w Strachocinie.

Róża osobiście znała arcybiskupa Karola Wojtyłę, późniejszego papieża Jana Pawła II. Spotykała go podczas swoich wizyt u ciotki w Krakowie, przełożonej generalnej zakonu Sercanek, u których często arcybiskup gościł. Z Janem pobrali się krótko po wyborze arcybiskupa na papieża. W trzytygodniową podróż poślubną wybrali się więc do Włoch, do „Ojca Świętego”. Kosztowało ich to fortunę, ówczesną równowartość „malucha” (Fiata 126p). Ale nie żałują tego, audiencji na Placu św. Piotra, żartującego z Polakami papieża, idącego pieszo wzdłuż barierek, nigdy nie zapomną, a błogosławieństwo Jana Pawła II jest fundamentem ich małżeństwa.

Nebesiowie od początku małżeństwa wykorzystywali każdą wolną chwilę na spacery, wędrówki, zwiedzanie. Pieszo albo rowerem. Kiedy przyszła na świat pierwsza córka, Marzena, zainstalowali przy rowerze wiklinowy koszyk dla niemowlaka. W taki sam sposób poznawały świat jej dwie młodsze siostry, Marcelina i Ewa. – Te koszyki dla dzieci to już taka tradycja rodzinna. Mój tata od najmłodszych lat zabierał nas z bratem na wycieczki rowerowe – zauważa Róża. Nigdy nie dorobili się samochodu. Jeździli całą piątką, autobusem lub pociągiem. W Bieszczady, Karkonosze, w Tatry, do Gdańska. Nieraz wstawali w środku nocy, aby zdążyć na pierwszy kurs, wracali ostatnim. – Ewa, kiedy miała trzy lata, weszła z nami na Suchy Wierch Kondracki w Tatrach (1890 m n.p.m.). Nawet nie musieliśmy jej nieść, tak była przyzwyczajona do chodzenia – wspominają Nebesiowie.

Zainteresowanie światem Róża zawdzięcza głównie ojcu, który kochał przyrodę i obcowanie z naturą. Swoim wnuczkom powtarzał, że człowiek powinien mieć jakieś hobby, choćby kolekcjonowanie … odchodów dzikich zwierząt. – Odchodów nie zbieramy, ale znamy się na tropach – śmieje się Róża. Nieraz wstawali w środku nocy, aby zidentyfikować dziwne głosy zwierzęce, mierzyli linijką ślady, uganiali się z młotkiem po Rabiańskim Potoku w Bieszczadach w poszukiwaniu realgaru, czyli minerału z rodziny siarczków. Wiedzą gdzie rosną najsłodsze poziomki i robią soki z leśnych malin. Kiedyś dziewczęta w poszukiwaniu jelenich poroży dotarły aż na… Słowację. Innym razem, wędrując po pagórkach Pogórza Przemyskiego, doszli do Kotowa, wioseczki po PGR, gdzie ludzie żyją w kompletnym odcięciu od cywilizacji: bez autobusu, sklepu i zasięgu telefonii komórkowej. – Zaciekawieni mieszkańcy, razem z sołtysem, wyszli nam naprzeciw. Dowiedzieliśmy się od nich, że kiedyś była tam żupa solna i huta szkła – relacjonuje Róża.

Nebesiowie uwielbiają szukać śladów przeszłości. Miejsc po nieistniejących już cerkwiach, zagubionych w lesie kapliczek, cmentarzy cholerycznych, źródeł solankowych. W Hoczwi na przykład szukali pozostałości po zamku Fredrów. – Pochodzące z niego płytki ma w swoich zbiorach znany bieszczadzki artysta Zdzisław Pękalski – opowiada Róża, której konikiem są także dzieje okolicznych dworów i genealogie rodów szlacheckich. No i łacina. Nie na darmo jej ojciec przezywany był w gimnazjum „Łacina”. – Nie wiesz jak wygląda pszeniec, Melamprymum? – dziwi się Róża. Ich córki, obudzone w środku nocy, są wstanie powiedzieć, jak brzmi łacińska nazwa myszołowa albo róży alpejskiej.

Śladów przeszłości szukali Nebesiowie także na Kresach, biorąc udział w pionierskich wyprawach na Ukrainę, organizowanych kilkanaście lat temu przez PTTK. Do rodzinnej legendy przejdą opowiadania o Marzenie śpiącej na balkonie w Buczaczu i nocleg na stołach w jakieś świetlicy. – Kresy, skąd pochodził ojciec, zawsze były u nas świętością – mówi Róża Rodzina namiętnie fotografuje. W domu mają kilkadziesiąt albumów, nie licząc setek zdjęć zarchiwizowanych w komputerze. A już czymś absolutnie unikatowym są sesje fotograficzne, podczas których uwieczniają tzw. żywe obrazy. – Rozrywki takie były popularne w XIX i XX wieku. A teraz, współcześnie, w Sanoku, u Nebesiów! Dziewczęta, albo i cała rodzina, odtwarzały jakiś obraz z albumu z reprodukcjami. Przygotowywali stroje, rekwizyty, scenerię. Brały w tym udział nie tylko dzieci, ale też dorośli – opowiada Joanna Banach, koleżanka od lat szkolnych.

Osobna historia to działalność patriotyczna Jana Nebesio. Był współtwórcą „Solidarności” w Autosanie i reaktywował związek pod koniec lat 80-tych. W stanie wojennym kolportował „bibułę” i pomagał w założeniu nielegalnej drukarni. Dom Nebesiów był pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa. Jan siedział w areszcie dwa miesiące; otrzymał wyrok skazujący za działalność antypaństwową. Do upadku „komuny” uczestniczył w organizacji obchodów 3 Maja i 11 Listopada. Później związał się ze związkiem „Sierpień 80”. Za swoją działalność otrzymał wiele odznaczeń, m.in. Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski, przyznany przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Zasłużony dla Regionu Podkarpacie NSZZ Solidarność i Krzyż Solidarności Walczącej. Wręczył go legendarny Kornel Morawiecki, którego Nebesiowie gościli u siebie w Sanoku.

Jak pisze autorka artykułu, Nebesiowie mają świadomość, że są trochę „nie z tego świata”, że mogą irytować. Czasem im z tym ciężko. Z drugiej strony nie potrafią inaczej żyć. Jak mówi Róża, ich całe życie jest pogonią za zielonym promieniem. O tym rzadkim zjawisku atmosferycznym, zielonym błysku, który można zobaczyć podczas wschodu lub zachodu słońca, przeczytała kiedyś w książce Juliusza Verne’a. – Tego „promienia” poszukujemy ustawicznie, chodząc samotnie, z zaprzyjaźniona grupą albo z PTTK. W pogodę i niepogodę, łapiąc wiatr we włosy albo odpoczywając w cudownych miejscach, jak po krzyżem w Przysłupiu, na którym wyryto fragment wiersza Wincentego Pola: „Choćby Tobą, Chryste Panie, pogardziły obce ludy, to na polskim zawsze łanie, chłop Ci skłoni się jak wprzódy - mówi Róża. Nigdy wcześniej nie słyszałam tak długiej przemowy w Jej wykonaniu.

Autorką artykułu w „Tygodniku Sanockim” była Jolanta Ziobro

 

2. Folder 650-lecie Strachociny

Folder został wydany w 2019 roku z okazji obchodów 650-tej rocznicy wydania przez króla Kazimierza III (Wielkiego) aktu lokacyjnego dla wsi Święcice nad Rusawą, obecnie noszącej nazwę Strachocina.
Jest on w pewnym sensie skróconą wersją przygotowanej na Jubileusz, bardzo ciekawej, wystawy zaprezentowanej w szkole podczas uroczystości jubileuszowej. Na okładce umieszczono postać Św. Andrzeja Boboli, najsłynniejszego strachockiego Rodaka (widok świętego na podstawie pomnika, znajdującego się obok strachockiego kościoła). W tle widok na Strachocinę z lotu ptaka (drona). Teksty do folderu napisali: ks. Józef Niżnik, Elżbieta Dobosz, Anna Wójtowicz i Tomasz Adamiak. Redakcją zajęły się: Elżbieta Dobosz i Joanna Wójtowicz-Cięciwa.

Na kolejnych stronach pokazano skany strony folderu z krótkimi komentarzami może pomogą one w odbiorze, szczególnie wersji drukowanej biuletynu (w wersji elektronicznej można powiększyć poszczególne strony.

Strony 2 i 3:
Strony te zawierają bardzo skrótową historię Strachociny, przy czym strona 2-ga obejmuje blisko 500 lat. Katastrofie XVII wieku, która oznaczała praktycznie budowę wsi od podstaw, poświęcono jedno krótkie zdanie. A warto podkreślić, że właśnie to wydarzenie wywarło ogromny wpływ na współczesną Strachocinę, wioskę wyjątkową na tle bliższych i dalszych sąsiadów, mającą do niedawnych czasów swoją specyficzną gwarę (dialekt?), obyczaje, etos, stosunek do spraw religii, do pracy i obowiązku, do polskości i patriotyzmu, do pojęcia honoru. Tę część folderu ozdobiono zdjęciami dobranymi chyba nieprzypadkowo, bojowym czekanem z zamierzchłych czasów, dla Strachociny prehistorycznych, dworem szlacheckim, a raczej dworkiem, i współczesnym Domem Kultury.

Strony 4 i 5:
Stronę 4-tą poświęcono współczesnej Strachocinie wymieniając wszystkie instytucje, zespoły, przedsięwzięcia i inicjatywy mieszkańców. Stosunkowo dużo miejsca poświęcono Regionalnej Izbie Pamięci, której założycielem i późniejszym kustoszem był Stanisław Berbeć-Piotrowski. Pan Stanisław włożył wiele pracy (i pieniędzy!) w swoje dzieło, tylko jego wytrwałość i upór spowodowały, że Izba powstała i ciągle się rozwija. Warto przypomnieć, że Stanisław to nie tylko wspaniały „muzealnik”, to także prawdziwy pasjonat historii Strachociny, jest autorem kilku książek, m.in. „W Służbie Narodu” o strachockiej OSP oraz „Wspomnienia” z okresu wojennego. Jest także współautorem blisko 1000-stronicowego opracowania „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej” i autorem cyklicznie zamieszczanej w naszej „Sztafecie pokoleń” „Mojej kroniki”.

Strony 6 i 7:
Strona 6-ta, tak jak i 5-ta została poświęcona strachockiej parafii, tak ważnej dla mieszkańców Strachociny. Zarówno jej historii jak i czasom współczesnym. Samo powstanie parafii w Strachocinie jest zagadkowe. Obszar lokowanej wsi nie był zbyt duży (50 łanów, dzisiaj to ok. 900 hektarów), niedaleko był stołeczny Sanok a jeszcze bliżej miasteczka Zarszyn i Jaćmierz. Dlaczego Fryderyk z Miśni (Jacimirski), dzierżawca królewskich Kostarowiec, ufundował kościół w obcej sobie wsi? Bardziej można zrozumieć Pakosza – ten pewno nie chciał mieć w swojej wsi (była jego prywatną własnością) plebana, z którym mógłby mieć w przyszłości kłopoty. Może tajemnica tkwi w pierwotnej nazwie Strachociny – Święcice, kojarzące się ze świętym miejscem.

Strony 8 i 9:
Stronę 8-mą tak jak i poprzednią, 7-mą, poświęcono Św. Andrzejowi Boboli, najsłynniejszemu Strachoczaninowi, jednemu z patronów Polski, i jego kultowi w Strachocinie. Tu należy podkreślić ogromne zasługi obecnego strachockiego proboszcza, ks. prałata Józefa Niżnika. To jego zasługą jest to, że „Strachocina stała się sławna” jak to powiedziała swoim wnukom Babcia z przedstawienia prezentowanego podczas uroczystości jubileuszowych w szkole. Przez dekady (jeśli nie wieki) uważano, że św. Andrzej Bobola nie ma nic wspólnego ze Strachociną. Ród Bobolów był możny, miał wiele majątków po całej Małopolsce. Oczywiście, były i wcześniej niejasne podejrzenia, że Andrzej urodził się w Strachocinie, ale dopiero ks. prałat Józef Niżnik „jednoznacznie” to udowodnił.

Strony 10 i 11:
Strony 10-ta, tak jak poprzednia, 9-ta, została poświęcona Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rycerstwa Niepokalanej. I znowu łączy się z tym osoba ks. proboszcza Józefa Niżnika. To on stoi za ogromnym sukcesem jakim jest to Zgromadzenie i jego działalność w Strachocinie. To ks. Józef organizował i wzywał do pracy brygady wolontariuszy ze wsi wywołując: w poniedziałek przychodzi do pracy brygada Kazimierza Radwańskiego, we wtorek brygada Stanisława Piotrowskiego, itd. A mury japońskiego klasztoru, przychodni zdrowia i Domu Pielgrzyma rosły, z materiałów finansowanych z Japonii. Budowa tego wszystkiego wymagała ogromnej, energii, ofiarności i wiary w ukończenie dzieła.

Strony 12 i 13:
Strony 12-ta i 13-ta, tak jak poprzednia, 11-ta, zostały poświęcone ważnym instytucjom życia społecznego Strachociny – szkole, Ochotniczej Straży Pożarnej i Kołu Gospodyń Wiejskich. W opisie szkoły omówiono poprzednie, nieistniejące już budynki szkolne, w tym ten, z 1913 r., w którym uczył się piszący te słowa. Katastrofa tego budynku w 1992 roku przyczyniła się do tego, że Strachocina doczekała się naprawdę wspaniałej, obecnej siedziby szkoły. Na stronie 12-tej zamieszczono historyczne zdjęcie OSP - wśród strażaków są także Piotrowscy. Na stronie 13-tej z kolei, na zdjęciu kobiet z KGW w pięknych, regionalnych strojach, na pierwszym planie (w czerwonej bluzce) siedzi Marta z Radwańskich Berbeć-Piotrowska, ówcześnie „szefowa” Koła.

Strony 14 i 15:
Całą stronę 14-tą autorzy folderu poświęcili rodowi Piotrowskich. Ale warto podkreślić, że w Strachocinie jest wiele innych rodów, które zasługują także na takie wyróżnienie – Błażejowscy (w tym Cecuła-Błażejowscy), Dąbrowscy, Galantowie, Klimkowscy, Kucharscy, Lewiccy, Lisowscy, Michalscy, Mieleccy, Szymańscy, Winniccy, Wojtowicze, czy Radwańscy, najliczniejsi we wsi, oraz wiele innych rodów tu nie wymienionych. To właśnie przedstawiciele tych rodów (przodkowie wielu z nich przywędrowali w XVII wieku z terenów dzisiejszej Ukrainy po katastrofie, która miała tam miejsce) przyczynili się do powstania w XVII wieku takiej Strachociny, z której byliśmy i ciągle jesteśmy dumni.

Strony 16 i 17:
Strony te zostały poświęcone Kopalni Strachocina, przez wiele dekad XX wieku miejscu pracy większości Strachoczan, instytucji, która „żywiła” i organizowała życie mieszkańców wsi. Trochę to przypominało miasta górnicze na Śląsku. Kopalnia była niczym rodzina, syrena kopalniana odmierzała czas nie tylko pracownikom kopalni, ale także gospodyniom w domach, żniwiarzom i oraczom na polach. Szczególnie lewobrzeżnej części wsi. Dzieci spędzały wakacje na półkoloniach finansowanych przez Kopalnię. Strachoccy „górnicy” świętowali „barburkę”, w kościele noszono chorągiew ze św. Barbarą. Strachocka kopalnia dostarczała tylko gazu (bardzo wysokiej jakości), nie dowiercono się nigdy do ropy, mimo że kilkakrotnie takie nadzieje były.

Strony 18 i 19:
Strona 18 poświęcona jest spółce GAZ-SYSTEM, która związana jest z „dzieckiem” dawnej Kopalni Strachocina – Podziemnym Magazynem Gazu. Magazyn powstał na „gruzach” Kopalni. Okazało się, że złoże doskonałego, wysoko-metanowego gazu w Strachocinie jest niezbyt duże i po kilku dekadach intensywnej eksploatacji zostało opróżnione. Miało ono tę zaletę, że było bardzo szczelne i stąd posłużyło jako pierwszy, najstarszy i najszczelniejszy podziemny zbiornik gazu w Polsce. Aktualnie buduje się w Strachocinie ważny węzeł gazowy i Tłocznię Gazu. Wszystko to stanie na polach gospodarstw, m.in. należących kiedyś do Berbeciów-Piotrowskich i Błaszczychów-Piotrowskich. Powstanie tam także siedziba terenowej jednostki GAZ-SYSTEMU, co może dać pracę Strachoczanom.

Strona 20, ostatnia:
Ostatnią stronę folderu poświęcono drużynie piłkarskiej LKS „Górnik” Strachocina. Początki piłki nożnej sięgają w Strachocinie czasów przedwojennych, ale zorganizowana drużyna LKS powstała w 1946 r., przemianowana później na LZS. Grali w niej tacy zawodnicy jak: Stanisław Klimkowski, sołtys, Józef Winnicki, Stefan Kucharski, Józef Szymański, bracia Stanisław i Józef Piotrowscy „spod Mogiły”, Stanisław Pucz, Józef „Błażejowski”-Piotrowski, bracia Władysław i Kazimierz Bańkowscy (ich młodszy brat Edward był później twórcą „potęgi” strachockiej piłki), Tadeusz Woźniak „Fukar”, Aleksander Cecuła, Bolesław Woźniak, Stanisław Radwański „z młaki” (największa gwiazda piłkarska), Kazimierz Radwański „od Franeczka”, Józef Lewicki, Stanisław Galant, Władysław Pisula i wielu innych. Osobiście oglądałem ich mecze w latach 50-tych.

Władysław Błaszczycha-Piotrowski

 

 

3. Strachockie rody – Radwańscy

W poprzednim numerze zamieściliśmy ogólne informacje o Radwańskich w Strachocinie i przedstawiliśmy linię Kazimierza Radwańskiego z domu nr 1, stojącego w pobliżu źródeł Potoku Różowego na zboczu Widacza. Teraz wędrujemy w dół wsi, z biegiem Potoku.

Linia Macieja Radwańskiego (domy nr 11 i 12)

Kolejną linią genealogiczną Radwańskich, wędrując z biegiem Potoku Różowego, jest linia Macieja Radwańskiego z domu noszącego później nr 11 lub z domu nr 12. Maciej Radwański zmarł 23 lutego 1770 r. dość młodo, w wieku 43 lat. Został pochowany wewnątrz kościoła, tak jak inni „szlachetni” (nobiles). Nie wiemy jakie pokrewieństwo łączyło Macieja z najstarszym znanym nam z imienia Radwańskim w Strachocinie, Sebastianem, urodzonym w 1680 roku, zmarłym 6 marca 1760 r. Może tylko przypuszczać, że był jego synem.
Maciej prawdopodobnie gospodarował na dużym gospodarstwie o powierzchni ok. 35 hektarów. Wynika to z majątków jego synów (domy nr 11 i 12), których gospodarstwa są w austriackim wykazie podatkowym, ale nie musi tak być, synowie mogli powiększyć swoje majątki otrzymane od ojca o wiana żon.

Maciej był dwukrotnie żonaty.
Z pierwszą żoną Katarzyną (nie znamy jej nazwiska panieńskiego, Księga Chrztów nie podaje go) doczekał się dwóch synów, Macieja (ur. 25.02.1753 r.) i Franciszka (ur. 6.10.1755 r.). Warto zaznaczyć, że rodzicami chrzestnymi obydwu synów byli „szlachetnie urodzeni” (generosus) Franciszek Wąsowicz (dla Macieja) i Urbański (dla Franciszka). Matką chrzestną obydwu chłopców była generosa Franciszka Giebułtowska (małżonka Franciszka Giebułtowskiego, dzierżawcy królewskiej wsi Strachociny, miecznika sanockiego).

Po śmierci Katarzyny Maciej ożenił się dość szybko z Agnieszką (też nie znamy jej nazwiska rodowego).
Z Agnieszką doczekał się trójki synów: Andrzeja (ur. 22.11.1757 r.), Adama Jana (23.12.1759 r.) i Szymona (ur. 24.10.1762 r.). Rodzicami chrzestnymi Adama Jana byli generosus Gniewosz (krewniak Giebułtowskich) i generosa Franciszka Giebułtowska. Ale już Szymona do chrztu „trzymali” tylko Józef Woytowicz i Katarzyna Piotrowska. Co prawda, może to świadczyć o wysokiej pozycji Woytowiczów i Piotrowskich w wiejskiej społeczności, ale może stosunki Macieja z „możnymi” uległy okresowemu ochłodzeniu.

Maciej zmarł osiem lat po narodzinach Szymona.
Gospodarstwo podzielili pomiędzy siebie dwaj jego synowie: Franciszek i Andrzej.
O losach dwóch innych synów: Macieja i Szymona, nie zachowały się żadne informacje.
Kolejny syn Macieja, Adam Jan, zamieszkał w gospodarstwie w dolnym końcu wsi, zapewne na gruntach uzyskanych od Giebułtowskich. Być może zostały one zakupione, ale nie bez znaczenia były dobre stosunki Radwańskich z dworem Giebułtowskich, na co wskazują rodzice chrzestni synów Macieja. Dom Adama Jana otrzymał numer 85.

Syn Macieja i Katarzyny, Franciszek, ożenił się z Marianną Cecułą (ur. 2.02.1757 r.), córką Jakuba i Katarzyny. Ślub odbył się 29 stycznia 1776 r. Świadkami byli Józef Wroblowski (organista) i Jakub Radwański oraz „liczni obecni uczestnicy uroczystości ślubnej”. Z Marianną Franciszek doczekał się trojga dzieci: Michała Krzysztofa (ur. 13.09.1776 r.), Tomasza (ur. 28.12.1779 r.) i Konstancji (ur. 18.01.1789 r.). Chrzestną Tomasza była Katarzyna Piotrowska.
Franciszek jest w austriackim wykazie podatkowym zamieszczony jako gospodarz w domu nr 11. Jego gospodarstwo miało powierzchnię ok. 16 hektarów. Było położone w górnej części Strachociny, w okolicach dzisiejszego stadionu sportowego Górnika. Oprócz rolnictwa Franciszek parał się także kowalstwem.

Nic nie wiemy o losach starszego syna Franciszka, Michała Krzysztofa oraz córki Konstancji.
Syn Franciszka, Tomasz, ożenił się z Marianną Świcznikówną. Nic bliżej nie wiemy o niej. Pewne jest tylko to, że pochodziła spoza Strachociny. Nic poza tym.
Z Marianną Tomasz doczekał się trójki dzieci: Józefa (ur. 19.03.1804 r.), Marianny (ur. 24.03.1807 r.) i Wincentego Wojciecha (ur. 5.04.1812 r.).

O losach syna Tomasza, Wincentego Wojciecha, nie mamy żadnych informacji.
Córka Tomasza, Marianna, wyszła za mąż za Sebastiana Daszyka (ur. 4.01.1797 r.), syna Andrzeja i Pelagii. Urodziła czworo dzieci: Pawła, Justynę, Antoniego i Wojciecha. Po śmierci Sebastiana Marianna wyszła powtórnie za mąż, za Adama Kwolka (ur. 24.12.1809 r.), syna Pawła i Franciszki z Radwańskich. Z Adamem Marianna urodziła jeszcze czworo dzieci: Walentego, Elżbietę, Brygidę i Marcina. Mąż Adam Kwolek zmarł 23.10.1883 r.

Starszy syn Tomasza, Józef, ożenił się z Magdaleną Radwańską (ur. 29.05.1797 r.), córką Andrzeja i Agnieszki Galant.
Magdalena urodziła sześcioro dzieci: Jana (ur. 25.12.1825 r.), Kazimierza (ur. 8.03.1824 r.), Grzegorza (ur. 10.03.1828 r.), Franciszkę (ur. 5.03.1831 r.), Jakuba (ur. 20.07.1833 r.) i Wiktorię (ur. 20.12.1839 r.). Niestety, trójka najmłodszych dzieci nie miała szczęścia do losu, Franciszka zmarła jako 10-letnia dziewczynka, Jakub jako siedmiolatek a Wiktoria jako półtoraroczne niemowlę. Bardzo prawdopodobne, że te śmierci to skutek choroby zakaźnej, bo cała trójka umarła w 1841 roku. O losach najstarszego syna Józefa, Kazimierza nic nie wiemy.

Syn Józefa, Jan, ożenił się z Marianną Mogilaną, córką Stanisława i Marianny Woytowicz. Marianna urodziła córkę Katarzynę (ur. 7.02.1863 r.) i krótko potem zmarła (może przy porodzie?). Jan ożenił się drugi raz z Dorotą Galant (ur. 1.02.1838 r.), córką Agnieszki i ojca „nieznanego”. Wygląda to nietypowo, ale w XIX wieku nieślubne dzieci nie były w Strachocinie czymś nadzwyczajnym, a dla bogatego Radwańskiego (a takim był Franciszek) nie było problemem majątkowy (aspekt majątkowy był bardzo ważny w zawieraniu małżeństw). Dorota urodziła sześcioro dzieci: Ludwikę (ur. 13.10.1864 r.), Józefę (ur. 6.10.1867 r.), Wojciecha (ur. 14.08.1869 r.), Walerię (ur. 15.11.1872 r.), Mariannę (ur. 22.10.1874 r.) i Piotrę Celestynę (ur. 9.10.1979 r.). Mała Waleria zmarła jako półtoramiesięczne niemowlę (28.12.1872 r.). Córka Jana, Józefa, wyszła za mąż w Łańcucie za Pacułę (ślub 1 kwietnia 1951 r.), zmarła 1 kwietnia 1951 r. O pozostałych dzieciach Jana nie mamy żadnych informacji.

Kolejny syn Józefa, Grzegorz, ożenił się z Zuzanną Radwańską (ur. 5.08.1828 r.), córką Józefa Jana i Agnieszki Boczar. Zuzanna urodziła dwie córki: Marcjannę (ur. 9.10.1852 r.) i Antoninę (ur. 13.10.1855 r.) i krótko potem zmarła. Grzegorz ożenił się powtórnie, z Antoniną Szmyt (ur. 2.06.1836 r.), córką Wojciecha i Zofii z Radwańskich. Antonina urodziła sześcioro dzieci: Mariannę (ur. 1.09.1857 r.), Magdalenę (ur. 1.20.1860 r.), Katarzynę (ur. 27.09.1862 r.), Józefa (ur. 22.10.1866 r.), Katarzynę ponownie (ur. 22.08.1869 r.) i Marcela (ur. 12.07.1873 r.). Pierwsza Katarzyna zmarła jako sześcioletnia dziewczynka (zm. 16.09.1868 r.), rodzice nadali jej imię kolejne siostrzyczce. Grzegorz zmarł 15.02.1907 r., Antonina niedługo później, 19.01.1908 r.

O dzieciach Grzegorza, Magdalenie, Katarzynie (drugiej) i Marcelu nie mamy żadnych informacji. Najstarsza córka Grzegorza, Marcjanna, wyszła za mąż za Kacpra Kwolka (ur. 1.01.1851 r.), syna Andrzeja i Katarzyny Radwańskiej. Marcjanna urodziła dwie córki: Wiktorię i Mariannę. Kacper zmarł 18.02.1900 r., Marcjanna zmarła 29.11.1921 r.

Młodsza córka Grzegorza, Antonina, wyszła za mąż za Antoniego Lisowskiego (ur. 6.06.1827 r.), syna Andrzeja i Konstancji Dębowicz. Była drugą żoną Antoniego (pierwszą była Jadwiga Mielecka). Antonia urodziła syna Michała.

Kolejna córka Grzegorza, Marianna, wyszła za mąż za Jana Winnickiego (ur. 6.06.1850 r.), syna Wojciecha i Heleny Cecuła. Jan i Marianna doczekali się sześciorga dzieci: Cecylii, Piotra, Franciszka, Józefa, Bernarda i Małgorzaty. Syn Marianny, Józef Winnicki, został księdzem, był proboszczem polskiej parafii w Buffalo w USA, prałatem, działaczem polonijnym, pochowany jest na cmentarzu w Strachocinie, w grobowcu rodzinnym Winnickich, ma także tablicę pamiątkową w strachockim kościele jako dobroczyńca kościoła, ufundował m.in. dzwony dla kościoła. Syn Marianny, Bernard, ożenił się z Franciszką Piotrowską „z Kowalówki”, ich syn Józef Winnicki, ksiądz prałat, wieloletni proboszcz parafii w Zagórzu koło Sanoka, bardzo zasłużony dla Zagórza, został uhonorowany nazwą ulicy w mieście – ulica im. ks. Józefa Winnickiego.

Syn Grzegorza, Józef, ożenił się z Franciszką Galant (ur. 5.01.1876 r.), córką Wincentego i Magdaleny z Kaczmarskich. Józef i Franciszka doczekali się pięciorga dzieci: Stanisławy (ur. 1.04.1901 r.), Grzegorza (ur. 5.02.1911 r.), Ludwika (ur. 14.10.1913 r.), Władysława (ur. 11.12.1915 r.) i Julianny (ur. 10.04.1923 r.).

Starsza córka Józefa, Stanisława, wyszła za mąż za Andrzeja Brodzika. Andrzej pochodził spoza Strachociny. Ślub ich odbył się 19.02.1924 r.

Młodsza córka Józefa, Julianna, wyszła za mąż za Józefa „Kozłowskiego”-Piotrowskiego (ur. 9.12.1912 r.), syn Jana i Małgorzaty Romerowicz. Julianna urodziła siedmioro dzieci: Tadeusza, Czesława, Danutę, Aleksandra, Rozalię, Dorotę i Barbarę. O losach synów Józefa i Franciszki nie mamy żadnych informacji.

Młodszy syn Macieja, Andrzej, ożenił się z Agnieszką Daszyk (ur. 24.01.1767 r.), córką Józefa i Agnieszki Rymarowicz.
Nazwisko Daszyk to prawdopodobnie przydomek jednej z gałęzi Woytowiczów, który z czasem stał się jednym ze strachockich nazwisk. Przy zapisie chrztu starszej siostry Agnieszki, Rozalii wpisano nazwisko ojca jako „Daszyk als Woytowicz”.
Z kolei nazwisko Rymarowicz to późniejsze nazwisko Romerowicz. Zmiana jest „zasługą” prowadzących „Księgi Metrykalne” księży.
Matką chrzestną Agnieszki była Katarzyna Piotrowska, żona Michała Piotrowskiego. Agnieszka urodziła siedmioro dzieci: Mariannę Konstancję (ur. 16.02.1787 r.), Katarzynę (ur. 24.09.1789 r.), Zofię (ur. 7.08.1793 r.), Franciszkę (ur. 3.03.1796 r.), Michała (ur. 13.09.1798 r.), Magdalenę (ur. 15.03.1801 r.) i Jana (ur. 10.06.1804 r.). Andrzej jest w austriackim wykazie podatkowym gospodarzem w domu nr 12. Jego gospodarstwo miało ok. 19 hektarów, było jednym z największych we wsi, większym niż gospodarstwo brata Franciszka. Być może w spadku po ojcu dostał tyle ziemi co brat, ale żona wniosła mu większy posag – Daszykowie – Woytowicze byli bogatymi gospodarzami.

Najstarsza córka Andrzeja wyszła za mąż za Sebastiana Mieleckiego (ur. 8.01.1772 r.), syna Wawrzyńca i Anny.
Rodzina Mieleckich w Strachocinie to najbardziej tajemnicza sprawa. Mieleccy to jeden z najznamienitszych rodów szlacheckich w Polsce, herbu Gryf, pokrewni Branickim. Z tego rodu pochodzili kasztelanowie, wojewodowie, hetman wielki koronny. Czyżby strachoccy Mieleccy to jakaś podupadła gałąź prawie magnackiego rodu?
Zamieszkiwali dom, który otrzymał od władz austriackich nr 39. Tego domu i gospodarstwa nie ma na austriackim wykazie podatkowym, podobnie jak domu nr 20, należącego do Radwańskich. Czyżby to był, podobnie jak w przypadku domu nr 20, ślad samodzielnej arendy cząstkowej Mieleckich w Strachocinie jeszcze z czasów I Rzeczpospolitej?
Marianna urodziła prawdopodobnie ośmioro dzieci: Agnieszkę, Mariannę, Szymona, Teresę, Jakuba, Magdalenę, Bartłomieja i Franciszkę. Część z tych dzieci urodziła się w domu Radwańskich nr 12, być może Mieleccy początkowo zamieszkali w domu ojca Andrzeja.

Młodsza córka Andrzeja, Zofia, wyszła za mąż za Franciszka Jana Piotrowskiego (używał drugiego imienia Jan), ur. 7.10.1779 r., syna Andrzeja i Katarzyny Romerowicz. Zofia była drugą żoną Franciszka Jana. Zofia urodziła ośmioro dzieci: Wincentego, Brygidę, Andrzeja, Franciszka, Sebastiana, Juliannę Joannę, Justynę i Benedykta. Najstarszy syn, Wincenty, dał początek tej gałęzi Piotrowskich, która nosiła przydomek „spod Stawiska”.

Kolejna córka Andrzeja, Franciszka, wyszła za mąż za Wojciecha Adamiaka (ur. ok. 1782 r.), syna Michała i Agnieszki.
Adamiakowie zapewne nazywali się pierwotnie Adamscy. W Księdze Metrykalnej zapoczątkowanej w 1753 roku prawdopodobnie można obserwować końcowy etap zmiany nazwiska Adamski na Adamiak. Obok siebie występują Adamscy i Adamiaki. Mąż Franciszki to już Adamiak. Franciszka była drugą żoną Wojciecha. Urodziła sześcioro dzieci: Katarzynę, Floriana, Jana, Marię, Łucję i ponownie Jana. Wojciech był gospodarzem w gospodarstwie i domu nr 66, na dole wsi. W austriackim wykazie podatkowym widnieje jeszcze jego ojciec Michał (dom nr 66).

Młodszy syn Andrzeja, Jan, ożenił się z Agnieszką Pączek (ur. 1.01.1819 r.), córką Wojciecha i Katarzyny Cecuły. Jeszcze dziadek Agnieszki, Andrzej, nosi w Księdze Metrykalnej nazwisko Pączkiewicz, a pradziadek Wojciech nazwisko Pączkowski. Te zmiany nazwiska to „zasługa” księży prowadzących zapisy w Księgach (i chyba rodziców chrzestnych dzieci). Agnieszka urodziła pięcioro dzieci: Franciszka (ur. 7.10.1842 r.), Macieja Mateusza (ur. 22.02.1846 r.), Monikę (ur. 2.05.1850 r.), ponownie Franciszka (ur. 22.10.1854 r.) i Aleksandra (ur. 7.07.1863 r.). Niestety, Pierworodny Franciszek zmarł jako niespełna dwuletnie dziecko 29.07.1844 r., a najmłodszy syn, Aleksander zmarł w wieku 6 lat 11.10.1869 r. Dzieci Andrzeja rodziły się w domu Radwańskich nr 12. Żona Jana, Agnieszka, zmarła w wieku 64 lat, 3 maja 1883 r.

Córka Jana, Monika, wyszła za mąż za Bartłomieja Dąbrowskiego (ur. 11.08.1847 r.), syna Walentego i Marii z Sitków (primo voto Radwańską), strachockiego rodaka. Monika urodziła ośmioro dzieci: Katarzynę, Franciszka, Tomasza, Łucję, Mariannę, Emilię, Józefa, Wiktorię.

Syn Jana, Maciej Mateusz, ożenił się z Małgorzatą Adamiak (ur. 1.03.1854 r.), córką Józefa i Zuzanny Rachwalskiej. Małgorzata urodziła czworo dzieci: Jana (ur. 12.09.1874 r.), Franciszka (ur. 13.12.1890 r.), Adama (ur. 27.08.1893 r.) i Mariannę (ur. 16.07.1896 r.). Dzieci Macieja rodziły się w domu nr 12.

Najstarszy syn Macieja, Jan, ożenił się z Agnieszką Pielech (ur. 30.01.1876 r.), córką Jakuba i Marianny Galant. Jan i Agnieszka doczekali się tylko jednego dziecka, Magdaleny (ur. 26.05.1902 r.). Nie wiemy dlaczego się tak stało, norma w tym okresie było kilkoro dzieci w rodzinie. Magdalena urodziła się w domu nr 12. Nie wiemy nic o jej dalszych losach. Jan zmarł w wieku blisko 68 lat, 26 lipca 1942 r.

Młodszy syn Jana, Franciszek, ożenił się z Małgorzatą Galant (ur. 10.06.1892 r.), córką Jana i Anny Mogilanej. Franciszek i Małgorzata doczekali się pięciorga dzieci: Jana Bronisława (ur. 6.05.1915 r.), Janiny (ur. 11.11.1921 r.), Kazimiery (ur. 9.05.1925 r.), Zofii (ur. 19.10.1930 r.) i Edwarda (ur. 20.03.1934 r.). Dzieci Franciszka rodziły się w domu nr 12. O losach Janiny, Kazimiery, Zofii i Edwarda nie mamy żadnych informacji.

Starszy syn Franciszka, Jan Bronisław, ożenił się w Strachocinie, z Cecylią Fryń-Piotrowską (ur. 4.05.1924 r.), córką Stanisława i Marianny Galant. Cecylia urodziła troje dzieci: Łucję (ur. 18.08.1946 r.), Andrzeja (ur. 7.01.1951 r.) i Stanisława (ur. 7.08.1957 r.). Łucja wyszła za mąż za Kazimierza Kluskę (ur. 10.03.1944 r.), syna Józefa i Zofii Sitek, i urodziła dwoje dzieci: Jacka (ur. 29.12.1969 r.) i Agnieszkę (ur. 7.03.1974 r.). Starszy syn Jana Bronisława, Andrzej, ożenił się z Sabiną Florek (ur. 26.06.1955 r.), córką Leopolda i Janiny Wojnarowicz. Andrzej i Sabina doczekali się dwojga dzieci: Mariusza (ur. 17.01.1975 r.) i Joanny (ur. 23.09.1978 r.). Mariusz ożenił się z Agnieszką Kozieradzką (ur. 25.10.1976 r.), córką Zdzisława i Kazimiery Goleń. Agnieszka urodziła dwóch synów: Nikodema (ur. 13.09.1998 r.) i Daniela (ur. IX. 2000 r.). Joanna wyszła za mąż za Sebastiana Mileckiego (ur. 9.08.1979 r.). Urodziła troje dzieci: Sandrę i bliźniaków, Bartosza Andrzeja i Błażeja Maksymiliana.

Młodszy syn Jana Bronisława, Stanisław, ożenił się z Danutą Haduch (ur. 11.03.1963 r.), córką Władysława i Zofii Tomasik. Stanisław z Danutą doczekali się dwóch synów: Marka (ur. 18.06.1982 r.) i Arkadiusza (ur. 12.01.1984 r.). Marek ożenił się z Teresą (ur. 30.09.1986 r.). Arkadiusz ożenił się z Anną Grzebień, córką Jerzego i Małgorzaty Dziubańskiej. Z Anną doczekali się dwojga dzieci: Pauliny (ur. 20.11.2009 r.) i Marcina (ur. 14.04.2015 r.).

Najmłodszy syn Macieja Mateusza, Adam, ożenił się z Marianną Galant (ur. 3.02.1899 r.), córką Kazimierza i jego drugiej żony Katarzyny Romerowicz. Z Marianną Adam doczekał się dwojga dzieci: Bronisławy Anieli (ur. 11.07.1923 r.) i Ludwiki (ur. 4.01.1926 r.). Nic nie wiemy o dalszych losach obydwu córek Adama.

Nic nie wiemy także o młodszej siostrze Adama, córce Macieja Mateusza, Mariannie.

Syn Jana, Franciszek (drugi Franciszek, starszy brat o tym imieniu zmarł jako małe dziecko), ożenił się z Marianną Cecułą (ur. 6.03.1855 r.), córką Szymona i Franciszki Radwańskiej. Franciszek i Marianna doczekali się pięciorga dzieci: Henryka (ur. 5.10.1879 r.), Michała (ur. 14.09.1883 r.), Anieli (ur. 30.01.1891 r.), Jakuba (ur. 13.07.1894 r.) i Franciszki (ur. 20.02.1897 r.). Dzieci Franciszka rodziły się w domu nr 65. Nie wiemy gdzie stał ten dom, nie wiadomo czy na działce rodzinnej Radwańskich w górze wsi, czy na dole, na gruntach systematycznie wykupywanych od właścicieli strachockiego folwarku.

Nie wiemy nic o Michale i Jakubie, synach Franciszka, oraz o jego młodszej córce Franciszce. Być może zabrali się falą emigracyjną za ocean.

Córka Franciszka, Aniela, wyszła za mąż za Kazimierza Winnickiego (ur. 4.03.1884 r.), syna Jakuba i Marianny Zielonka. Aniela w małżeństwie z Kazimierzem urodziła pięcioro dzieci: Katarzynę, Bronisława Pawła, Franciszkę, Mariannę i Władysława.

Najstarszy syn Franciszka, dziedzic gospodarstwa, Henryk, ożenił się z Anielą Fryń-Piotrowską (ur. 23.05.1883 r.), córką Antoniego i Magdaleny Adamiak. Henryk i Aniela doczekali się pięciu synów: Stefana (ur. 11.11.1914 r.), Piotra (ur. 19.10.1919 r.), Franciszka Jana (ur. 1.04.1922 r.), Jana Pawła (ur. 6.01.1924 r.) i Marcina (ur. 11.11.1926 r.). Henryk był we wsi człowiekiem szeroko znanym i poważanym. W jego pogrzebie wzięło udział mnóstwo mieszkańców Strachociny, trumnę przez całą wieś nieśli na ramionach synowie.

Najstarszy syn Henryka, Stefan, ożenił się z Genowefą Romerowicz (ur. 18.03..1920 r.), córką Piotra i Małgorzaty Lisowskiej. Stefan i Genowefa doczekali się trojga dzieci: Teresy Małgorzaty (ur. 1.06.1945 r., zm. 11.07.2004 r.), Grażyny (ur. 27.06.1951 r., zm. 26.11.2017 r.) i Anatola (ur. 23.05.1959 r.). Małgorzata wyszła za mąż za Jana Kluskę (ur. 18.12.1940 r.), syna Józefa i Zofii Sitek. Anatol ożenił się, żona Halina. Młodszy syn Henryka, Piotr, ożenił się z Weroniką Pauliną Cecułą (ur. 29.06.1923 r.), córką Jana i Heleny Radwańskiej. Z Weroniką doczekał się trojga dzieci: Stanisława Kazimierza (ur. 1.01.1947 r.), Józefa i Elżbiety. Piotr był osobą powszechnie znana we wsi, przez wiele lat prowadził sklep „Samopomocy Chłopskiej” w Strachocinie. Później podjął pracę w Kopalni Strachocina. Syn Piotra, Stanisław ożenił się Jadwigą Machoś. Drugi syn Piotra, Józef, ożenił się Marią Lisowską i doczekał się z nią dwóch córek, Justyny i Moniki. Józef od wielu lat pełni funkcję Prezesa klubu piłkarskiego Górnik Strachocina.

Kolejny syn Henryka, Franciszek Jan, ożenił się z Marią Jaklik z Sanoka. Miał z nią córkę Elżbietę, która wyszła za mąż za Stanisława Kucharskiego (ur. 1951 r.), syna Mieczysława i Marianny Galant. Elżbieta urodziła troje dzieci: Monikę, Wojciecha i Tomasza.

Syn Henryka, Jan Paweł, ożenił się z Weroniką Mogilany (ur. 18.10.1933 r.), córką Michała i Zofii Hyleńskiej. Jan Paweł i Weronika doczekali się dwojga dzieci, Marii i Tadeusza. Maria wyszła za mąż za Jana Abrachamowicza i urodziła czworo dzieci: Marka, Kamila, Annę i Katarzynę.

Najmłodszy syn Henryka, Marcin, ożenił się z Anielą Galant (ur. 28.02.1929 r.), córką Franciszka i Cecylii Adamiak. Aniela urodziła dwie córki, Bogusławę i Danutę. Danuta wyszła za mąż za Lesława Orlikiewicza. Urodziła troje dzieci: Grzegorza, Marzenę i Agnieszkę. Agnieszka wyszła za mąż, po mężu nosi nazwisko Jakima.

Kolejny syn Macieja, Adam Jan, ożenił się z Anną Galant, córką Stefana i Marianny Dąbrowskiej. W małżeństwie doczekali się pięciorga dzieci: Klary Rozalii (ur. 13.08.1788 r.), Andrzeja (ur. 20.11.1794 r.), Marianny (ur. 13.02.1798 r.), Jana (ur. 14.05.1801 r.) i Rozalii (ur. ok. 1785 r.). Adam z rodziną zamieszkał w domu nr 85. Tam rodziły się jego dzieci według zapisów w Księdze Chrztów. Prawdopodobnie był to dom z gospodarstwem na terenie wykupionym od Giebułtowskich, na dole wsi. Nie ma tego gospodarstwa na austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. Może był jeszcze opodatkowany w kategorii „dominikalnej”, z niższymi podatkami.

O losach dzieci Adama mamy niewiele informacji, jedynie o Andrzeju i Rozalii. Rozalia wyszła za mąż za Sebastiana Woytowicza. Być może była jego drugą żoną, ale to nie jest pewne. W małżeństwie z Sebastianem urodziła prawdopodobnie siedmioro dzieci: Katarzynę, Mariannę, Antoniego Jana, Rozalię, Jakuba, Wojciecha i Elżbietę. Katarzyna wyszła za mąż za Józefa Radwańskiego, a Antoni ożenił się z Apolonią Radwańską.

Syn Adama, Andrzej junior, ożenił się z Marianną Ochęduszko, córka Jakuba. Marianna nie pochodziła ze Strachociny. Z Marianną Andrzej doczekał się dziewięciorga dzieci: Katarzyny (ur. 24.10.1822 r.), Jakuba (ur. 24.07.1825 r.), Łukasza (ur. 15.10.1826 r.), Anastazji (ur. 24.12.1829 r.), Jacentego (ur. 5.09.1832 r.) Franciszki (ur. 29.02.1835 r.), Zofii (ur. 24.04.1838 r.), Julianny (ur. 13.03.1841 r.) i Apolonii (ur. 7.04.1845 r.). Córka Zofia zmarła we wczesnym dzieciństwie – 8 maja 1842 r.

Najstarsza córka Andrzeja i Marianny, Katarzyna, wyszła za mąż za Jana Mieleckiego (ur. 11.06.1810 r.), synem Wojciecha i Franciszki Galant. Małżeństwo z Mieleckim nie było czymś nowym w tej linii Radwańskich, Za Sebastiana Mieleckiego wyszła za mąż ciotka Katarzyny, Marianna Konstancja, córka Andrzeja seniora. Katarzyna urodziła Janowi tylko dwoje dzieci, Joannę i Józefa. Józef zmarł jako 14-letni chłopak, Joanna wyszła za mąż za Antoniego Filipa-Piotrowskiego.

Syn Andrzeja juniora, Jacenty, ożenił się z Heleną Cecuła (ur. 4.03.1830 r.), córką Tomasza i Marianny Piotrowskiej. Jacenty był drugim mężem Heleny, pierwszym był Wojciech Winnicki. Jacenty i Helena doczekali się dwójki dzieci, Marianny (ur. 13.02.1863 r.) i Władysława (ur. 6.06.1865 r.). Niestety, Marianna przeżyła tylko niecałe pół roku, zmarła 28.07.1863 r., a Władysław zmarł jako dwuletni chłopak 5 listopada 1867 r. O losie pozostałych dzieci Andrzeja juniora i Marianny nie mamy żadnych informacji.