"Sztafeta Pokoleń" - 2/2015
Zawartość numeru:
Oddajemy do Waszych rąk szesnasty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Oddajemy go, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi bieżące informacje z życia nie tylko Stowarzyszenia, ale także z życia szerokiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego. Tym razem warto zwrócić uwagę na informację o jubileuszu 50-lecia kapłaństwa ks. prałata Kazimierza Piotrowskiego „z Kowalówki”, „szefa” Komisji Rewizyjnej naszego Stowarzyszenia.
Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!), w tym ze Strachociny, naszego „matecznika”.
W dziale historycznym kontynuujemy publikację fragmentów osobistej „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to dalszy ciąg opisu trudnych lat okupacji niemieckiej – lata 1942 – 44. Poza tym zamieszczamy, także bardzo osobiste, wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego ze spaceru po rodzinnym Sanoku.
W dziale „turystycznym” przedstawiamy tym razem kolejne z mniejszych miast Podkarpacia – Zagórz, miasto młode, ale ze starą historią.
W kolejnych rubrykach prezentujemy bardzo ciekawą sprawę związaną z informacją pana Marka Niedostojnego ze Szczecina o prawdopodobnej „kolonii” potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny na odległych wschodnich kresach Galicji (później II Rzeczpospolitej), tuż nad granicznym Zbruczem.
W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy, w związku ze setną rocznicą I wojny światowej, listę śmiertelnych ofiar tej wojny wśród żołnierzy pochodzących ze Strachociny. W tej rubryce zamieszczamy także dokończenie z poprzedniego numeru „portretu” rodu Lisowskich.
Dziękujemy za wszystkie listy, e’maile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, e’maile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji. Życzymy przyjemnej lektury!
Redakcja
Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
Z regulaminu Stowarzyszenia:
„Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.”
*   *   *
Zarząd na jesiennym posiedzeniu omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Dyskutowano o planowanym zjeździe Potomków Stefana Piotrowskiego w 2017 roku, o możliwościach organizacyjnych (ewentualnym ograniczeniu zjazdu do jednego dnia), kosztach organizacji, o stanie finansów Stowarzyszenia i możliwościach dofinansowania zjazdu. Także, tradycyjnie już, o zawartości naszej strony internetowej i ostatniego numeru biuletynu. Zarząd dziękuje za wpłaty na konto Stowarzyszenia. Stan konta pieniężnego powoli, ale systematycznie rośnie.
Zarząd przypomina, że wpłat można dokonywać na konto Stowarzyszenia w Podkarpackim Banku Spółdzielczym Oddział Sanok - numer konta 64 8642 1184 2018 0012 1154 0001.
Jako nazwę odbiorcy należy wpisać: Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny z siedzibą w Domu Górnika w Strachocinie, 38-507 Jurowce.
*   *   *
12 lipca 2015 r. odbyła się w Strachocinie uroczystość z okazji 50-tej rocznicy święceń kapłańskich ks. prałata Kazimierza Piotrowskiego „z Kowalówki”. Na życzenie Jubilata była ona bardzo skromna. Wzięła w niej udział tylko najbliższa rodzina i niewielkie grono przyjaciół, głównie z Iwonicza, gdzie ks. Kazimierz był do niedawna proboszczem. W trakcie odprawianej Mszy Jubilat wygłosił bardzo osobiste kazanie, w którym m.in. przedstawił swoją drogę życiową – najpierw jak ze studenta Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie stał się alumnem Seminarium Duchownego w Przemyślu, później dzieje swojej posługi duszpasterskiej aż do ostatniej placówki w Iwoniczu, z której odszedł na emeryturę. Właśnie w Iwoniczu miały miejsce bardziej uroczyste obchody jubileuszu ks. Kazimierza, w których wzięło udział mnóstwo znamienitych gości i iwoniccy parafianie - relację z nich można oglądnąć w gazetce parafialnej „Nasza Wspólnota” nr 185 z czerwca 2015, zamieszczonej w Internecie na stronie parafii Iwonicz.
Ks. Kazimierz podczas naszego Zjazdu w Strachocinie w 2007 r. |
    | Grono uczestników strachockiej uroczystości przed kościołem.   |
Przypominamy, że ks. Kazimierz jest jednym z inicjatorów powołania naszego Stowarzyszenia i aktualnym przewodniczącym jego Komisji Rewizyjnej, a także członkiem naszej, szeroko rozumianej, „redakcji” biuletynu „Sztafeta pokoleń”. „Sztafeta pokoleń” składa serdeczne gratulacje czcigodnemu Jubilatowi za wszystkie osiągnięcia i sukcesy, dziękuje mu za duży wkład w organizację naszego Stowarzyszenia, a także za współpracę przy redakcji naszego biuletynu. Składa mu życzenia dobrego zdrowia i dalszej owocnej pracy na rzecz wielkiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny. Szanowny ks. Kazimierzu żyj nam sto lat a nawet dłużej.
Nasz Jubilat, Kazimierz Władysław Piotrowski, urodził się 17 marca 1940 r. w Strachocinie. Jest synem Józefa Piotrowskiego „z Kowalówki” i Józefy z Żyłków, prapraprawnukiem „legendy rodzinnej”, Szymona Piotrowskiego (urodzonego 8.09.1764r., ojca chrzestnego blisko 30 dzieci w Strachocinie!), który żeniąc się z Anną „z Kowalówki”, córką Jana Cecuły-Błażejowskiego i Reginy z Dąbrowskich, dał w Strachocinie początek „klanowi” Piotrowskich „z Kowalówki”, a także „klanom” Piotrowskich „Zza Potoczka”, Piotrowskich „Spod Mogiły” i Piotrowskim -„Błaszczychom”. Kazimierz po ukończeniu w 1953 r. szkoły podstawowej w Strachocinie, śladem swojego starszego brata Romana, kontynuował naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Sanoku. Był bardzo dobrym uczniem o wszechstronnych zainteresowaniach, przede wszystkim w zakresie przedmiotów ścisłych, ale nie tylko, także humanistycznych i muzyki. Po maturze wybrał studia na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, zadecydowało o tym otoczenie bliższej i dalszej rodziny, blisko związane z górnictwem naftowym i gazownictwem. Po roku, mimo doskonałych wyników na uczelni, postanowił zmienić drogę życiową i rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Przemyślu.
W Seminarium, podobnie jak na poprzednich etapach edukacji, wyróżniał się nie tylko dobrymi wynikami w nauce, ale przede wszystkim swoją postawą życiową, pobożnością i, jak to określił jeden z uczestników uroczystości jubileuszowych, „troską o godne przeżywanie relacji z Bogiem”. Dzięki temu pełnił funkcję tzw. duktora swojego roku, a będąc alumnem szóstego roku, był zarazem dziekanem wszystkich alumnów Seminarium. W Seminarium mógł się oddać także swojej pasji życiowej jaką była dla niego od najmłodszych lat muzyka i śpiew chóralny. Jak wspomina sam ks. Kazimierz w rocznicowej książeczce „25 lat Chóru Parafialnego w Iwoniczu „Cantate”, od dziecka wzrastał w atmosferze śpiewu religijnego. Rodzice byli obdarzeni pięknymi głosami i talentem muzycznym, który odziedziczył po nich syn. Kazimierz już w szkole podstawowej występował solo podczas różnych uroczystości, śpiewał także w chórze strachockich ministrantów (ministrantem był do matury). Także w szkole średniej w Sanoku występował w uczniowskim kwartecie wokalnym prowadzonym przez znanego miłośnika muzyki, nauczyciela wf-u w liceum, Artura Wójtowicza. Przez pewien czas śpiewał także w chórze parafialnym w Strachocinie. Mając takie śpiewacze doświadczenie już na I roku Seminarium dołączył do chóru seminaryjnego, gdzie występował w drugim tenorze. Szybko dostrzegł go dyrygent i zlecił mu prowadzenie tego głosu.
20 czerwca 1965 r. Kazimierz otrzymał z rąk biskupa przemyskiego święcenia kapłańskie. Jego pierwszą placówką duszpasterską była parafia Bachórzec koło Dynowa. Na nowej placówce dał się poznać jako doskonały, a przede wszystkim cierpliwy i wytrwały, organizator chóru parafialnego. Tam także pobierał od życia pierwsze nauki samodzielnego administrowania parafią. Już po ośmiu miesiącach od objęcia stanowiska musiał to robić przez kilka miesięcy po nagłej śmierci miejscowego proboszcza.
Następną placówką ks. Kazimierza był tak bliski mu Sanok. Na obydwu placówkach odznaczał się wyjątkowym poświęceniem w pracy duszpasterskiej, szczególnie wśród młodzieży, co zaowocowało tym, że już po czterech latach od święceń kapłańskich otrzymał z rąk biskupa ks. Ignacego Tokarczuka samodzielną placówkę jako proboszcz (najmłodszy w diecezji przemyskiej!) w nowo utworzonej parafii Krempna w Beskidzie Niskim.
Zadanie nowo upieczonego proboszcza było niezwykle trudne. Do parafii należało sześć po-łemkowskich, dawniej greko-katolickich wiosek, prawie pustych po Akcji „Wisła”, rozrzuconych na dużym terenie. Istniejąca w Krempnej cerkiew była zamknięta przez władze, na plebanii mieszkał ksiądz greko-katolicki. Jedna z dostępnych salek na plebanii służyła za salkę katechetyczną dla dzieci, kaplicę do odprawiania nabożeństw (w zimie), a w nocy pełniła rolę sypialni ks. Kazimierza. Nie było mowy o jakichkolwiek wygodach współczesnej cywilizacji – bieżącej wodzie, łazience, itp. Od wiosny do jesieni msze odbywały się na zewnątrz. Młody proboszcz stanął przed niezwykle trudnym zadaniem zorganizowania praktycznie od zera nowej parafii. Mieszkańców było niewielu, wśród nich zarówno katolicy wyznania rzymsko-katolickiego, jak i greko-katolickiego. Sytuację pogarszała niechęć miejscowych władz do Kościoła. Mimo wszystkich trudności ks. Kazimierzowi udało się w ciągu pięciu lat stworzyć autentyczne życie religijne parafii Krempna. Zaczął od pracy z dziećmi i młodzieżą, organizował spotkania, uczył gry na gitarze i śpiewu religijnego, rozwijał ruch oazowy. Zorganizował w parafii Ruch Domowego Kościoła i Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Odwiedzał nieustannie wszystkie miejscowości parafii, spotykał się z wiernymi, prowadził lekcje religii, odprawiał msze. Uruchomił dla celów religijnych cerkiew w Kotani, wiosce należącej do jego parafii, wyremontował cerkiew w Krempnej i wznowił w niej nabożeństwa. Wzorowo współpracował z księdzem greko-katolickim Janem Wysoczańskim, praktykując czynnie ekumenizm.
Ogromny wysiłek i poświęcenie w pracy duszpasterskiej i organizacyjnej ks. Kazimierza zostały docenione w kurii biskupiej i po pięciu latach proboszczowania w Krempnej został on przeniesiony w 1974 r. na znaczącą placówkę jaką jest parafia Iwonicz, licząca ponad 4 tysiące „dusz”. W Iwoniczu ks. Kazimierz okazał w całej pełni swoje wszechstronne talenty, zarówno w pracy duszpasterskiej, jak i organizacyjnej. Podobnie jak na poprzedniej placówce zaczął od młodzieży. Skupił ją wokół siebie w grupę nazwaną „Wspólnotą”, na spotkania udostępnił jej pomieszczenia na plebani, później wyremontował na ten cel pomieszczenia w piwnicy, w których prowadził spotkania piątkowe, urządzał koncerty gitarowe śpiewu religijnego o tematyce Sacrosongu, zorganizował Ruch Apostolstwa Młodzieży. Po latach praca z młodzieżą zaowocowała wyjątkowo licznymi powołaniami duchownymi w parafii Iwonicz – wyszło z niej w ostatnich dziesięcioleciach 15 księży, cztery siostry zakonne i trzech aktualnych kleryków.
Oczywiście, młody proboszcz nie ograniczał się do pracy z dziećmi i młodzieżą, chociaż była ona jego „oczkiem w głowie”. Zdecydowanie ożywił ruch religijny w parafii, dzięki jego staraniom powstało wiele stowarzyszeń i grup, których został opiekunem duchowym: Stowarzyszenie Rodzin Katolickich, Oddział Akcji Katolickiej, Ruch Domowego Kościoła, Róże Różańcowe. Został prawdziwym mistrzem uroczystej ceremonii kościelnych świąt i nabożeństw. W Wielki Piątek prowadził Drogę Krzyżową na cmentarz zmarłych na cholerę, W środy wprowadził nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, co miesiąc Nabożeństwa Fatimskie. Głosił piękne kazania, szczególnie w okresie Wielkiego Postu i Zmartwychwstania Pańskiego. Zebrał je i wydał w dwu tomach w latach 1996 – 2005 pt. „Przez mękę i krzyż do chwały Zmartwychwstania”. To „dzieło życia” ks. Kazimierza zawiera w sumie 44 kazania i liczy ponad 550 stron. Ks. Kazimierz ma w swoim dorobku także inne dokonania literackie. W 2010 r. wspólnie ze Stefanem Kosiarskim opracował i wydał książkę „Tego nie mogę zapomnieć” o letnich pobytach wypoczynkowych kard. Karola Wojtyły w Odrzechowej-Pastwiskach. Był autorem rocznicowej publikacji „25 lat Chóru Parafialnego „Cantate” w Iwoniczu 1974 – 1999” i współautorem rocznicowego wydania „150 lat Szkolnictwa w Iwoniczu”. W 1998 roku powołał „do życia” gazetkę parafialną „Nasza Wspólnota”, opiekował się nią i dostarczał do niej przez 17 lat artykuły na najróżniejsze tematy.
Ukochanym dziełem ks. Kazimierza był (i jest) Chór Parafialny „Cantate”. Jego budowę rozpoczął zaraz po przyjściu do Iwonicza w 1974 roku. Historię tworzenia chóru i jego sukcesy przedstawiliśmy w dłuższym artykule zamieszczonym w naszym biuletynie „Sztafeta pokoleń” nr 3 z 2009 r. Chór „Cantate” mieliśmy przyjemność gościć w Strachocinie w 2007 roku, podczas I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego. Może warto dodać, że chór od 2009 roku dalej zdobywał nagrody na międzynarodowych występach i dorobił się już w swoim repertuarze ok. 160 dzieł najwybitniejszych kompozytorów polskich i obcych. Jest to w głównej mierze zasługą dyrygenta i kierownika artystycznego jakim do dzisiaj jest ks. Kazimierz. Dokonał tego dzięki szerokim kontaktom z innymi dyrygentami chórów w kraju i za granicą, tłumaczeniem tekstów z angielskiego i włoskiego, układaniem własnych słów do pozyskanych nut. Chór to nie jedyne „dziecko” muzyczne ks. Kazimierza. Zatroszczył się on także o nowe organy parafialnego kościoła, które pozwalają na urządzanie koncertów wysokiej klasy. Zrodziło to kolejny pomysł ks. Kazimierza – cykliczne Międzynarodowe Festiwale Muzyki Organowej i Kameralnej „Ars Musica” (w 2014 r. odbył się już IX Festiwal), w których występowali wybitni artyści z kraju i zza granicy.
Iwonicki proboszcz nie zapominał o sprawach materialnych swojej parafii. Ma i na tym polu także bardzo duże zasługi. Już w rok po objęciu parafii zorganizował wymianę dachu na kościele i pokrycie wież miedzianą blachą. Za jego kadencji kilkakrotnie malowano kościół na zewnątrz. Ogromnym przedsięwzięciem była gruntowna renowacja zabytkowego wnętrza kościoła z malowaniem, uzupełnieniem złoceń, przebudową prezbiterium i wykonaniem nowego ołtarza posoborowego. Dużo prac wykonano wokół kościoła – wybudowano nowy budynek katechetyczny, wybudowano dom parafialny, nową dzwonnicę, ogrodzenie plebanii, przeprowadzono remont organistówki, uporządkowano parking, założono nowy cmentarz z kaplicą. Wszystko to działo się w trudnych warunkach, szczególnie w latach 70-tych i 80-tych, kiedy o materiały było bardzo trudno, a formalności urzędnicze stanowiły ogromną przeszkodę.
Ks. Kazimierz angażował się wszechstronnie w sprawy iwonickiej społeczności. Uczestniczył we wszystkich ważnych uroczystościach, był wśród strażaków, sportowców, seniorów, w szkole, w Kole Gospodyń Wiejskich, w Domu Opieki Społecznej, zawsze obecny na imprezach, często w jury przeglądów i konkursów. Utrzymywał bliski kontakt z „Klubem Iwonicz” w Chicago, którego został honorowym członkiem. Kilkakrotnie odwiedzał iwonickich rodaków w USA i Kanadzie.
Opinia dobrego gospodarza parafii i rosnący autorytet iwonickiego proboszcza wśród innych księży spowodowały, że arcybiskup przemyski powierzył ks. Kazimierzowi pełnienie funkcji wicedziekana dekanatu rymanowskiego, a krótko potem funkcji dziekana rymanowskiego. W 1998 r. arcybiskup, uznając go za „wyróżniającego się prawością życia”, mianował go kanonikiem gremialnym (rzeczywistym) Brzozowskiej Kapituły Kolegiackiej. Kilka lat później ks. Kazimierz otrzymał honorowy tytuł prałata. Jego osiągnięcia na różnych polach zostały docenione także przez władze świeckie. Minister Kultury odznaczył ks. Kazimierza w 2007 r. odznaką honorową „Zasłużony dla kultury polskiej”. W 2002 roku ks. Kazimierz otrzymał nagrodę Starosty Krośnieńskiego za całokształt działalności w dziedzinie twórczości artystycznej oraz za wybitne osiągnięcia w dziedzinie upowszechniania i ochrony kultury, a w 2010 r. otrzymał tytuł „Honorowego obywatela Gminy Iwonicz-Zdrój”.
Po przejściu na emeryturę ks. Kazimierz dalej pozostaje bardzo aktywny, udziela się w pracy duszpasterskiej, spotyka się z parafianami i ciągle opiekuje się swoim ukochanym dzieckiem – chórem „Cantate”.
*   *   *
W dniach 26 – 28 września do Polski przyjechała, w ramach „tournee” po Europie środkowej, wycieczka amerykańskich Błaszczychów, potomków Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego. W Polsce odwiedziła ona Wrocław i Kraków. W Krakowie odbyło się spotkanie z polskimi Błaszczychami. Amerykanie to wnuczki Kazimierza: Rozann Nitschke (Niczke) z mężem Deanem, Lori Sunderland z mężem Herbertem Spencerem i Patrycja Bobak, oraz ich przyjaciółka Barbara. W składzie polskiej „delegacji” Błaszczychów (potomków Jana Błaszczychy-Piotrowskiego, starszego brata Kazimierza), pod przewodnictwem Aliny Klimkowskiej ze Strachociny (razem z mężem Janem), wnuczki Jana, byli Drakowie z Krakowa (3 osoby), 4 osoby z Kielc (Alek Dąbrowski z dziewczyną i jego rodzice) i Piotrowscy z Gdańska (8 osób), oraz Ania Klimkowska z Krakowa, córka Aliny. Amerykanie zwiedzili Wieliczkę i Kraków z Wawelem. Niestety, zwiedzaniu nie sprzyjała pogoda, mocno deszczowa, typowo „barowa”. Nie przeszkadzało to w spotkaniach „pod dachem”, przy piwie i winie. Rozmowom o sprawach rodzinnych (i nie tylko) nie było końca. Językiem rozmów był angielski, „trochę” obcy dla niektórych uczestników spotkania po stronie polskiej, ale dzięki Ani Klimkowskiej, która w razie potrzeby służyła za tłumaczkę, nie było problemu z wzajemnym zrozumieniem się. Dziadkowie uczestników spotkania, Kazimierz i Jan, to synowie Błażeja Piotrowskiego ze Strachociny. Po śmierci ojca najstarszy Jan pozostał na rodzinnym gospodarstwie, a młodsi bracia, Wojciech, Franciszek i Kazimierz, w 1910 roku wyjechali do USA i tam pozostali. Warto dodać, że na planowany Zjazd potomków Stefana Piotrowskiego w 2017 roku na chwilę obecną wybiera się „silna” ekipa amerykańskich Błaszczychów, być może nawet kilkunastoosobowa.
*   *   *
1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, jak co roku na strachockim cmentarzu przed tablicą pamiątkową naszego przodka, Stefana Piotrowskiego, pojawiły się płonące znicze. Tablica została wyczyszczona i udekorowana kwiatami (czerwone róże). W pobliżu tablicy trwają obecnie prace przy rozbudowie kaplicy cmentarnej, ale rozbudowa na szczęście nie sięga tablicy i nie było potrzeby jej przesuwania. Wszystkim, którzy pamiętali o uczczeniu pamięci Stefana w dniu Wszystkich Świętych serdecznie dziękujemy.
Informacje ze Strachociny: 19 lipca na boisku przy Wiejskim Domu Kultury odbyła się impreza „Biesiada Strachocka”. „Biesiadę” rozpoczął debiut muzycznego zespołu „Tego jeszcze nie było” ze Strachociny. Następnie wystąpiły piękne dziewczęta z mażoretkowego zespołu „Impuls” z GOK w Sanoku. Po nich z repertuarem rozrywkowym wystąpił zespół wokalny ze Strachociny oraz strachocki zespół weselny „Jakoobki” (który grał również na festynie). Do wspólnego śpiewania zachęcała uczestników „Biesiady” kapela ludowa „Biesiada” z Prusieka. Imprezie towarzyszyło wiele atrakcji także dla najmłodszych.
15 sierpnia odbyły się w Strachocinie dożynki parafialne. Rolę starościny dożynek pełniła w tym roku Alina z Błaszczychów-Piotrowskich Klimkowska, rolę starosty jej mąż Jan Klimkowski. Przez wieś przeszedł do kościoła piękny korowód kobiet ubranych w stroje ludowe ze wspaniałym wieńcem dożynkowym wykonanym z kłosów zbóż i stylową księgą wewnątrz, ze stosownymi fragmentami ewangelii. Na czele pochodu kroczyła para starościńska z pięknymi bukietami kwiatów (patrz – zdjęcie). Na schodach kościoła powitał ich proboszcz, ks. prałat Józef Niżnik, i wprowadził uroczyście do wewnątrz.
Strachoczanie wzięli udział także w Dożynkach Gminy Sanok, które odbyły się w tym roku w Sanoczku koło Sanoka. W konkursie na najciekawszy zespół Strachoczanie zajęli drugie miejsce na 19 ekip. Strachocinę reprezentowała para starościńska Alina i Jan Klimkowscy oraz dziecięce i młodzieżowe zespoły taneczne i muzyczne, m.in. córki i wnuczki Marty i Waldemara Berbeciów-Piotrowskich.
We wrześniu strachocka ekipa „dożynkowa” wystąpiła kolejny raz, tym razem na powiatowych dożynkach w Zagórzu.
"
Grupa „dożynkowa” z wieńcem. Czwarta od lewej to Starościna Dożynek Alina z Błaszczychów-Piotrowskich (z bukietem czerwonych kwiatów),
obok niej jej mąż, Starosta Dożynek, Jan Klimkowski. Ósma od prawej (w niebieskim fartuchu, z żółtymi kwiatami) Marta Berbeć-Piotrowska,
żona wiceprezesa naszego Stowarzyszenia, Waldemara.
*   *   *
2 października została oddana do użytku klimatyzacja sali głównej w Wiejskim Domu Kultury.
*   *   *
Sanocka Młodzieżowa Orkiestra Dęta "Avanti" odwiedziła Londyn, gdzie wystąpiła jako jedyny zespół na London Legacy Volleyball Cup 2015. Impreza miała miejsce 12 i 13 września w Wiosce Olimpijskiej w hali Copper Box im. Królowej Elżbiety. Najwięcej ludzi słuchało sanockiej grupy przed meczem PGE Skry Bełchatów. Sanoccy muzycy i mażoretki prezentowali swoje umiejętności, orkiestra grała pomiędzy setami meczów, dawała też pokaz musztry paradnej. Zespół dał także koncert na otwarcie polskiej szkoły w Londynie. W obydwu miejscach sanocka młodzież została pięknie przyjęta, publiczność była zachwycona jej występami. Członkowie zespołu zwiedzili także brytyjską stolicę, wizyta w niej z pewnością długo pozostanie w ich pamięci. Sanocka orkiestra ciągle się rozwija. Jej sponsorem jest pan Bolesław Wolanin, właściciel firmy „Avanti”.
*   *   *
Miasto Krosno zajęło wysokie lokaty w Rankingu Samorządów Rzeczpospolitej. W rankingu dotyczącym pozyskiwania środków unijnych w kategorii miast na prawach powiatu Krosno było trzecie, za Gliwicami i Dąbrową Górniczą. Stolica województwa, Rzeszów, zajął siódme miejsce. W klasyfikacji generalnej miast na prawach powiatu Krosno było ósme, tuz za Rzeszowem, który był siódmy. Zwycięzcami tej klasyfikacji były duże miasta – Gdańsk, przed Krakowem i Wrocławiem. Dla Krosna oznacza to duży awans – rok wcześniej zajmowało 17-tą pozycję. Przewodniczącym kapituły rankingu był prof. Jerzy Buzek, eurodeputowany, były premier Polski i przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Podczas wręczenia nagród tak powiedział o znaczeniu samorządów terytorialnych w rozwoju kraju: - Samorząd jest równie ważny jak demokracja. Obywatele chcą mieć wpływ na to, co ich otacza. Jednak, aby lokalna rzeczywistość się zmieniała potrzebni są też liderzy. Takich liderów – najlepsze gminy wskazujemy w naszym zestawieniu. Jego zdaniem ranking pozwala samorządowcom zarówno na samoocenę, jak i porównanie się z innymi gminami na podstawie obiektywnych kryteriów. Ranking Samorządów Rzeczpospolitej jest cenionym plebiscytem miast w środowisku samorządowym.
  *   |
*   *   *
Galicyjski Rynek w sanockim skansenie wzbogaci się o nowy obiekt, żydowską synagogę. Będzie to rekonstrukcja Bożnicy z Połańca, pochodzącej z pierwszej połowy XIX w., wykonana na bazie dokumentacji architektonicznej Instytutu Sztuki PAN w Warszawie i Zakładu Architektury Politechniki Warszawskiej. Replika zostanie zrekonstruowana w ciągu trzech lat, wnętrze wypełni kolekcja judaików. Budynek będzie miał 11 m szerokości i 22 m długości. Dach będzie pokryty gontem. Wszystkie prace przy budowie zostaną wykonane ręcznie. Inwestycja powstanie ze środków własnych muzeum, stanie się jednym z 150 obiektów sanockiego skansenu, charakterystycznych dla budownictwa ludowego w południowo-wschodniej Polsce. Bożnica uzupełni zobrazowanie palety wyznaniowej obszaru Galicji z ubiegłego wieku, zapewne będzie także dużą atrakcją dla zwiedzających. Żydzi, wyznawcy judaizmu, byli jedną z nacji, wcale nie najmniejszą, zamieszkującą teren Galicji. Dotychczas w skansenie brakowało akcentu, który symbolizowałby tę społeczność Warto dodać, że nie ma drugiego takiego obiektu na terenie innego skansenu w Polsce i w najbliższej przyszłości raczej się to nie zmieni.
*   *   *
Krośnieńska Grupa Nowy Styl przejęła czołowego szwajcarskiego producenta krzeseł i mebli biurowych, firmę SITAG AG. Szwajcarska firma produkuje krzesła i meble biurowe od 1965 roku. Zatrudnia 130 osób, posiada oddziały w Niemczech i Austrii. Jej oferta obejmuje ergonomiczne krzesła i fotele biurowe, systemy mebli biurowych, sofy oraz rozwiązania szyte na miarę. Firma była wielokrotnie nagradzana za swoje produkty. SITAG to trzecia europejska firma kupiona przez Nowy Styl w ostatnim okresie. W 2011 roku Grupa nabyła niemiecką markę Grammer Office, a dwa lata później również niemiecką firmę Rohde & Grahl. Nowy Styl staje się jednym z największych na świecie graczy w tej branży i jedną z najbardziej globalnych polskich firm. Krzesła i meble z Nowego Stylu sprzedawane są w ponad 100 krajach. Firma posiada salony m. in. w Londynie, Moskwie i Paryżu. Właściciele firmy, bracia Krzanowscy, nie zwalniają jednak tempa, chcą być najwięksi na świecie. W chwili obecnej wśród 100 największych europejskich firm z branży mebli i krzeseł biurowych ich firma jest na 3. miejscu.
*   *   *
Spółki-córki Krośnieńskich Hut Szkła, Krosglass i Jasielskie Huty Szkła mają nowego właściciela. Jest nim Wiesław Piwowar, inżynier (absolwent Politechniki Krakowskiej), menedżer (absolwent Wyższej Szkoły Biznesu National Louis University w Nowym Sączu), związany przez lata z zakładami ZNTK w Nowym Sączu (obecnie firma NEWAG). Krośnieńskie Huty Szkła są w upadłości, ale spółki Krosglass i Jasło działały normalnie, przynosiły zyski, radziły sobie dobrze na rynku. Syndyk od blisko czterech lat bez powodzenia próbował sprzedać obie spółki. Skuteczny okazał się dopiero piętnasty przetarg. Krosglass to spółka akcyjna, która powstała na bazie Zakładu Włókna Szklanego KHS. Jest największym w Polsce i jednym z największych w Europie producentem włókien szklanych, w tym konstrukcyjnych. Swoje wyroby eksportuje do wielu krajów europejskich, a także do tak odległych jak Australia i Nowa Zelandia. Zakład zatrudnia 240 osób. Historia Jasielskiej Huty Szkła sięga 1924 r. Od 1993 r. to Spółka z o.o. przy 100% udziałów Grupy Kapitałowej KHS. Specjalizuje się w wytwarzaniu szkła prasowanego technicznego i gospodarczego, produkuje m.in. szkło reflektorowe i witrażowe dla przemysłu samochodowego i elektrycznego.
Nowy inwestor za obydwie spółki zapłacił ok. 21 mln zł. Zapowiada dalszy ich rozwój i chce wykorzystać w tym celu swoje bogate doświadczenie menedżerskie.
Z HISTORII
Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
Odcinek XI
Poniżej przedstawiamy kolejny fragment „Mojej Kroniki” p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to odcinek zawierający zapisy wydarzeń w Strachocinie w latach 1942 - 44.
Kronika wydarzeń
Rok 1942
Niemcy przeprowadzili spis ludności w Generalnym Gubernatorstwie.
Uczniowie szkoły w Strachocinie zostali zobowiązani przez władze niemieckie do zbierania ziół leczniczych.
Nowym proboszczem strachockiej parafii został ks. Kazimierz Lisowicz, rodem z Tyczyna k. Rzeszowa. Okazał się bardzo zasłużonym gospodarzem parafii. Mimo bardzo ciężkich czasów podjął się malowania wnętrza kościoła. Dotychczas kościół był tylko pobielony. Proboszcz zwrócił się z apelem do parafian o pomoc, nie tylko pieniężną. Wobec braku pokostu w sklepach, zbierał wśród mieszkańców olej lniany. Osobiście jeździł po całej okolicy i kupował farby. Malowanie kościoła powierzył znanemu artyście malarzowi p. Józefowi Lisowskiemu z Sanoka. Ze względu na trudności z funduszami i materiałami, prace malarskie trwały aż trzy lata. W pierwszym roku pomalowano prezbiterium, w drugim – kaplice boczne, w trzecim – pozostałą część kościoła. Pomalowane wnętrze kościoła prezentowało się pięknie i bogato. Artysta malarz J. Lisowski bardzo pięknie ozdobił także nowo wykonany Grób Chrystusa, montowany w okresie wielkanocnym. W okresie proboszczowania ks. K. Lisowicza kostarowscy stolarze, p. Hydziki wykonali także dla kościoła nowe, pięknie rzeźbione ławki.
Na skutek donosu został aresztowany i osadzony w więzieniu w Sanoku, za pokątny ubój bydła Franciszek Radwański ze Strachociny. W więzieniu przebywał sześć miesięcy.
W wyniku groźby władz niemieckich w stosunku do mieszkańców wsi kilku Strachoczan schwytało ukrywających się strachockich Żydów i wydało ich niemieckiej policji. Według relacji Kazimierza Pisuli z Pakoszówki, był on naocznym świadkiem rozstrzelania rodzeństwa Adaśki i Moszka Gerszonów ze Strachociny na cmentarzu żydowskim w Sanoku. Zastrzelił ich „granatowy” policjant.
Rok 1944
Niemcy rozbudowują Kopalnię Strachocina. Wiercą nowe otwory, prowadzą rabunkową gospodarkę złożem gazowym. Mieszkańcy Strachociny posiadający zaprzęg konny zobowiązani są do przewożenia z magazynów w Sanoku i Grabownicy różnych urządzeń, materiałów i narzędzi. Nie zastosowanie się do poleceń grozi karą więzienia, a nawet wysyłką do karnego Obozu Pracy w Płaszowie pod Krakowem. Do Płaszowa zostali zesłani dwaj mieszkańcy Strachociny – Józef Janik i Kazimierz Winnicki. Józef Janik uciekł z obozu i ukrywał się.
Porządku na Kopalni Strachocina pilnują „Werkschutze” – Straż Kopalniana, złożona z Ukraińców. Stałą siedzibę mają w sąsiedniej kopalni ropy naftowej w Grabownicy, na Kopalnię Strachocina przychodzą na kontrolę o różnej porze. Przede wszystkim pilnują, aby nic nie wynoszono z Kopalni. Pomimo tego pracownicy masowo wynoszą z Kopalni gazolinę, (ciekłe węglowodory uzyskiwane z tzw. „mokrego gazu ziemnego” – przyp. red.), tak potrzebną wojskom niemieckim. Jeżeli nawet przy syfonowaniu otworów nie udaje się zabrać całej gazoliny, to wylewa się ją na ziemię. Kierownik Kopalni p. Stanisław Bielewicz, świetny fachowiec, jest gorącym polskim patriotą. Co prawda, codziennie czyta niemiecką gazetę „Neue Zeitung” i niektórzy myślą, że sympatyzuje z Niemcami, ale to nieprawda. Nic podobnego! Jest bardzo dobrym Polakiem. Oto jeden z przykładów. Odbierając raporty, które codziennie na każdej zmianie przekazują mu wiertacze, i w których wykazują oni postęp wiercenia w danym otworze, nie jest zadowolony gdy „uwiercą” więcej metrów otworu. Natychmiast wydaje dyspozycję: „Za duży postęp wiercenia. Wy nie wierćcie tyle metrów, bo skrzywicie otwór. „Uwierćcie” mi 60-dziesiąt, 80-dziesiąt centymetrów na zmianę, ale niech otwór będzie prosty.” Poleca taki otwór „patronować” i wrzucać do otworu tak zwane, w języku wiertników, „koty”. Są to drobne kawałki żelaza, stalowa lina wiertnicza cięta na kawałki, przepalana w ogniu, zwijana w krążki, precelki, i wrzucane do otworu. Pracujący świder natrafia w otworze na metalową przeszkodę i nie posuwa się w głąb, tylko obcina, prostuje ścianki. Tym samym postęp wiercenia jest zahamowany, bo i świdry się tępią i trzeba je częściej ostrzyć. To wszystko ma na celu opóźnienie dotarcia do złoża gazowego, a więc brak produkcji gazu i gazoliny dla Niemców. Nie wszyscy domyślają się, dlaczego „patronowanie” jest tak częste.
Niemcy zabierają mieszkańcom Strachociny krowy. Wyznacza je komisja złożona ze Strachoczan. Kto ich powołał? Na pewno nie mieszkańcy na zebraniu wiejskim. Komisja nie bierze pod uwagę, że w wielu wypadkach jedyna krowa jest żywicielką licznej rodziny, często posiadającej małe dzieci. Że te dzieci zostaną bez mleka. Komisja przeważnie wyznacza krowy biedniejszych rodzin. Były przypadki, że niektórzy mieszkańcy zaryzykowali i nie pognali krowy na miejsce spędu. Te krowy ocalały. W sumie ze Strachociny zabrano 68 krów.
c d n
Moje „przemyślenia” o przeszłości, związane z dwoma wydarzeniami w Sanoku w roku 2014
Zbigniew Fryń-Piotrowski
Odcinek II
W pierwszych latach naszego zamieszkiwania w domu przy ul. E. Plater w pobliżu parku, rodzice dla podreperowania domowego budżetu wynajmowali środkowy pokój (pokój nr 2) na „stancję” dla uczniów liceum. Byli to uczniowie dorośli, którym wojna przerwała naukę - musieli kończyć szkołę średnią chcąc uczyć się dalej, na wyższej uczelni. Przeważnie mieszkało ich trzech. Rekompensatą za stancję było dostarczenie żywności. Ustalana była ilość: ziemniaków, kapusty, buraków ćwikłowych, sera, masła, jajek, itp. Niektórzy uczniowie w czasie wojny działali w partyzantce lub w podziemiu w innym charakterze. Oczywistym było, że aby mogli być przyjęci na stancję, moi rodzice musieli wiedzieć kim są ich rodzice, skąd pochodzą, z kim się ma do czynienia. Oni natomiast wiedzieli, że nic im u nas nie grozi.
Jednym z takich uczniów był syn właściciela ziemskiego (bieszczadzkiego szlachcica), którego gospodarstwo zostało zniszczone i spalone przez „banderowców”. Nie wiem z jakich powodów wszyscy domownicy nazywali go „Jacek Czternastek” (być może był on czternastym z kolei Jackiem w tym rodzie). Jego ojciec przyszedł do moich rodziców z prośbą, aby przyjęli na stancję jego syna. Jako zapłatę zaoferował oddanie na użytkowanie dwóch krów (rasy czerwonej, polskiej, górskiej). Mleko miało być ekwiwalentem za mieszkanie. Tyle tylko temu człowiekowi pozostało majątku. Rodzice na to przystali. W tej sytuacji Tato przystosował piwnicę pod częścią gospodarczą domu na oborę. Miała ona dwa okienka i wejście z zewnątrz. W krótkim czasie oprócz dwu krów znalazła się w niej i świnka!
Przyganiając do nas krowy ten pan przyniósł resztki uprzęży końskiej (fragmenty lejc, uzdy, bicz i inne drobnostki). Wskazywało to raczej na wyposażenie konia pod siodło, a nie używanego do prac polowych. Wśród pozostawionych drobiazgów znalazła się pieczątka z napisem „Strzelecki” - być może było to nazwisko właściciela, a tym samym i Jacka. Tajemnica ta do tej pory została w sferze domysłów. Właściciel pieczątki pochodził gdzieś z Bieszczadów - prawdopodobnie z rejonu Komańczy czy Szczawnego - Kulasznego.
„Nasi” uczniowie pokończyli szkołę średnią, poszli na studia i o ich dalszych losach niewiele wiadomo. Prawdopodobnie jeden z nich pracował gdzieś w kraju, na dość eksponowanym stanowisku. Drugi po ukończeniu studiów wstąpił do Milicji. Był komendantem powiatowym w Bieszczadach. W czasie wizyty wysokiego funkcjonariusza z Warszawy urządzano polowanie. W czasie „nagonki” zwierzyny komendant został śmiertelnie postrzelony. Było to w latach 60-tych ubiegłego wieku. Kolejny uczeń prawdopodobnie po ukończeniu studiów pracował w kuratorium. Natomiast o „Jacku Czternastku” słuch zaginął. Co się z nim stało i jak potoczyły się jego dalsze losy - nie wiadomo.
Dla nas, dzieci, wprowadzenie się do domu, w naszym wyobrażeniu „prawie w lesie”, było dodatkową zagadką i atrakcją. Aby siostra Lucynka była grzeczna i posłuszna mówiłem: „Uważaj, bo tu mogą być wilki”, i wskazywałem zarośla parku. Większość takich ostrzeżeń odnosiła pożądany skutek. Dla urozmaicenia zabawy i czasu na alei parkowej wynajdywaliśmy odpowiednie gałęzie, kładliśmy na nie niewielką deseczkę i siadając na niej uzyskiwaliśmy sprężynujący fotel. Trzymając się rękami innych konarów mogliśmy się huśtać do woli. Jesienią, gdy przychodził czas grabienia liści, grabiami zgrabiało się je i czterokołowym wózkiem (była to miniatura normalnego wozu) zwoziło do naszego ogrodu. Liście były potrzebne do ocieplania (izolacji) inspektów, a także jako podstawowy składnik do wytwarzania próchniczej ziemi. Rodzice w ogrodzie składali skrzynie inspektowe jedna na drugą i do takiego „pojemnika” (o pojemności kilku metrów sześc.) wsypywało się przywiezione liście. Im więcej ich było w środku tym większa była frajda. Po prostu wspinając się na ten „pojemnik” skakało się do wnętrza. Po takim „ubijaniu” każdy uczestnik zabawy wymagał gruntowego mycia. Ale nie zważając na efekt końcowy - ubaw był przedni!
Z nastaniem wiosny na drzewach pojawiały się chrabąszcze. Nie były to pojedyncze egzemplarze, lecz ogromne ilości. Dlatego przed wyjściem do szkoły biegło się w aleję, potrząsało każdym drzewem, a na ziemię spadały jak grad. Szybko zbierało się do tekturowego pudełka i biegiem do domu. Po odpowiednim zabezpieczeniu (aby się nie wydostały), po powrocie ze szkoły, zanosiłem je do apteki - tam je skupowano. Podobno robiono z nich jakieś lekarstwa. Mam wątpliwości, czy teraz większość dzieci widziało lub wie co to chrabąszcz, jak wygląda pędrak, który następnie przeobraża się w poczwarkę, z której potem powstaje dorosły osobnik. I czy kiedyś miały go w ręce - chyba nie. A wtedy była to zabawa na co dzień.
Obok kina „Pokój”, a przed „basenem”, znajdował się kort tenisowy (obecnie jest tam parking). Na tym korcie odbywały się treningi nie tylko młodych adeptów sztuki odbijania rakietą piłeczki, ale i dorosłych, tak pań jak i panów. Odbywały się zawody towarzyskie panów, pan i par mieszanych. Od czasu do czasu organizowano zawody „prawdziwe”. W tym czasie najbardziej znanymi tenisistami w Sanoku byli: Czerepaniak, Dańczyszyn i Tarapacki. Grający wchodzili na kort obowiązkowo w białych strojach. Styl taki pozostał z okresu przedwojennego. Świadczyło to o dobrym tonie, tenis to był sport jednak ciągle elitarny. Obecnie takie zasady obowiązują chyba tylko na kortach Wimbledonu. Z młodych adeptów zdolności do tej dyscypliny sportu wykazywał Wojtek J., później mój młodszy kolega. Był on też dobrym narciarzem, zarówno w zjeździe jak i w slalomie.
Kort tenisowy znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od dolnej alei parkowej (grabowej). Niejednokrotnie piłeczka mocniej uderzona przez tenisistę dalekim lobem lądowała w gąszczu drzew. Nie zawsze udawało się ją odnaleźć - w takim przypadku była spisywana na straty. Nie było to takie obojętne, bo wtedy piłka tenisowa była trudna do kupienia. Jeżeli przypadkiem odnalazło się taką zgubę, to służyła dla nas, jako piłka do palanta. Graliśmy nią na płycie byłego „basenu”, niedaleko kortów tenisowych. M. in. na takich grach jak palant mijał nam wolny czas. Na dojście do szkoły nie traciliśmy czasu - była „pod nosem”, wystarczyło wyjść z domu pięć minut przed dzwonkiem, by spokojnie zdążyć do „budy”.
Dla naszej rodziny rok 1946 był najtrudniejszy. Z nastaniem wiosny rozpoczęły się intensywne prace w ogrodzie - przygotowanie roślin do obsadzenia miejskiej zieleni, a także przygotowanie warzywnika na własne potrzeby. Efekty tych przygotowań pokazały się w pełni w okresie letnim. Było się czym pochwalić. Jesienią można było powiedzieć, że wyszliśmy na prostą. Sytuacja ogólna też się polepszała. Mimo ciągłych utarczek z oddziałami UPA i ogólnego napięcia politycznego („co dalej będzie?”), życie w mieście stabilizowało się. Mojej rodzinie też zaczęło się żyć lepiej.
Na zakończenie roku w Domu Żołnierza (obecnie Sanocki Dom Kultury) organizowano wielki Bal Sylwestrowy. Na ten bal Tato przygotował na zamówienie organizatorów z żywych kwiatów 200 sztuk małych bukiecików. Miały one być jednym z elementów walca kotylionowego rozpoczynającego Nowy Rok. Cała ta sprawa dla mnie była czymś niewyobrażalnym. Wraz z Tatą dostarczyliśmy owe bukieciki na miejsce, gdzie miał się odbyć ów Bal Sylwestrowy. Po wejściu do środka można było dostać zawrotu głowy. Sala ogromna (tak mi się wydawało), wszędzie światła, a po sali spaceruje facet i nożem struga świeczkę – co robi i po co? Tato wyjaśnia mi – aby tańczącym parom łatwiej było tańczyć i wykonywać obroty (lepszy poślizg). Wśród uczestników zaczyna się ruch – to przygotowania do tańca kotylionowego. Okazuje się, że w sąsiednim pomieszczeniu znajduje się mnóstwo tzw. kotylionów, wykonanych ze wstążek i koralików, ukształtowanych na sztuczne kwiaty, pająki i inne figury i ozdoby. Kotyliony miały najróżniejsze kolory, zakończone były kolorowymi wstążkami różnej długości. Każdy inny, piękny, budzący zachwyt. Właśnie te kotyliony zakupują „damy”, ubrane w długie suknie, pięknie ufryzowane i uczesane, na rękach długie rękawiczki. W ten sam sposób ubierały się także przed wojną. Te kotyliony panie przypinały wybranym przez siebie panom do klapy garnituru (wielu panów było w smokingach) – wtedy nie widziałem co to oznacza! Pani mogła ofiarować swojemu wybrakowi więcej niż jeden kotylion. Ilość takich „prezentów” u jednego pana świadczyła o jego powodzeniu u pań. Za otrzymany kotylion obdarowany rewanżował się bukiecikiem kwiatów – właśnie przez nas dostarczonych. Po takiej wymianie prezentów panowie, podając swe ramię damie, zapraszali do walca kotylionowego – nareszcie wyjaśniła się tajemnica. Orkiestra zaczynała grać walca (jakiego? - wtedy tego nie wiedziałem). Co się wtedy działo to trudno opisać – pary w rytm granego walca pląsały jak w transie, panie odchylone od partnerów na zewnątrz (myślałem, że się ich boją), panowie bardzo sztywni (chyba tym zdziwieni), ale mocno obejmujący partnerkę (chyba, aby nie uciekła). I tak to wszystko kręciło się, wirowało, a różnorodność kolorów, stroje dam, i ten ruch, powodowały mój oczopląs.
Czy dziś kilkuletni „miglanc” wie co to jest walc kotylionowy, kotylion, szarmancki ukłon, ucałowanie rączki partnerki, podanie ramienia partnerce, a potem obroty, obroty i w lewo, i w prawo, aż do utraty tchu? Przypuszczam, że nie wie tego i spora część młodych kawalerów. Nie wie tego – bo to już dawno nie istnieje, dawno poszło w zapomnienie, bo to niemodne. Teraz nastały inne czasy, inne zabawy. Teraz idą młodzi na dyskotekę, a często dziewczyna podrywa chłopaka „na piwo”. Zamiast grzeczności i kurtuazji można usłyszeć: „pójdziesz ze mną”, albo każdy tańczy swoje i osobno.
Zabawy – to też gry komputerowe, gwiezdne wojny (w teorii) i chęć pokonania, jako pierwszy przeciwnika i osiągnięcia szybciej od niego celu. A my widzieliśmy prawdziwą wojnę. Tam jak ktoś strzelał i trafiał, to trafiony już się więcej nie podniósł i nie powrócił po chwili znowu do akcji, jak na ekranie monitora. A jeżeli był „tylko” ranny, to często pozostawał inwalidą (czyli kaleką) na całe życie. Tak jak starszy brat mojego kolegi Staszka K. Majsterkował rozbrajając pocisk większego kalibru. Nastąpił wybuch. Stracił oko i rękę, a proch strzelniczy z pocisku powbijał mu się w skórę całej twarzy. Twarz wyglądała jak nakrapiana czarnymi kropkami, które były nie do usunięcia.
Dzisiaj nie istnieje już „mój dom”. Nie istnieje także dom Rytarowskich, pozostała po nim tylko mała kupka gruzu. Nie ma też Przemka ani jego rodziny. Co się z nimi stało? – pozostanie bez odpowiedzi. Na posiadłości Adama powstało kilka domów. Jego rodziny też nie ma. Mama zmarła, brat Zygmunt – emerytowany ksiądz, a Adam ze swoją rodziną mieszka już na nowym osiedlu na dawnym Wójtowstwie. Boże! – jak to osiedle wygląda pięknie rozświetlone nocą, patrząc z góry sanockiego parku. A „mój dom” został rozebrany, bo potrzebne było wybudowanie zaplecza technicznego dla krytego lodowiska, właśnie na dawnym basenie. Zlikwidowano też ogród. Pozostały tylko niewielkie ślady w postaci nie wywiezionego gruzu, a resztę pokrywają dzikie trawy i trochę krzaków.
Pozostałe budynki wcześniej tam istniejące, pozostały w takim stanie jak były w latach czterdziestych, jednak na pewno zasiedlone przez inne rodziny. Nowo powstałe domy na dawnej posiadłości Adama mają nowe numery i przynależą do naszej starej ulicy, czyli „Platerówki”. Przy tych domach powstały ogrodzenia działek, jest zasadzona zieleń i co istotne – przy każdej nowej posesji jest duży, pilnujący ją pies. Na ogrodzeniu tabliczka informująca „zły pies”, „uwaga, zły pies”, lub „ja tu pilnuję”. Za „moich” czasów w żadnym z istniejących wtedy przy „Platerówce” domu nie było psa. Mieszkańcy wzajemnie traktowali się po sąsiedzku – prawie jak rodzina. Obecnie odgradzanie się i utrzymywanie psów świadczy, że życie sąsiedzkie jest mocno ograniczone (o ile w ogóle jest), a każdy chce być tylko „Panem” na swych włościach. Teraz nastały inne czasy, inne zwyczaje, inny świat! Nie wiadomo czy lepszy – o tym, za kilkadziesiąt lat być może, przekonają się następne pokolenia!
Proszę wybaczyć, że tak długo zatrzymałem się swymi wspomnieniami przy „moim domu”. Tu przeżyłem najwięcej lat, były to lata najcięższe (wiadomo, tuż po strasznej wojnie), niosące najwięcej wydarzeń. One też najbardziej oddziaływały na wrażliwość dziecka. Wszystko to w dużym stopniu kształtowało mój charakter jako dorosłego człowieka.
c d n
CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA
ZAGÓRZ
Zagórz to jedno z najmniejszych miast Podkarpacia. Obecnie liczy ok. 5 tys. mieszkańców. Leży na terenie Pogórza Bukowskiego, w dolinie rzeki Osławy, tuż przy jej ujściu do Sanu, ok. 7 km na południowy wschód od Sanoka. Zagórz jest miastem bardzo młodym, prawa miejskie otrzymał 1 lutego 1977 r. W latach 1972 – 77 Zagórz był dzielnicą Sanoka, który był wówczas miastem wydzielonym (na prawach powiatu) z powiatu bieszczadzkiego (stolicą powiatu bieszczadzkiego było wtedy Lesko). Niektórzy Sanoczanie twierdzą, że Zagórz otrzymał prawa oddzielnego miasta od władz ówczesnego województwa krośnieńskiego, aby stolica województwa nie była mniejsza od Sanoka. Ale to chyba złośliwość, Zagórz zasługiwał na miano samodzielnego miasta. W skład miasta wchodzą następujące osiedla: Dolina, Leska Góra, Osiedle Domków, Pod Klasztorem, Skowronówka, Stary Zagórz, Wielopole, Zasław Bloki, Zasław za Torami i Żabnik. Część to dawne wsie włączone do miasta w ostatnim okresie. Zagórz jest siedzibą gminy miejsko-wiejskiej Zagórz, która liczy ponad 12,5 tys. mieszkańców.
Dzieje Zagórza sięgają XIV wieku, okresu akcji osadniczej w Ziemi Sanockiej w okresie panowania Kazimierza Wielkiego, ale pierwsza zachowana wzmianka o tej miejscowości pochodzi dopiero z 1412 roku. Wieś Zagórz nosiła wówczas nazwę Sagorsze i należała do Mikołaja Tarnawskiego herbu Sas, właściciela sąsiedniej Tarnawy. Zachowały się jednak wzmianki o gotyckiej kaplicy, według tradycji ufundowanej w Zagórzu przez Kazimierza Wielkiego (wzmianka o niej pochodzi z 1343 r.). Zagórz zamieszkiwali zarówno Polacy jak i Rusini. Od XVII w. istniała tu cerkiew, katolicy należeli do parafii w sąsiednim Porażu. W roku 1449 Jan Steczkowicz Tarnawski z Tarnawy zapisał swojej żonie Zofii sumę 300 grzywien jako część swoich dóbr w Zagórzu i wsiach sąsiednich. Pod koniec XV wieku Zagórz w wyniku koligacji małżeńskich przeszedł w posiadanie Kmitów z Wiśnicza, właścicieli obszernych dóbr w dorzeczu górnego Sanu. W 1490 r. właścicielem Zagórza był Piotr Kmita h. Szreniawa, z Sobienia k. Leska, wojewoda krakowski i marszałek wielki koronny. Informacja o Zagórzu z 1505 roku mówi o osadzie Sogorsch leżącej w districto sanociensis. Dzierżawcą wsi był wtedy Rafał Komarnicki.
W XVI w. Zagórz powrócił w posiadanie Tarnawskich. Ostatnim właścicielem Zagórza z rodu Tarnawskich był Stanisław, chorąży sanocki. W początkach XVII w. Zagórz przeszedł w ręce znanego rodu Stadnickich. W początkach XVIII w. Jan Adam Stadnicki zbudował w Zagórzu nad Osławą klasztor-twierdzę dla OO. Karmelitów (budowę ukończono w 1730 r.), którzy przybyli do Zagórza w 1714 r. Budowa klasztoru przyczyniła się do rozwoju Zagórza. Klasztor krzewił kult Matki Boskiej z Karmelu. W dni odpustowe przybywały do niego rzesze pielgrzymów z bliższych i dalszych okolic, a nawet z Węgier (dzisiejszej Słowacji). Przy kościele działał chór i zespół muzyczny, który pomagał organiście w uświetnianiu uroczystości religijnych. Klasztor był miejscem pracy dla mieszkańców wsi – kucharzy, rzemieślników, praczek i sprzątaczy. Opiekę lekarską nad zakonnikami i weteranami wojskowymi sprawował medyk. Fundator nałożył na braci obowiązek, aby opiekowali się dwunastoma wysłużonymi żołnierzami. Mieszkali oni w klasztornej kordegardzie, a w razie choroby mieli zapewnioną opiekę i kurację w wybudowanym na ten cel szpitalu. W przypadku zagrożenia mieli służyć zakonnikom wiedzą i pomocą z zakresu wojskowości. W latach 40-tych XVIII w. wybudowano w powiększającej się wsi kościół (konsekrowany w 1745 r.), a w 1750 r. biskup przemyski erygował w Zagórzu parafię rzymsko-katolicką.
W XVIII w., po małżeństwie Teresy Stadnickiej z Józefem Ossolińskim, wojewodą wołyńskim, Zagórz przeszedł w ręce innego znanego rodu - Ossolińskich. Teresa ze Stadnickich Ossolińska, po śmierci w 1776 r., została pochowana w zagórskim klasztorze OO. Karmelitów. Po latach przeniesiono jej prochy do kościoła w Lesku, a w kościele w Zagórzu umieszczono epitafium upamiętniające Teresę ze Stadnickich i jej męża, Józefa Ossolińskiego (pochowanego w Rymanowie). Po Ossolińskich Zagórz często zmieniał właścicieli. Byli nimi Łobaszewscy h. Łada, Krasiccy, Franciszek Truskolaski, Wincenty Rylski, rodzina Gubrynowiczów. W okresie Konfederacji Barskiej wojska rosyjskie oblegały w zagórskim klasztorze konfederatów. W wyniku ostrzału artyleryjskiego wybuchł w klasztorze pożar, który wyrządził znaczne szkody. Po tym pożarze klasztor nie odzyskał już dawnej świetności. Całkowitą jego zagładę przyniósł początek XIX wieku. 26 listopada 1822 r. wybuchł kolejny pożar, który zniszczył całkowicie dachy, a po kasacie zakonu Karmelitów przez zaborcę w 1831 r., klasztor popadł w ruinę, nie doczekawszy się gospodarza, który mógłby go odbudować.
Wydarzeniem historycznym, wręcz epokowym, dla Zagórza było poprowadzenie przez jego teren pod koniec XIX wieku strategicznych linii kolejowych. W 1872 roku przez Zagórz poprowadzono linię kolejową Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Kolei Żelaznej, łączącą Budapeszt, przez tunel w Łupkowie, Zagórz i Ustrzyki, z Przemyślem i Lwowem. Była to jedna z najważniejszych magistrali kolejowych monarchii austro-węgierskiej, miała dwa tory, jeździły nią międzynarodowe pociągi pospieszne. Miała duże znaczenie strategiczne dla obronności kraju, bo łączyła najpotężniejszą twierdzę na wschodzie (Przemyśl) z jedną z dwóch stolic monarchii. Dwanaście lat później (w 1884 r.) do Zagórza doprowadzono końcowy odcinek Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, prowadzącej na zachód, przez Sanok, Krosno, Stróże, do Nowego Sącza i dalej, równoległej do głównej linii Kraków – Lwów. Zagórz stał się ważnym węzłem kolejowym, odgrywał ważną rolę w ruchu pasażerskim i towarowym. Zbudowano tu okazały dworzec, parowozownię, warsztaty kolejowe i kilka innych budynków dla służby drogowej. Zagórski węzeł kolejowy zatrudniał wielu pracowników (w pewnym okresie ok. 3 tys.), z biegiem czasu wieś nabrała charakteru kolejarskiej osady, a kolejarze nadawali ton życiu zagórskiej społeczności. Bardzo ważną rolę odegrał węzeł kolejowy w Zagórzu podczas I wojny światowej. Przez niego przechodziło zaopatrzenie dla wojsk, gdyż północna linia kolejowa Kraków - Lwów była przez dłuższy czas zajęta przez wojska rosyjskie.
Do rozwoju Zagórza przyczyniało się także rozwijające się w okolicy wydobycie ropy naftowej, przede wszystkim w Wielopolu (dzisiaj dzielnica Zagórza) i Mokrym. Kopalnie dawały pracę wielu ludziom, korzystał na tym także Zagórz, będący lokalnym ośrodkiem handlowym. W 1906 r. powstała w Zasławiu cegielnia. W zagórskiej osadzie przybywało ludności - w 1880 r. liczyła 1640 mieszkańców, w 1914 r. już 2400 (w tym 1200 Polaków i 600 Żydów). Powstawały organizacje i stowarzyszenia – zarówno wśród kolejarzy, jak i wśród zagórskiej młodzieży. Bardzo aktywnie działało w Zagórzu Towarzystwo Gimnastyczne Sokół. Najpierw prezesował mu dr Józef Galant (rodem ze Strachociny), a potem dr Jan Puzdrowski. Odbywały się ćwiczenia, pokazy gimnastyczne i szkolenia militarne. Na szczególne wspomnienie zasługuje dr Józef Galant (1862–1905) – lekarz, wielki patriota, społecznik, który niosąc pomoc chorym w czasie epidemii tyfusu, zaraził się i zmarł. Na jego grobie, znajdującym się na zagórskim cmentarzu, umieszczono epitafium, w doskonały sposób streszczające postawę tego wyjątkowego człowieka: „Ojczyzno moja, chociaż jestem w grobie, sercem i duchem zostałem przy Tobie”. W 1911 roku powstał w Zagórzu pierwszy zastęp harcerski, założony przez Stanisława Szweda, późniejszego oficera Wojska Polskiego. W 1912 roku utworzono harcerską drużynę polową o charakterze paramilitarnym, która 10 sierpnia 1914 roku udała się do Lwowa, do formowanego pod dowództwem Józefa Hallera Legionu Wschodniego.
W 1918 roku, gdy Polska odzyskiwała niepodległość, zagórscy kolejarze włączyli się do działań zbrojnych, broniąc tych terenów przed atakami ze strony Ukraińców i nadzorując przejazdy rosyjskich i austriackich żołnierzy, wracających do domów po zakończeniu wojny. Szczególnie słynne stały się akcje kolejarzy z udziałem dwóch zmontowanych tu pociągów pancernych – „Kozaka” i „Gromoboja”, które później wzięły także udział w wojnie polsko-bolszewickiej.
W okresie międzywojennym znaczenie Zagórza jako stacji węzłowej trochę zmalało, co odbiło się niekorzystnie na sytuacji gospodarczej Zagórza. Ale cały czas ruch pociągów lokalnych był dość znaczny, pracowała Sekcja Utrzymania Kolei, wielu Zagórzan miało zatrudnienie „na kolei”. W osadzie ciągle działały różne organizacje, orkiestry, kółka artystyczne. Członkowie zagórskiego „Sokoła” wyjeżdżali na zloty, zdobywali liczne nagrody na zawodach. Dużym powodzeniem wśród młodzieży cieszyło się harcerstwo, istniały drużyny męskie i żeńskie, organizowano obozy, wędrówki, zdobywano sprawności. Wykształcany wśród młodzieży patriotyzm, poczucie honoru, hart ducha, niezłomność charakteru, zaowocowały później niezwykłymi postawami w latach drugiej wojny światowej. We wrześniu 1939 roku młodsi harcerze, którzy nie zostali wcieleni do wojska, zasilili Ochotniczy Pluton Samoobrony.
Niestety, kryzys gospodarczy lat 30-tych spowodował, że ruch kolejowy na zagórskiej stacji niemal zamarł, a wraz z nim zamarło również życie gospodarcze i kulturalne osady. Próba zorganizowania fabryki celulozy w Zasławiu nie powiodła się. Sytuacja niewiele polepszyła się aż do wybuchu wojny. We wrześniu 1939 roku zagórscy kolejarze ofiarnie uczestniczyli w próbach obrony kraju. W Zagórzu istniała placówka Straży Kolejowej oraz Wojskowej Straży Kolejowej, a od 1937 roku Wartownia Służby Ochrony Kolei. Na przełomie sierpnia i września 1939 roku, w celu ochrony linii kolejowej, powstał również w Zagórzu wspomniany już Ochotniczy Pluton Samoobrony, którego członkowie wspierali m.in. ewakuację ludności.
II wojna światowa i czas okupacji były dla Zagórza, podobnie jak dla całego kraju, okresem bardzo dramatycznym. Do 1941 roku na Sanie znajdowała się granica niemiecko-sowiecka, którą próbowało przekraczać wiele osób, uciekających przed prześladowaniami NKWD i Gestapo. Bliskość granicy węgierskiej powodowała z kolei, że docierało tu wiele osób starających się uciec na Zachód. Punkt przerzutowy działał m.in. na plebanii. Ówczesny proboszcz – ks. Władysław Wójcik – zapłacił życiem za pomoc udzielaną uciekinierom – aresztowany, został wywieziony do Oświęcimia i tam zginął. Na terenie Zagórza i w najbliższej okolicy działały oddziały ZWZ/AK. Dowodził nimi pochodzący z Wielopola Alojzy Bełza, ps. „Alik”. Prowadziły działalność dywersyjną i sabotażową. W konspirację zaangażowana była również – Olga Sulimirska, właścicielka dworu w dzielnicy Zasławie, a także rodziny Krasickich i Gubrynowiczów. Należący do tych ostatnich zameczek, który do dziś stoi przy drodze do Poraża, był ważnym ogniwem akowskiej konspiracji w Obwodzie Sanok. Na terenie Zagórza – w Zasławiu, w dawnych obiektach fabryki celulozy, Niemcy utworzyli obóz pracy przymusowej dla Żydów. Przywieziono ich kilkanaście tysięcy, głównie z powiatu sanockiego (z getta w Bukowsku). Wymordowano około 10 tysięcy więźniów, ponad 5 tysięcy wywieziono do obozu zagłady w Bełżcu. Obóz został ostatecznie zlikwidowany w 1943 roku.
Na początku sierpnia 1944 roku Zagórz został wyzwolony przez oddziały partyzanckie, później wkroczyły tu cofające się wojska niemieckie, ostatecznie, w pierwszej dekadzie września, wyparte przez Armię Czerwoną. Rozpoczął się trudny okres odbudowy i organizowania na nowo życia. Niestety, dla mieszkańców tych terenów wojna nie zakończyła się w 1944 roku. Bardzo dramatyczne były również kolejne lata. Ludzie żyli w ciągłym poczuciu zagrożenia, narażeni na ataki działających w okolicy oddziałów UPA. Wiele rodzin straciło wówczas to, co zdołało ocalić z wojennej zawieruchy. Z kolei akcja „Wisła” zaowocowała masowymi wysiedleniami ludności wyznania greckokatolickiego (narodowości ukraińskiej). Opustoszały wioski, zamarło życie gospodarcze okolicy. Od lat 50-tych XX wieku, gdy już ucichły strzały i uspokoiło się nieco w Bieszczadach, egzystencja Zagórza i okolicznych miejscowości stała się dość spokojna. Normowało się życie gospodarcze. Rozbudowano cegielnię w Zasławiu, którą przejęło przedsiębiorstwo budowlane z Sanoka (później przedsiębiorstwo ceramiki budowlanej z Rzeszowa). W dawnej fabryce celulozy w Zasławiu w latach 50-tych Sanocka Fabryka Autobusów (Autosan) uruchomiła produkcję przyczep i naczep samochodowych i ciągnikowych. Z biegiem czasu wyrosła ona na największego producenta przyczep w kraju, współpracowała z włoską firmą „Piacenza”. W 1959 r. Zagórz otrzymał status osiedla miejskiego, w 1965 r. osiągnął liczbę 4 tys. mieszkańców. Niestety, zdecydowanie zmalało znaczenie (i zatrudnienie) węzła kolejowego. W nowych granicach Polski Zagórz znalazł się zupełnie na peryferiach krajowej sieci kolejowej. Połączenie do Przemyśla zostało przecięte granicą państwową. W latach 90-tych dzieła zniszczenia dokończył gwałtowny rozwój motoryzacji – samochód wypchnął z rynku kolej. W 1972 roku Zagórz wraz z Zasławiem, Wielopolem, Zahutyniem i Doliną został włączony w obręb Sanoka. Jednak tylko na trzy lata – w 1977 r. utworzono Miasto Zagórz należące do województwa krośnieńskiego (od 1999 r. podkarpackiego).
Zagórz, mimo że jest bardzo młodym miastem, ma kilka ciekawych miejsc i zabytków do obejrzenia. Warto to zrobić, chociażby przejeżdżając w drodze do Bieszczadów. Najbardziej znanym zabytkowym obiektem miasta są ruiny klasztoru OO. Karmelitów na wzgórzu nad Osławą.
Ruiny klasztoru OO. Karmelitów
Do dziś zachowała się monumentalna bryła kościoła - bez dachu i pusta wewnątrz. Poza tym pozostałości budynku kordegardy, klasztoru, cel zakonnych i zabudowań gospodarczych. Także resztki murów obronnych i bramy wejściowej. Klasztor Karmelitów wszedł do literatury polskiej dzięki Zygmuntowi Kaczkowskiemu, który w swoim cyklu powieściowym pt. Ostatni z Nieczujów opisał znajdujący się w klasztorze legendarny grób Nieczui.
Innym godnym uwagi zagórskim obiektem zabytkowym jest kościół parafialny Wniebowzięcia Matki Bożej, zbudowany w połowie XVIII w., prawdopodobnie z wykorzystaniem murów dawnej gotyckiej kaplicy. Jest to późnobarokowa budowla jednonawowa, z przedsionkiem i zakrystią. Zbudowana z kamienia, otynkowana. Nawa główna jest trójprzęsłowa, ma łukowe, barokowe sklepienie. W niszach fasady kościoła umieszczone są drewniane rzeźby św. św. Piotra i Pawła, pomiędzy nimi umieszczona jest pamiątkowa tablica z czarnego marmuru ufundowana z okazji dziesięciolecia odzyskania niepodległości (1928). Barokowy ołtarz główny zwieńczony jest figurą przedstawiającą scenę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Centralnym punktem ołtarza jest łaskami słynący późnogotycki obraz Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Koronacja obrazu Matki Boskiej Zagórskiej dokonana została 2 lipca 2007 roku przez arcybiskupa przemyskiego Józefa Michalika. Główne elementy ołtarza pokryte są 24-karatowym złotem. Po bokach ołtarza stoją figury św. Piotra i św. Pawła oraz dwie postacie alegoryczne. W nawie znajdują się dwa ołtarze boczne, neobarokowe z obrazami z XX wieku; po lewej Matka Boska z Maksymilianem Marią Kolbe, po prawej Chrystus Miłosierny. Na ścianach świątyni znajdują się znacznej wielkości obrazy uratowane ze spalonego klasztoru Karmelitów. Okna zdobią witraże z okresu międzywojennego, ufundowane przez rodzinę Adama Gubrynowicza. W kościele znajduje się kilka epitafiów i tablic pamiątkowych upamiętniających różne rocznice i osoby (m.in. dr Józefa Galanta). Warto dodać, że długoletnim proboszczem (w latach 1965 – 95) w Zagórzu był ks. Józef Winnicki, strachocki rodak, syn Bernarda i Franciszki z Piotrowskich „z Kowalówki”. Zapisał się on dobrze w pamięci Zagórzan, jego imieniem nazwali jedną z ulic miasta.
Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Matki Bożej |
    | Cerkiew prawosławna pw. Michała Archanioła   |
Warto także odwiedzić zabytkową cerkiew prawosławną pod wezwaniem św. Michała Archanioła, zbudowaną w 1836 r. Jest to budowla jednonawowa, murowana z kamienia, tylko częściowo otynkowana. Od frontu posiada okazałą wieżę, której dolna kondygnacja jest murowana i otynkowana na biało, a górna jest drewniana, zwieńczona baniastym hełmem z latarnią i kopułą. Nawa, zakończona apsydą, przykryta jest blaszanym dachem jedno-kalenicowym, z wieżyczką zwieńczoną niewielką kopułką. Od strony północnej dobudowana jest zakrystia z trójspadowym dachem. Wewnątrz zabytkowy ikonostas.
Innym obiektem wartym odwiedzenia jest kościół greko-katolicki w dzielnicy Wielopole pw. św. Michała. Wybudowano go przed wojną na miejscu dawnych cerkwi-kościołów, których historia sięga XV w. Wybuch wojny spowodował, że nie została ona wykończona. Wysiedlenie większości mieszkańców Wielopola w ramach Akcji „Wisła” i represje w stosunku do kościoła grecko-katolickiego spowodowały, że kościół po 1947 roku nie był użytkowany. W latach 60-tych przejęli go prawosławni, w 1991 r. powrócił do greko-katolików. Świątynia jest zbudowana na planie krzyża greckiego, zwieńczona kopułą w części centralnej. Do lat 80-tych w kościele znajdowało się wiele elementów wyposażenia przeniesionych z rozebranego starego kościoła, m.in. fragmenty ołtarzy z końca XVIII w., przenośny ołtarzyk z rzeźbą Matki Boskiej z Dzieciątkiem z XIX w., rokokowy obraz Zwiastowania NMP z XVIII w., a także namalowany w 1900 r. przez sanockiego malarza Lisowskiego obraz Michała Archanioła. Niestety, w 1988 r. większość tego wyposażenia został skradziona i nie odzyskana. W kościele nie było nigdy tradycyjnego w kościołach greko-katolickich ikonostasu.
Kościół greko-katolicki pw. Michała w Zagórzu-Wielopolu |
    | Dwór szlachecki w Zagórzu-Wielopolu   |
Oprócz zabytków sakralnych Zagórz ma kilka innych zabytków, które warto obejrzeć. Jednym z nich jest dwór szlachecki w dzielnicy Wielopole. Wybudowany w 1865 r. jest budynkiem parterowym, murowanym, otynkowanym na biało, przykrytym dachem dwuspadowym z czerwonej dachówki. Do wnętrza prowadzi ganek z tradycyjnymi kolumnami. Dwór otacza zespół parkowy, składający się z dwóch alei lipowych i jednej grabowej. Kiedyś w parku znajdowały się stawy zasilane potokiem płynącym spod Łysej Góry. Do dworu wjeżdżało się przez mostek. Dwór został wybudowany przez Augusta Ścibor-Rylskiego. Urodził się w nim syn Augusta, Witold Ścibor-Rylski, legionista, uczestnik wojen burskich, działacz Polonii amerykańskiej.
Innym ciekawym obiektem jest budynek dworca kolejowego w Nowym Zagórzu. Wybudowany został w latach 80-tych XIX w. dla Galicyjskiej Kolei Transwersalnej. W roku 1889 stacja kolejowa Nowy Zagórz przeszła pod zarząd CK Dyrekcji Ruchu Kolejowego we Lwowie.
Dworzec kolejowy Nowy Zagórz |
W dzielnicy Zasław, w miejscu wymordowania Żydów przez Niemców podczas II wojny światowej, znajduje się zbiorowa mogiła rozstrzelanych, którą upamiętnia kurhan z obeliskiem i tablicą pamiątkową. Warto także zwiedzić w Zagórzu kompleks skoczni narciarskich Zakucie. Nie są to obiekty na miarę zakopiańskiej Krokwi, ale największe na Podkarpaciu.
Piłkarze Górnika Strachocina sezon 2014/15 w klasie A zakończyli na pierwszym miejscu wyprzedzając sąsiadów „zza miedzy”, LKS Zarszyn, o 2 punkty i awansowali ponownie do krośnieńskiej ligi okręgowej (V ligi). Niestety, w nowym sezonie, w wyższej klasie rozgrywkowej spisują się „w kratkę”, w rundzie jesiennej zdobyli tylko 14 pkt. i mogą mieć kłopoty z utrzymaniem się.
Najlepsza drużyna piłkarska Podkarpacia, Karpaty Krosno, występująca w grupie lubelsko-podkarpackiej III ligi, sezon 2014/15 zakończyła na drugim miejscu. Wyprzedziła ją drużyna Stali Rzeszów, ale nie wywalczyła ona w barażach awansu do II ligi. W nowym sezonie Karpaty spisują się także nieźle, po 19-tu kolejkach byli na czwartym miejscu w tabeli tracąc do lidera, Motoru Lublin, 5 pkt.
Czarni Jasło sezon 2014/15 w IV lidze krośnieńskiej zakończyli na ostatnim miejscu i spadli do klasy okręgowej, w której występuje Górnik Strachocina. Po rundzie jesiennej byli w tabeli na drugim miejscu za Przełęczą Dukla.
Piłkarski reprezentant Sanoka Ekobal Sanok gra w tym roku w klasie A. Po 15-tu kolejkach zdecydowanie prowadził. Zapewne w przyszłym sezonie będzie grał już w lidze okręgowej.
Drużyna hokejowa Ciarko PBS Bank KH Sanok sezon 2015/16 rozpoczęła nie najlepiej. Stosunkowo mały budżet nie pozwala na równą rywalizację z potentatami ze Śląska i Krakowa. O zakwalifikowanie się do najlepszej szóstki najlepszych drużyn w Polsce, która będzie walczyć o medale, będzie w tym sezonie bardzo trudno, po 21 meczach drużyna zajmowała 5 miejsce, ale miała przed sobą bardzo ciężkie spotkania z najsilniejszymi zespołami.
Dalsze sukcesy osiąga młody Maksymilian Drak z Krakowa, wnuk Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich Dabrowskiej z Sanoka. Maks zdobył w tym roku tytuł mistrza Polski we freestyle’u kajakowym w kategorii juniorów. W zawodach finałowych Pucharu Europy rozegranych w Jeleniej Górze został srebrnym medalistą w kategorii juniorów, a w sumarycznej klasyfikacji generalnej Pucharu Europy w kategorii juniorów zdobył brąz. W zawodach w feestyle’u kajakowym w Jeleniej Górze wzięli udział zawodnicy z wielu krajów europejskich, m.in. z Niemiec, Francji, Belgii, Rosji i naszych południowych sąsiadów. Konkurencja freestyle w kajakarstwie jest bardzo widowiskowa i cieszy się dużym powodzeniem wśród widzów.
Stanisław Giyr-Piotrowski ze Strachociny
23 czerwca 2015 r. zmarł Stanisław Giyr-Piotrowski ze Strachociny, syn Andrzeja i Marianny z Adamiaków. Stanisław urodził się 2 października 1936 r., żonaty był z Marią Hoznar, z którą doczekał się trójki dzieci – córek: Doroty (ur. 1964 r.) i Agaty (ur. 1966 r.) i syna Piotra (ur. 1969 r.). Stanisław mieszkał w rodzinnej Strachocinie, został pochowany na strachockim cmentarzu.
Zofia z Galantów Berbeć-Piotrowska ze Strachociny
20 lipca 2015 r. zmarła w Strachocinie Zofia Weronika z Galantów Berbeć-Piotrowska, wdowa po Kazimierzu Berbeciu-Piotrowskim. Zofia Weronika urodziła się 15 lipca 1927 r. Była córką Grzegorza Galanta i Balbiny z Radwańskich. W małżeństwie z Kazimierzem doczekała się trojki dzieci - Antoniego (zmarł w dzieciństwie), Bogusławy i Doroty. Zofia pochowana została na cmentarzu w Strachocinie.
Grażyna z Winnickich Szum-Piotrowska ze Strachociny
W sierpniu 2015 r. zmarła w wieku 59 lat Grażyna z Winnickich Piotrowska. Grażyna była córką Jana Winnickiego i Zofii z Galantów, żoną Mariana Szuma-Piotrowskiego. Pozostawiła trójkę dzieci, dwie córki: Annę (ur. 1973 r., zamężna za Grzegorza Czopora) i Marzenę (ur. 1983 r., zamężna za Pawła Mazura), oraz syna Tomasza (ur. 1988 r.). Została pochowana na strachockim cmentarzu.
Od pani Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka, córki Władysławy z Błaszczychów-Piotrowskich Sawczak, otrzymaliśmy pocztą elektroniczną kolejne listy, m.in. z informacjami o sprawach rodzinnych.
Przede wszystkim pani Małgorzata pisze o swoich rodzicach. Mama Małgorzaty, Władysława, która przez 40 lat pracowała jako księgowa w sanockim oddziale PGNiG, dożyła 90 lat (zmarła w październiku ubiegłego roku – pisaliśmy o tym), ale w wyniku udaru mózgu przez ostatnie 10 lat była przykuta do łóżka, bardzo cierpiąca, wymagająca ciągłej opieki. Ojciec Małgorzaty, Marian Sawczak, pułkownik WP, do swojej śmierci (zmarł w 2009 r.) troskliwie się opiekował żoną. Jak pisze córka, „w sposób dosłowny nosił ją na rękach, był niezwykle dobrym człowiekiem, cieszącym się szacunkiem w rodzinnym mieście”.
Mąż pani Małgorzaty, Marian Dąbrowski (nie żyje) nie pochodził z Dąbrowskich ze Strachociny. Swoje korzenie rodzinne miał w Ulanowie nad Sanem, sławnym na całą Polskę ośrodku flisackim położonym przy ujściu Tanwi do Sanu, koło Rudnika (po drugiej stronie Sanu).
Bardzo ciekawą informację podaje Małgorzata o swoim dziadku Józefie, pisząc, że znalazł się w niewoli sowieckiej. Ta informacja pozwala stwierdzić, że wzięty do niewoli rosyjskiej szeregowiec 18-tego C.k. pułku pospolitego ruszenia Józef Piotrowski (lista strat z 22.05.1917 r. – patrz „Sztafeta pokoleń” nr 15 str. 37), przebywający w szpitalu ewakuacyjnym nr 104 w Jarosławiu w Rosji, to właśnie jej dziadek, syn Franciszka Błaszczychy-Piotrowskiego, bratanek Błażeja. W maju jeszcze nie był w „sowieckiej” niewoli, tylko w rosyjskiej („sowiecka” zaczęła się w listopadzie). Józef wrócił szczęśliwie z niewoli, z Rosji ogarniętej wojną domową, i doczekał się jeszcze dzieci, m.in. córki Władysławy, mamy Małgorzaty, urodzonej 16 czerwca 1924 r.
Pani Małgorzata wspomina także z czasów swojej młodości kontakty swojej mamy z kuzynem Emilianem Piotrowskim, wnukiem Marcina ze Strachociny, najmłodszego brata Błażeja. Nie zabrakło także informacji o najbliższych Małgorzaty – jej syn Grzegorz jest mgr inż. informatykiem, a żona Grzegorza, Anna Neuman, mgr pielęgniarstwa. Mieszkają z córką Lilianą w Rzeszowie. Pani Małgorzato – za ciekawe informacje dziękujemy.
Bardzo ciekawą korespondencję (również mailową) otrzymaliśmy od pana Marka Niedostojnego ze Szczecina, prawnuka Marii z Piotrowskich, córki Stanisława.
Rodzina prababci pana Marka mieszkała do 1945 roku w Czarnokonieckiej Woli, należącej do parafii Sidorów nad Zbruczem, w dawnym województwie tarnopolskim. Po wojnie, po zaborze Kresów wschodnich przez Związek Sowiecki, rodzina musiała uchodzić na zachód i osiadła, rozproszona, w dzisiejszych województwach dolnośląskim i opolskim.
Pan Marek, który podobnie jak obecnie bardzo wielu młodych Polaków, zainteresował się genealogią rodzinną, próbuje odtworzyć rodzinne „drzewo” genealogiczne. Przeglądając Internet zwrócił uwagę na witrynę naszego Stowarzyszenia (jest taka!) i odkrył zadziwiającą zbieżność imion przodków i krewnych swojej prababci, Marii Piotrowskiej (które odszukał w dokumentach metrykalnych) z odpowiednimi imionami z „drzewa” genealogicznego „klanu” Fryniów-Piotrowskich ze Strachociny. Ojcem prababci był Stanisław Piotrowski, syn Franciszka i Anny z Winnickich. Chrzestnym dzieci Stanisława był Walenty Piotrowski. Wśród dziesięciorga dzieci Stanisława był Franciszek, Feliks i Agnieszka. Dodatkowym, bardzo ważnym, wręcz decydującym, elementem „układanki”, która przyszła mu na myśl, była informacja przechowana w tradycji rodzinnej, że ojciec Marii, Stanisław, przybył na Kresy z okolic Sanoka.
Pan Marek w swoich listach (mailowych) zapytuje nas o naszą opinię na temat jego hipotezy pochodzenia swojego prapradziadka ze Strachociny, a także o bliższe dane dotyczące „naszego” Stanisława, urodzonego 3 maja 1840 r., syna Franciszka Frynia-Piotrowskiego i Anny z Winnickich, oraz o inne szczegóły pozwalające jednoznacznie zidentyfikować tych dwu Stanisławów. Niestety, na wiele pytań, które pan Marek przesłał, nie mogliśmy odpowiedzieć, bo nie dysponujemy odpowiednimi informacjami, ale pewne nasze dane mogą potwierdzać hipotezę p. Marka. Więcej szczegółów na ten temat zamieszczamy w rubryce NOWINY GENEALOGICZNE.
Panie Marku, dziękujemy za całą korespondencje i za naprowadzenie nas na ciekawy „trop” w poszukiwaniach „zaginionych” potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny.
Poniżej przedstawiamy zapowiedziane w rubryce LISTY OD CZYTELNIKÓW szczegóły hipotezy p. Marka Niedostojnego ze Szczecina.
O Stanisławie, młodszym synu Franciszka „Frynia” Piotrowskiego, niewiele wiemy. Według tradycji rodzinnej po ślubie z Zofią Radwańską, córką Fabiana i Tekli z domu Pucz, dość szybko wyprowadził się do Kostarowiec. Tam Piotrowscy doczekali się syna Michała, ur. ok. 1870 r. Dokładnej daty urodzin Michała nie znamy, nie ma zapisu jego chrztu w strachockiej „Księdze Metrykalnej”. Jeżeli był nawet chrzczony w kościele w Strachocinie (Kostarowce należały do strachockiej parafii) to zapis tego chrztu musi być w oddzielnej „Księdze”, dziś niedostępnej. O tym, że był synem Stanisława i Zofii mówią zapisy chrztów dzieci Michała, Wiktorii (ur. 1892 r.) i Władysława (ur. 1894 r.).
Syn Stanisława, Michał, powrócił z Kostarowiec do Strachociny, ożenił się wdową po Tomaszu Błażejowskim, Marianną z Galantów, i dał początek „klanowi” „Błażejowskich”-Piotrowskich w Strachocinie.
Tradycja rodzinna nic nie mówi o dalszych losach Stanisława i jego żony Zofii. Nie mówi także nic o dalszych ich dzieciach. Prawdopodobnie gdyby takowe były, utrzymywały by kontakty z Michałem i jego rodziną. Dlaczego Piotrowscy mieli tylko jedno dziecko? W tym okresie zdarzało się to bardzo rzadko.
Dane przesłane przez p. Marka Niedostojnego idealnie wpasowują się w sytuację Stanisława, jeżeli założymy, że coś się stało złego z Zofią, np. zmarła w wyniku choroby, czy przy narodzinach kolejnego dziecka. Stanisław po śmierci żony ucieka jak najdalej od miejsca swojego nieszczęścia, nad Zbrucz, pod wschodnią granicę Galicji z Rosją, do Czarnokonieckiej Woli. Tam łatwiej o urządzenie się od nowa, ziemi dużo i jest tania.
Żeni się z Teresą Jopek, córką Jana i Pelagii Czajka i zakłada z nią liczną rodzinę. Najstarszy syn Jan urodził się już w 1871 roku, tak więc prawdopodobnie Michał urodził się nie w 1870 r. lecz wcześniej.
Bardzo możliwe, że Stanisław sprowadził za sobą brata Walentego (ur. 1.01.1836 r.), o którego losach milczy tradycja rodzinna. Walenty jest ojcem chrzestnym dzieci Stanisława. Wśród imion dzieci, Franciszek, Feliks i Agnieszka to imiona, które nosi rodzeństwo Stanisława, Maria (Marianna) to imię jego ciotki, a Jan – imię stryja.
Stanisław zajęty liczną rodziną, kłopotami (piątka najstarszych dzieci umiera bardzo młodo), nie ma głowy do kontaktów z rodziną zostawioną w Strachocinie, ponad trzysta kilometrów od Czarnokonieckiej Woli. W tym czasie łączność na tę odległość była dużym problemem. Lata płyną, a wieści o jego losach nie docierają do rodzinnej wsi. Szansa na zaistnienie w rodzinnej tradycji jest znikoma.
Czy tak było w rzeczywistości zapewne nigdy się nie dowiemy. Ale hipotezę pana Marka warto poznać, jest bardzo prawdopodobna.
Poniżej domniemane pełne „drzewko” genealogiczne Stanisława Frynia-Piotrowskiego.
Poniżej kontynuujemy prezentację „drzewek” genealogicznych poszczególnych rodzin, uzupełnionych na podstawie informacji, które otrzymaliśmy od Zarządu Stowarzyszenia. Tym razem przedstawiamy fragment „drzewka” Walentego Szuma-Piotrowskiego i jego drugiej żony Wiktorii Kolencio. Czytelników prosimy o ewentualne uwagi i poprawki.
1. Strachoczanie, którzy zginęli w I wojny światowej
Na sąsiedniej stronie przedstawiamy listę Strachoczan, którzy zginęli w I wojnie światowej. Zawiera ona nazwiska znajdujące się na pamiątkowej tablicy umieszczonej na murze strachockiego kościoła. Zdaniem niektórych najstarszych mieszkańców, z którymi rozmawialiśmy, jest ona niekompletna, ale nie potrafili jej uzupełnić.
Adamiak Grzegorz Adamiak Jan Adamiak Tomasz Buczek Feliks Buczek Franciszek Buczek Józef Cecuła Franciszek Cecuła Grzegorz Ćwiąkała Józef Dąbrowski Józef | Daszyk Władysław Herburt Franciszek Janik Piotr Kiszka Franciszek Klimkowski Jakub Kucharski Paweł Kwolek Ludwik Kwolek Michał Lisowski Paweł Mazur Józef | Michalski Jan Mermon Władysław Mogilany Grzegorz Mogilany Jan Pielech Władysław Piotrowski Jan, s. Błażeja Piotrowski Jan, s. Walentego Piotrowski Jan Piotrowski Piotr, s. Andrzeja Pucz Feliks | Radwański Jakub Radwański Jan Radwański Jan Radwański Tomasz Radwański Wawrzyniec Radwański Wincenty Romerowicz Franciszek Romerowicz Jan Romerowicz Jan Romerowicz Michał | Samborski Stanisław Sitek Antoni Winnicki Ignacy Winnicki Jan Wroniak Piotr |
(Tadeusz Winnicki z uzupełnieniami od redakcji)
W jednym ze swoich listów Tadeusz Winnicki ze Śląska wspomina swojego dziadka Jana Wołacza-Piotrowskiego, jednego z trzech Janów Piotrowskich ze Strachociny, którzy zginęli w I wojnie światowej.
Dziadek Jan był synem Walentego Wołacza-Piotrowskiego i Marianny z Szumów-Piotrowskich. Urodził się 12 sierpnia 1882 r. W młodości wyuczył się, tradycyjnego wśród Piotrowskich, zawodu stolarza i kołodzieja. Długo był kawalerem, wreszcie w 1910 r. ożenił się z jedną z najładniejszych dziewcząt w Strachocinie, Cecylią Kiszczanką, wnuczką słynnej z urody Marianny Kosarzówny, czarnobrewej piękności pochodzącej z Pakoszówki. Po ślubie młodzi zamieszkali w domu rodzinnym Jana. 5 marca 1911 r. na świat przyszła ich córka Zofia, mama Tadeusza. Jeszcze przed pójściem Jana na front urodził się brat Zofii, Władysław (niestety, zmarł on jako kilkuletni chłopak w czasie epidemii szkarlatyny, w 1920 r.).
Jan służył w Cesarsko-królewskim Pułku Piechoty Obrony Krajowej nr 18 (w 3 Kompanii Marszowej). Pułk przed wojną był rozlokowany w Przemyślu i Sanoku, wchodził w skład 89 Brygady, która stanowiła część 45 Dywizji piechoty kk. Landwery. Dziadek Jan widnieje na liście strat armii austriackiej wydanej 12 stycznia 1915 r. (patrz – „Sztafeta pokoleń” nr 15) jako ranny. Prawdopodobnie został ranny niedaleko rodzinnej Strachociny, koło wsi Odrzechowa (w linii prostej to tylko 10 km na południowy zachód) i w wyniku ran zmarł. Działo się to podczas kontrofensywy austriackiej na przełomie lat 1914/15, mającej na celu oswobodzenie oblężonej twierdzy Przemyśl.
Babcia Cecylia nie wyszła już za mąż, mimo wielu starających się o rękę młodej, ładnej wdowy. Niewykluczone, że jednym z powodów tego była renta wdowia, którą dostawała do końca życia. W latach 20-tych była ona na tyle wysoka, że pozwoliła na budowę nowoczesnego domu (jeden z pierwszych we wsi pod dachówką) na działce otrzymanej od teściów, a także zakup ogrodu od Żyda Jojki na tzw. „wsisku”. Pamiątkami po Janie były meble i wóz konny jego roboty u rodziców, które odziedziczył brat Jana, Ludwik.
3. Strachockie rody – Lisowscy – c.d.
Poniżej zamieszczamy dokończenie „portretu” rodu Lisowskich ze Strachociny, zamieszczonego w poprzednim numerze „Sztafety”. Tam przedstawiliśmy potomków synów Andrzeja Juniora – Wojciecha i Franciszka, oraz córek Rozalii i Teresy. W tym numerze przedstawiamy potomków najmłodszego syna Andrzeja – Antoniego. O losach pozostałych dzieci Andrzeja Juniora nie mamy żadnych informacji.
Najmłodszy syn Andrzeja Juniora Lisowskiego, Antoni, podobnie jak starsi bracia, także wyszukał sobie żonę wśród znaczących rodzin w Strachocinie. Ożenił się z Jadwigą Mielecką (ur. 13.10.1836 r., zm. 2.07.1879 r.), córką Jana i Agnieszki z Woytowiczów. Mieleccy są prawdopodobnie zubożałą gałęzią bardzo znanego rodu szlacheckiego, Mieleckich herbu Gryf, mającego swego czasu nawet pretensje magnackie (ich kuzynami byli magnaci Braniccy). Mieleccy wydali ze swojego grona wojewodów, kasztelanów a nawet hetmana wielkiego koronnego (Mikołaj Mielecki). Z biegiem czasu los przestał im sprzyjać, majątki Mieleckich na wschodzie przepadły w zawieruchach dziejowych, a zapewne jeden z przedstawicieli podupadłego rodu znalazł się w Strachocinie, gdzie osiadł na stałe i dał początek strachockim Mieleckim. Antoni pozostał w rodzinnym domu Lisowskich (dom nr 7). Z Jadwigą doczekał się co najmniej 7 dzieci, 6 synów: Szymona (ur. 19.10.1864 r.), Jana (ur. 16.12.1866 r.), bliźniaków, Feliksa i Wojciecha (ur. 21.08.1872 r.), Bartłomieja (ur. 28.08.1874 r.) i Stanisława (ur. ok.1878 r.), oraz córki Marianny (ur. 10.06.1869 r.). Syn Feliks zmarł jako niemowlę (zm. 23.11.1872 r.), podobnie jak Bartłomiej (zm. 3.04.1875 r.). Jadwiga zmarła krótko po urodzeniu Stanisława (zm. 2.07. 1879 r.). Antoni ożenił się szybko drugi raz, żeby zapewnić opiekę nad małymi dziećmi, z dużo młodsza od siebie Antonina Radwańska (ur. 13.01.1855 r.), córką Grzegorza i Zuzanny z Radwańskich. Z Antoniną Antoni doczekał się jeszcze syna Michała (19.09.1883 r.).
Najstarszy syn Antoniego, Szymon, ożenił się Franciszką Wołacz-Piotrowską, córką Walentego i Marianny z Szumów-Piotrowskich. Franciszka wniosła w posagu trochę gruntu na terenie gospodarstwa Piotrowskich w dole wsi. Szymon z Franciszką doczekali się 5 dzieci: trzech synów – Karola (ur. 1.11.1890 r.), Józefa (ur. 17.12.1894 r.) i Piotra (ur. 3.03.1909 r.), oraz dwu córek – Marianny (ur. 3.04.1897 r.) i Małgorzaty.
Najstarszy syn Szymona, Karol, ożenił się w Strachocinie, z Wiktorią Dąbrowską (ur. 22.12.1891 r.), córką Walentego i Marianny Daszyk. Karol z Wiktorią doczekali się dwójki dzieci – Bolesława (ur. 14.05.1920 r.) i Kazimiery (ur. 22.08.1922 r.). Bolesław ożenił się z Kazimierą Radwańską, a Kazimiera wyszła za mąż za Bronisława Cecułę (ur. 2.04.1926 r.), syna Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich.
Młodszy syn Szymona, Józef, ożenił się w Strachocinie, z Marianną Pielech (ur. 23.09.1900 r.), córką Tomasza i Wiktorii z Mogilanych. Józef z Marianną doczekali się dwóch synów – Stanisława (ur. 1921 r.) i Mariana (ur. 15.08.1925 r.). Stanisław wyjechał do USA. Marian ożenił się z Władysławą Radwańską „zza łozin”. Córka Mariana, Barbara Zofia (ur. 3.01.1947 r.) wyemigrowała do USA, gdzie wyszła za mąż za Fabiana Zielińskiego (w Toledo, w stanie Ohio, USA).
Córka Szymona, Marianna, wyszła za mąż za strachockiego rodaka, Wojciecha Dąbrowskiego (ur. 25.04.1890 r.). Marianna otrzymała w spadku grunt na terenach gospodarstwa Piotrowskich. Tam z biegiem czasu Wojciech pobudował dom. Z Wojciechem Marianna doczekała się 4 dzieci – syna Władysława (ur. 22.10.1925 r.) i córek: Jadwigi (ur. 28.11.1923 r.), Zofii (ur. 9.05.1932 r.) i Leokadii (ur. 28.11.1934 r.). O losach syna nic nie wiemy. Jadwiga wyszła za mąż za Józefa Pielecha (ur. 8.08.1920 r.), syna Michała i Anny z Mogilanych. Zofia wyszła mąż za Stanisława Patrońskiego i wyjechała ze Strachociny. Najmłodsza Leokadia wyszła za mąż za Stanisława Szubę z Woli Góreckiej i pozostała na rodzinnym gospodarstwie. Doczekała się córki Krystyny (ur. 1957 r.). Krystyna wyszła za mąż za Stanisława Kafarę (spoza Strachociny) i doczekała się trójki dzieci: Piotra (ur. 1981 r.), Pawła i Mileny. Paweł już się ożenił, z Agatą Fiedeń, i doczekał się córki Zuzanny (ur. 2012 r.).
Druga córka Szymona, Małgorzata, wyszła za mąż także za strachockiego rodaka, Piotra Romerowicza (ur. 3.10.1890 r.), syna Wawrzyńca i Marianny Adamiak. Romerowicze to także jeden ze starych rodów strachockich. Wyjątkowo nie mieli szczęścia do zapisów swojego nazwiska w parafialnych „Księgach Metrykalnych”. Raz byli Rymarowiczami, raz Rumerowiczami, wreszcie zostali Romerowiczami. Małgorzata doczekała się z Piotrem czwórki dzieci: Genowefy Marianny (ur. 18.03.1920 r.), Stefana Jana (ur. 15.09.1922 r.), Edwarda (ur. 13.11.1923 r.) i Franciszka Bartłomieja (ur. 21.07.1926 r.). Genowefa wyszła za mąż w Strachocinie, za Stefana Radwańskiego. Stefan ożenił się także ze strachocka rodaczką, Jadwigą Cecułą. Edward ożenił się z Bronisławą Magierek (spoza Strachociny). Także Franciszek ożenił się poza wsią rodzinną, z Janiną Kata.
O losach najmłodszego syna Szymona, Piotra, nie mamy informacji.
Młodszy syn Antoniego, Jan, ożenił się z Katarzyną Mogilaną (ur. 17.07.1868 r.), córką Jana i Marianny Wojtowicz. Z Katarzyną doczekał się 9 dzieci: Marianny (ur. 26.03.1890 r.), Agnieszki (ur. 2.02.1891 r.), Józefa (ur. 25.05.1894 r.), Tomasza (ur. 8.12.1896 r.), Franciszka Jana (ur. 3.02.1899 r.), Anieli (ur. 1.06.1901 r.), Małgorzaty (ur. 18.08.1903 r.), Zofii (ur. 24.04.1907 r.) i Kazimierza (ur. 21.02.1908 r.). Z wyjątkiem Tomasza, nic nie wiemy o losach pozostałych dzieci Jana, nie ma o nich żadnych informacji w parafialnej „Księdze Metrykalnej”. Prawdopodobnie cała rodzina wyjechała ze Strachociny. Może do USA, tak jak wielu Strachoczan? Syn Tomasz nie wrócił z frontu I wojny św., zginął jako strzelec 2 kompanii 14 Batalionu Strzelców 5 czerwca 1916 roku.
Kolejny syn Antoniego, Stanisław, ożenił się z Małgorzata Giyr-Piotrowską (ur. 16.09.1883 r.), córką Stanisława Giyra-Piotrowskiego i Wiktorii Kiszki. Małgorzata i Stanisław doczekali się 6 dzieci: Jana (ur. 21.08.1903 r.), Władysława (ur. 6.01.1908 r.), Bronisławy (3.03.1909 r.), Piotra (ur. 26.07.1919 r.), Kazimierza (ur. 20.03.1921 r.) i Tadeusza (ur. 28.03.1924 r.).
Najstarszy syn Stanisława, Jan, ożenił się Marianną Klimkowską (ur. 12.03.1911 r.), córką Anny. Jan i Marianna doczekali się czwórki dzieci: Władysława (ur. 11.11.1937 r.), Janiny (ur. 24.12.1939 r.), Leokadii (12.10.1941 r.) i Zdzisławy (ur. 1949 r.). Niewiele wiemy o losach dzieci Jana – Janina wyszła za mąż za Józefa Sudoła i zamieszkała w Sanoku.
Młodszy syn Stanisława, Władysław, ożenił się z Marianną Cecułą (ur. 25.02.1911 r.), córką Franciszka i Konstancji Pielech. Władysław i Marianna doczekali się dwójki dzieci-bliźniaków – Stanisława Czesława i Janiny Heleny urodzonych 20.11.1947 r..
Córka Stanisława, Bronisława, wyszła za mąż za strachockiego rodaka, Teofila Pucza. Przodkowie Teofila nosili kiedyś nazwisko Adamscy. Z biegiem czasu, w parafialnych „Księgach Metrykalnych” przeszło w Pucz. Być może jest to przezwisko Adamskiego, zanotowane przez księdza jako nazwisko i tak zostało. Nic nie wiemy o dalszych losach Bronisławy.
Kolejny syn Stanisława, Piotr, wybrał życie zakonne. Został Franciszkaninem, był wybitnym kapłanem, profesorem Seminarium Franciszkańskiego w Krakowie, dostąpił najwyższego zaszczytu w zakonie Franciszkanów w Polsce – pełnił przez kilka lat funkcję prowincjała zakonu. Był chyba najbardziej znanym Strachoczaninem (po Św. Andrzeju Boboli, oczywiście) w historii wsi. Jego sylwetkę przedstawiliśmy bliżej w jednym z poprzednich numerów „Sztafety”.
Syn Stanisława, Kazimierz, ożenił się Kazimierą Wójtowicz (ur. 7.06.1929 r.), córką Józefa i Anieli Radwańskiej. Doczekali się oni czwórki dzieci: Augustyna, Ewy, Jerzego i Doroty. Niewiele o nich wiemy – Ewa wyszła za mąż, po mężu nazywa się Pielech, Jerzy też się ożenił, jego żona miała na imię Grażyna, zmarła w 2010 roku, w wieku 59 lat. Jerzy i Grażyna mieli dwójkę dzieci – Monikę i Dariusza (Dariusz mieszka w USA).
Najmłodszy syn Stanisława, Tadeusz, ożenił się z Zofią Adamiak. Zofia prawdopodobnie pochodziła z Pakoszówki. Z Zofią Tadeusz doczekał się trójki dzieci – Zyty, Marianny i Piotra. Nic nie wiemy o ich losie.
W roku 2016 obchodzić będziemy „okrągłe” rocznice urodzin krewniaków, którzy urodzili się w latach zakończonych „szóstką”.”.
1776 | - ur. Magdalena Piotrowska, córka Szymona i Katarzyny z Liwoczów, |
1796 | - ur. Franciszka Szum-Piotrowska, córka Macieja i Klary z Radwańskich, |
1806 | - ur. Katarzyna Piotrowska „z Kowalówki”, córka Szymona i Anna z Cecułów, |
- ur. Franciszek Piotrowski, syn Kazimierza Józefa i Marianny z Cecułów, przodek Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Jakub Szymaszkiewicz, syn Jacentego i Agnieszki z Piotrowskich, | |
- ur. Andrzej Piotrowski, syn Bartłomieja Jana i Agnieszki z Sitków, | |
1816 | - ur. Wincenty Piotrowski „spod Stawiska”, syn Franciszka Jana i Zofii z Radwańskich, |
- ur. Błażej Sitek, syn Mikołaja i Agnieszki z Piotrowskich, | |
- ur. Wojciech Marcin Szum-Piotrowski, syn Michała i Rozalii z Klimkowskich, | |
- ur. Agnieszka Szum-Piotrowski, córka Michała i Rozalii z Klimkowskich, | |
1826 | - ur. Zofia Piotrowska, córka Katarzyny, wnuczka Ignacego i Agnieszki z Galantów, |
- ur. Marianna Cecuła, córka Wojciecha i Katarzyny z Piotrowskich, | |
1836 | - ur. Walenty Fryń-Piotrowski, syn Franciszka i Anny z Winnickich, |
- ur. Maria Romerowicz, córka Michała i Apolonii z Piotrowskich, | |
- ur. Michał Cecuła, syn Tomasza i Marianny z Szumów-Piotrowskich | |
1866 | - ur. Marianna Konda-Piotrowska, córka Jana i Kunegundy z Kiszków, |
- ur. Jan Fryń-Piotrowski, syn Antoniego i Magdaleny z Adamiaków, | |
- ur. Józef Woytowicz, syn Sebastiana i Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1876 | - ur. Paweł Woytowicz, syn Sebastiana i Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, |
1886 | - ur. Franciszek Wołacz-Piotrowski, syn Wojciecha i Marianny z Cecułów, |
- ur. Magdalena Wołacz-Piotrowska, córka Andrzeja i Anieli Markowskiej, | |
- ur. Tomasz Piotrowski „spod Mogiły”, syn Jana i Marty z Żyłków, | |
- ur. Karolina Błaszczycha-Piotrowska, córka Marcina i Marianny, żona Stanisława Krzana, | |
- ur. Katarzyna „Kozłowska”-Piotrowska, córka Józefa i Marianny z Kiszków, żona Józefa Frynia-Piotrowskiego, | |
- ur. Katarzyna Daszyk, córka Józefa i Marianny z Woytowiczów, wnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1896 | - ur. Zofia Wołacz-Piotrowska, córka Andrzeja i Anieli Markowskiej, |
- ur. Cecylia Berbeć-Piotrowska, córka Marcina i Marianna z Kucharskich, | |
- ur. Marianna Fryń-Piotrowska, córka Jana i Julianny z Michalskich, | |
- ur. Józef Daszyk, syn Jana i Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Cecylia Wójtowicz, córka Józefa i Marianny z Mogilanych, wnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1906 | - ur. Kazimierz Wołacz-Piotrowski, syn Andrzeja i Anieli Markowskiej, |
- ur. Feliks Gorlicki, syn Józefa i Wiktorii z Klimkowskich, prawnuk Apolonii z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Stanisław „Gorlicki”-Piotrowski, syn Pawła „spod Stawiska” i Katarzyny z Radwańskich, | |
- ur. Bronisław Błaszczycha-Piotrowski, syn Józefa i Franciszki, | |
- ur. Władysław Fryń-Piotrowski, syn Jana i Julianny z Michalskich, | |
- ur. Marianna „Kozłowska”-Piotrowska, córka Jana i Małgorzaty z Romerowiczów, żona Władysława Buczka, | |
- ur. Tadeusz Wójtowicz, syn Józefa i Marianny z Mogilanych, wnuk Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1916 | - ur. Leo Kwolek, syn Marcina i Aleksandry z Berbeciów-Piotrowskich, |
- ur. Katherine „Kay” Piotrowska „z Kowalówki”, córka Jana i Heleny z Berbeciów-Piotrowskich, żona Antonino Romeo (USA), | |
- ur. Edward Francis Błaszczycha-Piotrowski, syn Franciszka i Anieli Malik, | |
1926 | - ur. Franciszek Bartłomiej Romerowicz, syn Piotra i Małgorzaty z Lisowskich, wnuk Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich, |
- ur. Janina Mielecka, córka Józefa i Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Janina Daszyk, córka Piotra i Anieli z Radwańskich, wnuczka Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Ludwika Adamiak, córka Antoniego i Katarzyny z Giyrów-Piotrowskich, żona Pawła Maślanego, | |
- ur. Michalina Błaszczycha-Piotrowska, córka Józefa i Franciszki, żona Józefa Nebesio, | |
- ur. Marcin Radwański, syn Henryka i Anieli z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Kazimiera „Błażejowska”-Piotrowska, córka Władysława i Zofii z Cecułów, żona Mariana Pilecha, | |
- ur. Piotr Adamiak, syn Jana i Magdaleny z Cecułów, wnuk Wiktorii z „Kozłowskich”-Piotrowskich, | |
- ur. Franciszka „Kozłowska”-Piotrowska, córka Jana i Małgorzaty z Romerowiczów, żona Tadeusza Cecuły, | |
- ur. Bronisław Cecuła, syn Franciszka i Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich, | |
- ur. Kazimiera Michalina Adamiak, córka Michała i Cecylii Buczek, praprawnuczka Marianny z Szumów-Piotrowskich, | |
1936 | - ur. Stanisław Mielecki, syn Józefa i Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich, |
- ur. Zofia Kwolek, córka Jana i Małgorzaty z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Władysław Kwolek, syn Jana i Małgorzaty z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Adam Kwolek, syn Władysława i Anieli z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Edmund Berbeć-Piotrowski, syn Stanisława i Stefanii Zimoń, | |
- ur. Janina Piotrowska „spod Stawiska”, córka Józefa i Marianny z Dąbrowskich, żona Kazimierza Galanta, | |
- ur. Stanisław Giyr-Piotrowski, syn Andrzeja i Marianny z Adamiaków, | |
- ur. Jan Pisula, syn Stefana i Franciszki z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Roman Piotrowski „z Kowalówki”, syn Józefa i Józefy z Żyłków, | |
- ur. Czesława Winnicka, córka Grzegorza i Pauliny z Cecułów, wnuczka Marianny z Fryniów-Piotrowskich, żona Jana Pisuli, | |
- ur. Kazimiera Cecuła, córka Franciszka i Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich, | |
- ur. Anna Janik, córka Józefa i Anieli z Samborskich, praprawnuczka Rozalii z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Kazimierz Daszyk, syn Józefa i Wiktorii z Dąbrowskich, wnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Józef Kucharski, syn Franciszka i Małgorzaty z Daszyków, wnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
1946 | - ur. Józef Korfanty, syn Tadeusza i Janiny z Daszyków, prawnuk Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich, |
- ur. Kazimiera Pisula, córka Andrzeja i Katarzyny z Dąbrowskich, wnuczka Marianny z Piotrowskich „spod Stawiska”, żona Bronisława Buczka, | |
- ur. Zygmunt Pisula, syn Józefa i Zofii z Hyleńskich, wnuk Marianny z Piotrowskich „spod Stawiska”, | |
- ur. Bogumiła Pisula, córka Józefa i Zofii z Hyleńskich, wnuczka Marianny z Piotrowskich „spod Stawiska”, żona Mariana Kotowskiego, | |
- ur. Anna Dąbrowska, córka Stanisława i Bronisławy z Winnickich, wnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, żona Kazimierza Krukara, | |
- ur. Władysław Piotr Adamiak, syn Józefa i Zofii z Winnickich, wnuk Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Henry Joseph Piotrowski „z Kowalówki”, syn Andrew Teophila i Teresy Zearanski (USA), | |
- ur. Regina Bernardine Petrson, córka Waltera Bernarda Piotrowskiego „z Kowalówki” i Lillian Peterson, (USA), | |
- ur. Maria Sołtysik, córka Józefa i Marceli Puchka, wnuczka Marii z Piotrowskich „z Kowalówki”, | |
- ur. Anna Błaszczycha-Piotrowska, córka Bronisława i Genowefy z Dobrowolskich, żona Mieczysława Boronia, | |
- ur. Zofia Fryń-Piotrowska, córka Pawła i Marii Kornaga, żona Waleriana Pińkowskiego, | |
- ur. Łucja Radwańska, córka Jana Bronisława i Cecylii z Fryniów-Piotrowskich, żona Kazimierza Kluski, | |
- ur. Krystyna Katarzyna Adamiak, córka Józefa i Pauliny z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Zdzisław Marian Fryń-Piotrowski, syn Stanisława i Lucyny Olczyk, | |
- ur. Józef „Kozłowski”-Piotrowski, syn Władysława i Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich, | |
- ur. Tadeusz Szum-Piotrowski, syn Stanisława i Józefy, | |
1956 | - ur. Edzio Adamoski, syn Edzia i Marcelli Mary z Piotrowskich „z Kowalówki” (USA) |
- ur. Anita Lynn Peterson, córka Waltera Bernarda Piotrowskiego „z Kowalówki” i Lillian Peterson, (USA), | |
- ur. Alina Błaszczycha-Piotrowska, córka Kazimierza i Kazimiery z Cecułów, żona Jana Klimkowskiego, | |
- ur. Thomas Albert Krzesak, syn Alberta i Eugene Jean z Błaszczychów-Piotrowskich, (USA), | |
- ur. Romuald Sarkady, syn Aleksandra i Kazimiery z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Barbara Fryń-Piotrowska, córka Zdzisława i Jadwigi Zioło, żona Dariusza Szczecha, | |
- ur. Jerzy Kucharski, syn Stefana i Alfredy z Pielechów, prawnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
1966 | - ur. Paweł Berbeć-Piotrowski, syn Edwarda i Haliny Kluza, |
- ur. Bogdan Berbeć-Piotrowski, syn Bronisława i Marianny Sroka, | |
- ur. Agata Giyr-Piotrowska, córka Stanisława i Marii Hoznar, | |
- ur. Joanna Adamiak, córka Kazimierza i Danuty z Dąbrowskich, prawnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, żona Wacława Twardaka, | |
- ur. Danielle Runnals, córka Richarda i Helen Antoinette, wnuczka Katherine z Piotrowskich „z Kowalówki”, żona Jamesa Carr, (USA), | |
- ur. Jacek Gonet, syn Wojciecha i Genowefy z Piotrowskich „z Kowalówki”, | |
- ur. Monika Dąbrowska, córka Tadeusza i Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich, żona Roberta Draka, | |
- ur. Robert Lisowski, syn Mariana i Marii z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Beata Fryń-Piotrowska, córka Zbigniewa i Janiny Szczechowicz, żona Piotra Koca, | |
- ur. Barbara Sitek, córka Władysława i Elżbiety z Galantów, wnuczka Pauliny z Fryniów-Piotrowskich, żona Wiesława Ciska, | |
- ur. Mariola „Błażejowska”-Piotrowska, córka Józefa i Marii z Malików, żona Roberta Romerowicza, | |
- ur. Antoni Kucharski, syn Stefana i Alfredy z Pielechów, prawnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
1976 | - ur. Edyta Korfanty, córka Józefa i Haliny, praprawnuczka Magdaleny z Wołaczów-Piotrowskich, |
- ur. Kinga Krukar, córka Kazimierza i Anny z Dąbrowskich, prawnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Andżelika Dąbrowska, córka Władysława i Grażyny, prawnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Marek Ćwiąkała, syn Zygmunta i Zofii Myśkow, wnuk Marianny z Giyrów-Piotrowskich, | |
- ur. Lechosław Błaszczycha-Piotrowski, syn Władysława i Teresy z Rocławskich, | |
- ur. Magdalena Błaszczycha-Piotrowska, córka Józefa i Danuty Szymków, żona Jacka Momota, | |
- ur. John Chris Swemba, syn Johna Michaela i Lindy June Basich, wnuk Ann Irene z Błaszczychów-Piotrowskich, (USA), | |
- ur. Wojciech Łukaszewski, syn Bogdana i Jadwigi, wnuk Leokadii z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Marzena Wójtowicz, córka Mariana i Haliny Latusek, praprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Monika Wójtowicz, córka Zbigniewa i Anny z Brodzickich, praprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Ewa Janik, córka Tadeusza i Zofii z Wójtowiczów, praprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
1986 | - ur. Barbara Dżugan, córka Henryka i Anny z Fryniów-Piotrowskich, |
- ur. Adrian Betleja, syn Ewy z Łomnickich, prawnuk Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich (Kanada), | |
- ur. Tomasz Kucharski, syn Stanisława i Elżbiety z Radwańskich, praprawnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
- ur. Elżbieta Grządziel, córka Stanisława i Ewy z Kucharskich, praprawnuczka Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, | |
1996 | - ur. Kelly Marie Walsh, córka Dereka Michaela i Teresy „Tracey”Bagley, prawnuczka Andrew Teophila Piotrowskiego „z Kowalówki”, (USA), |
- ur. Joshua Williams, syn Richarda i Deanny Jean z Piotrowskich „z Kowalówki”, (USA), | |
- ur. Paweł Czerny, syn Artura i Agaty Gonet, wnuk Genowefy z Piotrowskich „z Kowalówki”, | |
- ur. Karolina Piotrowska „zza Potoczka”, córka Bogdana i Haliny Kukla, | |
- ur. Jowita Sitek, córka Piotra i Beaty Stabryła, prawnuczka Pauliny z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Paulina Wójtowicz, córka Sławomira i Bożeny z Wójtowiczów, prapraprawnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, | |
2006 | - ur. Wiktoria Cecuła, córka Rafała i Anny z Berbeciów-Piotrowskich, |
- ur. Michalina Radwańska, córka Kamila i Agnieszki z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Igor Marcin Berbeć-Piotrowski, syn Marcina i Wioli Przerwy, | |
- ur. Weronika Michalska, córka Piotra i Jolant Trybuszek, wnuczka Marii z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Mateusz Kafara, syn Marka i Marty Jarosz, praprapraprawnuk Apolonii z Berbeciów-Piotrowskich, | |
- ur. Julia Luise Adamoski, córka Geralda i Janet Humphrey, wnuczka Marcelli Mary z Piotrowskich „z Kowalówki” (USA), | |
- ur. Marcel Kuczyński, syn Dariusza i Anny z Błaszczychów-Piotrowskich, | |
- ur. Emma Nitschke, córka Drew Alana i Moniki Kommeth, prawnuczka Ann Irene z Błaszczychów-Piotrowskich, (USA), | |
- ur. Daniel Maksymilian Rachwalski, syn Leszka i Agnieszki Kluska, prawnuk Cecylii z Fryniów-Piotrowskich, | |
- ur. Kacper Czopor, syn Grzegorza i Anny z Szumów-Piotrowskich, |