Wśród synów ziemi sanockiej, których imię na trwałe pozostanie w pamięci nie tylko Sanoczan, lecz wielu tysięcy Polaków, szczególnie tych, którzy w wojnie przeciw Hitlerowi na ziemi francuskiej walczyli, imię gen. Bronisława Prugara zajmie miejsce szczególnie poczesne.
Służyłem pod jego rozkazami jako żołnierz 2 Dywizji Strzelców Pieszych we Francji od maja 1940 r. Zetknąłem się z nim jednak, dopiero gdy los wojny zmusił naszą dywizję do przekroczenia granicy francusko-szwajcarskiej w pamiętną dla nas noc 19 czerwca 1940 r. Pierwszy i ostatni raz defilowała wtedy przed nim nasza kompania szturmowa. Wtedy też po raz pierwszy słyszałem go przemawiającego do wojska, które, po klęsce Francji, umiał umiejętnie i bez większych strat wycofać na ziemią Helwetów. Jego krzepiące słowa dodawały nam otuchy i umacniały nadzieję, że chociaż drugi raz w ciągu niespełna roku wojsko polskie musiało składać broń na cudzej ziemi, przecież wojna trwa i musi się skończyć rozgromieniem hitleryzmu.
Z bliska ujrzałem go po raz pierwszy w połowie sierpnia 1940 r., gdy przyjechał na przegląd batalionów szóstego pułku piechoty, internowanych w kantonie berneńskim, we wsiach Lotzwil, Madiswil i Kleinditewill, w tych samych wsiach, w których w roku 1871, po klęsce Napoleona III, w wojnie z Prusami internowane były wojska armii francuskiej gen. Bourbaki'ego.
Władze szwajcarskie w samą porę umożliwiły gen. Prugarowi dostęp do oddziałów. Wzmagało się wśród nich rozżalenie, w szczególności wśród naszych licznych żołnierzy pochodzących z emigracji międzywojennej w Francji, których nękała perspektywa dłuższego odłączenia od swych rodzin, brak wiadomości o losie najbliższych, oraz warunki internowania. Ich rozżalenie pogłębiał stosunek korpusu oficerskiego do szarej masy żołnierskiej.
Dywizja nasza, w znacznie większym stopniu niżeli pierwsza Dywizja Armii Polskiej w Francji, składała się z robotników i chłopów, polskich emigrantów, zmobilizowanych we Francji. Natomiast procent szeregowych, którzy dopiero po klęsce wrześniowej przybyli do Francji (z obozów internowania na Węgrzech i w Rumunii) był znikomy. Tymczasem cały korpus oficerski był z Polski, w wysokim stopniu złożony z oficerów zawodowych. Oficerowie ci, szczególnie wyższych stopni, byli zupełnie pozbawieni postawy społecznej, a wychowani w tradycji dyscypliny koszarowej, kompletnie nie rozumieli psychiki swych podkomendnych i nie chcieli, a może nie potrafili jej rozumieć. Zaledwie garść była takich którzy w szeregowym widzieli obywatela, a nie wyłącznie podkomendnego, z góry podejrzanego o buntowniczość. Korpus oficerski z Polski - wychowanek sanacji - nie rozumiał, że podwładnymi jego to chłopi i robotnicy, których właśnie rządy sanacyjne zmusiły do porzucenia ziemi ojczystej, do szukania kawałka chleba u obcych. Ten kawałek chleba znaleź li właśnie we Francji. Wprawdzie i tutaj dawał się im we znaki wyzysk francuskich kapitalistów, właścicieli kopalń, fabryk, właścicieli wielkich ferm, jednakże, postępowa podówczas, organizacja robotnicza C.G.T. (Confederation Generale de Travail) brała robotnika polskiego w obronę przed nadmiernym wyzyskiem. Po latach nędzy w Polsce znaleź li się we Francji, w otoczeniu życzliwych im robotników francuskich, którzy widzieli w nich braci tułaczy, zmuszonych ciężkimi warunkami do opuszczenia własnego kraju.
Otóż ci emigranci z Polski z powrotem zetknęli się z rodakami - jako swymi bezpośrednimi przełożonymi. Nie mieli już z nimi wspólnego języka. Ten sam kontrast, który istniał w Polsce między wyzyskiwaną klasą robotniczą i chłopską a burżuazją, utrzymał się między żołnierzami z emigracji i oficerami kadrowymi z kraju. Kontrast podtrzymywały warunki internowania. Oficerowie mieli swe obozy internowania albo w pięknych miejscach kuracyjnych, w luksusie, którego często w Polsce nigdy nie znali, gdy tymczasem szeregowi zostali stłoczeni do sal szkolnych, fabrycznych, restauracyjnych, gdzie spali na słomie na ziemi. A ci oficerowie, którzy pozostali przy swych oddziałach, otrzymywali kwatery w wygodnie urządzonych willach i w domach zamożnych Szwajcarów, gdzie w pełni korzystali z gościnności swych gospodarzy.
Niewątpliwie życzliwy stosunek szwajcarskiej ludności chłopskiej rozciągnął się na wszystkich szeregowców, był nawet życzliwszy w stosunku do nich niżeli do oficerów, gdyż niemal tradycyjna niechęć wsi szwajcarskiej do swych własnych oficerów przenosiła się na ich stosunek do Polaków. Chłopów i robotników szwajcarskich drażniła ogromna nierówność w warunkach bytu internowanych oficerów i szeregowych. Mogli oni tylko w drobiazgach ulżyć doli internowanych, gdyż zasadnicze przepisy władz szwajcarskich były jak najlojalniej przestrzegane przez obywateli szwajcarskich, szczególnie w okresie, gdy sama Szwajcaria mogła była lękać się, że i ona padnie pastwą hitlerowskiej napaści.
Obszar poruszania się szeregowych był ograniczony. U wylotu każdej drogi ze wsi stał z bagnetem w ręku szwajcarski żołnierz, lecz w obrębie wsi istniała pełna swoboda poruszania się i łatwość kontaktu z ludnością cywilną. Stosunki z nią były bliższe niżeli z własnymi oficerami, którzy swym postępowaniem kopali przepaść między sobą i swymi podkomendnymi.
Stan naprężenia wzrastał coraz silniej. Przychodziło czasami do jaskrawych i czynnych konfliktów. Wśród szeregowych rosło poczucie krzywdy wyrządzonej przez tych, których uważali za współodpowiedzialnych za wrześniową klęskę Polski i za tę ciężką dolę, którą przeszli w kraju rządzonym przez faszyzującą klikę sanacyjną, gnębiącą klasę robotniczo-chłopską. Emigracja uwolniła ich od nich, a teraz znów muszą znosić ich rozkazy.
Ze strony polskiej padło hasło tworzenia obozów karnych dla niezdyscyplinowanych. U władz internowania trafiono na grunt podatny. W tym samym czasie władze szwajcarskie - nie bez nacisku ze strony Niemiec - postanowiły wydobyć internowanych Polaków ze wsi i skoncentrować ich w wielkich obozach, specjalnie w tym celu budowanych, otoczonych drutami kolczastymi i pilnie strzeżonych. Takie miasteczko baraków zaczęto budować w bardzo niezdrowej okolicy koło miasteczka Buren, nad rzeką Aarą, i właśnie pierwsze kadry żołnierzy tam skoncentrowanych tworzyli ci żołnierze, których nasi oficerowie pragnęli się pozbyć jako rzekomo elementu niezdyscyplinowanego i buntowniczego. Wprawdzie Szwajcarzy starali się baraki te uczynić najbardziej mieszkalnymi, lecz sam kontrast między dotychczasowym miejscem pobytu - wsią z życzliwą ludnością szwajcarską - a obszarem otoczonym drutem kolczastym i obstawionym przez wartowników z najeżonymi bagnetami wystarczał, aby spotęgować nastrój silnego rozdrażnienia i poczucia krzywdy. Generał Prugar niewiele mógł podówczas poradzić. Usunięcie jednych oficerów i mianowanie jako komendantów innych miało tylko częściowy rezultat, gdyż niemal cały korpus oficerski, przeszedłszy w kraju jednolity dryl, miał jednakowe wady...
Sytuację komplikowała jeszcze jedna okoliczność. Na skutek porozumienia między marsz. Petainem a Hitlerem armia francuska miała otwarty powrót z Szwajcarii do Francji. Ceną porozumienia było między innymi - wydanie Niemcom całego uzbrojenia armii internowanej w Szwajcarii oraz powrót żołnierzy do miejsca swego stałego zamieszkania, gdzie mieli być użyci do pracy dla wzmocnienia potencjału armii Hitlera. O tym drugim warunku nie wszyscy wiedzieli i stąd trudno się dziwić, że wśród żołnierzy polskich znalazło się sporo takich, którzy pragnęli powrócić do swych rodzin pozostawionych we Francji. Przed gen. Prugarem stanęło trudne zadanie obronienia stanowiska, że nasza dywizja jako część składowa samodzielnej Armii Polskiej nie podlega układowi Hitler-Petain. Powiodło mu się tylko częściowo. Nie potrafił zapobiec wydaniu naszego uzbrojenia Niemcom, natomiast udało mu się obronić wydanie żołnierzy naszej dywizji (i resztek żołnierzy I Dywizji Grenadierów, którzy po rozbiciu swej jednostki przedostali się do Szwajcarii) w ręce rządu Vichy, czy też władz francuskich na ziemiach okupowanych przez Hitlera.
Po wyjeź dzie Francuzów, który rozpoczął się od grudnia 1940 r., pozostało około 13 tyś. żołnierzy Wojska Polskiego (grupka Belgów opuściła Szwajcarię w lecie 1941 r.) Należało przede wszystkim stworzyć dla tego wojska jak najodpowiedniejsze warunki przetrwania na internowaniu, które zapowiadało 'się na lata. Należało przede wszystkim wypełnić żołnierzom długie, wlokące się dnie w tym ciężkim okresie 1940/41, w których nadzieje zwycięstwa nad hitleryzmem wydawały się i były znikome aż do chwili, hitlerowskiej agresji na Związek Radziecki. Były to miesiące najtrudniejsze, gdyż i władze szwajcarskie były szczególnie surowe; lękając się każdej chwili możliwego napadu hord hitlerowskich na Szwajcarię, nie chciały nam iść w niczym na rękę.
I
W pierwszym okresie internowania, gdy wojska nasze przebywały jeszcze po wsiach, samoczynnie, głównie z inicjatywy szeregowych inteligentów, powstawały różne ośrodki dokształcenia. Powstały różne kursy, od kursów dla analfabetów począwszy, a skończywszy na uniwersytecie żołnierskim i kursach kształcenia zawodowego. Te prywatne inicjatywy należało skoordynować i zaplanować program prac długofalowych. Generał Prugar wykazał tutaj nie tylko wiele zrozumienia, lecz i inicjatywy; jednakże w r. 1940 i w pierwszej połowie 1941 r. bez większych wyników, gdy chodziło o odcinek pracy masowej, nad całością wojska. Dwie ważne inicjatywy dały rezultaty już w roku 1940, a mianowicie stworzenia obozów uniwersyteckich i obozu licealnego.
Od momentu aresztowania i wywiezienia profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego do Sachsenhausen w listopadzie 1939 r., od chwili zamknięcia wszystkich szkół wyższych i średnich w Polsce jasne było dla nas, że hitlerowcy w pierwszym etapie próby zniszczenia narodu polskiego będą dążyć do zlikwidowania z całą konsekwencją cieniutkiej u nas warstwy intelektualnej, w szczególności nauki polskiej, tego ważnego instrumentu postępu.
Chodziło im, by jeszcze bardziej umocnić istniejące u nas zacofanie kulturalne, odziedziczone z okresu feudalnego, pogłębione przez rządy sanacyjne na skutek z gruntu mylnej polityki gospodarczej, społecznej i szkolnej.
Wśród żołnierzy dywizji było około pół tysiąca studentów szkół wyższych i liceów oraz gimnazjów, których wojna oderwała od ławy szkolnej. Nie należało żadną miarą dopuścić, by element ten się zmarnował, tkwiąc w nieróbstwie fizycznym i umysłowym. Było nakazem, że jeśli nie mogą walczyć z bronią w ręku przeciw hitleryzmowi, aby pogłębiali swoje wiadomości teoretyczne, i gdy przyjdzie czas po temu, aby opuścili Szwajcarię jako jednostki dobrze przygotowane do spełnienia swego zadania. Należało się liczyć, że po powrocie ich do kraju będą musieli zwielokrotnić swój wysiłek, by sprostać obowiązkom.
Generał Bronisław Prugar dowiedziawszy się o możliwości stworzenia obozów uniwersyteckich (które Szwajcarzy pragnęli zorganizować przede wszystkim dla Francuzów), wystąpił w tej sprawie do wojskowych władz szwajcarskich z obszernym memoriałem. Skoro odpadła możliwość wprowadzenia studentów-żołnierzy wprost do murów wszechnic szwajcarskich, gen. Prugar ostro skrytykował zaakceptowany przez Francuzów plan stworzenia obozów dla inteligentów, w których cały ich wysiłek ograniczałby się do czytania książek, wysłuchiwania pogadanek prelegentów własnych i szwajcarskich oraz do dorywczych wykładów specjalnych. Nam, Polakom, trzeba było prawdziwej nauki o programie zróżnicowanym, zależnie od kierunku przerwanych przez studentów studiów i w miarę możliwości zbliżonym do programu uniwersyteckiego czy politechnicznego. Mowy być o tym nie mogło, by Polacy własnymi, siłami mogli byli w jakimkolwiek podstawowym zakresie studiów wyższych wyłonić z siebie ekipy odpowiednio przygotowanych wykładowców.
W całej dywizji wśród internowanych żołnierzy był tylko jeden profesor wydziału prawa, jeden docent nauk lekarskich, jeden docent politechniki, zaledwie kilkunastu żołnierzy, którzy po swych studiach w okresie międzywojennym i bezpośrednio w chwili wybuchu wojny byli asystentami szkół wyższych. Nieco więcej było dobrych fachowców, którzy po ukończeniu studiów wyższych pracowali w przemyśle. Wykłady i ćwiczenia, jeśli miały przynieść rzetelny pożytek, musiały być oparte o wyższe uczelnie szwajcarskie i objęte przez profesorów szwajcarskich.
Przy realizacji tego planu nastręczała się jedna poważna trudność. Jakiż będzie pożytek z wykładów Szwajcara wykładającego w języku francuskim lub niemieckim, skoro minimalny procent naszych studentów władał do tego stopnia jednym z tych języków, by mógł jako tako rozumieć wykład, a co dopiero porozumieć się z profesorem. Rozwiązanie i tej trudności zostało przewidziane. Wszyscy studenci mieli przechodzić obowiązkowe kursy języka wykładanego, a równocześnie każdemu wykładowcy szwajcarskiemu dodano asystenta dobrze znającego język wykładowy (francuski bądź niemiecki) i dany zakres specjalności. Obowiązkiem tego astystenta było spisanie i przetłumaczenie każdego wykładu oraz następnie powtórzenie go w języku polskim.
Argumenty przedstawione w polskim memoriale przekonały tak szwajcarskie wojskowe władze internowania, jak i senaty uczelni szwajcarskich. Już pod koniec paź dziernika 1940 r. zostały zorganizowane trzy główne obozy uniwersyteckie: pod Fryburgiem (głównie dla prawników), w Winterthur pod Zurychem (głównie dla wydziałów politechnicznych i przyrodniczych z medycyną włącznie) i pod St. Gallen (dla studiujących nauki handlowo-ekonomiczne). Wybierając miejsca dla obozów kierowano się chęcią ułatwienia profesorom komunikacji z obozami. Niemniej każdy z wykładowców tracił najmniej godzinę na sam dojazd (tam i z powrotem). Trzeba z całym uznaniem podkreślić ofiarność szwajcarskich uczelni i tych wszystkich profesorów, czasami wielkich sław narodowych, między innymi prof. Rugiera, laureata nagrody Nobla, którzy podjęli się trudu wykładania dla internowanych żołnierzy polskich.
Programy nauki w obozach uniwersyteckich były opracowane na podstawie kombinacji programu polskiego i szwajcarskiego oraz zróżnicowane zależnie od roczników studiów. Nie zawsze udawało się zmontować wykłady dla każdego roku z osobna, szczególnie gdy ilość studentów danego kierunku studiów i danego rocznika była znikoma. Oparcie wykładu na kombinacji programu polskiego i szwajcarskiego było wywołane tym, żeśmy się liczyli, iż w wypadku przedłużenia się działań wojennych, uda się przecież wprowadzić studentów polskich wprost do wszechnic szwajcarskich. Mimo bowiem wielkiego wysiłku organizacyjnego, studia w obozach uniwersyteckich nie były pełnowartościowe, głównie z powodu trudności zorganizowania ćwiczeń laboratoryjnych na wydziałach technicznych i lekarskich. Choć studia nie były pełnowartościowe, przecież osiągnięte rezultaty były na poziomie w pełni uniwersyteckim, co sprawdzili profesorzy szwajcarscy przeprowadzając już pod koniec zimy 1940/41 r. w języku wykładowym kolokwia ze wszystkimi studentami pewnych kierunków studiów oraz egzaminy końcowe w lipcu 1941 r.
Rezultatem tych egzaminów przeprowadzonych w obozie pod Fryburgiem był formalny wniosek uniwersyteckich władz fryburskich, aby żołnierze studenci zostali dopuszczeni do słuchania wykładów i do udziału w ćwiczeniach wprost w murach wszechnicy. Wniosek ten został uwzględniony przez wojskowe władze internowania i wbrew ogólnym, w zasadzie nadal obowiązującym przepisom, zakazującym internowanym kontaktowania się z ludnością cywilną, polscy studenci-żołnierze zasiadali obok kolegów szwajcarskich na ławach szkolnych pięknego uniwersytetu fryburskiego od początku roku szkolnego 1941/42. Śladem Fryburga poszły z czasem inne wszechnice szwajcarskie, tak że we wszystkich uczelniach, w Zurychu, we Fryburgu i w St. Gallen żołnierze Polacy uzyskiwali możliwość normalnych studiów wyższych, a po pewnym czasie również możliwość ubiegania się o normalne dyplomy szwajcarskich szkół wyższych.
Trzeba było jednak wiele wysiłku, którego gen. Prugar nigdy nie szczędził, aby przekonać Szwajcarów o celowości i słuszności wysuwanych postulatów, zmierzających do zapewnienia przyszłej Polsce wykwalifikowanych specjalistów. Generał Prugar musiał walczyć nie tylko z władzami internowania. Jeszcze uciążliwszą walkę musiał prowadzić z własnym korpusem oficerskim, głównie z wyższymi oficerami zawodowymi, którzy zawistnie patrzyli na postępy szeregowych studentów. W roku 1943 wystąpili nawet z projektem wstrzymania dopływu do obozów uniwersyteckich, argumentując, że wojna zbliża się ku końcowi i wszystkich należy dokształcać wojskowo. W rzeczywistości chodziło im o wdrożenie żołnierzy studentów w dawną tradycyjną dyscyplinę koszarową. Generał Prugar potrafił oprzeć się tym codziennym, umiejętnie dozowanym naciskom. Był zmuszony przeprowadzić zmiany na stanowisku dowódców obozów uniwersyteckich, aby niezbędna dyscyplina nie sięgała tak daleko, by się ujemnie odbijała na normalnym toku studiów.
Wyniki osiągnięte w Szwajcarii w zakresie nauki każdy bezstronnie uzna za w pełni zadowalające. Wszyscy po egzaminie dojrzałości praktycznie mieli możność kształcenia się w obozach uniwersyteckich.
Blisko 300 żołnierzy uzyskało dyplomy szwajcarskich szkół wyższych, ponad 60 uzyskało stopień doktora (w tym spora liczba doktorów nauk technicznych), dwaj uzyskali formalną veniam legendi na szwajcarskich uczelniach, wielu zaprawiło się na stanowiskach asystentów, tak iż po powrocie do kraju objęli katedry uniwersyteckie.
II
Obozy uniwersyteckie były tylko jednym odcinkiem pracy szkolnej w Szwajcarii. Nie mniej doniosłym początkowo trudniejszym do realizacji był projekt stworzenia obozu dla uczniów liceum.
Francuzi wśród swych żołnierzy nie mieli tego cennego materiału ludzkiego, tymczasem wśród żołnierzy polskich było sporo licealistów.
Szczegółowo opracowany projekt organizacji obozu licealnego przedstawił gen. Prugar władzom szwajcarskim już we wrześniu 1940 r. Projekt powstał po dokładnej analizie ilości i jakości kandydatów do obozu, materiału nauczycielskiego oraz możliwości zaopatrzenia szkoły w podręczniki. Program nauczania był o tyle trudny do dostosowania, że nie mieliśmy jeszcze żadnego doświadczenia ze szkołami licealnymi w kraju, gdyż w r. szk. 1938/39 nie była jeszcze uruchomiona druga klasa licealna. Najważniejsze było uzyskanie programu polskiego. Udało się go sprowadzić z Rumunii, gdzie szkolnictwo polskie było zorganizowane już od listopada 1939 r., a następnie inne egzemplarze programu znalazły się w Genewie.
Drugim ważnym punktem były podręczniki. Szczęśliwie się złożyło, że posiadał je Związek Nauczycielstwa Szwajcarskiego w Bernie, który chętnie użyczył ich dla naszego obozu.
Następnie drogą okrężną udało się je nawet uzyskać z Polski, jeszcze zanim hitlerowcy dowiedzieli się o powstaniu obozu licealnego.
Szczególnie ważne było dobranie odpowiedniego dyrektora. I tutaj gen. Prugar oparł się naciskom ze strony kandydatów oficerów. Niektórzy z nich piastowali wysokie stopnie oficerskie, lecz nie mieli kwalifikacji fachowych. Funkcje dyrektora powierzył gen. Prugar doskonałemu pedagogowi, w r. 1939 dyrektorowi liceum w Turce, doktorowi Wł. Drobnemu, który z powodzeniem prowadził obóz od pierwszych chwil jego istnienia, aż do samego końca, do r. 1944, awansując w tym czasie ze starszego strzelca aż na kaprala.
Gorzej było z polskim komendantem wojskowym obozu. Pierwszy, major dyplomowany, z powodu rozpijania się i z innych jeszcze powodów, musiał być rychło usunięty przez generała z zajmowanego stanowiska. Szkody jednak, jakie wyrządził, pozostały trwałe.
Drugi, w stopniu podpułkownika, podzielił losy pierwszego z powodu nietaktu wobec nauczycieli i braku postawy pedagogicznej wobec młodzieży. Dopiero trzeci, już kapitan tylko, potrafił stanąć na wysokości swego zadania. Nim ten ostatni dowódca objął władzę, nauczyciele mieli ciężkie życie, nie tylko dlatego, że finansowo byli skazani na niski żołd szeregowych i niewielki dodatek funkcyjny, ale przede wszystkim ze względu na bardzo niskie szczeble w hierarchii wojskowej, często niższe od szczebli własnych uczniów. Byli to jednak ludzie dzielni (z małymi wyjątkami). I nic dziwnego, że po powrocie do kraju jeden z nich, J. Klimaszewski, był wiceministrem w Ministerstwie Oświaty, a drugi pełnił przez pewien czas funkcję kuratora okręgu szkolnego, by wymienić spośród nauczycieli liceum tylko tych, którzy w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej zajęli stanowiska szczególnie wybitne i odpowiedzialne.
Wysoki poziom nauczania sprawił, że przed absolwentami tej szkoły stały otworem naprzód obozy uniwersyteckie, a następnie i same wszechnice szwajcarskie. Co więcej, mimo że świadectwa, jakie otrzymali, były polskie - liceum było traktowane przez władze szwajcarskie jako zagraniczny zakład szkolny - przecież absolwenci liceum byli przyjmowani w poczet zwyczajnych studentów szwajcarskich, bez potrzeby zdawania, egzaminu wstępnego. Władze szwajcarskie delegowały bowiem do egzaminów dojrzałości swoich własnych przedstawicieli, znających język polski i mogących śledzić odpowiedzi składane przy maturze. Właśnie dodatnia opinia tych obserwatorów zadecydowała o równorzędnym traktowaniu polskich świadectw dojrzałości ze świadectwami szwajcarskimi.
III
Stworzenie obozów uniwersyteckich i licealnego rozwiązywało bardzo ważne co prawda, ale jedno tylko zagadnienie; a co ważniejsza, ilościowo drobne, gdy zważymy, że na 12 tysięcy internowanych (liczba ich zmniejszała się, gdyż ciągle jednostki wyciekały do Francji) niewiele ponad pół tysiąca mogło było korzystać z obozów szkolenia na wyższym stopniu nauczania.
Chłopski syn ziemi sanockiej, gen Prugar, dobrze rozumiał, że należy otworzyć możliwości kształcenia ogólnego i zawodowego wszystkim żołnierzom.
W urzeczywistnieniu swych zamierzeń napotkał jednak trudności nie do przezwyciężenia.
W pierwszym okresie internowania, do jesieni 1940 r., gdy żołnierze nasi siedzieli po wsiach kantonu berneńskiego, gdy kontakt z ludnością cywilną był łatwy, w niejednym wypadku, dzięki zabiegom jednostek, udawało się umieścić jednego czy drugiego żołnierza na praktyce u rzemieślników szwajcarskich. Mieli tam doskonałą okazję zawodowego dokształcania się. Niejednego udało się umieścić w fabryce, gdzie szybko nabywał wysokich kwalifikacji. Wszystko to jednak były wypadki sporadyczne. Do zagadnienia należało przystąpić planowo i na skalę ogólną, przez umożliwienie dokształcania się sukcesywnie wszystkim żołnierzom dywizji.
Do jesieni 1941 r. gen. Prugar powołał do życia Komitet Kulturalno-Oświatowy Dywizji Strzelców Pieszych. Stało się to wbrew opinii oficerów sztabowych, którzy ostro krytykowali powołanie do komitetu szeregowych oraz cywilnych przedstawicieli pewnych instytucji polskich. Komitet ten, działający pod osobistym nadzorem generała, opracował obszerny plan kształcenia zawodowego naszych żołnierzy, w szczególności w zakresie budownictwa, budowy dróg, melioracji itd., a to ze względu na potrzeby, które staną po wojnie przed nową Polską. Kursy te miały pracować w oparciu o obóz uniwersytecki w Winterthur. W obozie tym było skupionych wielu inżynierów, którzy bez uszczerbku dla swych zajęć w charakterze asystentów i pomocniczych wykładowców mogli byli poświęcić się kształceniu innych na zawodowych kursach dla szeregowych.
Na uruchomienie kursów trzeba było zezwolenia wojskowych władz internowania oraz przyznania pewnych kredytów osobowych i rzeczowych. Niestety z przyczyn, które nie są znane, zezwolenia takiego nie udzielono. W tym czasie władze szwajcarskie, licząc się z przedłużeniem działań wojennych, postanowiły wyzyskać pracę szeregowych polskich przy realizacji tak zwanego planu Wahlena, który polegał na powiększeniu obszaru ziemi rolnej w Szwajcarii kosztem pastwisk oraz przez zmniejszenie nieużytków. Względy strategiczne wymagały również budowy dróg. Otóż żołnierze polscy zostali porozbijani na małe grupy, w sile od jednego plutonu do półbatalionu, i użyci przy rozmaitych pracach. Te obozy robocze, ulokowane często w barakach daleko od osiedli wiejskich, były niejednokrotnie przerzucane z miejsca na miejsce. Żołnierze nimi objęci, zobowiązani do ośmiogodzinnego dnia pracy, otrzymywali za swą pracę niewielki dodatek do żołdu. Projekt naszych kursów, równoznaczny z wyłączeniem pewnej ilości żołnierzy z normalnych obozów roboczych, dlatego właśnie spotkał się ze sprzeciwem czynników decydujących. W ten sposób zamiary gen. Prugara i tego zespołu ludzi, którzy z nim z zapałem współdziałali, zostały w roku 1941 uniemożliwione. Był przy tym jeden błąd taktyczny ze strony polskiej, mianowicie próba rozwiązania zagadnienia kursów na skalę ogólną. Otóż w tym czasie Szwajcarzy nie chcieli godzić się na centralne załatwianie spraw, w których decyzje można by było interpretować jako naruszenie międzynarodowej konwencji o internowaniu i które mogłoby wywołać interwencję ze strony potężnego podówczas północnego sąsiada.
Więcej można było uzyskać drogą bezpośredniego kontaktu z szefami niższego stopnia, a mianowicie z tzw. komendantem odcinków internowania. Dowodem tego było powodzenie kursów naprzód spółdzielczych, a póź niej technicznych (kreślarskiego, rolniczego i innych) zorganizowanych przez jednego z oficerów, który przed wojną był w niełasce na skutek swego zajęcia społecznego. Wielki entuzjasta spółdzielczości produkcyjnej od pierwszej chwili stabilizacji naszych obozów zorganizował kurs spółdzielczy, początkowo tylko dla żołnierzy swego batalionu, a z czasem i dla żołnierzy zgłaszających się z zewnątrz na jego kursy. Ponieważ były to kursy teoretyczne, nie potrzebował większych kredytów, tak że uruchomienie i prowadzenie kursu leżało w zakresie lokalnych komendantów szwajcarskich. Centralne władze internowania wiedziały naturalnie o tych kursach, ale tolerowały je, mogąc w razie obcej interwencji zrzucić odpowiedzialność na lokalnego komendanta danego odcinka.
Teoretyczny charakter tych kursów nie zadowalał jednakże generała. Należało szukać dróg, by jednak pracę oświatową prowadzić planowo i na solidniejszych podstawach. Szwajcaria, szczycąca się wielkim pedagogiem Pestalozzim, troskliwą opieką otacza szkoły powszechne. Można było wyzyskać ten moment i wystąpić z projektem wprowadzenia wśród żołnierzy polskich nauki na stopniu siedmioklasowej szkoły podstawowej i solidnie prowadzonych kursów dla analfabetów. Otóż tutaj w pomoc przyszła generałowi YMCA Szwajcarska. Jako instytucja międzynarodowa, miała znacznie większe możliwości dotarcia do odpowiednich władz szwajcarskich, miała możność uzyskania funduszów spoza Szwajcarii, a przez nadanie akcji znamion działalności charytatywnej, usunąć podstawy do interwencji czynników pozaszwajcarskich. Generał Prugar, dzięki interwencji YMCA, z którą podówczas byli związani dwaj bardzo czynni obywatele polscy, T. Kozłowski i E. Koniszewski, zdołał uzyskać zezwolenie na uruchomienie jednego kursu centralnego dla żołnierzy pragnących przerobić materiał siedmioklasowej szkoły podstawowej oraz kursów nauczania na tym samym stopniu jako też kursów wieczorowych dla analfabetów w obozach roboczych.
Zezwolenie to zostało udzielone póź ną wiosną 1942 r., z tym że kursy miały być uruchomione w jesieni 1942 r., aby wyzyskać miesiące zmniejszonych prac przy planie Wahlena, a zarazem najlepiej nadające się do nauki. Przed Komitetem Kulturalno-Oświatowym stanęło trudne zadanie organizacyjne, mianowicie: selekcja kandydatów do powszechnej szkoły centralnej, dobór nauczycieli, opracowanie programu nauczania, który w ciągu roku miał dostarczyć żołnierzom-uczniom materiał siedmioklasowej szkoły powszechnej. Najtrudniejszym był problem przygotowania odpowiednich podręczników. Nie mogło być mowy o tym, aby się ograniczyć do przedrukowania polskich podręczników szkolnych. Z jednej strony były one oparte na programie przeznaczonym dla młodzieży do lat 13, gdy nasi uczniowie byli w wieku od 20-30 lat, a następnie wszystkie polskie podręczniki szkolne były przepojone ideologią sanacyjną.
W związku z ograniczoną ilością miejsc w centralnej szkole powszechnej przy wyborze kandydatów postanowiono przyjąć tych, którzy w kraju czy we Francji ukończyli przynajmniej 5 klas szkoły podstawowej (zgoła wyjątkowo, przy wybitnie inteligentnych żołnierzach 4 klasy szkoły powszechnej). Na nauczycieli do tej szkoły powołano tylko tych, którzy mieli dłuższą praktykę szkolną, przy czym pierwszeństwo mieli nauczyciele czynni ongi w szkolnictwie dla dorosłych. Opracowano szczegółowy program nauczania i podręczników. Napisanie podręczników powierzono jednostkom, które wydawały się najbardziej powołane do podjęcia tego trudnego zadania, redakcja naczelna zaś pozostała w ręku przedstawiciela Komitetu Kulturalno-Oświatowego.
Krótki okres czasu między decyzją o uruchomieniu szkół powszechnych a datą rozpoczęcia kursu zmuszał do pracy ogromnie intensywnej. Pozostawał problem samego druku. Podówczas tylko jedna drukarnia w Szwajcarii zaopatrzyła się w czcionki polskie. Mowy być nie mogło by wszystkie podręczniki były wydrukowane na początek kursu. Generał Prugar zaakceptował koncepcję drukowania równoległego kilku najważniejszych podręczników, tak by sukcesywnie mogły być dosyłane poszczególne arkusze uczniom szkoły centralnej i wszystkim nauczycielom.
Dzięki temu, gdy kurs został otwarty z końcem paź dziernika, poprzedzony krótkim kursem pedagogicznym dla nauczycieli, których obznajmiono z programem nauczania i programem podręczników, pierwsze arkusze wypisów polskich, historii, rachunków, geografii oraz chemii znalazły się w rękach nauczycieli i uczniów. Ogółem wydrukowano 9 podręczników dla szkół powszechnych.
Blisko 200 uczniów otrzymało w ciągu lat 1943 i 1944 świadectwa ukończenia szkoły centralnej, ponad 700 pobierało naukę na kursach wieczorowych, gdzie nauka musiała być dłuższa, gdyż lekcje przerabiano dopiero w godzinach wieczornych, po ukończeniu dnia pracy. Wielki napływ na kursy, intensywna praca kursistów oraz doskonałe wyniki wpłynęły na władze szwajcarskie, które zezwoliły w roku 1943 na uruchomienie kursów kształcenia technicznego. Trzeba było tedy czekać dwa lata, zanim pierwotny memoriał gen. Prugara, z roku 1941, został urzeczywistniony. W oparciu o wspomniany obóz uniwersytecki, został zorganizowany kurs radiowy, instalatorski, elektrotechniczny, samochodowy i inne. Dla kursów tych, również przy pomocy YMCA, wydrukowano 14 nowych podręczników, bogato ilustrowanych, wszystkie na wysokim poziomie, czego dowodem, że jeden z nich został przetłumaczony na język niemiecki i użyty w szkołach technicznych w Szwajcarii. W ten sposób coraz większy krąg żołnierzy został włączony w zakres systematycznego kształcenia, i to w oparciu o dobrze wyposażone warsztaty, nabywając wiadomości praktyczne i teoretyczne. Po ukończeniu kursu żołnierze, podobnie jak i nasi absolwenci szkół wyższych, dostawali się na praktyki do zakładów szwajcarskich. Generałowi Prugarowi chodziło bowiem, o to, aby gdy przyprowadzi dywizję do kraju, oddać Polsce obywateli dobrze zaprawionych i przygotowanych do żmudnej, lecz jakże zaszczytnej pracy nad odbudową zniszczonej przez hitleryzm ojczyzny.
Wśród kursistów, którzy w Polsce z powodu zgubnej polityki władz sanacyjnych nie mieli dostępu do szkół, było wiele jednostek bardzo zdolnych. Właśnie obserwacja kursistów skłoniła dyrekcję liceum z Wetzikon do uruchomienia rocznych kursów maturalnych i gimnazjalnych. Wśród ich absolwentów znaleź li się i tacy, którzy następnie byli prymusami w bardzo wymagającej Szkole Politechnicznej w Zurychu. Jest to miarą zdolności, jakie się kryją wśród chłopów i robotników polskich, a których sanacja nie tylko nie umiała, ale wprost nie chciała wydobyć.
IV
Dużo trzeba by jeszcze pisać, gdyby chciało się w szczegółach oddać plon pracy zebrany na szwajcarskim internowaniu.
Rozwijało się życie naukowe (blisko 100 prac i artykułów naukowych wydrukowanych w językach obcych) i literackie (własne powielane publikacje obozów uniwersyteckich i niektórych obozów pracy), artystyczne (trupy teatralne i sztuki dramatyczne pisane przez utalentowanych dramaturgów) i muzyczne (wysoko stojące chóry, dobrzy soliści i pianiści). Kwitły sztuki plastyczne (pozostawili internowani w Szwajcarii wiele fresków, rzeź b i tablic pamiątkowych.)
Wszyscy czynni w życiu kulturalnym mieli w gen. Prugarze najżyczliwszego opiekuna. Pracy nie miał łatwej, gdyż w gronie oficerów sztabowych natrafiał na brak zrozumienia, a nawet na bierny opór. W roku 1943 powaliła go ciężka choroba serca. Nie dawał się jej zmóc. Jego energia, mimo fizycznych dolegliwości, wzrastała. Krzepiła go nadzieja bliskiego zwycięstwa nad hitleryzmem, wiara w rychły powrót do kraju i gorąca chęć pracy nad odbudową i przebudową ukochanej ojczyzny.
Od chwili słynnego porozumienia Stalin - Sikorski, generał Bronisław Prugar nie miał najmniejszej wątpliwości co do drogi, którą Polska będzie kroczyć i kroczyć musi, jeśli pragnie uzyskać tę wielkość, na którą ją stać i której jest godna. Przebudowa gospodarcza i społeczna Polski musi być od podstaw i wszechstronna oraz dokonana w najbliższym i najszczerszym porozumieniu ze Związkiem Radzieckim. Swą wiarę i swe poglądy pragnął tchnąć w swych podkomendnych. Zdawał sobie jednak sprawę, że wśród wyższych oficerów swego sztabu, tak tych, którzy byli przy nim stale, jak i wśród tych, którzy byli pod komendantami poszczególnych obozów, jest niemal odosobniony. Po pierwszych próbach pociągnięcia ich za sobą zdał sobie sprawę że wysiłek jego pozostanie bezowocny. Wiedział jednak również, że stanowią oni małą garstkę. Niechże idą swoją drogą. Nowej Polsce nie potrzeba garści malkontentów, wytresowanych w ideologii wrogiej Polsce nowej, ludowej. Trzeba było natomiast o słuszności drogi, którą kroczy, przekonać te masy żołnierskie, które pod jego rozkazami przebywały po obozach pracy w Szwajcarii. Włożył w swych żołnierzy tyle pracy, aby przysposobić ich lepiej do odbudowy zniszczonego kraju, że byłoby stratą ogromną, gdyby dali się uwieść propagandzie emigracyjnej.
Nie zawiódł się na żołnierzach, którym tyle dał ze swego serca Rozpoczął objazdy po obozach, od uniwersyteckich do małych, wysoko w górach schowanych obozach pracy, tłumacząc swym podkomendnym, robotnikom i chłopom, studentom i inżynierom, prawnikom i lekarzom,, ogólną i polską sytuację polityczną. Słuchali jego słów z tym samym zaufaniem, z jakim wykonywali jego rozkazy w ciągu krótkich wprawdzie, lecz zaciętych bojów pod Maiche, Damprichard, Trevillers. Pod jego wpływem jak pajęcze nici darły się kusztowne rusztowania propagandy emigracyjnej. Lecz pobyt jego w obozach musiał być z natury rzeczy krótki. Po jego wyjeź dzie znów się zaczynała krecia robota intrygi, fałszowania i przekręcanie jego wypowiedzi. Rzucano hasłor że generał sam jest ofiarą wrogiej propagandy, roznoszono fałszywe wieści o sytuacji w kraju. Tu i ówdzie stawiano mu podstępne pytania, na które nie umiał odpowiedzieć, gdyż odcięty od kraju nie miał jasnego obrazu sytuacji. Dlatego postanowił sam pojechać do Polski, na własne oczy zobaczyć, co się dzieje i jak myśli naród, aby o ,tym, co zobaczy sam, opowiedzieć żołnierzom. Zdaje się, że było to w czerwcu lub w lipcu 1945 r., gdy wyjechał na krótki pobyt do kraju.
Wrócił stamtąd do Szwajcarii z głębokim i najszczerszym przeświadczeniem, że jeden jest tylko obowiązek Polaka rzuconego przez wojnę poza granice ojczyzny: powrócić do Polski i pracować dla Polski, jak najrychlej i wszelkimi siłami włączyć się w nurt przebudowy gospodarczej, społecznej i politycznej naszego kraju.
Nieobecność generała w Szwajcarii była wyzyskana przez jego przeciwników do wzmożenia propagandy emigracyjnej. Przeciwdziałała temu komórka Związku Patriotów Polskich, zawiązana niezależnie od generała i niepotrzebnie ukrywana przez dłuższy okres w tajemnicy przed nim. Wielu dało się złapać na lep propagandy emigracyjnej. Znacznie więcej jednak postanowiło czekać na powrót generała, aby z ust jego dowiedzieć się, co należy czynić. Nie doczekałem się jego powrotu do Szwajcarii, gdyż wcześniej, we wrześniu 1945 roku powróciłem do kraju.
Spotkałem się z generałem dopiero po jego przyjeź dzie do Polski z pierwszymi transportami z Szwajcarii. Póź ną jesienią 1945 r. odwiedził mnie w Krakowie. Cieszył się, że mógł przyprowadzić z sobą wielu tych, którzy przeszedłszy przez różne obozy szkoleniowe, w kraju zajęli ważne stanowiska i z miejsca, włączeni w nurt nowej Polski, wzięli się do pracy przy budowie zrębów Polski Ludowej. Wierzył, że wrócą rychło i ci, którzy uległszy nastrojom, wyjechali do Francji, a stamtąd do Anglii. I nie pomylił się. Dawni internowani w Szwajcarii należeli do pierwszych, którzy zgłosili powrót do kraju, nie wiele sobie robiąc z szykan ze strony nowych przełożonych. Kto tylko powrócił, bez względu na swój stopień wojskowy, zawód i wykształcenie, jeśli tylko zawadził o Warszawę, zgłaszał się do swego generała. Witał ich radośnie, każdemu spiesząc z pomocą i radą. Niestety, niedługo pozostawał wśród nas. W sile wieku męskiego, w pełnym rozkwicie swych zdolności wojskowych i organizacyjnych zmarł na serce, które już w Szwajcarii dawało mu się we znaki. Pozostawił po sobie głęboki żal wśród wszystkich, którzy go znali.
Przebywając długich 5 lat w Szwajcarii, wśród rodaków i wśród Szwajcarów, umiał sobie pozyskać sympatię i uszanowanie ze strony Szwajcarów. Pozyskał je dzięki swej wielkiej prostocie.
W Szwajcarii przebywał w małych wsiach i miasteczkach, najdłużej w Elgg i w Meilen, wśród robotników, chłopów i rzemieślników. Obcował z nimi codziennie. Widzieli oni w nim nie tyle dzielnego dowódcę wojskowego, któremu od bojów stoczonych z wojskami Hitlera tuż nad granicą szwajcarską towarzyszyła sława żołnierska, lecz przede wszystkim człowieka, który wyszedłszy z małorolnej rodziny chłopskiej nosił w sobie wartości właściwe pracowitemu, ojczyź nie i ideałom demokratycznym oddanemu ludowi polskiemu. Takim był i takim pozostanie.
Adam Vetulani