II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – STRACHOCINA 2017

      II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Strachocina 2017 odbył się w dniach 8 – 9 lipca 2007 roku w Strachocinie koło Sanoka, w województwie podkarpackim. Wzięło w nim udział ok. 200 osób.

1. Przygotowania

      Zamiar zorganizowania II Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny zrodził się już dziesięć lat temu, podczas I Zjazdu. Poprzedni Zjazd upamiętniał 250-tą rocznicę śmierci Stefana, II Zjazd miał upamiętniać 350-tą rocznicę urodzenia Stefana. Co prawda, nie znamy dokładnej daty urodzin Stefana, w zapisie jego zgonu, który nastąpił 29 października 1757 roku, znajduje się tylko informacja, że zmarł w wieku „około 90 lat”. Przyjęliśmy więc rok 1667 za „pewną” datę jego urodzin i zaplanowaliśmy kolejny zjazd potomków Stefana w 2017 roku. Wpisało się to zresztą dobrze w dziesięcioletni długofalowy cykl planowanych rodzinnych zjazdów. Organizacją Zjazdu zajęło się powstałe w 2009 roku (rok rejestracji) Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny. Zarząd Stowarzyszenia powołał Komitet Organizacyjny Zjazdu w składzie:
      Waldemar Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, wiceprezes Stowarzyszenia, jako Przewodniczący Komitetu
Członkowie:
      Ks. Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki” z Iwonicza
      Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna – Marszałek Zjazdu
      Bronisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny
      Franciszek „Błażejowski”-Piotrowski z Sanoka
      Jan Klimkowski ze Strachociny (mąż Aliny z Błaszczychów-Piotrowskich)
      Marta Berbeć-Piotrowska ze Strachociny
      Marek Piotrowski „spod Mogiły” z Krakowa

      Ciężar przygotowań spoczywał przede wszystkim na barkach członków Komitetu pochodzących ze Strachociny i z Sanoka. W Miarę możliwości pomagali im inni członkowie Komitetu a także Zarządu Stowarzyszenia. Komitet po rozważeniu różnych koncepcji zdecydował się na organizację zjazdu analogiczną jak 10 lat temu, to znaczy w strachockim Domu Ludowym (właściwie Wiejskiego Domu Kultury, ale potocznie nazywany Domem Ludowym) i na położonym niedaleko (ok. 100 m) dawnym boisku szkolnym. Ognisko zaplanowano na miejscu dawnej szkoły, wyburzonej wiele lat temu po uszkodzeniu przez wybuch gazów. Ustalono termin zjazdu na początek lipca (8 – 9 lipca) nie kolidujący z terminem rocznicy bitwy pod Grunwaldem (występ rycerzy!). Sprecyzowano wstępnie program, nie odbiegający zbytnio od programu poprzedniego zjazdu, który tak dobrze zapisał się w pamięci uczestników. Jak przed poprzednim zjazdem, najdłuższa dyskusja toczyła się na temat wysokości składki na pokrycie kosztów zjazdu. Propozycje były różne, wahały się od 50 zł do 120 zł. „Stanęło” na 90 zł od osoby powyżej 14 lat. Dla dzieci i młodzieży do lat 14 ustalono wstęp wolny. Miało to za zadanie zachęcenie do udziału w zjeździe rodzin z dziećmi. Zdaniem niektórych składka była zbyt wysoka, być może spowodowało to skromny udział w zjeździe mieszkańców Strachociny, potomków Stefana. Założono udział 200 osób i dla takiego założenia skonstruowano budżet zjazdu. Przy mniejszej ilości uczestników przyszłoby „ciąć” wydatki, przy większej mogłyby wystąpić problemy z miejscem w sali Domu Ludowego. W sumie okazało się, że założenia Komitetu były udane, w niewielkim zakresie „zdarzył” się drugi przypadek, kilkanaście „nadplanowych” osób trzeba było przyjąć po zamknięciu listy. Na szczęście okazało się, że nie wszyscy wcześniej zaplanowani dotarli na zjazd tak więc nie było problemu z miejscem. Przedstawiciele Komitetu założyli w sanockim oddziale Podkarpackiego Banku Spółdzielczego (PBSBank) oddzielne konto zjazdowe (obok konta Stowarzyszenia) dla gromadzenia wpłat zjazdowych.

      Warto podkreślić, że w biuletynie Stowarzyszenia „Sztafeta pokoleń” już od 2013 roku ukazywały się informacje o organizacji zjazdu w 2017 roku i dyskusjach wokół tej prawy w Zarządzie Stowarzyszenia. W numerze 15 z czerwca 2015 ukazał się „Apel do Potomków Stefana” z informacją o organizacji zjazdu i prośbą o deklarowanie udziału. Apel miał za zadanie wysondowanie ilości ewentualnych uczestników zjazdu. W numerze 18-tym biuletynu z grudnia 2016 r. ukazała się informacja o powołaniu Komitetu Organizacyjnego Zjazdu, jego skład osobowy i w miarę pełna informacja o zjeździe, łącznie z podaniem konta w banku dla wpłat.

      Jesienią 2016 roku Komitet pracował już „całą parą”. Zawarł umowę z Kołem Gospodyń Wiejskich w Strachocinie w sprawie części „kulinarnej” zjazdu, łącznie ze sprecyzowaniem szczegółów jadłospisu. Zawarto umowę na wynajem sali w Domu Ludowym i miejsca na boisku „szkolnym”. Zawarto porozumienia z Bractwem Rycerskim z Sanoka, z gminnym zespołem ludowym „Kamraty” (ale ze strachockim rodowodem!), z zespołem muzycznym przygrywającym do tańców, z Zespołem Szkół w Strachocinie w sprawie występu zespołów szkolnych na Zjeździe, itp. Ustalono treść i formę „Zawiadomienia o II Zjeździe Potomków Stefana Piotrowskiego” (patrz Załącznik), które w grudniu rozesłano do tych potomków Stefana, których adresami dysponowano. Ostateczny termin zgłoszeń udziału w Zjeździe ustalono na 30 kwietnia 2017 roku. Do „Zawiadomienia” dołączono „Deklarację uczestnictwa”, którą należało przesłać na adres Komitetu Organizacyjnego. Decydowała jednak tylko wpłata składki do banku, „Deklaracja” była tylko pomocą w określeniu ilości uczestników, m.in. ze względu na dzieci, które brały udział w zjeździe bezpłatnie. Wpłaty i deklaracje wpływały powoli, powodując „nerwówkę” członków Komitetu. Dopiero w drugiej połowie kwietnia ruszyła „lawina”. Jak należało się spodziewać, znaleźli się spóźnialscy, którzy nie zdążyli z wpłatą w terminie, do czasu zamknięcia konta. Stanowiło to dodatkową trudność dla Komitetu, ale udało się ją pokonać. Można szacować, że informacja o organizacji zjazdu dotarła przynajmniej do 250 adresatów – bezpośrednio poprzez „Zawiadomienie”, a także poprzez biuletyn „Sztafeta pokoleń”. Licząc z rodzinami, o zjeździe dowiedziało chyba blisko tysiąc osób. Także potomkowie Stefana w Stanach Zjednoczonych.

      Prace organizacyjne w „terenie” ruszyły późną wiosną. Staraniem Komitetu odnowiono krzyż na cmentarzyku „cholerycznym” w lesie kopalnianym. Wycięto krzaki, wykoszonotrawę, krzyż pomalowano. Wyczyszczono tablicę pamiątkową Stefana na cmentarzu parafialnym. Obłożono okładziną kamienną betonową podstawę tablicy. Wykoszono teren wokół „kurhanika” Stefana na Górach Kiszkowych, a także drogę od wsi do gór. Na boisku „szkolnym” zbudowano wiatę (bardzo się przydała!), przed samym zjazdem ustawiano dodatkowo pawilon (też bardzo potrzebny podczas deszczu). Na potrzeby śpiewów chóralnych przy ognisku przygotowano „Śpiewnik zjazdowy” w dwustu egzemplarzach. W śpiewniku znalazło się 133 piosenek o najróżniejszej tematyce, począwszy od patriotycznych, poprzez tradycyjne wojskowe i partyzanckie, biesiadne (w tym niektóre dość frywolne), ludowe, cygańskie, harcerskie, stare melodyjne przeboje z dawnych lat, piosenki młodszej generacji, piosenki morskie (w tym szanty), na obcojęzycznych piosenkach kończąc. Układ piosenek był szeroko konsultowany z przedstawicielami różnych pokoleń i środowisk. W praktyce okazało się później, że nie był w ogóle wykorzystywany, padający deszcz skutecznie zdezorganizował „ognisko” i uniemożliwił śpiewanie.

      Przygotowano także „Informator zjazdowy” (200 egzemplarzy), w którym znalazł się program zjazdu, krótka informacja o Stowarzyszeniu Piotrowskich, aktualny skład jego władz, informacje o biuletynie Stowarzyszenia „Sztafeta pokoleń” i o stronie internetowej Stowarzyszenia. W tej części Informatora zamieszczono kopię decyzji starosty sanockiego z 14 stycznia 2009 roku o rejestracji Stowarzyszenia, widok okładki jednego z numerów „Sztafety”, widok strony tytułowej strony internetowej Stowarzyszenia oraz zdjęcie (niestety, tylko czarno-białe) tablicy pamiątkowej Stefana na cmentarzu. W tekście podkreślono, że członkami Stowarzyszenia (mimo nazwy) mogą być wszyscy potomkowie Stefana Piotrowskiego, noszący różne nazwiska, a nie tylko Piotrowscy, a „tłustym” drukiem podano, że w praktyce „Zarząd Stowarzyszenia traktuje wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego za członków Stowarzyszenia, niezależnie od tego czy dopełnili wszystkich formalności regulaminowych”. W dalszej części Informatora zamieszczono krótką historię rodzinnej wsi Strachocina, ze szczególnym uwzględnieniem okresu drugiej połowy XVII wieku, czasu w którym kształtowała się współczesna Strachocina po ogromnej katastrofie (praktycznie unicestwieniu) spowodowanej najazdami tatarskimi, Kozaków i Siedmiogrodzian. Dłuższy opis poświęcono także sprawie „szlacheckości” dużej części mieszkańców Strachociny i problemy z nia po I rozbiorze Polski, w austriackiej Galicji. W kolejnej części Informatora przedstawiono krótko sylwetki Stefana, jego synów, Stanisława i Kazimierza, oraz ich dzieci. W ostatniej części przedstawiono bardzo krótko sprawę „klanów” strachockich Piotrowskich i próby wyjaśnienia pochodzenia ich „imionisk” (nazw). Informator miał objętość 52 stron. Trzecią broszurką, którą otrzymali uczestnicy było „Drzewo genealogiczne” potomków Stefana Piotrowskiego. Okładki wszystkich trzech broszurek były ozdobione zwyczajowym logo Stowarzyszenia, pierwsza strona rodowym „dębem” z nazwami „klanów” Piotrowskich, ostatnia strona domniemanym, mocno uproszczonym, herbem strachockich Piotrowskich. Dla wszystkich uczestników Zjazdu przygotowano imienne identyfikatory w różnych kolorach, każdy „klan” miał inny kolor. Na ścianie korytarza prowadzącego do sali Domu Ludowego powieszono „Drzewo genealogiczne” o wymiarze 4,3 m x 0,95 m, przedstawiające w formie prostego diagramu aktualny stan wiedzy o potomkach Stefana. Przygotowano nagrody dla zwycięzców turnieju sportowego, w tym wiele ciekawych pucharów z odpowiednimi opisami. Przygotowano sprzęt do turnieju sportowego.

      Z rozważanych wstępnie „gadżetów” zjazdowych zrealizowano pomysł z albumem i płytą w okładce (komplet wspólnie opakowany) o św. Andrzeju Boboli, strachockim Rodaku, wydany przez Wydawnictwo La Salette Księży Misjonarzy Saletynów w Krakowie, pt. „Niezłomny patron Polski Święty Andrzej Bobola”. Redaktorem albumu jest ks. Grzegorz Zembroń MS, wśród autorów tekstów jest ks. prałat Józef Niżnik, wieloletni proboszcz strachchocki, twórca i budowniczy Sanktuarium Św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. Album jest pięknie wydany, na bardzo dobrym papierze, pełen pięknych zdjęć (w tym wiele kolorowych), wśród nich także związanych ze Strachociną (kaplica na Bobolówce, wnętrze kościoła i inne), kopii obrazów historycznych, portretów znanych postaci historycznych, dokumentów. Przygotowano ponad 100 egzemplarzy albumu z płytą, otrzymała je każda rodzina, także jedno-osobowa. W czerwcu rozesłano do uczestników zjazdu zaproszenia. Zaproszenia były ozdobione pięknym kolorowym herbem tatarskich kniaziów Piotrowskich, przedstawiającym stylizowaną srebrną strzałę, ozdobioną książęcym płaszczem z gronostajów i mitrą książęcą (wzór herbu przygotował przed poprzednim zjazdem Piotr Koc z Krakowa, mąż Beaty Fryń-Piotrowskiej), sam potomek szlachty zaściankowej z Podlasia.

     Program zjazdu przedstawiony w Zaproszeniu wyglądał następująco:

I dzień – sobota (8.07.2017 r.)
Godz.9.00 Odwiedziny grobów rodzinnych na strachockim cmentarzu,
      odwiedziny Bobolówki (indywidualnie)
10.30 Spotkanie przed kościołem Św. Katarzyny - powitanie
11.00 Msza Św. w intencji naszych przodków i uczestników Zjazdu
12.15 Złożenie wieńca pod tablicą pamiątkową
Stefana Piotrowskiego ze Strachociny na cmentarzu
13.00 Powitanie w Domu Ludowym
13.20 Obiad
14.20 „Spotkanie z historią rodzinną i sportem”
      - prezentacja rodzin
      - informacja o Stowarzyszeniu Piotrowskich,
w tym o biuletynie „Sztafeta pokoleń”, o stronie internetowej,
      - turniej sportowy
19.00 Ognisko z pieczeniem kiełbasek, śpiewami chóralnymi
i występami „grup artystycznych”
21.30 Powrót do Domu Ludowego, kolacja, zabawa z tańcami
i popisami wokalnymi do białego rana
II dzień – niedziela (9.07.2017 r.)
10.30 Udział w Mszy Św. w kościele Św. Katarzyny
12.00 Spotkanie w Sali Domu Ludowego, poczęstunek
13.00 Wycieczka na Góry Kiszkowe do pamiątkowego „kurhanika” Stefana Piotrowskiego
15.30 Zwiedzanie strachockiej Izby Pamięci
16.30 Sala Domu Ludowego - dyskusja o Stowarzyszeniu, wybór
nowych władz Stowarzyszenia, ewentualne ustalenia i uchwały
18.00 Zamknięcie Zjazdu, pożegnania.

      Krótko przed zjazdem przygotowano salę, wysprzątano, wymyto podłogę, ustawiono krzesła i stoły, na nich wizytówki poszczególnych „klanów”. Udekorowano salę, m.in. herbami (w tym haftowanym kniaziowskim herbem Piotrowskich, ofiarowanym na poprzednim zjeździe przez uczestników z USA, dziełem Rose z Błaszczychów-Piotrowskich Taylor z Rossford w stanie Ohio), a także scenografią do występu zespołu scenicznego. Przygotowano duży baner z napisem „Witamy uczestników II Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego – Strachocina 2017”. Powieszono go nad wejściem do Domu Ludowego w sobotę rano. Przygotowano drewno na ognisko, kije do pieczenia kiełbasek na ognisku, a także, na wszelki wypadek, „awaryjne” namioty przeciwdeszczowe (nie zostały wykorzystane, mimo deszczu). Panie z Koła Gospodyń Wiejskich przygotowały w kuchni sprawy „kulinarne”. Główny ciężar przygotowań do zjazdu, jak już wspomniano, wzięli na siebie miejscowi członkowie Komitetu, ze Strachociny i Sanoka, wspierani przez niezbyt liczne grono miejscowych potomków Stefana.

2. Przebieg

      W sobotę 8 lipca pierwsi uczestnicy Zjazdu zaczęli zjawiać się na strachockim cmentarzu ok. godz. 9-tej. Nie było ich wielu, większość pojechała od razu do kościoła. Jednak kilkadziesiąt osób przyszło odwiedzić groby swoich przodków i bliskich. Przybysze z różnych stron Polski podziwiali piękne nagrobki i grobowce wzniesione w ostatnich latach. Osoby znające lepiej strachocki cmentarz pełniły rolę przewodników dla tych, którzy znaleźli się tam pierwszy raz w życiu. Z cmentarza część „zjazdowiczów” przeszła na nieodległą Boblówkę, do kaplicy poświęconej pamięci św. Andrzeja Boboli, stojącej w dawnym parku dworskim, z dębami pamiętającymi zapewne czas Bobolów w Strachocinie.

     Ok. godz. 10.30 przed kościołem parafialnym pod wezwaniem Katarzyny Aleksandryjskiej (ostatnio uzyskał status Sanktuarium Świętego Andrzeja Boboli) zebrali się wszyscy uczestnicy Zjazdu. Niektórzy przybyli z cmentarza lub Bobolówki, ale większość przyjechała wprost z domów pod kościół. Parkowano samochody, witano się, odnawiano stare znajomości, nawiązywano nowe. O godz. 11-tej rozpoczęła się msza św. w intencji zmarłych przodków i zebranych uczestników Zjazdu. Mszę odprawił ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, były proboszcz parafii Iwonicz koło Krosna, obecnie na emeryturze. Lekcję i modlitwy „intencyjne”, oraz psalmy responsoryjne czytali i śpiewali uczestnicy Zjazdu ……. Ksiądz Kazimierz wygłosił piękną homilię w której skupił się na postaci Stefana Piotrowskiego jako doskonałego wzorca do naśladowania przez potomków. Wspomniał o jego „szlacheckości”, ale przede wszystkim w sensie „szlachetności”. Szlachetności charakteru, pracowitości, szacunku i uznania ze strony współmieszkańców. Świadectwem tego było złożenie jego ciała po śmierci wewnątrz kościoła, pod posadzką, pod chórem. Po zakończeniu mszy św. głos na krótko zabrał ks. prałat Józef Niżnik, strachocki proboszcz, który przybliżył zebranym postać św. Andrzeja Boboli, strachockiego rodaka. Jak zaznaczył ksiądz proboszcz, nie było to typowe jego wystąpienie, jakie wygłasza zazwyczaj do pielgrzymek przychodzących do Sanktuarium Świętego Andrzeja Boboli, bo nie chciał nam zabierać dużo czasu. Przypomniał jednak o początkach kultu św. Andrzeja w Strachocinie, o „straszeniu” w plebanii, wspomniał fragment książki Wiesława Kielara, który jeździł na wakacje do swojego wuja, ks. Władysław Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie, w którym autor przedstawił „nietypowe” wydarzenia na plebanii. Przede wszystkim jednak podkreślił wielkość postaci św. Andrzeja, „duszochwata” jak go nazywano - jego żarliwość w głoszeniu Ewangelii, hart ducha, wierność swoim zasadom aż do końca, aż do męczeńskiej śmierci.

     Po zakończeniu mszy rozpoczęła się sesja zdjęciowa. Jak zwykle przy takich okolicznościach, przy tej ilości ludzi, nie obyło się bez pewnego chaosu. Fotograf próbował zaprowadzić jakiś porządek, ale nie bardzo mu się udawało. Zrobiono wspólne zdjęcie na tle wejścia do kościoła, nad którym widnieje napis „Sanktuarium Świętego Andrzeja Boboli”. Prawdopodobnie wielu uczestników Zjazdu nie znalazło się na zdjęciu bo się gdzieś „zawieruszyli”, albo ich nie widać bo są zasłonięci. W sumie na zdjęciu można się doliczyć jedynie 180 osób. Zdecydowanie lepiej wypadły zdjęcia poszczególnych „klanów”. „Klan” Błaszczychów, wyjątkowo licznie reprezentowany na zjeździe (m.in. przez 16-tu Amerykanów), zrobił sobie zdjęcie na tle dzwonnicy. Sesja zdjęciowa mocno się przedłużyła, trwała ponad pół godziny. Zdjęcia były gotowe już w sobotę, zostały rozprowadzone odpłatnie. Po wykonaniu zdjęć część uczestników pojechała wprost do Domu Ludowego, pozostali przeszli (lub przejechali) na cmentarz, gdzie złożono kwiaty i zapalono znicz pod tablicą pamiątkową Stefana Piotrowskiego. Sama uroczystość była krótka, uczestniczący w niej zjazdowicze na krótko rozproszyli się po cmentarzu odwiedzając groby swoich krewniaków, a później udali się do Domu Ludowego. Tam wszyscy otrzymali swoje identyfikatory, łącznie z najmłodszymi. Identyfikatory sprawnie rozprowadzała ekipa Jana Klimkowskiego – Jan, Ania z Berbeiów-Piotrowskich Cecuła, Weronika Błaszczycha-Piotrowska i Agata z Radwańskich. Dorośli i starsza młodzież otrzymali broszurki – Informator, „Drzewo” i Śpiewnik (było ich tyle, że bez problemów mógł je otrzymać każdy, nawet dzieci), przedstawiciele rodzin otrzymali albumy ze Świętym Andrzejem Bobolą.

     Ok. godz. 13.30 wszyscy zajęli miejsca przy stołach na sali zgodnie z przydzielonymi poszczególnym „klanom” miejscami. Przywitała ich Bożena Piotrowska „spod Stawiska” z Zabłociec koło Sanoka okolicznościowym wierszowanym tekstem, przygotowanym przez nią te okazję. Po niej głos zabrał Marszałek Zjazdu, Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna. Marszałek krótko przed Zjazdem nabawił się kontuzji stawu biodrowego, poruszał się o kulach. Na krótko jednak przemógł swoją słabość i mimo bólu, wystąpił przed audytorium (jednej kuli), witając zebranych, przepraszając za swoją niedyspozycję i życząc dobrej zabawy. Zakończył sakramentalnymi słowami: „Uważam II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny za otwarty”. Zebrani nagrodzili go gromkimi bramami. Po Marszałku głos ponownie zabrała Bożena (zastąpiła Marszałka w prowadzeniu Zjazdu już do końca) przypominając dalszy program i szczegółowo rozwijając poszczególne punkty. Kończąc, zaprosiła zebranych do obiadu życząc „Smacznego”. Stoły były już pełne napojów, kompotów, wód mineralnych, wina i mocniejszego trunku. Na obiad zaserwowano najpierw krem z kalafiorów, na drugie danie schab w sosie z ziemniakami i surówką z kapusty gotowaną marchewką. W trakcie obiadu Bożena prosiła na scenę mówców, którzy kolejno zabierali głos. Sołtys Strachociny, pani Jadwiga Skiba, pochwaliła inicjatywę Zjazdu i życzyła dobrej zabawy. Odczytała list od wójta Gminy Sanok z podobnymi życzenia udanego spotkania. Dyrektor Zespołu Szkół w Strachocinie, pan Andrzej Cecuła, w dłuższym przemówieniu także pożyczył zebranym udanego spotkania, wspomniał także o Stowarzyszeniu Piotrowskich, docenia jego znaczenie, życzył Stowarzyszeniu dalszego pomyślnego rozwoju. Głos zabrał także Władysław Błaszczycha-Piotrowski, przedstawiciel terenowego koła Stowarzyszenia w Gdańsku, „redaktor” biuletynu „Sztafeta pokoleń”. Przede wszystkim podziękował gorąco członkom Komitetu za zorganizowanie Zjazdu, wymieniając tych najbardziej zaangażowanych w prace przygotowawcze – Martę i Waldemara Berbeciów-Piotrowskich, Franciszka „Błażejowskiego”-Piotrowskiego i Jana Klimkowskiego. Poprosił audytorium o uczczenie ich oklaskami – były burzliwe i długie. Zademonstrował ostatni numer „Sztafety” (nr 19) dla tych „zjazdowiczów”, do których nie dotarła jeszcze wieść o niej (w korytarzu rozłożono archiwalne egzemplarze „Sztafety”), wskazał punkt kontaktowy, gdzie można ją otrzymać (Bronisław Piotrowski w Strachocinie). Zaapelował o nadsyłanie materiałów do „Sztafety”. Po nim wystąpił jego brat, Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska, zachęcając zgromadzonych do zaglądania na stronę internetową Piotrowskich ze Strachociny – www.piotrowscy-ze-strachociny.pl (następnie wybrać Witrynę Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny). Można tam znaleźć wiele informacji o historii i współczesnym życiu potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, m.in. wszystkie biuletyny „Sztafeta pokoleń” (w zakładce „Biuletyny”), opracowanie „Piotrowscy ze Strachociny” (zakładka „Piotrowscy”) i mnóstwo ciekawostek w zakładce „Rozmaitości”.

     Po tych oficjalnych wystąpieniach Bożena zapowiedziała część artystyczną zjazdu – jako pierwszą zaprosił na scenę grupę muzyczną „klanu” Berbeciów. Grupa występuje w składzie …….. Wszyscy muzycy grupy są albo absolwentami albo uczniami szkoły muzycznej. Za swój piękny występ otrzymali ogromne brawa, dopominano się bisów. Bożena jednak ostro pilnowała harmonogramu czasowego więc zaprosiła na scenę kolejną grupę artystyczną – teatralną, przedstawiającą scenkę obyczajową z życia dawnej Strachociny. Młodzi artyści w strojach ludowych nieźle zaprezentowali zgromadzonym dawną gwarę Strachocką, tak bardzo różną od gwary sąsiednich wsi. Trzy kobiety, jeden mężczyzna i „wyrostek” plotkowali o życiu we wsi. Udanie wplatali w swoją rozmowę przydomki „klanów” strachockich Piotrowskich – Berbeciów, Błaszczychów, Fryniów, Wołaczów i innych. Niektóre z „obmawianych” postaci przypominały rzeczywiste osoby, co wywoływało salwy śmiechu na sali. Cały występ bardzo się podobał słuchaczom, nagrodzili go rzęsistymi brawami. Szkoda, że nie wszyscy obecni mogli docenić wartość tego widowiska – Błaszczychy z Ameryki niestety, nie znają języka polskich przodków, a tłumaczenie na angielski, oddające subtelności prowadzonych na scenie dialogów, mimo kilku prób, raczej nie wchodziło w grę. Po aktorach Bożena poprosiła na scenę szkolny zespół muzyczny z Zespołu Szkół w Strachocinie w składzie …. Zespół wykonał kilka piosenek dedykowanych poszczególnym „klanom” Piotrowskich. „Poszczególne „klany” wstawały podczas wykonania tych piosenek, biły brawo, były nawet próby tańców. Po tym występie Bożena zapowiedziała rozpoczęcie turnieju sportowego na boisku „szkolnym” i występ kapeli ludowej „Kamraty” na scenie boiska. Wcześniej na stoły podano kawałki tortu. Nie wszyscy mogli podziwiać go w całości, był pięknie ozdobiony domniemanym herbem kniaziów Piotrowskich, wzoru autorstwa Piotra Koca.

     Ok. 16-tej turniej sportowy rozpoczęli najmłodsi. Pierwszą konkurencją był rzut podkową nawiązujący do jeździeckich tradycji potomków Stefana. Wygranie konkursu polegało na zdobyciu jak największej ilości punktów rzucając podkową z odległości 4 m na palik umieszczony pośrodku dywanika, na którym widniały dwa kwadraty, wewnętrzny o boku ok. 1 m, i zewnętrzny o boku ok. 2 m. Za umieszczenie podkowy dokładnie na paliku dostawało się 20 pkt., za trafienie podkową w palik w ten sposób, że podkowa pozostała, po uderzeniu w palik, na małym kwadracie – 7 pkt., za trafienie podkową w palik w ten sposób, że podkowa pozostała po uderzeniu tylko na dużym kwadracie – 3 pkt. Walka o zwycięstwo była zacięta, wygrał Antek Piotrowski „z Kowalówki” z Leska (lat 14). Zawody rzutu podkową prowadzili Błaszczychy-Piotrowscy z Gdańska, Przemysław, Lechosław i Weronika, córka Przemysława. Ten sam zespół sędziowski rozpoczął także rzut podkową w kategorii „open” (bez limitu wiekowego), W tym czasie najmłodsi przeszli pod kosz i rozgrywali konkurencję „rzut piłką do kosza”. I tutaj wygrał Antek z Leska. Konkurencję tę prowadziła Monika Drak-Dąbrowska z Krakowa. Niestety, następnych zaplanowanych konkurencji nie dało się już rozegrać – rozpadał się deszcz, który spędził zawodników z boiska. A miało być jeszcze cięcie szablą główki kapuścianej dyndającej na lince, wyścig w workach i wyścig z jajkiem na łyżce. Dorośli nie zdążyli rozegrać nawet pierwszej kolejki rzutu podkową, rozpoczęte zwody unieważniono. Wszystko popsuł deszcz. Co prawda, niezbyt mocny ale uciążliwy, nie pozwalający na prawdziwą rywalizację sportową.

     Podczas gdy najmłodsi walczyli na arenie sportowej na scenie boiska „szkolnego” rozpoczęła swój występ kapela ludowa „Kamraty”. „Kamraty” to obecnie reprezentacyjny zespół Gminy Sanok, ale początek ma w Strachocinie, powstał tutaj, jego inicjatorami była rodzina Pielechów, wśród nich Zbigniew, syn Kazimiery z „Błażejowskich”-Piotrowskich. W zeszłym roku (2016) zespół obchodził 30-lecie swojego istnienia. Przez 30 lat działalności dał setki koncertów w kraju i za granicą, prezentując ludowe melodie sanockiego regionu, w tym Strachociny, i zdobywając wiele nagród i wyróżnień na konkursach. Występuje w tradycyjnym składzie 5-osobowym – skrzypce, akordeon, trąbka, klarnet i kontrabas, przyśpiewki, głównie własne zespołu, często dowcipne, wykonuje solistka. Kapela gra głośno, nie oszczędza się, chociaż na wolnym powietrzu jej muzyka nie dawała takiego efektu jak w zamkniętej sali. Dodatkowym utrudnieniem dla słuchaczy była odległość - w trakcie koncertu zaczął padać deszcz (na szczęście, niezbyt intensywnie) i większość z nich przeniosła się z ławek przed sceną pod wiatę i pawilon, stojące w pewnej odległości od sceny. Występ „Kamratów” trwał, z krótka przerwą, ponad godzinę. Szkoda, że warunki nie pozwoliły audytorium na pełny odbiór ich maestrii.

     Ok. godz. 18.30, korzystając z polepszającej się pogody (na chwilę pokazało się nawet słońce, szkoda, że nie na długo, a także podwójna tęcza na wschodzie) na plac wyszli rycerze a właściwie XVII-wieczne „szlachciury”, z Sanoka, z grupy „Scutum”, i zrobili wspaniały spektakl, który okazał się jednym z najbardziej udanych punktów Zjazdu. Ubrani byli w stroje z tej epoki, kiedy to Stefan Piotrowski i inni drobnoszlacheccy uchodźcy z „płonącej” Ukrainy zasiedlali na nowo wyludnioną Strachocinę. Uzbrojeni byli w szable „batorówki” oraz pistolety i muszkiety. Zademonstrowali jedną scenkę i kilka zabaw ilustrujących dawne obyczaje sanockiej szlachty „zagonowej”. W pierwszej, najdłuższej, scence odegrali konflikt spowodowany próbą porwania dziewczyny, pomiędzy słynnym Jackiem Dydyńskim a braćmi Rosińskimi, też sławnymi, ale złą sławą. Rosińscy próbowali porwania, Dydyński dziewczynę bronił. Dydyński i Rosińscy to postaci historyczne, opisuje ich historyk Władysław Łoziński w swoim dziele „Prawem i lewem – obyczaje na Czerwonej Rusi w połowie XVII wieku”. Podmiot sporu, dziewczynę, jeden z Rosińskich wybrał z widzów, została nią Sabina z Bartkowskich Berbeć-Piotrowska, od niedawna żona Łukasza, synowa Waldemara, przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Zjazdu. Początek sporu był słowną kłótnią, komentował ją w interesujący sposób prowadzący (jeden z Rosińskich). Padały różne argumenty, pogróżki, straszenie strażą starosty sanockiego Mniszcha. Jak było do przewidzenia, konflikt zakończył się pojedynkiem Jacka Dydyńskiego z jednym z braci Rosińskich. Jacek Dydyński to legendarna postać Ziemi Sanockiej. Pochodził z Niewistki nad Sanem (położonej 16 km na północny-wschód od Strachociny), tak pisze o nim Łoziński: „Lisowczyk, zaprawiony w dobrej szkole, ćwiczony na czatach, zasadzkach i podjazdach, śmiały ale bardzo ostrożny i przebiegły, lis szczwany, co się zowie …”. Przed pojedynkiem jeden z Rosińskich ustrzelił z muszkietu sługę rękodajnego Dydyńskiego, ten się zrewanżował – zastrzelił zabójcę z pistoletu. Pojedynek był zacięty, trzymał obserwatorów w napięciu, ale „dobro” zwyciężyło, Rosiński padł od szabli Dydyńskiego. Będąc przy Dydyńskim warto wspomnieć, że w rękach Dydyńskich był przez wiele lat strachocki folwark (niewielki). Przejął go Edmund Dydyński żeniąc się z Zofią, córką Sabiny z Giebułtowskich i Wincentego Morze. Córka Edmunda, Kazimiera Maria Dydyńska była ostatnią właścicielką strachockiego folwarku, który został rozparcelowany po 1945 roku. Kazimiera zmarła w 1947 r.

     Po zakończeniu pojedynku Dydyńskiego z Rosińskim Sabina pozostała na placu boju, ale nie z Jackiem. Z tłumu widzów wyłowiono jej męża (prawdziwego) Łukasza i „zmuszono” parę do ciekawej zabawy – Łukasz trzymał obnażoną szablę a Sabina wrzucała na nią pierścienie (o średnicy ok. 10 cm). Udało jej się tylko dwa razy na pięć prób. Później w szranki do tej zabawy stawały inne pary, m.in. Amerykanie, małżeństwo Lori i Spence Sunderlandowie. Śmiechu było co nie miara, poszczególne pary wczuwały się w atmosferę i wygłupiały się w najróżniejszy sposób. Trafić pierścieniem na szablę z 2 – 3 metrów nie było łatwo. Kolejną zabawą z „panami szlachtą” był „pojedynek” czterech chłopaków wybranych z widowni. Ustawieni twarzami do siebie „na krzyż”, trzymali oni rękami koło zrobione z włókiennej liny. Za każdym z nich, w odległości ok. trzech kroków, ustawili się „szlachcice” z kieliszkami wódki (ponoć, ale nie jest pewne czy to była wódka). Na znak prowadzącego ewentualny zwycięzca miał przeciągnąć konkurentów tak aby sięgnąć jedną ręką po kieliszek i wypić „nagrodę”. Walka była niebywale zacięta, szala zwycięstwa przechylała się na różne strony, wreszcie zwycięzca, wytrzymując kolejne ataki rywali, przeciągnął ich na tyle, że mógł sięgnąć po nagrodę. Przez cały czas widzowie zagrzewali swoich faworytów do walki, zwycięzca …. dostał gromkie brawa. Kolejną zabawą (też w parach) było wypicie kieliszka wódki (?) ustawionego na wyciągniętej poziomo szabli. Zawodnik miał za zadanie podejść do swojej damy, przyklęknąć przed nią i wstać, przez cały czas trzymając pełny kieliszek na wyciągniętej szabli. Zadanie było trudne, ale znaleźli się kawalerowie, którzy tego dokonali. Dokonała tego także jedna dama, Ania Klimkowska, ale bez przyklęku przed wybranym kawalerem. Na przyklęk nie pozwalał jej honor damy.

     Ostatnią „zabawą” (?) zaaranżowaną przez zespół „szlachecki” była walka na palcaty. Dawniej palcaty były to najczęściej grube kije okręcone słomą lub innym elastycznym materiałem osłabiającym siłę uderzenia (dzisiejsze prawdopodobnie gąbką). Wcześniej prowadzący wyjaśnił o co chodzi – palcaty służyły kiedyś do fechtunku, ćwiczeń szermierczych, przede wszystkim dla młodych, początkujących szermierzy. Tutaj miał fechtować mistrz, jeden ze „szlachciurów”, z młodymi i najmłodszymi (od 2 do 14 lat) adeptami szermierki. Do „walki” ustawiła się dość długa kolejka młodych amatorów walki. Mali szermierze różnie poczynali sobie z profesjonalnym przeciwnikiem, niektórzy byli stateczni, wyrachowani, inni impulsywni, szybcy, zaskakujący mistrza nietypowymi uderzeniami (np. Staś Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska, lat 12). Startowali także dwaj Amerykanie, 14-letni Gabriel Nitschke (najstarszy z uczestników) i 4-letni Reid Grimmer (najmłodszy). Wszyscy wkładali dużo zapału i serca w walkę, przed starszymi mistrz musiał się mocno bronić. Walka na palcaty była ostatnią pozycją historycznego pokazu. Trwał on ponad półtorej godziny. Na zakończenie prowadzący cały pokaz, jeden z „braci Rosińskich” (w rzeczywistości Paweł Skowroński, pracownik Muzeum Historycznego w Sanoku) dał króciutki wykład historyczny na temat Jacka Dydyńskiego i braci Rosińskich (słynnych szlacheckich warchołów i rozbójników z Teleśnicy Oszwarowej w Bieszczadach), a także króciutki wykład na temat XVII-wiecznych muszkietów zakończony demonstracyjnym wystrzałem z muszkietu (wcześniej także padło kilka strzałów). Zespół dostał gromkie brawa a najmłodsi oblegli „szlachciurów” robiąc sobie z nimi zdjęcia.

     Niestety, pogoda była łaskawa tylko dla zespołu „szlachciurów”. Krótko po zakończeniu ich występu zaczęło mżyć, później zaczął padać drobny deszcz. Zakończył on przerwane na występy grupy „szlacheckiej” zawody sportowe. Jeszcze zdążono rozpalić ognisko, lecz z każdą minutą deszcz stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Najwytrwalsi piekli sobie kiełbaski na kijach. Nie trwało to długo, nawet oni zdezerterowali jak rozpadało się mocniej a niebo zasnuło się ciężkimi, ołowianymi chmurami nie dając szans na przejaśnienie. Nie próbowano nawet śpiewów, Marek Piotrowski „spod Mogiły” z Krakowa musiał schować swoją gitarę i przenieść pod dach. Kiełbaski przeniesiono do kuchni, podawano je później chętnym upieczone w piekarniku. Ok. godz. 21.00 całe towarzystwo zjazdowe znalazło się w sali Domu Ludowego, na placu po dawnej szkole samotnie dogasało ognisko. Dziewczyny z Koła Gospodyń podały na stoły kolację - zraziki z ryżem, ogórki, dwa rodzaje sałatek, wędliny, ciasta, gorące napoje, wino, inne alkohole. W trakcie kolacji ekipa „sportowa” (anna i Przemysław Błaszczychy-Piotrowscy z Gdańska) ogłosiła wyniki odbytych konkurencji sportowych w kategorii najmłodszych i wręczyła puchary, dyplomy i nagrody. Wyczytywano nazwiska dzieci, które wychodziły na środek nagradzane oklaskami. Rozdano puchary i nagrody dla uczestników tych dwu konkurencji, które się odbyły. Puchary za trzy pierwsze miejsca (było kilka drugich i trzecich miejsc „ex aequo”), dyplomy za pozostałe miejsca. Nagrody otrzymali wszyscy, którzy wzięli udział w zawodach. Radość najmłodszych była tym większa, że pozwolono im wybierać nagrody w kolejności zajmowanych miejsc, a nie przydzielano ich „odgórnie” (w obydwu konkurencjach, rzucie podkową i rzucie piłką do kosza, wygrał Antek Piotrowski „z Kowalówki” z Leska). Na koniec wszyscy nagrodzeni młodzi sportowcy zostali uhonorowani rzęsistymi oklaskami dorosłych.

     Po zakończeniu dekoracji młodych sportowców rozpoczęła się część dyskotekowa zjazdu. Do tańca przygrywał zespół Efekt. Błyskawicznie parkiet zapełnił się tancerzami w różnym wieku – tańczyli najmłodsi, kilkuletni, tańczyli także starsi, np. 77 letni Zygmunt Ćwiąkała z Bytomia. Początkowo tańczono parami, po jakimś czasie powstawały kółka tańczących, wreszcie powstało jedno olbrzymie tańczące koło. Szybko zamieniło się w długiego węża, który wylewał się nawet na korytarz. Oczywiście, nie wszyscy tańczyli, wiele osób siedziało przy stołach, trwały rozmowy na najróżniejsze tematy. Wydaje się, że przeważały jednak tematy rodzinne, sprawa więzi rodzinnych w dzisiejszym, tak ruchliwym społeczeństwie, ale jednocześnie przy ogromnych możliwościach komunikacyjnych - telefony komórkowe, Internet, masowy dostęp do samochodów, czy nawet samolotów. Ale chyba większość obecnego na sali towarzystwa przebywała na parkiecie, gimnastykując się w takt muzyki. Chyba kulminacyjnym momentem zabawy tanecznej był polonez, który tańczono do melodii Poloneza Wiesława Kilara z filmu „Pan Tadeusz”. Około północy podano kolejne ciepłe danie – barszcz i naleśniki z pieczarkami i serem. Zabawa taneczna przeciągnęła się daleko w noc, z biegiem czasu parkiet pustoszał, ostatni tancerze zeszli z parkietu ok. godz. 4.00.

     Drugi dzień Zjazdu rozpoczął się późno. Duża część wzięła udział w mszy św. o godz. 10.30, parafialnej sumie. Nie wszyscy zmieścili się wewnątrz kościoła – niedzielni wierni z parafii, uczestnicy pielgrzymki do Sanktuarium Św. Andrzeja Boboli i uczestnicy Zjazdu Potomków Stefana to zbyt dużo na strachocki kościół. Ale może to i lepiej, na zewnątrz panowała dobra pogoda dla „zmęczonych” poprzednim dniem zjazdowiczów. Ok. 12.00 wszyscy (prawie wszyscy) stawili się na poczęstunek w Domu Ludowym. Podano posiłek złożony z dań pozostałych z poprzedniego dnia oraz na życzenie kawę lub herbatę. Posiłek przeciągał się, rozmawiano o poprzednim dniu, komentowano nocne tańce. Ok. 13.00 duża część zdecydowała się na wycieczkę na Góry Kiszkowe, do kurhanika Stefana. Ale nie wszyscy, ci którzy nie czuli się na siłach (zapowiadała się mocno słoneczna pogoda) wybrali zwiedzanie Strachockiej Izby Pamięci. Wycieczka na Góry Kiszkowe (na starych austriackich mapach wojskowych noszących nazwę Piotrowskiberg – Góra Piotrowskiego) wyszła ze wsi drogą biegnącą wzdłuż granicy dziedziny należącej w XVIII w. do Stefana Piotrowskiego a także jeszcze jego wnuków, oraz dziedziny Cecułów-Błażejowskich. Dzisiaj, po różnych regulacjach, grunty te należą do innych właścicieli, ale wciąż widać ślady dawnych podziałów na „ćwierci” i „półćwiartki” (średniowiecznego łana) w postaci pasków podzielonych miedzami. Duża część ziemi uprawnej leży odłogiem, zarasta chwastami, krzakami, olchami. Miejscami widać celowe zasadzenia „szlachetniejszych” drzew, próby zalesiania. Cała grupa maszerująca na Góry szybko podzieliła się na podgrupy posuwające się w różnym tempie. Za przewodników odpowiadających na różne pytania, szczególnie młodszych uczestników wycieczki, służyli starsi, którzy pamiętali zupełnie inny krajobraz z czasów dzieciństwa i młodości, kiedy to każdy metr kwadratowy ziemi był starannie uprawiany. Trawiaste drogi, idące wzdłuż pasków należących do poszczególnych gospodarzy, były starannie „wystrzyżone”, ale nie przez kosiarki tylko przez pasące się krowy – drogi te służyły jako pastwiska, na inne pastwiska nie było miejsca, wszystkie grunty, poza drogami, zajmowały zboża, ziemniaki i inne uprawy.

     Nie wszyscy uczestnicy wycieczki zdecydowali się na podejście na sam szczyt, do kurhanika Stefana i pozostali u stóp góry w cieniu drzew (słońca przygrzewało coraz mocniej). Co prawda, Góry Kiszkowe nie są zbyt wysokie, ich wysokość względna (od podnóża) nie przekracza 100 m, ale podejście jest dość strome. Ale większość wycieczki dzielnie wspięła się na szczyt. Teren wokół kurhanika z z krzyżem i pamiątkową tablicą został wcześniej oczyszczony, trwa wystrzyżona, krzyż ozdobiony biało-czerwonymi różami (sztucznymi). Uczestnicy wycieczki złożyli kwiaty polne zebrane po drodze, zrobili serię zdjęć grupowych i indywidualnych. Próbowano także robić zdjęcia Strachociny, ale niezbyt się to udawało. Szczyt Góry Piotrowskiego powoli wraca do postaci którą zapewne miał wtedy jak nosił taką nazwę, wszędzie wyrosły wysokie drzewa, które skutecznie zasłaniają widok na wszystkie strony świata. Kurhanik praktycznie znajduje się na polanie, przez którą przechodzi gruntowa droga, zarośnięta wysoka trawą, biegnąca wzdłuż wału wzgórz od Widacza na granicy z Bażanówką. Jeszcze 30 – 40 lat temu praktycznie cały szczyt Gór Kiszkowych był uprawiany rolniczo. Tylko najbardziej strome zbocza były porośnięte drzewami. Wycieczka zeszła także kilkadziesiąt metrów niżej, do krzyża wotywnego, do którego kiedyś chodziła procesja Drogi Krzyżowej. Krzyż ten był dobrze widoczny od strony wsi, od dziedzin należących kiedyś do Stefana. Dzisiaj krzyż jest niewidoczny, zasłaniają go skutecznie drzewa. W drodze powrotnej część wycieczki zboczyła trochę żeby zobaczyć południowe stoki Gór Kiszkowych odwadnianych przez potoki płynące do Pielnicy w Zarszynie, dopływu Wisłoka, rzeki płynącej przez Krosno i Rzeszów (dopływ Sanu). Kiedyś uprawiano zbocza tych potoków mające nawet 45 stopni nachylenia. Obecnie na miejscu tych pól wyrosła prawdziwa nieprzebyta „dżungla”, nie widać śladu po dawnych polach i miedzach. W drogę powrotną wycieczka pomaszerowała inną drogą, biegnącą wzdłuż Potoku Kiszkowego, który był główną „rzeką” dziedziny Stefana, płynącą jej środkiem. Część lewobrzeżną odziedziczył Stanisław, część prawobrzeżną Kazimierz, którego potomkowie wyemigrowali ze Strachociny już w XIX wieku.

     W tym czasie gdy jedni uczestnicy Zjazdu wędrowali po dawnych dziedzinach Stefana, inni zwiedzali Strachocką Izbę Pamięci. Głównym przewodnikiem po Izbie był Waldemar Berbeć-Piotrowski, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego, syn pomysłodawcy i twórcy Izby, Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Jako pomocniczy „przewodnicy” wystąpili ci starsi zjazdowicze, którzy dzieciństwo i młodość spędzili w rodzinnej wsi. Uczestnicy Zjazdu, szczególnie ci młodsi i pochodzący z miast, z ciekawością oglądali pamiątki życia swoich przodków w Strachocinie. Szczególnie duże zainteresowanie wzbudzały zbiory w pomieszczeniach dawnego Kółka Rolniczego (kiedyś sklepu) - stare dokumenty, zdjęcia, obrazy na ścianach. Wiele osób wpisało się do księgi pamiątkowej, robiono wiele zdjęć, kręcono filmy komórkami. Zwiedzanie Izby Pamięci rozciągnęło się mocno w czasie, Izbę chcieli zwiedzać także ci, którzy wracali z wycieczki na Góry Kiszkowe, a także ci, którzy wracali z innych, indywidualnych spotkań we wsi.

     W tym czasie niektórzy zjazdowicze siedzieli na sali Domu Ludowego i dyskutowali na najróżniejsze tematy, także na temat organizacji następnych zjazdów. Nie było głosu, który podawałby w wątpliwość sens organizacji takich spotkań, jak kończący się zjazd. W małym gronie zainteresowanych toczyła się dyskusja o Stowarzyszeniu Piotrowskich ze Strachociny. Przewodniczył tej grupie Waldemar Berbeć-Piotrowski, wiceprezes Stowarzyszenia. Dyskutowano o zmianie Prezesa Stowarzyszenia. Dotychczasowy Prezes, Marian Fryń-Piotrowski, już kilka lat temu, po przeprowadzce z Sanoka do Krosna, zaczął tracić zainteresowanie Stowarzyszeniem. Zarząd czekał ze zmianą Prezesa próbując jednocześnie podtrzymywać Mariana „na duchu”. Marian nie przyjechał jednak na nasz zjazd. Postanowiono zrezygnować z niego. Na nowego Prezesa wybrano Franciszka „Błażejowskiego”-Piotrowskiego z Sanoka. „odmłodzono” także skład Zarządu Stowarzyszenia. I Wiceprezesem pozostał Waldemar Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, II Wiceprezesem – Jan Klimkowski ze Strachociny, Członkami Zarządu zostali: Bożena Piotrowska „spod Stawiska” z Zabłociec koło Sanoka, Przemysław Błaszczycha-Piotrowski z Gdańska, Łukasz Berbeć-Piotrowski ze Strachociny, Marek Piotrowski „spod Mogiły” z Krakowa i Józef Radwański ze Strachociny (prezes Górnika Strachocina).

      W czasie gdy w sali dyskutowano sprawy Stowarzyszenia, zmęczeni zjazdowicze (zarówno „drugim” dniem Zjazdu, jak i wycieczką na Góry) praktycznie biorąc rozeszli się, nie czekając na oficjalne zakończenie Zjazdu. Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego, Waldemar, mógł wypowiedzieć sakramentalne słowa „Uważam II Zjazd Potomków Stefana Piotrowskiego – Strachocina 2017 za zakończony” już tylko do maleńkiej garstki uczestników. Jednocześnie Waldemar podziękował wszystkim (poprzez to sprawozdanie) uczestnikom Zjazdu za udział podziękował także wszystkim, którzy przyczynili się do organizacji Zjazdu.

     Na zakończenie warto nadmienić, że informacja o naszym zjeździe ukazała się w regionalnych gazetach – Tygodniku Sanockim i Gazecie Sanockiej. A w regionalnej telewizji TVP Rzeszów ukazała się informacja ilustrowana, z króciutkimi fragmentami rozmów z uczestnikami zjazdu, Marszałkiem Zjazdu Zbigniewem Fryniem-Piotrowskim, Johnem Swembą, wnukiem Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego z USA, Cezarym Drakiem z Krakowa i Władysławem Błaszczychą-Piotrowskim z Gdańska. Pokazano też składanie kwiatów pod tablicą pamiątkową Stefana na cmentarzu parafialnym. Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego, Waldemar Berbeć-Piotrowski nie dał się namówić na rozmowę, wykręcił się brakiem czasu.

Uczestnicy Zjazdu przed kościołem w Strachocinie (Sanktuarium Świętego Andrzeja Boboli)

      Zanotował W. Piotrowski – 19 lipca 2017 r.

     


do strony głównej

Ostatnia zmiana tej strony: lipiec 2017 r.