Gabriel Groch
PIERWSZE ŚWIATŁO ELEKTRYCZNE PO WOJNIE
(wspomnienia)
Do rodzinnego Sanoka przyjechałem ze Lwowa w pierwszych dniach grudnia 1944 r. Wojna jeszcze trwała. Sanok był wolny, ale front przebiegał w rejonie Jasła. Sanok bardzo ucierpiał na skutek kilkutygodniowych działań wojennych na terenie miasta i okolicy. Zima była ostra.
Po kilku dniach wezwano mnie do Wojennego Komendanta Miasta. Był nim podpułkownik gwardii Potiomin. Rozmowa była zwięzła, Sanok nie ma światła, nie działają wodociągi. Na terenie miasta rozlokowano 19 szpitali wojennych. Z nadejściem wiosny miastu grożą choroby zakaźne. Pierwszym nie cierpiącym zwłoki zadaniem jest uruchomienie prowizorycznej elektrowni, następnie uruchomienie stacji pomp, dostarczenie wody dla miasta i szpitali. Pierwsze prace zostały już rozpoczęte przez Sanoczanina inż. Wincentego Strużynę, który został wezwany do wojska. Trzeba koniecznie kontynuować rozpoczęte prace. Przedstawiłem, że w istniejących warunkach, gdy urządzenia komunalne leżą w gruzach, gdy nie ma żadnych możliwości zaopatrzenia i pomocy technicznej - tego rodzaju zadanie jest niezwykle trudne, wprost niewykonalne. Ppłk. Potiomin odparł krótko - My zapewniamy pomoc. Na jaką pomoc konkretnie mogę liczyć? - zapytałem. Odpowiedział dosłownie: „My pomoszcz dadim, awtomaszyny i awtomatczyków skolko ugodno”. Nie było dyskusji.
Skomunikowałem się z kol. Strużyną - młodszym kolegą z Gimnazjum i młodszym kolegą z Politechniki. Rzeczywiście prace były poważnie zaawansowane. Sanok przed wojną w latach dwudziestych zbudował własną miejską elektrownię, a później włączył się do sieci Okręgowej Elektrowni w Męcince. Pozostał jednak budynek i rozdzielnia, które jakoś w czasie działań ocalały. Elektrownia w Męcince była w trakcie odbudowy, trakcja wysokiego napięcia zniszczona, też była w rekonstrukcji. Nie można było liczyć na rychłe przyłączenie się do sieci Okręgowej. Pozostała koncepcja odbudowy własnej, niezależnej - choćby prowizorycznej elektrowni, przy wykorzystaniu istniejącego budynku i rozdzielni.
Okazało się, że ,,awtomaszyny i awtomatczycy”, byli jednak bardzo pomocni. Inż. Strużyna nie mając innego wyboru zdecydował się zdjąć z fundamentów motor MAN 150 kM wraz generatorem w kopalni w Mokrym wbrew stanowczemu sprzeciwowi tamtejszego kierownika. Skorzystał z żołnierzy radzieckich dla zdjęcia z fundamentu i załadowania agregatu na samochód pod strażą awtomatczyków.
Motor i generator znajdowały się już w starym budynku elektrowni. Należało je przeglądnąć, zamontować na fundamencie, wykonać próby, przeglądnąć rozdzielnię, odbudować i naprawić istniejącą miejską sieć elektryczną. Zadanie czasami wydawało się niemożliwe do wykonania. Braki narzędzi, przyrządów pomiarowych, materiałów, zaopatrzenia stwarzały sytuacje wprost rozpaczliwe. Tylko z ludźmi nie było żadnych trudności. Zawsze byli gotowi do pracy, do każdego wysiłku i do pomocy, tacy niezwykle ofiarni i fachowi ludzie, jak kierownik sieci Wł. Kielar i jego brygada, mechanik - monter Kucaba, który remontował silnik, monter hydraulik Czopór, który dokonał przeglądu sieci wodociągowej. (Imion nie pamiętam). Wymienieni nie tylko byli wybitnymi fachowcami w swoim zawodzie, ale znali na pamięć całą instalację i nie było dla nich zadania, przed którym by się ugięli. Pracy swojej nie liczyli na godziny i nie pytali - „Za ile?”. Wspominam Ich dziś z czcią i należnym szacunkiem.
Trzeba także podkreślić, że na każdym kroku spotykaliśmy się z życzliwością i godnością do udzielenia pomocy ze strony ówczesnych władz politycznych i administracyjnych. Ówczesny Starosta, znany i ceniony działacz PPS A. Szczudlik, Burmistrz Miasta, przedwojenny komunista A. Lisowski zawsze udzielali nam pomocy w różnych sytuacjach organizacyjnych. Owocną była także pomoc ze strony Fabryki Sanockiej, a w szczególności ze strony ówczesnego Dyrektora Naczelnego F. Sznajdra i Dyr. Technicznego Lecha Dymeckiego.
Prace posuwały się naprzód. Pamiętam 2 lutego 1945 r. otworzyliśmy uroczyście naszą prymitywną „mikro”-elektrownię. Była to duża radość i satysfakcja, ale zaczęły się dalsze trudności i kłopoty.
Dysponowaliśmy niezwykle małą mocą około 120 KVA. Elektrownia była czynna tylko od zmroku do świtu. Moc elektrowni wystarczała tylko dla oświetlenia szpitali i instytucji pulicznych. Dla ludności energii nie starczyło. Wspólnie z komendantem miasta wydaliśmy zarządzenie, że wolno stosować tylko jedną żarówkę 25 Watt na jedną salę lub pokój. Faktycznie natomiast pomimo zakazów świeciły się żarówki, jakie były do dyspozycji. Deficyt mocy stwarzał trudności, przykrości i niebezpieczeństwo awarii.
Pewnego wieczoru na skutek przeciążenia generatora, co groziło jego spaleniem, zmuszeni byliśmy wyłączyć dzielnicę Stawiska, na terenie której w szkole mieścił się szpital wojenny zwany Czarnomorczenko. Oczywiście powiadomiłem komendanturę, że za 15 minut będę zmuszony wyłączyć całą dzielnicę, a wraz z nią i szpital - z prośbą o uprzedzenie szpitala. Okazało się, że wiadomość do komendanta szpitala nie dotarła. W momencie wyłączenia dzielnicy odbywała się skomplikowana operacja, którą musiano kończyć przy lampach naftowych. Podobno chory zmarł. Spotkałem się z zarzutem sabotażu. Groziło to poważnymi konsekwencjami. Odbyło się dochodzenie - na szczęście prawda o powiadomieniu komendantury została dowiedziona.
Pamiętam bardzo przykrą interwencję o przyłączenie do sieci Bursy gimnazjalnej. Interweniował mój były katecheta gimnazjalny, ówczesny kierownik Bursy ks. Paweł Rabczak. Tłumaczyłem jak mogłem, jak umiałem, że moc naszej elektrowni jest zbyt mała, że nie jesteśmy w stanie oświetlić bursy i ułatwić naukę młodzieży. Decyzję przyjął z rezygnacją, ale we wzroku księdza wyczytałem, że moja argumentacja, że moje wyliczenia techniczne nie znalazły zrozumienia. Wyczytałem wyrzut - ja wychowanek tego gimnazjum odmawiam światła dla obecnie uczącej się młodzieży tego samego gimnazjum. To była przykra i niezapomniana rozmowa. Podobnych rozmów było wiele.
Równolegle do prac w elektrowni uruchomiliśmy prowizorkę w stacji pomp w ujęciu wody w Trepczy. Jako silnika napędowego użyliśmy traktora. Koło zamachowe traktora napędzało „papa pompę”. Moc traktora była jednak za mała do spiętrzenia wody na tyle, aby zbiornik w Parku na Aptekarce napełnić, co by zapewniło wodę dla wszystkich domów. Jednakże woda dochodziła do łaźni miejskiej i nisko położonych mieszkań, co w dużej mierze poprawiło warunki sanitarno-higieniczne miasta.
Trudności się mnożyły. Na nasze szczęście bardzo sprawnie w międzyczasie odbudowano elektrownię w Męcince i odbudowano trakcję wysokiego napięcia. W trójkę z Sekretarzem Zarządu Miejskiego p. Rozumem i kierownikiem sieci p. Kielarem wyjechaliśmy do Męcinki dla omówienia i podpisania wstępnej umowy o dostawie energii elektrycznej dla miasta przez Elektrownię Okręgową. Rozmowy odnośnie zagadnień technicznych odbywały się wprost w koleżeńskiej atmosferze. Dyrektorem Elektrowni był wybitny fachowiec inż. Kuratow, a jego zastępcą mój kolega ze studiów inż. Cebula. W ustaleniu zaś tekstu samej umowy i jej realizacji okazał duże doświadczenie i niezrównaną wiedzę Sekretarz p. Rozum. W tym samym dniu podpisaliśmy wstępną umowę.
W połowie maja tego samego roku wspólnie z przedstawicielem Elektrowni Okręgowej weszliśmy do budynku transformatorni za cmentarzem na Posadzie Olchowskiej, gdzie nastąpiło włączenie sieci Sanoka do sieci Okręgowej. Po raz pierwszy zabłysło światło w całym Sanoku, we wszystkich mieszkaniach, na placach i ulicach. Wreszcie ludność miała światło bez ograniczeń. Skończyły się trudności.
Gabriel Groch
Źródło: Księga Pamiątkowa: Sto lat Gimnazjum i Liceum w Sanoku, Sanok 1980. str. 109 - 112