Spotkanie „opłatkowe” Pomorskiego Koła TPSiZS w 2016 r.
(jak je widział uczestnik siedzący przy stoliku w kącie sali)
Spotkanie opłatkowe 2016 r. odbyło się kolejny raz w Sopocie, w restauracji „Belferek”, w sobotę 30 stycznia. Wzięło w nim udział ok. 45 osób.
Formalnie rozpoczęło się o godz. 17-tej, ale nietypowa pogoda jak na tę porę roku (temperatura plus 8 st. C i padający bez przerwy deszcz) spowodowała, że uczestnicy schodzili się powoli. Witali się nawzajem (niektórzy nie widzieli się od roku) i zajmowali miejsca przy rozstawionych na sali stolikach (nie było jednego ogólnego stołu). Niektórzy rozpoczęli konsumpcję zastawionych przekąsek (smaczna ryba w galarecie, zapewne dorsz), a także różnego rodzaju napojów.
Po pół godzinie komandor Zbigniew Koziarz, pod nieobecność przewodniczącego Koła Krzysztofa Szombary (przyszedł na spotkanie trochę później) otworzył spotkanie witając ciepło wszystkich zebranych. Rozdano wszystkim opłatek i komandor zaprosił do ceremonii podzielenia się nim. Całe towarzystwo wyszło zza stołów, składało sobie życzenia, łamało się opłatkiem, obcałowywało się. Trwało to dość długo, było trochę zamieszania, bo miejsca wolnego na środku było niewiele.
Po tej miłej ceremonii uczestnicy powrócili na swoje miejsca przy stolikach i kontynuowali rozmowy w grupach. Obsługa podała główne danie wieczoru – pieczeń w sosie własnym z ziemniakami i dwoma surówkami – z marchewki i kapusty pekińskiej (smaczne i dużo!). Do tego wino i sok jabłkowy. Nie wszyscy uczestnicy zadowolili się winem, wielu z nich okazało się zwolennikami „trunku szkockiego”, niektórzy pozostali patriotami, preferowali czysty trunek, ale o większej mocy (niż podane wino). Przy smacznym jedzeniu, obficie zapijanym różnymi napojami, toczono rozmowy na najróżniejsze tematy.
Po ok. godzinie ponownie wystąpił kmdr Zbigniew Koziarz, tym razem w roli poety. Odczytał swój okolicznościowy wiersz napisany na tę okazję pod tytułem „Do Siego Roku”. Oto ten wiersz:
Do Siego Roku !
Życzenia Noworoczne, które piszę z gorącym sercem
Dla Was Sanoczan na wybrzeżowej tu poniewierce
Gdzie los nas rzucił, o doloż nasza nie byle jaka
Jedni piechotą szli, inni koleją, a ja na flisaka.
To nasza dola, miejsce i życie trochę wyśnione,
Ale tęsknimy wciąż za Sanokiem, za starym domem
I choć przez życie tu pracujemy, tak bez wytchnienia
Tam w starym domu, tam pozostały nasze marzenia.
Dzisiaj, kiedy jesteśmy bardziej dorośli i lekko starzy
I wiemy, że się nam w życiu nic szczególnego już nie przydarzy,
Powspominamy z rzewną łzą w oku dziecięce święta,
Mikołaja, choinkę, prezenty, czy ktoś to wszystko jeszcze pamięta?
Los nas rzucił nad morze i tu przenieśliśmy nasze tradycje,
Zapach potraw świątecznych i wypieków delicje,
Pierwszą gwiazdkę na niebie i opłatek na sianie,
Barszcz czerwony i uszka, i pierogi z kapustą, to wigilijne danie.
Nie ma już niestety rąk matczynych, co wigilijne lepiły pierogi,
Nie ma Ojca, co choinkę świąteczną ustawiał – nie ma, Boże Drogi,
Nie już bliskich krewnych co do stołu z nami zasiadali,
To byli wszyscy dorośli, a my byliśmy jeszcze mali.
Niezłomnie wierzyliśmy w Mikołaja, Anioła, czy też Gwiazdora,
Z nosami przy szybie siedzieliśmy cicho gdy przyszła wigilijna pora,
Wypatrując kto dziś przyjdzie lub przyleci, i to z jakiej sfery,
A może dziś przyjadą, dzwoniąc, obiecane cztery renifery?
Za naszych biednych czasów prezentów zbyt wiele nie było,
Lecz się każdą paczuszkę małą do piersi tuliło,
Z radością wielką, bo tam się kryła jakaś niespodzianka świąteczna,
Dla chłopca miłego czy dziewczynki, która była grzeczna.
I te niespodzianki miłe były później dla naszych dzieci,
A teraz już dla naszych wnuków – Boże, jak ten czas leci.
Ważne byśmy pogodnie patrzyli na tę karuzelę czasu
I z tego, że czas ucieka, byśmy nie robili zbytniego ambarasu.
Wiwat Święta! – i Wiwat Rok 2016-ty, Rok Nowy
Oby był dla nas szczęśliwy, radosny i zdrowy.
Byśmy się mogli cieszyć wzajemną sympatią i życzliwością
I aby każdy dzień wypełniony był ciepłem, i wzajemną miłością.
I oby w pracy, kto pracuje, odnosił wspaniałe sukcesy,
A tym, już emerytom, aby dobrze szły ich interesy,
Aby sił i wigoru wszystkim na rok i dłużej jeszcze wystarczało,
No i oczywiście, oby wszystkim jeszcze ciągle „chcieć się mocno chciało”.
Wyczerpałem już chyba wszystkie najlepsze życzenia,
Gdy ktoś coś sobie życzył po cichu, też życzę spełnienia.
Patrzmy w przyszłość pogodnie, lekko i radośnie,
Każdy dzień bowiem zbliża nas teraz ku wiośnie.
A gdy słoneczko będzie wyżej i ziemię ogrzeje
To i w naszych kościach i sercach mróz także stopnieje
I będzie nam na pewno życzliwiej, milej i radośniej
Tego życzę Wam najserdeczniej, bo idzie ku wiośnie!
A że już dnia szybko przybywa jak „po baranim skoku”
Życzmy więc sobie nawzajem, serdecznie:
„Do Siego Roku”
Zbigniew Koziarz – Gdynia, 7.01.2016 r.
Po odczytaniu wiersza, przyjętego oklaskami, autor zaproponował odśpiewanie czterech kolęd i rozdał przygotowane kserokopie z wierszem i tekstami kolęd: „Wśród nocnej ciszy”, „Lulajże Jezuniu”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki” i „Oj, maluśki, maluśki”. Teksty kolęd były ozdobione obrazeczkami – pierwsza herbem naszego Towarzystwa. Kolędę „Lulajże Jezuniu” Zbigniew Adamski zapowiedział głośno jako Scherco h-moll op. 20 Fryderyka Chopina. Zbigniew chciał oczywiście przypomnieć uczestnikom spotkania o tym, że Chopin w swoim Scherco użył tematu z tej bardzo popularnej, i chyba najbardziej ulubionej polskiej kolędy. Odśpiewano tylko trzy pierwsze kolędy. Śpiew wypadł okazale, w końcu wśród śpiewających uczestników spotkania była nasza gwiazda, Monika Fedyk-Klimaszewska, solistka Opery Bałtyckiej i profesor Akademii Muzycznej w Gdańsku (opinia o śpiewie może być subiektywna, jej autor był jednym ze śpiewających).
Po tej dłuższej przerwie na wystąpienie naszego poety i wspólne śpiewy kolęd powrócono do rozmów grupowych przy stolikach. Obsługa podała pyszny barszcz z pasztecikami (ze względu na ich wielkość zasługujących na określenie „pasztety”), poziom płynów w butelkach systematycznie się obniżał, niektórzy uczestnicy krążyli pomiędzy stolikami (m.in. Zbigniew Adamski), ale zasadniczo spotkanie „rozsypało” się na „stoliki dyskusyjne”.
Przy jednym z nich (tym przy którym siedział piszący te słowa) trwał prawdziwy „teatr jednego aktora”, a w tej roli wystąpił zresztą aktor i reżyser teatralny, nasz lider artystyczny, Konrad Szachnowski. Konrad zaczął swoją opowieść od ogłoszenia głośno, że marzy o wygranej w Toto-lotka i udaniu się w podróż dookoła świata, w jedną stronę, i z powrotem w drugą. Na powątpiewania słuchaczy czy warto się tak tłuc po świecie roztoczył wspaniałą wizję takiej podróży, pełnej zwiedzania zabytków architektury, muzeów z ich zasobami malarstwa i rzeźby, oglądania przedstawień teatralnych i operowych na najlepszych scenach świata, podglądania tam scenografii, spotkań z ciekawymi ludźmi kultury (i nie tylko). A w tym, przede wszystkim, możliwości oglądnięcia wszystkiego na żywo, bezpośredniego odbioru wrażeń, nieledwie w sposób organoleptyczny, poszczególnych słynnych budowli czy dzieł wielkich mistrzów sztuki. W powietrzu latały wielkie nazwiska – Rafael Santi, Tycjan, Caravaggio. Przykłady dzieł, np. Męczeństwo Św. Sebastiana z Muzeum Ermitaż w Petersburgu, a nawet szczegółów technik malarskich (np. kilku warstw farby kładzionych przez na wpół niewidomego starszego Tycjana).
Przy okazji tej szeroko zakrojonej opowieści Konrad opowiadał także o swojej drodze życiowej i artystycznej – okazuje się, że zaczynał od nauk ścisłych (po maturze w Sanoku ukończył fizykę jądrową na Uniwersytecie!), dopiero później znalazł swoje prawdziwe powołanie i ukończył szkołę teatralną we Wrocławiu. Był też słuchaczem szkoły reżyserskiej w Leningradzie (dzisiejszym Petersburgu), stąd doskonała znajomość tamtejszego Muzeum Ermitaż. Jest profesorem w dziedzinie sztuki teatralnej, wykładowcą w Akademii Teatralnej w Warszawie, wielokrotnym członkiem jury najróżniejszych imprez i festiwali teatralnych, laureatem wielu nagród, w tym Glorii Artis. Pracował w wielu teatrach w Polsce, nie tylko w Gdańsku. Rozkochany jest w Hiszpanii, w jej kulturze, literaturze, teatrze, folklorze. Całą Hiszpanię zjeździł wielokrotnie, bywał tam także razem z rodziną, na dłuższych pobytach. Wymieniał najsłynniejsze zwiedzane miejsca, szczególnie te związane ze sztuką mauretańską – Wielki Meczet (La Mezquitę) w Kordobie, Alhambrę w Grenadzie, Giraldę w Sewilli. Zna język hiszpański, przez państwowy hiszpański Instytut Cervantesa został zaproszony do konkursu na reżyserowanie historycznej sztuki (z XVI w.) "Celestine" autorstwa Fernando de Rojasa, z udziałem najlepszych aktorów teatralnych Hiszpanii. Jest to specyficzny projekt - Instytut Cervantesa to instytucja, której celem jest promowanie hiszpańskiej kultury w świecie (analogicznie jak Instytut Adama Mickiewicza w Polsce czy Instytutu Goetego w Niemczech), tak więc zaproszenie przez niego polskiego reżysera do tego projektu jest ogromnym wyróżnieniem. Zdaniem Konrada "Celestine" to sztuka – prawdziwy fundament europejskiego teatru. W początkach rozwoju sztuki teatralnej wzorowało się na niej wielu dramaturgów. Robił to nawet wielki Szekspir – wiele wątków i postaci z jego sztuk pochodzi właśnie z hiszpańskiej "Celestine".
Opowieść Konrada ciągnęła się, od czasu do czasu przerywana tylko przez pytania, komentarze czy słowa powątpiewania słuchaczy, których skład się zresztą zmieniał. Dłuższą przerwę spowodował jedynie wiersz komandora i śpiew kolęd. Tuż po wspólnym śpiewie kolęd Konrad wraz z sąsiadami zaintonowali inną, mniej znaną kolędę, „Przystąpmy do szopy”, ale ogół jej nie podchwycił. Konrad zarzucił dyplomatycznie współuczestnikom śpiewu tej kolędy, braciom Piotrowskim, sąsiadom „przekłamanie” melodii. Może to i prawda, ale może to tylko była inna wersja melodyczna.
Oczywiście, przez cały czas nie przerywano konsumpcji, szczególnie napojów, tak że atmosfera stawała się coraz bardziej „rozrywkowa”. Przy opowieści Konrada o tańcu flamenco tłumaczył on na język „mówiony” gesty rąk tańczących partnerek i partnerów. Okazuje się, że układem palców można w tym tańcu powiedzieć o wiele więcej niż wypada to robić ustnie. Z kolei przy opisie przez Konrada, jak to barbarzyńscy chrześcijanie zbudowali w środku wspaniałego kordobańskiego Wielkiego Meczetu (La Mezquity) katedrę chrześcijańską, słuchacze przypominali mu, żeby nie zapominał o Hagii Sophii w Konstantynopolu (dzisiejszym Stambule), wspaniałej świątyni chrześcijańskiej zamienionej po zdobyciu miasta przez muzułmańskich zdobywców w meczet, czy o bazylice Św. Jana Chrzciciela w Damaszku, którą muzułmańscy Arabowie przebudowali na Wielki Meczet Ummajadów. Zresztą kordobański meczet zbudowano na gruzach chrześcijańskiej świątyni Wizygotów, a do jego budowy wykorzystano wiele kolumn z poprzednich, chrześcijańskich budowli.
To były jednak tylko krótkie okresy pewnego rodzaju przekomarzania się, najczęściej słuchacze chłonęli słowa Konrada bez uwag, dopominając się o więcej. Rozmawiano o obecnej inwazji muzułmanów na Hiszpanię, o stosunkach pomiędzy Cyganami a muzułmanami w Hiszpanii. Konrad opowiedział o swojej nieciekawej przygodzie z muzułmańskim imigrantem w męskiej ubikacji na stacji paliwowej. Było groźnie, ale na szczęście udało mu się stamtąd ewakuować bez większego szwanku. Imigranci dostają się do Hiszpanii różnymi drogami, wielu z nich poprzez hiszpańskie enklawy na afrykańskim brzegu – Ceutę i Melillę. W Hiszpanii okupują miejsca przeznaczone dla podróżnych przy autostradach i drogach, wyposażone technicznie do niezbędnych potrzeb życiowych.
Podobne rozmowy zapewne toczyły się przy wszystkich stolikach na sali. Niestety, piszący te słowa wasz „sprawozdawca” był tak pochłonięty tym, co mówił Konrad, że nie mógł się oderwać od jego stolika, żeby podsłuchać sąsiadów. Po godzinie 20-tej obsługa podała ciasta wraz z kawą i herbatą. Ciasta były przygotowane przez nasze panie (przynajmniej częściowo). Okazały się doskonałe, szczególnie galaretka naszej Wiceprzewodniczącej, Haliny Gustowskiej-Pawlenko. Któryś z gości mający bliższy kontakt z Sanokiem rozprowadził apel sanockiego szpitala o 1% podatku na ratowanie sanockiej służby zdrowia. Różnie komentowano ten apel, niektórzy uważają, że ratowanie służby zdrowia to obowiązek państwa, a nie indywidualnych obywateli.
Ok. godz. 21-tej zaczęli opuszczać spotkanie najbardziej zmęczeni uczestnicy, atmosfera powoli gasła. Ale późne wieczorne rozmowy rodaków o sanockim rodowodzie trwały jeszcze długo. Ostatni goście opuścili lokal ok. godz. 22.30. Sądząc z pierwszych wrażeń uczestników spotkania było ono niemniej udane niż te w poprzednich latach. Oby takie spotkania powtarzały się jeszcze długo.
Zanotował W. Piotrowski – 31 styczeń 2016 r.