"Sztafeta Pokoleń" - 1/2025

Zawartość numeru:

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA
- AKTUALNOŚCI
- Z HISTORII - Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski - odcinek XV
- Z HISTORII - Zjazd Błaszczychów-Piotrowskich
- ZE SPORTU
- ODESZLI OD NAS
- NOWINY GENEALOGICZNE
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- ROZMAITOŚCI - Sanoczanie na Pomorzu
- ROZMAITOŚCI - Strachockie rody - Buczkowscy (Buczkowie)

 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

          Oddajemy do Waszych rąk trzydziesty piąty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Oddajemy go, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi tym razem okolicznościowy artykuł książki “Piotrowscy ze Strachociny”, a także kilka informacji z życia członków naszego Stowarzyszenia.

          Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „kolebki rodowej” Strachociny, m.in. o 40-leciu Kapeli Ludowej “Kamraty”.

         W dziale historycznym kontynuujemy publikację “obrazków” z dziejów Strachociny (już XV odcinek) i przypominamy pierwszy zjazd Piotrowskich ze Strachociny – tym razem Błaszczychów.

         W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy informację o Sanoczanach na Pomorzu, w pomorskim Kole Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej,

         W ramach „projektu” zamieszczania w „Sztafecie” krótkich „portretów” strachockich rodów tym razem zamieszczamy „portret” rodu Buczków-Buczkowskich, kolejnego znakomitego rodu, który zaznaczył się w historii Strachociny na przestrzeni ostatnich wieków, związanego poprzez małżeństwa, z Piotrowskimi.

         Dziękujemy za wszystkie listy, emaile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, emaile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji, starymi zdjęciami. Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja                              

 
 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

          Zarząd Stowarzyszenia na wiosennym „posiedzeniu” omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Posiedzenie miało charakter wybitnie korespondencyjny, „online”. Głównym tematem, który został poruszony, była sprawa Centrum Kultury i Tradycji Regionalnej w Strachocinie, które ma zastąpić Izbę Pamięci ś.p. pana Stanisława Berbecia Piotrowskiego. Zastanawiano się między innymi, czy jest możliwe skorzystanie w jakiś sposób z możliwości tej placówki na potrzeby kolejnego zjazdu potomków Stefana Piotrowskiego, który powinien odbyć się już w 2027 roku. Na chwilę obecną Centrum nie podjęło jednak aktywnej działalności, więc nie jest możliwe ustalenie, jaki charakter ostatecznie ona przybierze. Omawiano także biuletyn naszego Stowarzyszenia „Sztafeta pokoleń” oraz stronę internetową (witrynę) Stowarzyszenia. Z dużym uznaniem spotkała się żywotność Koła sanockich Błaszczychów naszego Stowarzyszenia przedstawiona w poprzednim numerze „Sztafety”. Nie zapomniano także o toczącej się w bardzo bliskim sąsiedztwie Podkarpacia wojnie w Ukrainie.

*       *       *

Minęło 20 lat …

          W 2005 roku ujrzało światło dzienne opracowanie ochrzczone trochę przydługim tytułem „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej - Genealogia rodu i zarys najdawniejszych dziejów”. Była to prawdopodobnie pierwsza na przestrzeni dziejów próba spisania historii wielkiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, naszego pierwszego, historycznie poświadczonego, antenata. Inicjatorami powstania tego opracowania byli Zbigniew i Józef Piotrowscy Frynie, a za początek przedsięwzięcia można uznać dyskusję na Zjeździe Fryniów-Piotrowskich w 2002 roku na temat spisania historii wszystkich Piotrowskich ze Strachociny, na wzór istniejącej już „Historii Błaszczychów”. „Historia Błaszczychów”, której ostateczna wersja, opracowana na podstawie wcześniejszych „prób” przez nasz „zespół redakcyjny” w składzie: Władysław i Tadeusz Błaszczychy-Piotrowscy, ukazała się w 2001 roku. Znalazła ona na tyle uznania u Fryniów, że zostaliśmy zobligowani do opracowania podobnej historii dla wszystkich potomków Stefana. Z pewnymi wahaniami podjęliśmy się tej próby. Oczywiście, pod warunkiem pomocy ze strony przedstawicieli innych „klanów” Piotrowskich ze Strachociny. Początki były trudne, ale z biegiem czasu udało się dotrzeć prawie do wszystkich „klanów”. Okazało się jednak, że ilość zebranego materiału była daleka od naszych oczekiwań. W ogromnej większości składał się on z suchej wyliczanki powiązań genealogicznych, zresztą głównie pochodzących z parafialnych „Ksiąg Metrykalnych”. Opisów wydarzeń, osób i relacji między nimi, opisów zwyczajów, było w nim jak na lekarstwo. Dlatego nie odważyliśmy się nazwać naszego opracowania „Historią”, daliśmy mu tytuł „Genealogii”, zostawiając tytuł „historia” na lepszą przyszłość. Potraktowaliśmy nasze opracowanie jako wstępne, czysto robocze, jako zachętę do dalszych poszukiwań wiadomości z przeszłości, aby w przyszłości można było opracować zdecydowanie obszerniejszą i kompletniejszą „historię”.

          „Genealogia” jest dziełem zbiorowym, materiałów do niej dostarczyli przedstawiciele prawie wszystkich „klanów” Piotrowskich ze Strachociny. Warto wymienić osoby, które dostarczyły najwięcej informacji do „Genealogii” i wniosły największy wkład w jej powstanie. Byli to:
- Ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, który dostarczył informacje na temat Piotrowskich „z Kowalówki”, a także dzięki jego pomocy udało się nam dotrzeć do zachowanych „Ksiąg Metrykalnych” parafii Strachocina, począwszy od 1753 aż do 1947 roku. Prawdopodobnie wszystkie wcześniejsze zostały spalone podczas najazdu tatarskiego w 1624 r. razem z kościołem, plebanią i księdzem proboszczem Maystrogą. O ile w ogóle były - obowiązek prowadzenia „Ksiąg Metrykalnych” w parafiach katolickich wprowadził dopiero sobór trydencki (1545 - 1563), wcześniej „Księgi” prowadzono tylko w niektórych parafiach, większych, ważniejszych (np. przy katedrach). Należy dodać, że postanowienia soboru wprowadzane były w parafiach powoli, z dużymi opóźnieniami, szczególnie w takich krajach peryferyjnych jak Polska,
- Ś.p. Stanisław Berbeć-Piotrowski, wówczas senior Piotrowskich w Strachocinie (urodzony w 1918 r.), pasjonat historii Strachociny, główny twórca i opiekun strachockiej Izby Pamięci. Stanisław był najstarszym wiekowo współautorem naszego opracowania, dostarczył mnóstwo informacji o różnych gałęziach Piotrowskich, nie tylko o Berbeciach, m.in. o Wołaczach-Piotrowskich, o których praktycznie we wsi już nie pamiętano. Poza tym Stanisław służył swoją ogromną wiedzą historyczną na temat Strachociny okresu międzywojennego i powojennego,
- Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna, jak przystało na jednego z inicjatorów „Genealogii”, był prawdziwą kopalnią informacji o najliczniejszym „klanie” Piotrowskich ze Strachociny, Fryniach, a także o okresie okupacji niemieckiej i czasach powojennych w Strachocinie i Sanoku. Zapewne wiele korzystał z podpowiedzi swojego ojca ś.p. Władysława Frynia-Piotrowskiego z Sanoka (ur. 1908 r.), zapewne wówczas najstarszego żyjącego potomka Stefana. Władysław zmarł w wieku 98 lat, tuż przed I Zjazdem Potomków Stefana Piotrowskiego w 2007 r.,
- Edward Berbeć-Piotrowski z Racławówki pod Rzeszowem, źródło wiadomości o „klanie” Berbeciów ogólnie, a w szczególności o ich linii grabownickiej, - Bronisław Berbeć-Piotrowski, źródło wiadomości o „klanie” Berbeciów, ale także o życiu strachockiej społeczności w II połowie XX w. Bronisław jest od lat mocno zaangażowany w życie wsi.,
- kolejny ś.p. Władysław Piotrowski z Sanoka, główne źródło wiadomości o „klanie” Piotrowskich „spod Stawiska”, a szczególnie o ich linii grabownickiej (z tzw. „Wileńszczyzny”),
- Kazimiera z Piotrowskich Futyma, jedyne właściwie źródło wiadomości o „klanie” „Gorlickich”-Piotrowskich,
- Ś.p. Władysław Giyr-Piotrowski z Sanoka, główne źródło wiadomości o „klanie” Giyrów- Piotrowskich i rodzinach spokrewnionych,
- Kazimiera z Galantów Piotrowska, wdowa po Stanisławie, źródło informacji o „klanie” Piotrowskich „zza potoczka”,
- Ś.p. Józef Piotrowski z Sanoka, główne źródło wiadomości o „klanie” Piotrowskich „spod Mogiły”, a także o współczesnej Strachocinie,
- Helena z „Błażejowskich”-Piotrowskich Cecuła, źródło wiadomości o „klanie” „Błażejowskich”-Piotrowskich i rodzinach spokrewnionych,
- Ś.p. Bolesław Cecuła, mąż Heleny, syn Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich, główne źródło onielicznym „klanie” „Kozłowskich”-Piotrowskich i rodzinach spokrewnionych,
- Ś.p. Helena z Zacharskich, wdowa po Janie Szumie-Piotrowskim, główne źródło informacji o „klanie” Szumów-Piotrowskich i rodzinach spokrewnionych,
- Ś.p. Tadeusz Winnicki ze Śląska, syn Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, który dostarczył może niewiele wiadomości o najstarszych dziejach Wołaczów-Piotrowskich, ale był nieocenionym źródłem wiadomości o Strachocinie lat 40-tych i 50-tych oraz o rodzie Winnickich. Wielu Winnickich ze Strachociny to potomkowie Stefana „po kądzieli”.
 
          Oprócz wymienionych powyżej osób, które wniosły najbardziej znaczący wkład w powstanie „Genealogii”, znalazły się w niej informacje pochodzące od wielu innych potomków Stefana. Lista ich jest długa,
są to m.in.:
Ewa Kania, córka Kazimierza Wołacza-Piotrowskiego, Aniela z Winnickich Kucharska, córka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, Waldemar Berbeć-Piotrowski, syn Stanisława, Grażyna z Berbeciów-Piotrowskich Ostrowska z Grabownicy, ś.p. Janina z Piotrowskich „spod Stawiska” Galant i jej córka, Wioletta Hubiak z Australii, Józef Giyr-Piotrowski, Bogdan Piotrowski „zza potoczka”, ś.p. Jan Piotrowski „spod Mogiły” z Ustrzyk Dolnych, Marek Piotrowski „spod Mogiły” z Krakowa, Józef Fryń-Piotrowski z Grybowa, ś.p. Zdzisław Fryń-Piotrowski, Helena z Fryniów-Piotrowskich Więckowska, Alina z Fryniów-Piotrowskich Mitura, Franciszek z „Błażejowskich”-Piotrowskich z Sanoka, ś.p. Czesław „Kozłowski”-Piotrowski, Helena z Dobrowolskich, wdowa po Tadeuszu „Kozłowskim”-Piotrowskim, Danuta z „Kozłowskich”-Piotrowskich Zgolak ze Szczecina, Tadeusz Mazur, syn Marianny z Szumów-Piotrowskich, Marian Szum-Piotrowski. To ciągle nie wszyscy, zapewne wielu „informatorów”, których informacje znalazły się w naszym opracowaniu, zostało pominiętych, szczególnie ci, z którymi prowadziliśmy rozmowy telefonicznie lub bezpośrednie.

          Na koniec należy wymienić wśród „źródeł” informacji „Historię Błaszczychów”, która w pewnym sensie była pierwowzorem „Genealogii”. Nie do końca, bo, jak już wspomniałem, nie udało się zebrać na tyle materiału dla ogółu potomków Stefana, aby powielić ten sam „model” opracowania. „Historia Błaszczychów” jest dziełem zbiorowym współczesnych Błaszczychów, ale zawiera tradycję rodzinną sięgającą XVIII wieku, przechowywaną przez pokolenia w rodzinach Piotrowskich „z Kowalówki”, Błaszczychów i Giyrów. Ogromna ilość informacji do niej pochodzi od Pauliny z Giyrów-Piotrowskich (ur. 1892 r.), żony Jana Błaszczychy-Piotrowskiego, która z uporem wtłaczała je w głowy swoich wnuków i wnuczek. Jak pisaliśmy we wstępie do „Historii Błaszczychów”, była ona „kopalnią” opowieści (także ploteczek) nie tylko o Błaszczychach i Giyrach, ale także o całej Strachocinie, lubiła godzinami opowiadać (szczególnie przy słabym świetle lampy naftowej, siedząc przy kądzieli) jeżeli miała cierpliwego słuchacza. Ten krąg słuchaczy to jej synowie, Stanisław i Kazimierz z żonami, oraz wnukowie: Anna, Barbara, Józef, Władysław, Zbigniew, Tadeusz, Marek i Alina, w różnym stopniu „twórcy” „Historii Błaszczychów”. W postaci jednolitego opracowania zebrali je Władysław z Tadeuszem i wydali w postaci książkowej w 2001 r. „Historia” dostarczyła ogromną większość wiadomości do „Genealogii” o „klanie” Błaszczychów i rodzin spokrewnionych. Uzupełnili je potomkowie braci Błażeja, Franciszka i Marcina (także zwyczajowo zwani w rodzinie „Błaszczychami”): ś.p. Maryla Lisowska z Brzozowa, Stanisława Lewicka, Romuald Sarkady i ś.p. Stefania Piotrowska, wszyscy troje z Sanoka. Z „Historii Błaszczychów” przeniesiono do „Genealogii” także wiele informacji o Strachocinie i uwag o czasach, w których przyszło żyć potomkom Stefana. Uzupełnione one zostały o informacje uzyskane od innych „współautorów” „Genealogii” w latach 2001 - 2005. W „Genealogii” zamieściliśmy także (w celach „pilotażowych”) część „Wyboru najstarszych dokumentów z archiwum rodzinnego Błaszczychów” z „Historii Błaszczychów”. Niestety, nie mieliśmy takich dokumentów z innych „klanów” potomków Stefana.

          Z kontaktów ze „współautorami” wiemy, że podstawowym źródłem informacji uzyskanych od nich do „Genealogii” były przekazy tradycji rodzinnej w poszczególnych rodzinach. Te przekazy są bardzo zróżnicowane, w niektórych rodzinach są bogate i sięgają głęboko w przeszłość, w niektórych, niestety, pamięć rodzinna jest krótka. Przyczyny takiego stanu są różne, często jest to problem wczesnej śmierci starszych członków rodziny, dziadków czy nawet rodziców, w takim przypadku dochodziło do przerwania ciągłości rodzinnej tradycji. Niemniej, trochę informacji w większości rodzin zachowało się, zostały one spisane i przekazane do „Genealogii”.

          „Genealogia” w formie książkowej zawiera 978 stron, w tym 862 strony tekstu. Została wydrukowana i skserowana własnoręcznie w 40-tu egzemplarzach, oprawiona (niestety, niezbyt starannie) w zaprzyjaźnionym gdańskim Zakładzie Doskonalenia Zawodowego, otrzymali je przede wszystkim najważniejsi współautorzy. Opiekun strony internetowej naszego Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny, mój brat, Tadeusz Stanisław Błaszczycha-Piotrowski, umieścił ją w zakładce „Piotrowscy” witryny. Adres witryny: www.piotrowscy-ze-strachociny.pl

          Jak już wspomniałem, traktowaliśmy obecną wersję „Genealogii” jako opracowanie wstępne, „pilotażowe”. Zapewne pełne jest pomyłek, błędów i braków. Wydając ją w postaci książkowej mieliśmy nadzieję, że przyczyni się do intensywniejszych poszukiwań historycznych w rodzinach potomków Stefana i gromadzenia materiałów do przyszłościowej „historii”. Po dwudziestu latach można powiedzieć, że nadzieje te nie do końca się spełniły. Ale w jakimś stopniu jednak tak się stało. Pokłosiem „Genealogii” jest w pewnym sensie biuletyn „Sztafeta pokoleń” naszego Stowarzyszenia. W „Sztafecie” zamieszczamy, w miarę systematycznie, nie tylko bieżące informacje genealogiczne, ale także materiały historyczne. Takim były m. in. informacje genealogiczne o Piotrowskich w USA, potomkach Piotra „z Kowalówki” i Heleny z Berbeciów. Także zamieszczane w „Sztafecie” „portrety” strachockich rodów przynoszą informacje o potomkach Stefana „po kądzieli”. Dzięki temu przybywa materiału dla przyszłych autorów solidnej „Historii Piotrowskich ze Strachociny i rodzin spokrewnionych”. Mam nadzieję, że będą to utalentowani historycy z literackim zacięciem, a nie przypadkowi amatorzy, których jedyną zaletą była determinacja w zachowaniu dla przyszłych pokoleń historii rodzinnej. Kończąc ten wspomnieniowy artykulik, apeluję do wszystkich potomków Stefana o ciągłe gromadzenie materiałów aktualnych i poszukiwanie pamiątek historycznych, w tym także dokumentów i zdjęć, i dzielenie się nimi z całą wielką rodziną potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny poprzez naszą witrynę internetową, a także naszą „redakcję” „Sztafety pokoleń”.

Redaktor (a tak naprawdę Autor) „Genealogii”
Władysław Henryk Błaszczycha-Piotrowski  

*       *       *

 
          11 listopada 2024 r., w Święto Niepodległości, pod Pomnikiem Ułana Tatarskiego w Parku Oruńskim w Gdańsku złożyli przedstawiciele tatarskiej społeczności na Pomorzu. W uroczystości wzięli udział także Tadeusz i Władysław Błaszczychy-Piotrowscy ze Strachociny, dzisiaj mieszkańcy Gdańska. Taka sama uroczystość miała miejsce w dniu 3 maja 2025 r,. w Święto Konstytucji 3 Maja.

*       *       *

 
          Andrzej Giyr-Piotrowski (ur. 1958 r.), który ukończył LO w Sanoku w 1977 r., i studia ekonomiczne, były sekretarz Gminy Zarszyn, odszedł na emeryturę, ale ciągle jest aktywny zawodowo. Aktualnie jest nauczycielem w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Nowosielcach Koło Sanoka. Prowadzi tam szkolenia w zakresie pszczelarstwa, szczyci się mistrzami pszczelarstwa (z tytułem technika), którzy wychodzą spod jego ręki. Jest także Prezesem Koła Łowieckiego. Mieszka w Zarszynie. Jego starszy brat Zbigniew (ur. 1953 r.), który też ukończył LO w Sanoku (zdał maturę w 1972 r.), i Wydział Budownictwa Politechniki Warszawskiej, także jest ciągle zawodowo czynny. Mieszka w Warszawie. Obydwaj bracia uwielbiają kwas wigilijny, nie wyobrażają sobie wigilii bez kwasu. Andrzej jest specjalistą od gotowania kwasu, na wigilię przesyła go bratu do Warszawy. Uwielbia także tradycyjny chleb na zakwasie.

*       *       *

 
          16 listopada 2024 r. podczas uroczystości jubileuszowych 95-lecia powstania zorganizowanego ruchu turystycznego na Ziemi Sanockiej „od PTT do PTTK”, wśród licznego grona zasłużonych i wyróżnionych dla sanockiego oddziału PTTK znalazły się także panie, Marzena i Marcelina, wnuczki Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich Nebesio. Marzena Nebesio otrzymała Brązową honorową odznakę PTTK, zaś Marcelina z Nebesiów Woźniak Dyplom Komisji Turystyki Górskiej ZG PTTK. Odznaczone zostały za swoje zaangażowanie w znakowanie szlaków turystycznych. Swoją przygodę ze znakowaniem szlaków rozpoczęły w 2013 r., a od 2015 r. należą do grona Znakarzy Górskich Szlaków Turystycznych PTTK. Praca znakarza polega w głównej mierze na odnawianiu już istniejących szlaków turystycznych, które powinno być dokonywane co 4 lata, ale także na wyznaczaniu nowych czy zmianie przebiegu już istniejących. Wśród przyborów znakarskich oprócz farb olejnych, pędzli i szablonów znajdują się także maczety i siekiery, którymi trzeba torować mniej uczęszczane ścieżki. Przydają się także sekatory, druciane szczotki do czyszczenia z mchu kory drzew oraz aparat fotograficzny do udokumentowania wykonanej pracy. Najlepiej się pracuje w dobrze zgranym zespole, toteż Marzena i Marcelina mają swoją ekipę. Marcelina ze względów osobistych od kilku lat zaprzestała znakowania, natomiast Marzena ciągle aktywnie w nim uczestniczy.

*       *       *

 
          Radosław Krawczyk, praprawnuk Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej przekazał nam informację, że jego siostra Dagmara, obroniła pracę magisterską i dyplom na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, w której jej motywem przewodnim były nawiązania nasze rodzinne do kultury tatarskiej.

*       *       *

 

 

AKTUALNOŚCI

 
          Członek naszej „redakcji”, Bronisław Berbeć-Piotrowski, przesłał nam informację, że 21 grudnia 2024 r. w Domu Kultury w Strachocinie, z inicjatywy nowego sołtysa Mariana Daszyka (potomka Stefana Piotrowskiego, członka naszego Stowarzyszenia), odbyło się spotkanie mające upamiętnić 400-letnią rocznicę najazdu Tatarów pod wodzą słynnego (ale złej sławy) Kantymira na Ziemię Sanocką, w tym na Strachocinę. Gospodarzami spotkania byli członkowie Koła Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Strachocinie, bracia Radosław i Adrian Cecułowie. W spotkaniu wzięło udział 40 osób, prowadził je dr Andrzej Śliwa, adiunkt Wyższej Szkoły Wschodnio-europejskiej z Przemyśla. Przedstawił on przebieg najazdów tatarskich na Ziemię Sanocką w latach 1624 - 1672, sztukę wojenną hord tatarskich, zniszczenia wojenne i straty demograficzne, które były wynikiem tych najazdów. Po prelekcji nastąpiła dyskusja, lektor udzielał wyczerpujących wyjaśnień na zadawane pytania. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w nr 33 „Sztafety pokoleń” z czerwca 2024 r. zamieściliśmy dłuższy artykuł na ten temat pt. „Tatarzy w Strachocinie w roku 1624”, którego autorem jest Tadeusz Stanisław Błaszczycha-Piotrowski.

*       *       *

Nowym sołtysem Strachociny został wybrany Marian Daszyk (ur. 1961 r.), syn Stanisława Daszyka i Kazimiery z Galantów. Marian jest prawnukiem Katarzyny Szum-Piotrowskiej, żony Jana Daszyka, pradziadka Mariana. Jest potomkiem Stefana Piotrowskiego, „z automatu” więc członkiem naszego Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny. Marian był już w młodości sołtysem Strachociny, był wtedy gościem na II Zjeździe Błaszczychów- Piotrowskich.

*       *       *

 
          W listopadzie 2024 r. w Wiejskim Domu Kultury w Strachocinie, Kapela Ludowa „Kamraty” świętowała jubileusz 40-lecia swojego powstania. Kapela powstała w 1985 roku w Strachocinie, powszechnie uważa się, że z inicjatywy rodziny Pielechów, ale to nie jest cała prawda. Otóż kapela zrodziła się z bogatych muzycznych tradycji Piotrowskich ze Strachociny. Pierwszym szeroko znanym zespołem muzycznym w Strachocinie w XX w. był zespół o nazwie „Wesoła paka” Józefa Piotrowskiego „spod Stawiska”, w której występował m.in. także Stanisław Berbeć-Piotrowski (późniejszy twórca strachockiej Izby Pamięci). Liderem tego zespołu był Józef Piotrowski, grał na klarnecie. „Wesoła Paka” muzykowała po całej okolicy, wspominaliśmy o tym w naszej „Sztafecie pokoleń” nr 3 z 2009 r. Kolejną „zmianą” w tej sztafecie muzycznej był zespół kolejnego Józefa Piotrowskiego, tym razem „Błażejowskiego”-Piotrowskiego, przepięknie grającego na trąbce, także na akordeonie i innych instrumentach, był prawdziwym multi-instrumentalistą. wszechstronnie uzdolnionym, znającym się na sprzęcie muzycznym (osobiście poznałem u niego gramofon na korbkę - mieszkaliśmy w sąsiedztwie). W jego zespole występował starszy brat Stanisław z synem Frankiem (aktualnym Prezesem Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny), a także siostrzeniec Zbigniew (syn siostry Józefa, Kazimiery, która wyszła za mąż za Mariana Pielecha „Maciusia”), jeden z inicjatorów „Kamratów”. Po latach Zbigniew tak wspominał historię zespołu i swoją w nim rolę:
 
          „Jak już wygrywałem „dury i mole” zacząłem muzykowanie ze stryjkami, Józefem i Stanisławem, oraz kuzynem Frankiem. Graliśmy na zabawach, festynach, sylwestrach i weselach. Pierwszy nasz zespół był rodzinny, potem zaczęły zachodzić zmiany kadrowe, zmieniające styl muzyczny. Dokooptowaliśmy więc Jana Sokoła (saks), Kazia Łuczka (klarnet), Mariana Markowskiego (perkusja), Antka Pielecha (perkusja), Wojtka Wojtasa (gitara, śpiew). Od 1968 r. zespół szybko się rozwijał i miał duże powodzenie - dysponował dobrym nagłośnieniem, kamerą pogłosową. Kuszony bogatą rodzinną (”Błażejowskich”-Piotrowskich) tradycją i śpiewnymi zdolnościami mojej mamy Kazimiery od 1985 roku rozpocząłem tworzyć 2-gie, jak się okazało chwalebne, muzykowanie ludowe - folklor regionu Dolinian. Mama zamiłowanie do muzyki odziedziczyła, podobnie jak jej bracia, od rodziców, Władysława „Błażejowskiego”-Piotrowskiego i Zofii z Cecułów. Odznaczała się wyjątkową pamięcią, znała ogromną ilość starych, często już zupełnie zapomnianych, pieśni ludowych, pragnęła je śpiewać i przypominać ze sceny ludziom. We mnie też wstąpiło ogromne pragnienie i głębokie przekonanie aby tworzyć na bazie bogatego repertuaru mamy (ponad 100 pieśni) wraz z kolegami (i ludowymi instrumentami) ludowe muzykowanie. Od tego roku datuje się Kapela Ludowa „Kamraty”. Oczywiście, dalej występowaliśmy z muzyką wszechstronną, dopiero od 1990 roku postanowiliśmy ograniczyć wszechstronność muzykowania do obrządku weselnego i marszowego przygrywania. Po 5 latach pracy i artystycznego rozwoju Kapelę „zauważył” Urząd Gminy Sanok, a od roku 2000 patronatem objął ją Gminny Ośrodek Kultury w Sanoku.
 
          Do 35-tej rocznicy działalności „Kamratów” graliśmy i śpiewaliśmy w takim składzie: Kazimiera Pielech, Krystyna Maślany, Zdzisława Hydzik, skrzypce - Edward Żyłka, Tadeusz Lisowski, Bolesław Buczek, Michał Giefert, Antoni Giefert, Aleksander Galik, klarnet - Bolesław Lenart, trąbka - Tadeusz Stabryła, cymbały, akordeon - Zbigniew Pielech, basy - Stanisław Giefert. Potem przyszły zmiany: klarnet - Janusz Silarski, śpiew - Grażyna Wilk, skrzypce - Jarosław Tymczak, oraz T. Stabryła, J. Sokół, A. Galik, Z. Pielech, Kuba Pielech (klarnet). Nieograniczone są ludowe treści, więc przyjmujemy do głowy i serca wszystko co się zmieści. - Zbigniew Pielech)”.
 
          Przez 40 lat swej działalności Kapela Ludowa „Kamraty” wykonała setki koncertów w kraju i za granicą, kultywując ludowe melodie regionu Dolinian (okolice Sanoka), promując specyficzny doliniański biały strój. Stroje Dolinian nie mają haftów, składają się z białych spodni, białej koszuli, czarnej kamizelki, kapelusza, czarnych butów i szerokiego pasa. W swoim repertuarze Kapela ma ponad 100 utworów. Kapela brała udział w przeglądach regionalnych, festiwalach i konkursach ogólnopolskich a także międzynarodowych. Występowała na scenach Słowacji, Węgier, Niemiec. M.in. trzykrotnie występowała na dożynkach na Jasnej Górze, także na ogólnopolskim prestiżowym konkursie w Kazimierzu Dolnym, gdzie zdobyła w 2002 r. wyróżnienie, a w 2012 r. II nagrodę. W Wojewódzkim Konkursie Kapel Ludowych Błażowa 2023 zajęła III miejsce. Wielokrotnie dawała koncerty w Domach Kultury całego Podkarpacia, siłą rzeczy najczęściej w Sanoku, także w skansenie. Warto dodać, że pięknie towarzyszyła naszemu Stowarzyszeniu podczas zjazdów w 2007 i 2017-tym roku. Na przestrzeni lat zyskała rzesze sympatyków. Członkowie kapeli muzykowanie traktują jako potrzebę serca i troskę o to, aby muzyka naszych ojców i dziadów nie zaginęła.

 
      Kapela Ludowa „Kamraty” dziś.

 
          Obchody 40-lecia rozpoczęły się uroczystym przemarszem Kapeli. Po oficjalnym powitaniu zebranych, na scenę wkroczyły panie z KGW Strachocina, które swoim humorystycznym przedstawieniem wprawiły uczestników w dobry nastrój. Następnie przyszedł czas na jubileuszowy występ „Kamratów”, po którym uczestnicy obejrzeli krótką prezentację o historii ich powstania. Jak przystało na wyjątkowe urodziny, nie mogło zabraknąć wspaniałego tortu i gromkiego „sto lat” dla Jubilatów. Wójt Gminy Sanok Paweł Wdowiak oraz dyrektor GOK Agnieszka Pastuszak złożyli na ręce członków Kapeli pamiątkowe grawertony, gratulacje oraz wyrazy uznania za ich wkład w rozwój kultury ludowej i pielęgnowanie tradycji regionu. Jubilaci otrzymali także liczne gratulacje i podziękowania od zaproszonych gości, którzy podkreślali, jak ważna jest ich rola w zachowaniu regionalnych tradycji muzycznych. Wieczór zakończył się wspólną zabawą i biesiadowaniem przy muzyce kapel „Lisznianie”, „Bukowianie”, „Pakoszowianie” oraz „Rymanowianie”.

Aktualny skład Kapeli „Kamraty”:
- Aleksander Galik - skrzypce I, sekund, przyśpiewki, kierownik Kapeli
- Jarosław Tymczak - skrzypce II
- Zbigniew Pielech - akordeon, cymbały
- Janusz Silarski - klarnet
- Jakub Pielech - klarnet
- Tadeusz Stabryła - trąbka
- Jan Sokół - kontrabas
- Grażyna Wilk - przyśpiewki

*       *       *

 
          W piątek 14 lutego 2025 r. w Szkole Podstawowej im. Ignacego Łukasiewicza w Strachocinie odbyła się doniosła uroczystość pożegnania Pana Andrzeja Cecuły, który po 43 latach pracy w oświacie, w tym 38-miu sprawowania funkcji Dyrektora szkoły w Strachocinie, przeszedł na zasłużoną emeryturę. Po powitaniu wszystkich zebranych na sali, nastąpił moment pożegnania Dyrektora ze sztandarem. Po tym wyjątkowym momencie przyszedł czas na pożegnanie się Dyrektora z uczniami. Najmłodsi wychowankowie z przedszkola i zerówki, uczniowie klas 1-3 oraz 4-8 w ciepłych słowach wierszy i piosenek podziękowali Dyrektorowi za lata pracy, wsparcie i liczne inicjatywy, które urozmaicały im szkolne życie. Następnie głos zabrała następczyni - pani Magdalena Wiszyńska, która w imieniu całego grona pedagogicznego wyraziła wdzięczność ustępującemu Dyrektorowi za lata poświęcone rozwojowi szkoły, podkreślając przy tym, iż był nie tylko doskonałym organizatorem, ale przede wszystkim mentorem i przyjacielem zarówno dla nauczycieli, jak i uczniów. Po jej podziękowaniu przedstawiono prezentację, która wzruszyła wszystkich do łez. Po niej głos zabrali zaproszeni goście, składając podziękowania i życzenia oraz wręczając kwiaty i upominki.

 

 
          Na końcu głos zabrał sam Dyrektor Andrzej Cecuła, który z widocznym wzruszeniem podziękował wszystkim za wspólne lata pracy, wsparcie i zaangażowanie. Podkreślił, że choć kończy swoją zawodową ścieżkę, zawsze będzie czuł zawsze częścią szkolnej społeczności. Uroczystość zakończono poświęceniem pamiątkowej tablicy na korytarzu szkoły, a następnie wspólnym poczęstunkiem.
 
          Informując w „Sztafecie pokoleń” o pięknej uroczystości pożegnania odchodzącego na emeryturę wieloletniego dyrektora szkoły Andrzeja Cecuły nie możemy nie wspomnieć, że pan Andrzej jest potomkiem naszego wielkiego przodka Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, co prawda „po kądzieli”, ale w jego żyłach płynie ta sama krew. Jest prawnukiem Konstancji Piotrowskiej, córki Macieja Józefa „Wołacza”-Piotrowskiego (prapraprawnuka Stefana I Piotrowskiego) i Katarzyny Radwańskiej (drugiej żony Macieja). Konstancja wyszła za mąż za Fabiana Cecułę i urodziła siedmioro dzieci, w tym Franciszka (ur. 1.12.1867 r.), dziadka pana Andrzeja. Tak więc pan Andrzej jest („z automatu”, tak mówi obyczaj, niepisane prawo) członkiem naszego Stowarzyszenia. Jest synem Władysława Cecuły i Anny Ciepiela. Ma 67 lat, ożenił się z rodaczką ze znakomitego strachockiego rodu, Agatą Dąbrowską, ma dwójkę dzieci, Pawła i Annę, które mają już swoje rodziny, troje wnucząt: Juliana i Hanię (dzieci Pawła), i Janka (synek Anny).

 

 

Z HISTORII

1. Z dziejów królewskiej wsi Strachocina
Władysław Błaszczycha-Piotrowski

Odcinek XV

W 2019 roku obchodziliśmy 650-lecie powstania naszej rodowej „kolebki”, królewskiej wsi Strachocina. W związku z tym jubileuszem przedstawialiśmy cykl „obrazków” z jej dawniejszych dziejów, po małej przerwie na przedstawienie ścisłej symbiozy wsi ze strachocką kopalnią gazu, chcemy to kontynuować. W numerze 35 „Sztafety” przedstawiamy czwartą część naszego „obrazka” z życia Strachociny po II wojnie światowej.

Lata po II wojnie światowej - cz. IV

 
          Kolejnym ważnym etapem w życiu Strachociny (i całej Polski) były lata 70-te XX wieku. Wydarzeniem politycznym, które zapoczątkowało nową sytuację polityczną w kraju był Grudzień 70 r. Tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu (masowe strajki w stoczniach Trójmiasta i Szczecina, interwencja milicji i wojska, śmierć kilkudziesięciu robotników, spalenie wojewódzkiego komitetu partii w Gdańsku), spowodowane gwałtownie pogarszającą się sytuacją gospodarczą w Polsce (bezpośrednio podwyżką cen żywności), przyczyniły się do upadku ekipy Gomułki i dojścia do władzy Edwarda Gierka. Dla przeciwników systemu były dowodem na to, że protest może jednak przynieść skutek. Tak zwane „wydarzenia grudniowe” miały bardzo ważne znaczenie dla skutecznej walki z systemem komunistycznym, chyba nie tylko w Polsce, ale i w całym obozie komunistycznym. Protest Października 1956 r. mógł być jeszcze tłumaczony wynaturzeniami okresu stalinowskiego, wydarzenia 68 roku nie były zbyt czytelne dla szerokiej rzeszy ludzi pracy w Polsce (walnie przyczyniła się do tego propaganda partyjna przedstawiająca te wydarzenia jako fanaberie grupki inteligentów skierowanych przeciwko prawdziwym interesom Polski), wydarzeń roku 1970 nie można już było wytłumaczyć inaczej jak tym, że system ma w sobie zakodowany dziedziczny błąd doktrynalny, który powoduje, że ludzie muszą żyć w biedzie. W roku 1970 jeszcze nie do wszystkich dotarła ta prawda, musiało się jeszcze wiele zdarzyć w Polsce. Ale bezpośredni obserwatorzy tych zdarzeń byli od tego czasu jednoznaczni w swoich preferencjach politycznych.
 
          Wszystkie te ważne wydarzenia nie dotyczyły bezpośrednio Strachociny i jej mieszkańców, ale dzięki środkom masowego przekazu (głównie telewizji, ale nie tylko) oraz coraz szerzej otwierającej się na „świat” Strachocinie (praca poza wsią, głównie w Sanoku, edukacja dzieci w sanockich szkołach, odwiedziny coraz liczniejszych Strachoczan mieszkających w miastach) Strachocina brała czynny udział w życiu całego kraju.
 
          Począwszy od dekady lat 70-tych można powiedzieć, że ton życiu wsi nadawały już zdecydowanie rodziny, z których przynajmniej jedna osoba pracowała na co dzień poza wsią. Co prawda, ciągle jeszcze żyło w Strachocinie kilkanaście rodzin, które żyły tylko z uprawy roli i emerytury czy renty, ale ich tradycyjny styl życia nie decydował o ogólnym obrazie życia wsi. Młodzi, którzy pozostali w Strachocinie, starali się nadążać za zmieniającym „światem”, chociaż nie zawsze przychodziło im to łatwo. Musieli godzić pracę na swoich gospodarstwach z pracą podstawową, jaką była dla nich praca poza rolnictwem. Najczęściej była to praca w Sanoku, kopalnia w Strachocinie powoli ograniczała zatrudnienie, z biegiem czasu pracowali w niej tylko nieliczni. Czasochłonne dojazdy do pracy, praca na dwu „etatach” (tworzyli oni klasę tzw. chłopo-robotników), powodowały, że życie ich było bardzo ciężkie i nie pozostawiało zbyt dużo czasu na spokojne życie rodzinne, wypoczynek, własne zainteresowania, czy na śledzenie spraw ogólnych. Ale starali się jak mogli nadążać za zmianami. Powodowało to, że coraz bardziej ich styl życia tracił swoją strachocką specyfikę i upodabniał się do życia milionów polskich rodzin, także tych żyjących w miastach. Właściwie w praktyce trudno mówić o jednym stylu życia Strachoczan. Procesy rozpoczęte w latach 60-tych, polegające na coraz większym różnicowaniu się stylu życia poszczególnych rodzin, ulegały ciągłemu przyśpieszeniu. Niemniej, można się pokusić o pewne uogólnienia. W jakimś sensie ułatwia to zadanie specyfika systemu polityczno-społecznego panującego w tym okresie w Polsce, z natury swojej powodującego unifikację we wszystkich przejawach życia społecznego, zarówno mieszkańców miast jak i wsi (tych, którzy pracowali także poza rolnictwem).
 
          Lata 70-te, które w Polsce często są zwane „erą Gierka”, przyniosły wiele istotnych zmian w kraju. Nowa ekipa polityczna, która doszła do władzy po wydarzeniach grudniowych 1970 roku, próbowała zmienić trudną sytuację ekonomiczną w jakiej znalazła się gospodarka w wyniku „oszczędnościowej” polityki ekipy Gomułki. Miała ona o tyle ułatwione zadanie, że natrafiła na okres kiedy świat zachodni (USA, Japonia i Europa Zachodnia) znajdował się u szczytu powodzenia. Kwitnące gospodarczo kraje Zachodu (zmieni to dopiero „kryzys naftowy” 1974 r.) chętnie udzielały wielomiliardowych pożyczek krajom obozu wschodniego, widząc w nim doskonałe miejsce na korzystną lokatę kapitału. Wydawało się, że państwowy dłużnik gwarantuje pewność spłaty długu wraz z należnymi (jak się w praktyce okazało, często bardzo wysokimi) odsetkami. Gierek, reemigrant z Francji, dobrze znający język i kulturę francuską, był szczególnie dobrze widzianym klientem zachodnich banków. Otoczony gronem ekonomicznych doradców, którzy wierzyli (lub udawali że wierzą) że można zbudować w warunkach tzw. realnego socjalizmu, sprawną gospodarkę, rozpoczął z ogromnym impetem. Ogromne kredyty pozwoliły na finansowanie szerokiego programu inwestycyjnego. Budowano nowe zakłady przemysłowe, kupowano licencje dla starych zakładów, wprowadzano zmiany technologii wytwarzania, chcąc uczynić przemysł bardziej nowoczesnym, konkurencyjnym na rynkach międzynarodowych, mogącym eksportem swoich wyrobów spłacić zaciągnięte kredyty. Niestety, wszystkie te zamierzenia nie mogły dać spodziewanych efektów bez zasadniczej przebudowy struktury gospodarczej i politycznej państwa. Na to jednak nie było szans, ze względu na uwarunkowania międzynarodowe, a także ze względu na brak woli ośrodka kierowniczego (mówiono także o ograniczonych horyzontach intelektualnych niektórych jego członków). Ogromna większość nakładów nie dała spodziewanych efektów, niemniej mocno zmieniły codzienność milionów Polaków.
 
          Już od lat 60-tych najważniejszym źródłem informacji praktycznie dla zdecydowanej większości ludzi w Polsce, zarówno w mieście jak i na wsi, była telewizja, a w niej „Dziennik telewizyjny”, główny magazyn informacyjny nadawany niezmiennie o godzinie 19.30, trwający pół godziny. Duża część ludzi (właściwie prawie wszyscy pracujący) oglądanie telewizji rozpoczynała dopiero od dziennika, najmłodsi tuż przed nim właśnie kończyli. Dla nich nadawano przed dziennikiem „dobranockę” (najczęściej ok. pół godziny), specjalną audycję dla najmłodszych dzieci, były to z reguły filmy animowane („kreskówki”). Najsłynniejsze i najbardziej popularne to „Przygody Bolka i Lolka”, „Pszczółka Maja” i „Przygody Rumcajsa”. Po „dobranocce” małe dzieci szły spać (bywało z tym różnie, niejednokrotnie matki miały sporo problemów z zapędzeniem rozbrykanych pociech do łóżek), matki najczęściej oglądały dziennik „jednym okiem”, szykując malców do snu, karmiąc ich, myjąc, itd. Dziennik był typową dla tego okresu audycją informacyjną, prezentującą typ informacji „pozytywnej”. Obowiązywała zasada, jak najmniej informacji „złych” (żadnych złych zdarzeń, katastrof, jak już, to w USA lub Zachodniej Europie), jak najwięcej informacji o sukcesach (przede wszystkim „naszych”). Z reguły rozpoczynał się od informacji o tym „co robił dzisiaj I Sekretarz Partii”. Kończył się zawsze prognozą pogody, według krążących dowcipów, była to najrzetelniejsza informacja „Dziennika” (a warto dodać, że jakość ówczesnych prognoz była daleka od dzisiejszych!).
 
          Po dzienniku najczęściej cała rodzina (oprócz najmłodszych) zasiadała do oglądania „filmu” (nie zawsze to był film dosłownie). W poszczególne dni tygodnia były prezentowane rożne filmy określonych gatunków, np. w czwartki prezentowano filmy kryminalne (słynne „kobry”), poniedziałek był zarezerwowany na teatr telewizji (często robiono transmisje z oryginalnych przedstawień teatralnych, głównie z warszawskich i krakowskich teatrów). Cała Polska oglądała „film” aby móc na drugi dzień w pracy dyskutować w gronie przyjaciół o tym „co bohaterka powinna mu odpowiedzieć”, „jak była ubrana tamta dziewczyna” lub „kto go zabił”. Co prawda, istniał także II program TV, ale ogromna większość oglądała I program, mniej elitarny (jeżeli można mówić o elitarności telewizji!), łatwiejszy w odbiorze. Po oglądnięciu „filmu” i krótkiej dyskusji na gorąco w gronie rodzinnym (kolację jadano często w trakcie programu, szczególnie gdy nie był zbyt wciągający), szykowano się do spania aby móc rano odpowiednio wcześnie wstać do pracy.
 
          Oczywiście, schemat powyższy to ogólny model przebiegu wydarzeń w dniu powszednim. W praktyce wyglądało to trochę inaczej w każdej rodzinie, często typowy przebieg zdarzeń dezorganizowały wydarzenia nieplanowane, odwiedziny znajomych lub rodziny, konieczność wykonania prac o szczególnym znaczeniu (szczególnie w polu), dodatkowe zajęcia zawodowe, praca w innych godzinach (praca zmianowa, dyżury, nadgodziny), wyjścia „w gości”, do kina, do kościoła, itd. Uświęcony tygodniową „ramówką” program telewizyjny zakłócały czasem takie sprawy jak transmisje z różnych uroczystości państwowych i partyjnych, wielkich imprez artystycznych (np. festiwal piosenki w Sopocie), a także transmisje sportowe. Wśród Strachoczan tamtego pokolenia nie było zasadniczo osób uprawiających sport wyczynowo, ale nie brakowało zagorzałych kibiców sportowych, którzy śledzili z zapartym tchem wielkie wydarzenia sportowe lat 70-tych na ekranie. Tym bardziej, że był to okres wyjątkowo obfity w sukcesy Polaków, najlepszy dla polskiego kibica, kochającego sukcesy „swoich”. Igrzyska Olimpijskie w 1972 r. (Monachium) i 1976 r. (Montreal), Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 1974 r. w Niemczech (III miejsce Polski na świecie!) i w 1978 r. w Argentynie (5-8 miejsce), a także inne pomniejsze imprezy, to jedno wspaniałe pasmo sukcesów Polaków, wyjątkowe w całej historii polskiego sportu. Ekipa Gierka, rządząca Polską w dekadzie lat 70-tych, nie szczędziła pieniędzy na sport wyczynowy chcąc sukcesami sportowców poprawić nastroje w narodzie. Dezorganizowały także ustalony model większe prace remontowe, np. malowanie mieszkania, dłuższe wypady poza dom w celu odwiedzin przyjaciół czy rodziny, a także urządzanie imienin i innych „imprez”.
 
          Jeżeli chodzi o sprzątanie domu to nastąpiła tu istotna zmiana. W poprzednim pokoleniu robiły to prawie wyłącznie kobiety, czasem pomagały im w tym dzieci, teraz nastąpił podział zadań. Wszelkie prace wymagające większego wysiłku fizycznego wykonywali mężczyźni. Tutaj, tak jak i w innych sprawach, zaznaczały się duże różnice zwyczajów w poszczególnych rodzinach, generalnie, czym młodsza rodzina, tym udział męża w sprzątaniu był większy.
 
          W dziedzinie prania w latach 70-tych nastąpiła prawdziwa rewolucja. Jej przyczyną było wprowadzenie do użytku pralek automatycznych. Zjawiły się one w strachockich domach (nielicznych) w drugiej połowie dekady, były to proste automaty polskiej produkcji (firmy Polar z Wrocławia), bardzo drogie (kosztowały ponad dwie przeciętne miesięczne pensje), zawodne (najbardziej awaryjnymi podzespołami były programatory i grzałki), energochłonne i mało wydajne. Były bardzo trudne do kupienia, mimo swych wad, szybko zostały docenione przez ludzi (głównie gospodynie), tak że w sklepach ustawiały się po nie ogromne kolejki, były robione specjalne listy „kolejkowe” na kilka dni naprzód, niektórzy załatwiali sobie zakup drogą nieformalną, poprzez znajomości w sklepie, zresztą zjawiska tego typu były czymś normalnym w tym czasie, wiązały się z zakupem większości towarów trwałego użytku takich jak meble, dywany, telewizory itp. Wszystkie te rzeczy można było kupić w tym czasie w sklepach „dolarowych” (firmy Pewex), najczęściej w o wiele lepszym gatunku, ale w przeliczeniu na złotówki cena była zdecydowanie wyższa. Z zakupem dolarów (lub tzw. bonów dolarowych za które można było także kupować w Pewexie) na czarnym rynku nie było problemów, rynek ten nie był nawet zbyt „czarny”, handlarze walutą, tzw. cinkciarze, stali na każdym rogu ulicy w okolicy Pewexów. Głównym towarem kupowanym w Pewexach była jednak wódka, praktycznie, jedynie jej zakup w Pewexie był opłacalny. Oprócz tego kupowano także wiele innych rzeczy, których nie można było dostać w innych sklepach.
 
          Wszelkie drobne prace remontowe w mieszkaniach każdy ze Strachoczan starał się wykonywać najczęściej we własnym zakresie. O większych remontach trudno mówić, były to raczej prace związane z wykończeniem nowych mieszkań. Malowano pokoje, układano glazurę w łazienkach. Z zakupem materiałów były ogromne trudności. Kafelki kupowano po znajomości, często w najgorszym gatunku (szczęśliwcy dostawali „odrzuty eksportowe”), krzywe, ogromnie kłopotliwe w układaniu. Siłą rzeczy efekty końcowe nie zawsze były na miarę oczekiwań, ale zawsze cieszyły. Malowanie było o tyle łatwiejsze, że w tym okresie wprowadzono do użytku farby emulsyjne, o wiele łatwiejsze w użyciu (chociaż farby z tych lat niewiele miały wspólnego z obecnymi) i trwalsze od stosowanych poprzednio farb klejowych.
 
          Właściwie tylko niedziele były jedynymi dniami kiedy można było wybrać się na dłuższą wycieczkę poza wieś. W tej dziedzinie rewolucyjne zmiany spowodowały samochody, których z każdym rokiem było więcej w Strachocinie. Zwyczajowym dniem w którym urządzano różnego rodzaju przyjęcia („imprezy”) były soboty (w niedzielę wypoczywano po „imprezie”). Najczęściej były to imieniny, zarówno żony jak i męża. Na takich „imprezach” zbierało się po kilkanaście osób (nie więcej niż 16-18, na liczniejsze grono nie pozwalały rozmiary strachockich „salonów”, z reguły przy bogato zastawionym stole (moda na przyjęcia „na stojąco”, przy tzw. szwedzkim stole, w Strachocinie się nie przyjęła), głównie różnego rodzaju wędlinami, sałatkami warzywnymi (tutaj wybór był jeszcze dość skromny) i ciastami (dużo). Prawie obowiązkowo musiał być bigos, czasem ryby w galarecie. Zestawy były dość zróżnicowane, nie tylko ze względu na upodobania gospodyni ale także ze względu na porę roku, w okresie letnim było więcej świeżych warzyw, w zimie przeważały kiszonki i marynaty (ogórki, korniszony, grzyby). Wśród trunków królowała „czysta” w różnych gatunkach, ale pijano także wódki gatunkowe, żubrówkę, jarzębiak, także wódki słodkie, cherry cordial, ratafię i inne. Win pijano stosunkowo mało, głównie ciężkie, deserowe (był to okres kiedy zaczęto sprowadzać więcej win z zagranicy, nawet z Hiszpanii), także wermuty (jugosłowiańskie i bułgarskie). Mało pijano wód mineralnych i innych napojów gazowanych. Przyjęcia polegały na spędzeniu kilku godzin za stołem przy jedzeniu i piciu, wesołej rozmowie na najróżniejsze tematy, opowiadaniu dowcipów (dużo politycznych), wznoszeniu toastów i śpiewach chóralnych. Obowiązkowo musiały być tańce, przynajmniej przez krótki czas. Miejsca do tańczenia z reguły było bardzo mało, tak że o prawdziwych wyczynach tanecznych nie było co marzyć, było to raczej pląsanie w miejscu w takt muzyki, czasem z partnerką (partnerem), najczęściej solo. Sprzęt muzyczny z reguły nie był najwyższej klasy, początkowo były to prymitywne adaptery płytowe, później magnetofony szpulowe na duże taśmy. Najbardziej popularna muzyka młodszego pokolenia tego okresu to lekkie przeboje zespołu Abba, później Boney M., ale słuchano (i tańczono do niej) najróżniejszej muzyki, głównie już rock-and-roll’owej. Goście to przede wszystkim najbliżsi znajomi i przyjaciele. Czasem także rodzina i sąsiedzi. Zupełnie inny charakter, głównie rodzinny, miały takie przyjęcia jak wesela czy chrzciny. Tam królowała jeszcze tradycja.
 
          Warunki życia codziennego w latach 70-tych także w jakiś sposób wpływały na to, że można z grubsza charakteryzować średnie pokolenie Strachoczan jako pewną spójną całość. Omawiany okres miał wyraźne dwa podetapy. Początek lat 70-tych (później często nazywany żartobliwie „wczesnym Gierkiem” w odróżnieniu od „późnego Gierka”) to okres zdecydowanej poprawy tych warunków. Zaciągnięte wysokie pożyczki zagraniczne pozwoliły na import z Zachodu wielu nowych towarów konsumpcyjnych, różnych sprzętów gospodarstwa domowego, artykułów spożywczych, alkoholi, chemii gospodarczej, kosmetyków. Uruchomiono także licencyjną produkcję wielu takich produktów w kraju (sztandarowym przykładem tego było uruchomienie produkcji samochodu Fiat 126p., słynnego „malucha”). W późniejszym okresie sytuacja zaczęła się zmieniać na gorsze, pieniędzy z pożyczek na dalsze zakupy już nie było, a próby rozruszania gospodarki polskiej, bez radykalnej zmiany modelu gospodarczego kraju, pozostały bezowocne. Zaczęły się ograniczenia konsumpcji, z rynku znikały najbardziej podstawowe rzeczy, mięso, cukier (pod koniec lat 70-tych wprowadzono kartki na cukier i wyroby z niego!), benzyna, alkohol, papier toaletowy, nie mówiąc o artykułach bardziej „luksusowych”, jak kawa, papierosy, meble, dywany, itp. Trudności rynkowe dotykały w miarę równy sposób wszystkich w całej Polsce, niezależnie gdzie kto mieszkał, na wsiach sytuacja była taka jak w miastach. Cały wysiłek rodziców szedł w kierunku zapewnienia swoim rodzinom w miarę przyzwoitego poziomu życia. Robiono to na najróżniejsze sposoby, „załatwiano” zaopatrzenie po znajomości, kupowano w sklepach komercyjnych i „Pewexie”, najczęściej jednak trzeba było ograniczyć swoje apetyty. Przy spotkaniach rodzinnych omawiano problemy zaopatrzenia, dzielono się radami, wymieniano się „zdobytymi” towarami. Mimo tych wszystkich trudności i okresowych załamań poziom życia powoli podnosił się we wsi, wszyscy uczyli się gospodarować w nowych warunkach, z oszczędności powoli gromadzono majątek rodzinny w postaci mieszkań, mebli, wyposażenia, itd.
 
          Kuchnia w strachockich domach stopniowo ewoluowała w kierunku standardowej kuchni ogólnopolskiej, młode gospodynie uczyły się gotować z „Kuchni polskiej”, popularnego w całej Polsce zbioru przepisów kulinarnych. Jak już wspomniano wcześniej, na co dzień odżywiano się bardzo skromnie, przede wszystkim ze względu na zasobność kieszeni, ale także ze względu na brak czasu na przyrządzanie posiłków. Wystawniejsze obiady, śniadania czy kolacje przygotowywano zazwyczaj jedynie w niedziele. W większości rodzin podstawą wyżywienia w latach 70-tych stało się już powszechnie mięso w najróżniejszych postaciach. Z jego zakupem w sklepach były ogromne trudności, dlatego starano się hodować dla siebie świnie i drób. Import stosunkowo tanich pasz amerykańskich (głównie na kredyt) przyczynił się do szybkiego rozwoju hodowli drobiu mięsnego, tzw. brojlerów. Mięso ich nie było najwyższej jakości, daleko mu było w smaku do dawnych kurczaków hodowanych w sposób naturalny, ale trzeba się było z tym pogodzić. Ale w Strachocinie ciągle jeszcze ważną rolę w wyżywieniu miało mleko i jego przetwory, jajka i potrawy mączne, pierogi, kluski, placki, kasze, chociaż ich udział w wyżywieniu był coraz mniejszy. Prowadzeniem kuchni i gotowaniem zajmowały się głównie kobiety, mężczyźni wtrącali się do spraw kulinarnych raczej rzadko, ale bywało z tym różnie, bywali mężczyźni, którzy nie wstydzili się stanąć przy kuchni.
 
          Jeżeli chodzi o spożycie warzyw i owoców to sytuacja w poszczególnych strachockich rodzinach była różna, niemniej, wszyscy doceniali znaczenie tych składników diety i nie żałowano ich przynajmniej dla dzieci. Jeżeli chodzi o warzywa, to z tym w Strachocinie nigdy nie było źle, przynajmniej w zakresie ilości. Kapusta, buraki ćwikłowe, marchew czy cebula, były od „zawsze” w powszechnym użyciu, teraz zaczęto uprawiać nowe warzywa, seler, por, paprykę, cukinię i inne. Gorzej było z owocami, szczególnie w okresie zimowo-wiosennym. Ale i w tej dziedzinie nastąpiły duże zmiany w Polsce. Ogromnie wzrosła podaż jabłek, wprowadzono nowe odmiany (nie zawsze smaczniejsze od tradycyjnych, ale wydajniejsze w uprawie), jabłka można było kupić przez całą zimę. Zwiększono znacznie import cytrusów (ale było ich ciągle bardzo mało i drogie), pojawiły się nawet w sprzedaży banany. Inne owoce południowe były ciągle jeszcze wielką rzadkością. Strachoczanie też korzystali z tych zmian, może nie tak jak często jak mieszkańcy miast, ale kupowali i jedli jabłka w styczniu, co jeszcze kilkanaście lat wcześniej nie miało miejsca.
 
          W dziedzinie ubioru na przestrzeni poprzednich dziesięcioleci zaszły tak ogromne zmiany, że w latach 70-tych nie można już mówić o jakiejkolwiek specyfice w tej dziedzinie nie tylko Strachoczan, ale nawet Polaków. Ubierano się w miarę zgodnie z panującymi w danym czasie w Europie trendami mody, jedni bardziej jej ulegając, inni mniej. Moda tego okresu była bardzo zmienna, wpływy zachodnie w tej dziedzinie, już w okresie lat 60-tych bardzo duże, były wszechobecne. Oczywiście, nie wszędzie paryska czy londyńska moda docierała natychmiast, niemniej regułą było jej naśladownictwo. Bardzo zresztą udane, Polacy (a szczególnie Polki) słynęli z tego, że mimo niezbyt zasobnej kieszeni ubierali się ładnie i elegancko. Zdecydowanie różnili się tym od sąsiadów ze wschodu, a nawet z bliskiego zachodu i południa. Czy to tyczyło mieszkańców Strachociny? Trudno powiedzieć, z pewnością nikt we wsi nie nosił się super modnie, nie szokował ekstrawagancją stroju, raczej wszyscy ubierali się w sposób stonowany, tak aby nie wyróżniać się specjalnie z tłumu, nie być wytykany palcami. Większość garderoby kupowano w państwowych sklepach odzieżowych jako gotową (było to regułą u mężczyzn), które nie oferowały raczej kreacji super modnych. Kobiety starały się dodać do tego coś indywidualnego, często własnego pomysłu i wykonania (szaliczek, czapka, dodatkowa falbanka, itp.). Często same szyły kreacje dla siebie i dzieci i robiły na drutach lub szydełku. Prawdopodobnie w latach 70-tych kobiety w Strachocinie przestały nosić powszechnie chustki na głowie, zostały one tylko na specjalne okazje, np. podczas audiencji u papieża w Watykanie.
 
          Dalsze zmiany zachodziły w latach 70-tych w zakresie higieny osobistej. Wszystkie nowe domy budowane w Strachocinie były wyposażone w łazienki i bieżącą ciepłą wodę. Na rynku pojawiało się coraz więcej nowych środków do higieny, mydeł toaletowych, szamponów, proszków do prania, do czyszczenia, wód toaletowych, po goleniu, itp. Z zakupem niektórych z nich były jednak ogromne trudności, przysłowiowe już jeżeli chodzi o papier toaletowy (stałym elementem satyry w latach 70-tych w kinie był facet z wianuszkiem rolek papieru toaletowego na szyi wypytywany przez wszystkich o miejsce zakupu). Niektórzy kupowali część tych rzeczy w sklepach Pewexu za bony dolarowe, ale były tam zdecydowanie droższe.
 
          W stosunku do spraw kultury Strachoczanie chyba niewiele się zmienili. Wszyscy w jakiś sposób interesowali się w pewnym sensie kulturą, ale zasadniczo żaden z nich nie był zaangażowany w nią profesjonalnie. Główną rozrywką dla wszystkich była telewizja (czasowo było to ponad 90%!). Jak już wspomniano, oglądano ją praktycznie codziennie, po kilka godzin. Przy ubóstwie oferty programowej - jedynie dwa programy ogólnopolskie oraz bardzo skromne programy regionalne, wszyscy praktycznie oglądali i pasjonowali się tymi samymi zjawiskami kulturalnymi prezentowanymi przez telewizję, wyboru w zasadzie nie było. Program telewizyjny w tym zakresie stawał się z biegiem lat coraz ciekawszy. Rządzący nie szczędzili grosza na „igrzyska”, nie mogąc zapewnić ludziom odpowiednio dużo „chleba”. Telewizją rządził wszechwładnie prezes Szczepański, młody menedżer, ulubieniec Gierka, znany z upodobań do rozrzutnego życia, ale umiejący także zdobywać pieniądze na szeroko zakrojoną modernizację techniczną telewizji, zakup dużej ilości programów na Zachodzie, czy realizację wielu ciekawych i kosztownych pozycji w kraju. W stosunku do lat 60-tych był to skok zarówno ilościowy jak i jakościowy (szczególnie jeżeli chodzi o techniczną stronę przekazu).
 
          Zainteresowanie innymi zjawiskami kulturalnymi wśród Strachoczan było zróżnicowane. Do kina częściej chodzili jedynie młodsi i ci którym udało się zapewnić opiekę nad dziećmi. Co prawda, kino w Polsce (jak i na całym świecie) przegrywało już w tym czasie z telewizją, to jednak u nas ciągle działo się w tej dziedzinie dla widzów coś ciekawego. Do kin docierały wreszcie słynne hollywoodzkie super produkcje z lat 60-tych i wcześniejszych („Przeminęło z wiatrem”, „Kleopatra”, „Wojna i pokój”, itd.) a także stosunkowo świeże filmy Polańskiego i innych znanych reżyserów zachodnich. W kraju kręcono także trochę ciekawych filmów (mimo że czasy słynnej „polskiej szkoły filmowej” należały już do przeszłości), najgłośniejsze pozycje to: „Ziemia obiecana” i „Bez znieczulenia” A. Wajdy. „Perła w koronie” K. Kutza, „Potop” J. Hofmana i przede wszystkim film-legenda, „Człowiek z marmuru” A. Wajdy. Te filmy i inne tego typu, oglądało wielu mieszkańców Strachociny w kinie w Sanoku, na filmy bardziej ambitne, trudniejsze w odbiorze, takich reżyserów jak Kieślowski, Zanussi, Falk, Piwowski czy Agnieszka Holland, chodzili tylko młodsi i bardziej wymagający miłośnicy kina. Wyprawa do kina w Sanoku stawała się jednak powoli wydarzeniem towarzyskim, codziennością było oglądanie filmów w telewizji (wiele filmów było prezentowanych na małym ekranie ze stosunkowo małym opóźnieniem w stosunku do kina), siedząc wygodnie w fotelu, w miękkich kapciach na nogach. Zupełnym marginesem wśród mieszkańców Strachociny były wyjazdy do Sanoka dla obejrzenia wyjątkowych tam występów sztuk teatralnych wystawianych przez teatry z Rzeszowa czy Krakowa, albo koncertów muzycznych przyjezdnych filharmoników. Chyba szczególnie w dziedzinie muzyki prawie zupełnie brak było zainteresowania, nie mówiąc już o miłośnikach. Jedynie strachocka młodzież chętnie słuchała radiowej muzyki rozrywkowej (głównie rockowej).
 
          Jeżeli chodzi o zainteresowania literaturą i czytanie książek to, na szczęście, telewizji nie udało się do końca wyeliminować z życia tego szlachetnego zajęcia. Trochę czytali wszyscy, najwięcej młodsi, mający jeszcze kontakt z książką od niedawno ukończonej szkoły. Najchętniej sięgali po lekką literaturę rozrywkową (także po obowiązkowe lektury szkolne), ale także ambitniejsze pozycje i nowości, zarówno literatury światowej jak i polskiej (z polskich najbardziej znane i popularne to „Konopielka” Redlińskiego, „Rozmowy z katem” Moczarskiego, „Mała apokalipsa” Konwickiego,). Poza książkami czytano oczywiście gazety codzienne (kibice sportowi także sportowe), tygodniki i różnego rodzaju magazyny. Najpoczytniejsze tygodniki to „Przyjaciółka” i „Kobieta i życie” (to kobiety), „Panorama”, „Polityka” (bardzo popularna, głównie wśród mężczyzn), co ambitniejsi sięgali po „Tygodnik Powszechny”, „Kulturę” (warszawską), „Życie Literackie”, ale robili to nieliczni.
 
          Przy omawianiu stosunku mieszkańców Strachociny do spraw kultury należy podkreślić, że we wsi nie było raczej osoby pracującej „w kulturze”, jeżeli nie liczyć nauczycieli, których w pewnym sensie za takich można uznać. Nie brakowało, oczywiście, pewnych talentów artystycznych, plastycznych, czy literackich, ale były one na miarę osobistego hobby. Zdecydowana większość Strachoczan to osoby konkretne, chodzące „po ziemi”, chyba brak wśród nich było „artystycznych dusz”.
 
          Te cechy charakteru Strachoczan miały swoje odbicie w podejściu ich do pracy i życia codziennego. Było to podejście bardzo poważne, solidne, oparte na tradycyjnych zasadach etyki. Tak starano się wychowywać także dzieci. Do wychowania i edukacji dzieci przywiązywano dużą wagę. Realizowano ten cel w tradycyjny, jednocześnie dość specyficzny sposób. Dzieci w rodzinach nie były rozpieszczane, bezpośrednio nie poświęcano im zbyt wiele czasu, pozostawiano dużo swobody. Wynikało to częściowo z możliwości czasowych rodziców, ale było przede wszystkim wynikiem przemyślanego sposobu realizacji celów wychowawczych. W strachockich rodzinach zasadniczo nie przyjęły się teorie „bezstresowego” wychowania dzieci, tak modne w tym czasie w świecie (głównie zachodnim, przede wszystkim w USA, gdzie lansował je dr Spock) i w Polsce. Oczywiście, nie było mowy o jakimś wyjątkowo opresyjnym modelu wychowania, ale jak było potrzeba to rodzice nie żałowali kar dla swoich pociech, z cielesnymi włącznie (te ostatnie nie były zbyt surowe). Oczywiście, modele wychowawcze stosowane w poszczególnych rodzinach były mocno różne, duży wpływ miały tutaj tradycje wyniesione z domów rodzinnych, ale ogólny klimat wychowania był podobny.
 
          Przedstawiony powyżej skrótowo obraz życia mieszkańców Strachociny w latach 70-tych jest daleko niepełny. Jak w przypadku każdej innej, tak dużej, zbiorowości, tak i tutaj wszelkie uogólnienia mogą być często mylące. Lata 70-te dla każdej z rodziny stanowią inny etap w jej historii. Starsze rodziny to już okrzepnięte, stabilne grupki społeczne, z pewnymi tradycjami, nawykami, ale i bagażem doświadczeń, dla młodszych to bardzo trudny, zarazem niezmiernie ważny, okres budowania i formowania rodzin od podstaw. To także, obok innych czynników, powodowało, że z biegiem czasu następowało coraz większe zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi rodzinami (o czym już wspomniano na wstępie).
 
          Omawiając mieszkańców Strachociny trochę pominąłem ich udział w życiu społecznym wsi. A ono toczyło się swoim trybem. Wieś Strachocina, od 1935 roku należąca do gminy Zarszyn, w 1972 r. została wraz z całą gromadą Jurowce, odłączona od gminy Zarszyn i włączona do powiatu bieszczadzkiego ze stolicą w Lesku (Sanok z Zagórzem i kilkoma sąsiednimi wioskami został wydzielony z powiatu bieszczadzkiego). Z kolei w 1975 roku została włączona do gminy Sanok w województwie krośnieńskim (walka Sanoka z Krosnem o miano stolicy województwa była długa, uporczywa, niestety, przegrana przez historyczną stolicę Ziemi Sanockiej). Ta zmiana miała istotny wpływ na zbliżenie Strachociny do Sanoka, a „ochłodzenie” stosunków z Zarszynem i innymi związanymi z nim wioskami. Zmalało znaczenie zarszyńskiej stacji kolejowej po pojawieniu się w Strachocinie autobusów MKS Sanok. Każdy nowy samochód w Strachocinie przybliżał ją do Sanoka, Strachocina stawała się dalszym przedmieściem Sanoka. Strachoczanie pracowali w Sanoku, strachocka młodzież uczyła się w sanockich szkołach ponadpodstawowych (niedługo praktycznie cała młodzież). Szkoła Podstawowa w Strachocinie przyjęła dumną nazwę „im. Ignacego Łukasiewicza”. Wmurowano okolicznościową tablicę pamiątkową a patronat nad szkołą objęło sanockie Kopalnictwo Naftowe.
 
          Ogromne wrażenie na Strachoczanach zrobił dzień 16 października 1978 r., kiedy to Papieżem został wybrany Polak, kardynał Karol Wojtyła, który obrał sobie imię Jan Paweł II. Strachoczanie zawsze byli dumni z tego, że pochodzą ze wsi parafialnej, do której należało kiedyś aż osiem wiosek, Strachocina, Pakoszówka, Kostarowce, Jurowce, Popiele, Srogów Dolny i Srogów Górny. Tylko Strachocina wśród nich była czysto łacińsko-katolicka, w pozostałych wioskach przeważali greko-katolicy. Dodatkowo, wśród sąsiadów z zachodu, Bażanówce i Jaćmierzu, w XX w. część mieszkańców przeszła do Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego. Tak więc jedynie Strachoczanie byli „prawdziwymi”, gorliwymi katolikami. Do tego zbiegło się to z coraz głośniejszymi głosami, że Strachocina jest miejscem urodzenia świętego Andrzeja Boboli, jednego z patronów Polski. Przyszłe lata miały pokazać co te głosy spowodowały i jaki miały wpływ na Strachocinę i jej mieszkańców.
 
          Strachoczanie zabrali się do roboty. Zdopingował ich ks. proboszcz Ryszard Mucha. W roku 1979 rozpoczęto budowę nowej plebanii, stanęła w stanie surowym już w następnym roku. W 1983 roku do Strachociny przyszedł ks. Józef Niżnik, który złotymi zgłoskami zapisał się w historii Strachociny. Jak pisze Tomasz Adamiak (rodak ze Strachociny) w swojej książce „STRACHOCINA - Zarys dziejów parafii” - „Ruszyła fala tylu inicjatyw gospodarczych i duchowych, że nie sposób ich wszystkich wymienić”.

Cdn.      

 

Z HISTORII

2. Skromne „pierwociny” zjazdów Piotrowskich
Lechosław Błaszczycha-Piotrowski

 
          W tym roku mija 35 lat od I „zjazdu” rodzinnego Błaszczychów-Piotrowskich, prawdopodobnie pierwszego „zjazdu” w ogóle w historii rodu Piotrowskich ze Strachociny, który odbył się w 1990 roku. Okazją do organizacji zjazdu była okrągła, 100-letnia rocznica śmierci przodka Błaszczychów, Błażeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, inicjatorem zaś jego prawnukowie Władysław i Tadeusz Błaszczychy-Piotrowscy, mój ojciec i stryj.
            Jak podaje on w swojej „Historii Błaszczychów” (będącej zaczątkiem późniejszej książki „Piotrowscy”), Błażej był wyjątkową postacią wśród Piotrowskich, urodził się 28 stycznia 1838 r., był synem Michała i Katarzyny z Antoszyków (późniejszych Woźniaków). W wieku 17 lat, po śmierci ojca, stał się „głową” rodziny, gospodarzem biorącym udział w życiu społecznym wsi. Ożenił się z Marią Radwańską, córką Józefa Radwańskiego „z Górki”, jednego z pierwszych gospodarzy we wsi. Braćmi Marii byli Feliks, chyba pierwszy ksiądz rodem ze Strachociny, oraz Wincenty, długoletni nauczyciel w strachockiej szkole. Z Marią Błażej miał syna Feliksa i pięć córek, które niestety wszystkie zmarły w dzieciństwie. Zmarła także Maria i Błażej ożenił się powtórnie, tym razem w Bażanówce, z Małgorzatą Żyłka-Żuchowską, z którą doczekał się tym razem pięciu synów (najmłodszy z nich, Paweł zmarł jako 3-letnie dziecko). Najstarszy syn Błażeja z drugą żoną, Jan, został dziedzicem rodzinnego gospodarstwa, pozostali synowie: Wojciech, Franciszek i Kazimierz, wyemigrowali do Ameryki (Feliksem zajął się wuj ks. Feliks Radwański). Błażej był doskonałym rolnikiem, a także miał duże uzdolnienia techniczne. Był stolarzem-kołodziejem, miał w domu warsztat, wykonywał piękne meble, wozy konne, bryczki, sanie. Był ogromnie ciekawy świata. Ukończył strachocką szkółkę parafialną, czytał prasę, przyjaźnił się ze szwagrem-nauczycielem (Wincenty był ojcem chrzestnym wszystkich synów Błażeja z drugiego małżeństwa), interesował się wszelkiego rodzaju nowinkami, w tym także technicznymi. Był konstruktorem-wynalazcą, zbudował na potoku pralnicę, napędzaną wodą, do wielokrotnego prania płótna lnianego i konopnego w celu wybielenia go i nadania mu miękkości. Może dlatego uważano go za dziwaka, oryginała, ekscentryka. Błażej był także pionierem we wsi w stosowaniu nawozów sztucznych na roli, tzw. kości. Transport tych nawozów był przyczyną jego tragicznej śmierci w 1890 r. Według tradycji rodzinnej w drodze z ładunkiem nawozów konie wystraszyły się kobiety, która zbierała trawę w przydrożnym rowie, wywróciły wóz, który przygniótł Błażeja, który zmarł w domu krótko po przywiezieniu, 12 sierpnia 1890 r w wieku 52 lat.
            Uczczenie setnej rocznicy śmierci Błażeja było najważniejszym powodem organizacji naszego zjazdu rodzinnego, ale nie jedynym. Cztery lata wcześniej (w 1986 r.) zmarli w Strachocinie solidarnie w tym samym roku wnukowie Błażeja, Stanisław i Kazimierz Błaszczychy-Piotrowscy, synowie Jana, a także żona Kazimierza, Kazimiera (ciocia Kazka). Oni, bracia, bardzo bliscy sobie, przez bliskie sąsiedztwo domów, wspólną pracę na stacji pomiarowo-rozdzielczej na kopalni, wspólne życie rodzinne (m.in. wielogodzinne gry w szachy), tworzyli ze swoimi rodzinami jedną rodzinną „wspólnotę” na co dzień, centrum życia Błaszczychów. Z upływem lat ich dzieci rozjechały się po Polsce, jednak środek ciężkości rodziny pozostawał w Strachocinie. Zmieniło się to po ich śmierci. W Strachocinie pozostała córka Kazimierza Alina z mężem Janem Klimkowskim oraz córeczką Anią oraz wdowa po Stanisławie Bronisława (moja babcia), jednak znaczenie Strachociny jako centrum rodzinnego Błaszczychów spadło zdecydowanie, co zagroziło rozluźnieniem a nawet zerwaniem więzi rodzinnych pomiędzy kolejnymi pokoleniami Błaszczychów. W intencji Władysława zjazd miał zapobiec rozpadowi tej „wspólnoty”, a przynajmniej wzmocnić więzy rodzinne.
            Kolejnym powodem organizacji zjazdu był fakt odnowienia na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku kontaktu z Błaszczychami żyjącymi w USA. Stryjowi Tadeuszowi Stanisławowi, synowi Stanisława, przebywającemu w Waszyngtonie na stażu naukowym, udało się odszukać potomków Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego (młodszego brata Jana), nawiązać z nimi bliski kontakt (istnieje do dzisiaj) i uzyskać obietnicę, że „na zjazd na pewno się stawią”. W tej sytuacji zapadła decyzja, żeby spróbować zorganizować takie wydarzenie. Było to przedsięwzięcie pionierskie, ani tata, ani członkowie rodziny nie mieli żadnego doświadczenia w organizacji tego typu spotkań.

 

            Przygotowania do zjazdu trwały kilka miesięcy, powołano Komitet Organizacyjny („szefową” Komitetu była ciocia Barbara Dąbrowska z Sanoka, prawnuczka Błażeja, córka Stanisława), do wszystkich członków rodziny Błaszczychów (potomków Jana) wysłano zaproszenia (zdjęcie powyżej).
            Przygotowano bogaty program uroczystości. Niestety, śmierć wuja Tadeusza Dąbrowskiego, męża cioci Barbary (przewidzianego na marszałka zjazdu), tuż przed samym zjazdem, mocno pokrzyżowała plany. Tadeusz był bardzo zaangażowany w organizację zjazdu, miał odgrywać w nim najważniejszą rolę, marszałka zjazdu, jego lidera. Tylko on miał doskonały „dar Boży” do prowadzenia imprez, był tzw. „duszą towarzystwa”. Niestety, wśród Błaszczychów próżno szukać takiego. Załamanie było takie, że podczas pogrzebu sugerowano odwołanie imprezy, jednak Barbara stwierdziła, że zjazd powinien się odbyć, także ze względu na pamięć o Tadeuszu. Cały zjazd stał jednak pod znakiem tego smutnego wydarzenia.
            Pierwszy zjazd był także pechowy z innych względów. Bardzo źle było z frekwencją, podstawową wartością każdego zjazdu. „Ślązacy” (rodzina Anny, córki Stanisława) nie przyjechali, bo mąż Anny, Zygmunt nagle zachorował i znalazł się w ciężkim stanie w szpitalu. Nie mogli przyjechać także Błaszczychy z Rzeszowa, synowie Kazimierza, Zbigniew z rodziną był w Paryżu i nie zdążył wrócić na czas do Polski, a Józef z rodziną musiał wyjechać do ciężko chorej teściowej. Ze Stalowej Woli przyjechał jedynie syn Kazimierza Marek ze swoim synem Bartkiem, żona Marka, Henia z córką Moniką wyjechały „w ważnej sprawie rodzinnej” do rodziny w Dębicy, a starszy syn Marka, Paweł miał egzamin żeglarski na Mazurach. Darek Dąbrowski, syn Barbary, nie dostał przepustki z obozu wojskowego w Toruniu (był tam od 1 sierpnia), a córka Barbary, Monika Dąbrowska wyjechała na obóz kajakowy w Alpach (w ramach studiów na AWF, obóz był wcześniej planowany w innym terminie). Dodatkowo, „delegacja” amerykańskich Błaszczychów, ciocia Rose (wnuczka Błażeja, córka Kazimierza „Starszego”) z mężem Earlem Taylorem i córką Lori, spóźnili się dwa dni, bo nie dostali już biletów na samolot, którym planowali lecieć. Ostatecznie w zjeździe wzięło udział tylko 19 osób (w tym tylko 16 z Polski na 40 jeszcze żyjących, w tym 7 z Gdańska): seniorka Bronisława Piotrowska (żona Stanisława), Barbara z synową Anią (żoną Darka) i wnukiem Oskarem, Władysław i Tadeusz Piotrowscy z Gdańska (synowie Stanisława) z rodzinami, Marek z Bartkiem ze Stalowej Woli, Alina Klimkowska z rodziną z Sanoka i Amerykanie ze stano Ohio.
            W pierwszym dniu zjazdu, w sobotę 11-tego sierpnia odbyła się o godz. 10 uroczysta msza rocznicowa w strachockim kościele. Proboszcz ksiądz Niżnik pięknie przemówił do zgromadzonych (udział w mszy wzięli także inni parafianie), szczególnie podkreślając pamięć rodziny o przodkach. Później, po powrocie do domu Stanisława odbyło się uroczyste otwarcie zjazdu, ogłosiła je ciocia Barbara (babcia Bronisława „wykręciła” się od tego zadania), ale z wiadomych względów nie wybrano już marszałka zjazdu (i jego „świty”). Uczczono minutą ciszy zmarłego „nieodżałowanej pamięci” wujka Tadeusza. Uroczysty obiad, przygotowany przez panie, bardzo wszystkim smakował. Rozmowy po obiedzie na temat historii rodziny nie bardzo się kleiły, ciągle wspominano Tadeusza. Ale trochę powspominaliśmy naszych przodków, oczywiście, najwięcej było wspomnień o Błażeju, najbardziej malowniczej, wyrazistej postaci w historii rodziny. Władysław pochwalił się postępami w pracy przy „Historii Błasczychów”, przy której pracował już od lat 70-tych.
            Po obiedzie, zrobiono wspólne zdjęcie (poniżej) na tle wspaniałej winnicy przy domu Stanisława i Bronisławy Błaszczychów, znajdującej się na szczycie stodoły. Ta winnica ma też swoją bogatą historię. Pierwotnie rosła na szczycie starego domu Błaszczychów, z lat 20-tych XX wieku. Dziadek Stanisław z jej owoców robił wino. Niezbyt jakościowe, zapewne zarówno ze względu na szczep winogron jak i technologię wytwarzania. Ale cieszyło się niezłym powodzeniem wśród sąsiadów, szczególnie jak nie stało innych trunków. Po latach ciotka Hanka przeniosła sadzonkę tej winorośli do Wojciechowa koło Olesna na Śląsku Opolskim. Okazało się, że winorośl Błaszczychów bardzo polubiła sobie zarówno śląską glebę jak i klimat. Szybko się rozrosła i obficie owocowała. Gorzej poszło jej na Pomorzu, w Gdańsku-Osowej. Kaszubski piach (prawie że żwir) okazał się bardzo niegościnny, a może nadmorski klimat jej nie służył, dość, że po kilku latach winnica Błaszczychów-Piotrowskich w Gdańsku „umarła”. W Strachocinie także, po zburzeniu stodoły.

 
   
Uczestnicy Zjazdu na tle winnicy. W pierwszym rzędzie (na dole): Jarosław i Lechosław Piotrowscy,
seniorka Bronisława z Kucharskich Piotrowska, Barbara z Piotrowskich Dąbrowska, Ania Klimkowska,
stoją w drugim rzędzie: Elżbieta z Rymanowskich Piotrowska, Tadeusz Stanisław Piotrowski, Teresa
(Ina) z Rocławskich Piotrowska, Przemysław Piotrowski, Anna Dąbrowska z synkiem Oskarem na rękach,
Marek Piotrowski, Alina z Piotrowskich Klimkowska, Jan Klimkowski, przed nim Bartłomiej Piotrowski.
Zdjęcie robił Władysław, którego na zdjęciu nie ma.

            Zrobiliśmy także zdjęcie na tle naszego „drzewa” genealogicznego zawieszonego na ścianie w kuchni domu babci Bronisławy. Niestety, to zdjęcie nie zachowało się, ale zachowało się zdjęcie samego „drzewa” oraz najmłodszych uczestników zjazdu na tle historycznej winnicy.

 
   
„Drzewo” genealogiczne potomków Błażeja autorstwa Władysława, po lewej stronie potomkowie jego syna Jana, po prawej młodszych synów, Franciszka i Kazimierza, „Amerykanów”. Pośrodku syn Wojciech (bez dzieci). Zupełnie z prawej Paweł (zmarły jako dziecko).

 
   
„„Zjazdowa” młodzież, stoją od lewej: Jarek, Leszek, Przemek (klęczy) i Bartek Błaszczychy-Piotrowscy, poniżej Ania Klimkowska (stoi przed Jarkiem) i Oskar Dąbrowski (siedzi)

            Wieczorem urządzone zostało „ognisko” pod „górką”, pieczono kiełbaski, próbowano śpiewów chóralnych. Atmosferę jednak psuło wspomnienie niedawnego pogrzebu.

            W niedzielę uczestnicy wybrali się na wycieczkę do Sanoka, zwiedzili skansen, przejechali się serpentynami przez Góry Słonne, oglądnęli przełom Sanu pod Międzybrodziem. W drodze powrotnej odwiedzili groby rodzinne na cmentarzu w Strachocinie. Wieczorem odbył się „bal” zjazdowy u Klimkowskich w Strachocinie z tańcami i śpiewami.

 
   
Na Rynku w Sanoku

 
   
W skansenie (z przewodnikiem w ręku) autor relacji – Lechosław.

 
   
W skansenie – chata ale nie „strachocka”, zapewne łemkowska.

            W poniedziałek dojechali spóźnieni Amerykanie (przywieźli ich z rzeszowskiego lotniska Jasiona Marek Piotrowski i Janek Klimkowski). Przedstawiciele amerykańskiej gałęzi rodziny okazali się bardzo sympatyczni i od razu stali się główną atrakcją pozostałej części zjazdu. Ciocia Rose imponowała żywotnością i humorem, Lori bezpretensjonalnym sposobem zachowania, Earl pogodą ducha. Były pewne problemy z porozumiewaniem się, Amerykanie nie znali polskiego, jedynie Rose przypominała sobie poszczególne słowa z dzieciństwa (z biegiem czasu coraz więcej). Tyle, że mówiła bardziej starą gwarą strachocką niż literacką, standardową polszczyzną, którą posługiwali się wszyscy pozostali (oprócz babci Bronisławy, która jednak swoim zwyczajem nigdy nie mówiła dużo). Głównym tłumaczem rodzinnym był Tadeusz. Niektóre zderzenia kulturowe były bardzo zabawne. Przykładowo, polska rodzina wypytywała o dalsze losy bohaterów emitowanego w tym czasie i kultowego serialu amerykańskiego „Dynastia”. Nie mogliśmy uwierzyć, że Amerykanie z trudem w ogóle ten serial kojarzyli, nie mówiąc o wiedzy na temat jego dalszego ciągu. Polakom z samego początku lat 90-tych z trudem przychodziło uwierzyć, że Amerykanie, mając do dyspozycji tak wiele propozycji programów i filmów w telewizji (dziesiątki kanałów i setki filmów) mogli nie śledzić tego jednego, dla nich jednego z wielu, a w Polsce bodajże jedynego w tym czasie. Pomimo trudności, atmosfera była bardzo dobra, wydaje się, że Amerykanie byli pozytywnie zaskoczeni swoją polską rodziną i całym polskim otoczeniem. Amerykanie nocowali w Sanoku w mieszkaniu cioci Barbary. We wtorek „zjazdowcy” (już nie wszyscy) ponownie zwiedzili sanocki skansen. Najbardziej zainteresowana wszystkim była Rose, zdecydowana większość zbiorów skansenu pochodzi z okresu młodości jej ojca Kazimierza. Dla niej wszystko było ogromną ciekawostką. Oczywiście, także dla Earla i Lori, ci jednak mniej się wszystkim interesowali. W środę (15 sierpnia, święto MB Zielnej), po mszy w strachockim kościele, pozostała „ekipa” zjazdowa udała się samochodami na poszukiwanie „korzeni” cioci Rose (po kądzieli) do Beska i Głębokiego, wiosek położonych kilkanaście kilometrów na zachód od Strachociny, skąd pochodziła rodzina matki Rose (Stelli, z domu Tutak) i rodzina jej babki (z domu Adamek). Niestety, nie udało się znaleźć nikogo kto mógłby coś powiedzieć na temat Tutaków i Adamków, którzy wyjechali pod koniec XIX wieku do Ameryki. Jedyny mieszkający w Besku Tutak (o imieniu Jan, tak jak dziadek Rose) nie przyznawał się do krewnych w Ameryce. Podobna sytuacja była u Adamków w Głębokiem. Po tym niepowodzeniu cała ekipa udała się na wycieczkę krajoznawczą po okolicy. Pierwszym etapem był malowniczy przełom Wisłoka w Besku. Tutaj niektórzy wycieczkowicze zażyli kąpieli. Dla Lori największą atrakcją okazało się poletko pospolitych konopi, wzięła je za plantację marihuany (marihuana wygląda identycznie jak nasze konopie), kazała się filmować (Amerykanie mieli ze sobą kamerę video) i fotografować w gąszczu dorodnych (ponad 2 m) roślin.

 

ZE SPORTU

            Piłkarze Górnika Strachocina w tym sezonie grają w krośnieńskiej klasie A, grupa Krosno I. Praktycznie od początku sezonu liderują w tabeli, ale na osiem spotkań przed końcem sezonu prowadzą przed Długiem i Zarszynem tylko 5 punktami, tak więc nie mogą być jeszcze pewni awansu do klasy okręgowej. W lidze okręgowej Wiki Sanok są dopiero na 13 miejscu. Ale spadek im nie grozi.

            Czołowe drużyny piłkarskie właściwego Podkarpacia grają w tym sezonie w IV lidze podkarpackiej. Na osiem spotkań przed końcem sezonu 2024/25 Cosmos Nowotaniec jest na 3 miejscu w tabeli, Karpaty Krosno na 4, Ekobal Sanok na 7, a Czarni Jasło na 12 miejscu. Awans do III ligi nie grozi żadnej z nich, ale spadek też nie. To chyba liga na ich możliwości.

            Sanoccy hokeiści, w sezonie 24/25 występowali w Tauron Hokej Lidze jako TEXOM STS Sanok. TEXOM - nowy sponsor STS-u to firma budowlana z siedzibą główną w Rzeszowie. Niestety, przed sezonem nic nie zapowiadało lepszych czasów i tak się skończyło. Po sezonie zasadniczym STS Sanok znalazł się na 8 miejscu z dorobkiem 20 punktów. Na 7 miejscu było Zagłębie Sosnowiec z dorobkiem 58 pkt! Ale rekordzista pod względem ilości tytułów mistrzowskich Polski, Podhale Nowy Targ (19 tytułów!) zajęło dopiero 9 miejsce (ostatnie w ekstraklasie) z „dorobkiem” 4 punktów. W ćwierćfinale STS Sanok przegrał z późniejszym mistrzem Polski GKS Tychy 0:4, wicemistrzem Polski został GKS Katowice.

            Żużlowcy Celfast Wilki Krosno, którzy utrzymali się tylko rok w PGE Ekstralidze, w tym roku występują w rozgrywkach Metalkas2. Ekstraligi (I lidze). Tegoroczny sezon dopiero się rozpoczął, na razie Wilki spisują się doskonale. Wygrali 3 spotkania, nie przegrywając żadnego i prowadzą w tabeli przed Unią Leszno, Polonią Bydgoszcz, PSŻ Poznań, Stalą Rzeszów, Orłem Łódź i Malesą Ostrów Wlkp. (prawie same „potęgi”!) bez Doskonale spisują się młodzi żużlowcy Wilków z Krosna.

            Nasz sportowiec-senior, Zygmunt Ćwiąkała, syn Marianny z Giyrów-Piotrowskich z Bytomia, po zaleczeniu kontuzji dalej „brylował” w tym roku na stoku narciarskim. W wieku 85 lat wygrał ogólnopolskie zawody narciarskie „Uniwersytetów III wieku”.

 

 

ODESZLI OD NAS

Tadeusz Radwański, syn Zofii z Piotrowkich „spod Mogiły”

            30 listopada 2024 r. zmarł w Strachocinie Tadeusz Radwański, syn Władysława i Zofii z Piotrowskich „spod Mogiły”. Tadeusz urodził się w 1957 r., nie był żonaty, nie pozostawił dzieci. Został pochowany na cmentarzu w Strachocinie.

Zofia Jamińska, wnuczka Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich

            9 lutego 2025 r. zmarła na Górnym Śląsku Zofia Jamińska, ur. 28 lutego 1933 roku, najstarsza córka Pauliny Radwańskiej z Wołaczów-Piotrowskich, wnuczka Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej ze Strachociny. wdowa po Stanisławie Jamińskim (Stanisław zmarł w 2013 r.), matka Wiesława i Iwony Krawczyk (po mężu), babcia Błażeja Jamińskiego oraz Radosława i Dagmary Krawczyków, prababcia Stanisława i Liliany Jamińskich. Zmarła w wieku prawie 92 lat (bez 19 dni). Swoją babcię wspomina wnuk Radosław Jamiński: „Babcia bardzo dobrze pamiętała II wojnę światową w Strachocinie. Przez krótki okres czasu, po pożarze rodzinnego domu, mieszkała wraz z rodziną i innymi takimi rodzinami we dworze, pochodzącym prawdopodobnie jeszcze z czasu Bobolów (dzierżawców królewskiej Strachociny do XVIII w.), w którym być może urodził się św. Andrzej Bobola. Swoje młodzieńcze lata spędziła w historycznej Ziemi Sanockiej. Determinacja i chęć lepszego życia motywowały ją do nauki i osiągania dobrych wyników. Skończyła technikum i zdała maturę. Czasy powojenne były bardzo ciężkie i zmusiły Ją do wyjazdu za pracą. W latach 50-tych wyjechała na Górny Śląsk do Gliwic. Tam poznała swojego przyszłego męża Stanisława Jamińskiego. Przez ponad 60 lat tworzyli udaną rodzinę. Przez całe życie pracowała w państwowych zakładach przemysłowych jako główna księgowa. Opanowana, ambitna, wytrwała, konsekwentna a zarazem kochająca, oddana, życzliwa. Wszyscy ją kochali, Jej odejście odczuli jako pustkę, ogromną wyrwę w życiu rodziny.

Andrzej Radwański, syn Cecylii z Fryiów-Piotrowskich Radwańskiej ze Strachociny

            W lutym zmarł w Strachocinie Andrzej Radwański, syn Cecylii z Fryniów-Piotrowskich i Jana Radwańskiego. Andrzej urodził się 7 stycznia 1951 r., ożenił się z Sabiną Florek, miał z nią dwoje dzieci, Mariusza i Joannę. Mariusz ożenił się z Agnieszką Kozieradzką i ma z nią dwóch synów, Nikodema i Daniela. Joanna wyszła za mąż za Stanisława Mileckiego i ma z nim troje dzieci: Sandrę, Bartosza i Błażeja. Pochowany został na cmentarzu w Strachocinie.

Zefiryna Kulczewska, wnuczka Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich

            27 lipca 2021 r. zmarła na Górnym Śląsku Zefiryna Kulczewska, z domu Żaczek, córka Pauliny z Radwańskich, wnuczka Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich ze Strachociny i Stanisława Radwańskiego. Zefiryna urodziła się 20.05.1940 r., wyszła za mąż za Henryka Kulczewskiego, pozostawiła córkę Iwonę, zamężną za Roberta Nowalińskiego oraz wnuczkę Sonię. Nic bliżej nie wiemy o Zmarłej i Jej rodzinie.

Krzysztof Krawczyk, mąż Iwony Jamińskiej, wnuczki Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich ze Strachocony

            29 kwietnia 2021 r. zmarł na Górnym Śląsku w wieku 57 lat Krzysztof Krawczyk, mąż Iwony Jamińskiej, zięć Zofii Jamińskiej, wnuczki Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej ze Strachociny. Pozostawił żonę i dwójkę dzieci, Radosława i Dagmarę.
            Syn zmarłego Krzysztofa, Radosław Krawczyk tak wspomina odejście swojego Ojca: „mój Tata odszedł mając zaledwie 57 lat... Był postacią nietuzinkową i znaną w całym województwie, a także na szczeblu ogólnokrajowym.... Niestety zabiły Tatę białe rękawiczki i nakazy przyjmowania preparatów. Przyjął preparat na COV...id i zmarł. Preparat go zabił, tak jak wielu innych nauczycieli młodych w naszym mieście, lecz jest to temat tabu i się o tym głośno nie mówi.”

 

WSPOMNIENIA O ZMARŁYCH

Krzysztof Krawczyk, mąż Iwony Jamińskiej, prawnuczki Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej ze Strachociny

            W kwietniu 2021 roku zmarł na Górnym Śląsku Krzysztof Krawczyk, mąż Iwony Jamińskiej, prawnuczki Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej ze Strachociny, człowiek ogólnie szanowany, mający wielu przyjaciół. Poniżej zamieszczamy wspomnienie o Nim.

            Bardzo ciężko pisać nam ten wpis, niestety … 29 kwietnia 2021, niespodziewanie i nagle zmarł założyciel ŚSK Wiking, Krzysztof Krawczyk.
            Prezesie, Panie Krzysztofie, Krzyśku, Krzysiu……miałeś dopiero 57 lat, taki młody, pełny życia, uśmiechnięty, tak bardzo pozytywny… Zawsze dla ludzi i do ludzi. Byłeś działaczem społecznym, pedagogiem, sportowcem, przyjacielem, kolegą, nauczycielem w końcu dobrym tatą i mężem.
            Zarażałeś wszystkich swoją pasją do turystyki i sportów. W swojej pasji i pracy byłeś najlepszy, czego dowodem są dziesiątki nagród, wyróżnień, medali za osiągnięcia własne jak i pracy z ludźmi. Uczyłeś i szkoliłeś rekreacji i sportu z uśmiechem. Lecz przede wszystkim uczyłeś ludzi bycia dobrym, poszanowania do natury i innych.
            Mówiłeś, że nie ma rzeczy niemożliwych. Motywowałeś wszystkich do działania i realizowania wymarzonych celów. 5 maja w Gliwicach na Cmentarzu Lipowym przy ul. lipowej, w ostatniej drodze towarzyszyło Tobie kilkaset osób z całej Polski… były wiosła, wieńce, sztandary, kwiaty, znicze, łzy i wspomnienia.

            Krzysztof Krawczyk, absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Nauczyciel i pedagog. Nabył uprawnienia instruktora kajakarstwa I stopnia Polskiego Związku Kajakowego. Był też sędzią górskim kajakarstwa Polskiego Związku Kajakowego, weryfikatorem odznak turystycznych PTTK i PZK, przodownikiem kajakarstwa I stopnia PTTK, ratownikiem wodnym oddziału Jastrzębie Zdrój, żeglarzem jachtowym, sternikiem motorowodnym. Dwukrotnie odznaczany medalem zasług PZKaj dla rozwoju kajakarstwa w Rzeczpospolitej Polskiej. Odznaczany przez wojewódzkie WOPR Katowice brązową i srebrną odznaką „za zasługi”. Działacz NSZZ „Solidarność”, w zarządzie oświaty Gliwice. Nagrodzony Medalem Komisji Edukacji Narodowej za wybitne osiągnięcia w pracy z młodzieżą. Wielokrotnie otrzymywał nagrody dyrektora oraz prezydenta miasta Gliwice za swoją pracę. Pomysłodawca, Komandor i sędzia Ogólnopolskich Spływów Kajakowych: Wisłok, Mała Panew, Kanał Gliwicki, Kłodnica, Brynica, Cisa (Węgry), Loara (Francja). Dzięki jego staraniom, i organizacji corocznej ogólnopolskiej imprezy kajakowej na rzece Mała Panew, stała się ona tłumnie odwiedzanym miejscem rekreacji przez tysiące ludzi każdego weekendu. To dzięki niemu, dzika i brudna rzeka w latach 90-tych, jest dziś hitem turystyki kajakowej na Górnym i Opolskim Śląsku. Prócz pasji i zamiłowania do sportów i turystyki wodnej, posiadał uprawnienia: instruktora sportu: narciarstwa zjazdowego, trenera piłki ręcznej, trenera futsalu i piłki nożnej, instruktor wspinaczki, alpinista, instruktor badmintona. Przez ponad 30 lat związany z dawną Szkołą Kolejową w Gliwicach, dziś Zespół Techniczno-Informatyczny w Gliwicach, jako nauczyciel wychowania fizycznego.

              Jak to się zaczęło….
            W 1995 roku nauczyciel wychowania fizycznego Krzysztof Krawczyk wpadł na pomysł, aby zorganizować spływ kajakowy dla swoich uczniów. I właśnie wtedy pierwszy raz rzeka Mała Panew ujrzała kajakarzy z Gliwic. Następnie po 2 latach pływania na pobliskich rzekach z młodzieżą w 1997 roku, inicjator aktywnego spędzania czasu nad wodą, wpadł na pomysł, aby przy Zespole Szkół Kolejowych (dzisiejszy Zespół Szkół Techniczno-Informatycznych) założyć dla swoich uczniów klub kajakowy.

            W 1998 roku Gliwicki Klub Kajakowy został przyjęty w grono członków Polskiego Związku Kajakowego w Warszawie oraz PTTK Zarządu Głównego Komisji Turystyki Kajakowej. W tym samym roku Gliwicki Klub Kajakowy WIKING szybko zdobywał sympatyków na Śląsku, czego dowodem było posiadanie w swoich szeregach 130 członków. Rok 1999 obfitował w wiele sukcesów, między innymi po raz pierwszy drużyna WIKINGA wyruszyła na I klubowy spływ zagraniczny rzeką Morawą w Czechach. Zorganizowaliśmy również I-wszy obóz kajakowy w Ośrodku Harcerskim FUNKA w Borach Tucholskich o czym rozpisywały się lokalne media.
            Ogromnym wyróżnieniem jakim otrzymaliśmy od Polskiego Związku Kajakowego była nagroda za „najlepszą pracę z młodzieżą w Polsce”, zaś media branżowe oraz kluby kajakowe często wyróżniały WIKINGA jako jeden z najlepszych klubów kajakowych w Polsce z ogromnymi sukcesami. W 2000 roku dzięki staraniom prezesa Krzysztofa Krawczyka, otworzyliśmy sekcję KANU-POLO, powstały dwie drużyny seniorów i juniorów, które z powodzeniem walczyły o laury na arenie wojewódzkiej i ogólnopolskiej. Szkolenia odbywały się na krytym basenie w Knurowie-Szczygłowicach oraz akwenach otwartych takich jak Czechowice, Pławniowice. Zwieńczeniem pracy trenerów było zdobycie w 2000 roku V-ce mistrzostwa śląska seniorów w KANU-POLO.
            W 2001 roku zorganizowaliśmy pierwszy wyjazd klubowy na Słowację (rzeki Kysuca i Brawa). Przez wiele lat Gliwicki WIKING zdobywał liczne medale, puchary oraz nagrody rzeczowe zarówno w klasyfikacji indywidualnej jak i drużynowej podczas Ogólnopolskich Spływów Kajakowych. Lata 2001-2004 to rozkwit Ogólnopolskiego Spływu Kajakowego, gdzie we wrześniu przez 3 dni, pływali po rzece kajakarze z całej Polski w rekordowych ilościach 150 uczestników. W 2010 prezes Krzysztof Krawczyk wpadł na pomysł zorganizowania pierwszego Ogólnopolskiego Spływu Kajakowego na Kanale Gliwickim i Kłodnicy, a w 2012 I-wszy Ogólnopolski Spływ Kajakowy na rzece Wisłok na Podkarpaciu.
            Śląskie Stowarzyszenie Kajakowe WIKING wychowało, wypromowało i wyszkoliło wielu instruktorów turystyki kajakowej Polskiego Związku Kajakowego oraz sędziów, którzy przekazują swoje zamiłowanie do pływania w kajaku młodemu pokoleniu, w różnych częściach kraju.

Twój przyjaciel                  

 

NOWINY GENEALOGICZNE

            22 lutego 2025 r. w Krakowie związek małżeński zawarli: Cezary Mateusz Drak (ur. 02.07.1994 r.), syn Moniki z Dąbrowskich i Roberta Drak, wnuk Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich Dąbrowskiej ze Strachociny oraz Klaudia Marszałek (ur. 03.01.1992 r.), córka Jolanty z domu Wyka i Tadeusza Marszałek. Jak informuje w swoim liście Pan młody; „Panna młoda pochodzi z okolic Krosna na Podkarpaciu, z miejscowości Iskrzynia (gmina Korczyna), w prostej linii 18 km od kolebki Piotrowskich, Strachociny. Piękna podkarpacka dziewczyna zapoznana i wyswatana poprzez siostrę, która była naszą sąsiadką z piętra niżej w bloku przy ul. Kordiana 68 w Krakowie. Zaręczyny odbyły się na szczycie Szczebel w Beskidzie Wyspowym (977 m n.p.m., między Mszaną Dolną a Lubieniem). Ceremonia ślubna odbyła się w krakowskim Urzędzie Stanu Cywilnego przy ulicy Lubelskiej, gdzie oprócz najbliższej rodziny i przyjaciół stawiła się brać kajakowa, która dopilnowała wypełnienia tradycji i po akcie zaprzysiężenia utworzyła dla młodej pary szpaler z wioseł oraz klepnęła państwa młodych po tyłkach”

*       *       *

            7 stycznia 2025 r. urodził się w Lublinie Karol Lew Woźniak, syn Marceliny z Nebesiów i Marcina Woźniaków, prawnuk Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich.

*       *       *

            Pani Irena Piotrowska „spod Mogiły” z Sanoka (wdowa po Józefie, zasłużonym członku naszego Stowarzyszenia), przysłała nam „drzewko” genealogiczne potomków swojej szwagierki (siostry Józefa) Zofii z Piotrowskich „spod Mogiły” Radwańskiej ze Strachociny. Zofia (ur. 1932 r.) wyszła za mąż za Władysława Radwańskiego (ur. 1929 r.), Urodziła trzech synów: Marka (ur. 20.05.1956 r.), Tadeusza (ur. 1957 r.) i Bronisława (zmarł tuż po urodzeniu). Syn Marek ożenił się Długiem (wioska sąsiadująca ze Strachociną), Tadeusz nie ożenił się. Marek ma troje dzieci: Elżbietę (ur. 15.11.1979 r.), Łukasza (ur. 23.11.1982 r.) i Ewę (ur. 13.12.1987 r.). Elżbieta wyszła za mąż za Grzegorza Radwańskiego (ur. 1978 r.) i ma z nim trzech synów: Maksymiliana, Dominka i Jana. Łukasz ożenił się z Martą Dufrat (ur. 1980 r.) i ma z nią dwóch synów: Juliana i Tymoteusza. Ewa wyszła za mąż za Wojciecha Urbanika (ur. 1.01.1987 r.) i ma z nim trzech synów: Antoniego, Karola i Leona. Dat urodzenia prawnuków Zofii niestety nie znamy. Brat Marka, Tadeusz, zmarł w zeszłym roku, nie był żonaty, nie miał dzieci. Marek Radwański z żoną i obydwie jego córki z rodzinami mieszkają we wsi Długie (sąsiednia wieś Strachociny od południa, syn Marka, Łukasz w Anglii.

*       *       *

            Otrzymaliśmy także list od Piotra Piotrowskiego „z Kowalówki” z Leska - syna Romana Piotrowskiego „z Kowalówki” (ze Strachociny) i Władysławy z domu Buksztel (ur. 24.03.1944 r.), który przysłał nam trochę informacji o sobie i swojej rodzinie. Piotr ożenił się z Jadwigą Kolarz (ur. 9.03.1963 r.), mają dwoje dzieci, Annę (ur. 22.06.1990 r.) i Antoniego (ur. 19.01.2003 r.). Córka Anna, wyjechała do Anglii, do Sheffield, tam mieszka i pracuje na miejscowym uniwersytecie. Wyszła za mąż za Marcina Zmudę (ur. 13.05.1990 r.). W grudniu 2024 r. Zmudom urodziła się im córeczka Estera. Babcia Anny, Władysława, wdowa po Romanie, która bardzo czekała na przyjście na świat prawnuczki, nie doczekała się jej, zmarła 3 dni przed jej urodzeniem. Syn Piotra Antoni (imię po dziadku „po kądzieli”, Buksztelu) mieszka w Rzeszowie, jest informatykiem, pracuje w korporacji (Asseco), ma także własną firmą komputerową. Piotr jeszcze pracuje jako ratownik w Bieszczadzkim Pogotowiu Ratunkowym. Praca jest ciężka, ale ciekawa, „urozmaicona”. Żona Piotra, nauczycielka w przedszkolu, już jest na emeryturze. Piotr jest w bliskim kontakcie ze swoim stryjem, ks. prałatem Kazimierzem Piotrowskim „z Kowałowki”, byłym proboszczu w Iwoniczu, który przebywa aktualnie w Domu Księży Emerytów „Emaus” w Korczynie k. Krosna. Ks. Kazimierz jest „szefem” Komisji Rewizyjnej naszego Stowarzyszenia, bardzo interesuje się Stowarzyszeniem i „Sztafetą pokoleń”.

 

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

            Ciekawe informacje otrzymaliśmy od pana Murmana Adama Murada z Gdańska, Tatara, członka Związku Tatarów RP, który w książce Julii Krajcarz „Tatarskie ślady w polskim krajobrazie. Legendy i miejsca” odnalazł krótką informację o Strachocinie („We wsi znajduje się tzw. mogiła tatarska, kojarzona z wydarzeniami z czerwca 1624 roku, podczas najazdu Kantymira”) oraz informację o sąsiedniej Bażanówce („Przysiółek podkarpackiej wsi Bażanówka zwany jest Koszary. Mówi się, że nazwa pochodzi od słowa „kosz”. Chodzi o kosz w znaczeniu tatarskiego obozu, zakładanego podczas wypraw organizowanych dla łupów i jasyru. Tatarzy często mieli zatrzymywać się tutaj w czasie wypraw na południowo-wschodnie ziemie polskie, zwłaszcza w XVII wieku. Dziś w miejscu tym stoi kapliczka pod wezwaniem świętego Dawida.”).
            W drugiej informacji chodzi też o najazd tatarski w 1624 roku słynnego Kantymira. Samego Kantymira w rejonie Strachociny nie było, wojował gdzieś w okolicach Rzeszowa i Przeworska. Ale jeden z czambułów tatarskich zapuścił się aż pod Krosno. Jednym z jego obozów (“koszów+”) był obóz na polach wsi Bażanówka (może już Długiego?), pomiędzy Strachociną, Bażanówką i Długiem, skąd, rabując i paląc terroryzowali całą okolicę pomiędzy Sanokiem Rymanowem i Brzozowem. Dla mieszkańców Strachociny (szczególnie jej zakątka, gdzie mieszkali Piotrowscy) Koszary były kiedyś bardzo znane. Z drogą Bażanówka - Długie, przy której znajdowały się Koszary (kiedyś stały tam trzy domy mieszkalne) krzyżowała się tam piesza ścieżka (mocno wydeptana przez pola) ze Strachociny przez Góry Kiszkowe (ale nie przez szczyt, kiedyś Górę Piotrowskiego, tylko trochę niżej, w okolicy pól Wołaczów-Piotrowskich) do stacji kolejowej w Zarszynie. W Koszarach trzeba było przeskoczyć jeden z dopływów potoku Siedliczki (to dopływ dość dużej rzeczki Pielnica płynącej przez Nowosielce, Długie, Zarszyn), dzieci miały z tym spory problem. Kiedyś stacja kolejowa w Zarszynie była ważnym miejscem, “oknem na świat”, dla Strachoczan (Strachocina należała do gminy Zarszyn), z biegiem czasu, jak Strachocina stawała się powoli “przedmieściem” Sanoka, ścieżka straciła znaczenie, zapewne już zarosła.

*       *       *

            Od pani Ireny Piotrowskiej z Sanoka otrzymaliśmy list z danymi genealogicznymi (patrz Nowiny Genealogiczne), kilka “Tygodników Sanockich”, sanocki magazyn “Nasze Miasto” i wierszowane życzenia świąteczne dla redakcji “Sztafety pokoleń” (pani Irena znana jest ze swoich wierszy):

            Na pierwszą gwiazdkę w tym dniu czekamy,
            Do wigilijnej wieczerzy siadamy,
            Bo ten właśnie wieczór ma taką moc,
            Właśnie się Jezus narodził w tę noc.
            Składamy życzenia - i ja też to czynię,
            Niech Bóg błogosławi Waszej “Rodzinie”,
            Niech Dzieciątko w dom radość przynosi,
            Wysłucha próśb wszystkich, o które się prosi,
            Niechaj odejdą na zawsze smutki -
            Niech Wam błogosławi Jezusek malutki.
            By panowały radość i pokój,
            Życzę dla całej redakcji “Szczęśliwego Nowego Roku” - Irena

*       *       *

            Ciekawy list otrzymaliśmy także z Sanoka od Róży Nebesio, żony Jana Nebesio, syna Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich. Róża wspomina w nim rocznik maturzystów sanockiego Liceum Ogólnokształcące nr 1 (obecnie im. Komisji Edukacji Narodowej) z roku 1965/66, z którymi zdawał maturę jej starszy brat Lech Ławrynowicz (Róża zdawała maturę w tej samej szkole, ale w 1972 r.). Do tej klasy chodził także Janusz Szuber, wybitny poeta, znany nie tylko w Sanoku i w regionie, ale także szeroko w całej Polsce, późniejszy laureat wielu nagród, tytułów i wyróżnień, regionalnych i ogólnopolskich, m.in. Nagrody Poetyckiej im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w 2015 r., jego wiersze tłumaczono na kilkanaście języków. W tej klasie zdawał maturę Edward Fryń-Piotrowski ze Strachociny, który po maturze wybrał studia na Politechnice Łódzkiej. Na Politechnice był bardzo dobrym studentem. Jako student II roku wybrał się w odwiedziny do swojej ciotki do Rzepedzi koło Komańczy w Bieszczadach. W drodze powrotnej pociągiem, grupka młodych chuliganów wyrzuciła go z wagonu i poniósł śmierć na miejscu. Ponoć stanął w obronie swojej 17-letniej siostry Teresy. Janusz Szuber ze względów zdrowotnych zdawał maturę z rocznikiem późniejszym (1966/67), tym razem towarzyszył mu inny Piotrowski ze Strachociny, Marek Błaszczycha-Piotrowski, późniejszy inżynier mechanik. Obecność Janusza Szubera w klasie zapewne mocno oddziaływała na innych, o czym świadczy wiersz napisany w klasie maturzystów z rocznika 65/66 (autor jest nieznany), którego początek brzmi tak:

            “Nasza klasa”
            Nasza klasa - kupa drani
            Wszyscy psy wieszają na niej.
            Jedni piją tak jak szewcy
            No a uczyć im się nie chce.
            Inny - kocha wciąż dziewczynki
            Jeszcze inny - stroi minki, itd. … To nie jest jednak pióro Janusza Szubera!

*       *       *

            Ciekawy list otrzymaliśmy od pani Marii z Wilczewskich Zdanowskiej z Opola (chyba wszystkie listy do naszej „Sztafety” są ciekawe). Oto on: „Witam serdecznie, opracowuję genealogię swojej rodziny, która pochodzi z Kresów, woj. tarnopolskie i przeglądając księgi metrykalne napotkałam wpis o zgonie Jakuba Janika pochodzącego ze Strachociny - w załączeniu skan. Zaczęłam szukać i trafiłam na stronę Waszej rodziny. Czytałam z zainteresowaniem i nie mogłam oprzeć się skojarzeniom o exodusie naszych przodków. W tych księgach te same nazwiska jak w Waszej historii. Nazwiska Piotrowski, Galant, Wojtowicz, Buczkowski, Janik i inne występują w miejscowościach, którymi jestem zainteresowana w mojej genealogii. Polecam te metrykalne księgi zaburzańskie dla dalszych Waszych odkryć.
            Jak czytam w Waszej historii, to Stefan, przodek wszystkich strachockich Piotrowskich najprawdopodobniej był uchodźcą z Ukrainy, z czasów Powstania Chmielnickiego. Historia lubi toczyć się kołem. Z terenu Podkarpacia była bardzo duża emigracja w latach 1840-1860. Być może exodus spowodowały wydarzenia roku 1846 - tak było w mojej rodzinie. W księgach metrykalnych można spotkać zapis "colonista". Moja praprababcia to Katarzyna Janik, ale córka Kacpra i Katarzyny, wyszła za pochodzącego z Posady Dolnej koło Rymanowa Piotra Literowicza (w rodzinie zawsze Litarowicz). Druga praprababcia to Zofia Kawa, prapradziadek Józef Weiss wywodzą się z Haczowa. Tam też nadal mieszka część rodziny. Moje korzenie po dziadku to podolska linia rodziny Wilczewskich i Wacowskich. Wilczewscy z Podola związani są w Wilczewskimi z Polesia i Podlasia i wywodzą się z Ziemi Dobrzyńskiej. Historia zatoczyła dla mojej rodziny koło w repatriacji z Kresów do nowej powojennej Polski, na Ziemie Odzyskane. Moja rodzina związała się z Opolszczyzną, ja jestem Opolanką, już emerytką, która kontynuuje dzieło rodzinne odkrywania naszych korzeni.
            Pozdrawiam serdecznie -     Maria z Wilczewskich Zdanowska”

            Oczywiście, podziękowaliśmy pani Marii za list, jednocześnie informując ją, że mamy trochę informacji o historii Janików w Strachocinie. Otóż domniemany brat praprababci pani Marii, Katarzyny (w Strachocinie nie ma wzmianki o niej), Wojciech Janik (ur. 8.04.1802 r. w Strachocinie) ożenił się z Rozalią Piotrowską (ur. 12.08.1807 r.), córką Michała Piotrowskiego „Szuma” i Franciszki Cecuła. Wszyscy Janikowie żyjący w XIX i XX wieku w Strachocinie są potomkami Wojciecha i Rozalii, tak więc są potomkami „po kądzieli” Stefana I Piotrowskiego, przodka wszystkich Piotrowskich ze Strachociny. Z Rozalią Wojciech miał 6 dzieci: Zofię ( (ur. 17.04.1828), Magdalenę (ur. 21.07.1830), Feliksa I (ur. 26.05.1835, zmarł po 6 latach), Apolonię (ur. 8.02.1838 r., wyszła za mąż za Filipa Buczka), Feliksa II (ur. 20.05.1841) i Magdalenę (ur. 10.06.1844). Feliks II Janik ożenił się z Katarzyną Dąbrowską i miał z nią trzech synów: Jana (ur. 16.12.1863), Michała (ur. 1.10.1867, zm. 13.02.1920) i Franciszka (ur. 30.07.1871). Franciszek albo zmarł młodo, albo wyjechał ze Strachociny. Michał ożenił się z Magdaleną Mogilaną i miał z nią w Strachocinie córkę Mariannę Paulinę (ur. 27.06.1914). Syn Feliksa II Jan ożenił się Marianną Adamiak (Adamską) i miał z nią pięioro dzieci: Karolinę (ur. 22.06.1888), Piotra (ur. 6.07.1892), Ludwikę (ur. 28.08.1895), Juliannę (ur. 12.09.1898) i Józefa (ur. 2.10.1907). Józef był podporą strachockiego teatru, znakomity komik, grał m.in. rolę Papkina w „Zemście” Fredry. Józef ożenił z Anielą Samborską. Samborscy to znakomity ród strachocki, mieszkali na lewym brzegu Potoku Różowego, naprzeciwko „matecznika” Piotrowskich. Miał z nią sześcioro dzieci: Tadeusza (ur. 30.12.1933) i jego siostrę bliźniaczkę Jadwigę, Annę (ur. 16.07.1936), Kazimierę (13.02.1940), Irenę (ur. 26.02.1942) i Edwarda (ur. 2.09.1945).

*       *       *

            Kolejny raz napisał do nas Jakub Górski w sprawie rodu Kucharskich. O poprzednim jego liście pisaliśmy w numerze 34 „Sztafety”. Tym razem jego list jest długi, mówi o wielu sprawach, warty jest „dopisek” przysłany (mailem) kilka chwil później: „I jeszcze jedna ciekawostka - ślub Błażeja Wołczańskiego z Teresą Kucharską, jeśli dobrze widzę, to córka Andrzeja i Tekli Wróblewskiej (Wroblewskiej), urodzona w Strachocina, od 20 lat zamieszkała w Birczy (to był rok 1844). Znając specyfikę zapisów, to możliwe, że ktoś nie pamiętał imienia, albo źle zapisał, albo... Sam już nie wiem... Generalnie, rodzeństwo Teresy "kręci się" dookoła Birczy - o czym świadczy ślub mojej Zofii w Krzywczy. Co ciekawe, świadkują sobie w różnych wydarzeniach z Kazimierzem Piroźyńskim, organistą z Birczy, którego żoną była Tekla, również Kucharska, ze Strachociny... Zmarła w 1832 roku... Sprawa z organistą to, jak kiedyś Pan pisał, pewnie wynikała z faktu, że Józef Wroblewski był organistą... Pozdrawiam, Kuba”. Niestety, nie mogliśmy panu Jakubowi pomóc, ze smutkiem napisałem: „Nie mam żadnych skanów i zdjęć, mam tylko moje zapisy, niestety. Nic Panu nie poradzę, wtedy, kiedy to zapisywałem nie znałem słowa „skan” ani nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Nie miałem także porządnego aparatu fotograficznego.”

*       *       *

            I kolejny list, tym razem smutny, od Radosława Krawczyka ze Śląska. Pan Radosław przesłał informację o śmierci aż trzech osób ze swojej rodziny (patrz „Odeszli od nas”), swojej kochanej babci, Zofii Jamińskiej, wnuczki Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, urodzonej jeszcze w Strachocinie, swojego ojca, Krzysztofa Krawczyka i siostry przyrodniej babci Zofii, Zefiryny Kulczewskiej. Oczywiście, wszystkie trzy przypadki śmierci bliskich osób są bardzo smutne, ale ukochana babcia zmarła w wieku prawie 92 lat, jej siostra Zefiryna w wieku 81 lat, a ojciec Radosława, okaz zdrowia, sportowiec, absolwent AWF Katowice, zmarł w wieku 57 lat, prawie w „kwiecie wieku”! To ogromna niespodzianka i niepowetowana strata. Najbliżsi przeżywali jego śmierć wyjątkowo ciężko, tym bardziej, że jej okoliczności były bardzo nietypowe, być może w grę wchodziły błędy w trakcie leczenia w okresie pandemii COVID-u.

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Sanoczanie na Pomorzu

          Od Ireny Piotrowskiej z Sanoka, wdowy po nieodżałowanej pamięci Józefie Piotrowskim „spod Mogiły”, bardzo aktywnym członku naszego Stowarzyszenia, jak pisaliśmy w poprzedniej “Sztafecie”, otrzymaliśmy kwartalnik „Głos Zarszyna”, a w nim informację Agaty Kozieradzkiej-Węgrzyn, z sąsiadujących ze Strachociną Nowosielec, o jej odwiedzinach u Sanoczan z Trójmiejskiego Koła Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej, wśród których są dwaj członkowie „redakcji” naszej Sztafety, Tadeusz i Władysław Błaszczychy-Piotrowscy. Pani Agata zamieściła w “Głosie” dłuższą relację z tych odwiedzin pt. “Wyjechaliśmy z sanockiej ziemi w poszukiwaniu szkół, uczelni, pracy… a teraz, 18 lutego przyjechała do nas, do Gdyni, Ziemia Sanocka!”. Okazją odwiedzin był pobyt Państwa Kozieradzkich w sanatorium w Ustce na Pomorzu. Pani Agata opisała w swojej relacji przygotowania do spotkania z pomorskim Kołem na miejscu, w Nowosielcach, zebranie prezentów dla Koła od wójtów północnych gmin powiatu sanockiego (Sanoka, Bukowska, Zarszyna i Beska), spotkanie z członkami Koła w Gdyni, w Gdyńskim Centrum Organizacji Pozarządowych. Załączyła do tego dwa zdjęcia (patrz poniżej) członków, jedno ze spotkania opłatkowego, drugie z gośćmi z Nowosielec.
            Następnie zamieściła w relacji “interesujące rozmowy z uczestnikami spotkania, którzy mniej lub więcej opowiedzieli o swoich powiązaniach z Ziemią Sanocką”. Każdej wypowiedzi (bardzo krótkiej) towarzyszy zdjęcie członka Koła. Poczet wypowiadających się otwiera prezes pomorskiego Koła TPSiZS, Julian Michenko, którego rodzice pochodzą z Nowosielec. Następnymi byli: Tadeusz Piotrowski, Maria Piesik, Maria Stopczyńska, Zofia Wituszyńska, Jakub Chcrząszcz, Dorota Much, Krystyna Koziarz, Eugeniusz Szałankiewicz, Czesław Węgrzyn i Zbigniew Adamski.

 
   
Uczestnicy spotkania opłatkowego w dniu 13 stycznia 2024 r.
od lewej: Konrad Szachnowski z Sanoka – emeryt, reżyser, były dyrektor Teatru Miniatura,
mieszka w Gdyni. Elżbieta Gielnik z Sanoka – emerytowana nauczycielka, mieszka w Gdańsku,
Monika Fedyk-Klimaszewska z Sanoka, śpiewaczka operowa, wykłada na Akademii Muzycznej
im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku, Krystyna Koziarz.
Na stole leżą kalendarze strażackie OSP Nowosielce i Tygodnik Sanocki.

          Tadeusz Błaszczycha-Piotrowski (członek redakcji naszej “Sztafety pokoleń”) wypowiadał się trochę dłużej. Wspomniał także o swoim bracie Władysławie, jego wypowiedź:
          “Tadeusz Piotrowski i jego starszy brat Władysław pochodzą ze Strachociny, Są emerytami i mieszkają w Gdańsku. Rodzina Piotrowskich od zawsze wiedziała, że posiada tatarskie pochodzenie. Władysław po maturze w sanockim liceum wyjechał do Szkoły Morskiej w Gdyni. Był nawigatorem, porucznikiem żeglugi małej. Tadeusz po maturze, również w sanockim liceum, podjął naukę na Politechnice Gdańskiej, na wydziale elektrycznym, gdzie dołączył do niego brat Władysław. Razem tam studiowali i mieszkali. Założyli rodziny i mieszkali w Gdańsku. Tadeusz pracował jako elektryk okrętowy a następnie był nauczycielem akademickim, obecnie pełni funkcję wiceprezesa Oddziału Północno-Zachodniego Związku Tatarów Rzeczpospolitej Polskiej. Władysław Piotrowski w spotkaniu nie uczestniczył, ponieważ opiekuje się chorą żoną”.

 
   
Od lewej: pierwsza Dorota Much-Kozieradzka (“selfi”), dalej stoją: Krystyna Koziarz, Maria Piesik,
Tadeusz Piotrowski, Maria Stopczyńska, Zofia Wituszyńska, Agata Kozieradzka, Włodzimierz Kozieradzki,
Jakub Chrząszcz, Julian Michenko.

          “Dalej pani Agata zamieszcza wypowiedź Tadeusza Piotrowskiego na temat tego spotkania, która znalazła się w “Aktualnościach” na stronie internetowej Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej, Koło Trójmiasta i Ziemi Pomorskiej: “18 lutego przyjechała do nas, do Gdyni, Ziemia Sanocka! Oczywiście nie cała, ale w reprezentatywnych dla tej Ziemi osobach państwa Kozieradzkich, Pani Agaty (działaczki kultury, publicystki, współautorki książki o Nowosielcach) i pana Włodzimierza (męża pani agaty, prezesa OSP w Nowosielcach, ale także lokalnego działacza). Na poniższej fotografii, obok państwa Kozieradzkich stoi, przybyły wraz z nimi kol. Jakub Chrząszcz, Gdańszczanin pochodzący z Nowosielec, członek naszego Koła. Jednak nasza (tylko odrobinę przesadzona) informacja o przyjeździe do Gdyni całej Ziemi Sanockiej (no, może nie całej, a tylko Powiatu Sanockiego, ale w ten sposób jej najistotniejszej części) jest jak najbardziej uzasadniona! Państwo Kozieradzcy przyjechali otóż do nas w imieniu jej, Ziemi Sanockiej, mieszkańców, ale także upoważnieni do tego przez jej władze. Przywieźli ze sobą prezenty od tych władz. Całą górę prezentów, książek, folderów, map, płyt, najróżniejszych gadżetów. Prezenty te leżały na stole widocznym na pamiątkowej fotografii (powyżej). Jak się powiedziało, była ich cała góra. Niestety, w chwili jak zaczęliśmy się fotografować pozostały z niej już tylko mizerne resztki (które Julek Michenko przekaże nieobecnym na naszym spotkaniu). Fotografie zrobiła, mieszkająca w Gdańsku, kol. Dorota, córka pani Agaty, od paru lat uczestniczka naszych spotkań. Jest ich, tych fotografii (wszystkie zrobione przez Dorotę), ponad dwadzieścia, ale tylko na dwu są wszyscy, włącznie z nią samą (jako “selfi”).

 
   
Od lewej: Jakub Chrząszcz, Agata Kozieradzka, Włodzimierz Kozieradzki.

          “… To był piękny, interesujący wieczór, mimo, że jakoś specjalnie (kawa, herbata i słodycze, jak zwykle, były) nie zadbaliśmy o jego "kulinarną oprawę". Nie przyszło nam to do głowy. Ja (piszący tę notatkę) jestem „totalnie” zaskoczony i bardzo zbudowany tym, że tam „w kraju mojego dzieciństwa”, są tacy ludzie, że tam tak się dzieje. Myślałem, że w dzisiejszej Polsce, nie ma już społeczeństwa. Zastanawiam się dlaczego TAM ciągle jeszcze (czy jedynie „jeszcze”?) ono istnieje? Chcę wierzyć, że nie jest to jakiś relikt „dawnego”, że moi rodacy coraz bardziej będą społeczeństwem, a nie jakąś przypadkową zbieraniną. Nasi goście z Nowosielec umocnili mnie w tej wierze”.
          Na końcu pani Agata dodaje: „Powyższa relacja ze spotkania napisana przez pana Tadeusza Piotrowskiego utwierdziła mnie w przekonaniu, że nasz rodzinny czas przeznaczony na zorganizowanie spotkania z członkami Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej, Koło Trójmiasta i Ziemi Pomorskiej w Gdyni nie był czasem zmarnowanym. W przyszłości zrobimy to jeszcze niejeden raz.
                                                                                                                                    Agata Kozieradzka (Węgrzyn)

 

 

ROZMAITOŚCI

2. Strachockie rody - Buczkowscy (Buczkowie)

          Kontynuujemy prezentację krótkich „portretów” rodów strachockich, które na przestrzeni wieków wchodziły w relacje małżeńskie z potomkami Stefana Piotrowskiego. Te „portrety” zostały sporządzone na podstawie materiałów zgromadzonych w okresie przygotowywania książki „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej - Genealogia rodu i najdawniejsze dzieje” i niewykorzystanych w całości w tej książce. W żadnym wypadku nie roszczą sobie pretensji do miana monografii rodów, ale dla zainteresowanych mogą być ciekawe. Tym razem po prezentacji wiodącego strachockiego rodu jakim byli Radwańscy (chyba jeszcze są?) prezentujemy „portret” innego bardzo ciekawego rodu - Buczkowskich (Buczków).

Buczkowscy (Buczkowie) ze Strachociny

          Buczkowscy (Buczkowie) to stary ród strachocki, obecny w Strachocinie od ponad 300 lat. Prawdopodobnie Buczkowscy, herbu Bogorya, tak jak wiele innych strachockich rodów, przybyli do spustoszonej przez tatarskie najazdy okolicy Sanoka w drugiej połowie XVII wieku. Od tego czasu, niezbyt liczni, ale dość zamożni, cieszyli się we wsi zawsze powszechnym szacunkiem i uznaniem. Z biegiem czasu zmienili, a właściwie nie oni, lecz księża w Strachocinie, dokonujący zapisów w parafialnych „Księgach Metrykalnych”, nazwisko Buczkowski na Buczek. To nie jest odosobniony przykład takiej zmiany w Strachocinie - można się tu powołać na przykład Rogowskich - Kiszków, Adamskich - Adamiaków, czy Chylińskich - Hyleńskich. Na przestrzeni lat wchodzili w związki małżeńskie z potomkami Stefana Piotrowskiego, stąd bliskie relacje między tymi rodami. Dzisiaj, po latach masowych wyjazdów, zarówno Buczków (Buczkowskich) jak i Piotrowskich w rodzinnej wiosce pozostała jedynie garstka.

          Nazwisko Buczkowski nie jest zbyt popularne w Polsce, legitymuje się nim ok. 7 tys. osób, Obecnie Buczkowscy rozproszeni są po całym kraju. Najwięcej ich w największych miastach, na czele z Warszawą. Buczków jest więcej, ok. 12 tysięcy, także rozsiani są po całym kraju, najwięcej w większych miastach. W I Rzeczpospolitej Buczkowscy byli średnio-zamożną szlachtą, herbu Bogorya. Bywali posłami na sejmy, m.in. podpisali elekcję króla Władysława IV, Także Jana III i Augusta II. Niewielu Buczkowskich zapisało się w historii Polski. W popularnej encyklopedii, średniej wielkości, jest zaledwie czterech Buczkowskich i to w czasie najnowszym: Leonard Buczkowski (1900 - 67), reżyser filmowy, Leopold Buczkowski (1905 - 1989), pisarz, malarz i grafik, Marian Ruth Buczkowski (1910 - 1989), pisarz, Leopold i Marian Ruth to bracia, oraz Stefan Buczkowski (1903 - 74), prawnik ekonomista. Buczków także jest w tej encyklopedii czterech: Buczek Barbara (1940 - 93), kompozytorka, Buczek Mieczysława (ur. 1924 r.), poetka, żona M. Jastruna, matka T. Jastruna, oraz Marian Buczek (1896 - 1939), działacz komunistyczny, zginął w II wojnie św.

          Buczkowscy, podobnie jak wiele rodów strachockich, wywodzą się prawdopodobnie z Mazowsza lub Podlasia. W XVI i XVII wiekach młodsi synowie szlachty szukali szczęścia i lepszego życia na bezkresnych przestrzeniach dzisiejszej Ukrainy, w majątkach tamtejszych magnatów - Ostrogskich, Zbaraskich, Zasławskich, Koreckich, Wiśniowieckich, Czartoryskich, Sanguszków, Zamoyskich, Chodkiewiczów, Lubomirskich i innych, jako zarządcy, wojskowi, służba dworska, itp. Także jako tzw. szlachta lenna, czyli dzierżawiąca ziemię od magnatów. Gdy w połowie XVII wieku wybuchło powstanie Chmielnickiego, podobnie jak tysiące takiej drobnej szlachty musieli uciekać z południowo-wschodnich połaci Korony na zachód, przed Kozakami i ich rebelią, na spokojne tereny zamieszkałe przez Polaków. Zatrzymali się w Strachocinie, pierwszej miejscowości na trasie ucieczki zamieszkałej przez mieszkańców mówiących po polsku a do tego pełnej też zbiegłych ze wschodu szlacheckich chudo-pachołków. Może także stosunek tenutariuszy (dzierżawców) królewskiej Strachociny, Bobolów, był zachęcający do zakotwiczenia się w Strachocinie. Zapewne był wśród nich tylko jeden Buczkowski, może dziadek Kazimierza, niestety nie będzie można tego stwierdzić chyba nigdy, nie ma na to zapewne żadnych dokumentów. Oczywiście, nie ma także żadnych dokumentów pisanych, które świadczyły by o statusie szlacheckim strachockich Buczkowskich (Buczków), ale mówi o tym tradycja rodzinna przechowywana we wsi, nie tylko w rodzinach Radwańskich, Kucharskich czy Winnickich. Warto tu także wspomnieć, że uznany autorytet w zakresie spraw związanych ze stanem szlacheckim w Polsce i w zakresie heraldyki, Artur Ornatowski, uważa, że nazwiska kończące się końcówką „-ski” (lub „-cki”), tzw. „szlachecką”, mogą być uznane za dowód szlacheckiego pochodzenia, o ile zostały uformowane ponad 200 lat temu. W przypadku strachockich Buczkowskich mamy z tym do czynienia.

          Najstarszym, znanym z Ksiąg Metrykalnych parafii Strachocina Buczkowskim jest Kazimierz Buczkowski, żyjący w latach 1704 - 1774. Majątek Kazimierza położony był w środkowej części wsi, po lewej stronie Potoku Różowego, na wprost siedzib Piotrowskich (dom nosił później, w czasach Galicji, numer 42). Jego żoną (zapewne drugą, biorąc pod uwagę, m.in. różnicę wieku) była Anna Buczkowska (ur. ok. 1722 r.), która zmarła 1.08.1766 r. i została pochowana wewnątrz strachockiego kościoła (ad minores fores eclesiae), podobnie jak Stefan Piotrowski, niektórzy Radwańscy i okoliczni nobiles ze strachockiej parafii. Świadczy to o wysokiej pozycji społecznej Buczkowskich wśród mieszkańców Strachociny. Anna była wdową po militaris, tak więc Kazimierz był prawdopodobnie byłym żołnierzem. Synem Kazimierza był zapewne Wojciech Buczkowski, urodzony ok. 1730 r. - tak więc Wojciech nie mógł być synem Anny, był synem pierwszej żony Kazimierza o nieznanym imieniu. Wojciech jest wymieniony w austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. jako właściciel dużego gospodarstwa (ok. 11 hektarów) i domu nr 42, był zapewne dziedzicem Kazimierza. Przy Wojciechu nastąpiła zmiana nazwiska z „Buczkowski” na „Buczek”. Była to zapewne „robota” strachockiego proboszcza księdza Franciszka Dutkiewicza lub jakiegoś jego „zmiennika”. Przy zapisie urodzenia córki Katarzyny w 1753 roku Wojciech jest Buczkowskim, a przy zapisie urodzenia Franciszka w 1757 r. Wojciech już jest Buczkiem. Jeszcze przy urodzeniu Jana w 1760 r. Wojciech jest ponownie Buczkowskim, ale w 1763 r., przy zapisie urodzenia Kazimierza Wojciech jest znowu zapisany jako Buczek. Później już konsekwentnie jest Buczkiem. Z pewnością jest to ten sam Wojciech, mąż Zofii, przy Janie i Kazimierzu ci sami rodzice chrzestni, Stefan Piotrowski i Zofia Pączkowicz. W tym czasie innego Wojciecha we wsi nie było.

          Wojciech ożenił się Zofią. Zapewne Radwańską, bo niektóre dzieci Wojciecha i Zofii rodziły się w domu noszącym później nr 60, należącym do Michała Radwańskiego. Wojciech i Zofia mieli co najmniej sześcioro dzieci: Katarzynę (ur. 11.11.1753 r.), Franciszka (ur. 27.03.1757 r.), Jana (ur. 23.05.1760 r.), Kazimierza (ur. 4.03.1763 r.), Józefa (ur. w marcu 1767 r.) i Macieja (ur. ok. 1770 r.).

          Córka Wojciecha i Zofii, Katarzyna, wyszła za mąż za Jana Kwolka, gospodarza gospodarstwa i domu nr 59. Ślub odbył się w 1774 r., świadkami byli Jan Winnicki i Michał Błażejowski. Z Janem Katarzyna miała tylko dwoje dzieci: Franciszka (ur. 30.09.1776 r.) i Mariannę (ur. 28.03.1787 r.). Być może były jeszcze dzieci w okresie 1780 - 86, dla którego brak zapisów w zachowanej parafialnej „Księdze Metrykalnej”.

          Najstarszy syn Wojciecha i Zofii, Franciszek, ożenił się z Anną Radwańszczonką. Nie wiemy nic bliżej o Annie. Z Anną Franciszek miał tylko jednego syna, Michała. Tylko on widnieje w parafialnej „Księdze Chrztów”. Franciszek w jakiś sposób wszedł w posiadanie gospodarstwa i domu nr 58. Franek (takie imię nosi w dokumencie austriackim) Buczek jest wymieniony w austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. Być może to Anna była spadkobierczynią gospodarstwa i domu Radwańskich. Gospodarstwo miało ok. 7 hektarów, było więc było średnie we wsi w tym czasie.

          Syn Franciszka i Anny, Michał (już Buczek, a nie Buczkowski), ożenił się z Marią, która jest w różny sposób wpisywana przy urodzeniach dzieci, prawie zawsze nieczytelnie. Nic nie wiemy o niej, być może nie pochodziła ze Strachociny. Z Marią Michał miał czworo dzieci: Wincentego (ur. 2.04.1835 r.), Helenę (ur. ok. 1836 r.), Jana (ur. 21.05.1837 r.) i Franciszka (ur. 29.09.1839 r.). Niestety, Wincenty i Jan pomarli jako małe dzieci, Wincenty 18.12.1846 r., a Jan 28.02.1841 r.).

          Syn Michała i Marii, Franciszek, jest prawdopodobnie tym Franciszkiem Buczkiem, który ożenił się z Katarzyną Buczek (ur. 25.11.1843 r.), córką Stanisława Buczka i Rozalii Daszyk. O tym małżeństwie później.

          Córka Michała i Marii, Helena miała jako młoda dziewczyna nieślubną córkę Wiktorię (ur. 19.08.1858 r.). Później wyszła za mąż za Wojciecha Cecułę (ur. 18.04.1826 r.), syna Franciszka i Katarzyny Radwańskiej, i urodziła dziewięcioro dzieci: Franciszka (ur. 13.08.1860 r.), Mariannę (ur. 19.08.1862 r.), Katarzynę (ur.1.10.1864 r.), Jana (ur. 14.05.1867 r.), Michała (ur. 14.05.1867 r.), Wiktorię (ur. 17.09.1869 r.), Andrzeja (ur. 29.11.1871 r.), Wawrzyńca (ur. 29.11.1871 r.) i Agnieszkę (ur. 21.12.1872 r.). Wszystkie dzieci Michała i Marii rodziły się w domu nr 58.

          Młodszy syn Wojciecha i Zofii, Jan, ożenił się z Pelagią Kowalską. Pelagia pochodziła spoza Strachociny. Zapewne łączyło ją coś z Giebułtowskimi, właścicielami (może ciągle tylko dzierżawcami) majątku dworskiego w Strachocinie, byli oni rodzicami chrzestnymi dzieci Jana i Pelagii. Jan i Pelagia mieli tylko czwórkę dzieci: bliźniaki, Tomasza Aleksandra i Adama Donata (ur. 12.12.1789 r.), Joannę (ur. 25.05.1791 r.) i Mariannę (ur. 4.08.1793 r.). Jak już wspomniano, chrzestnymi dzieci Jana i Pelagii byli nobiles: Sykstus, Wiktoria, Konstancja, Ignacy i Katarzyna Giebułtowscy w różnych kombinacjach. O losach dzieci Jana i Pelagii, Adamie, Joannie i Mariannie nic nie wiemy. Tomasz Aleksander ożenił się, o jego małżeństwie i potomkach będzie później.

          Syn Wojciecha i Zofii, Józef, ożenił się z Katarzyną Galant, o tym małżeństwie będzie także później.

          Syn Wojciecha i Zofii, Kazimierz, ożenił się z Agnieszką Adamiak, o tym małżeństwie opowiemy w kolejnej „Sztafecie”, nr 36.

          Najmłodszy syn Wojciecha i Zofii, Maciej, ożenił się z Marianną Adamską (ur. 17.03.1771 r.), córką Michała Adamskiego i Agnieszki Radwańskiej. Maciej i Marianna mieli tylko jedną córkę Kunegundę (6.10.1791 r.). Maciej prawdopodobnie zmarł (rozwodów wtedy nie było!) i wdowa Marianna, po mężu Buczek, wyszła za mąż za Tomasza Woźniaka (Antoszyka) i miała z nim jeszcze dwie córki: Annę (ur. 12.07.1821 r.) i Franciszkę (ur. 23.09.1824 r.).

          Córka Macieja i Marianny, Kunegunda, wyszła za mąż za Tomasza Radwańskiego (ur. 16.11.1773 r.), była jego drugą żoną, pierwsza żona Tomasza, Konstancja Adamiak, była jej ciotką. Z Tomaszem Radwańskim Kunegunda miała siedmioro dzieci: Helenę Katarzynę (ur. 2.03.1812 r.), Katarzynę (ur. 3.11.1814 r.), Józefa (ur. 16.03.1817 r.), Agnieszkę (ur. 23.11.1819 r.), Salomeę (ur. 18.11.1822 r.), Jana (ur. 12.02.1825 r.) i Apolonię (ur. 9.02.1830 r.). Prawnuczka syna Kunegundy Józefa, Marianna (córka Antoniego i Małgorzaty Cecuła) wyszła za mąż za Stanisława „Błażejowskiego”-Piotrowskiego.

          Wnuk Wojciecha, syn Jana i Pelagii Kowalskiej, Tomasz Aleksander Buczek ożenił się z Agnieszką Cecułą (ur. 2.01.1790 r.), córką Szymona Cecuły i Katarzyny Radwańskiej. Tomasz i Agnieszka mieli troje dzieci: Magdalenę (ur. 4.06.1808 r.), Jana (ur. 17.10.1811 r.), Mariannę (ur. 5.09.1813 r.) i Macieja (ur. 9.09.1819 r.). Krótko po urodzeniu Macieja Agnieszka z Cecułów zmarła i Tomasz ożenił się z inną Agnieszką, Agnieszką Błaszczak, z którą miał córkę Wiktorię (ur. 8.12.1823 r.). Przy zapisie urodzenia Wiktorii matka jest wyraźnie wpisana - Agnis Błaszczakowa. Nic nie wiemy o niej.

          Córka Tomasza i Agnieszki, Magdalena, wyszła za mąż za Michała Radwańskiego (ur. 31.08.1801 r.), syna Sebastiana i Agnieszki Mogilanej. Z Michałem Magdalena miała pięcioro dzieci: Katarzynę (ur. 22.04.1833 r.), Urszulę (ur. 24.10.1835 r.), Pawła (ur. 30.12.1837 r.), Apolonię (ur. 9.04.1845 r.) i Wojciecha (ur. 1.05.1850 r.).

          Córka Tomasza i Agnieszki Cecuły, Marianna, miała dwoje nieślubnych dzieci: Filipa (ur. 10.05.1838 r.) i Reginę (ur. 27.08.1843 r.). Później wyszła za mąż za Wojciecha Szymańskiego (ur. 20.04.1826 r., zm. 3.02.1885 r.), syna Wojciecha i Katarzyny Galant (wdowy po Szymonie Giyrze-Piotrowskim). Z Wojciechem Marianna nie miała już dzieci, zmarła 28.02.1865 r. Wojciech Szymański ożenił się drugi raz, z Teresą Kwolek, z którą miał jeszcze dziewięcioro dzieci.

          Syn Marianny, Filip, ożenił się z Apolonią Janik (ur. 8.02.1838 r.), córką Wojciecha i Rozalii Szum-Piotrowskiej. Z Apolonią Filip miał pięcioro dzieci: Mariannę (ur. 31.03.1860 r.), Władysława (ur. 6.06.1862 r.), Wiktorię (ur. 9.01.1864 r.), Franciszkę (ur. 19.02.1867r.) i Katarzynę (ur. 13.05.1871 r.). Niestety, Władysław i Katarzyna zmarli jako małe dzieci – Władysław - 22.03.1863 r., Katarzyna - 6.05.1872 r. O losach Marianny, Franciszka i Wiktorii nic nie wiemy (Wiktoria zmarła 8.10.1918 r. w wieku 54 lat).

          O losie córki Marianny, Reginy nie mamy wiadomości, zmarła dość późno, w wieku 67 lat, 12.11.1910 r.

          O synach Tomasza i Agnieszki Cecuły, Janie i Macieju nic nie wiemy.

          Córka Tomasza i Agnieszki z Błaszczaków, Wiktoria, wyszła za mąż za Piotra Pawła Radwańskiego (ur. 29.06.1819 r.), syna Wojciecha i Anny Maślany, i miała z nim troje dzieci: Marię (ur. 5.04.1852 r.), Feliksa (ur. 3.01.1856 r.) i Katarzynę (ur. 4.11.1859 r.). Maria wyszła za mąż za Mateusza Michalskiego, a Feliks ożenił się z Wiktorią Radwańską.

          Syn Wojciecha i Zofii, Tomasz, ożenił się z Marianną Rymarowiczonką (ur. 16.10.1759 r.), córką Michała i Anny Woytowicz. Nazwisko Marianny to późniejsze nazwisko Romerowicz. Było ono na przestrzeni lat pisane na różne sposoby. Marianna była wdową po śmierci (zapewne, rozwodów wtedy nie było) pierwszego męża Mikołaja Michała Radwańskiego (ur. 6.12.1756r.), syna Józefa i Katarzyny Piotrowskiej. Z Mikołajem Marianna miała dwoje dzieci, córki: Agnieszkę (ur. ok. 1783 r.) i Apolonię (ur. 9.02.1788 r.). Agnieszka wyszła za mąż za Macieja Dąbrowskiego, a Apolonia za Andrzeja Mieleckiego. Z Marianną z Romerowiczów Radwańską Tomasz miał czworo dzieci: Stanisława (ur. 26.04.1790 r.), Mariannę (ur. 16.03.1793 r.), Katarzynę (ur. 16.09.1799 r.) i Zofię (ur. 17.03.1804 r.). Niewiele wiemy o dzieciach Tomasza i Marianny, o Stanisławie i Mariannie nic. Katarzyna miał nieślubnego syna Walentego (ur. 9.02.1827 r.). Najmłodsza Zofia wyszła za mąż za wdowca, Piotra Błaszczaka. Była jego drugą, a może nawet trzecią żoną. Z Piotrem Zofia miała dwoje dzieci, dziewczynki: Apolonię (ur. 9.02.1830 r.) i Łucję (ur. 8.12.1832 r.). Apolonia wyszła za mąż za Wojciecha Klimkowskiego (ur. 13.04.1812 r.), syna Andrzeja i Wiktorii Mieleckiej. Była jego drugą żoną, z pierwszą żoną Apolonią Piotrowską (córką Sebastiana Piotrowskiego i Marianny Kuźniarskiej) Wojciech miał dziewięcioro dzieci. Z Apolonią Błaszczak doczekał się jeszcze dwojga, chłopców: Józefa (ur. 13.03.1867 r.) i Michała (ur. 2.09.1871 r.).

          Syn Wojciecha i Zofii, Józef, ożenił się z Katarzyną Galant (ur. 5.03.1772 r.), córką Jana Galanta i Zofii. Józef i Katarzyna mieli piątkę dzieci: Mariannę (ur. 29.7.1791 r.), Stanisława (ur. 28.04.1796 r.), Wiktorię (ur. 17.12.1798 r.), Annę (ur. 13.07.1802 r.) i Józefa (ur. 2.02.1805 r.).

          Najstarsza córka Józefa i Katarzyny, Marianna, wyszła za mąż za Józefa Radwańskiego (ur. 25.03.1787 r.), syna Kazimierza i Marianny Adamiak (Adamskiej). Ojciec Józefa był najbogatszym gospodarzem we wsi, jego gospodarstwo miało ponad 20 hektarów, leżało na samej górze wsi, pod Widaczem. Dom nosił numer 1. Marianna i Józef Radwańscy mieli dziesięcioro dzieci: Mikołaja Tomasza (ur. 20.12.1810 r.), Marcina (ur. 6.11.1813 r.), Agatę Katarzynę (ur. 5.02.1815 r.), Katarzynę (ur. 18.09.1816 r.), Jana (ur. 11.07.1819 r.), Macieja (ur. 16.02.1822 r.), Mariannę (ur. 29.01.1825 r.), Annę (ur. 14.07.1827 r.), Franciszkę (ur. 19.03.1830 r.) i Grzegorza (ur. 12.11.1832 r.). Córka Marianny i Józefa, Marianna, wyszła za mąż za Jana Giyra-Piotrowskiego, a po jego śmierci za Szymona Romerowicza. Z wnuczką Marianny, córką jej syna Grzegorza, Katarzyną, ożenił się Paweł Piotrowski „Spod stawiska”.

          Młodsza córka Józefa i Katarzyny Buczków, Wiktoria, wyszła za mąż za Szymona Andrzeja Kucharskiego (ur. 1787 r.), prawdopodobnie syna Jana i Tekli Wroblowskiej. Szymon w tradycji rodzinnej był tym, który ocalił przed prawdopodobną śmiercią właściciela majątku dworskiego w Strachocinie z rąk napastników (chłopów z sąsiednich Kostarowiec) podczas „rzezi galicyjskiej” w 1846 r. Schował go w stodole pod sianem. Wiktoria i Szymon Kucharscy mieli troje dzieci, Jana (ur. 16.11.1821 r.), Małgorzatę (ur. 10.06.1828 r.) i Marię (ur. 11.03.1834 r.). Wnuczka Wiktorii, córka Jana, Marianna, wyszła za mąż za Marcina Berbecia-Piotrowskiego, a prawnuczka Wiktorii, wnuczka Jana, córka Władysława, wyszła za mąż za Stanisława Błaszczychę-Piotrowskiego.

          Syn Józefa i Katarzyny Galant, Józef, ożenił się z Anną Adamiak (ur. 21.06.1808 r.), córką Tomasza Adamiaka i Anny Piotrowskiej (córka Szymona Piotrowskiego, przodka Szumów-Piotrowskich). Z Anną Józef miał tylko jedno dziecko, córkę Wiktorię (ur. 23.12.1826 r.). Nie wiadomo dlaczego tak się stało, musiał być jakiś poważny powód, zazwyczaj rodziny były wielodzietne, co widać po rodzinie starszej siostry Józefa Mariannie, która miała aż dziesięcioro dzieci.