"Sztafeta Pokoleń" - 2/2021

Zawartość numeru:

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA
- AKTUALNOŚCI
- Moja "Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski - odcinek XXI
- Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski - odcinek VIII
- ZE SPORTU
- NOWINY GENEALOGICZNE
- ODESZLI OD NAS
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- ROZMAITOŚCI - 1. Szczyt "Kiszkowie" w Strachocinie
- ROZMAITOŚCI - 2. "Kapral Szczapa"
- ROZMAITOŚCI - 3. Miłość nie zna granic
- ROZMAITOŚCI - 4. Strachockie rody – Radwańscy – odcinek 5

 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

W tym bardzo trudnym okresie, kiedy Polska wraz z całą Europą i światem ciągle żyje w cieniu pandemii koronawirusa COVID 19, oddajemy do Waszych rąk dwudziesty ósmy numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ” z nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca i pocieszająca lektura.

Dział „Z życia Stowarzyszenia” przedstawia tym razem kilka ciekawostek z życia członków Stowarzyszenia.

Dział „Aktualności” przynosi nowiny z życia naszej „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem Podkarpackim!), w tym ciekawe informacje o naszej „kolebce” Strachocinie.

W dziale historycznym kontynuujemy publikację fragmentów osobistej, „Kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego, a także kolejny (już ósmy) „obrazek” z dziejów Strachociny, tym razem z okresu międzywojennego.

W rubryce „Nowiny genealogiczne”, niestety, bardzo skromnej, informujemy o narodzinach Kacpra Frynia, najmłodszego Piotrowskiego w Strachocinie. Rubryka „Odeszli od nas”, na szczęście, też jest bardzo skromna. Ale czy prawdziwa?

W rubryce „Rozmaitości” zamieszczamy kilka ciekawych (naszym zdaniem) pozycji – o nowej nazwie Gór Kiszkowych, o przedwojennym przeboju strachockiego teatru, oraz opowieść o szczęśliwym zakończeniu poszukiwań grobu ojca.

W ramach „projektu” zamieszczania w „Sztafecie” krótkich „portretów” strachockich rodów tym razem zamieszczamy kolejny (już ostatni) odcinek „portretu” rodu Radwańskich, najliczniejszego, znakomitego, rodu, który zaznaczył się mocno w historii Strachociny na przestrzeni ostatnich wieków, bardzo blisko związanego poprzez liczne małżeństwa z Piotrowskimi.

Dziękujemy za wszystkie listy, emaile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, emaile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji, starymi zdjęciami. Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja                              

 
 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

Zarząd Stowarzyszenia na jesiennym „posiedzeniu” zajmował się przede wszystkim aktualną sytuacją zdrowotną, zarówno wśród naszej małej społeczności jak i całego kraju. Ta sytuacja była różna w poszczególnych częściach Polski, zmieniała się także w czasie. Bardzo trudna w listopadzie 2020 roku, stała się jeszcze trudniejsza na przedwiośniu roku 2021, na przełomie marca i kwietnia. Pandemia przyczyniła się do wyjątkowo dużej ilości członków Stowarzyszenia, którzy „odeszli” od nas na zawsze. Może przyczyną ich śmierci nie był bezpośrednio koronawirus ale z pewnością sytuacja z ochroną zdrowia w jakiej znalazł się cały kraj w związku z nim. Podobna sytuacja ma miejsce w ostatnim okresie. Kolejna, już czwarta fala pandemii, mimo akcji szczepień, zaczęła wzbierać w drugiej połowie października, jest nadzieja, że dzięki szczepieniom przyniesie mniej ofiar. „Posiedzenie” Zarządu, miało charakter tylko korespondencyjny tak jak się działo ostatnio. Dyskutowano, wymieniano informacje pocztą mailową. Głównie na temat pandemii, ale także poruszano, tradycyjnie już, i inne tematy, m.in. biuletyn Stowarzyszenia „Sztafetę”, jego linię programową, oraz naszą stronę internetową.

*       *       *

W grudniu zeszłego roku (6 grudnia) 90-te urodziny obchodziła jedna z najstarszych potomków (potomkiń?) Stefana Piotrowskiego wśród mieszkańców Strachociny (a może nawet najstarsza?), Aniela Marianna z Winnickich Kucharska, wnuczka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej, wdowa po Władysławie Kucharskim „z Górki”. Siłą rzeczy, ze względu na pandemię Covid 19, urodziny obyły się bez uroczystej oprawy, przebiegały bardziej wirtualnie, życzenia składano przez Internet, ale dzięki nowoczesnej technologii Jubilatka mogła zobaczyć na ekranie swoich najbliższych, nawet z odległego Krakowa i Śląska. Aniela i Władysław Kucharscy doczekali się dwójki dzieci, Alicji (ur. 1948 r.) i Andrzeja (ur. 1950 r.), którzy, śladem ogromnej ilości młodych ludzi (w czasie ich młodości), wyemigrowali z rodzinnej wsi (Alicja do Krakowa, Andrzej do Krosna) starając się odwiedzać jak najczęściej swoich rodziców w Strachocinie, a po śmierci Władysława tylko Anielę, prawdopodobnie ostatnią Kucharską na „Górce”. Aniela, córka Jana i Zofii Winnickiej, miała czworo rodzeństwa: Elżbietę (ur. 1933 r.), Tadeusza (ur. 1938 r.), Antoniego (ur. 1943 r.) i Natalię (ur. 1950 r.). Piszemy „miała” bo najmłodsza z nich Natalia (Tola) zmarła niespodziewanie w 2001 r. Siostra Anieli, Elżbieta mieszka z rodziną w Sokółce na Podlasiu, bracia, Tadeusz i Antoni z rodzinami na Górnym Śląsku. Pani Anielo, życzymy Pani wielu dalszych pogodnych lat życia.

*       *       *

Aleksander Szumierz z Krakowa, mąż Alicji z Kucharskich, wnuczki Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, przekazał do Europejskiego Centrum Solidarności (ECS) w Gdańsku dwa pamiątkowe krzyże, które odziedziczył po swoim starszym bracie, księdzu Romualdzie Szumierzu, który zmarł w zeszłym roku w Kanadzie, w wieku 86 lat. Ks. Romuald został pochowany w rodzinnej miejscowości Kańczuga (miasteczko koło Łańcuta) w woj. podkarpackim. Wśród rzeczy, które pozostały po nim w rodzinnym domu były krzyże, które otrzymał w darze od pracowników FSM Bielsko-Biała (fabryka „maluchów”) internowanych w stanie wojennym w okresie 1981/82, prawdopodobnie w Nowym Łupkowie koło Komańczy w Bieszczadach. Ks. Romuald był w tym okresie kapelanem klasztoru Sióstr Nazaretanek w Komańczy. Przebywając w Gdańsku Aleksander odwiedził także „redakcję” „Sztafety pokoleń”. Więcej na temat ks. Romualda Szumierza i przekazanych krzyży napiszemy w następnej „Sztafecie”. Na zdjęciu obok Aleksander na tle ECS i „gdańskich” krzyży.

*       *       *

W ostatnim okresie 80-lecie swoich urodzeń obchodzili dwaj bardzo zasłużeni członkowie naszego Stowarzyszenia, Bronisław Berbeć-Piotrowski (ur. 31.08.1941 r.) ze Strachociny i Józef Fryń-Piotrowski (ur. 19.11.1941 r.) z Grybowa. Józef był, razem ze swoim kuzynem Zbigniewem z Krosna, pomysłodawcą idei „wspólnotowej” Piotrowskich ze Strachociny, szerzej, potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, zorganizowania ich zjazdu i powołania ich Stowarzyszenia. Bronisław był przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w 2007 roku, inicjatorem postawienia pamiątkowego krzyża na miejscu dawnego cmentarza ofiar cholery w strachockim lesie, walnie przyczynił się do postawienia tablicy pamiątkowej Stefana na cmentarzu parafialnym i do postawienia pamiątkowego krzyża na szczycie Gór Kiszkowych, ciągle jest wiceprzewodniczącym Komisji Rewizyjnej naszego Stowarzyszenia (przewodniczącym jest ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, który ukończył 80 lat w zeszłym roku), aktywnym członkiem redakcji „Sztafety pokoleń’. Czcigodnym Jubilatom (ks. Kazimierzowi także) składamy, w imieniu Zarządu Stowarzyszenia i całej naszej społeczności potomków Stefana Piotrowskiego, serdeczne życzenia wielu, wielu pogodnych lat życia i udziału w niejednym jeszcze zjeździe potomków Stefana.

*       *       *

Weronika Błaszczycha-Piotrowska z Gdańska, córka Przemysława, rozpoczęła studia na Politechnice Gdańskiej. To już trzecie pokolenie Błaszczychów-Piotrowskich studiujące na tej uczelni, Politechnikę Gdańską ukończył dziadek Weroniki, Władysław (w 1972 r.) i ojciec Weroniki (w 1997 r.). PG ukończył także młodszy brat dziadka, Tadeusz (w 1970 r.). Politechnika Gdańska jest jedną z najlepszych uczelni technicznych w Polsce, najstarszą z nich (starsza od niej Politechnika Lwowska pozostała po 1945 roku na Ukrainie). Powstała w 1904 roku w Królestwie Pruskim jako Koenigliche Technische Hochschule (Królewska Wyższa Szkoła Techniczna), w latach 1920-1945 istniała w Wolnym Mieście Gdańsku jako Technische Hochschule Danzig, a od 1945 roku w Polsce już jako Politechnika Gdańska. Od początku studiowali na niej liczni Polacy z Pomorza – Kaszubi, Kociewiacy, Chełminiacy, mieszkańcy Powiśla i Krajny, oraz z Wielkopolski. Po 1945 r. kadrę naukową Politechniki Gdańskiej uzupełnili naukowcy z przedwojennej Politechniki Lwowskiej. Weronika ukończyła szkołę podstawową i gimnazjum w Gdańsku-Osowej oraz V Liceum w Gdańsku-Oliwie (najlepsze liceum publiczne w Gdańsku).


 
Gmach Główny Politechniki Gdańskiej

*       *       *

Piękne sukcesy odnosi najmłodsza z wnuczek-artystek Marty i Waldemara Berbeć-Piotrowskich ze Strachociny, 15-letnia Wiktoria Cecuła, córka Anny i Rafała Cecułów. O jej sukcesach w kraju pisaliśmy już w „Sztafecie pokoleń” nr 21 przedstawiając wszystkich wnuków-artystów Marty i Waldemara. W zeszłym roku przyszły sukcesy międzynarodowe. W międzynarodowym konkursie muzycznym na Ukrainie „Talents of the World” (Talenty Świata) zdobyła Grand-Prix (Nagrodę Główną) w grze na flecie (kopia dyplomu obok), a na międzynarodowym konkursie w Belgradzie (Serbia) została laureatką Pierwszej Nagrody (we flecie) zdobywając 94,66 punktów na 100 (kopia dyplomu poniżej). Nie inaczej było w tym roku (2021), o czym napiszemy w następnej „Sztafecie”. Wiktoria jest uczennicą Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. w Sanoku, w klasie fletu pani Doroty Zubel. Starsza siostra Wiktorii, Marcelina Cecuła (lat blisko 20, ma urodziny 11 grudnia) jest studentką Akademii Muzycznej w Łodzi. O osiągnięciach pozostałych artystów-wnuków Dziadkowie, Marta i Waldemar, niestety, nie poinformowali nas.


*       *       *

1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, mimo panującej pandemii i związanych z nią obostrzeń, jak co roku na strachockim cmentarzu przed tablicą pamiątkową naszego przodka, Stefana Piotrowskiego, pojawiły się kwiaty i płonące znicze. Wszystkim, którzy pamiętali o uczczeniu pamięci Stefana w dniu Wszystkich Świętych serdecznie dziękujemy.

 

 

AKTUALNOŚCI

Od Bronisława Berbecia-Piotrowskiego otrzymaliśmy wiadomość, że część mieszkańców Strachociny otrzymała już wodę z wodociągu ze stacji uzdatniania wody w Trepczy koło Sanoka. Prace przy budowie wodociągu trwają od września 2020 r. Projekt wodociągu obejmuje budowę wodociągu rozdzielczego wraz z przyłączami o łącznej długości prawie 20 km, w tym ponad 15 km sieci wodociągowej i 4 km przyłączy wodociągowych. Prace przebiegają zgodnie z planem, jak podaje Urząd Gminy Sanok 280 mieszkańców Strachociny uiściło już opłaty deklarując tym samym chęć przyłączenia. Bronisław informuje także o rozpoczęciu remontu budynku Izby Pamięci. O tym remoncie (a właściwie „rewitalizacji” jak pisze w swoim liście Bronisław) pisaliśmy szerzej w poprzednim numerze „Sztafety”. Miejmy nadzieję, że prace pójdą tak szybko, jak podjęcie decyzji o ich rozpoczęciu. Bronisław przesłał zdjęcie na dowód rozpoczęcia prac (poniżej).


*             *             *

Zespół mażoretek VIVID z Jaćmierza, bliskiego sąsiada Strachociny, odniósł w tym roku dwa piękne sukcesy. W sobotę, 5 czerwca br. jaćmierskie mażoretki wzięły udział w I Online Mistrzostwach Polski Mażoretek MIA, dzień później wystąpiły w Mistrzostwach Mażoretek Polski Południowo-Wschodniej. Zespół VIVID, który działa od 6 lat przy OSP w Jaćmierzu, tworzy łącznie 27 tancerek z trzech grup wiekowych: kadetki (VIVID I), juniorki (VIVID II) oraz seniorki (VIVID III). W ostatniej rywalizacji udział wzięło ponad 40 zespołów mażoretkowych z całej Polski. Młode tancerki z Jaćmierza zaprezentowały on-line 11 choreografii, z czego 4 przyniosły im pozycje medalowe. Dzień później, tym razem już na żywo, mażoretki przedstawiły także 11 choreografii, w tym aż 7 zapewniło im miejsce na podium oraz awans do udziału w XXII Mistrzostwach Polski w Kędzierzynie-Koźlu. Historia mażoretek liczy już ponad dwieście lat i wywodzi się z Francji (z języka francuskiego pochodzi także nazwa, po polsku „majorki”), dzisiaj zespoły mażoretkowe są popularne na całym świecie. W Polsce mażoretki zaczęły zdobywać popularność w latach 90-tych XX wieku. Najczęściej powstają przy Domach Kultury a także Ochotniczych Strażach Pożarnych.


 
Zespół mażoretek z Jaćmierza

*             *             *

Od naszej stałej współpracowniczki redakcyjnej pani Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka otrzymaliśmy ciekawą informację i zdjęcie. W ramach tworzonego Międzynarodowego Turystycznego Szlaku Naftowego. Ten transgraniczny szlak połączy ze sobą miejsca związane z narodzinami i historią przemysłu naftowego. na którym znajdzie się także Strachocina, jako jedna z niewielu miejscowości z rejonu Sanoka. W Strachocinie będzie można zobaczyć podziemny magazyn gazu oraz zagospodarowanie dawnej kopalni gazu ziemnego. W Strachocinie powstanie także pomnik Ignacego Łukasiewicza według projektu zamieszczonego poniżej. Główną trasę Szlaku: Jasło – Krosno – Sanok – Lesko – Ustrzyki Dolne – Sambor - Borysław – Drohobycz – Lwów wzbogacą pętle dla turystyki pieszej i rowerowej.


*             *             *

W dniach 11-16 maja 2021 r. w Sanoku odbył się II Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej. Organizatorem przedsięwzięcia było Stowarzyszenie PRO ARTIS. Na Festiwalu pojawili się wybitni artyści, muzycy i pedagodzy, a także zespoły Vox Varshe oraz Żeleński String Quartet. Koncerty organowe odbywały się w kościołach, w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego na Posadzie i kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa u OO. Franciszkanów. Poza solowym brzmieniem organów mogliśmy je usłyszeć wraz zespołem Vox Varshe, który przeniósł słuchaczy w świat muzyki żydowskiej, nieco orientalnej. Podczas finałowego koncertu u OO. Franciszkanów rozbrzmiały organy w połączeniu z kwartetem smyczkowym Żeleński String Quartet. W ramach Festiwalu odbył się także I Ogólnopolski Konkurs Młodych Organistów w Sanoku. Zainteresowanie tym konkursem było duże, bowiem uczestnikami konkursu byli uczniowie szkół muzycznych II st. z całej Polski. Ogłoszenie wyników i wręczenie nagród Laureatom Konkursu odbyło się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II st.

*             *             *

W tym roku mija 10 rocznica powołania do istnienia Zespołu Pieśni i Tańca „Jaślanie”, działającego przy Gminnym Ośrodku Kultury w Jaśle z siedzibą w Brzyściu. Uroczyste obchody jubileuszu odbyły się 25 września, w Jasielskim Domu Kultury. Głównym punktem programu wydarzenia był okolicznościowy występ „Jaślan”. Zespół „Jaślanie” oraz „Mali Jaślanie” zaprezentowali w swoich układach folklor Pogórza oraz Lachów Sądeckich w nowo zakupionych strojach. Do śpiewu i tańca przygrywała kapela Opatkowice oraz kapela Lachy. „Mali Jaślanie” pierwszy raz zaprezentowali się na tak oficjalnej scenie.


*             *             *

Częstochowa będzie pierwszym miastem eksploatującym polskie, bezemisyjne autobusy Autosan SANCITY 12LFE z napędem elektrycznym wyprodukowane w Sanoku. Pojazdy wyposażone zostały w silniki TM4 oraz baterie firmy IMPACT. Ładowanie odbywać się będzie za pomocą ładowarek firmy ENIKA typu plug-in. Autobusy będą mogły pokonać nawet ponad 300 km bez konieczności doładowywania. Wyposażone zostały w urządzenia zapewniające pasażerom komfort i bezpieczeństwo podróżowania. Częstochowski MPK zamówił 15 takich autobusów. Autobusy te testuje także u siebie Krosno. Podczas XV edycji Międzynarodowych Targów Transportu Zbiorowego TRANSEXPO w Kielcach, AUTOSAN zaprezentował trzy nowe pojazdy:
autobus elektryczny SANCITY 12LFE, autobus przegubowy SANCITY 18LF LNG zasilany skroplonym gazem ziemnym oraz autobus SANCITY 12LFH, zasilany wodorem, który otrzymał wyróżnienie w kategorii „Autobusy”. Cała ekspozycja Spółki zdobyła wyróżnienie w kategorii „TOP DESIGN”.

 

 

Z HISTORII

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek XXI

Poniżej przedstawiam kolejny odcinek „Mojej kroniki” Stanisława Berbecia-Piotrowskiego - fragment zawierający opis dziejów Strachociny po wojnie, lata 1968 – 1981.

Rok 1968

Rozpoczęto przygotowania do obchodów 600-lecia wsi Strachocina. Powołano Komitet Obchodów w składzie:
Przewodniczący Komitetu – Henryk Kuszewski – kierownik szkoły
Sekretarz – Stanisław Piotrowski
Członkowie: Bronisław Dąbrowski, Marian Kwolek i Aniela Dąbrowska.
Utworzono konto bankowe. Zamówiono głaz na pomnik upamiętniający 600-lecie Strachociny.

Rok 1969

Na Zebraniu Wiejskim mieszkańcy wsi Strachocina podjęli uchwałę o przekazaniu części łąki gromadzkiej na budowę boiska sportowego. Młodzież utworzyła drużynę sportową „Ludowy Zespół Sportowy” (LZS) piłki nożnej oraz siatkówki. Rozpoczęto prace przy urządzaniu boiska sportowego.
Dach kościoła parafialnego w Strachocinie został pokryty blachą ocynkowaną. Ks. prałat Jan Latawiec za czas swego pobytu w parafii Strachocina zasłużył sobie na wdzięczną pamięć tutejszych parafian. Za jego pobytu, jak już wcześniej pisałem, został doprowadzony gazociąg do plebanii. Została wybudowana linia elektryczna niskiego napięcia do kościoła oraz została wykonana instalacja elektryczna w kościele. Za jego posługi duszpasterskiej stolarze z Kostarowiec Hydziki wykonali piękny nowy ołtarz Serca Pana Jezusa do kaplicy bocznej. Wyposażono także w nowy sprzęt zakrystię. Fundusz na wykonanie ołtarza ofiarował ks. Józef Winnicki z USA, strachocki rodak, znany działacz polonijny. Płaskorzeźbę Pana Jezusa do tego ołtarza ufundował ks. Józef Winnicki, bratanek.

Rok 1971

Do parafii przybył ks. Ryszard Mucha.

Rok 1974

Ksiądz Ryszard Mucha został mianowany proboszczem parafii Strachocina.

Rok 1975

Szkoła Podstawowa w Strachocinie przyjęła nazwę „im. Ignacego Łukasiewicza”. Wmurowano okolicznościową tablicę pamiątkową. Patronat nad szkołą objęło Kopalnictwo Naftowe.

Rok 1978

16 października Papieżem zostaje wybrany Polak, kardynał Karol Wojtyła. Obrał imię Jan Paweł II.

Rok 1980

15 lipca – dzień piękny, ciepły, słoneczny. Nic nie wskazywało, że w porze popołudniowej nad Strachociną nastąpi oberwanie chmury. W przeciągu paru godzin wezbrana woda zalała drogi, piwnice, obejścia domów i niektóre domy mieszkalne w środkowej i dolnej części wsi położone na niskim brzegu potoku. Zalała domy: Jadwigi Radwańskiej, Tadeusza Hylińskiego, Piotra Radwańskiego i inne. U Piotra Radwańskiego woda sięgała do okien. Wyprowadzano bydło z zalanych obór. Woda zabrała mostki, kładki, uszkodziła budynek gospodarczy u Tadeusza Wójtowicza. Poniosła na łąki wóz, sieczkarnię, narzędzia rolnicze. Nasz dom był całkowicie otoczony wodą.

Fala strajków obejmuje cały kraj.

Rok 1981

13 maj – Zamach na Papieża Jana Pawła II w Watykanie. Zamachowiec Turek Ali Agca oddał kilka strzałów do Ojca Świętego. Papież ocalał, ciężko ranny został przewieziony do Kliniki Gemelli na leczenie.

Sierpień – wybory nowego Zarządu OSP Strachocina.
Prezesem został wybrany Zygmunt Radwański,
Komendantem został wybrany Józef Radwański,
Skarbnikiem został wybrany Stanisław Piotrowski

13 grudzień – został ogłoszony Stan Wojenny w całym kraju. Oddziały wojskowe wyszły na ulice. W dużych miastach na placach i skrzyżowaniach ulic stoją czołgi i wozy opancerzone. Powołano i skoszarowano ZOMO. Aresztowano i osadzano w więzieniach i obozach przywódców „Solidarności”. Wprowadzono Kartki Żywnościowe.

cdn                              

 

Z HISTORII

Z dziejów królewskiej wsi Strachocina – Wł. Piotrowski

Odcinek VIII

W 2019 roku obchodziliśmy 650-lecie powstania naszej rodowej „kolebki”, królewskiej wsi Strachocina. W związku z tym jubileuszem przedstawialiśmy cykl „obrazków” z jej dawniejszych dziejów, po krótkiej przerwie powracamy do tego cyklu. W numerze nr 27 „Sztafety” zamieściliśmy odcinek przedstawiający Strachocinę w okresie odradzania się Polski po ponad 120-letniej niewoli, w tym odcinku przedstawimy naszą rodzinną „kolebkę” w okresie II Rzeczpospolitej.

Strachocina w okresie II Rzeczpospolitej

Wydaje się, że okres II Rzeczpospolitej, międzywojennego dwudziestolecia, to okres zbyt krótki, aby mogły mieć miejsce jakieś znaczące zmiany w Strachocinie. Niemniej zmiany takie, może nie tak bardzo znaczące, zachodziły. Przede wszystkich diametralna zmiana zaszła w układzie przestrzennym wsi. Przez wieki osią organizującą jej życie była rzeczka - Potok Różowy (Rusawa, Rożana). Potok dostarczał mieszkańcom wody do życia – do picia, gotowania, mycia, prania, pojenia bydła, itp. Domy budowano po obu brzegach potoku, każdy dom miał dostęp do niego. Nie było wzdłuż niego żadnej drogi bo nie mogło być. W nurcie potoku we wsi istniało pięć dużych zbiorników wodnych, jeziorek, stawów ze spiętrzoną groblami wodą, które nie pozwalały na prowadzenie drogi. Pierwszy zbiornik był w górnym biegu potoku, powyżej Górki (kiedyś Radwańskich, obecnie Klimkowskich i Cecułów), na terenie obecnego stadionu Górnika Strachocina. Śladem po nim są nazwy „klanów”: Radwańskich „zza łozin” i Radwańskich „z młaki”, oraz Piotrowskich „spod stawiska”. Drugi zbiornik był w środkowej części wsi, poniżej dzisiejszej Izby Pamięci, na terenie dawnej szkoły i jej boiska sportowego. Śladem po nim jest przydomek Szymańskich „z grobli”. Ich dom stoi na końcu dawnego szkolnego boiska sportowego. Po II wojnie światowej, podczas kopania na pagórku (to resztki grobli) fundamentów pod ich dom wykopano fragmenty drewnianej zasuwy służącej regulacji poziomu wody w zbiorniku. Ten zbiornik był zapewne najgłębszy, pozwalają na to wysokie brzegi dolinki potoku w tym miejscu. Tu zapewne stał wodny młyn, o którym mówią źródła historyczne. Trzeci zbiornik był przy zbiegu Potoku Różowego z jego prawym dopływem, Potokiem Kiszkowym (dzisiaj stoi tam m.in. budynek sklepu i murowany dom Łukasza Berbecia-Piotrowskiego - kiedyś jego dziadka Stanisława, autora „Mojej Kroniki”). Zbiorniki czwarty i piąty to właściwie jeden długi zbiornik ciągnący się od dzisiejszego rozwidlenia dróg w kierunkach do Jurowiec i do Kostarowiec, aż do granicy wsi w pobliżu kościoła. Przedziela go na dwie części grobla, po której biegnie droga z Bobolówki w kierunku cmentarza, dworskich (kiedyś) pól i lasu Szczodre. Groblę zamykającą piąty zbiornik w okolicy kościoła badał kiedyś Józef Błaszczycha-Piotrowski, uważa on, że miała duże znaczenie dla obronności dworu-zamku dzierżawców Strachociny (kiedyś sołtysów). Po zamknięciu przepustu na tej grobli, Bobolówka od strony południowej była trudna do zdobycia, otoczona szeroko wodą. Na zbiorniku czwartym, w pobliżu grobli z drogą z Bobolówki, była usypana sztuczna wyspa, z drzewami, krzewami i kwiatami, miejsce dla wypoczynku na wodzie dla mieszkańców dworu. Te wszystkie zbiorniki skutecznie blokowały możliwość poprowadzenia głównej ulicy wsi, strachockiej „Main Street”.

Drogi służące komunikacji „ze światem” były na zewnątrz terenu zabudowy wsi. Od południowej strony była droga prowadząca z Bażanówki, obok strachockich domów i kościoła na końcu wsi, do Kostarowiec i Sanoka. Drogę tę mieszkańcy wsi nazywali „gościńcem”. Droga od strony północnej, prowadziła od Jurowiec (i Pakoszówki) wzdłuż zabudowań aż do góry wsi, do zbiegu z „gościńcem” pod Widaczem (przy kapliczce na rozdrożu). Ta droga, uporządkowana w czasach austriackiej, cesarskiej Galicji, była nazywana przez mieszkańców (nie wszystkich) „traktem cesarskim”. Stan ten trwał przez całe wieki, zabudowa mieściła się między tymi dwoma drogami (nie wychodziła poza nie), wewnątrz zabudowy nie było ciągłej drogi, istniały krótkie odcinki pomiędzy sąsiadami, w niektórych miejscach przechodzące „w bród” przez potok Różowy. Prawdopodobnie dopiero w XIX wieku stało się coś katastrofalnego ze stosunkami wodnymi w Strachocinie i nastąpiła gruntowna ich zmiana. Tej wody, której wcześniej było wszędzie mnóstwo nagle ubyło, wyschły bajorka, oczka wodne, dotychczas bardzo liczne w całej wsi, na polach i lasach. Przyczyny tego były zapewnie różne, zmiana klimatu, prawie zupełne wylesienie terenu wsi, działalność rolnicza, drenowanie pół, pogłębianie i utrzymywanie w dobrym stanie rowów odwadniających na polach, erozja doliny potoku, itp. W wyniku tego mocno zmniejszyła się ilość wody w potoku Różowym i jego dopływach, zbiorniki zaczęły wysychać, trudno było utrzymać je w dobrym stanie. Ostatecznie podjęto decyzję o ich zlikwidowaniu, rozkopano groble, spuszczono wodę, teren zbiorników zamieniono na łąki i tereny budowlane (tam stanęła m.in. szkoła!). Być może właśnie chodziło o uzyskanie nowych, suchych terenów pod zabudowę i rolnictwo. Uzyskano także teren pod poprowadzenie centralnej drogi przez wieś. Zmiany nastąpiły w latach 20-tych XX wieku. Wytyczono drogę, pobudowano mosty nad potokiem Różowym (dwa w okolicy „Górki” i jeden w dole wsi na łączniku z „traktem cesarskim”) i nad dopływami, wykonano rowy odwadniające, obsadzono drogę drzewami owocowymi (głównie jabłonie). Oczywiście, droga była gruntowa, ale dość szeroka i równa, dotrwała w tym stanie do lat 60-tych XX wieku.

Największym problemem Strachociny (i Strachoczan) w dwudziesto-leciu międzywojennym było przeludnienie, a właściwie brak szans mieszkańców na jakąś pracę zarobkową poza rolnictwem. W latach 20-tych znikła nawet ta wąska furtka w tej dziedzinie jaką była emigracja do Ameryki. Stany Zjednoczone wprowadziły surowe restrykcje imigracyjne, które praktycznie zablokowały emigrację ze Strachociny. A mieszkańców we wsi przybywało. Dorastało liczne pokolenie urodzone w latach 1895 – 1914, kiedy przeciętnie rodziło się we wsi 27 dzieci rocznie. Co prawda bieda, niedożywienie, głód i epidemie okresu wojennego i tuż powojennego „zabrały” trochę tych dzieci, jednak większość dożywała do dorosłości. W kolejnych latach po pierwszej wojnie światowej i wojnie bolszewickiej – 1921 – 1940 rodziło się dzieci jeszcze więcej – przeciętnie 32 rocznie. Trzeba było jakoś wyżywić liczne rodziny. Najbiedniejsi mieszkańcy wsi imali się każdej roboty. Strachocki majątek dworski nie był duży, nie mógł zapewnić im pracy więc najmowali się do prac sezonowych w okolicznych majątkach dworskich – w Jaćmierzu, Długiem, Turzym Polu i w innych miejscowościach. Kilkunastu Strachoczan wybrało się na kontrakt do Francji, do prac w lesie. Po kilku miesiącach wrócili z niewielkimi pieniędzmi. Kilkunastu śmiałków próbowało szukać szczęścia na budowie portu w Gdyni. Pojechali tam za pożyczone pieniądze, niestety, roboty dla nich nie było, musieli wracać na piechotę do domu, zarabiając po drodze dorywczo na jedzenie. Sytuacja poprawiła się trochę w latach 30-tych, kiedy ruszył projekt Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP). Kilku Strachoczan znalazło pracę w zakładach w Sanoku, w Fabryce Wagonów, w Fabryce Akumulatorów lub w Fabryce Gumy. Zakłady te, powiązane z programem COP, zaczęły się wtedy szybciej rozwijać. Strachoczanie dojeżdżali do pracy w Sanoku rowerami, dochodzili na piechotę. Wszystko to tylko zaledwie trochę ograniczało ogólną biedę. Mimo tej biedy właściwie przez całe 20 lat trwał powolny rozwój cywilizacyjny Strachociny. Może powodem był entuzjazm i radość z odzyskanej po ponad stu latach wolności przez Ojczyznę? Dla Strachoczan było to wyjątkowo doniosłe wydarzenie.

W zabudowie wsi większe zmiany nie nastąpiły bo nie mogły mieć miejsca przy panującej biedzie. Nowych domów budowano niewiele, budowali tylko bogatsi, których było na to stać, lub ci, którzy mieli pomoc od krewniaków z Ameryki. Większość mieszkańców Strachociny mieszkała ciągle jeszcze w starych domach pamiętających często XIX wiek. Warto odnotować, że zabudowa kontynuowała swoją wcześniejszą „wędrówkę” wsi w dół biegu potoku Różowego, bliżej dworu i kościoła. Oczywiście, daleko było do tego, co się stało 50 lat później, ale kilka (może kilkanaście) domów pobudowano na terenach odkupionych od dworu. Właścicielkami majątku „dworskiego” w tym okresie były córki Edmunda Dydyńskiego (zmarłego bardzo wcześnie), Zofia i Kazimiera. Zofia wyszła za mąż za Władysława Niedźwiedzkiego, Kazimiera pozostała niezamężną panną do śmierci (w 1947 roku). Małżeństwo Niedźwiedzkich nie miało dzieci. W tej sytuacji o majątek siostry zapewne niezbyt dbały, jak znalazł się we wsi chętny to sprzedawały mu ziemię (całego majątku nie mogły sprzedać, musiały z czegoś w miarę wygodnie żyć i „zadawać szyku”). Na tych „dworskich” terenach stanęły m.in. domy Piotra Kondy-Piotrowskiego, Pielechów „Maciusiów”, Wójtowiczów „Ślusarzy” i kilku Radwańskich.

Nowo wznoszone w latach 20-tych i 30-tych domy różniły się bardzo od tych z XIX wieku, chociaż ciągle, w ogromnej większości, część mieszkalna dla ludzi była połączona z częścią inwentarską. Osobno budowano jedynie stodoły, głównie ze względu na bezpieczeństwo pożarowe. Budynki dalej budowano z drewna (jedynym wyjątkiem był dom Dąbrowskich w środku wsi zbudowany z cegły), ściany robiono z „przyciesi”, tj. grubych belek o grubości ok. 25 cm i szerokości 50 cm lub więcej (o ile pozwalał pień ściętego drewna, z jednego bala robiono w tartaku dwie przyciesie). Przeważnie było to drewno jodłowe, przywożone z rejonów górskich, m.in. z Gór Słonnych koło Sanoka. W strachockich lasach nie było tak dorodnych drzew. Jedynie belka „węgielna” (w Strachocinie zwana „tromem”), najniższa, stykająca się z kamiennym (najczęściej) fundamentem była dębowa, dąb był bardziej odporny na wilgoć i robactwo. Przyciesie od strony wewnętrznej tworzyły równą powierzchnię, która wymagała jedynie cienkiej warstwy wyrównującej z gliny (w późniejszym okresie ściany tynkowano). Zewnętrzna strona była bardzo nierówna, dziury upychano mchem i lepiono grubo gliną. Tak przygotowane ściany malowano („bielono”) wapnem z dodatkiem ultramaryny („siwiku”), która nadawała bieli ścian odcień lekko błękitny. Klasycznymi przedstawicielami opisanego powyżej typu domu były domy, Pauliny Błaszczychy-Piotrowskiej, wdowy po Janie i sąsiedni, Cecylii Wołacz-Piotrowskiej, też wdowy po Janie. Ich mężowie zginęli podczas I wojny światowej, ale przedsiębiorcze wdowy potrafiły wybudować nowe domy.

Pod koniec lat 30-tych rozpoczęto budować domy w typowym stylu „podkarpackim”, szalowano ściany zewnętrzne deskami (pierwowzór amerykańskiego „sajdingu”?), u góry na szalunku, pod dachem, przybijano „falbankę” szerokości ok. metra, z desek szalunkowych zakończonych finezyjnymi wycięciami, podobne „falbanki” umieszczano na oszalowanych szczytach dachów (w których z reguły było okno oświetlające poddasze), narożniki wysokich, dość stromych, dwuspadowych dachów były ścięte, na wejściu z zewnątrz do części mieszkalnej budowano ciekawe, przeszklone ganeczki. Tych domów w międzywojniu było jeszcze mało, budowano ich więcej później, po wojnie, aż do lat 60-tych (do czasów rozpowszechnienia się betonowych bezstylowych „klocków”). Dachy nowych domów wykonywano w większości z dachówki ceramicznej w czerwonym kolorze. Domy najbogatszych miały dachy z blachy ocynkowanej, strzech w nowo wznoszonych budynkach mieszkalnych już nie wykonywano, zdarzało się to jeszcze na stodołach. Wszędzie przewód kominowy był wyprowadzony ponad dach (niektóre kominy były bardzo ładne, z daszkami), chociaż jeszcze do połowy XX wieku stały ciągle we wsi domy pod strzechą, „półkurne”. Ogólny wygląd tych nowych domów był bardzo ładny, biel ścian (tych bardziej tradycyjnych, nie szalowanych) doskonale komponowała się z czerwienią dachówek dachu, brązem kominów, bujną zielenią otaczających drzew i krzewów. Wnętrza domów też się mocno zmieniły, były wyższe, w niektórych pomieszczeniach była drewniana podłoga. Okna były zdecydowanie większe, dzięki temu wnętrza były bardziej nasłonecznione. Ściany wewnętrzne malowano także wapnem na biało z dodatkiem ultramaryny („siwik”), co nadawało im bardzo przyjemny odcień (ponoć odstraszało muchy). W domach przybywało sprzętów, w kuchni pojawiły się „kredensy”, przeszklone ozdobne szafy na zastawę stołową (tej też przybywało coraz więcej), w „alkierzach” pojawiły się szafy ubraniowe w miejsce skrzyń, które powędrowały na strych.

Niestety, najczęściej dobre wrażenie jakie robił nowy dom mieszkalny psuł wygląd stodoły, do wyglądu której z reguły nie przywiązywano wagi. Stodoły budowano w konstrukcji słupowej, ściany wykonywano z desek, często źle dopasowanych, które z biegiem czasu ciemniały i szarzały. Ciągle jeszcze wiele z nich kryto słomianą strzechą. A już zupełnie katastrofalnie wyglądały gnojowiska, ulokowane najczęściej tuż obok domu, przy części inwentarskiej.

Przez cały okres międzywojenny, tak jak przez wieki, podstawowym zajęciem ogromnej większości Strachoczan, była praca na roli. W technice uprawy roli w tym czasie nie nastąpiły żadne rewolucyjne zmiany. Niemniej systematyczny postęp technologiczny trwał przez cały ten okres. W gospodarstwach uprawiano praktycznie wszystkie znane w Polsce rośliny użytkowe. Nie było żadnej specjalizacji, siano wszystkie cztery zboża, żyto (stosunkowo dużo), pszenicę, jęczmień (na kaszę) i owies (gównie na paszę dla koni), sadzono bardzo dużo ziemniaków, które były podstawą wyżywienia dla ludzi i paszą dla świń i bydła. Siano stosunkowo dużo gryki („tatarki”) i prosa, wyrabiano z nich kasze, które były ważnym składnikiem strachockiej diety (także kasza jęczmienna). Z biegiem lat zmniejszała się zdecydowanie uprawa lnu a szczególnie konopi. Wraz z upowszechnianiem się ubiorów produkcji fabrycznej, głównie bawełnianych i wełnianych, płótno lniane używano tylko na prześcieradła („płachty”), powłoczki na poduszki, ręczniki, ścierki, czasem na bieliznę, z nasion lnu tłoczono olej używany w kuchni, szczególnie w okresie postu. Konopie uprawiano głównie na worki, sznurki i powrozy. W zakresie techniki przerobu lnu i konopi nie zaszły żadne istotne zmiany na przestrzeni wielu dziesięcioleci. Ciągle były w użyciu międlice i cierlice, odgłos ich pracy dał się słyszeć późną jesienią jeszcze powszechnie. Następnie trzeba było obrobione na nich włókna lniane czy konopne wyczesać na „szczeci” i przygotować do obróbki kądzielą na nici. Kądziel i związane z nią zwyczaje towarzyszyły kobietom, szczególnie starszym, właściwie przez całą pierwszą połowę XX wieku. Ale było jej coraz mniej, stąd także jej malejące znaczenie kulturowe. Coraz więcej uprawiano w Strachocinie warzyw, w latach 20-tych do powszechnej uprawy weszły ogórki, wcześniej dość rzadko spotykane, i fasola. Podstawowym warzywem była jednak ciągle kapusta, na zimę przygotowywano duże ilości kiszonej kapusty, była ona jedną z podstawowych potraw kuchni strachockiej. Uprawiano także dużo grochu i bobu. Ciągle jeszcze sadzono rzepę, brukiew, buraki pastewne, ale uprawy te powoli wychodziły z „mody”. Do prac polowych używano zaprzęgów konnych, Strachoczanie nie używali do prac polowych krów, jeżeli takie przypadki się zdarzały to bardzo rzadko. Dużo prac polowych wykonywano ręcznie, niewielkie gospodarstwa i duża ilość rąk do pracy skutecznie hamowały jakiekolwiek próby mechanizacji prac. Zboża siano i zbierano ręcznie, żęto sierpami (jak w starożytnym Egipcie!), dopiero w latach 20-tych do zbioru jęczmienia i owsa zastosowano kosy. Ziemniaki kopano także ręcznie, motykami. Zboża młócono cepami, dopiero w latach 30-tych zaczęto wprowadzać do użytkowania pierwsze młocarnie mechaniczne, tzw. „sztychówki”, napędzane konnym kieratem. Nie czyściły one zboża, używano do tego celu ręcznych wialni („młynków”), które były właściwie jedynym urządzeniem mechanicznym (ale z napędem ręcznym), które weszło do powszechnego użytku w strachockich gospodarstwach w tym okresie. W latach 30-tych już nikt nie stosował dawnej prymitywnej metody czyszczenia zboża z plew na wietrze (najczęściej sztucznym, wytworzonym przez machanie workiem). Powoli rosła także wydajność upraw. Znajomość nowoczesnego płodozmianu stała się powszechna, niewielka powierzchnia upraw sprzyjała dokładnej uprawie roli, uprawy, zarówno zboża jak i okopowe, starannie oczyszczano z chwastów, które przeznaczano na karmę dla bydła. Gorzej było z nawożeniem, praktycznie ciągle jedynym nawozem był obornik. Nawozów sztucznych (zwanych powszechnie „kościami”) stosowano bardzo niewiele. Były drogie, nie wszyscy byli do nich przekonani. Obornika także nie było dużo. Hodowla rozwijała się słabo, przyczyną podstawową był brak pasz. Łąk było mało, roli pod uprawę koniczyny przeznaczano niewiele, zboża i ziemniaków często ledwo starczało dla ludzi. Praktycznie hodowano jedynie krowy, świń hodowano niewiele, najczęściej jedna świnka w gospodarstwie, która zjadała resztki z kuchni. Słabo żywione krowy dawały mało mleka, od wiosny do jesieni pasły się na drogach i miedzach (innych pastwisk było bardzo mało), gdzie trawy było niewiele, szczególnie jak ją wypaliło ostre letnie słońce, w zimie krowy karmiono słomą i sieczką słomianą, z dodatkiem ugotowanych ziemniaków. Hodowano także kury i gęsi. Strachocina słynęła w okolicy z hodowli gęsi, w okolicy znano ją jako „gęsią stolicę”. Gęsi hodowano przede wszystkim dla pierza, które sprzedawano w Sanoku lub wędrownym handlarzom. Inną specyfiką Strachociny było duże zamiłowanie do koni. Nie wszystkich stać było na ich utrzymanie, ale prawie każdy mieszkaniec wsi (mężczyzna) czuł się na tyle bogaty, aby utrzymywać konia. Koń był ciągle podmiotem dumy mężczyzn, dbali o konia zdecydowanie lepiej niż o krowy, które były przecież podstawowymi żywicielkami rodzin. Problemem Strachociny było zaopatrzenie w owoce. Większych sadów ciągle nie było, niewielkie ilości drzew owocowych sadzono przy domach. Były to przeważnie jabłonie, grusz czy śliw było mało, wiśni i czereśni jeszcze mniej. Także mało sadzono porzeczek i agrestu. Wśród drzew owocowych dominowały stare odmiany, dzisiaj już rzadko spotykane. Dopiero od lat 30-tych zaczęto sadzić więcej drzew owocowych. Jak pisze nasz kronikarz Stanisław Berbeć-Piotrowski, w 1932 roku Strachoczanie zasadzili w swoich ogrodach sto drzewek owocowych, a w 1935 roku odbyło się „Święto Sadzenia Drzew Owocowych”, w ramach którego zasadzono 350 drzewek na terenie gminnym. Zaczęto także stosować szczepienie drzew, dzięki temu na podkładkach miejscowych hodowano odmiany szlachetniejsze, np. wśród jabłek różne odmiany renet. Plony z drzew owocowych były jednak niskie, drzewa rzadko były zasilane obornikiem, często chorowały, plagą były różnego rodzaju szkodniki. O jakichkolwiek środkach chemicznych ochronnych nie było mowy. Uzupełnieniem owoców z przydomowych drzew były owoce zbierane na polach i w lasach. Największe znaczenie miały trześnie (dzikie czereśnie), które rosły masowo na miedzach, w lasach, ale były także sadzone przy domach. Poza jagodami (tak w Strachocinie nazywano ich owoce) z trześni zbierano maliny, jeżyny („czernice”), orzechy laskowe, borówki (czarne jagody), nasiona buku, zbierano także owoce tarniny i dzikiej róży, z których robiono wino. Ciągle jeszcze w strachockich lasach było dość dużo grzybów. Przy domach kobiety sadziły dużo kwiatów. W tej dziedzinie w międzywojniu zmiany następowały bardzo szybko. Panie domu starały się nadążać za modami. Brały sadzonki jedna od drugiej, przywoziły z Sanoka, rywalizowały między sobą o jak najlepiej wyglądający ogródek kwiatowy. Dbały o niego zdecydowanie bardziej niż o ogródek warzywny. Przy domach dla ozdoby sadzono także krzewy, róże, bzy, jaśminy, a także drzewa nieowocowe, lipy, kasztanowce i inne. Najwspanialsza lipa we wsi rosła na działce Piotrowskich z Kowalówki, miała ogromną koronę, liczyła ponad 400 lat. Drzew typu lipa, kasztan, jesion czy topola było we wsi bardzo dużo, z perspektywy Gór Kiszkowych Strachocina wprost tonęła w zieleni drzew, które wyrastały wysoko ponad szczyty domów. Zieleń drzew, szczególnie właśnie lip i kasztanów, maskowała skutecznie niezbyt ciekawy, w większości, wygląd zabudowy. Stare domy wyglądały bardzo biednie i brzydko. Dominującym ich elementem były słomiane strzechy (ściany były bardzo niskie), często stare, dziurawe, uszkodzone. Zdarzało się, że pod koniec zimy duże fragmenty strzech ze stodół były zużywane jako karma dla bydła! Na szczęście z biegiem lat sytuacja pod tym względem zaczęła się poprawiać. W życiu codziennym strachockich rodzin następowały systematyczne zmiany. Nie były one jakieś gwałtowne, wprowadzano je ostrożnie i powoli. Stosunkowo niewielkie zmiany nastąpiły w zakresie wyżywienia. Ciągle w diecie było bardzo mało mięsa. Podstawą kuchni były potrawy jarskie, przede wszystkim ziemniaki w różnej postaci, kasze (jaglana, gryczana i jęczmienna), kluski, knedle, pierogi, kiszona kapusta w zimie, barszcz, zarówno buraczany jak i żytni (żurek). Do przygotowania kasz zaprzestano używać ręcznej stępy, wożono surowiec do młynów w okolicy, podobnie stało się z mieleniem zboża, chociaż ciągle w użyciu były ręczne żarna. Służyły głównie do mielenia zboża na potrzeby inwentarza, ale w sytuacjach awaryjnych, braku mąki z młyna, także na potrawy dla ludzi. Niektóre potrawy najlepiej smakowały gdy były zrobione z mąki z żaren, np. tzw. zamieszka, tradycyjnie sporządzana ze świeżego ziarna tuż po żniwach. Była to gęsta papka z grubej mąki pszennej odpowiednio doprawiona, podawana na gorąco ze świeżym masłem, które się na niej topiło. Największymi przysmakami były pierogi i gołąbki z kaszy gryczanej (tatarczanej). Pierogi robiono głównie z ziemniaków z małym dodatkiem twarogu (lokalna odmiana ruskich), ale także z kapusty, świeżej i kiszonej, samego twarogu, a także z nadzieniem owocowym, z trześni, borówek, malin, itp. Z innych owoców, jabłek, śliwek, rzadziej gruszek, robiono knedle nadziewane tymi owocami. Mięsa, jak wspomniano, jadano bardzo mało, nieregularnie. Czasem komuś w sąsiedztwie „padła” krowa i trzeba ją było zabić. Wtedy była okazja zakupić trochę mięsa bo sąsiad nie dał rady przechować takiej ilości mięsa dłużej. Niektórzy hodowali króliki, których mięso zjadano a skórki sprzedawano. W większości rodzin tradycyjnie zabijano jedną świnkę pod koniec zimy, przed Wielkanocą, w okresie kiedy stosunkowo łatwo było przechować mięso i przygotować trochę wędlin na Wielkanoc. Większość mięsa starano się uwędzić w jakiejś formie, powieszone na strychu („górze”), z biegiem czasu wyschnięte i stwardniałe na „kość”, służyło później długo do okraszania potraw. Na bieżąco zjadano praktycznie tylko podroby i części łatwo psujące się, najczęściej w postaci salcesonów, galarety („studzieliny”), wątrobianki, kaszanki („kiszki”), itp. Jakość wyrobów była bardzo różna, ale powoli doskonaliła się sztuka przerobu mięsa, we wsi pojawili się prawdziwi mistrzowie sztuki masarskiej, którzy służyli pomocą także sąsiadom. Sztuka zabijania i „sprawiania” zwierząt nie była obca żadnemu ze strachockich gospodarzy, ale tylko niektórzy potrafili wyczarować arcydzieła sztuki wędliniarskiej z, nienajlepszego najczęściej, surowca. Bardzo często byli to ci, którzy otarli się o zawodowych rzeźników-masarzy w Sanoku, ale były także talenty samorodne. Wyroby najlepsze, szynki i kiełbasy, przechowywano na Święta Wielkanocne i okazje nadzwyczajne, uroczystości rodzinne, przyjęcia ważnych gości, itp. Smalec przyrządzany ze skwarkami w dużych, kamiennych garnkach, służył za „omastę” przez długie miesiące. Najczęściej nie było go zbyt wiele, zabijane świnie były słabo żywione, rzadko osiągały wagę większą niż 100 kg. Innym tłuszczem używanym w kuchni był olej lniany, bardzo rzadko konopny. W okresie Wielkiego Postu i Adwentu do sporządzania potraw używano tylko oleju (oficjalnie, niektórzy nie przepadali za smakiem oleju lnianego, często nie pierwszej świeżości), w biedniejszych rodzinach używano go przez okrągły rok. Rzepaku czy słoneczników w Strachocinie nie uprawiano, jedynymi roślinami oleistymi były konopie i len.

Gotowaniem w domach Piotrowskich zajmowały się tradycyjnie kobiety. One krzątały się wokół domowego ogniska, przynosiły drewka, rozpalały ogień. Nawet w zimie regularnie palono jedynie w trzonie kuchennym („pod kuchnią”), pieców do ogrzewania nie było, raz na tydzień (w większości domów) palono w piecu chlebowym z okazji wypieku chleba. Jedynie przy bardzo dużych mrozach zdarzało się, że palono w piecu chlebowym dla ogrzewania. Ogień w postaci żaru trzymano na okrągło, czasem było to kilka tlących się węgielków pokrytych popiołem, z których rankiem rozdmuchiwano płomień. Zapałki oszczędzano, używanie ich było niepotrzebnym wydatkiem, trzeba je było kupować w sklepie. W razie potrzeby „pożyczano” ogień od sąsiadów. Jako opału używano drewna, węgiel był praktycznie nieznany. Przygotowaniem opału zajmowali się mężczyźni, w Strachocinie było to dość kłopotliwe. Lasów było mało, głównie zagajniki młodniaków grabowo-bukowych, przetykane z rzadka innymi drzewami. Ci którzy nie mieli własnych lasów, musieli drewno na opał kupować od sąsiadów (rzadziej, ci oszczędzali drewno dla siebie), w lesie dworskim lub gdzieś daleko, poza Strachociną - był to duży wydatek. Praca przy opale była ciężka, trzeba było siekierą ścinać drzewa (piły, oczywiście ręcznej, tzw. poprzecznej, używano jedynie przy ścinaniu grubszych drzew), pojedynczo wyciągać je z przepastnych jarów i potoków na stromych zboczach gór (tylko tam utrzymały się w Strachocinie lasy), zwozić do domu często z dużej odległości (biedniejsi nosili na własnym grzbiecie), ręcznie ciąć na kawałki stosowne do palenia w trzonie kuchennym lub piecu chlebowym. Siłą rzeczy starano się drogocenny opał jak najbardziej oszczędzać, jednak jesienią trzeba go było przygotować duże ilości. Porąbane drewno układano pod ścianami stodół aby przeschło. Jak już wspomniano, pieców do ogrzewania w domach nie było. Główna izba (będąca kuchnią i salonem jednocześnie) ogrzewana była od trzonu kuchennego, alkierz nie miał ogrzewania, jedyne ciepło to ciepło przenikające z kuchni przez stosunkowo cienką ścianę. Aby zaoszczędzić opału w zimie, jesienią ocieplano („gacono”) ściany zewnętrzne domów suchymi liśćmi, słomą i plewami, upychanymi pomiędzy ścianę a płotek pleciony z chrustu (z takich płotków były robione powszechnie także płoty a nawet ściany stodół – z reguły do plecenia używano młodej leszczyny, ale także gałęzi innych drzew lub krzewów). Na wiosnę ocieplenie rozbierano, liście i słoma wędrowała na gnojownik jako nawóz, a płotki były paliwem.

Gotowano najczęściej w garnkach żeliwnych, z biegiem czasu zaczęły wchodzić do użytku lżejsze garnki blaszane emaliowane. Garnek wkładano w otwór w płycie kuchennej, którego średnicę można było regulować (w zależności od średnicy garnka) przez wyjęcie mniejszej lub większej ilości krążków, które normalnie zamykały ten otwór. Część potraw gotowano stawiając garnki na płycie, trwało to wtedy dłużej i wymagało więcej opału. W diecie Strachoczan przeważały potrawy gotowane, zarówno w czasie obiadu jak i śniadania i kolacji. Do posiłku zasiadała z reguły jednocześnie cała rodzina, chociaż nie zawsze wystarczało miejsca przy stole. Wtedy część musiała zadowolić się miejscem z boku, w drugim rzędzie. Potrawy podawano już w indywidualnych nakryciach, ale w niektórych rodzinach jeszcze do lat 50-tych jadano ze wspólnego garnka czy miski. Powoli wchodziły do użycia porcelanowe talerze i kubki. Przed rozpoczęciem posiłku obowiązkowo żegnano się krzyżem, niektórzy odmawiali głośno wspólną modlitwę, ale to stawało się już rzadkością. Metalowe sztućce dopiero wchodziły do powszechnego użytku, większość potraw jadano łyżką, widelców używano rzadko, noży prawie wcale. Najstarsi używali ciągle łyżek drewnianych, twierdząc, że łyżki metalowe psują smak potraw. Stół nakrywano obrusem jedynie przy odświętnych okazjach, na co dzień talerze i miski stawiano na gołym stole. W zakresie przygotowania potraw, a szczególnie w sposobie podania ich, w okresie międzywojnia następowały systematyczne zmiany. Młodzi powracający ze „świata” przynosili nowe zwyczaje. Jak w wielu innych sprawach, tak i w tej, rosło zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi rodzinami.

W omawianym okresie dalsze zmiany zaszły w dziedzinie ubiorów. Praktycznie wyszły z użycia tradycyjne ubiory wykonane z płótna konopnego i lnianego własnego wyrobu, tzw. płótnianki („potlonki”). Proces ten trwał już od dłuższego czasu, zakończył się w latach 20-tych i 30-tych. Tylko najstarsi pokazywali się jeszcze w tradycyjnych ubiorach, wszyscy inni nosili odzież wykonaną z fabrycznych materiałów, gównie bawełnianych i wełnianych. Ubiory męskie wykonywali zawodowi krawcy, kobiety często szyły same dla siebie. W niektórych rodzinach pojawiły się maszyny do szycia, gospodynie uczyły się jedna od drugiej sztuki krawieckiej, zorganizowano we wsi kurs kroju i szycia. Ubiory dla dzieci wykonywały najczęściej matki (jeszcze częściej babki lub starsze ciotki) same, były nieskomplikowane i niezbyt ładne.

Coraz większy wpływ na sposób ubierania się miały trendy mody panujące w miastach. Oczywiście o niewolniczym naśladowaniu zmieniającej się w miastach mody nie było jeszcze mowy, chociażby ze względu na skromne możliwości finansowe. Tym niemniej niektórzy młodzi ludzie potrafili oszczędzać na wszystkim, oby tylko pokazać się w kościele czy na zabawie w ekstrawaganckim stroju. Ogromna większość Strachoczan była jednak konserwatywna, do tego rozsądna i miała trzeźwy stosunek do tych spraw. Wszystkie kobiety, od najmłodszych lat, ciągle jeszcze nosiły chustki na głowie. Chustki były z najróżniejszych materiałów – bawełniane, wełniane, lniane a nawet jedwabne. Z reguły bardzo kolorowe, wzorzyste, dopasowane do wieku (starsze kobiety nosiły bardziej stonowane wzory, ciemniejsze kolory). Chustka to był jeden z najładniejszych, siłą rzeczy, najważniejszych elementów stroju kobiecego, przy zakupie chustek raczej nie skąpiono pieniędzy, często chustki były formą prezentu dla kobiety z jakiejś okazji. Rogi chustki były zawiązane pod brodą, Chustka szczelnie okrywała włosy, zaplecione w dwa warkocze (rzadziej w jeden) i upięte ciasno na głowie. Z tej zasady wyłamywały się tylko młode dziewczyny, z tym, że słowo „młode” było bardzo różnie interpretowane. W niektórych rodzinach, tych bardziej konserwatywnych, już małe dziewczynki chodziły w chustkach, w innych granica wiekowa śmiało wędrowała w górę. Chustka na głowę nie była jedyną chustą noszoną przez kobiety, szczególnie te starsze. Druga chusta była grubsza, najczęściej wełniana, kolorowa, z reguły w kratę, dużo większa niż chustka na głowę. Tę chustę noszono różnie, w cieplejsze dni na ramionach, jako rodzaj szala, w chłodniejsze dni zarzucano także na głowę, ale tak aby nie zasłaniać do końca chustki okrywającej włosy. I wreszcie trzecia chusta, wełniana, bardzo gruba, też w kolorową kratę (szkocką?), zdecydowanie większa (wielkości przeciętnego koca), noszona na ramionach, raczej w chłodniejsze pory roku. Oczywiście, taki kompletny zestaw chust noszono „od święta”, do kościoła, na ważniejsze wizyty. Młodsze kobiety i dziewczyny robiły to niechętnie. W dziedzinie spódnic, bluzek, fartuszków, zapasek czy staników większych zmian w porównaniu z poprzednimi okresami nie było, zmieniły się raczej tylko materiały. Zamiast wszechobecnego lnu weszły w użycie bawełna i wełna, tkane i pięknie farbowane w fabrykach tekstylnych, głównie w Łodzi i Bielsku Cieszyńskim. Historyczne stroje, tzw. „ludowe”, Strachoczanki (nieliczne) nosiły tylko okazyjnie - z okazji powitania biskupa, na procesji Bożego Ciała prowadząc dzieci sypiące kwiaty, przy występach zespołów teatralnych czy tanecznych. Były to stylizowane stroje „krakowskie”.

Stroje męskie w Strachocinie nadążały, w miarę możliwości, za modą „miejską”. Wyszły już z użycia słomkowe kapelusze, na wyjątkowe okazje lub do kościoła, używano tylko filcowych kapeluszy klasycznych, typu Fedora. Nikt nie nosił cylindrów, meloników czy innych wymyślnych typów kapeluszy. Na co dzień mężczyźni nosili czapki zwane kaszkietami. W Strachocinie zapewne nikt nie znał tej nazwy (podobnie jak nazwy kapelusza Fedora). Kaszkiet to czapka z daszkiem z przodu i okrągłym denkiem, które przesunięte było do przodu tak, że praktyczne przykrywało daszek (po II wojnie światowej pewną odmianę kaszkietu nazywano „oprychówą”). Warto także przypomnieć modę wśród Strachoczan na wysokie buty-oficerki i spodnie - rodzaj bryczesów nazywanych w Strachocinie „rajtkami”. Nosili je bogatsi, „szanujący się” gospodarze, buty były robione na miarę, starannie pielęgnowane, na co dzień trzymane na prawidłach. Wciągano je na nogi za przyszyte do cholew uszy, ściągano przy pomocy drewnianego przyrządu zwanego „psem” (na co dzień bawiły się nim dzieci).

W dziedzinie higieny osobistej zmiany w omawianym okresie następowały powoli. Oczywiście, domy w Strachocinie nie posiadały łazienek, także z przygotowaniem ciepłej wody do mycia były kłopoty. Przy trzonie kuchennym był pojemnik („kociołek”), w którym podczas gotowania potraw była zawsze ciepła woda, ale było jej stosunkowo mało, zaledwie kilka litrów. Codzienne mycie odbywało się w kuchni, w blaszanych miskach. „Poważniejsze” mycie odbywało się rzadziej, częściej latem. Do takiego mycia najczęściej używano dużych cebrów drewnianych, normalnie używanych do prania. Dzieci były kąpane częściej, także kobiety myły się zdecydowanie częściej. Generalne mycie całej rodziny odbywało się obowiązkowo kilka razy do roku, przy specjalnych okazjach, przed dużymi świętami, po młocce, czy innych mocno brudzących pracach. Do mycia używano głównie szarego mydła, mydła toaletowe pojawiły się w niektórych domach dopiero w latach 30-tych, przywiezione przez krewniaków, którzy otarli się o miasto. Były to jednak sporadyczne przypadki. Mężczyźni używali mydeł do golenia. Golili się brzytwami, dobre brzytwy były w dużej cenie. Zarzucili na początku XX wieku noszenie wąsów, ale golili się rzadko, strasząc najczęściej kilkudniowym zarostem.

Zupełnie nie przywiązywano wagi do mycia zębów. Prawdopodobnie nikt ich nie mył, w lecie i jesienią metodą czyszczenia zębów było jedzenie jabłek wieczorem przed pójściem spać. Zęby były w ogóle dużym problemem dla mieszkańców Strachociny, próchnica była powszechna, duża ilość 50-latków była bezzębna i wyglądała jak stuletni starcy współcześnie.

Jako ubikacje służyły słynne „sławojki”, stojące osobno małe budynki zbite z desek, z tzw. suchym szambem. Nazwa „sławojki” wywodzi się od ministra Sławoj-Składkowskiego, który nakazał w latach 20-tych budowę takich ubikacji w całej Polsce. W Strachocinie nie było to potrzebne, tego typu ubikacje były już powszechne na przełomie XIX i XX wieku. Ale, oczywiście, zdarzało się jeszcze bardzo często, że „za potrzebą” wychodzono do obory, lub, po prostu, za przysłowiową stodołę.

Strachoczanie tradycyjnie stronili od polityki. Partie polityczne nie miały praktycznie żadnego poparcia. Nawet ruch ludowy był bardzo słaby, spory pomiędzy Stronnictwem Chłopskim a PSL „Piast”, tak głośne w okolicznych wsiach przed 1931 rokiem (rokiem zjednoczenia tych partii)), tutaj były prawie niezauważalne, mimo że we wsi istniały komórki obydwu organizacji. Masowe strajki chłopskie w okolicy (w 1932 r., największe w Polsce), także nie sięgnęły Strachociny, chociaż wieś interesowała się żywo procesem 89 uczestników strajku, odbywającym się w Sanoku (32 z nich zostało skazanych na śmierć zamienioną później na dożywocie).

W 1928 roku wznowiło w Strachocinie swoją działalność Kółko Rolnicze, a w 1929 r. filia Kasy Zapomogowej Stefczyka w Jaćmierzu. Benedykt Gajewski, autor monografii Strachociny z 2004 roku, twierdzi, że w tym roku założono te instytucje, ale w rzeczywistości to Kasę Oszczędnościowo-Pożyczkową, poprzedniczkę Kasy Zapomogowej, założono w Strachocinie już na początku lat 90-tych XIX wieku, a Kółko Rolnicze założono w 1909 roku. Prawdopodobnie w zamęcie I wojny światowej i powstawania nowej Polski instytucje te podupadły, zaprzestały swojej działalności i dopiero dziesięć lat po odzyskaniu niepodległości zaczęły działać od nowa.


 
Książeczka spłat pożyczki Pauliny Błaszczychy-Piotrowskiej z Kasy Stefczyka w Jaćmierzu (w Strachocinie była filia tej Kasy). Paulina wzięła 200 zł pożyczki na okres 6 lat. Była to dość duża suma w tej części Polski, prawdopodobnie chodziło o budowę domu dla młodszego syna Kazimierza. Pożyczka była regularnie spłacana aż do końca wojny, ostatnia rata, 34 zł została spłacona 4 maja 1944 r. Suma procentu od pożyczki wyniosła 43 zł 79 gr.

Kółko Rolnicze (ta nazwa nie ma nic wspólnego z Kółkami Rolniczymi z czasów PRL!) prowadziło we wsi różną działalność: szkolenia rolnicze, przykładowe instruktarze uprawy roli, prowadziło także sklep wielobranżowy. Sklep był głównym przejawem działalności Kółka, stąd słowo „kółko” oznaczało we wsi po prostu sklep. Zaopatrywany on był z hurtowni Oddziału Centralnego Towarzystwa Kółek Rolniczych w Sanoku. Z powodzeniem konkurował on ze sklepami żydowskimi i innymi prywatnymi. Pod koniec lat 30-tych oddział Spółdzielni „Społem” i sklep założyli w Strachocinie Piotr Konda-Piotrowski, Kazimierz Błaszczycha-Piotrowski i Piotr Radwański ale był on słabą konkurencją dla „kółka”. W górze wsi prywatny sklep prowadził Jan Kucharski. Kółko Rolnicze zbudowało niedaleko szkoły (starej) budynek w którym mieścił się sklep, sala ze sceną i biblioteka. Budynek ten pełnił rolę Domu Ludowego, jego sala służyła za miejsce zebrań wiejskich, także organizacji zabaw i wesel. Występował tam także amatorski teatr młodzieżowy.


 
Budynek Kółka Rolniczego, z lewej strony sala, z prawej sklep z zapleczem i pomieszczeniem biblioteki (widok powojenny, budynek jest tutaj już częścią Izby Pamięci)

W 1932 roku powstało we wsi Koło Związku Młodzieży Wiejskiej (dokładna data powstania nie jest jednak pewna, z pewnością były to lata 30-te). Przewodniczącym został Józef Radwański. W ramach Koła prowadzono kursy Przysposobienia Rolniczego I-go, II-go i III-go stopnia. Uczono na nich uprawy roli - nawożenia gleby, prawidłowego sadzenia roślin (szczególnie warzyw i okopowych), ich pielęgnacji, zbioru, przechowywania, a także hodowli zwierząt domowych. Zakładano poletka doświadczalne i konkursowe, organizowano wystawy płodów rolnych. Wykładowcą i instruktorem na tych kursach był inżynier Tadeusz Kościuszko z Sanoka. Z inicjatywy Koła założono także we wsi chór. Prowadził go strachocki organista Tadeusz Dubiel. Chór był mieszany, cztero-głosowy. Wykonywał pieśni kościelne i świeckie. Występował na różnych uroczystościach, nie tylko w Strachocinie ale także w Sanoku i okolicznych wsiach. Koło ZMW posiadało także Kółko Teatralne. Życie teatralne było bardzo ożywione, przedstawienia odbywały się niemal co tydzień. Realizowano wiele sztuk na scenie w Strachocinie, z niektórymi wyjeżdżano nawet do Sanoka, a także do sąsiednich wsi, m.in. Bażanówki, Pakoszówki, Grabownicy, Nowosielec. Największym powodzeniem cieszyły się „Jasełka”, „Kapral Szczapa” Karola Lilienfelda-Krzewskiego, „Gwałtu, rety, co się dzieje” Aleksandra Fredry, „Karpaccy Górale” Józefa Korzeniowskiego i „Słowiczek” Olgi Visentini w tłumaczeniu Władysławy Wielińskiej. Przymierzano się do „Grubych ryb” Bałuckiego i „Chaty za wsią” Kraszewskiego w adaptacji teatralnej Gabrieli Zapolskiej. Ujawniły się prawdziwe talenty aktorskie, m.in. Józef Piotrowski „Z Kowalówki”, Józef Janik, Józef Radwański, Maria Cecuła „z Górki”, Bronisława Kucharska (późniejsza żona Stanisława Błaszczychy-Piotrowskiego). Bronisława grała m.in. jedną z głównych ról w „Kapralu Szczapie”, o swoich rolach opowiadała do późnej starości.

W 1933 roku powstało w Strachocinie „Koło Gospodyń Wiejskich” Liczyło 150 członkiń. Przewodniczącym została Zofia z Woytowiczów Kucharska „z Górki”. Koło było bardzo aktywne, organizowało różne imprezy, m.in. dwutygodniowy kurs gotowania a także miesięczny kurs trykotarstwa. Zajęcia odbywały się w budynku Kółka Rolniczego.

Rok później, w 1935 roku powstał we wsi oddział para-wojskowej organizacji „Związek Strzelecki”. Pierwszym komendantem ZS został Stanisław Radwański. Na wyposażeniu oddziału Związku były stare francuskie karabiny „Manlichery”. Pomimo starań mundurów nie otrzymano. Kolejnym komendantem był Piotr Radwański. Związek powstał na wznoszącej się fali poczucia zagrożenia od strony sąsiadów Polski – stalinowskiego Związku Sowieckiego i hitlerowskich Niemiec.

W międzywojniu podniósł się poziom strachockiej oświaty. Coraz więcej młodzieży, po ukończeniu czteroklasowej szkoły w Strachocinie, uczyło się dalej. M.in. byli to: ks. Józef Winnicki (późniejszy proboszcz polskiej parafii w Buffalo, USA, znany działacz polonijny), ks. Piotr Lisowski (franciszkanin, późniejszy profesor seminarium w Krakowie, prowincjał zakonu), ks. Józef Kucharski (franciszkanin, długoletni gwardian OO. Franciszkanów w Sanoku), Józef Kucharski (późniejszy dyrektor krakowskiego ZUS, zamordowany w Katyniu), jego siostra Jadwiga Kucharska (nauczycielka), Jan Winnicki, Mieczysław Dąbrowski (późniejszy kierownik Kopalni Strachocina), Kazimierz Galant (prawnik, popularny we wsi historyk Strachociny), Stanisław i Apolonia (późniejsza długoletnia nauczycielka w Strachocinie) Radwańscy i wiele innych.

Wójtami w tym okresie byli m.in. Maciej Dąbrowski, Piotr Konda-Piotrowski i Jan Błażejowski. Długoletnim proboszczem w Strachocinie był ks. Władysław Barcikowski, ogromny autorytet dla mieszkańców wsi. Postać niezwykle barwna, czasem trochę kontrowersyjna, bardzo dobry gospodarz, dbający o kościół i probostwo. Prowadził cichą wojnę z właścicielami folwarku, traktował ich jak zwykłych, prostych parafian, co nie bardzo im się podobało. Zmarł w Strachocinie (w 1942 r.), pochowany został na cmentarzu parafialnym. Przez cały okres międzywojenny jego staraniem, trwały prace wykończeniowe w kościele. Zainstalowano piękne witraże wykonane przez firmę Żeleńskich z Krakowa. Wokół kościoła zbudowano ogrodzenie (wykonał je Barański z Sanoka), w pobliżu kościoła, zbudowano murowaną dzwonnicę na której powieszono dwa dzwony („Józef” i „Jan”) ufundowane przez ks. Józefa Winnickiego z okazji złotych godów jego rodziców, Jana Winnickiego i Marii z Radwańskich.

W latach 20-tych odkryto w lesie strachockim pokłady gazu ziemnego. Pierwsze dwa szyby wywiercono ok. 1925 r., jeden na polu Walentego Radwańskiego „z Górki”, drugi na terenie gminnym. Rozwój Kopalni był jednak powolny, gaz nie miał jeszcze szerszego zastosowania, a na ropę nie natrafiono (kopalnia ropy znajdowała się w sąsiedniej Grabownicy). Niestety, początki wierceń nie przyniosły zbyt wiele korzyści dla wsi. Do prac w kopalni sprowadzono fachowców z zewnątrz, z Drohobycza i Borysławia. Nieliczni Strachoczanie byli zatrudniani tylko do prac pomocniczych, lub dorywczo, do określonych zadań.

Na zakończenie tego krótkiego „obrazka” międzywojennej Strachociny warto zauważyć, że posiadała ona ciągle swoją specyfikę, charakterystyczny „strachocki” styl, który różnił ją od sąsiadów z południa i zachodu (wsie okolic Zarszyna, Jaćmierza, Rymanowa i Brzozowa), oraz z północy i wschodu (wsie doliny Potoku Różowego). Ciągle jeszcze obowiązywał pewien stopień izolacji, mieszanych małżeństw było bardzo mało, nowych przybyszów z zewnątrz prawie wcale. Próby kontaktów młodzieży z rówieśnikami z sąsiednich wsi najczęściej kończyły się niepowodzeniami. Tak np. było z uczestniczeniem w zabawach ludowych, festynach i innych imprezach. Jak wspominali starsi Strachoczanie (już nie żyjący), przybyszów przepędzano bezceremonialnie, dochodziło do prawdziwych bitew na pięści, a nawet noże. Pojedynczy goście z innych wiosek nie odważali się wchodzić samotnie na salę zabawy, organizowali się w kilkunastoosobowe grupy, dobrze uzbrojone w łańcuchy, pałki, kastety („szerpentynki”) i noże. Niewiele to pomagało, zabawa nie trwała długo, do rozprawy wystarczał byle pretekst. Podobnie kończyły się wyprawy Strachoczan do innych wsi. Trudno wyjaśnić ten stosunek sąsiadów do Strachoczan i na odwrót. Czy to były dalekie echa dość specyficznej akcji zasiedlenia Strachociny po katastrofie z XVII wieku w dużym procencie przez zubożałą szlachtę zagrodową? Niewykluczone, to miało zmienić się dopiero za parę dziesięcioleci.

c d n      

 

ZE SPORTU

Na skoczni narciarskiej „Strachoczanka” w Strachocinie odbyły się 31 stycznia br. zawody w skokach narciarskich. Wygrał je zawodnik klubu ZKN Sokół Zagórz Dawid Kaszuba, ustanawiając nowy rekord skoczni 31 metrów.

Piłkarze Górnika Strachocina po rundzie jesiennej znajdują się na 6 miejscu w tabeli z dorobkiem 20 pkt. Do liderującej Bukowianki Bukowsko tracą dużo punktów (lider doznał tylko jednej porażki z LZS Długie), ale wyprzedzają Brzozów, Zarszyn, Zagórz i odwiecznego rywala Orła Bażanówkę. Tak więc Górnik raczej nie ma szans na dogonienie Bukowianki, nie grozi mu także spadek, grupa spadkowa ma maleńką zdobycz punktową.

Sanocki Ekobal i krośnieńskie Karpaty na razie spisują się różnie w IV lidze podkarpackiej. Na kolejkę przez półmetkiem sezonu 2021/22 Ekobal Sanok zajmował 12 miejsce z dorobkiem 22 punktów. Karpaty Krosno były na 3 miejscu z dorobkiem 34 punktów, tylko 3 punkty za liderem, KS Wiązownicą. Mogą zawalczyć o mistrzostwo ale wyrównana grupa „pościgowa” jest dość duża. Mocno egzotyczny jest obecny skład IV ligi podkarpackiej – takie drużyny jak: KS Wiązownica (lider!), Sokół Kamień, Wisłok Wiśniowa, Piast Tuczempy czy Czarni Trześń to chyba zupełna nowość na sportowej mapie Podkarpacia.

W klasie okręgowej grupa Krosno prowadzi Start Rymanów z doskonałym wynikiem 43 punktów (zaledwie 1 remis i 1 porażka) przed Przełomem Besko (39 punktów) i Czarnymi Jasło (38 punktów). W tej samej lidze są Wiki Sanok na 11 pozycji (19 pkt) i Markiewicza Krosno na 13 pozycji (17 pkt), obydwie drużyny z dużą przewagą punktową nad grupą spadkową.

Sanoccy hokeiści STS Ciarko Sanok w sezonie 2021/22 występują w polskiej ekstraklasie. Spisują się przeciętnie, ale chyba na miarę swoich możliwości (także finansowych!). Po 18 spotkaniach zajmowali 7 pozycję, przedostatnią zapewniającą im zakwalifikowanie się do rundy play off. Wyprzedzają Podhale Nowy Targ (zajmujące 9 pozycję) dość znaczną ilością punktów (12 pkt).

Żużlowcy krośnieńskiego klubu Cellfast Wilki Krosno w sezonie 2021 występują w I lidze (eWinner), zapleczu ekstraklasy. Spisali się doskonale. Po zasadniczej części rozgrywek byli na pierwszym miejscu, pozostawiając w pobitym polu uznane „firmy” żużlowe z Rybnika, Ostrowa, Gdańska, Bydgoszczy, Tarnowa, Gniezna i Łodzi. W półfinale rundy finałowej wygrali z Gdańskiem. Dopiero w finale musieli uznać wyższość żużlowców z Ostrowa Wielkopolskiego zdobywając II miejsce I ligi (eWinner). Na awans do ekstraklasy jest jeszcze za wcześnie. Najlepszym zawodnikiem Wilków był Tobiasz Musielak, wypożyczony z Apatora Toruń.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

17 lutego 2020 r. urodził się w Sanoku Kacper Fryń-Piotrowski, syn Marioli z d. Niemczyk i Pawła Fryniów-Piotrowskich ze Strachociny, wnuk Janusza, prawnuk Stanisława. Ta „gałązka” drzewa genealogicznego Fryniów-Piotrowskich wygląda obecnie nast.:

 

 

ODESZLI OD NAS

Jacek Moskal ze Strachociny

W 2019 roku (jeszcze przed pandemią) zmarł w Strachocinie Jacek Moskal, mąż Bogumiły Szum-Piotrowskiej, córki Jana i Heleny Zacharskiej. Bogumiła i Jacek nie mieli dzieci.

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Z Krakowa otrzymaliśmy od Krystyny z Kucharskich Godzic, prawnuczki Katarzyny z Szumów-Piotrowskich Daszyk, piękną widokówkę (poniżej) z pozdrowieniami i podziękowaniami za „Sztafetę pokoleń”. Krystyna cieszy się 10-cio letnią wnuczką Agatką Stankowską, córką Agnieszki i Pawła Stankowskich, uczennicą już IV klasy. Zapewne mniej cieszy się Agatka, której przyszło chodzić do szkoły w trudnej sytuacji pandemicznej, z różnymi obostrzeniami „kowidowymi”, które ogromnie utrudniają kontakty towarzyskie z koleżankami. Krystyna – dziękujemy.

Od Waldemara i Marty Berbeciów-Piotrowskich otrzymujemy wiele listów mailowych i przesyłek pocztowych na różne tematy. M.in. o sukcesach muzycznych ich wnuków (głównie wnuczek, więcej na ten temat w Aktualnościach), o strachockiej Kopalni i jej historii (łącznie ze zdjęciami), itp. Za wszystkie przesyłki i stały kontakt „konsultacyjny” dziękujemy i polecamy się na przyszłość.

Bardzo interesujący list, odręcznie pisany (piękne pismo!), otrzymaliśmy od Józefa Frynia-Piotrowskiego z Grybowa. Do listu Józef dołączył wycinek gazety z artykułem Jacka Komudy „Tatarskie kąty i turmy” na temat polskich (może bardziej litewskich - Lipków) Tatarów w dawnej Rzeczpospolitej. Widać, że Józef pamięta o „domniemanym” przodku Piotrowskich ze Strachociny (coraz mniej „domniemanym” a bardziej rzeczywistym w świetle ostatnich badań genetycznych Błaszczychów-Piotrowskich). Artykuł opisuje sytuację Tatarów „prostych”, podczas gdy nasz przodek Najman-beg był kniaziem („beg” to kniaź), tak więc to nie naszych przodkach „mowa”. Ze względu na jego objętość artykuł zamieścimy w przyszłej „Sztafecie”. Józef nawiązuje także do „wspomnienia” o zmarłej Annie z Błaszczychów-Piotrowskich. Uważa, że „takie wspomnienia to trafny kierunek dla „Sztafety pokoleń” – koniecznie trzeba go kontynuować”. Drogi Józefie, za bardzo ciekawą przesyłkę dziękujemy, prosimy o częstszy i szerszy kontakt ze „Sztafetą pokoleń”.

Od członka naszej „redakcji”, Bronisława Berbecia-Piotrowskiego z rodzinnej Strachociny, otrzymujemy systematycznie przesyłki i telefony przedstawiające bieżące wydarzenia we wsi (patrz Aktualności), a także w wielkiej rodzinie potomków Stefana Piotrowskiego (m.in. o Kacprze, najmłodszym Piotrowskim w Strachocinie). Ostatnią przesyłką od niego były zdjęcia z remontu (rewitalizacji) Izby Pamięci. Bronisław naraził się „budowlańcom”, którzy nie byli zadowoleni z pracy „natrętnego” fotoreportera. Bronisław, bardzo dziękujemy za ofiarną pracę jako dziennikarza. Dalej „tak trzymaj!”.

Od naszej „redakcyjnej” koleżanki Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka, córki Władysławy z Błaszczychów-Piotrowskich Sawczak, otrzymujemy na bieżąco najróżniejsze informacje z rodzinnego miasta i z życia, szeroko rozumianej, rodziny Błaszczychów-Piotrowskich. W ostatnim okresie dość smutne, związane z pandemią covid 19. Małgorzata mieszka przy jednej z ulic prowadzących prosto do sanockiego szpitala. Niestety, ruch na tej ulicy jest obecnie bardzo duży, szczególnie karetek Pogotowia. Czwarta fala pandemii dotarła już pod Bieszczady. Oby jak najszybciej „odpłynęła”. Ale są także bardziej pogodne informacje, jak choćby o sympatycznych obchodach Dnia Nauczyciela w gronie emerytów (już!). Także o projekcie pomnika Ignacego Łukasiewicza w Strachocinie (patrz Aktualności) i o udekorowaniu kuzyna Jana Nebesio (syn Michaliny z Błaszczychów-Piotrowskich Nebesio) Krzyżem Wolności i Solidarności. Jan był aktywnym działaczem NSZZ „Solidarność” w latach 1980-81, a po jej delegalizacji po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., wstąpił do „Solidarności Walczącej” (SW). „SW” powstała we Wrocławiu, na jej czele stanął Kornej Morawiecki, znany działacz antykomunistyczny już wcześniej, przed 1980 rokiem, ojciec dzisiejszego premiera Mateusza Morawieckiego. Jan Nebesio był internowany w stanie wojennym. Ostatnio Małgorzata była na spacerze w sanockim skansenie, gdzie narobiła dużo zdjęć, jedno z nich, pokazujące fragment rynku Galicyjskiego Miasteczka poniżej.

Bardzo ciekawą „opowieść” (telefoniczną) otrzymaliśmy od Zygmunta Ćwiąkały, syna Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich. Zygmunt dzieli się z nami swoimi wspomnieniami z wędrówki (z żoną Jadwigą) po wschodnich kresach Polski (współczesnej), Podlasiu i rodzinnym Podkarpaciu. Ćwiąkałowie są zachwyceni Podlasiem. Odwiedzili tam prawosławną Pustelnię (Skit) Świętych Antoniego i Teodozjusza Pieczerskich w Odrynkach, położoną w rozlewiskach Narwi przy granicy z Białorusią (dzisiaj to chyba teren stanu „wyjątkowego”). Skit stworzył jeden człowiek, archimandryta Gabriel (już nie żyje). Podczas wiosennych roztopów i jesiennej słoty Skit otoczony jest wokół wodą i wydaje się być wyspą na Narwi. Latem Narew meandruje pomiędzy podmokłymi łąkami. Ponad nimi prowadzi drewniana, 800-metrowa kładka łącząca Skit ze wsią Odrynki. Archimandryta Gabriel, przy pomocy ludzi ze wsi zbudował drewnianą cerkiew, dom dla mnichów i pomieszczenia dla odwiedzających. Sam mieszkał w skromnym baraku, hodował pszczoły, leczył ziołami. On zaszczepił w ludziach, którzy przyłączyli się do niego i tworzą zespół opiekujący się Skitem, gościnność, serdeczność i otwartość na wszystkich odwiedzających Skit. Każdy, niezależnie od wyznawanej wiary czy powodu odwiedzin jest mile witany i ugoszczony. Oczywiście, będąc tak blisko nie mógł Zygmunt ominąć Kruszynian. Kruszyniany to wieś nadana Tatarom przez króla Jana III Sobieskiego w nagrodę za udział w wojnie z Turcją. Dzisiaj praktycznie we wsi nie ma już Tatarów, ale meczet i cmentarz (mizar) odwiedzają Tatarzy z całej Polski i biorą udział w muzułmańskich uroczystościach i świętach, chowają swoich zmarłych na miejscowym cmentarzu (poza Kruszynianami w Polsce są jeszcze tylko dwa meczety, w nieodległych Bohonikach i w Gdańsku). Meczet w Kruszynianach jest bardzo skromny, drewniany, architekturą nawiązuje do okolicznych kościołów), pomalowany na zielono (kolor islamu). Wnętrze podzielone jest na dwie części, mniejszy babiniec (dla kobiet) i salę modlitewną dla mężczyzn. Od południowo-wschodniej strony sali znajduje się mihrab, wnęka w której przechowuje się święte księgi. Obok mihrabu znajduje się minbar – kazalnica. Ściany sali ozdobione są muhirami – cytatami z Koranu, podłogę zaścielają dywany (do meczetu wchodzi się boso). Większe wrażenie niż Kruszyniany zrobiła na naszych wędrowcach Supraśl, ze swoimi zabytkami, przede wszystkim monastyrem (Ławrą) pw. Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Apostoła Jana Teologa. Ćwiąkałowie odwiedzili także Bobolówkę w Strachocinie i Rzepedź k/Komańczy w Bieszczadach (Zygmunt bywał tam przed laty u swojego brata Bronisława). Opowieść Zygmunta o strachocinie, Bobolówce i Rzepedzi przedstawimy z następnym numerze „Sztafety”,

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Szczyt „Kiszkowie” w Strachocinie

Interesującą ciekawostkę przynosi mapa przyrodniczo-krajoznawcza pt. „Gmina Zarszyn i okolice”, wydana przez Wydawnictwo COMPASS z Krakowa na zlecenie „Towarzystwa na rzecz Ziemi” (zapewne sfinansowana przez Gminę Zarszyn). Fragment mapy pokazujący Strachocinę przedstawiamy poniżej, razem z powiększonym fragmencikiem dotyczącym istoty rzeczy (poniżej). Otóż jak widać na mapie, zaznaczony jest na niej nasz kurhanik z pamiątkowym krzyżem „ku czci Stefana Piotrowskiego” na Górach Kiszkowych jako „obiekt ciekawy turystycznie”. Jest to prawdopodobnie pierwsza mapa, która zamieściła ten tak „bardzo ciekawy” obiekt turystyczny. Ciekawa jest także nowa nazwa najwyższego szczytu Gór Kiszkowych – „Kiszkowie”. Nie wiadomo czy to błąd autora mapy i miało być „Kiszkowe” (w domyśle Góry Kiszkowe, z pominięciem wyrazu Góry) czy to nowa nazwa naszego szczytu. Niezbyt zgrabna ale nawiązująca do regularnej (można powiedzieć, że wytwornej) formy mianownika liczby mnogiej dla rodziny Kiszków („państwo Kiszkowie” - w Strachocinie, oczywiście, używano powszechnie formy „Kiszki”). To jest jednak mniej ważne czy to błąd – mapa poszła między ludzi i jej użytkownicy, nie znający strachockich realiów przyjmą ją jako oficjalną nazwę naszego szczytu. W końcu mapę wydało znane krakowskie wydawnictwo. Przy okazji warto przypomnieć, że jeszcze w połowie XIX wieku na austriackich mapach wojskowych Góry Kiszkowe nosiły nazwę „Góra Piotrowskiego”, m.in. na mapie z 1887 roku. Pisaliśmy o tym w „Sztafecie pokoleń” nr 10 z 2012 roku. Góra Piotrowskiego znajdowała się jeszcze do lat 90-tych XVIII wieku na terenie gospodarstwa Piotrowskich, Stefana i jego syna Stanisława. Dopiero pod koniec XVIII wieku w wyniku małżeństwa wnuczki Stanisława, Magdaleny Radwańskiej, z Wawrzyńcem Kiszką-Rogowskim (właściwe nazwisko Wawrzyńca brzmiało „Rogowski”, „Kiszka” to przydomek, który z biegiem czasu stał się nazwiskiem), najwyższy szczyt Strachociny przeszedł w posiadanie Kiszków i po latach wziął od nich nową nazwę – Góry Kiszkowe. Jego wysokość podawana jest różnie. Na dawnych mapach turystycznych z lat 60-tych XX wieku wynosiła 455 m n.p.m., w monografii Strachociny B. Gajewskiego z 2004 roku ma już tylko 411 m, mapa turystyczna sprzed 20 lat „Sanok i okolice” podaje wysokość - 407 m, a współczesna mapa wojskowa podaje tylko 406,8 m. Góry Kiszkowe to końcowy fragment łańcucha wzgórz ciągnącego się z południowego wschodu na północny zachód na długości ponad 20 km, od rzeki Osławy po Strachocinę. Łańcuch ten jest częścią krainy zwanej Pogórzem Bukowskim. Tak więc przynajmniej fragment Strachociny leży w obrębie Pogórza Bukowskiego, chociaż Strachocina powszechnie lokowana jest przez geografów w jednostce fizjograficznej zwanej Dołami Jasielsko-Sanockimi lub Kotliną Jasielsko-Krośnieńską. Mapa „Gminy Zarszyn i okolic”, wydana w skali 1:50 000 (1cm na mapie to 0,5 km w terenie) bardzo szeroko traktuje „okolice” Gminy Zarszyn, sięga od Leska po Brzozów i Krosno, a na południu po Jaśliska i Przełęcz Dukielską. Na odwrocie jest wiele informacji o miejscowościach Gminy Zarszyn, tak bliskich Strachocinie przez wieki.


Kurhanik z krzyżem pamiątkowym „ku czci Stefana Piotrowskiego” został postawiony w 2007 roku, z okazji I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, zorganizowanego w 250-tą rocznicę śmierci Stefana i jego pochówku wewnątrz strachockiego kościeła. Pomysłodawcą uczczenia Stefana kurhanem na szczycie Gór Kiszkowych był Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna, jeden z inicjatorów Zjazdu i całego ruchu „wspólnotowego” potomków Stefana. Okazało się jednak, że usypanie solidnego kurhanu przerosło nasze możliwości. Stanęło na „kurhaniku” i pamiątkowym krzyżu. Głównym organizatorem przedsięwzięcia i kierującym pracami był śp. Józef Piotrowski „spod mogiły” z Sanoka. Zachowało się zdjęcie „brygady” pracującej przy „kurhaniku”.



Rok 2007, „brygada” budująca „kurhanik” z krzyżem na Górach Kiszkowych.
Pierwszy od prawej Józef Piotrowski „spod mogiły” z Sanoka,
trzeci od prawej Bronisław Berbeć-Piotrowski ze Strachociny,
który przesłał nam zdjęcie.

 

2. „Kapral Szczapa”

Krótko o sztuce „Kapral Szczapa”, granej przez strachocki teatr i cieszącej się ogromnym powodzeniem wśród strachockiej publiczności,

Pierwowzorem sztuki teatralnej „Kapral Szczapa” była książeczka „Kapral Szczapa”, wydana pierwszy raz w 1916 r. anonimowo i po raz drugi rok później pod tytułem „Kaprala I Brygady Piłsudskiego Szczapy poglądy na rzeczy rozmaite”, już z nazwiskiem autora. Współtworzyła ona legendę słynnej I Brygady Piłsudskiego. Autorem jej był urodzony w 1893 r. w Lublinie w spolonizowanej rodzinie żydowskiej Karol Lilienfeld-Krzewski. W I Brygadzie przyszły autor „Kaprala Szczapy” znalazł się latem 1915 r., by jesienią 1916, po politycznym przesileniu wokół Legionów, powrócić do służby w POW. Józef Piłsudski był obecny na zorganizowanym w maju 1917 roku przez oficerów legionowych wieczorze w warszawskim teatrzyku Aleksandryna, podczas którego Lilienfeld-Krzewski czytał przygody Szczapy. Wacław Jędrzejewicz wspomniał: „Trzeba było widzieć twarz Piłsudskiego i łzy, płynące mu z oczu ze śmiechu”. »„Kapral Szczapa” walnie przyczynił się do tego, co nazywano w wolnej Polsce duchem legionowym« – pisał we wstępie do ostatniego wydania (Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1972) Stefan Benedykt. Chodziło o ducha wspólnoty i solidarności powstałego podczas służby pod rozkazami Piłsudskiego.

Bohaterem opowieści Lilienfelda-Krzewskiego jest Kazik Mondralski, kapral I Brygady, zwany Szczapą. To prosty żołnierz pochodzący z Galicji, który podczas wojny najpierw został wcielony do armii austriackiej, a następnie wstąpił do organizowanych przez Józefa Piłsudskiego Legionów, by stać się ich głównym komediantem. Ten legionowy błazen mówił specyficznym językiem – mieszaniną naleciałości i gwar charakterystycznych dla ziem wszystkich zaborów. Co chwila wymądrza się, jest najlepiej poinformowany, feruje apodyktyczne wyroki. Jego mowie towarzyszył nieprzebierający w słowach dowcip żołnierski, komizm językowy i sytuacyjny.

Mondralski-Szczapa to żołnierz-samochwał, z nieco szwejkowskimi rysami. Szczapa potrafi nie oszczędzać swej brygady. O rozwinięciu tyraliery w bitwie pod Jastkowem mówi: „Takie ci równanie zrobili, że sobie w plecy strzelali. Może nie? Sami Moskale nie daliby rady tyle strat zmajstrować”. Wysoko jednak ceni swą godność żołnierza Piłsudskiego, podkreślając co i raz „Kapral I Brygady jezdem!”. To go zupełnie zadowala. „Żebym chciał, to bym dawno gdzie indziej majorem był albo szefem sztabu”.

I Brygada była dla Szczapy świętością, tabu, „o które zawadzić nikomu nie radzę, kto chce mieć cały bębenek w uchu”. W osobie Szczapy objawia się powszechna w brygadzie wiara w Piłsudskiego, który „wie lepiej” i który myśli za swoich chłopców. W I Brygadzie nie ma panów, jak w II Brygadzie. Wszyscy mówią do siebie „obywatelu”. Co niektórym się nie podoba. Kiedy jeden z żołnierzy zwraca się do płk. Zygmunta Zielińskiego, tytułując go obywatelem, ten odpowiada: „Jo nie jestem pon Brygadyer Piłsudski, żebym był obywatelem. Jo pona Brygadyera Piłsudskiego tak szanuje jak i ty, a może i więcej, bobym nie potrafił tak w pojedynkę z cywilbandą wojny ogłaszać jak pan Brygadyer, ale to obywatelstwo to mi się nie podoba”.

Na wrogów I Brygady i jej dowódcy, ulokowanych w Komendzie Legionów (zwanej w brygadzie „cekamendą”) i Naczelnym Komitecie Narodowym, Szczapa był cięty. To oni, Polacy, rzucali Piłsudskiemu kłody pod nogi. „Psiekrwie zatracone! Co Dziadek wyspekuluje, to oni zepsują”.

Po odzyskaniu niepodległości działający pod pseudonimem Bronisław Bakal, autor „Kaprala Szczapy” dokonał kilku scenicznych przeróbek powieści („Jak kapral Szczapa wykiwał śmierć”, „Jak kapral Szczapa dostał się do raju”, „Jak kapral Szczapa kochał Dziadka”), Figura kaprala Szczapy jako błazna okazała się na tyle sugestywna, że z biegiem czasu oderwała się od swego pierwowzoru, stała się często synonimem kompanijnej ofermy. Pozbawiony należytych wpływów z praw autorskich Krzewski w czwartym wydaniu z 1930 roku pisał: „stała się [ona] własnością «narodową»”, do tego stopnia, że po dziś dzień ukazują się jakieś „komedyjki” i wszelakie „sztuczki”, w których osobą główną jest kapral Szczapa tak do niego podobny, jak pięść do nosa”.

W odrodzonej Polsce Krzewski pracował m.in. w instytucjach oświatowych wojska i był wpływowym publicystą, między innymi organu piłsudczyków „Droga”. Od 1933 r. stał na czele Głównej Rady Programowej Polskiego Radia. W czasie wojny dotarł do Palestyny. Zmarł w ziemi swoich przodków, w Jerozolimie w 1944 r. i został pochowany na cmentarzu katolickim.

 

3. Miłość nie zna czasu ani granic – Prawie po 70 latach odnalazła grób ojca - Miranda Korzeniowska

Od naszej korespondentki Małgorzaty Dąbrowskiej z Sanoka, córki Władysławy z Piotrowskich, otrzymaliśmy ciekawą przesyłkę:

Historia, którą przesyłam przypomina tę z Pastwisk k. Rymanowa. Tam syn odnalazł grób ojca Frantiska Geislera, a w Sanoku córka odnalazła grób swojego ojca. Ja już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na jeden z grobów na cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. Cmentarz ten jest vis'a vis grobu babci Franciszki Piotrowskiej i wujka Mietka Błaszczychy-Piotrowskiego (mojego chrzestnego). Nawet kiedyś zrobiłam sobie zdjęcie napisu na tej mogile: „Bez ciebie opustoszała cała ziemia.” Dopiero Korso Sanockie odkryło mi tajemnicę tego grobu publikując rozmowę Mirandy Korzeniowskiej z Lubą Michalczuk Nikołajewną.

Małgorzata Dąbrowska

Luba Michalczuk Nikołajewna jest szanowanym lekarzem i mieszka w Petersburgu. Od dziesięciu lat Sanok jest jej drugą ojczyzną. Dlaczego? Dlatego, że tu spoczywa część jej serca, tu odnalazła grób swojego ukochanego taty.

Jak rozpoczyna się ta historia?

Oj to nawet nie historia a bajka, która była trudna ale jak każda bajka miała swoje szczęśliwe zakończenie. Mój ojciec, Mikołaj Hetmański Nazarewicz w 1944 roku stacjonował wraz ze swoim oddziałem Armii Czerwonej w Tyrawie Wołoskiej. Podczas walk, 13 października został ranny i przetransportowany do sanockiego szpitala. W szpitalu leżał miesiąc w stanie ciężkim i niestety zmarł. Wiedzieliśmy, że stało się coś złego, ponieważ regularnie korespondowaliśmy ze sobą, a ostatni list od ojca był z datą 12 października, w którym wspominał że szykuje się na trudny bój. Później była cisza. Nadeszła wreszcie wiadomość, smutna wiadomość, że ojciec niestety zginął w czasie bitwy w Tyrawie Wołoskiej. Ciężko było uzyskać jakiekolwiek dokładniejsze informacje. - Pamiętam, że wtedy przychodziły do ludzi depesze w których pisało jedynie „Zginął. Przepadł bez wieści” – wspomina Luba. Nie chciałam zostawić tego, chciałam za wszelką cenę odszukać grób ojca.

Jak zaczęła Pani poszukiwania? Od czego?

Szukaliśmy go bardzo długo, dlatego że wpierw nam przysłali takie zawiadomienie, że został pochowany na Ukrainie – Drohobycieska Oblast Sakonski Rajon wieś Terevo. Szukaliśmy całe życie i nic nie mogliśmy znaleźć. A potem w 2010 roku postanowiłam pojechać na Ukrainę i w archiwach poszukać – że może zostały zmienione nazwy wsi i dlatego nic nie znaleźliśmy. W archiwach nic nie znalazłam, niczego tam nie było na temat mojego ojca. Nie poddawałam się. Poszłam do Czerwonego Krzyża – tam Larisa Mihalna Harikova ku mojej radości znalazła przez internet szczegółowe dane, na temat ojca, nawet numery dowodów, adres żony (mojej mamy), to gdzie służył, że był ranny, leżał w szpitalu w Sanoku i że został pochowany w Tyrawie Wołoskiej w 33 mogile.

Rozumiem, że była ogromna radość, że coś wreszcie udało się ustalić?

O tak, od razu pojechałam do Petersburga załatwiać wizę do Polski. Gdy ją otrzymałam od razu wyruszyłam w podróż. W Lwowie byłam o północy a do Przemyśla dotarłam o 2:00 nad ranem. Szłam po peronie, i natknęłam się na kobietę, która sprawdzała dokumenty. Zapytałam jej jak dojechać z Przemyśla do Sanoka ale kobieta nie wiedziała. Odeszłam kawałek, myślę co teraz? Zimno, ciemno, języka nie znam… a tu dobiega mnie głos tej kobiety - ona krzyknęła, że do Sanoka to tylko stąd autobusem mogę dojechać. Chyba się zorientowała, że nie wiem co robić, bo podeszła i powiedziała, żebym poszła w podziemia, tam się świeci, jest tam kawiarnia i tam mogę poczekać do rana na autobus do Sanoka. Weszłam do tej kawiarni, młoda dziewczyna, barmanka coś bardzo szybko po polsku powiedziała i poszła. Patrzę, nikogo tylko ja i jacyś trzej mężczyźni siedzą i oglądają telewizję. Podeszłam do nich i zapytałam czy znają rosyjski. Jeden z nich ku mojej radości odpowiedział ze zna. – Powiedz mi co ta pani młoda powiedziała jak weszłam? – Że za 15 minut zamyka bar.
Zmartwiłam się gdzie teraz do rana przeczekam. Było -10 stopni mrozu. Zobaczyłam że ci panowie z baru gdzieś idą i zapytałam czy mogę z nimi pójść. Zabrali mnie ze sobą do takiego budynku naprzeciwko dworca (dworzec był wtedy w remoncie pamiętam), tam sprzedawali bilety i tam poczekaliśmy do rana.

Wszystko pamięta Pani z takimi szczegółami, musiało to być ogromne przeżycie.

Tak, dziecko drogie, bardzo się bałam, byłam zagubiona w obcym kraju, ciemna, bardzo zimna noc, padał śnieg… Ale nadszedł wreszcie ranek. To była niedziela. Pierwszy autobus do Sanoka odwołali a następny był dopiero po 12:00. Nie było wyjścia, już tyle czekałam to poczekam i do 12:00 pomyślałam.
Jest wreszcie autobus, nadjechał. Wsiadłam i tyle co się odrobinę zagrzałam, pamiętam dojechaliśmy do takiej rzeki a autobus się zepsuł. Pomyślałam, że tyle przeciwności losu ale trzeba walczyć i postanowiłam pójść na taksówkę. Jechał taksówką taki młody człowiek, przywiózł mnie aż do Tyrawy Wołoskiej, na miejsce. Zatrzymał się koło sklepu. Ucieszyłam się, myślałam że jest tam jakiś pomnik, aby nie tracić czasu od razu weszłam do tego sklepu i zapytałam młodziutkiej dziewczyny za ladą o pomoc. I tu znowu bariera językowa, młodziutka sprzedawczyni nie znała rosyjskiego. Zawołała mężczyznę i on mi pokazał gdzie jest cerkiew prawosławna ale prócz cerkwi nic tam więcej nie było.

Rozczarowanie… i co było dalej?

Postanowiłam, że wrócę do sklepu i poczekam na następny autobus do Sanoka. Po drodze spotkałam Henryka Nitkę (nie znałam go wtedy), który poinformował mnie, że groby żołnierzy rosyjskich znajdują się w Sanoku. Czyli dobry kurs obrałam. W Sanoku miałam zarezerwowany hotel na dwa dni. Po przyjeździe do miasta szłam ulicą, zimno padał śnieg ja sama samiuteńka i nagle patrzę idzie kobieta, coś do mnie mówić zaczęła a ja po rosyjsku odpowiadam. Nagle cud! Ona zaczyna mówić po rosyjsku! Mówi do mnie, że teraz nigdzie nie pójdę, że pójdę wpierw do niej do domu zagrzać się bo przemarzłam. Nie przyjmowała odmowy. Po drodze opowiedziałam jej moją historię i czego tu szukam. Gdy dotarłyśmy do domu, wyszłam do toalety a jak wróciłam stół już był zastawiony a na nim ciepły obiad. Moje zdziwienie było ogromne gdy przy stole zobaczyłam Henryka! Okazało się, że napotkany wcześniej mężczyzna to mąż Krystyny, Krystyny Nitki, kobiety która zabrała mnie z ulicy pod swój dach.

To rzeczywiście niesamowity splot wydarzeń, chyba wreszcie raźniej się Pani zrobiło?

No jasne, poczułam się jakbym przyjechała do swoich znajomych. Gdy ja zajęłam się jedzeniem, Henryk z córką zasiedli do komputera i zaczęli szukać, dochodziły mnie tylko ich głosy, czytali coś o dywizji, potem o mogiłach i nagle Henryk wstał i mówi: Jedziemy póki widno jeszcze. Możesz to sobie wyobrazić? To w ogóle jak w bajce. Nic i nic a tu nagle rodzina, wieści o mogile, jakiś ślad… Henryk wsadził nas do samochodu i pojechaliśmy na cmentarz wojskowy w Sanoku. Pamiętam, że dał nam takie kije i szukaliśmy mogiła po mogile. Wszystko zasypane śniegiem, odgarnialiśmy i czytaliśmy każdy grób, szukaliśmy 33 mogiły, bo tak wyczytał Henryk w komputerze. Wreszcie jest! Znalazł ją właśnie Henryk, okopaliśmy ją. Uczucie niesamowite, przerażenie mieszało się z żalem i radością nie potrafię nawet tych emocji opisać… (tutaj w oczach Luby pojawiły się łzy a głos się załamał). Mój tatuś tam był, po tylu latach go znalazłam.

Jak zakończył się ten dzień?

Krystyna powiedziała – ty pojedziesz do mnie do domu. A ja mówię: - Ja na dwa dni przyjechałam. Do jutra jestem w hotelu. Przyszliśmy do hotelu, porozmawialiśmy i ona mówi do mnie – jutro ja przyjdę do ciebie o dwunastej godzinie. No, ja pytań nie zadawałam, jak o dwunastej to o dwunastej. Nazajutrz, zanim przyszła Krystyna, rano pobiegłam i kupiłam bożonarodzeniowy kwiat na grób taty. Przychodzę, a ona już na mnie czeka w hotelu i mówi: - my z tobą pójdziemy do urzędu, trzeba to wszystko potwierdzić i dokładnie sprawdzić. W urzędzie Krystyna spotkała znajomych, po krótce opowiedziała im całą historię, wszyscy podziwiali i chwalili. Gdy weszłyśmy do archiwum dokumenty już na nas czekały, gdyż Krystyna zadzwoniła wcześniej z domu czego szukamy. Wertowałyśmy dokumenty i patrzymy w trzydziestej trzeciej mogile ojca niema. Tam jest kilka nazwisk ale jego nie ma. Ponieważ moja wiza się już kończyła musiałam wracać do Petersburga. Umówiłam się z rodziną Nitków, że przyjadę znów za rok. Oczywiście wymieniłyśmy się danymi teleadresowymi i przez cały rok miałyśmy ze sobą kontakt. Pomyślałam, że zlecę wykonanie tablicy pamiątkowej na mogiłę ojca w Rosji i stamtąd ją do Sanoka przywiozę. Krystyna w moim imieniu napisała do Czerwonego Krzyża, żeby potwierdzić dane mojego ojca - Mikołaja Nazarewicza. Nie było odpowiedzi.

Jak wyglądało Wasze spotkanie za rok?

Przede wszystkim przyjechałam już nie jako obca do innego państwa ale jak do rodziny. Bardzo nas wspólne rozmowy przez rok zbliżyły do siebie. Gdy wysiadłam z pociągu w Przemyślu już na mnie czekali. Pojechaliśmy razem na cmentarz zamontować tablicę na razie na 33 mogile, bo nie wiedziałam gdzie, nie było jeszcze pisma zwrotnego z PCK.
Po tych słowach Luba zamyśliła się.
Wiesz co, tu jest pochowanych 3 tysiące ludzi – 90 mogił, a odnalezionych, zidentyfikowanych tylko 50. Gdy przyjeżdżam chodzę na każdą… Wiesz jak to było w czasie wojny dziecko, jak ktoś szedł na wojnę to liczyła się rodzina, że może nie wrócić. Mówili tym co pytali o bliskich: - Jeśli poszedł w bój. Zginął. Przepadł bez wieści. Tak jak był ubrany. U mnie było inaczej tylko dlatego, że tata umarł w szpitalu, dlatego ja otrzymywałam rentę do osiemnastego roku życia po nim. Trzysta pięćdziesiąt rubli mi płacili. (znowu się pojawiają łzy w oczach Luby).

Kiedy przyszła wreszcie informacja z PCK?

Po dwóch latach przyszła odpowiedź PCK. Wówczas okazało się, że ojciec mój faktycznie został pochowany w mogile zbiorowej, ale nie oznaczonej numerem 33, tylko 10. Po dwóch latach wraz z Krystyną i Henrykiem przenieśliśmy tablicę, którą przywiozłam z Rosji i umieściliśmy ją wreszcie tam gdzie było jej miejsce. Byłam spokojna, wreszcie osiągnęłam to, o co tak walczyłam prawie 70 lat. Poprzysięgłam, że nie spocznę dopóki tego nie zrobię i udało mi się to dzięki Krystynie i Henrykowi. To są cudowni ludzie, teraz są już moją rodziną. Już nie śpię w hotelu jak przyjeżdżam, śpię u Krystyny jak u swojej córki. Nie możemy się rozstać, wypuszczają mnie jak już muszą, zawsze w ostatniej chwili. Tak ciepłej atmosfery nie ma nawet czasem człowiek w prawdziwej rodzinie a tu obcy ludzie i tyle miłości i dobra dla obcej osoby.

Wspomniała Pani, że co roku przyjeżdża do Sanoka…kiedy?

Ojciec 13 września był ranny, a 14 października umarł. Ja zazwyczaj przyjeżdżam albo we wrześniu, albo w październiku. W tym roku kończy mi się teraz wiza 3 września i dlatego przyjechałam wcześniej. Nigdy nie mam problemów, zawsze Polacy mi dają bezpłatną wizę. Dziesiąty raz byłam w tym roku. W zeszłym roku była (wiza) na dwa lata.

To w takim razie Polska, Sanok jest Pani drugą ojczyzną

O tak. Ja po prostu szalenie lubię Polskę. Ludzi i góry, i rzeki, i podwórza, i wioski, te krajobrazy. Tak tu pięknie. No i najważniejsze tu spoczywa mój ojciec. Nigdy nie przestanę być wdzięczna Krystynie i jej rodzinie za okazaną mi pomoc i wsparcie, gdyby nie oni w dalszym ciągu nie wiedziałabym, gdzie spoczywa mój ojciec. Mam 84 lata, od 10 lat co roku odwiedzam Sanok i grób taty - I tak będę jeździć tu do Was póki starczy mi sił, jak długo pozwoli mi na to zdrowie, a gdy już zaniemogę to proszę Was zapalcie za mnie znicz na mogile 10 przy tablicy Mikołaja Hetmańskiego Nazarewicza. (teraz obie się popłakałyśmy).

Po naszej rozmowie pojechałyśmy z Lubą na sanocki cmentarz, na grób jej ojca - emocje, nie do wyrażenia słowami... Luba wyjechała a ja idąc cmentarzem, nie umiem jakoś ominąć mogiły nr 10.

Miranda Korzeniowska

 

4. Strachockie rody – Radwańscy – odcinek 5

W poprzednich numerach „Sztafety” zamieściliśmy ogólne informacje o Radwańskich w Strachocinie i przedstawiliśmy linię Kazimierza Radwańskiego z domu, noszącego w czasach Galicji nr 1, linię Macieja Radwańskiego z domów nr 11 i 12 w „górze” Strachociny, a także linie Radwańskich „z Górki”, Andrzeja z domu nr 16 i Szymona z domu nr 17. W tym numerze przedstawiamy linię Józefa z domu nr 68 oraz linie Wojciecha z domu nr 29 i Wawrzyńca z domu nr 80, późnie nr 27.

Linia Józefa Radwańskiego (dom nr 68)

Kolejną linią genealogiczną Radwańskich, postępując z biegiem Potoku Różowego praktycznie aż do końca wsi (w XVIII w.), była linia Józefa Radwańskiego, z domu, który w Galicji otrzymał nr 68. Jest bardzo prawdopodobne, że Józef to brat Andrzeja, Stanisława i Szymona, Radwańskich „z Górki”, urodzony ok. 1726 r. Bliżej związany był chyba z rodziną starszego brata Andrzeja, świadczyć o tym mogą rodzice chrzestni dzieci Józefa – Andrzej i Regina Radwańscy z domu nr 16. Ojcem Józefa był chyba Michał, mieszkający zapewne w domu nr 17 na „Górce”. Oczywiście, nie ma na to żadnych bezspornych dowodów, tak więc traktujemy potomków Józefa jako kolejną, oddzielną linię strachockich Radwańskich. Ojciec Józefa zakupił u właścicieli folwarku, Giebułtowskich ok. 11 hektarów gruntu i Józef (zapewne przy wydatnej pomocy rodziny Radwańskich) pobudował dom, który w Galicji otrzymał nr 68.

Józef ożenił się z Katarzyną Piotrowską, córką Stanisława, wnuczką Stefana, protoplasty Piotrowskich ze Strachociny. Józef i Katarzyna doczekali się siedmiorga dzieci: Andrzeja (ur. 25.11.1753 r.), Mikołaja (ur. 6.12.1756 r.), Stefana (ur. 1.01.1760 r.), Marianny Doroty (ur. 28.01.1766 r.), bliźniaków Błażeja i Walentego (ur. 31.01.1769 r.) i Magdaleny (ur. 10.12.1770 r.). Niestety, bliźniaki, Błażej i Walenty, zmarli w roku urodzenia. Chyba małżeństwo Józefa z Piotrowszczanką nie było dobrze widziane w rodzinie Józefa, bo rodzicami chrzestnymi dzieci Józefa nie był żaden Piotrowski. Młodszy syn Józefa Mikołaj używał zapewne imienia Michał. W austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. widnieje jako Michał w roli gospodarza w domu nr 60. W tym samym wykazie jako gospodarz w domu nr 68 widnieje Andrzej, najstarszy syn Józefa. Wynika z tego, że Józef zmarł jakiś czas przed 1890 rokiem.

Młodszy syn Józefa, Mikołaj (Michał), ożenił się z Marianną Rymarowicz (ur. 16.10.1759 r.), córką Michała i Anny Woytowicz. Nazwisko Rymarowicz z biegiem czasu przybrało w Strachocinie formę Romerowicz. Z Marianną Mikołaj doczekał się jedynie dwóch córek: Agnieszki (ur. ok. 1783 r.) i Apolonii (ur. 9.02.1788 r.).

Córka Mikołaja, Agnieszka, wyszła za mąż za Macieja Dąbrowskiego (ur. ok. 1782 r.), syna Franciszka i Marianny. Agnieszka urodziła siedmioro dzieci: Mariannę, Katarzynę, Jana, Annę, Małgorzatę, Tomasza i Walentego (patrz „Sztafeta pokoleń” nr 18 z grudnia 2016 r.).

Córka Mikołaja, Apolonia, wyszła za mąż za Andrzeja Mieleckiego (ur. 7.10.1779 r.), syna Wawrzyńca i Anny. Apolonia urodziła siedmioro dzieci: Andrzeja, Katarzynę, Stanisława, Martę Mariannę, Konstancję, Szymona, Wiktorię i Tomasza. Katarzyna wyszła za mąż za Andrzeja Radwańskiego, syna Jana i Anny Pisula.

Najmłodsza córka Józefa i Katarzyny, Magdalena, wyszła za mąż za Wawrzyńca Kiszkę-Rogowskiego (ur. ok. 1760 r.), syna Marcina Rogowskiego. Magdalena urodziła troje dzieci: Jana, Stanisława i Katarzynę (ta zmarła jako dziecko). Magdalena z Wawrzyńcem zamieszkali w domu nr 45, dawnym domu pradziadka Magdaleny, Stefana Piotrowskiego, i dziadka Stanisława. Prawo do tego domu otrzymała po matce Katarzynie. Możliwe, że chodziło o pomoc dziadkowi Stanisławowi, jego synowie odeszli na swoje gospodarstwa, on mógł potrzebować pomocy młodszych ludzi. Teren gospodarstwa Kiszków-Rogowskich, które dostało się Magdalenie, obejmował najwyższy szczyt Strachociny i duży potok, największy dopływ Potoku Różowego na terenie Strachociny. Z czasem szczyt zaczęto nazywać Górami Kiszkowymi (jeszcze w połowie XIX w. na austriackich mapach nosił on nazwę Góra Piotrowskiego – Piotrowskiberg) a potok Potokiem Kiszkowym. Z biegiem czasu nazwisko rodzinne Kiszków-Rogowskich strachoccy księża uprościli – pozostał tylko człon Kiszka, człon Rogowski zginął. Inna gałąź Kiszków-Rogowskich we wsi pozostała przy nazwisku Rogowski, przydomek Kiszka porzuciła.

Najstarszy syn Józefa i Katarzyny, Andrzej, dziedzic ojcowskiego majątku i domu nr 68, ożenił się z Agnieszką Galant (ur. 15.01.1758 r.), córką Jana i Zofii. Andrzej i Agnieszka doczekali się siedmiorga dzieci: Konstancji Scholastyki (ur. 10.02.1777 r.), Józefa (ur. 13.04.1787 r.), Katarzyny (ur. 26.09.1790 r.), Anny (ur. 14.07.1794 r.), Magdaleny (ur. 29.05.1797 r.), Rozalii (ur. 18.05.1800 r.) i Franciszka (ur. 10.10.1803 r.). Wszystkie dzieci Andrzeja i Agnieszki dożyły szczęśliwie do wieku dojrzałego i weszły w związki małżeńskie, co nie było zbyt częste w tym czasie w Strachocinie.

Najstarsza córka Andrzeja, Konstancja Scholastyka, wyszła za mąż za Wojciecha Adamiaka, syna Michała Adamiaka i Agnieszki Radwańskiej, i urodziła ośmioro dzieci: Ignacego, Kazimierza, Stanisława, Antoniego, Wincentego, Joanny Magdaleny, Katarzyny i Floriana. Córka Agnieszki i Michała Adamiaków, Joanna Magdalena, wyszła za mąż za Michała Radwańskiego, syna Fabiana.

Młodsza córka Andrzeja, Katarzyna, wyszła za mąż za Franciszka Cecułę (ur. 1.04.1787 r.), syna Szymona i Katarzyny Radwańskiej. Katarzyna i Franciszek Cecułowie doczekali się dziewięciorga dzieci: Marianny, Agnieszki, Magdaleny, Bartłomieja Franciszka, Wawrzyńca, Wojciecha, Heleny, Zuzanny i Marii. Syn Katarzyny, Wawrzyniec Cecuła, ożenił się z Anastazją Radwańską, córką Józefa Radwańskiego i Katarzyny z Woytowiczów. Ich córka Maria Cecuła została żoną Wojciecha Wołacza-Piotrowskiego. Najmłodsza córka Katarzyny, Maria Cecuła, wyszła za mąż za Jana Radwańskiego.

Kolejna córka Andrzeja, Anna Radwańska, wyszła za mąż za Jana Adamiaka (ur. 24.11.1787r.), syna Józefa Adamskiego, i urodziła dwoje dzieci: Agnieszkę i Józefa.

Czwarta córka Andrzeja i Agnieszki, Magdalena, wyszła za mąż za Józefa Radwańskiego (ur. 19.03.1804 r.), syna Tomasza, gospodarza w domu nr 11 w górze wsi. Magdalena urodziła sześcioro dzieci: Kazimierza, Jana, Grzegorza, Franciszkę, Jakuba i Wiktorię.

Najmłodsza córka Andrzeja, Rozalia, wyszła za mąż za Tomasza Dąbrowskiego Juniora (ur. 13.12.1799 r.), syna Tomasza Dąbrowskiego, i urodziła syna Stanisława.

Starszy syn Andrzeja, Józef (imię otrzymał po dziadku), ożenił się z Marianną Krulicką. Marianna pochodziła spoza Strachociny, nic o niej nie wiemy, w parafialnej Księdze Chrztów przy zapisach dzieci jest tylko suchy zapis – Marianna Krulicka. Z Marianną Józef miał pięcioro dzieci: Antoniego (ur. 30.05.1815 r.), Franciszka Józefa (ur. 27.02.1817 r.), Jacentego (ur. 22.08.1819 r.), Mariannę (ur. 5.12.1820 r.) i Stanisława (ur. 7.05.1824 r.). Nie mamy praktycznie żadnych wiadomości o losach dzieci Józefa. Jedynie tę, że Jacenty był drugim mężem Heleny Cecuły (ur. 4.03.1830 r.), córki Tomasza i Marianny Piotrowskiej. Pierwszym mężem Heleny był Wojciech Winnicki. Jacenty (Jacek) z Heleną nie doczekali się dzieci.

Najmłodszy syn Andrzeja i Agnieszki, Franciszek, ożenił się z Marianną Klimkowską (ur. 3.03.1802 r.), nieślubną córką Marianny, wnuczką Wawrzyńca Klimkowskiego. Marianna urodziła Franciszkowi sześcioro dzieci: Katarzynę (ur. 17.11.1826 r.), Jana (ur. 23.06.1830 r.), Mariannę (ur. 7.01.1833 r.), Karola (ur. ok. 1840 r.), Tomasza (ur. 15.12.1835 r.) i Walentego (ur. 7.02.1839 r.). Najmłodszy syn Walenty zmarł jako 4-letnie dziecko – 24.05.1943 r.

Starsza córka Franciszka, Katarzyna, wyszła za mąż za Andrzeja Kwolka (ur. 15.11.1825 r.), syna Franciszka i Salomei Cecuła. Katarzyna urodziła dziewięcioro dzieci: Katarzynę, Wiktorię, Rozalię, Franciszka, Mikołaja, Kacpra, Jana, Mariannę i ponownie Jana (pierwszy Jan zmarł jako małe dziecko, kilka-miesięczne, drugi Jan także zmarł, ale jako 5-letni chłopczyk). Syn Katarzyny, Franciszek, ożenił się z Wiktorią Radwańską, córką Jana i Agnieszki, a syn Kacper z Marcjanną Radwańską, córką Grzegorza i Zuzanny. Córka Katarzyny, Marianna, wyszła za mąż za Floriana Szuma-Piotrowskiego.

O losach młodszej córki Franciszka, Marianny, nie mamy żadnych wiadomości. Młodszy syn Franciszka, Karol, ożenił się z Marianną Dżugan, córką Tomasza i Anny. Marianna pochodziła prawdopodobnie z Pakoszówki. Urodziła z Karolem tylko dwóch synów: Jana (ur. 13.04.1870 r.) i Franciszka (ur. 15.02.1873 r.). Nic nie wiemy o dalszych losach obydwu.

Kolejny syn Franciszka, Tomasz, ożenił się Teklą Galant (ur. 23.09.1837 r.), córką Wawrzyńca i Magdaleny Kwolek. Tomasz i Tekla doczekali się siedmiorga dzieci: Mikołaja (ur. 6.12.1861 r.), Anny (ur. 24.07.1865 r.), Jana (ur. 16.06.1868 r.), Marianny (ur. 5.02.1870 r.), Józefa (ur. 2.03.1871 r.), Pawła (ur. 24.01.1873 r.) i Marty.

O losach zdecydowanej większości dzieci Tomasza nie mamy żadnych wiadomości. Córka Marta wyszła za mąż za Franciszka Dąbrowskiego (ur. 10.10.1867 r.), syna Rafała i Zuzanny Cecuła. Marta urodziła tylko jedno dziecko, syna Tomasza. Rodzina Tomasza to znani we wsi Dąbrowscy „z kamienicy” - zamieszkali w murowanym domu w środku wsi, prawdopodobnie pierwszym murowanym domu we wsi. Dom pobudował ponoć majster od wypalania cegieł na kościół. Pierwszy „wypał” był, jego zdaniem, wadliwy i on z tych cegieł pobudował dom. Nie zabawił długo we wsi, po zakończeniu budowy kościoła sprzedał dom i wyjechał. Wnukowie Marty, dzieci Tomasza, w komplecie zdobyli wykształcenie, co najmniej średnie, najmłodszy Franciszek ukończył Politechnikę Warszawską, mieszka z rodziną w Krośnie.

Syn Tomasza, Józef, ożenił się z Julianną Wroniak, córką Jakuba i Marianny Błaszczak. Julianna pochodziła spoza Strachociny, zapewne z Pakoszówki. Urodziła pięcioro dzieci: Mariannę (ur. 12.05.1901 r.), Leopolda (ur. 25.10.1908 r.), Stanisława (ur. 7.05.1915 r.), Szczepana (ur. 23.12.1916 r.) i Helenę (ur. 28.11.1923 r.). Rodzina Józefa nosiła we wsi przydomek „Śliki”. Nie wiadomo skąd się on wziął, nie wygląda na obraźliwe przezwisko, brzmi raczej neutralnie. Nie ma takiego słowa w Słowniku Języka Polskiego. Być może jest starszy, może już rodzinę Tomasza nazywano „Ślikami”. Nie wiemy wiele o najnowszych dziejach tej gałązki Radwańskich. Syn Józefa, Leopold, ożenił się z Józefą Sochacką, pochodzącą spoza Strachociny. Józefa urodziła troje dzieci: Zofię Katarzynę (ur. 23.10.1939 r.), Mieczysława Józefa (ur. 1.01.1943 r.) i Marka Leopolda (ur. 27.07.1947 r.). Zofia wyszła za mąż za Mieczysława Kędziora (zapewne z Bażanówki), a Marek ożenił się z Krystyną Miazga.

Najstarszy syn Franciszka i Marianny z Klimkowskich, Jan, ożenił się Joanną Filip-Piotrowską (ur. 20.08.1832 r.), córką Józefa i Rozalii Lisowskiej. Jan i Joanna doczekali się dziesięciorga dzieci: Marianny (ur. 29.12.1856 r.), Katarzyny (ur. 8.06.1858 r.), Andrzeja (ur. 1.11.1860 r.), Antoniego (ur. 10.06.1862 r.), Pawła (ur. 8.10.1864 r.), Wiktorii (ur. 12.05.1866 r.), Stanisława (ur. 5.05.1868 r.), Józefa (ur. 28.03.1870 r.), Feliksa (ur. 17.05.1871 r.) i Jakuba (ur. 10.07.1873 r.). Z nazwiskiem Joanny jest kłopot, związane jest z nim charakterystyczne nieporozumienie spotykane czasem w parafialnej Księdze Metrykalnej. Przy zapisach chrztów niektórych dzieci zapisywana jest jako Joanna Piotrowska, córka Józefa Piotrowskiego i Rozalii Lisowskiej, przy innych dzieciach jako Joanna Filip, córka Józefa Filipa i Rozalii Lisowskiej. Bezdyskusyjnie chodzi o tę samą Joannę, matkę wszystkich dzieci. Być może Rozalia miała pierwszego męża Józefa Piotrowskiego, z którym nie miała dzieci, a po jego śmierci wyszła za mąż za Józefa Filipa. Po latach, przy zapisie chrztów niektórych wnuków Rozalii, dzieci jej córki Joanny, Joanna mogła być przez księży traktowana jako córka pierwszego męża Józefa Piotrowskiego i zapisywana pod nazwiskiem „Piotrowska” zamiast „Filip”. Niewykluczone, że księża traktowali nazwisko „Filip” jako „przezwisko” (przydomek) Piotrowskiego. Wszystkie dzieci Jana i Joanny rodziły się w domu nr 68. Nie wszystkie dożyły do wieku dojrzałego. Antoni zmarł jako niemowlę, 7 stycznia 1863 r. Paweł zmarł jako 4-letni chłopak 2 sierpnia 1868 r., a Józef zmarł krótko po urodzeniu – 2 kwietnia 1870 r.

O losach córek Jana, Mariannie i Katarzynie, nie mamy żadnych wiadomości. Córka Wiktoria wyszła za mąż za Felisa Radwańskiego, syna Piotra Pawła i Wiktorii Buczek. Wiktoria urodziła siedmioro dzieci: Józefa, Stanisława, Grzegorza. Mariannę, Zofię, Jana i Franciszka.

Najstarszy syn Jana i Joanny, Andrzej, ożenił się z Agnieszką Pucz (ur. 1.03.1864 r.), córką Wojciecha i Teresy Woźniak. Nazwisko Pucz powstało z nazwiska Adamski w wyniku „twórczości” księży robiących zapisy w parafialnej Księdze Chrztów. Agnieszka urodziła troje dzieci: Mariannę (ur. 23.01.1890 r.), Jana (ur. 22.07.1893 r.) i Bronisława (ur. 6.09.1896 r.). Niestety, krótko potem Agnieszka zmarła (17.12.1899 r.) i Andrzej ożenił się powtórnie, z Marianną Mazur, córką Andrzeja i Franciszki Adamiak. Z Marianną Andrzej doczekał się jeszcze dwóch synów: Józefa (8.01.1901 r.) i Stanisława (ur. 9.09.1902 r.). Nie znamy losów dzieci Andrzeja.

Najmłodszy syn Andrzeja, Jakub, ożenił się Marianną Szymańską (ur. 3.03.1875 r.), córką Filipa i Małgorzaty Woźniak. Marianna urodziła trzech synów: Stanisława (ur.26.09.1903 r.), Bronisława (ur. 30.07.1908 r.) i Władysława (ur. 8.11.1911 r.).

Syn Jakuba, Stanisław, ożenił się z Magdalena Graboń, córką Józefa, i doczekał się z nią dwóch synów: Romana Jakuba (ur. 7.02.1934 r.) i Tadeusza (ur. 18.11.1937 r.). Roman ożenił się z Zofią Gryszczak, a Tadeusz z Czesławą Kondyjowską.

Najmłodszy syn Jakuba, Władysław, ożenił się ze Stanisławą Adamiak. Stanisława urodziła dwie córki: Czesławę Janinę (ur. 27.03.1938 r.) i Danielę (ur. 6.12.1942 r.). Czesława wyszła za mąż za Józefa Koguta, Daniela za Jana Lisika. Daniela w swoim czasie uchodziła za najładniejszą dziewczynę w Strachocinie, w funkcji „miss” zastąpiła inną pannę Radwańską – Annę Radwańska „z Rzeźnikówki”. Rodzinę Władysława określano we wsi przydomkiem „Kubisz”. Może to nie był tylko przydomek rodziny Władysława, może tak określano wszystkich potomków Jakuba i Marianny z Szymańskich. Przydomek „Kubisz” kojarzy się z Kubą, zwyczajowym określeniem Jakuba.

Syn Jana i Joanny, Stanisław, ożenił się z Cecylią Mogilaną (ur. 7.04.1871 r.), córką Wojciecha i Marianny Kossar. Cecylia była jedną z tych „Mogilanczonek”, córek Marianny Kossar, które słynęły we wsi z urody, odziedziczonej po matce. Śniada cera, czarne oczy, kruczo-czarne włosy, świadczyły o wschodnim pochodzeniu przodków. Stanisław i Cecylia doczekali się siedmiorga dzieci: Heleny, Jakuba (ur. 27.07.1893 r.), Tomasza (ur. 21.12.1895 r.), Ludwika (ur. 19.07.1898 r.), Marianny (ur. 2.06.1903 r.), Józefa (ur. 23.06.1908 r.) i Zygmunta (ur. 25.02.1917 r.). Nic nie wiemy o losach życiowych Jakuba, Tomasza i Zygmunta.

Córka Stanisława, Helena, wyszła za mąż za Józefa Kwolka (ur. 18.01.1874 r.), syna Marcina i Magdaleny Berbeć-Piotrowskiej. Helena urodziła tylko jedno dziecko, syna Piotra (ur. 29.05.1924 r.). Piotr wyjechał ze Strachociny, 24.10.1947 r. ożenił się w Kaliszu z Marianną Bazelą.

Młodsza córka Stanisława, Marianna, wyszła za mąż za Józefa Adamiaka (ur. 17.01.1898 r.), syna Antoniego i Julianny Adamiak. Marianna urodziła dwie córki: Bernadetę Sabinę (ur. 24.10.1926 r.) i Bronisławę Franciszkę (ur. 4.06.1929 r.). Bronisława wyszła za mąż za Stanisława Czaję (ślub 28.04.1948 r.), pochodzącego spoza Strachociny.

Syn Stanisława, Ludwik, ożenił się z Pauliną Galant (ur. 7.12.1902 r.), córką Józefa i Cecylii Adamiak. Z Pauliną doczekał się siedmiorga dzieci: Tadeusza Stanisława (ur. 16.11.1925 r.), Kazimierza Macieja (ur. 22.01.1928 r.), Sabiny (ur. 12.06.1930 r.), Cecylii Katarzyny (ur. 17.11.1932 r.), Janiny Michaliny (ur. 21.09.1935 r.), Władysławy Małgorzaty (ur. 1.05.1938 r.) i Stanisława Jana (ur. 2.06.1943 r.). Niewiele wiemy o dalszych losach dzieci Ludwika. Syn Tadeusz ożenił się z Józefą Gołąb, córka Janina wyszła za mąż za Stanisława Nasiadko, a córka Władysława wyszła za mąż za Władysława Przystasza. Wszyscy współmałżonkowie pochodzą spoza Strachociny, prawdopodobnie te rodziny wyemigrowały z rodzinnej wsi.

Młodszy syn Stanisława, Józef, ożenił się z Pauliną Winnicką (ur. 17.01.1914 r.), córką Jana i Anieli Pielech. Józef i Paulina doczekali się tylko jednego dziecka, syna Zdzisław Stanisława (ur. 3.05.1934 r.). Zdzisław ożenił się poza Strachociną, z Janiną Bar.

Syn Jana i Joanny, Feliks, ożenił się z Wiktorią Cecuła (ur. 17.09.1869 r.), córką Wojciecha i Heleny Buczek. Wiktoria urodziła pięcioro dzieci: Mariannę (ur. 13.08.1897 r.), Paulinę (ur. 18.01.1899 r.), Michała (ur. 25.09.1903 r.), Piotra Pawła (ur. 27.06.1907 r.) i Tadeusza (ur. 22.01.1909 r.). Dwa lata po urodzeniu Tadeusza Wiktoria zmarła i Feliks ożenił się powtórnie, z Wiktorią Ćwiąkałą, córką Jana i Franciszki Szpynda. Wiktoria pochodziła prawdopodobnie z sąsiedniej Bażanówki. Wiktoria urodziła Feliksowi jeszcze trzy córki: Magdalenę (ur. 3.04.1913 r.), Katarzynę (ur. 8.11.1914 r.) i Anielę (ur. 13.03.1921 r.). Kilka lat później Feliks zmarł (zm. 18.04.1927 r.).

Najstarsza córka Feliksa, Marianna, wyszła za mąż za Jana Radwańskiego. Niestety, nie wiemy o którego Jana Radwańskiego chodzi, kandydatów do ręki Marianny wśród Radwańskich mogło być kilku.

Młodsza córka Feliksa, Paulina, wyszła za mąż za Tomasza Piotrowskiego „spod Mogiły” (ur. 28.12.1896 r.), syna Jana i Marty Żyłka. Paulina urodziła troje dzieci: Stanisława (ur. 7.05.1929 r.), Józefa (ur. 19.03.1931 r.) i Zofię (ur. 15.03.1933 r.). Córka Zofia wyszła za mąż za Władysława Radwańskiego, syna Wawrzyńca i Katarzyny Galant.

Syn Feliksa, Piotr Paweł, ożenił się z Marianną Szymańską (ur. 4.04.1909 r.), córką Walentego i Tekli Galant. Marianna urodziła czworo dzieci: Zofię (ur. 29.10.1931 r.), Mikołaja Walentego (ur. 19.10.1933 r.) i bliźniaki, Jadwigę i Adama (ur. 23.09.1945 r.). Niestety, Adam zmarł jako młody chłopak.
Córka Piotra Pawła, Zofia, wyszła za mąż za Kazimierza Macieja Radwańskiego.
Syn Piotra Pawła, Mikołaj, ożenił się ze Stefanią Daszyk.

Syn Feliksa, Tadeusz, ożenił się z Zofią Galant (ur. 5.08.1908 r.), córką Józefa i Cecylii Adamiak. Zofia urodziła dwoje dzieci: Mariana Bernarda (ur. 20.05.1933 r.) i Mariannę Cecylię (ur. 8.08.1937 r.). Po śmierci Zofii Tadeusz ożenił się powtórnie, Jadwigą Cecułą (30.07.1914 r.), córką Ignacego i Agaty Buczek. Jadwiga urodziła Tadeuszowi jeszcze córkę, Kazimierę Teresę (ur. 4.07.1947 r.).
Syn Tadeusza, Marian, ożenił się z Anną Kwolek.
Córka Tadeusza, Marianna, wyszła za mąż za Henryka Romańczyka, a Kazimiera za Eugeniusza Małka.

Córki Feliksa z Wiktorią Ćwiąkałą musiały mieć niezły temperament, zarówno Magdalena miała nieślubne dziecko, córkę Ludwikę (12.04.1934 r.), jak i Katarzyna – nieślubnego syna Kazimierza (ur. 6.02.1941 r.). Córka Magdaleny, Ludwika, wyszła za mąż za Józefa Szymańskiego.

Linia Wojciecha Radwańskiego (dom nr 29)

Kolejną, oddzielną linią genealogiczną Radwańskich w Strachocinie można uważać potomków Wojciecha Radwańskiego. Nie wiemy kiedy Wojciech się urodził. Nie wiemy jakie więzy pokrewieństwa łączyły Wojciecha z innymi Radwańskimi. Żonaty był z Katarzyną. Katarzyna prawdopodobnie nosiła nazwisko Roczniak, była zapewne siostrą Macieja Roczniaka, który jest w austriackim wykazie podatkowym gospodarzem w domu nr 29. Po ślubie Wojciech wprowadził się do domu Roczniaków. Pierwszym dzieckiem Wojciecha i Katarzyny była Marianna (ur. 10.02.1756 r.). Być może Wojciech i Katarzyna mieli dzieci przed rokiem 1753, nie odnotowane w Księdze Chrztów, założonej właśnie w tym roku. Oprócz córki Marianny Wojciech i Katarzyna doczekali się jeszcze sześciorga dzieci: Sebastiana (ur. 16.01.1760 r.), Stanisława (ur. V.1763 r.), Klary (ur. 5.08.1764 r.), Agnieszki (ur. 23.10.1766 r.), Andrzeja (ur. 8.11.1768 r.) i Franciszka (ur. 28.03.1773 r.). Matką chrzestną Marianny i Andrzeja była Zofia Roczniak, a Klary Tomasz Roczniak. O dalszych losach dzieci Wojciecha: Marianny, Stanisława, Agnieszki i Andrzeja nie mamy żadnych wiadomości.

Córka Wojciecha, Klara, wyszła za mąż za Macieja Piotrowskiego (ur. 17.02.1761 r.), syna Szymona i Katarzyny z Liwoczów. Szymon to wnuk Stefana Piotrowskiego, przodka wszystkich strachockich Piotrowskich. Szymon jest przodkiem tej gałęzi Piotrowskich, którą później określano we wsi jako Szumy-Piotrowscy, ale Maciej jeszcze takiego przydomka nie nosił. Klara urodziła pięcioro dzieci: Mariannę (ur. 21.06.1793 r.), Franciszkę (ur. 30.03.1796 r.), ponownie Mariannę (ur. 28.01.1798 r., pierwsza Marianna zapewne zmarła wcześniej), Jana (ur. 15.05.1801 r.) i Annę (ur. 12.07.1804 r.). Z tej piątki tylko najmłodsza Anna pozostawiła potomków w Strachocinie. Miała dwóch nieślubnych synów: Szymona (ur. 21.10.1834 r.) i Jakuba (ur. 20.07.1841 r.) Szumów-Piotrowskich. Według jednej wersji tradycji rodzinnej to właśnie Jakub nosił przydomek „Szum”, który później przeszedł na całą gałązkę Piotrowskich z nim spokrewnioną.

Najstarszy syn Wojciecha i Katarzyny, Sebastian, ożenił się z Agnieszką Mogilaną. Agnieszka była prawdopodobnie córką Mikołaja, który w austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. jest gospodarzem w domu (i gospodarstwie) nr 34. Nie jest to pewne, bo wg „Księgi Chrztów” Mikołaj nie miał córki Agnieszki. Ale może to tylko kwestia pomyłki imion. Według „Księgi Chrztów”, Mikołaj ma dwie córki o imieniu Anna, jedną urodzoną 4.07.1761 r., drugą urodzoną 12.03.1763 r. Co ciekawe, w latach 1761 – 63 nie zmarła Mogilanom żadna córka (nie ma takiej w parafialnej „Księdze Zmarłych”). Prawdopodobnie jedna z tych Ann to w rzeczywistości Agnieszka, zapisana przez księdza jako Anna. Żeby było jeszcze ciekawiej, z jedną z córek o imieniu Anna ożenił się inny Sebastian Radwański, syn Andrzeja i Reginy Lisowskiej, urodzony 2.01.1764 r. Mikołaj Mogilany miał dość duże gospodarstwo – ok. 12 hektarów. Po ślubie Sebastian zamieszkał u Mogilanych. Z Agnieszką doczekał się trojga dzieci: Konstancji (ur. 9.02.1793 r.), Franciszka (ur. 15.08.1797 r.) i Michała (ur. 31.08.1801 r.). Wszystkie dzieci Sebastiana urodziły się w domu nr 34, podobnie jak ich kuzyni, dzieci innego Sebastiana Radwańskiego i Anny Mogilanej (siostry Agnieszki).

O losach starszego syna Sebastiana i Agnieszki, Franciszka, nie mamy żadnych informacji.

Córka Sebastiana i Agnieszki, Konstancja wyszła za mąż za Antoniego Samborskiego (ur. 6.06.1773 r.), syna Michała i Magdaleny, wdowca, ojca ośmiorga dzieci. Konstancja urodziła jeszcze Antoniemu czworo dzieci, synów: Marcina (ur. 9.11.1817 r.), Macieja (ur. 7.02.1819 r.), Wojciecha (ur. 6.04.1821 r.) i Łukasza (ur. 18.10.1826r.).

Młodszy syn Sebastiana, Michał, ożenił się z Magdaleną Buczek (ur. 4.06.1808 r.), córką Tomasza i Agnieszki Cecuła. Michał i Magdalena doczekali się pięciorga dzieci: Katarzyny (ur. 22.04.1833 r.), Urszuli (ur. 24.10.1835 r.), Pawła (ur. 30.12.1837 r.), Apolonii (ur. 9.04.1845 r.) i Wojciecha (ur. 1.05.1850 r.). Trójka starszych dzieci urodziła się w domu rodzinnym Magdaleny, u Buczków, w domu nr 60. Młodsza dwójka, Apolonia i Wojciech, urodziła się w domu nr 34, u Mogilanych. Może w grę wchodziły jakieś niesnaski rodzinne?

O losach dzieci Michała i Magdaleny, z wyjątkiem Pawła, nie mamy żadnych wiadomości. Paweł ożenił się z Apolonią Radwańską (ur. 9.02.1830 r.), córką Tomasza i Kunegundy Buczek. Paweł i Apolonia doczekali się tylko jednego dziecka, syna Andrzeja (ur. 29.04.1871 r.). Może powodem tej sytuacji była choroba Pawła, który dość szybko zmarł, w wieku 46 lat (zm. 27.01.1883 r.). Apolonia zdecydowanie przeżyła męża, zmarła 3 marca 1904 r.

Andrzej, jedyny syn Pawła, ożenił się z Julianną Galant (ur. 20.08.1871 r.), córką Piotra i Reginy Ciupa. Z Reginą doczekał się dwójki dzieci: Jana (ur. 17.11.1895 r.) i Katarzyny (ur. 22.10.1897 r.). Syn Jan wziął udział w I wojnie światowej, został ranny ale na szczęście przeżył wojnę. O dalszych losach dzieci Andrzeja nie mamy wiadomości.

Najmłodszy syn Wojciecha i Katarzyny, Franciszek, ożenił się z Katarzyną Adamiak, prawdopodobnie córką Sebastiana i Katarzyny, ale nie jest to zupełnie pewne. Franciszek i Katarzyna doczekali się pięciorga dzieci: Kazimierza (ur. 28.01.1805 r.), Wojciecha (ur. 15.04.1808 r.), Jakuba (ur. 22.08.1811 r.), Macieja (ur. 24.02.1815 r.) i Stanisława (ur. 20.04.1820 r.). Mamy tylko wiadomości o dalszych losach Wojciecha. Ożenił się on z Agnieszką Kuczma, córką Jacentego. Agnieszka prawdopodobnie pochodziła z sąsiedniej Pakoszówki. Z Agnieszką Wojciech doczekał się trojga dzieci: Łucji (ur. 13.12.1834 r.), Łukasza (ur. 17.10.1836 r.) i Mikołaja (ur. 6.12.1838 r.). Mikołaj zmarł jako 7-letni chłopak, 28 kwietnia 1846 r. O losach pozostałych dzieci Wojciecha nie mamy żadnych wiadomości.

Linia Wawrzyńca Radwańskiego (domy nr 80 i 27)

Kolejną linią genealogiczną Radwańskich w Strachocinie była linia Wawrzyńca Radwańskiego, mieszkającego w domu nr 80. Nie wiemy jakie więzy pokrewieństwa łączyły Wawrzyńca z innymi Radwańskimi. Bardzo słabe przesłanki przemawiają za tym, że Wawrzyniec to kolejny syn Michała z „Górki”.

Wawrzyniec (ur. ok. 1740 r.) pełnił zapewne jakąś funkcję we dworze Giebułtowskich. Mieszkał w domu nr 80, czyli zupełnie na dole wsi, w pobliżu dworu lub w pobliżu kościoła. Był to prawdopodobnie dom „służbowy”. Miał do dyspozycji maleńkie gospodarstwo, raczej działkę przyzagrodową wielkości ok. jednego hektara. Ciekawe, że rodzicami niektórych jego dzieci były osoby związane z dworem, ale nie Giebułtowscy, tylko drobna szlachta okoliczna („nobiles” - Kurkowscy, Latyńska, Rusiecki, itd.). Chrzestnym była tylko raz Radwańska, Klara, zapewne żona Szymona „z Górki”. Wawrzyniec ożenił się z Zuzanną Skubiszowską, pochodzącą spoza Strachociny (może stąd ci chrzestni). Z Zuzanną Wawrzyniec doczekał się dziewięciorga dzieci: Szymona (ur. 6.10.1764 r.), Katarzyny (ur. 19.09.1766 r.), Marcina (ur. 12.11.1769 r.), Józefa Jana (ur. 10.03.1771 r.), Tomasza (ur. 16.11.1773 r.), Kazimierza (ur. 9.02.1776 r.), Andrzeja Stanisława (ur. 28.11.1780 r.), Franciszki (ur. ok. 1782 r.) i Michała (ur. 26.09.1789 r.). Prawdopodobnie już po 1790 r. Radwańscy weszli w posiadanie gospodarstwa i domu nr 27 w środku wsi.

Syn Wawrzyńca, Józef Jan, ożenił się z Katarzyną Turek (ur. 20.11.1772 r.), córką Pawła i Katarzyny z Dąbrowskich. Katarzyna prawdopodobnie odziedziczyła po stryju, Kazimierzu Turku, gospodarstwo i dom nr 27. Nie było to duże gospodarstwo jak na ówczesne warunki – miało ok. 8 hektarów. Na austriackim wykazie podatkowym z 1790 r. jako właściciel tego gospodarstwa widnieje Kazimierz Turek. Prawdopodobnie cała rodzina Turków wyprowadziła się w latach 90-tych ze Strachociny, nazwisko Turek przetrwało do XX wieku we wsi jako przydomek potomków noszących inne nazwiska, m.in. Radwańskich. W ten sposób Radwańscy weszli w posiadanie gospodarstwa i domu nr 27. Z Katarzyną Józef Jan doczekał się dwojga dzieci, Agnieszki (ur. 1.01.1790 r.) i Michała (ur. 28.09.1792 r.). Krótko po urodzeniu Michała Katarzyna zmarła i Józef Jan ożenił się z Katarzyną Cecułą. Niestety, trudno jest zidentyfikować o którą Katarzynę Cecułę chodzi, w Księdze Chrztów jako matka dzieci wpisywana jest tylko jako Katarzyna Ceculonka, a Katarzyn Cecułów było we wsi kilka. Z Katarzyną Józef Jan doczekał się trójki dzieci: Stanisława (ur. 4.11.1795 r.), Marianny (ur. 14.02.1798 r.) i ponownie Marianny (ur. 12.07.1801 r.). Pierwsza Marianna musiała zemrzeć jako małe dziecko. Józef Jan był zapisywany jako ojciec w Księdze Chrztów w różny sposób, raz jako Jan, innym razem jako Józef. Ale wszystkie jego dzieci, zarówno z pierwszą żoną jak i drugą, rodziły się w domu nr 27 (tam rodziły się także dzieci brata Józefa, Tomasza). Krótko potem Józef Jan ponownie owdowiał. Ożenił się po raz trzeci, tym razem z Agnieszką Boczar. Agnieszka pochodziła spoza Strachociny, chociaż po pewnym czasie pojawił się przejściowo w Strachocinie inny Boczar, konkretnie Maciej Boczar (może młodszy brat Agnieszki?), ale na nim i na jego synach ród Boczarów w Strachocinie się skończył. Agnieszka urodziła sześcioro dzieci: Tomasza (ur. 18.12.1813 r.), Walentego Macieja (ur. 13.02.1817 r.), Magdalenę Zofię (ur. 4.05.1819 r.), Andrzeja (ur. 19.11.1820 r.), Jana (ur. 25.11.1823 r.) i Zuzannę (ur. 5.08.1828 r.). Wszystkie dzieci Józefa Jana urodziły się w domu nr 27. Niestety, nie mamy żadnych wiadomości o ich dalszych losach życiowych, z wyjątkiem najmłodszej Zuzanny. Zuzanna wyszła za mąż za Grzegorza Radwańskiego (ur. 10.03.1828 r.), z linii Radwańskich z domu nr 11, syna Józefa i Magdaleny Radwańskiej. Zuzanna urodziła dwie córki: Marcjannę i Antoninę. Nie znamy ich dalszych losów.

Inny syn Wawrzyńca i Zuzanny, Kazimierz, prawdopodobnie objął po ojcu funkcję we dworze Giebułtowskich i zamieszkał w domu nr 80. Ożenił się z Zofią Lisowską, córką Franciszka. Z Zofią Kazimierz doczekał się tylko dwojga dzieci: Sebastiana (ur. 29.12.1799 r.) i Agnieszki. Potem Zofia zmarła i Kazimierz ożenił się ponownie, z Zofią Błażejowską, prawdopodobnie córką Stanisława i Katarzyny Radwańskiej. Z drugą Zofią Kazimierz doczekał się trojga dzieci: Szymona (ur. 27.10.1802 r.), Ignacego Walentego (ur. 2.02.1805 r.) i Katarzyny (ur. 4.11.1807 r.). Katarzyna urodziła się w domu nr 80, przy innych dzieciach Kazimierza nie podano numeru domu, w którym się rodziły. O dalszych losach Kazimierza i jego dzieci nie mamy żadnych wiadomości.

Młodszy brat Józefa Jana, kolejny syn Wawrzyńca, Tomasz, ożenił się z Konstancją Adamiak (ur. 18.02.1773 r.), córką Michała i Agnieszki Radwańskiej. Konstancja zdążyła urodzić Tomaszowi tylko jedno dziecko, syna Szymona (ur. 5.10.1807 r.), i umarła. Tomasz ożenił się powtórnie, z Kunegundą Buczek (ur. 6.10.1791 r.), córką Macieja i Marianny Adamiak. Jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej nazwiska rodziców Kunegundy brzmiałyby: Buczkowski i Adamska, strachoccy księża skrócili je zapisami w Księgach Metrykalnych. Kunegunda urodziła siedmioro dzieci: Helenę Mariannę (ur. 2.03.1812 r.), Katarzynę (ur. 3.11.1814 r.), Józefa (ur. 16.03.1817 r.), Agnieszkę (ur. 23.11.1819 r.), Salomeę (ur. 18.11.1822 r.), Jana (ur. 12.02.1825 r.) i Apolonię (ur. 9.02.1830 r.). Wszystkie dzieci Tomasza urodziły się w domu nr 27. Dwaj bracia, Józef Jan i Tomasz mieszkali z licznymi rodzinami pod jednym dachem.

O losie dzieci Tomasza: Szymona, Heleny, Salomei i Apolonii nie mamy żadnych informacji z wyjątkiem zapisu o śmierci Apolonii – 3.03.1904 r.

Córka Tomasza, Katarzyna, wyszła za mąż za Wawrzyńca Franciszka Błażejowskiego (ur. 11.08.1812 r.), syna Michała i Apolonii Bogaczewicz. Katarzyna urodziła sześcioro dzieci: Tomasza, Stanisława, Agnieszkę, Marię, Magdalenę i Juliannę. Katarzyna zmarła 18.04.1882 r., Wawrzyniec 20.11.1891 r.

Córka Tomasza, Agnieszka, została matką nieślubnego dziecka, córki Marii (ur. 21.03.1844 r.).

Najmłodszy syn Tomasza, Jan, ożenił się z Zofią Cecuła (ur. 24.05.1822 r.), córką Macieja i Agnieszki Galant. Zofia urodziła troje dzieci: Mariannę (ur. 19.03.1859 r.), Antoninę (ur. 7.05.1861 r.) i Piotra (ur. 28.06.1865 r.). Piotr zmarł jako małe dziecko – 22.08.1866 r. Zofia prawdopodobnie zmarła przy porodzie Piotra. Jan ożenił się szybko powtórnie, z Łucją Szul, córką Józefa i Zofii Kurnakiewicz. Łucja pochodziła spoza Strachociny, ślub odbył się 17.02.1866 r. Z Łucją Jan doczekał się tylko jednego dziecka, córki Katarzyny (ur. 2.01.1867 r.). Nie mamy żadnych wiadomości o dalszych losach dzieci Jana.

Starszy syn Tomasza, Józef, ożenił się z Marią Kiszka (ur. 20.06.1824 r.), córką Stanisława i Tekli Boczar. Józef i Maria doczekali się ośmiorga dzieci: Fabiana (ur. 9.01.1847 r.), Błażeja (ur. 2.02.1850 r.), Antoniego (ur. 29.06.1853 r.), Jana (ur. 19.08.1856 r.), Grzegorza (ur. 27.02.1859 r.), Tomasza (ur. 30.10.1861 r.), Andrzeja (ur. 21.11.1864 r.) i Pawła (ur. 16.06.1868 r.). Niestety, co najmniej połowa z nich zmarła w dzieciństwie lub młodości. Fabian jako 5-letni chłopak (3.03.1852 r.), Antoni jako 19-letni kawaler (27.11.1872 r.), Tomasz jako małe dziecko (4.04.1863 r.) i Paweł jako niemowlę (17.12.1868 r.). O losie Grzegorza i Andrzeja nie mamy żadnych wiadomości. Wszystkie dzieci Józefa urodziły się w domu nr 27.

Syn Józefa, Jan, ożenił się z Katarzyną Rychwalską (22.11.1857 r.), córką Aleksandra i Joanny Radwańskiej „z Górki”. Jan i Katarzyna nie doczekali się dzieci w Strachocinie.

Syn Józefa, Błażej, ożenił się z Marianną Galant (ur. 9.05.1862 r.), córką Tomasza i Elżbiety Sitek. Marianna urodziła pięcioro dzieci: Antoniego (ur. ok. 1878 r.), Cecylię (ur. 28.10.1887 r.), Katarzynę (ur. 18.04.1893 r.), Franciszka (ur. 25.01.1896 r.) i Małgorzatę (ur. 27.12.1899 r.). O losach córek Błażeja nie mamy żadnych wiadomości.

Syn Błażeja, Franciszek, ożenił się Marianną Patronik (ur. 8.02.1895 r.), córką Jakuba i Małgorzaty Szymańskiej. Franciszek i Marianna doczekali się tylko jedynaczki, Anieli (ur. 21.10.1923 r.).

Syn Błażeja, Antoni, ożenił się z Małgorzatą Cecuła (ur. 15.01.1895 r.), córką Ignacego i Agaty Buczek. Antoni i Małgorzata doczekali się pięciorga dzieci: Kazimierza Michała (ur. 27.09.1921 r.), Bronisławy (ur. 14.09.1923 r.), Marianny (ur. 15.08.1925 r.), Władysławy (ur. 19.12.1927 r.) i Józefa Grzegorza (ur. 9.03.1930 r.).

Syn Antoniego, Kazimierz Michał, ożenił się z Jadwigą Mielecką (ur. 8.03.1928 r.), córką Józefa i Katarzyny Wołacz-Piotrowskiej.

Córka Antoniego, Bronisława, wyszła za mąż za Eugeniusza Stefana Klimkowskiego „Gustę” (ur. 3.07.1920 r.), syna Józefa i Agaty Galant.

Córka Antoniego, Marianna, wyszła za mąż za Stanisława „Błażejowskiego”-Piotrowskiego (ur. 20.11.1923 r.), syna Władysława i Zofii Cecuła. Ich syn, Franciszek jest prezesem naszego „Stowarzyszenia Piotrowskich”, skupiającego wszystkich potomków Stefana Piotrowskiego.

Córka Antoniego, Władysława, wyszła za mąż za Jana Klimkowskiego „Gustę” (ur. 6.03.1924 r.), syna Józefa i Agaty Galant, brata Eugeniusza).

Syn Antoniego, Józef Grzegorz, ożenił się z Anną Marianną Janik (ur. 16.07.1936 r.), córką Józefa i Anieli Samborskiej.

*             *             *

Oprócz tych wszystkich, wymienionych wcześniej, strachockich Radwańskich, przodków bardziej lub mniej licznych linii genealogicznych, w Księdze Chrztów z XVIII w. znajdują się Radwańscy, którzy byli ojcami pojedynczych dzieci i trudno ich połączyć z którymś Radwańskim wcześniej przedstawionym. M.in. Stefan Radwański żonaty z Katarzyną Głowacz. Nic bliżej nie wiemy o Katarzynie, Głowaczowie przewijają się w parafialnej Księdze Chrztów w XVIII wieku, ale ostatni wpis o nich pochodzi z roku 1803. Po tej dacie Głowacze nie istnieją w Strachocinie. Stefan i Katarzyna Radwańscy doczekali się tylko jednego dziecka, Agnieszki (ur. 20.01.1765 r.). Nie ma żadnych podstaw do łączenia Stefana z innymi Radwańskimi. Podobna sytuacja ma miejsce z Maciejem Radwańskim żonatym z Marianną Babikowną (ur. 24.08.1760 r.), córką Marcina i Zofii. Marcin Babik to w austriackim wykazie podatkowym z ok. 1790 r. gospodarz w domu nr 55 w dole wsi, z niezbyt dużym gospodarstwem (jak na ówczesne stosunki) ok. 6 hektarów. Później w tym domu mieszkali Janikowie. Maciej i Marianna doczekali się tylko jednego dziecka, Leona Wojciecha (ur. 7.04.1777 r.). Ojcem chrzestnym Leona był Michał Radwański (nie wiadomo który to z Michałów Radwańskich żyjących wtedy we wsi). Wpis chrztu małego Leona to jedyny i ostatni wpis o małżeństwie Macieja (juniora) i Marianny. Podobnie jak Stefana, Macieja trudno połączyć w pozostałymi Radwańskimi. Prawdopodobnie byli oni jakoś spokrewnieni z nimi, świadczą o tym żony czy rodzice chrzestni ich dzieci, ale nie wiemy w jaki sposób.