"Sztafeta Pokoleń" - 1/2014

Zawartość numeru:

 

- Od Redakcji
- Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
- AKTUALNOŚCI
- Z HISTORII: Wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna
- Moja "Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
- CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA:   USTRZYKI DOLNE – „wrota” Bieszczadów
- ZE SPORTU
- ODESZLI OD NAS
- LISTY OD CZYTELNIKÓW
- NOWINY GENEALOGICZNE
- ROZMAITOŚCI

 
 
 

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy do Waszych rąk trzynasty numer naszego biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Oddajemy go do Waszych rąk, jak zwykle, z niegasnącą nadzieją, że będzie to zajmująca, interesująca lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” przynosi bieżące informacje z życia nie tylko Stowarzyszenia, ale także z życia szerokiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego. Dział „Aktualności” - nowiny z życia „rodzinnej kolebki” potomków Stefana – Strachociny, oraz ich „małej ojczyzny” – Podkarpacia (nie mylmy z województwem podkarpackim!).

W dziale historycznym kontynuujemy dwie historyczne „opowieści”. Pierwsza z nich to kolejny odcinek (już ostatni) osobistych wspomnień Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna z okresu nauki szkolnej w sanockim liceum – jeszcze raz o kolegach szkolnych.

Druga „opowieść” to kolejny fragment także osobistej, „Kroniki” ś. p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to trudny okres okupacji niemieckiej – lata 1939 – 1940.

W dziale „turystycznym” przedstawiamy Ustrzyki Dolne, „wrota” do Bieszczadów (miano „bramy” zostawiamy Sanokowi). Jest to miasto o historii niemniej ciekawej niż historia bardziej znanych sąsiadów. I warte odwiedzenia, chociażby ze względu na wspaniałe muzeum przyrodnicze, ściśle związane z Bieszczadami.

W rubryce „Rozmaitości” prezentujemy kolejną pozycję z cyklu „Rody w Strachocinie”, tym razem jest to „portret” rodu Winnickich, blisko związanych m.in. z Fryniami-Piotrowskimi, Piotrowskimi „z Kowalówki”, Giyrami-Piotrowskimi i Wołaczami-Piotrowskimi. „Portret” powstał na bazie nie wykorzystanych w całości materiałów do książki „Piotrowscy ze Strachociny – Genealogia rodu i najdawniejsze dzieje”. W żadnym wypadku nie rości sobie pretensji do miana monografii rodu, ale dla zainteresowanych może być ciekawy.

Dziękujemy za listy, e’maile i telefony. Pomagają nam w redagowaniu biuletynu. Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o tego typu pomoc – tak więc czekamy ciągle na Wasze artykuły, listy, e’maile, telefony, SMS-y – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji.

Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja

 

Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY

Z regulaminu Stowarzyszenia:
Członkami Stowarzyszenia mogą być potomkowie Stefana Piotrowskiego ze Strachociny k/Sanoka, żyjącego w latach 1667 - 1757, oraz ich małżonkowie.

*       *       *

Zarząd na wiosennym posiedzeniu omówił aktualną sytuację w Stowarzyszeniu. Dyskutowano o stanie finansów, o zawartości strony internetowej i ostatniego numeru biuletynu. Przyjęto informację o rozpoczęciu przez „kopalnię” prac przy ogrodzeniu krzyża „ofiar cholery” w lesie kopalnianym. Zarząd dziękuje za wpłaty na ogrodzenie pomnika 600-lecia. Stan konta pieniężnego Stowarzyszenia powoli, ale systematycznie rośnie. Prawie wszystkie pieniądze ulokowano na lokacie terminowej. Zarząd przypomina, że wpłat można dokonywać na konto Stowarzyszenia w Podkarpackim Banku Spółdzielczym Oddział Sanok - numer konta 64 8642 1184 2018 0012 1154 0001. Jako nazwę odbiorcy należy wpisać: Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny z siedzibą w Domu Górnika w Strachocinie, 38-507 Jurowce.

14 stycznia minęła piąta rocznica oficjalnej rejestracji naszego Stowarzyszenia w Starostwie Powiatowym w Sanoku. Decyzją Starosty Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny zostało wpisane do Ewidencji Stowarzyszeń Zwykłych Starosty Sanockiego pod poz. nr 3. Zadaniem statutowym Stowarzyszenia ma być integracja środowiska potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny w Ziemi Sanockiej, krzewienie wiedzy historycznej o Podkarpaciu, rozbudzanie patriotyzmu lokalnego, udział w działaniach na rzecz odrodzenia i zachowania etosu szlachty zagrodowej Podkarpacia, propagowanie walorów turystycznych Podkarpacia. Jednocześnie Starosta zatwierdził regulamin Stowarzyszenia.

Skład pierwszych władz Stowarzyszenia:
 
Zarząd
Marian Piotrowski – Prezes  
Czesław Piotrowski – WiceprezesJózef Radwański – Sekretarz
Waldemar Piotrowski – Wiceprezes         Tadeusz Piotrowski – Członek
Józef Piotrowski – SkarbnikWładysław Piotrowski - Członek

Komisja Rewizyjna
Ks. Kazimierz Piotrowski - Przewodniczący
Bronisław Piotrowski – Zastępca Przewodniczącego
Bogumiła Moskal - Sekretarz

*       *       *

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2013 r. (dzień Św. Szczepana) w Gdańsku-Osowej odbyło się, jak co roku, odświętne spotkanie gdańskiego koła Stowarzyszenia. Okazją były 9-te urodziny Joasi Błaszczychy-Piotrowskiej. Dodatkową atrakcją spotkania był występ najmłodszych Błaszczychów, którzy śpiewali kolędy akompaniując sobie na flecie (Joanna) i „kibordzie” (organach elektronicznych – Weronika). Jak zwykle rozmawiano o wydarzeniach kończącego się roku. Katarzyna Piotrowska, żona Lechosława, w lutym 2013 roku została sędzią. W uroczystym wręczeniu nominacji sędziowskiej przez Prezydenta RP w Pałacu Prezydenckim w Warszawie wzięła udział prawie cała rodzina Katarzyny i Lechosława. Najbardziej przejęte były dzieci – mała Basia (5 lat) i Staś (8 lat), tylko najmłodsza Hania (1,5 roku) została w domu w Gdańsku. Zdjęcie rodzinne z Prezydentem będzie ozdobą albumu rodzinnego na całe życie. Katarzyna podjęła pracę jako sędzia w Sądzie Rejonowym Gdańsk-Południe w Gdańsku w wydziale rodzinnym, idąc tym samym w ślady Ewy Kowalczyk, kuzynki Lechosława, długoletniej sędzi rodzinnej w Sądzie Rejonowym w Oleśnie Śląskim i prezesa tego sądu. Jarosław Piotrowski, syn Tadeusza Stanisława, od października został pracownikiem Instytutu Psychologii Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dojeżdża z Gdańska do Poznania na trzy dni zajęć ze studentami. Jarosław ma tytuł doktora, aktualnie pracuje nad habilitacją. Żona Jarosława Magdalena jest także naukowcem, adiunktem w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego. Poza tymi bieżącymi sprawami rozmawiano, o rodzinie Błaszczychów w Ameryce, o planowanym zjeździe potomków Stefana Piotrowskiego w 2017 roku, o Strachocinie, o witrynie internetowej Stowarzyszenia i biuletynie „Sztafeta pokoleń”. Wszyscy mają nadzieję, że zjazd rodzinny w 2017 roku dojdzie do skutku, planują w nim swój udział. Koło gdańskie Stowarzyszenia, z najmłodszymi członkami, liczy już 16 osób.

 

AKTUALNOŚCI

Jak już sygnalizowaliśmy w poprzednim numerze, 10 listopada 2013 r. odbyły się w Strachocinie uroczystości związane z 80-leciem strachockiego Koła Gospodyń Wiejskich. Uroczystości tradycyjnie rozpoczęły się od mszy w kościele parafialnym, skąd uczestnicy przeszli do Wiejskiego Domu Kultury. Wśród zaproszonych gości byli przedstawiciele z województwa, powiatu i gminy, a także przedstawiciele instytucji miejscowych i z sąsiednich wsi. Wszyscy goście w swoich wystąpieniach, począwszy od strachockiego proboszcza, ks. prałata Józefa Niżnika (on w kazaniu), wspominali historię strachockiego Koła, podkreślali jego duży wkład do życia społecznego i kulturalnego wsi, znaczenie dla przekazywania tradycji i kultury ludowej, dziękowali strachockim gospodyniom za dużą aktywność i zaangażowanie. Uroczystość uświetniły występy dzieci i młodzieży z Zespołu Szkół w Strachocinie, młodzieżowego zespołu „Strachoczanie” oraz znanego zespołu regionalnego Kapela Ludowa „Kamraty”.

„Strachoczanie” to zespół, którego członkami są uczniowie strachockiego gimnazjum i strachoccy uczniowie szkół średnich z Sanoka. Zespół stara się rejestrować ginącą gwarę strachocką. Używa jej w inscenizacjach obrazujących stare obrzędy strachockie - wigilijne, wielkanocne i inne. Za obrzędy wigilijne zespół otrzymał medal na konkursie w Rzeszowie. Ostatnim „hitem” zespołu są zwyczaje związane z przygotowaniami do narodzin dziecka i jego chrztu. Założycielką zespołu i animatorka jego działalności jest Anna z Dąbrowskich Cecuła, żona, dyrektora strachockiego zespołu szkół Andrzeja Cecuły. Anna wychowała się w bliskim sąsiedztwie „matecznika” Fryniów-Piotrowskich, mamy nadzieję, że czerpie inspirację także z tradycji bliskich sąsiadów z dzieciństwa. Występy zespołu przyjęte były przez zgromadzonych ogromnym aplauzem.

Oczywiście, nie zabrakło na uroczystości smakołyków strachockiej kuchni. Strachockie gospodynie słyną w regionie ze swoich umiejętności. Jak powiedział jeden z uczestników imprezy – „w ich działaniu trwa duch tradycji oraz miłość do gotowania i dzielenia się wyśmienitym, regionalnym jedzeniem z innymi – o czym można się przekonać na wielu gminnych imprezach. Oryginalne potrawy i przepisy w ich wykonaniu to kolorowy folklor, który urzeka swoją prawdziwością”.

Po części oficjalnej i artystycznej odbyła się zabawa taneczna, która trwała długo w noc. Uroczystość 80-lecia przygotowało strachockie Koło Gospodyń, którego aktualną „szefową” jest pani Anna Wójtowicz. Warto dodać, że pani Anna jest prawnuczką Agnieszki z Szumów-Piotrowskich Wójtowicz. Dzielnie jej pomagała w przygotowaniach poprzednia „szefowa”, Marta z Radwańskich Piotrowska, żona naszego wiceprezesa Waldemara Berbecia-Piotrowskiego.

Z okazji 80-lecia Koło Gospodyń wydało piękny folder reklamowy Strachociny za-chęcający do odwiedzenia tego wyjątkowego (nie tylko dla Piotrowskich!) kawałka naszej Ojczyzny. W folderze zamieszczono zdjęcia ciekawszych strachockich obiektów wraz z opisem (i króciutką historią wsi) - kościoła parafialnego (także wnętrza), klasztoru, Bobolówki, zespołu szkół, Podziemnego Magazynu Gazu („kopalni”), stadionu Górnika, Izby Pamięci, OSP. Tekst folderu przygotowała Anna Wójtowicz, zdjęcia są autorstwa Anny Cecuły, ks. Józefa Niżnika, Waldemara Piotrowskiego i Anny Wójtowicz.

*       *       *

Dolinę Sanu atakują bobry. Także na terenie Sanoka praktycznie co 20 – 30 metrów na brzegach widać efekty ich pracy. Ilość bobrów w Polsce szybko rośnie i stanowią poważny problem dla pracowników Ligi Ochrony Przyrody. Bobry, kiedyś powszechne w całym kraju, na początku XX wieku praktycznie wyginęły. Przed II wojną światową żyło ich na terenie Polski ok. 400 sztuk, jedynie w dorzeczu Niemna i Prypeci. Po wojnie, w ramach Programu Aktywnej Ochrony Bobra Europejskiego sprowadzono 26 bobrów z Rosji i wypuszczono do Biebrzy. Z biegiem czasu nastąpiła także pewna migracja z terenów Białorusi i Litwy. Działania „programowe”, ścisła ochrona a także brak naturalnych wrogów, spowodowały szybki wzrost populacji i rozszerzenie występowania bobrów praktycznie na cały kraj. Najwięcej ich występuje na Warmii i Mazurach oraz Podlasiu, a także na terenie Borów Tucholskich na Pomorzu. Ilość ich w całej Polsce szacuje się różnie, od kilkunastu tysięcy (przyrodnicy) do ponad 55 tys. (dane GUS), w tym 14 tys. na Podkarpaciu. Pierwsze bobry nad górnym Sanem pojawiły się w latach 80-tych, ale prawdziwa inwazja nastąpiła dopiero w XXI wieku. Bobry robią ogromne szkody w drzewostanie i w rolnictwie ale jednocześnie przyrodnicy podkreślają unikalne, renaturalizacyjne zdolności bobrów, zwiększenie dzięki nim retencji i bioróżnorodności, itd. W ostatnim okresie rozpoczęły budowę swojej zapory na Sanoczku w Sanoku-Dąbrówce.

*       *       *

Muzeum Podkarpackie w Krośnie Urządziło wystawę "Dokumenty królewskie dla Miasta Krosna" gromadzącą unikalne archiwalia. Pomimo wielu zawieruch dziejowych, dokumenty dotyczące Krosna, miasta lokowanego przez Kazimierza Wielkiego w XIV w. na prawie magdeburskim, nie uległy zniszczeniu. Zbiór liczący 55 dokumentów z lat 1399-1765 jest przechowywany w Muzeum Podkarpackim w Krośnie. Dokumenty wystawiane przez władców Polski były rejestrowane w postaci kopii lub regestów w Kancelarii Koronnej oraz wpisywane w księgach grodzkich i niekiedy również miejskich. Oryginały były pieczołowicie przechowywane w skrzyni miejskiej, której otwarcie wymagało niejednokrotnie użycia kilku kluczy, dzierżonych przez burmistrza, wójta, ewentualnie cechmistrzów. Jedną z najważniejszych kategorii aktów prawnych są akty określające ustrój i administrację, m.in. wykup dokonany z rąk Jana Bonera w 1523 r., który świadczy o wysokiej pozycji Krosna obok takich miast wojewódzkich jak Lublin czy Sandomierz. W XVI w. Krosno liczyło około 4000 mieszkańców. W mieście odbywały się targi tygodniowe i coroczne jarmarki, które zostały włączone w kalendarz jarmarków w Królestwie Polskim i innych krajach europejskich. Jednym z przywilejów mieszczan krośnieńskich była możliwość zwolnienia z opłat celnych. Dowodem na to jest dokument z 1399 r. pokazujący, że król rozstrzygnął spór miasta z celnikami ropczyckimi stwierdzając, że kupcy krośnieńscy nie są zobowiązani do podróży przez Ropczyce i opłaty tamtejszego cła. Oprócz ustroju, handlu i rzemiosła dokumenty ze zbioru dotyczą także dwóch ważnych zagadnień: infrastruktury oraz majątku miejskiego. Z prezentowanych dokumentów wyłania się obraz miasta zasobnego, zamieszkiwanego przez przedsiębiorczych obywateli, którzy dbali o kompetencje samorządowe, gotowych do prowadzenia handlu dalekosiężnego i rozwijania handlu lokalnego. Krosno przeżywające swój „złoty czas” było miastem sprawnie zarządzanym. Okresem kryzysowym był czas potopu szwedzkiego, a kolejne zniszczenia wojenne spowodowały spadek zaludnienia, drastyczne obniżenie poziomu życia, zaniedbanie kultury i higieny. Kolejne ożywienie gospodarcze po stabilizacji w czasach saskich nadeszło w okresie panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego.

 

 

Z HISTORII

Wspomnienia Zbigniewa Frynia-Piotrowskiego z Krosna

Okruchy wspomnień z życia szkolnego w „Ogólniaku” Męskim w Sanoku w latach 1950 – 54

Odcinek IV – „Brać klasowa” c.d.

W tych latach były także sprawy bardziej „poważne” – przecież pojawiały się pierwsze sympatie i oczywiście pierwsze „podrywy”. Na wakacjach prawie codziennie szliśmy na przystań kajakową. Była ona zlokalizowana w pobliżu filarów po zburzonym w czasie wojny moście na Olchowce. Kajakami pływaliśmy w dół Sanu aż do Skałki na Białej Górze (o czym nie wiedział kierownik wypożyczalni) oraz w górę rzeki aż za Autosan (dawniej Fabryka Wagonów). W czasie takich „spacerów kajakowych” łowiło się „brzany” czyli dziewczyny. Pewnego razu Władzio G. tak się zapatrzył na ładną „Czerkieskę” (tak się nazywało mieszkańców Posady, części miasta za torami kolejowymi, jadąc w kierunku Zagórza), że stanął na kajaku. Niestety, kajak się zachwiał a on nogą zawadził o wiosło i wpadł do wody. Wiosło złamało się - następne pływania już musiały odbywać się osobno. No, a „czarna Czerkieska” w przyszłości została panią Władziową. Przy nieczęstych spotkaniach pada niejednokrotnie pytanie: „co, wybierasz się na Czerkiesy?”.

Ze Stasiem K. poznaliśmy się jeszcze w szkole podstawowej. Pochodził on z licznej rodziny i był bardzo zdolny. W okresie powojennym jego rodzinie powodziło się dość skromnie. Dlatego często przychodził do mojego domu. Stasio był szczupłym chłopcem niskiego wzrostu, bardzo podobnej budowy jak jego mama. Pewnego razu wytropiliśmy w parku na wysokim świerku gniazdo sroki. Staszek postanowił skontrolować gniazdo. Powoli wspiął się na drzewo i będąc prawie pod wierzchołkiem, w pobliżu gniazda został zauważony przez mojego tatę. Tato w obawie aby nie doszło do nieszczęścia podszedł do nas i bardzo łagodnie zaczął zagadywać i prosić Staszka aby pomału schodził na ziemię. Jednocześnie tłumaczył, że w gnieździe na pewno nie ma nic ciekawego, a mogą być tylko małe pisklęta. Po zejściu na ziemię Tato zabronił Staszkowi takich wyczynów. Za to ja wieczorem dostałem porządną burę. Akcja „gniazdo” była o tyle niebezpieczna, że w razie upadku kolegi mogło dojść u niego do poważnych złamań.

Janusz B. mieszkał na Posadzie czyli na Czerkiesach. Był bardzo przystojny, czasami jeździł na nartach w parku. Jednego razu zjeżdżaliśmy właśnie na nartach „spod kopca” w kierunku bramy wejściowej do parku, przy pomniku. Już na ostatniej dolnej alejce parkowej kolega – nie wiem czy się zagapił, czy nie dał rady skręcić – w każdym razie z rozsuniętymi na bok nartami, okrakiem zatrzymał się na sośnie. Przez dłuższą chwilę leżał nieruchomo nie mogąc się ruszyć. Potem z trudem się podniósł i, wziąwszy narty na ramię, kulejąc, ledwo idąc, poszedł do domu. Musiało go to mocno boleć. Od tego czasu nie widziałem aby przychodził jeździć na nartach w parku.

Krzysztof P. pochodził z wielodzietnej rodziny. Był chłopcem bardzo żywym, kontaktowym, uśmiechniętym i lubianym przez wszystkich. Pewnej zimy (1953 lub 1954r.) odbywały się zawody narciarskie (coś w rodzaju spartakiady) w Zagórzu. Startować w nich (w slalomie) miał młodszy nasz kolega Wojtek J. Były to zawody międzyszkolne, na tę okazję był dzień wolny od nauki. Wszyscy, gremialnie, udaliśmy się na te zawody pociągiem. Już na peronie w Sanoku, podczas oczekiwania na pociąg, pod „obstrzałem” chłopaków były dziewczyny. Oczywiście, do pociągu wsiadało się tam gdzie była „płeć piękna”. Krzychu miał z sobą aparat fotograficzny (nie wiem skąd go wytrzasnął) i już na peronie zrobił kilka zdjęć – tak aby „uwiecznić” dziewczyny. Podobna sytuacja powtórzyła się w czasie jazdy – zdjęcia robił i w przedziałach i na korytarzu. Obie strony były zadowolone. Po dotarciu do Zagórza do wagonu wkroczyli tzw. sokiści (Straż Ochrony Kolei), no i oczywiście zaaresztowali naszego Krzyśka. Zarzutem było naruszenie tajemnicy państwowej bo istniał zakaz fotografowania obiektów kolejowych, w tym dworcowych (zakaz ten obowiązywał jeszcze w latach 80-tych!). Oczywiście, wszyscy udaliśmy się za Krzyśkiem na posterunek kolejowy. Tam, mimo naszych żądań uwolnienia kolegi, nic nie wskóraliśmy. Dłuższe tłumaczenie, że jechaliśmy na zawody aby kibicować reprezentantowi szkoły nie dało rezultatu. Dopiero uświadomienie (po wielu próbach) komendantowi posterunku, że wyjęcie filmu z aparatu powoduje jego prześwietlenie i zdjęć już nie będzie (nie mógł tego zrozumieć) spowodowało, że zgodził się na dokonanie tego czynu i zwolnienie kolegi. Wyjęty z aparatu film pozostawiliśmy na pamiątkę na posterunku. Cała ta przygoda trwała niestety tak długo, że gdy dotarliśmy na miejsce zawodów, konkurencje właściwie już się kończyły. Mieliśmy jedynie taką satysfakcję, że reprezentant naszej szkoły zdobył I-sze miejsce. Był bezkonkurencyjny w swojej dyscyplinie.

Patrząc na „tablo” Abiturientów Ogólnokształcącej Szkoły Męskiej ze zdjęciami kolegów z naszej klasy nie sposób nie wspominać tego okresu z pewnym sentymentem. Bo dopiero po wielu latach docenia się to co wyniosło się ze szkoły. Tam grono profesorskie ukształtowało osobowości poszczególnych uczniów. To zdecydowało o tym, jak w przyszłości wychowankowie odnajdywali się w życiu zawodowym i prywatnym. Mam to przeświadczenie, że XI B spisywała się dobrze. Bowiem na 38 osób ogółem, 23 ukończyło studia wyższe, zajmując różne stanowiska i pełniąc odpowiedzialne funkcje. Wspomniany wyżej Stasio K. był (już nie żyje) profesorem na Uniwersytecie Łódzkim i kierownikiem Katedry. Jerzyk N. był (też już nie żyje) lekarzem pracującym w sanockim szpitalu. Krzysztof P. jest księdzem dosyć wysoko postawionym i znanym wśród hierarchii kościelnej. Mocno zaangażowanym w niesienie pomocy dla Polski w czasie stanu wojennego. Jego polem działania była Holandia i Belgia. Wcześniej był misjonarzem w Afryce. Został wyniesiony do godności prałata Diecezji Kieleckiej i Diecezji w Odessie. Wiele lat był proboszczem parafii w Belgii. W roku ubiegłym (2010-tym) przeszedł na emeryturę, ale dalej zajmuje się belgijską Polonią. Organizując pomoc dla Polski w stanie wojennym przeżył „ciekawą” przygodę, o której dowiedziałem się od innego kolegi. Otóż pewnego dnia dzwoni do mnie kolega Marian B. z Sanoka i mówi: -… Zbyszek, ale jest afera! Milicja poszukuje Krzyśka. - Ja odpowiadam: - przecież on jest w Belgii. - Marian wyjaśnia: - Krzysiek konwojował transport samochodów z darami z Belgii i Holandii dla Diecezji Przemyskiej. Kierowcami byli Holendrzy. Gdy dojechali do Tarnowa, nasz Krzyś zostawił tam transport a sam „skoczył” do Sanoka odwiedzić rodzinę. Milicja zainteresowała się kolumną samochodów na zagranicznych rejestracjach. Nie mogąc porozumieć się z kierowcami uzyskali od nich jedynie nazwisko konwojenta. Zaczęły się poszukiwania delikwenta. Nim zlokalizowano miejsce jego pobytu minęło dwa dni. W tym czasie nasz Krzyś zdołał powrócić do Tarnowa i kolumna ruszyła do miejsca przeznaczenia. Dalsza droga odbyła się bez przeszkód. Trzeba powiedzieć, że nasz kolega miał kawalerska fantazję.

Nie sposób wspominać o każdym z kolegów. Zbyt dużo byłoby do opowiedzenia, bo każdy z nich to osobna historia i anegdoty. Można jedynie podsumować ogólnie że: z naszej klasy mieliśmy 11 inżynierów, 1 profesora, 1 lekarza, 1 farmaceutę, 1 prawnika, 3 księży, 1 dr habilitowanego (a może profesora? – na uniwersytecie), 1 absolwenta AWF, 3 absolwentów studiów humanistycznych. Pozostali koledzy albo pokończyli pomaturalne specjalistyczne przeszkolenie zawodowe, albo pozostali przy średnim wykształceniu (w tamtym czasie oznaczało to coś zupełnie innego niż dzisiaj). Niestety, 10-ciu kolegów już zameldowało się w niebiosach, a o kilku nic nie wiemy. Pozostała część, mimo że już emeryci, trzyma się dobrze. Tak jak w PRL-u (chyba z przyzwyczajenia) organizujemy „5-ciolatki”, czyli spotkania klasowe. I wtedy wraca młodość, a przy tym „wygłupy”, które pozwalają nam przypomnieć miejsca z dawnych, trudnych ale jakże pięknych lat. Spotkania te z jednej strony przypominają dawne, wspólnie spędzone lata (te w „krótkich spodenkach”) i pozwalają podtrzymać więź duchową z całym Gronem Profesorskim i kolegami, którzy już odeszli, a także z tymi którzy się gdzieś zawieruszyli. Z drugiej strony pokazują jak dawno to było i jak to się stało, że jesteśmy już tak zaawansowani wiekowo. Przy takich spotkaniach udajemy, że jesteśmy ciągle młodzi – i niech już tak jak najdłużej zostanie.

Zbigniew Fryń-Piotrowski - Krosno 2011r.        

 

 

Moja „Kronika” – Stanisław Berbeć-Piotrowski
 
Odcinek VIII

Poniżej przedstawiamy kolejny fragment „Mojej Kroniki” p. Stanisława Berbecia-Piotrowskiego. Tym razem jest to odcinek zawierający zapisy wydarzeń w Strachocinie w pierwszym okresie II wojny światowej.

Kronika wydarzeń

Rok 1939

1 wrzesień. Piątek. Wojna - Niemcy zdradziecko napadli na nasz kraj. Ale wojna nie potrwa długo. Mamy zawarty Pakt Obronny z Francja i Anglią. Pod wieczór w Strachocinie ukazują się pierwsze grupki mężczyzn, cywilów. Idą na wschód. Uciekają przed Niemcami.

2 wrzesień. Sobota. Coraz więcej uciekinierów przechodzi przez nasza wieś. Już i nasi mężczyźni, Strachoczanie, przygotowują się do ucieczki na wschód. Podobno na wschodzie ma się formować Armia. Mała grupka polskich żołnierzy zabiera ks. proboszczowi konie i wóz.

3 września. Niedziela. W kościele na Mszy Św. nie ma żadnego dorosłego mężczyzny.

10 września. Niedziela. Godz. 10.00 – w Strachocinie ukazują się pierwsze patrole niemieckie. Jadą na motocyklach w pewnych odstępach. Wieczorem duża kolumna piechoty niemieckiej maszeruje gościńcem poza wsią w stronę Pakoszówki.

11 wrzesień. Poniedziałek. W nocy żołnierze niemieccy, poganiacze mułów, rozlokowali się w ogrodach Antoniego Adamiaka, Galanta i Jana Radwańskiego. Ryk mułów pobudził śpiących. Rano mieszkańcy z pobliskich domów z ciekawością oglądali te zwierzęta. Wieści z frontów są coraz gorsze. Armia polska cofa się w rozsypce. Żołnierz polski, słabo uzbrojony, wyposażony w przestarzały sprzęt, opuszczony przez Naczelne Dowództwo, pomimo bohaterstwa, nie może stawić czoła tej miażdżącej machinie niemieckiej. Lawina stali, żelaza, przewala się przez nasze wioski i miasta. Potężna flota powietrzna nieprzyjaciela krąży bezkarnie w powietrzu siejąc śmierć i zniszczenie. Po kilkunastu dniach zaczynają powracać uciekinierzy. Ci co wyszli stąd ostatni nie uszli daleko. Inni wracają po dłuższym czasie. Wracają też niektórzy rezerwiści – żołnierze. Ich oddziały zostały rozbite. Uciekając, uniknęli niewoli niemieckiej. Wojna jeszcze trwa.

17 września 1939 r. Na tereny wschodniej części Polski wkracza „Armia Czerwona”. Broni się jeszcze Warszawa, twierdza Modlin, Hel.

27 wrzesień – Kapitulacja Warszawy.

29 wrzesień – Kapitulacja twierdzy Modlin.

2 październik – Kapitulacja Helu.

5 październik – Ostatnia bitwa polskich oddziałów gen. Kleeberga pod Kockiem.

Nie wszystkim żołnierzom udało się uniknąć niewoli. Jeńcami w niewoli niemieckiej byli nast. Strachoczanie: Piotr Buczek, Tomasz Dąbrowski, Jan Cecuła, Franciszek Cecuła, Bronisław Galant, Mikołaj Mazur, Stanisław Piotrowski, Władysław Radwański i Stanisław Winnicki. Powrócili oni do domu dopiero po zakończeniu wojny. Jedynie Władysław Radwański został zwolniony wcześniej, po sześciu miesiącach, z powodu choroby.

Na Węgrzech zostali internowani: Antoni Galant, Tomasz Kwolek, Stanisław Piotrowski i Franciszek Woźniak. Powrócili oni do Polski po trzech miesiącach.

Do niewoli sowieckiej dostali się: Józef Dąbrowski, Józef Kucharski, Józef Kwolek, Władysław Kwolek, Szczepan Radwański, Jan Romerowicz i Adam Sitek. Władysław Kwolek i Szczepan Radwański uciekli z transportu kolejowego pod Charkowem i wrócili do domu. Adam Sitek wywieziony został do Kazachstanu. W czasie formowania polskich jednostek w ZSRR zgłosił się do Armii Andersa. Nie powrócili z Wojny Obronnej: Józef Dąbrowski i Józef Kucharski – obydwaj zostali zamordowani przez NKWD w Katyniu, Józef Kwolek – uznany za zaginionego i Jan Romerowicz – poległ pod Dublanami.

Okupacja. Wszyscy zastanawiają się jak długo to potrwa? Co teraz będzie? Wszystkie urzędy objęli Niemcy i Ukraińcy. Ukazuje się zarządzenie, żeby wszystkie aparaty radiowe zostały dostarczone do punktów zbiorczych. Obowiązuje zakaz słuchania radia. Nie wszyscy zastosowali się do tych poleceń.

Już pod koniec października Niemcy podzielili zajęte terytorium Polski na dwie części. Wielkopolskę, Pomorze, Śląsk, Zagłębie Dąbrowskie, Kujawy, Mazowsze płockie oraz zachodnią część województw: krakowskiego, kieleckiego i łódzkiego, przyłączono do Rzeszy. Z pozostałej części utworzono Generalne Gubernatorstwo. Siedzibą gubernatora został Kraków.

Przerwaną naukę w szkole wznowiono dopiero w grudniu. W grudniu przybył do szkoły Stanisław Buczek, strachocki rodak, a także nauczycielka Stefania Dudycz. Szkoła otrzymała nową pieczęć. Kierownik kopalni Komm wyjechał ze Strachociny, na jego miejsce przybył kierownik Nowosielecki. Wójtem gminy Zarszyn, do której należała Strachocina, Niemcy mianowali Ukraińca Cupryka z Odrzechowej. Niemcy wznowili przerwane na czas działań wojennych wiercenie szybu nr 6.

W listopadzie powstała w Strachocinie pierwsza tajna Organizacja Podziemna po nazwą „Trójki – Jeden - Trzy”. Należało do niej dziewięciu członków: Tadeusz Dąbrowski, Józef Michalski, Jan Kwolek, Stanisław Pielech, Władysław Pielech, Franciszek Piotrowski, Stanisław Piotrowski, Józef Szymański i Piotr Woźniak. Komendantem Organizacji został Stanisław Pielech.

Rok 1940

Niemcy zabierają ze szkoły podręczniki szkolne. Zamiast książek do nauki wydają miesięcznik p.t. „STER”. Ma on zastąpić książki z I-szej, II-giej, III-ciej i IV-tej klasy. Na pierwszych stronicach uczy się czytać i pisać I-sza klasa, na dalszych pozostałe klasy. Nie wolno w szkole uczyć języka polskiego, tj. literatury, poezji, historii, geografii. Nie ma szkół średnich. Nauka w tych szkołach jest zakazana.

Niemcy wydają zarządzenie dotyczące wstawiania okien w oborach, gdzie przechowywane są zwierzęta. Podają dokładne wymiary okien. Wprowadzają obowiązkowe dostawy zboża, ziemniaków, mleka, mięsa. Tak zwany „kontyngent”. Mianują Niemca na zarządcę majątku dworskiego w Strachocinie. Właścicielka dworu p. Dydyńska nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Dzierżawcom odbierają dzierżawione grunty, tzw. „morgi”, które tutejsi mieszkańcy dzierżawili z majątku dworskiego od wielu lat. Mieszkańcy Strachociny są zmuszani do wykonywania niektórych prac w majątku dworskim bezpłatnie.

Marzec 1940 r. – Sołtys Franciszek Galant zwołuje zebranie wiejskie. Na zebraniu tym oświadcza, iż nastąpi nabór „ochotników” na wyjazd do Niemiec na roboty rolne oraz do fabryk. Prosi o zgłaszanie się. Nie zgłasza się nikt. Nieco później niektórzy mieszkańcy, przeważnie młodzi (i biedniejsi) otrzymują imienne karty na wyjazd na „przymusowe roboty”. Pierwsza grupa została odesłana przez Arbeitsamt (rodzaj Pośrednictwa Pracy) na roboty do Austrii. Później były odsyłane dalsze transporty „ochotników”.

W pierwszym rzucie zostali przymusowo wysłani na roboty do Niemiec następujący mieszkańcy Strachociny: Albin Adamiak, Bonifacy Adamiak, Cecylia Adamiak, Józef Adamiak, Ludwik Adamiak, Marcin Adamiak, Stanisław Adamiak, Władysław Adamiak, Jan Bańkowski, Józef Buczek, Kazimierz Buczek, Bronisław Cecuła, Stanisław Ćwiąkała, Adam Daszyk, Antoni Galant, Józef Galant, Kazimierz Galant, Kazimierz II Galant, Leonia Galant, Jan Hyleński, Jan Janik, Józef Klimkowski, Piotr Kwolek, Kazimierz Lisowski, Władysław Lisowski, Paweł Michalski, Piotr Michalski, Bronisław Mogilany, Jan Mogilany, Ludwik Mogilany, Jan Pielech, Janina Pielech, Maria Pielech, Mieczysław Pielech, Bronisław Piotrowski, Józef Pisula, Aniela Radwańska, Kazimiera Radwańska, Bronisław Radwański, Bronisław II Radwański, Franciszek Radwański, Kazimierz Radwański, Michał Radwański, Piotr Radwański, Stanisław Radwański, Tadeusz Radwański, Zygmunt Radwański, Edward Romerowicz, Józef Romerowicz, Stanisław Romerowicz, Józef Sitek, Szczepan Sitek, Marcjanna Szymańska, Maria Winnicka, Piotr Woźniczyszyn, Bronisław Woźniak, Stanisław Woźniak.

c d n      

 

 

CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA

USTRZYKI DOLNE – „wrota” Bieszczadów

Ustrzyki Dolne to największe z mniejszych miast Podkarpacia, liczą niecałe 10 tysięcy mieszkańców. Leżą na przedgórzu Bieszczadów, nad Strwiążem, dopływem Dniestru, na wysokości 480 m n.p.m. Ze stolicy historycznej Ziemi Sanockiej, Sanoka, do Ustrzyk jest 38 km. Ustrzyki nie należały w czasach I Rzeczpospolitej do Ziemi Sanockiej tylko do Ziemi Przemyskiej. Granica między dawnymi ziemiami województwa ruskiego przebiegała pomiędzy Ustrzykami a sąsiednią Ustianową. Ustrzyki są obecnie stolicą powiatu bieszczadzkiego i jednocześnie Gminy Ustrzyki Dolne. Przez miasto przebiega wielka i mała „pętla bieszczadzka”.

Dzieje Ustrzyk Dolnych sięgają początków XVI w., kiedy to rycerz Iwonia Janczowicz z Unihowa, herbu Przestrzał, Węgier z Siedmiogrodu, lokował w 1509 r. w dzierżawionych dobrach królewskich nad Strwiążem wieś Ustryki, która dała początek dzisiejszemu miastu. Iwonia Unihowski, syn Stefana Jancza z Unichowa, otrzymał nadanie od króla Jana Olbrachta w 1497 r. w nagrodę za zasługi podczas wyprawy mołdawskiej. Tej, podczas której doszło do „klęski bukowińskiej” uwiecznionej w znanym powiedzeniu : „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Nazwa wsi Ustryki pochodzi prawdopodobnie od dwóch słów, „ust” (ujście) i „ryki” (rzeki) – tak okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce, gdzie do Strwiąża uchodziła rzeczka (dzisiejsza Jasieńka). Z biegiem czasu nazwa przybrała formę Ustrzyki a potomkowie Pawła Unihowskiego (wnuka Iwonii) przybrali nazwisko Ustrzyckich. Przydomek „Dolne” Ustrzyki otrzymały później, dla odróżnienia od innych Ustrzyk, zwanych Górnymi, założonych przez Kmitów w sercu Bieszczadów, nad potokiem Wołosatym, u podnóża Tarnicy. Wieś Ustrzyki Dolne, lokowana była na prawie wołoskim, początkowo zamieszkiwała ją ludność rusińska i pasterze wołoscy, później osiedlali się w niej także Polacy, Węgrzy i Niemcy. W 1565 r. Ustrzyccy uzyskali od króla Zygmunta Augusta potwierdzenie swojego nadania. Wieś, leżąca na szlaku handlowym z Krosna i Sanoka na Sambor i Lwów, rozwijała się w XVI w. pomyślnie. Mieszkańcy poza rolnictwem i pasterstwem zajmowali się wyrębem lasów i bednarstwem.

Prawdopodobnie jeszcze w 1667 r. Ustrzyki Dolne były wsią królewską, dzierżawioną jedynie przez Ustrzyckich. Kasper Niesiecki, autor słynnego „Herbarza Polskiego”, pisze, że w 1667 r. Maciej Stanisław Ustrzycki, sędzia sanocki i poseł na sejm, dobra swoje, Ustrzyki Górne, za królewskie wsie, Jasień i Dolne Ustrzyki zamienił. Tę zamianę zaaprobował sejm Rzeczpospolitej, a Maciej Ustrzycki ufundował w związku z tym wydarzeniem w Jasieniu kościół farny (Ustrzyki należały do parafii Jasień). Maciej Ustrzycki został później kasztelanem sanockim, z ramienia sejmu pełnił funkcję komisarza do spraw granicy Polski z Węgrami. W 1670 r. król Jan Kazimierz zatwierdził zamianę i od tego czasu Ustrzyccy stali się pełnoprawnymi właścicielami Ustrzyk Dolnych. W 1672 r., podczas ostatniego najazdu tatarskiego na Bieszczady, Tatarzy spalili Ustrzyki i uprowadzili w jasyr mieszkańców. Wieś w ciągu następnych dziesięcioleci podniosła się z upadku, odbudowała po katastrofie i w 1723 r., w wyniku starań właściciela, Klemensa Ustrzyckiego, kasztelana sanockiego, Ustrzyki Dolne uzyskały na mocy postanowienia króla Augusta II Mocnego, prawa miejskie. Herbem miasta został herb Ustrzyckich, Przestrzał.

Miasto pozostawało w rękach Ustrzyckich do połowy XVIII w., kiedy to przeszło w ręce Ossolińskich, a krótko później w ręce Mniszchów. Do Ustrzyk napływali nowi mieszkańcy, głównie Żydzi zajmujący się handlem. W sierpniu 1769 r. w okolicach Ustrzyk toczyły się walki konfederatów barskich z wojskami rosyjskimi gen. Drewicza. 8 sierpnia pod sąsiednim Hoszowem w bitwie z Rosjanami został ranny Franciszek Pułaski, rotmistrz przemyski Konfederacji Barskiej (kuzyn Kazimierza Pułaskiego). Franciszek zmarł na zamku w Lesku, pochowany jest w leskim kościele. W 1772 r. Ustrzyki znalazły się w zaborze austriackim. Dzieliły losy całej Galicji, bardzo wolny rozwój gospodarczy nie nadążał za wzrastającą liczbą ludności, w mieście panowała bieda. W 1846 r. mieszkańcy Ustrzyk i okolic aktywnie uczestniczyli w powstaniu przeciw zaborcy. Oddziały z Ustrzyk, Lutowisk i Ustianowej wzięły udział w nieudanej akcji Jerzego Buharyna, który atakował Sanok od południa. Po kilku potyczkach oddziały rozproszyły się, część wycofała się na Węgry.

W drugiej połowie XIX w. sytuacja gospodarcza zaczęła się polepszać, rozpoczął się rozwój miasta. Powstały niewielkie zakłady przemysłowe, budowano murowane domy. Zdecydowanie szybszy rozwój miasta przyniosła budowa w 1872 roku linii kolejowej z Węgier do Przemyśla i Lwowa, poprowadzonej przez Ustrzyki Dolne. Linia ta była jedną z najważniejszych transkarpackich magistrali monarchii austro-węgierskiej, łączącą Lwów i Przemyśl przez Zagórz i Łupków z Budapesztem. Miała duże znaczenie strategiczne. Sama budowa linii kolejowej przyniosła ożywienie dla gospodarki miasta, a uruchomienie linii kolejowej przybliżyło Ustrzyki do centrów życia gospodarczego, m.in. umożliwiło wywóz drewna z lasów bieszczadzkich. W mieście rozwijał się przemysł drzewny. Pod koniec XIX w. rozpoczął się rozwój przemysłu naftowego. W okolicy Ustrzyk powstawały kopalnie ropy naftowej, w Ustrzykach powstała rafineria ropy (w 1900 r.). W miarę pomyślny rozwój miasta trwał do I wojny światowej. W 1910 r. miasto liczyło blisko 4 tys. mieszkańców.

I wojna światowa przerwała ten pomyślny okres miasta. W okolicy Ustrzyk toczyły się ciężkie walki pomiędzy wojskami austriackimi i rosyjskimi. Przez miasto dwukrotnie przechodził front. Zniszczenia były bardzo duże. 4 września 1914 r. w Ustrzykach zatrzymał się, owacyjnie witany polski Legion Wschodni dowodzony przez gen. Młota Fijałkowskiego. Z Ustrzyk udał się do Sanoka a później do Jasła. Rosjanie dotarli do Ustrzyk już 21 września 1914 r. Wielu mieszkańców narodowości polskiej zostało wywiezionych w głąb Rosji i na Syberię. 25 stycznia 1915 r. przez Ustrzyki w popłochu uciekała rosyjska kawaleria rozbita pod Lutowiskami. Wojna w Ustrzykach nie skończyła się 11-tego listopada 1918 roku. Miasto zajęli ukraińscy nacjonaliści. Na odsiecz przybył polski opancerzony pociąg „Kozak” pod dowództwem porucznika Stanisława Maczka (późniejszego generała, w czasie II wojny światowej dowódcy brygady pancernej), który stoczył zwycięską potyczkę z oddziałem Ukraińskiej Armii Halickiej i wyzwolił miasto. 6 grudnia 1918 r. Ukraińcy ponownie zaatakowali Ustrzyki Dolne. Na odsiecz miastu pośpieszył tym razem szwadron kawalerii z Krakowa w sile 60 szabel, który pod Ustrzykami rozbił kolumnę ukraińską biorąc 38 jeńców. 12 grudnia przez miasto przeszły polskie oddziały w sile 2 tys. piechoty, 10 dział i pociąg pancerny „Kozak”, idąc na odsiecz Lwowa. Po drodze toczyły potyczki z oddziałami ukraińskimi. Walki z siłami ukraińskimi toczyły się do kwietnia 1919 roku. Dopiero 24 maja podpisano porozumienie pomiędzy Polska a Zachodnio-Ukraińską Republiką Ludową o zaprzestaniu walki, w którym Ukraińcy zrzekli się pretensji do Galicji Wschodniej.

W odrodzonej Polsce Ustrzyki Dolne znalazły się w powiecie leskim województwa lwowskiego. Powoli usunięto zniszczenia wojenne w mieście. Rozbudowano rafinerię nafty (w 1923 r.). Rozwijało się życie gospodarcze miasta, działały w mieście trzy tartaki i fabryka beczek. Podobnie jak sąsiednie Lutowiska Ustrzyki słynęły z dorocznych jarmarków na bydło spędzane z całych Bieszczadów. W 1931 r. liczba mieszkańców miasta przekroczyła wielkość z 1910 r. W 1935 r. Ustrzyki stały się siedzibą gminy zbiorowej składającej się z 12 gromad. W sąsiedniej Ustianowej powstała szkoła szybowcowa, wojskowa i cywilna, oraz największe w Polsce (i jedno z większych w Europie) lotnisko szybowcowe.

Okres II wojny światowej był bardzo trudny dla Ustrzyk. Od 11-tego do 28-mego września miasto było w rękach Niemców, którzy później wycofali się i na podstawie porozumienia Ustrzyki znalazły się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Zostały siedzibą rejonu ustrzyckiego w obłastii drohobyckiej. Rozpoczęły się aresztowania, rozstrzelania i wywózki. Sowieci spalili całą dokumentację urzędu miejskiego i innych instytucji. 22 czerwca 1941 r., po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Sowieci opuścili miasto, władzę w nim przejął Ukraiński Komitet Narodowy, który uroczyście witał wkraczających Słowaków i Niemców. Niemcy szybko zaprowadzili swoje porządki, przy czym ciągle dużą rolę w tym odgrywali Ukraińcy. Przede wszystkim wymordowana została cała ludność żydowska miasta i okolic. Także ludność romska. Terror okupacyjny dotknął także Polaków. Mimo tego trwał ruch oporu, w mieście i okolicy działały oddziały partyzanckie AK, Batalionów Chłopskich i samoobrony. Wyludnione miasto straciło prawa miejskie. Okupacja niemiecka trwała do 18 września 1944 r. Wkraczające oddziały sowieckie rozpoczęły natychmiast aresztowania wśród Polaków i wywózki na wschód.

Po wojnie Ustrzyki znalazły się w granicach sowieckiej Ukrainy. Miasto było zniszczone, archiwa urzędów, księgi wieczyste, księgi parafialne spalone albo zrabowane. W czerwcu 1946 r. ostatnich Polaków z miasta i okolic wywieziono pociągiem towarowym do Polski. Ustrzyki stały się sowieckim, ukraińskim miastem, w mieście stanął pomnik Stalina. Stan ten trwał do 15 lutego 1951 r., kiedy to na podstawie umowy o zmianie granic pomiędzy ZSRR i Polską Ustrzyki i okolice (m.in. Czarna i Lutowiska) powróciły do Polski w zamian za obfitujący w węgiel rejon Sokala nad Bugiem. Ludność ukraińska została wywieziona do ZSRR, a do rejonu Ustrzyk przeniosła się część ludności z Sokalszczyzny. Ustrzyki odzyskały prawa miejskie, utworzono powiat z siedzibą w Ustrzykach. Miasto zaczęło się powoli rozwijać. W 1956 r., po „polskim październiku”, zburzono w mieście pomnik Stalina. W latach 60-tych Ustrzyki liczyły ok. 3,5 tys. mieszkańców. Do systematycznego rozwoju miasta w okresie ostatnich 50-ciu lat przyczynił się rozwój turystyki w rejonie Bieszczadów, budowa zapór na Sanie w sąsiedniej Solinie i Myczkowcach, budowie kombinatu drzewnego w Ustianowej. W 1973 r. część Ustianowej została włączona w granice miasta.

Historycznym wydarzeniem dla miasta był dzień 19 lutego 1981 roku, kiedy to w Ustrzykach podpisano tzw. Porozumienia Ustrzyckie, kończące 50-dniowy strajk rolników. Porozumienie podpisali przedstawiciele Komisji Rządowej i Komitet Strajkowy, który działał w imieniu Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego Związku Zawodowego Rolników Indywidualnych. Efektem Porozumień była, m.in. rejestracja NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Akt Porozumień był nazywany Konstytucją Polskiej Wsi.

Trudna historia sprawiła, że Ustrzyki nie są zbyt bogate w zabytki. Ale istnieje kilka obiektów, które powinien zobaczyć każdy turysta. Jednym z nich jest grecko-katolicka cerkiew p.w. Zaśnięcia NMP zbudowana w 1847 r. Świątynia jest budowlą murowaną z cegły, otynkowaną, z wydzielonym prezbiterium zamkniętym półkoliście. Nad nawą znajduje się pseudokopuła wzniesiona kilkadziesiąt lat później. Przy cerkwi znajduje się murowana dzwonnica parawanowa zbudowana prawdopodobnie razem ze świątynią. Obecne dzwony pochodzą prawdopodobnie z cerkwi w Dźwiniaczu Górnym.

Ciekawym zabytkiem jest także rzymsko-katolicki kościół parafialny p.w. NMP, wzniesiony w latach 1909 - 1911. Kościół zbudowany jest w stylu neogotyckim, z zewnątrz posiada surową elewację zdobioną ciosanym kamieniem. Kościół przetrwał szczęśliwie obydwie wojny, jedynie jego wnętrze ucierpiało wskutek zamiany świątyni na magazyny zbożowe w 1944 roku. W bocznych ołtarzach kościoła znajdują się dwa zabytkowe obrazy: uważany za łaskami słynący obraz Matki Bożej Bełskiej - cenne dzieło z XIV w. oraz obraz św. Józefa pochodzący z XVII w. Prezbiterium zdobią dwa witraże: św. Stanisława Kostki oraz św. Kazimierza. Na szczególna uwagę zasługuje mozaikowa postać Pana Jezusa, stacje drogi krzyżowej oraz postać św. Jadwigi.

Kolejny zabytek to Sanktuarium Matki Bożej Bieszczadzkiej w Ustrzykach-Jasieniu. Obecny kościół murowany został konsekrowany w 1743 r. Jest to świątynia w stylu barokowym, ściany wnętrza podzielone są pilastrami, dach jest dwuspadowy, o różnych kalenicach, kryty blachą. Wewnątrz świątyni zwraca uwagę barokowa ambona z końca XVII w, baldachim nad amboną w stylu rokokowym. W kościele znajduje się także zabytkowa chrzcielnica w kształcie łódki z rzeźbą Dzieciątka Jezus i krzyżem pochodząca z połowy XVIII. Cudowny obraz MB to współczesna kopia ikony pochodzącej z XVI w. Oryginał został skradziony w latach 90-tych.

Obiektem o wyjątkowej wartości zabytkowej jest cerkiew w pobliskiej Równi. To perełka architektury bojkowskiej. Zbudowana na początku XVIII, remontowana i konsekrowana w 1780 r. Użytkowana do 1951. Obecnie cerkiew jest użytkowana jako kościół rzymsko-katolicki.

Dużą atrakcją turystyczną Ustrzyk jest muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego, istniejące od lat 70-tych XX w. Jest jednym z największych i najbogatszych w zbiory muzeów przyrodniczych w Polsce. Ustrzyki są dużym ośrodkiem sportów zimowych, zimową „stolicą” Podkarpacia. W najbliższej odległości od miasta są stacje narciarskie, wyciągi i narciarskie trasy biegowe.

 

 

ZE SPORTU

Piłkarze Górnika Strachocina, grający w krośnieńskiej klasie okręgowej, słabo spisują się w tym sezonie. Praktycznie „przespali” rundę jesienną, zakończyli ją na ostatnim miejscu z dorobkiem tylko 4 pkt. Przedostatni w tabeli Leśnik Baligród miał 13 pkt. Na wiosnę Górnik zaczął grać zdecydowanie lepiej. W siedmiu kolejkach zdobył 6 pkt. Na 8 kolejek przed końcem sezonu miał 10 pkt, ale szanse na uratowanie się przed spadkiem są niewielkie.

Najlepsze drużyny piłkarskie Podkarpacia, występujące w tym sezonie w grupie lubelsko-podkarpackiej III ligi, grają bardzo różnie. Karpaty Krosno na 6 kolejek przed końcem sezonu zajmowały 7 miejsce. Do lidera, Resovii traciły 10 punktów, tak, że raczej nie było szans na włączenie się do walki o mistrzostwo. Zdecydowanie gorzej wygląda sytuacja Stali Sanok, która zajmowała dopiero 13 miejsce w tabeli, ale miała zaledwie 1 pkt przewagi nad Polonią Przemyśl, zagrożoną spadkiem. Co gorsza, drużyna miała ogromne trudności finansowe i nie było wiadomo czy piłkarze podejmą jeszcze walkę o utrzymanie. Klub nie płacił zawodnikom, wielu z nich odeszło, pozostali tylko najwierniejsi. Drużyna Czarnych Jasło na 7 kolejek przed końcem sezonu zajmowała 7 miejsce w tabeli grupy podkarpackiej IV ligi. Szanse na awans do III ligi były jednak nikłe, do lidera Czarni tracili 24 punkty, do wicelidera 14 pkt.

Drużyna siatkarzy TSV Mansard Sanok po heroicznych bojach utrzymała się w II lidze siatkówki mężczyzn. Miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie kibice Mansardu będą mieli lepszy komfort psychiczny i nie będą drżeli o losy swojej drużyny do ostatniej chwili.

Drużyna hokejowa Ciarko Stali Sanok ponownie została mistrzem Polski! Przed sezonem Ciarko przeżywało kłopoty, niektórzy obawiali się nawet, czy będzie w stanie wystartować do rozgrywek ekstraklasy. Jednak po sezonie zasadniczym Ciarko znalazło się na drugim miejscu, za GKS Tychy, który wydawał się murowanym kandydatem na tytuł. W play-off, w ćwierćfinale Ciarko gładko pokonało w trzech meczach GKS Katowice (3 - 0), a w półfinale JKH Jastrzębie w stosunku 4 do 1. W finale z GKS Tychy było zdecydowanie trudniej, rywalizacja była bardzo wyrównana (chociaż w jednym z meczów Ciarko wygrało 7:1!), w końcu Ciarko wygrało stosunkiem meczów 4 - 2 i tytuł powędrował do Sanoka. Niewiele zabrakło drużynie Ciarko do dubletu, w półfinale Pucharu Polski na lodowisku w Sanoku Ciarko rozgromiło KTH Krynica 7:0. Trzeba jednak zaznaczyć, że pod koniec sezonu z krynickiego „dream teamu” pozostały tylko wspomnienia (ze względów finansowych). Niestety, w finale Sanoczanie pechowo przegrali z Cracovią Comarch 3:4. Zwycięska bramka dla Cracovii padła w ostatniej sekundzie dogrywki! Warto dodać, że także juniorzy Ciarko zostali mistrzem Polski pokonując w finale wspólną drużynę Podhala Nowy Targ i KTH Krynicy.

Ciągle głośno o krakowskiej wyprawie na Wielki Kanion Kolorado, w której wziął udział Robert Drak z Krakowa, mąż Moniki z Dąbrowskich, zięć Barbary z Błaszczychów-Piotrowskich Dąbrowskiej z Sanoka. 29 marca Robert wystąpił w telewizji TVP Info, w ramach promocji Konkursu „Trevelery”. Krótko przedstawił historię wyprawy (pisaliśmy o niej szerzej w poprzednim numerze), jednocześnie prezentując na ekranie wspaniałe zdjęcia z niej. Szczególne wrażenie robiły te, na których kajaki i tratwy ginęły w kłębiących się, ogromnych, spienionych falach. Na niektórych odcinkach woda przybierała kolor kawowy, co potęgowało grozę obrazu.

Mieszkańcy „Podkarpackiego Trójmiasta” (Jasło, Krosno, Sanok) wybrali najpopularniejszego sportowca i trenera roku 2013. Ranking powstał w oparciu o głosy czytelników prasy podkarpackiej - „Nowego Podkarpacia”, „Tygodnika Sanockiego” i „Obiektywu Jasielskiego”. Rozstrzygnięcie, połączone z uroczystą galą, odbyło się 10 kwietnia w Sanockim Domu Kultury. W gali wzięła udział sanocka Formacja Tańca Towarzyskiego „Flamenco” i zespół rozrywkowy Bartosza Konopki. Wśród zawodników pierwsze miejsce zajął Dariusz Oczkowicz, koszykarz MOSiR-u Krosno. Na drugim miejscu znalazł się Grzegorz Munia, piłkarz z Czarnych Jasło, a trzeci był drugi koszykarz MOSiR Krosno, Marcin Salamonik. Najlepszym z zawodników sanockich był piłkarz Stali Sanok, Piotr Łuczka, który zajął 9-te miejsce. Wśród trenerów pierwsze miejsce zajął Ireneusz Kwieciński, trener żużlowców KSM Krosno. Drugie miejsce zajął Tomasz Demkowicz, trener hokeistów Ciarko Sanok, a trzecie trener MOSiR Krosno, Dominik Stanisławczyk.

*       *       *

Spotkanie ze Stefanem Tarapackim

– Władysław Błaszczycha-Piotrowski

Podczas Międzynarodowych Mistrzostw Polski Seniorów w tenisie ziemnym w zeszłym roku, rozgrywanych w Sopocie na przełomie czerwca i lipca, wybrałem się na korty z naszym, prawdopodobnie najbardziej usportowionym, seniorem, Zygmuntem Ćwiąkałą, synem Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich, moim kuzynem, a właściwie wujkiem. Mama Zygmunta to młodsza siostra mojej babci, Pauliny. W domku klubowym na „rozkładzie jazdy” mistrzostw zobaczyłem nazwisko Stefan Tarapacki i przypomniały mi się czasy mojej młodości w Sanoku, kiedy to byłem prawdziwym kibicem-fanatykiem piłkarzy Sanoczanki, a wśród nich doskonałego środkowego napastnika Stefana Tarapackiego. Zapytałem Zygmunta czy ten tenisista pochodzi z Sanoka, Zygmunt to potwierdził.

Chwilę później, gdy weszliśmy już na korty, zaproponował mi, że zapozna mnie z ciekawym człowiekiem. Ćwiczył on na „ściance”, zapewne rozgrzewając się przed meczem. Podeszliśmy do miłego starszego pana o wyjątkowo młodzieńczym wyglądzie. Zygmunt przedstawił mnie jako kapitana floty handlowej, zapewne wymienił także imię i nazwisko tego miłego pana, tyle że ja tego nie dosłyszałem, i opuścił nas tłumacząc się, że musi zorientować się czy jest już jego najbliższy rywal na korcie. Między nami zawiązała się rozmowa, ja sprostowałem informację Zygmunta o kapitanie. Co prawda, ukończyłem Wydział Nawigacyjny Szkoły Morskiej i mam dyplom oficerski PMH, ale we flocie dosłużyłem się zaledwie stanowiska IV oficera i zrezygnowałem z kariery morskiej. Mój rozmówca pochwalił się, że też kiedyś złożył podanie do Szkoły Morskiej razem z kilkoma kolegami z Sanoka, ale spóźnił się na pociąg i z kariery morskiej wyszły nici. Pocieszyłem go, że nie ma czego żałować, czego ja, rezygnując z pracy na morzu, jestem dobrym przykładem. Zaraz zresztą dodałem, że sam jednak nie żałuję swojej krótkiej „morskiej” przygody.

Po tej krótkiej pogawędce zapytałem nowego znajomego czy nie wie na którym korcie ma grać Stefan Tarapacki z Sanoka, bo chciałem zobaczyć jak gra znany przeze mnie z czasów młodości tenisista, piłkarz i hokeista. Jakież było moje zdziwienie jak mój rozmówca dorzucił: „i lekkoatleta”. Jeszcze większe, jak przedstawił się „to ja jestem ten Tarapacki”. Trochę się zmieszałem ale i ogromnie ucieszyłem (w duchu klnąc mojego „wujka” za to, że niewyraźnie wymienił nazwisko pana Stefana), że mam okazję poznać mojego „idola” z czasów mojej wczesnej młodości. W Sanoku w drugiej połowie lat 50-tych istniały dwie drużyny piłkarskie, Górnik i Stal, które prowadziły między sobą prawdziwą „świętą wojnę”, niczym Cracovia z Wisłą w Krakowie. Chyba w 1957 r. Górnik wygrał swoją grupę w klasie A i zaawansował do III ligi (rzeszowskiej). Pan Stefan był w Górniku środkowym napastnikiem. Niestety, III liga okazała się zbyt mocna jak na możliwości Górnika. Po pierwszej rundzie zajmował on niechlubną, ostatnią pozycję w tabeli. W przerwie nastąpiło „historyczne” zjednoczenie Górnika ze Stalą i powstała Sanoczanka. Kadrę Górnika wzmocnili tacy piłkarze ze Stali jak bracia Korneccy, oraz Grzegorczyk i Tomkiewicz (obydwaj obrońcy). Sanoczanka stała się jedną z najlepszych drużyn III ligi. W Sanoku „baty” dostawali pretendenci do tytułu mistrzowskiego (dającego szansę na awans do ogólnopolskiej II ligi), Legia Krosno (dzisiejsze Karpaty), Resovia, Polonia Przemyśl. Na mecze przychodziło nawet 5 tysięcy kibiców, wędrowali na stadion całymi rodzinami (Sanok liczył wtedy ok. 17 tysięcy mieszkańców!). Oczywiście, Sanoczanka na koniec sezonu obroniła się przed spadkiem i zajęła miejsce w środku tabeli. Dodatkowym pozytywem połączenia się klubów było zawieszenie broni w piłkarskiej „świętej wojnie” w Sanoku.

I tak z panem Stefanem ucięliśmy sobie pół godziny miłych wspomnień. Ja się popisywałem znajomością składu drużyny sprzed blisko 60-ciu lat, pan Stefan komentował moją wyliczankę. Na środku grał pan Stefan, na lewym skrzydle Tadzio Drwięga (do dzisiaj „kolegują się” z panem Stefanem, chodzą wspólnie na kawę), pierwszy mistrz tzw. „nożyc” (strzału na bramkę z przewrotki), którego w życiu widziałem. Lekko z tyłu, na „łączniku” (wtedy na boiskach obowiązywał słynny system WM, trzech napastników, dwóch łączników, dwóch pomocników i trzech obrońców), Adam Samochwał, który holował piłkę niczym Deyna pokolenie później, a strzelał karne jak Czech Panenka (zdaniem pana Stefana, Adam czasem zbyt zwalniał grę – zresztą podobnie jak Deyna), z tyłu „żelazna” obrona, nie do przejścia, Chytła na „byku” i Grzegorczyk z Tomkiewiczem ze Stali po bokach. W bramce, niestety, tylko dobry lekkoatleta, Marszałek, dobry płotkarz, bramkarz nie najlepszy. Bo sanoccy piłkarze tamtych czasów, tak jak i pan Stefan, byli sportowcami wszechstronnymi. W ten sposób płynnie przeszliśmy do innej dyscypliny sportu - popłynęły wspomnienia na temat pierwszej drużyny hokejowej w Sanoku. Grała ona na naturalnym lodowisku na terenie stadionu przy ul. Żwirki. Dzisiaj stoi na tym miejscu hotel PTTK. Sanocka drużyna grała bez kasków ochronnych, we włóczkowych czapeczkach. Miała bardzo „króciutką” ławkę kadrową, pierwsza piątka prawie nie schodziła z lodu. Ale wygrywała. W bramce miała „papę” Roszniowskiego, który swoim ciałem zasłaniał prawie całą bramkę. Czasem zastępował go syn Leszek (mój kolega szkolny), niestety, o wiele chudszy. W ataku brylowali ci sami zawodnicy co na boisku piłkarskim. To były czasy. Wyniki były różne, pamiętam jeden - LZS Przybyszówka „oberwała” chyba 24:0! Z innymi drużynami było ciężej, ale też były zwycięstwa. Pan Stefan grał także bardzo dobrze w tenisa, ping-ponga, a także biegał.

Z panem Stefanem moglibyśmy pewno gadać godzinami o dawnych czasach sanockiego sportu, ale „obowiązki” go wzywały, poszedł grać z kolejnym rywalem. W swojej kategorii wiekowej (80+) wygrał na Międzynarodowych Mistrzostwach Polski wszystkie mecze, i to w wielkim stylu. Aktualnie zajmuje 13 miejsce w międzynarodowym rankingu tenisistów seniorów w swojej kategorii (80+), najlepsze wśród Polaków.

 

 

ODESZLI OD NAS

Rose Weronika z Błaszczychów-Piotrowskich Taylor

25 kwietnia 2014 r. w Manor of Perrysburg k. Toledo w stanie Ohio (USA) zmarła w wieku 91 lat Rose Weronika z Błaszczychów-Piotrowskich Taylor.

Rose była młodszą córką Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego i Stelli (Stanisławy) Józefiny z Tutaków. Ojciec Rose, Kazimierz, syn Błażeja, wyemigrował ze Strachociny do USA w 1910 r., Stella była Polką, urodziła się już w USA, jej rodzice przybyli do Ameryki ze wsi Głębokie k. Beska, wioski położonej ok. 12 km na zachód od Strachociny. Rose urodziła się 4 lutego 1923 r. w Rossford k. Toledo. W Toledo ukończyła szkołę pielęgniarek i całe życie przepracowała jako pielęgniarka. Wzięła udział jako pielęgniarka w II wojnie światowej. Wyszła za mąż za Earla Curtisa Taylora, Amerykanina pochodzącego z Teksasu, wdowca. Pierwszą żoną Earla była Maria Szymańska, Polka, z nią miał córkę Earlettę Marię, którą Rose wychowywała od niemowlęctwa. Z Earlem Rose doczekała się córki Lorraine (ur. 22.12.1954r.). Mąż Rose, Earl zmarł w 2009 r.

Rose dwukrotnie odwiedziła Polskę razem z mężem i córką Lori. Także rodzinną wioskę Piotrowskich, Strachocinę, biorąc udział w Zjazdach Błaszczychów w 1990 i 2000 roku. Jak mówiła, jej największym przeżyciem była wizyta w kościele św. Katarzyny w Strachocinie, gdzie był ochrzczony jej ojciec Kazimierz. Do końca życia nie zapomniała języka polskiego (gwary strachockiej), rozumiała go, z mówieniem miała trudności, ale znała wiele słów.

 

LISTY OD CZYTELNIKÓW

Od pana Stanisława Lisowskiego z Jasła (66 lat), ale pochodzącego ze Strachociny (syn Władysława i Marianny z Cecułów, wnuk Małgorzaty z Giyrów-Piotrowskich), bratanka księdza profesora Piotra Lisowskiego, otrzymaliśmy w grudniu interesujący list poruszający różne sprawy. Jedne smutne – pan Stanisław informuje, że w Strachocinie praktycznie nie ma już Lisowskich. Ostatnia Lisowska w Strachocinie to samotna Marianna, córka Tadeusza i Zofii z Adamiaków, kuzynka pana Stanisława. Ten fakt daje panu Stanisławowi powód do smutnej refleksji – rodzinna Strachocina się wyludnia. Sam pan Stanisław ma trzech synów i sześcioro wnucząt, tyle że wszyscy mieszkają dość daleko od dziadka, na dłużej odwiedzają go jedynie latem. Wtedy, jak dziadek pisze, „dom i ogród żyją”, po ich wyjeździe pozostaje pustka. Telefony nie zastąpią ich obecności.

Jednocześnie pan Stanisław zadowolony jest z poznania, dzięki naszemu Stowarzyszeniu i „Sztafecie”, swoich korzeni rodzinnych. Wcześniej niewiele wiedział o historii Lisowskich i ich relacjach z Piotrowskimi. Jego babcia zmarła gdy miał zaledwie 2 lata, a w czasie kontaktów ze stryjem ks. Piotrem był zbyt młody, aby rozmawiać o historii rodziny. Pan Stanisław ubolewa także nad tym, że w szkołach technicznych (ukończył technikum) nauka historii była na przeraźliwie niskim poziomie. Informuje także o tym, że śp. Stanisław Berbeć-Piotrowski przed swoją śmiercią przekazał kuzynce Mariannie ciekawe zdjęcia z prymicji stryja, ks. Piotra. Na jednym z nich są dziadkowie Stanisława, Stanisław Lisowski i Małgorzata z Giyrów-Piotrowskich. Są to ich jedyne zachowane zdjęcia. Zdjęcie grupowe, na którym znajduje się kilka „historycznych” osób ze Strachociny, Stanisław przesłał „Sztafecie”. Spróbujemy je zamieścić, mimo trudności z naszą „poligrafią”. W lutym ponownie otrzymaliśmy od pana Stanisława przesyłkę, tym razem kartkę z pozdrowieniami z Polańczyka. Kartka przedstawia piękny widok na Zalew Soliński w zimowej szacie i zdjęcia trochę mniej pięknych sanatoriów, pobudowanych pod koniec XX wieku. W marcu Stanisław przesłał nam kolejny list, w którym przekazał m.in. informację o rodzinnej legendzie strachockich Lisowskich na temat ich pochodzenia.

Także w marcu dłuższą rozmową telefoniczną na tematy związane z tematyką naszego biuletynu zaszczycił nas Tadeusz Winnicki z Mikołowa na Śląsku. Tadeusz to syn Jana i Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, rocznik 1938. W młodości był doskonałym uczniem (liceum ogólnokształcącego w Sanoku), sportowcem i wspaniałym aktorem amatorskiego teatru. Całe swoje życie zawodowe związał z Górnym Śląskiem i górnictwem. Był wieloletnim dyrektorem kopalni i prezesem klubu sportowego. Tadeusz ma mnóstwo wspomnień z okresu dzieciństwa i młodości spędzonej w rodzinnej wiosce. Miejmy nadzieję, że przynajmniej z częścią z nich podzieli się w przyszłości z naszymi czytelnikami.

Także telefoniczne pozdrowienia dostaliśmy od Józefa Piotrowskiego „spod Mogiły” z Sanoka, naszego Skarbnika. Józef z żoną Ireną, emeryci, żyją sukcesami czwórki swoich wnuków - Marcin (32 lata), informatyk z Krakowa, cieszy się dużym uznaniem (i wysokim wynagrodzeniem) w pracy, Monika (26 lat), absolwentka weterynarii w Lublinie, znalazła dobrą pracę w Warszawie, a Anna (24 lata), świeżo upieczona absolwentka UJ, rozpoczęła z powodzeniem pracę jako logopeda w Krakowie. Najmłodszy Miłosz (22 lata) studiuje w Rzeszowie. Jako były hokeista, razem z ojcem Ryszardem (gorącym kibicem hokejowym), hucznie uczcili, razem z tysiącami Sanoczan, tytuł mistrzowski hokejowej drużyny Ciarko Sanok.

 

NOWINY GENEALOGICZNE

12 sierpnia 2013 roku urodziła się w USA Lilly Tischinea, córka Neila i Audrey z domu Swemba Tischinea’ów, wnuczka Patrycji ze Swembów Bobak, prawnuczka Anny z Błaszczychów-Piotrowskich Swemba. Anna jest starszą z dwóch córek Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego ze Strachociny, który wyjechał do Stanów w 1910 roku. Potomkowie mimo upływu ponad 100 lat utrzymują ciągle bliski kontakt z rodziną w Polsce, silna ich grupa brała udział w Zjeździe Potomków Stefana Piotrowskiego w 2007 roku.

17 sierpnia 2013 roku urodził się, także w USA, Reid Grimmer, syn Chrisa Grimmer i Ellyn Grimmer z domu Swemba, wnuk Michaela Swemba, prawnuk wymienionej powyżej Anny z Błaszczychów-Piotrowskich Swemba.

4 października 2013 r. urodziła się w Krośnie Oliwia Wanat, córka Małgorzaty z Reissów i Bartosza Wanatów, wnuczka Łucji z Fryniów-Piotrowskich i Jana Reissów. Jest to pierwsze dziecko Małgorzaty i Bartosza, druga wnuczka Łucji. Starsza wnuczka Łucji, Sara, córka Marty i Piotra Kalistów, ma już 19 lat. Oprócz dwu wnuczek Łucja ma dwóch wnuków, Michała Kalistę (22 lata), syna Marty i Piotra, oraz Konrada (14 lat), syna Magdy i Pawła Skublickich.

Poniżej kontynuujemy prezentację „drzewek” genealogicznych poszczególnych rodzin, uzupełnionych na podstawie informacji, które otrzymaliśmy od Zarządu Stowarzyszenia. Czytelników prosimy o ewentualne uwagi i poprawki.

„Drzewko” genealogiczne potomków Karoliny z Wołaczów-Piotrowskich Radwańskiej, córki Wojciecha Wołacza-Piotrowskiego.

„Drzewko” genealogiczne potomków Mariana Szuma-Piotrowskiego ze Strachociny, syna Jana i Heleny Zacharskiej.

 

 

ROZMAITOŚCI

1. Informacja o strachockiej parafii z 1862 roku

Poniżej przedstawiamy kolejną ciekawostkę, którą otrzymaliśmy od pana Aleksandra Wileczka z Pakoszówki - informację o stanie strachockiej parafii roku 1862, pochodzącą z rocznika diecezji przemyskiej pt. „Schematismus universi venerabilis cleri Saecularis et Regularis Dioeceseos Ritus Latini Premisliensis pro Anno Domini 1862”. Informacja pochodzi z Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej w Rzeszowie.

Tłumaczenie na język polski zastosowanych łacińskich słów i skrótów:

Strachocina, wieś, kościół drewniany, zbudowany w 1390r., konsekrowany w 1610 r., pod wezwaniem Św. Katarzyny Panny Męczenniczki. Patron (opiekun) kościoła – Wiktoria Giebułtowska, Proboszcz Jan Mikołajewicz, ur. 1804r., św. kapłańskie – 1832r., Liczba wiernych – miejscowych 659, w pięciu pozostałych wioskach należących do parafii: Jurowcach (połowa wsi) – 34, Kostarowcach (1/4 wioski) – 140, Pakoszówce (połowa wioski) – 308, Popielach (połowa wioski) – 35, Srogowie Górnym i Dolnym (połowa wioski) – 137 wiernych. Na terenie parafii ilość wiernych wyznania rzymsko-katolickiego – 1313 osób. Wyznawców judaizmu (Żydów) – 68. Urząd pocztowy – Zarszyn.

W powyższej notatce zwracają uwagę daty budowy i konsekracji kościoła w Strachocinie – 1390 r. i 1610 r. Według strachockiej tradycji istniejący we wsi w 1862 roku kościół był budowlą wzniesioną w 1756 roku i konsekrowaną 20 lipca 1764 roku przez biskupa Wacława Hieronima Sierakowskiego. Poprzedni kościół, wybudowany w 1390 roku został spalony podczas najazdu tatarskiego w 1624 roku razem z plebanią i proboszczem Janem Maystrogą. Jeszcze inna tradycja mówi nawet, że kościół stojący w 1862 roku to już trzecia budowla w tym miejscu. Kościół z 1390 roku został spalony w 1438 roku (tak podaje Tomasz Adamiak w „Zarysie dziejów parafii Strachocina” – Strachocina 2001). Bardzo możliwe, że dane dotyczące budowli kościoła była przez wieki przepisywana przez urzędników kurialnych, którzy ograniczali się tylko do aktualizacji danych personalnych i liczby wiernych. Choć nie można całkowicie wykluczyć, że do końca XIX wieku istniał w Strachocinie kościół wybudowany 600 lat wcześniej.

Inną ciekawą sprawą w notatce są dane dotyczące ilości wiernych w poszczególnych wsiach parafii. Tylko część mieszkańców to byli wierni obrządku rzymsko-katolickiego („łacińskiego”) – w Kostarowcach jedynie 25%. Pozostali mieszkańcy to wierni obrządku grecko-katolickiego.

2. Strachockie rody - Winniccy

Poniższym tekstem kontynuujemy prezentację krótkich „portretów” rodów strachockich, które na przestrzeni wieków wchodziły w relacje małżeńskie z Piotrowskimi, potomkami Stefana Piotrowskiego. Te „portrety” zostały sporządzone na podstawie materiałów zgromadzonych w okresie przygotowywania książki „Piotrowscy ze Strachociny w Ziemi Sanockiej – Genealogia rodu i najdawniejsze dzieje” i nie wykorzystanych w całości w tej książce. W żadnym wypadku nie roszczą sobie pretensji do miana monografii rodów, ale dla zainteresowanych mogą być ciekawe. Tym razem prezentujemy „portret” rodu Winnickich, blisko związanych m.in. z Fryniami-Piotrowskimi, Piotrowskimi „z Kowalówki”, Giyrami-Piotrowskimi i Wołaczami-Piotrowskimi.

Winniccy ze Strachociny

Winniccy to stary ród strachocki, obecny w Strachocinie co najmniej od 300 lat. Prawdopodobnie Winniccy przybyli do opustoszonej przez tatarskie najazdy wsi w drugiej połowie XVII wieku. Od tego czasu, choć niezbyt liczni, cieszyli się zawsze powszechnym szacunkiem i uznaniem we wsi. Na przestrzeni lat wielokrotnie wchodzili w związki małżeńskie z przed-stawicielami rodu Piotrowskich, stąd bliskie relacje między tymi dwoma rodami – wśród strachockich Winnickich jest wielu potomków Stefana Piotrowskiego „po kądzieli”. Dzisiaj, po latach masowych wyjazdów, zarówno Winnickich jak i Piotrowskich w rodzinnej wiosce pozostała jedynie garstka.

Nazwisko Winnicki jest dość popularne w Polsce, legitymuje się nim ok. 4 650 osób, mieszkających w różnych miejscach w całej Polsce. Internetowy portal Moikrewni.pl podaje, że najwięcej Winnickich mieszka w Warszawie i okolicach, Wrocławiu, Białymstoku i okolicach, Szczecinie, oraz na Podkarpaciu, w powiatach sanockim i krośnieńskim. Takie rozmieszczenie Winnickich to głównie skutki „wielkiej wędrówki ludów” po II wojnie światowej, no, może z wyjątkiem Podkarpacia, gdzie zjawili się już w XVII wieku. Wśród Winnickich nie było znaczącej postaci, która zapisałaby się w historii Polski. Najbardziej znana wśród Winnickich była Lucyna Winnicka, aktorka filmowa (ur. 1928r.), która grała w filmach J. Kawalerowicza. Dzisiejsi Winniccy to głównie potomkowie drobnej szlachty zagrodowej zamieszkującej kiedyś dawne, przedrozbiorowe województwo ruskie (lwowskie). Znany historyk Władysław Łoziński w swoim dziele „Prawem i lewem – Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku” pisze, że rodowym gniazdem Winnickich były Winniki w ziemi przemyskiej (w jej części należącej obecnie do Ukrainy). Pieczętowali się oni herbem Sas. Powyżej zamieszczony jest rysunek herbu wg herbarza Niesieckiego. Kolor herbowej tarczy jest błękitny, a półksiężyc i gwiazdy koloru złotego (żółtego). Herbem Sas pieczętowało się wiele rodów szlachty zagrodowej Rusi Czerwonej, m.in. znani ze Strachociny Hoszowscy.

Pisze Łoziński, że „… była to szlachta uboga, ale harda, twarda, rogata i do gwałtownych wybryków bardzo pochopna. Nie było między nimi żadnej solidarności mimo tożsamości herbu, nazwiska i szczepowego pochodzenia – przeciwnie, jeżeli któryś z Winnickich miał jakiegoś nieprzejednanego wroga, to wrogiem tym był z pewnością inny Winnicki”. Autor chyba wiedział co pisze – sam pochodził z drobnej szlachty zagrodowej. Już w XVII wieku ród Winnickich był mocno rozrodzony. Na „okazowanie” (popis) szlachty przemyskiej 28 września 1648 roku stawiło się aż 36 Winnickich. Podziały majątkowe w licznych rodzinach powodowały ogromne zubożenie rodu. Zdecydowana większość Winnickich uprawiała własnoręcznie swoje skrawki roli. Zdarzało się, że imali się nawet rozboju. Pisze Łoziński, że „ Stefan Winnicki w 1665 roku napadł w miejscowości Spas na lwowskiego kupca Barkmanowicza i zrabował mu 10 beczek węgierskiego wina. Stefan stał na czele szajki rozbójniczej szlachty. Do bandy Jaworskich należało kilku Winnickich”. Chociaż bywali także bogaci Winniccy, pełniący wysokie urzędy ziemskie, posłujący na sejm Rzeczpospolitej. Piastowali także wysokie stanowiska w kościele wschodnim – władykami (biskupami) przemyskimi byli Innocenty Antoni i Jan Winniccy, a Jerzy Winnicki był władyką przemyskim i metropolitą ruskim. Większość Winnickich jeszcze w początkach XVII wieku należała do kościoła wschodniego, ale szybko się polonizowali i przechodzili na katolicyzm w wersji łacińskiej. Nie byli w tym odosobnieni, zdecydowana większość szlachty ruskiej w Rusi Czerwonej podlegała wtedy temu procesowi, zarówno tej bogatszej, jak i także tej ubogiej, do której w większości należeli Winniccy. Dlatego nie może dziwić fakt, że podczas wielkiego powstania kozackiego pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które miało charakter zarówno narodowy jak i religijny, szlachta ta szukała ratunku w ucieczce na zachód, na ziemie etnicznie polskie, katolickie. Zapewne to było przyczyną pojawienia się pierwszego Winnickiego w Strachocinie, wsi w której leżały puste łany, leżącej bezpiecznie daleko od terenów objętych wojenną pożogą. Pozostał tutaj do końca życia, prawdopodobnie nie miał do czego wracać po przeminięciu dziejowej zawieruchy.

Początki rodu Winnickich w Strachocinie

Najstarszym przedstawicielem rodu Winnickich w Strachocinie, znanym z zapisów w parafialnej „Księdze Metrykalnej”, był Jan Winnicki, który zmarł 8 kwietnia 1753 roku w wieku 95 lat (urodził się w 1658 roku) i został pochowany na strachockim cmentarzu parafialnym. Nie znamy statusu społecznego Jana, nie wiemy czy obnosił się ze swoim szlachectwem, jeżeli jeszcze je miał. Ale w zapisie metrykalnym nie określono go jako laboriosus czyli „pracowity” (tzn. chłop pańszczyźniany). Pochowano go jednak nie w kościele (jak Stefana Piotrowskiego i innych strachockich „szlachciców”, np. Radwańskich), lecz na cmentarzu. Jan prawdopodobnie należał do tej gałęzi rodu Winnickich, która nosiła przydomek Barnasiewicz. Winniccy nosili różne przydomki. W „Poczcie szlachty galicyjskiej”, który zawiera spis tej szlachty, która została „zweryfikowana” przez władze austriackie po I rozbiorze Polski i zachowała status szlachecki (było to tylko ok. 10% całej szlachty z okresu przedrozbiorowego), widnieją Winniccy o siedmiu różnych przydomkach (Budzianik, Czeczel, Hul, Kimakowicz, Klizewicz, Łucznik i Radziewicz – tych jest najwięcej), oraz bez przydomków – w sumie w „Poczcie” znalazło się ponad 100 Winnickich. Niestety, Winnickich-Barnasiewiczów w „Poczcie” nie ma – zapewne byli zbyt ubodzy aby ubiegać się o weryfikację swojego szlachectwa lub nie mieli wystarczających dokumentów. Przydomek Barnasiewicz pojawia się tylko raz w strachockiej „Księdze Metrykalnej” – w 1764 roku, przy chrzcie prawnuczki Jana, Marianny. Prawdopodobnie będąc jedynymi Winnickimi w Strachocinie nie używali oni swojego przydomka, nie był potrzebny. Może ktoś go wymienił przy okazji tego chrztu i ksiądz zapisał ten fakt.

Nic bliżej nie wiemy o Janie Winnickim I (Seniorze), przodku wszystkich Winnickich w Strachocinie. Nie wiemy kto był jego ojcem, czy urodził się w Strachocinie, nie wiemy praktycznie nic o jego żonie i rodzinie. Prawdopodobnie do Strachociny przywędrował ojciec Jana, jeżeli hipoteza o ucieczce przed Kozakami Chmielnickiego jest słuszna. Nie wiemy także jak ojciec Jana (lub Jan) uzyskał swoje gospodarstwo w Strachocinie. Z późniejszych stosunków własnościowych ich potomków wiemy, że gospodarstwo Jana położone było na granicy obszaru folwarcznego i wiejskiego, po prawej stronie Potoku Różowego, na wschód od posiadłości Stefana Piotrowskiego. Pod koniec XVIII wieku dom Winnickich nosił numer 49 (numerację domów prawdopodobnie wprowadzili dopiero Austriacy). Pomiędzy domem Winnickich a domem wnuka Stefana Piotrowskiego, Franciszka Piotrowskiego i jego potomków ( numer 47) stał jeszcze dom nr 48, należący pod koniec XVIII wieku do Cecułów, ale stał on na działce należącej wcześniej także do Stefana Piotrowskiego. Gospodarstwo Winnickich było zdecydowanie mniejsze niż Piotrowskich (które miało powierzchnię ok. 50 ha). Prawdopodobnie miało powierzchnię tylko jednego łana (ok. 20 ha), a może nawet tylko pół łana. Sprawa nie jest jasna, trudno dzisiaj określić granicę działki, należącej 300 lat temu do Winnickich, z dawnym strachockim obszarem folwarcznym. Pozostałością po dawnej posiadłości Winnickich na współczesnych mapach Strachociny jest nazwa „Winnice” na określenie tej okolicy wsi. Ta nazwa nie ma nic wspólnego z ewentualną plantacją winorośli, jak niektórzy sądzą. Nie wykluczone, że Jan Winnicki, przyciśnięty biedą, objął w posiadanie stojące „pustką” łanowe gospodarstwo obciążone pańszczyzną. Według lustracji królewszczyzn, przeprowadzonej w 1665 roku, w Strachocinie ponad 80% łanów „pańszczyźnianych” stało pustych. Ale nie wykluczone, że Jan otrzymał swoje gospodarstwo bezpośrednio, jako dzierżawę „królewską”, bo prawdopodobnie takie były we wsi, obok wielkiej dzierżawy Bobolów (w skład której wchodziły łany „pańszczyźniane” i folwark). Mogła to być np. nagroda za służbę wojskową, tak jak w przypadku Stefana Piotrowskiego.

Jak wspomniano powyżej niewiele wiemy o Janie, nie wiemy ile miał dzieci. Prawdopodobnie co najmniej kilkoro, ale w Strachocinie pozostał zapewne tylko jeden syn, Józef. Żoną Józefa była Zofia, która zmarła 21 stycznia 1754 roku w wieku 64 lat. Tak więc Zofia urodziła się w 1690 roku i prawdopodobnie około tego roku urodził się także Józef. Jego ojciec Jan miał wtedy 32 lata. Podobnie jak o Janie także o Józefie niewiele wiemy. Zapisy genealogiczne w zachowanej strachockiej „Księdze Metrykalnej” rozpoczynają się dopiero w 1753 roku. Jeżeli gdzieś istnieją wcześniejsze, to zapewne w którejś z sąsiednich parafii. W Strachocinie od spalenia przez Tatarów kościoła i plebanii (razem z księdzem Adamem Maystrogą) w 1624 roku, nikt nie prowadził zapisów metrykalnych. Wśród swoich dzieci Józef i Zofia Winniccy mieli syna Jana, który jako jedyny Winnicki pozostawił potomków „po mieczu” w Strachocinie.

Jan II urodził się ok. 1725 roku. Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną Marianną doczekał się syna Antoniego (ur. 10.05.1761r.) i dwu córek – Agnieszki (ur. 24.10.1758r.) i Marianny (ur. 20.5.1764r.). Antoni zmarł jako mały dzieciak, w 1761 roku. Ojcem chrzestnym całej trójki był Michał Adamiak (może to świadczyć o tym, że żona Jana pochodziła z Adamiaków, ale to tylko przypuszczenie). Matkami chrzestnymi były – dla Agnieszki, Regina Dąbrowska, dla Antoniego i Marianny - Zofia Daszyk. Po śmierci Marianny Jan ożenił się z Zofią (bardzo możliwe, że była to młodsza siostra Marianny), z którą miał dwu synów – Józefa (ur.15.3.1767r.) i Marcina (ur. w listopadzie 1773r.). Ojcem chrzestnym Józefa był Józef Wroblewski, strachocki organista, ojcem chrzestnym Marcina był Jan Kwolek. Matką chrzestną obydwu synów była Agnieszka z Radwańskich Adamiak, żona Michała. Ten fakt właśnie może świadczyć, że obydwie żony Jana pochodziły z Adamiaków i były siostrami Michała. Warto dodać, że Zofia Winnicka była matką chrzestną córki Michała Adamiaka, Katarzyny (w roku 1765), a Jan Winnicki był ojcem chrzestnym drugiej córki Michała, Marianny (w 1771 roku). Jan II Winnicki był świadkiem I rozbioru Polski i przejścia Strachociny razem z całą Galicją pod panowanie Austrii. Trudno powiedzieć czy te doniosłe wydarzenia historyczne odbiły się bezpośrednio na życiu samego Jana. Chyba nie, zaplanowane z rozmachem przez cesarza Józefa tzw. „reformy józefińskie” wprowadzane były bardzo powoli, ich znaczenie dla mieszkańców Strachociny było niewielkie. Dom Jana otrzymał od nowych rządów numer 49. Pozwala to na śledzenie od tego momentu stosunków własnościowych rodziny Winnickich.

Kolejnym dziedzicem posiadłości Winnickich został starszy syn Jana, Józef II, ale razem z nim zamieszkał także młodszy brat Marcin. Józef ożenił się z Agnieszką Adamiak, córką Sebastiana Adamiaka i Magdaleny z Liwoczów. Agnieszka urodziła się ok. 1782 roku (w zachowanej „Księdze Metrykalnej” brak kart dla tego roku). Jej ojciec Sebastian to prawdopodobnie kuzyn matki Józefa, Zofii. Adamiakowie pochodzili prawdopodobnie z Pakoszówki. Przynajmniej część z nich nosiła kiedyś nazwisko Adamski. W „Księdze Metrykalnej” występuje Franciszek Adamski żonaty z Franciszką Lisowską (mieli syna Jana, ur. w 1787 roku, który w wieku dojrzałym występuje już jako Adamiak) i Michał Adamski, żonaty z Rozalią Piotrowską (mieli syna Józefa, ur. 1788r., który później występuje jako Pucz). Ale Sebastian, ojciec Agnieszki, jest zapisany w „Księdze” jako Adamiak. Rodzina matki Agnieszki, Liwoczowie z biegiem czasu, z niewiadomego powodu, zmieniła nazwisko na Mogilanych. Józef i Agnieszka Winniccy doczekali się 6 dzieci: Józefa (ur. 14.3.1799r.), Marianny (ur. 14.12.1801r.), Jana (ur. 11.1.1804r.), Wojciecha (ur. 18.2.1807r.), Anny (ur. 29.5.1810r.) i Jadwigi Katarzyny (ur. 18.9.1815r.).

Młodszy brat Marcin ożenił się z Agnieszką Sidorską (ur. 11.12.1779r.), córką Stanisława i Magdaleny z Galantów (ur. 26.06.1757r., córka Józefa i Zofii). Sidorscy to strachocki ród, który wygasł (wyemigrował?) ze wsi w XIX wieku. Marcin i Agnieszka doczekali się w Strachocinie tylko jednego dziecka, Jana (ur. 21.08.1803r.). Bardzo możliwe, że wyjechali ze wsi – w „Księdze Metrykalnej” poza zapisem o chrzcie Jana nie ma żadnego innego zapisu o Marcinie i jego synu.

Piąte pokolenie - dzieci Józefa II Winnickiego

O losach najstarszej córki Józefa II, Mariannie, nie mamy żadnych wiadomości. Nie wiadomo czy dożyła do dorosłości. W zachowanej parafialnej „Księdze Metrykalnej” są duże braki, szczególnie w części dotyczącej zmarłych. Jeżeli nawet dożyła to prawdopodobnie nie doczekała się dzieci w Strachocinie.

Młodsza córka Józefa II, Anna, wyszła za mąż za Franciszka Piotrowskiego (ur. 21.08.1806r.), znanego w rodzinie i we wsi jako „Fryń”. Franciszek i Anna Piotrowscy dali początek najliczniejszej gałęzi Piotrowskich w Strachocinie, zwanej Fryniami-Piotrowskimi.

Najmłodsza córka Józefa II, Jadwiga Katarzyna, wyszła za mąż za sąsiada z domu nr 48,Tomasza Cecułę ((ur. 20.11.1809r.), syna Wojciecha i Konstancji z Lisowskich. Tomasz i Jadwiga dali początek licznym rodzinom Cecułów w Strachocinie. Syn Tomasza, Józef (ur. 15.03.1843r.) ożenił się z Magdaleną Kocyłowską z Pakoszówki, córką Andrzeja i Katarzyny z Kossarów, kuzynką biskupa (władyki) greko-katolickiego przemyskiego. Ich syn, Jan Cecuła, ożenił się z Heleną Radwańską „z Górki” i miał z nią 9 dzieci, w tym Kazimierę, żonę Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego.

Najstarszy syn Józefa II, dziedzic rodzinnego domu (nr 49), Józef III, ożenił się z Marianną Dąbrowską (ur. 14.01.1804r.), córką Macieja Dąbrowskiego i Agnieszki z Radwańskich. Dąbrowscy to szanowany i dość zamożny ród strachocki, Marianna była doskonałą partią małżeńską. Związek Józefa III z panną Dąbrowską świadczył, że Winniccy weszli do strachockiej „elity”. Józef i Marianna doczekali się 5 dzieci: Brygidy (ur. 2.10.1827r.), Tekli (ur. 14.09.1830r.), Anastazji (ur. 30.12.1833r.), Jakuba (ur. 25.07.1839r.) i Piotra (ur. 25.06.1847r.). Niestety, z tej piątki tylko Tekla i Jakub dożyli wieku dojrzałego i doczekali się dzieci. Pozostała trójka zmarła w dzieciństwie (Piotr) lub w młodości.

O losie młodszego syna Józefa II, Janie, nie dochowały się informacje w rodzinie, nie ma także o nim żadnych zapisów w parafialnej „Księdze Metrykalnej”. Niewykluczone, że wywędrował ze Strachociny w świat uciekając przed ciężką pracą na skrawku roli, który przypadłby mu z podziału ojcowskiego gospodarstwa.

Najmłodszy syn Józefa II, Wojciech, ożenił się z Heleną Cecułą (ur. 4.03.1830r.), córką Tomasza i Marianny z Piotrowskich. Ojciec Heleny, Tomasz Cecuła (ur. 29.12.1798r.) nosił przydomek „Car” i dał początek tej gałęzi Cecułów, których nazywano Carami. Matka Heleny, Marianna z Piotrowskich (ur. 15.02.1804r.), była córką Michała Piotrowskiego Szuma, prawnuka Stefana Piotrowskiego, przodka wszystkich strachockich Piotrowskich. Tomasz i Marianna Cecułowie mieszkali niedaleko Winnickich, w domu nr 46, który przejęli wraz z gospodarstwem od potomków Ignacego Piotrowskiego, którzy wyprowadzili się ze Strachociny. Wojciech i Helena zamieszkali po ślubie u Cecułów, w domu nr 46. Tu przyszły na świat ich dzieci, synowie: Jan (ur. 6.06.1850r.) i Michał (ur. 15.10.1853r.). Z biegiem czasu Wojciech wybudował własny dom (dom nr 81) do którego przeprowadził się z rodziną. Tam doczekał się z Heleną jeszcze dwójki dzieci, Katarzyny (ur. 8.04.1858r.) i Józefa (ur. 11.01.1861r.). Niestety, Józef zmarł jako półroczne niemowlę, 7.06.1861r. Wojciech stosunkowo szybko zmarł, jego siły nadwerężyła budowa domu. Helena wyszła za mąż powtórnie, za Jacentego Radwańskiego (ur. 22.08.1819r.), syna Józefa Radwańskiego i Marianny z Krulickich. Jacenty zaopiekował się młodymi Winnickimi, własnych dzieci z Heleną już nie miał.

Linia Józefa III – dzieci Józefa

Józef III dał początek jednej z dwu linii rodu Winnickich w Strachocinie, linii „senioralnej”. Córka Józefa III, Tekla, wyszła za mąż za strachockiego rodaka Marcina Chylińskiego (nazwisko Chyliński z biegiem czasu w Strachocinie zmieniło się na Heliński, a w końcu na Heleński – na nagrobkach na strachockim cmentarzu występuje w różnych wersjach, także jako Hyleński).

Syn Józefa, Jakub, dał początek głównej gałęzi strachockich Winnickich. Jakub ożenił się z Marianną Zielonką z Pakoszówki. Marianna była córką Jana Zielonki i Franciszki, córki Michała Koguta. Nic bliżej nie wiemy o rodzinie Marianny. Nie wiemy dlaczego Jakub szukał żony w Pakoszówce. Syn szanowanego w Strachocinie gospodarza, może nie bogacza, ale też nie należącego do ubogich, mógł liczyć na dobrą partię w rodzinnej wsi. Może chodziło o wielką miłość? Panny z Pakoszówki były urodziwe, niejeden młody Strachoczanin stracił dla nich głowę. A Jakub ponoć był uparty, nie pozwolił starszym narzucić sobie zdania. Jakub i Marianna doczekali się 9 dzieci: Katarzyny (ur. 13.11.1865r.), Jana (ur. 14.05.1867r.), Józefa (ur. 1.02.1869r.), Agnieszki (ur. 21.10.1871r.), Magdaleny (ur. 24.5.1874r.), Pawła (ur.1877r.), Jana (ur. 14.5.1881r.), Kazimierza (ur. 4.3.1884r.) i Ignacego (ur. 2.2.1887r.). Niestety, nie wszystkim dane było osiągnąć pełnoletniość – pierwszy z Janów zmarł jako roczne dziecko (10.05.1868r.), Agnieszka zmarła jako dziecko 3,5-letnie (24.04.1875r.), a Magdalena jako 11-letnia dziewczynka (10.05.1885r.). Jakub był szanowanym gospodarzem, udzielał się publicznie, przez pewien czas był wójtem Strachociny.

Dzieci Jakuba, syna Józefa III, i ich potomkowie

Córka Jakuba, Katarzyna, wyszła za mąż za strachockiego rodaka Grzegorza Romerowicza (ur. 10.03.1866r., syn Kazimierza i Elżbiety z Radwańskich). Najstarszym znanym (z „Księgi Metrykalnej”) przodkiem strachockich Romerowiczów był Sebastian Romerowicz żyjący w połowie XVIII wieku. A właściwie Rymarowicz – Romerowicze nie mieli szczęścia do zapisów metrykalnych. Ich nazwisko zapisywano na różny sposób – Rymarowicz, Remerowicz, Rumerowicz, wreszcie Romerowicz, ta forma utrwaliła się w XX wieku. Grzegorz był prawnukiem Sebastiana. Grzegorz i Katarzyna doczekali się tylko dwójki dzieci, Jana (ur. 6.10.1893r.) i Katarzyny (wyszła za mąż za Kazimierza Galanta). Mąż Katarzyny, Grzegorz zmarł 4.02.1909r., Katarzyna przeżyła go o 23 lata, zmarła 21.10.1932r.

Najstarszy syn Jakuba (nie licząc zmarłego w niemowlęctwie Jana), Józef IV, ożenił się z Magdaleną Romerowicz (ur. 13.06.1874r.), córką Mateusza i Kunegundy z Woźniaków. Magdalena to praprawnuczka wspomnianego powyżej Sebastiana Romerowicza, przodka wszystkich Romerowiczów. Jej ojciec Mateusz to daleki kuzyn Grzegorza, szwagra Józefa IV, męża siostry Katarzyny. Babką Magdaleny, żoną dziadka Michała Romerowicza, była Apolonia z Piotrowskich, córka Bartłomieja Piotrowskiego. Starsza siostra Magdaleny, Marianna, była drugą żoną Floriana Giyra-Piotrowskiego (pierwszą żoną Floriana była Katarzyna Winnicka, kuzynka Józefa IV). Józef i Magdalena zamieszkali w domu rodzinnym Winnickich (dom nr 49). Doczekali się 6 dzieci: Władysława (ur. 1.08.1896r.), Marianny (ur. 8.12.1900r.), Jana (ur. 8.11.1903r.), Cecylii (ur. 19.08.1906r.), Franciszka (ur. 4.01.1910r.) i Kazimierza (ur. 30.10.1914r.). Józef IV był dobrym gospodarzem. Mimo, że w wyniku podziału ojcowskiego gospodarstwa odziedziczył niewielki majątek, potrafił utrzymać rodzinę bez większych problemów. Swoich synów ożenił z pannami z solidnych, szanowanych rodzin.

Najstarszy syn Józefa IV, Władysław, ożenił się z Bronisławą Piotrowską „z Kowalówki” (ur. 15.09.1901r.), córką Andrzeja i Marceliny z Romerowiczów. Matka Bronisławy, Marcelina, to kuzynka Magdaleny, matki Władysława. Matką Marceliny była Marianna z Radwańskich, wdowa po Janie Giyrze-Piotrowskim. Z Bronisławą Władysław doczekał się trójki dzieci: Stanisława Andrzeja (ur. 1.02.1926r.), Marianny (ur. 6.02.1930r.) i Józefa Jana (ur. 17.03.1939r.). Przy pomocy ojca Władysław wybudował dom na działce Winnickich (dom nr 116), w którym zamieszkał z rodziną. Syn Władysława, Stanisław, ukończył Liceum Pedagogiczne w Sanoku i przez całe życie zawodowe pracował jako nauczyciel. Przez krótki okres był nawet nauczycielem w Strachocinie. Wiele lat był dyrektorem szkoły w Niebieszczanach, największej wsi w gminie Sanok. Na emeryturze zamieszkał w Czerteżu pod Sanokiem. Tam zmarł, został pochowany na małym, starym cmentarzu, przy zabytkowej cerkwi służącej po wojnie jako kościół rzymsko-katolicki. Córka Władysława, Marianna, długo nie wychodziła za mąż. Już jako starsza panna (46 lat) wyszła za mąż za sanoczanina Edwarda Dańczyszyna (ślub 12.06.1976r.) i zamieszkała w nieodległym Lalinie. Nie doczekała się dzieci. Młodszy syn Władysława, Józef Jan (to dwa tradycyjne imiona Winnickich!) ożenił się, ale nie miał dzieci. Pracował na kolei. W pracy uległ ciężkiemu wypadkowi, stracił rękę i nogę. Był znany w rodzinie ze swojej żywotności i humoru. Nie stracił go nawet będąc inwalidą. Zmarł dość młodo, 11.05.1998r.. Został pochowany na strachockim cmentarzu. Władysław zmarł 18.08.1969r., jego żona Bronisława kilka lat później. Obydwoje zostali pochowani na strachockim cmentarzu.

Młodszy syn Józefa, Jan, ożenił się z Zofią Wołacz-Piotrowską (ur. 5.03.1911r.), córką Jana i Cecylii z Kiszków. Po ślubie Jan i Zofia zamieszkali w domu rodzinnym Zofii, u Piotrowskich. Jan w młodości uczył się zawodu kowala u niejakiego Lojzego, a później praktykował u swojego szwagra, męża siostry Cecylii, w Postołowie k/Leska. Po odbyciu służby wojskowej, jeszcze przed ślubem, podjął próbę założenia kuźni na działce Winnickich, w dole wsi. Po ślubie zlikwidował swoją kuźnię u Winnickich, przeniósł ją na działkę Piotrowskich i wznowił działalność kowalską. Kuźnię prowadził bez przerwy do końca życia. Był przez lata jedynym kowalem we wsi. Z biegiem czasu doczekał się we wsi stałego przydomka „Kowal”, tak też określano całą jego rodzinę – mówiono „u Kowala”. Po kilku latach Winniccy na działce rodzinnej Zofii zbudowali nowy dom. Dużą pomoc finansową przy budowie domu świadczyła matka Cecylia, która całą swoją rentę po mężu (Janie Wołaczu-Piotrowskim, który zginął w I Wojnie Światowej) przeznaczała na budowę domu. Był to budynek drewniany, położony w środkowej części działki, tuż przy granicy z działką Błaszczychów-Piotrowskich, skierowany frontem na wschód. Nowością był dach, kryty czerwoną dachówką w miejsce tradycyjnej strzechy. Na dachu był ładny, stylowy komin. Pod jednym dachem znajdowała się część mieszkalna i inwentarska. Część mieszkalną stanowiły dwa pomieszczenia, duża kuchnia z piecem chlebowym i trzonem kuchennym, oraz mały pokój sypialny („alkierz”) z łóżkami do spania. Do pomieszczeń mieszkalnych (bezpośrednio do kuchni) z zewnątrz wchodziło się z małej sieni, z której inne drzwi prowadziły na wprost do małej spiżarni („komory”), na prawo do stajni, w której obok konia trzymano także krowy, owce, świnie, kury i gęsi. Do stajni prowadziły bezpośrednio z zewnątrz drugie drzwi, przeznaczone dla zwierząt. Na zewnątrz części inwentarskiej, bezpośrednio przy niej, znajdował się ogrodzony plac na obornik. Do części mieszkalnej od góry przylegał ogrodzony ogród, z biegiem czasu pełen kwiatów, krzewów i drzew owocowych, m.in. doskonała grusza, rodząca wspaniałe gruszki-klapsy („gdule”, jak je nazywano w Strachocinie). Stodoła znajdowała się poniżej domu mieszkalnego.

Budowa domu była dużym wysiłkiem finansowym dla Winnickich. Pochłaniała wszystkie pieniądze zarabiane przez Jana w kuźni i rentę Cecylii. Powodowało to, że życie codzienne rodziny było bardzo skromne, oszczędzano praktycznie na wszystkich wydatkach, nie tylko na żywności. Trzeba dodać, że zarobki Jana w kuźni nie były duże, większość klientów była biedna, zdecydowanie biedniejsza od kowala. Niektórzy nie płacili gotówką tylko datkami w naturze, albo odróbką przy pracy na roli. Konkurencją była kuźnia na Kopalni – wielu mieszkańców, szczególnie ci, którzy pracowali na Kopalni, korzystało z kuźni kopalnianej – często nielegalnie, w ramach „fuchy”. Gospodarstwo rolne Winnickich nie było duże, jego obszar wynosił niecałe 3 ha. W gospodarstwie, które formalnie obejmowało 1/8 średniowiecznego łana (tzw. „półćwiartek”), tkwiły, jak wyspy, kawałki gruntu należące do kuzynki Zofii, Marianny z Lisowskich Dąbrowskiej i jej męża Wojciecha Dąbrowskiego, pomniejszające własność Winnickich. Jan w spadku po ojcu otrzymał niewielki kawałek ziemi na rodzinnych posiadłościach Winnickich. Podstawą utrzymania rodziny nie mogło więc być gospodarstwo, była nią praca Jana w kuźni.

Zofia i Jan Winniccy doczekali się 5 dzieci; Anieli Marianny (ur. 6.12.1930r.), Elżbiety (ur. 20.09.1938r.), Tadeusza (ur. 6.04.1938r.), Antoniego (ur. 24.05.1943r.) i Natalii (ur. 8.01.1950r.).

Najstarsza córka Jana, Aniela, wyszła za mąż w Strachocinie za Władysława Kucharskiego „z Górki” (ur. 29.12.1919r.) i pozostała w rodzinnej wsi. Aniela i Władysław doczekali się dwójki dzieci, Aliny (ur. 1948r.) i Andrzeja (ur. 1950r.). Kolejne dzieci Jana wzięły udział w wielkim powojennym exodusie Strachoczan i opuściły swoją rodzinną wieś. Elżbieta ukończyła Liceum Pedagogiczne w Sanoku, została nauczycielką. „Nakaz pracy” skierował ją w północno-wschodni koniec Polski, w okolice Sokółki w woj. podlaskim. Tam wyszła za mąż za Zenona Sańko z Sokółki i zamieszkała na stałe z rodziną w Sokółce. Mąż Elżbiety nie żyje.

Synowie Jana, Tadeusz i Antoni, wyemigrowali na Śląsk i związali się z górnictwem węglowym. Tadeusz ukończył studia na Uniwersytecie Śląskim (Wydział Chemii) i Politechnice Śląskiej (Wydział Górniczy), jest magistrem chemii i mgr inżynierem mechanizacji i automatyzacji górnictwa, ożenił się z rodowitą Ślązaczką, Urszulą Schaal, zrobił udaną karierę zawodową (był przez ponad 20 lat dyrektorem w kopali węgla kamiennego „Bolesław Śmiały” w Łaziskach). Udzielał się także na innych polach, przez 20 lat był prezesem klubu sportowego „Polonia” w Łaziskach Górnych, przez 3 kadencje był radnym Miejskiej Rady Narodowej. Mieszka w Łaziskach, w swoim domu, ma córkę Sabinę (ur. 13.04.1970r.), absolwentkę Wydziału Geologii na UŚ w Katowicach i Wydziału Ochrony Środowiska AGH w Krakowie. Sabina wyszła za mąż za Tomasza Mrowca (ur. 13.06.1970r., informatyk po Politechnice Śląskiej), ma córkę Olgę (ur. 2003r.) i syna Seweryna (ur. 2009r.).

Młodszy syn Jana, Antoni, przez wiele lat pracował w górnictwie, ożenił się ze Ślązaczką, Stefanią Szczyrbowską, doczekał się dwójki dzieci, Lucyny i Piotra. Lucyna wyszła za mąż za Piotra Słomianego, ma dwu synów, Tomasza i Aleksandra. Antoni odszedł na emeryturę dość wcześnie, ze stanowiska sztygara, mieszka z rodziną na Śląsku. Żona Antoniego nie żyje.

Najmłodsza córka Jana i Zofii, Natalia pozostała w rodzinnym domu z rodzicami. Wyszła za mąż za Tadeusza Datę ze Starej Wsi koło Brzozowa, doczekała się córki Joanny. Przez całe życie gospodarzyła na ojcowiźnie (mąż pracował w Sanoku). Z biegiem czasu Datowie wybudowali nowy, ładny, murowany dom z wszelkimi wygodami. Stary dom rodziców wyburzyli.

Żona Jana, Zofia z Wołaczów-Piotrowskich, zmarła stosunkowo wcześnie, w wieku 67 lat (12.09.1978r.). Jan przeżył żonę o 9 lat, dożył słusznego wieku 84 lat, zmarł 30.12.1987r. Najmłodsza córka Zofii, Natalia zmarła dość wcześnie, w wieku zaledwie 51 lat, w roku 2001. Na dawnym dziedzictwie Piotrowskich pozostała jej córka Joanna Data.

Kolejny syn Józefa IV, Franciszek, ożenił się dość późno, z Janiną Bronisławą Radwańską (ur. 11.11.1921r.), córką Franciszka i Małgorzaty Galant. W Strachocinie Franciszek i Małgorzata doczekali się córki Barbary Stanisławy (ur. 28.08.1947r.). Po 1950 roku Franciszek wyjechał z rodziną do Rzepedzi w Bieszczadach. Bieszczady po wojnie były terenem walk z oddziałami ukraińskiej UPA. W wyniku „Akcji Wisła” ukraińska ludność została wysiedlona na ziemie zachodnie i północne. Na opuszczone ziemie przenosili się osadnicy z sąsiednich terenów Podkarpacia, wśród których znalazło się kilka rodzin ze Strachociny, m.in. Franciszek z rodziną. Od tego czasu nie mamy informacji o Franciszku. Jego córka Barbara wyszła za mąż za Józefa Szczygłowskiego, ślub odbył się 16.07.1966r. w Komańczy. Informacja o tym znajduje się w parafialnej „Księdze Metrykalnej” w Strachocinie. Nie wiemy czy Franciszek miał więcej dzieci, jest to bardzo prawdopodobne. Po latach Franciszek na pewien czas powrócił do Strachociny. Wybudował na działce Winnickich dom, w którym zamieszkał. Po śmierci został pochowany na cmentarzu w Rzepedzi.

O losach najmłodszego syna Józefa IV, Kazimierza, a także o losach córek Józefa, Mariannie i Cecylii mamy mało wiadomości. Marianna wyszła za mąż (nazwiska męża nie znamy) i zamieszkała w Postołowie koło Leska. Jej mąż był prawdopodobnie Ukraińcem i rodzina, w ramach „regulacji ludnościowych” po 1945 roku została wysiedlona na radziecką Ukrainę. Po latach brat Jan odwiedzał siostrę na Ukrainie. Cecylia wyszła za mąż za Szubę w Woli Góreckiej i zamieszkała w domu rodzinnym męża. Jej syn Stanisław Szuba ożenił się w Strachocinie, z Leokadią Dąbrowską, wnuczką Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich.

Młodszy syn Jakuba, Paweł, ożenił się z Marianną Fryń-Piotrowską (ur. ok. 1877r.), córką Antoniego i Magdaleny Adamiak. Po ślubie młodzi zamieszkali w domu rodzinnym Winnickich (dom nr 49). Doczekali się trójki dzieci: Grzegorza (ur. 24.01.1904r.), Magdaleny (ur. 8.09.1908r.) i Jana Alojzego (ur. 16.02.1920r.).

Starszy syn Pawła, Grzegorz, ożenił się Pauliną Cecułą (ur. 8.11.1913r.), córką Franciszka i Katarzyny z Klimkowskich. Grzegorz przy pomocy ojca wybudował dom na działce Winnickich i zamieszkał w nim z rodziną. Z Pauliną doczekał się 5 dzieci: Marianny Zofii (ur. 1.04.1932r.), Anny (zmarła w dzieciństwie), Czesławy (ur. 12.11.1936r.), Genowefy (ur. 2.07.1938r.) i Tadeusza (ur. 19.12.1940r.). Marianna wyszła za mąż za Piotra Karłowskiego, Czesława za Jana Pisulę (syn Franciszki z Giyrów-Piotrowskich), a Tadeusz ożenił się Lidią Stanicką. O losach Genowefy nie mamy wiadomości.

Młodszy syn Pawła, Jan Alojzy, pozostał w rodzinnym domu Winnickich. Ożenił się z Zofią Galant (ur. 18.12.1927r.), córką Andrzeja i Salomei Buczek. Jan i Zofia doczekali się dwójki dzieci, Mariana (ur. 15.03.1947r.) i Grażyny. Marian ożenił się z Emilią Pielech, a Grażyna wyszła za mąż za Mariana Szuma-Piotrowskiego.

O losach córki Pawła, Magdaleny, nie mamy informacji.

O kolejnym synu Jakuba, Janie, mamy bardzo mało wiadomości. Ożenił się z Anielą Pielech (ur. 19.02.1889r.), córką Wojciecha i Julianny Balik. Tę gałąź „klanu” Pielechów nazywano „Maciusiami”. Przydomek ten wziął początek od dziadka Anieli, Macieja Pielecha, żonatego z Konstancją Mielecką. Matka Anieli Julianna Balik (albo Bałyk) pochodziła prawdopodobnie z Wielopola. Jej rodzicami byli Stefan i Marianna Masnyk. Nazwiska wskazują, że rodzice Julianny byli prawdopodobnie Rusinami (Wielopole, dzisiaj dzielnica Zagórza, było w 75% rusińskie - ukraińskie). Niewiadomo gdzie zamieszkała młoda para. Doczekała się trójki dzieci: Józefa (ur. 5.10.1909r.), Zofii (ur. 27.10.1911r.) i Pauliny (ur. 17.01.1914r. w domu nr 86). W 1914 roku Jan powędrował na I Wojnę Światową, z której już nie wrócił.

Syn Jana, Józef, ożenił się poza Strachocną, z Zofią Nehrebecką. Zofia pochodziła prawdopodobnie z licznego rodu ruskiej szlachty zagrodowej wywodzącej się z dawnej Rusi Czerwonej. Podobnie jak Winniccy z biegiem czasu Nehrebeccy spolonizowali się. Niektórzy dorobili się majątków, bywali Nehrebeccy nawet posłami na sejm I Rzeczpospolitej, kilku potrafiło potwierdzić swoje szlachectwo w czasach zaboru austriackiego, ale zdecydowana większość pozostała uboga, utrzymując się z pracy własnych rąk. Józef i Zofia mieli córkę Janinę Helenę (ur. 2.03.1942r.), odnotowaną w strachockiej „Księdze Metrykalnej”. Janina wyszła za mąż za Józefa Krukara z Rymanowa. Ślub odbył się 27 października 1962r.

O córce Jana, Zofii, nie mamy żadnych informacji. Młodsza córka Jana, Paulina, wyszła za mąż za strachockiego rodaka Józefa Radwańskiego (ur. 23.06.1908r.), syna Stanisława i Cecylii z Mogilanych. Syn Pauliny i Józefa, Zdzisław Stanisław Radwański (ur. 3.05.1934r.), ożenił się z Janiną Bar z Uherzec w Bieszczadach. Ślub odbył się w 1953r.

Kolejny syn Jakuba, Kazimierz, ożenił się z Anielą Radwańską (ur. 30.01.1891r.), córką Franciszka i Marianny z Cecułów. Z biegiem czasu Kazimierz zamieszkał w nowo zbudowanym domu (dom nr 202). Z Anielą doczekał się 5 dzieci: Katarzyny (ur. 19.11.1910r.), Bronisława Pawła (ur. 24.01.1917r.), Franciszki Władysławy (ur. 14.11.1919r.), Marianny (ur. 28.08.1922r.) i Władysława (ur. 2.03.1931r.).

Najstarsza córka Kazimierza, Katarzyna, wyszła za mąż za Józefa Adamiaka (ur. 11.12.1908r.), syna Pawła i Józefy z Galantów. Katarzyna i Józef doczekali się syna Władysława Jana (ur. 30.08.1934r.). Władysław Jan ożenił się z Kazimierą Wróbel z Sanoka.

Starszy syn Kazimierza, Bronisław Paweł ożenił się z Kazimierą Jadwigą Woźniczyszyn (ur. 25.09.1920r.), córką Wojciecha i Franciszki z Winnickich. Franciszka to córka Jana Winnickiego, wnuczka Wojciecha, przodka drugiej linii Winnickich w Strachocinie. Bronisław Paweł doczekał się z Kazimierą trójki dzieci: Anny (ur. 29.03.1941r.), Kazimierza (ur. 15.02.1944r.) i Janiny Katarzyny (ur. 22.10.1945r.).

Młodsza córka Kazimierza, Franciszka Władysława wyszła za mąż za Władysława Woźniczyszyna (ur. 27.06.1913r.), syna Wojciecha i Franciszki z Winnickich, starszego brata Kazimiery Jadwigi. Ich ślub odbył się w Strachocinie, 6 marca 1943r. Franciszka i Władysław mieli syna, Tadeusza Wojciecha (ur. 4.01.1945r.).

Najmłodsza córka Kazimierza, Marianna, została w czasie wojny wywieziona do Niemiec. Tam wyszła za mąż za Mariana Sawę, Polaka. Ślub odbył się 12 maja 1946 roku we Frankfurcie.

O losach młodszego syna Kazimierza, Władysława, nie mamy informacji.

Najmłodszy syn Jakuba, Ignacy, ożenił się z Balbiną Giyr-Piotrowską (ur. 21.02.1889r.), córką Stanisława i Wiktorii z Kiszków. Młodzi Winniccy początkowo zamieszkali w domu rodzinnym Balbiny. Z biegiem czasu wybudowali na działce Giyrów-Piotrowskich nowy dom. Z Wiktorią Ignacy doczekał się jedynie dwu córek, Zofii (ur. 10.12.1911r.) i Bronisławy Cecylii (ur. 27.01.1914r.). W 1914 roku pomaszerował na wojnę i nie wrócił z niej, podobnie jak starszy brat Jan. Balbina sama wychowywała córki.

Starsza Zofia wyszła za mąż za Józefa Adamiaka „Pączka” (ur. 9.01.1904r.), syna Jana i Anastazji z Cecułów. Zofia i Józef mieli 6 dzieci: Jadwigę (ur. 1931r.), Mariannę (ur. 1933r.), Irenę (ur. 1935r.), Kazimierę (ur. 1940r.), Jana Ignacego (ur. 1944r.) i Władysława (ur. 1946r.).

Młodsza córka Ignacego wyszła za mąż za Stanisława Dąbrowskiego (ur. 29.01.1908r.), syna Macieja i Marianny z Radwańskich. Ojciec Stanisława, Maciej, był wieloletnim wójtem Strachociny. Bronisława i Stanisław mieli 4 dzieci: Tadeusza Zygfryda (ur. 1934r.), Danielę Danutę (ur. 1939r.), Annę Józefę (ur. 1946r.) i Władysława (ur. 1954r.). Tadeusz ożenił się z Barbarą Błaszczychą-Piotrowską.

Dokończenie w następnym numerze

3. Różne

Dotarła do nas smutna wiadomość – zmarł pan Aleksander Wileczek z Pakoszówki (wioska sąsiadująca ze Strachociną). Aleksander Wileczek był absolwentem AWF, nauczycielem w jednej z sanockich szkół, jednocześnie pasjonatem historii Pakoszówki i jej najbliższego sąsiedztwa, w tym Strachociny. Otrzymaliśmy od niego wiele materiałów dotyczących historii Strachociny, na które natrafiał podczas swojej kwerendy po archiwach w Polsce i we Lwowie. Niektóre już zamieściliśmy w „Sztafecie”, pozostałe będziemy sukcesywnie prezentować. Pan Aleksander zmarł nagle, na zawał serca, w sile wieku. Nie wykluczone, że jak wielu sportowców, zlekceważył symptomy postępującej choroby.