"Sztafeta Pokoleń" - 2/2009
Zawartość numeru:
Drodzy Czytelnicy!
Oddajemy do Waszych rąk czwarty numer biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ” z nadzieją, że będzie to interesująca i przyjemna lektura. Dział „Z życia Stowarzyszenia” poświęciliśmy tym razem przede wszystkim zbliżającemu się kolejnemu Zjazdowi potomków Stefana Piotrowskiego „Strachocina 2010”, zorganizowanemu dla uczczenia 600-letniej rocznicy udziału naszego domniemanego przodka Najman-Bega w bitwie pod Grunwaldem. Jak wiemy, na pochodzenie strachockich Piotrowskich od Najman-Bega nie ma żadnych oficjalnych dowodów, pamięć o tym zachowała się jedynie w rodzinnej tradycji, i to też niezbyt żywej. Jeżeli nawet tradycja ta ma prawdziwe podstawy (a wiele na to wskazuje), to nie możemy się dziwić, że przez wieki nie chwalono się nią publicznie we wsi, która w XVII wieku była praktycznie starta z powierzchni ziemi przez tatarskich pobratymców Piotrowskich przybyłych z Krymu. Dopiero obecnie, w wieku XXI, aura wokół dawnych wydarzeń zmieniła się na tyle, że możemy otwarcie mówić o naszym tatarskim rodowodzie i czcić pamięć naszego legendarnego przodka. A może tylko tak się nam wydaje?
W jakimś sensie z „tatarszczyzną” związany jest też temat naszego działu turystycznego – portret zamku Kamieniec w Odrzykoniu koło Krosna. Zamek ten przez wieki był, obok zamku w Sanoku, głównym punktem obrony przed cyklicznymi grabieżczymi wyprawami krymskich Tatarów na Ziemię Sanocką i Biecką. Oczywiście, największy rozgłos zawdzięcza zamek Aleksandrowi Fredrze, który z jego historii zaczerpnął pomysł do swojej najsłynniejszej komedii („Zemsta”).
Zupełną nowością w naszym biuletynie jest artykuł wspomnieniowy o księdzu prałacie Zdzisławie Peszkowskim pióra Zbigniewa Piotrowskiego z Krosna. Ksiądz prałat to wyjątkowa postać w najnowszej historii Polski – chluba całego Podkarpacia, nie tylko Sanoka. W rubryce „Wspomnienia o przodkach” prezentujemy tym razem sylwetkę naszego rodzinnego bohatera spod Monte Casino, Zenona Piotrowskiego, i jego brata Emiliana – pióra Stefanii Piotrowskiej z Sanoka.
Jak zawsze, ciągle aktualny jest nasz apel o pomoc w redagowaniu biuletynu – czekamy na Wasze artykuły, listy, e-maile, telefony – z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji.
Życzymy przyjemnej lektury!
Redakcja
Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
Powoli rozkręca się akcja organizacji Stowarzyszenia. Sprawa ta stała się „oczkiem w głowie” naszego Prezesa. Aby ją przyśpieszyć Prezes postanowił do zawiadomień o przyszłorocznym Zjeździe załączać deklarację członkowską Stowarzyszenia. Mamy nadzieję, że takie powiązanie da dobry rezultat i przyczyni się do szybszego wzrostu szeregów Stowarzyszenia.
Zarząd naszego Stowarzyszenia postanowił upamiętnić przyszłoroczny zjazd potomków Stefana Piotrowskiego jakimś przedsięwzięciem na rzecz rodzinnej wsi. W grę wchodzą dwie sprawy – odnowienie pomnika 600-lecia Strachociny wraz z wykonaniem jego ogrodzenia, oraz współudział w remoncie budynku Strachockiej Izby Pamięci. Obydwa przedsięwzięcia wymagają dużych nakładów, zarówno finansowych jak i nakładu pracy fizycznej. Czy uda się coś zrobić w zakresie obydwu tych spraw zależy od naszej ofiarności i zaangażowania. Ze swojej strony apelujemy o poparcie inicjatywy Zarządu i pomoc w realizacji poprzez przekazywanie datków na ten cel na konto Stowarzyszenia.
Zarząd Stowarzyszenia podjął ostateczne decyzje o organizacji Zjazdu potomków Stefana Piotrowskiego w 2010 roku, który ma uczcić 600-ną rocznicę przybycia przodka Stefana, tatarskiego kniazia Najman-Bega, na teren Rzeczpospolitej i jego udziału w bitwie pod Grunwaldem. Skompletowano Komitet Organizacyjny Zjazdu i rozdzielono zadania. Po dłuższej debacie ustalono datę Zjazdu na 10 – 11 lipca. Kwestia ta była szczególnie trudna ze względu na kolizję z terminem wielkiej inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem na polach Grunwaldu, w której zechcą zapewne wziąć udział także niektórzy potomkowie Stefana. Ustalono (także po bardzo długiej dyskusji) wysokość opłaty za udział w Zjeździe, ustalono program Zjazdu, przygotowano tekst Zawiadomienia o Zjeździe i tekst deklaracji udziału. Poniżej publikujemy tekst Zawiadomienia zawierający proponowany program i inne szczegóły organizacyjne, a także tekst deklaracji. Takie Zawiadomienie z deklaracją powinno dotrzeć do wszystkich potomków Stefana wcześniej, ale postanowiliśmy na wszelki wypadek przedstawić je w „Sztafecie”. Jednocześnie oddzielnie załączamy luźny druk deklaracji dla tych, do których wcześniejsza przesyłka nie dotarła.
- Zawiadomienia o Zjeździe
- Deklaracji udziału
Sołtys Strachociny pan Robert Kubowicz zainicjował akcję „ratowania” Strachockiej Izby Pamięci. W ramach tej akcji budynki Izby zostały pomalowane, a na oknach zabudowano okiennice. Z inicjatywy naszego Prezesa do akcji włączyli się także członkowie Zarządu Stowarzyszenia Piotrowskich. W dniu 10 października „brygada” w silnym składzie: Prezes Marian Piotrowski, Waldemar Piotrowski, Bronisław Piotrowski i Józef Radwański, łatała dziury na dachach Izby. „Brygadzie” doradzali nasi seniorzy, kustosz Izby Stanisław Berbeć-Piotrowski i Stanisław Piotrowski „spod Mogiły”, bliski sąsiad Izby. Drabin użyczyła zaprzyjaźniona z naszym Stowarzyszeniem strachocka Straż Pożarna.
Powodzie, które nawiedziły pod koniec czerwca południową Polskę dały się we znaki także Podkarpaciu i samej Strachocinie. Największe zagrożenie wystąpiło w dorzeczach rzek: Białej, Ropy, Wisłoki, Jasiołki, Wisłoka, Pielnicy, Stobnicy i innych, mniejszych. W Strachocinie miało miejsce „oberwanie chmury”, ogromna, czarna chmura zakryła całe niebo, zapanował półmrok rozświetlany tylko błyskawicami. Z góry płynęła prawdziwa rzeka wody, do tego grad wielkości gołębich jajek. Stadion momentalnie zmienił się w jezioro, a Potok Różowy (Różana) w ciągu godziny przeistoczył się w potężną rzekę, która zabierała mosty, składowane materiały budowlane, drewno opałowe, a nawet mniejsze budynki gospodarcze. Nawet w górnym biegu, w dzielnicy Bukowsko, zniszczenia były duże. W dolnym biegu podtopionych było kilkanaście domów. Rozwidlenie dróg, do Kostarowiec i do szosy Rzeszów-Sanok, całe było pod wodą, podobnie jak rejon ujścia Potoku Kiszkowego do Różowego. Straty były szacowane na 1,5 mln zł, zniszczone zostały całkowicie dwa mosty i kilka przepustów drogowych. W akcji ratowania dobytku wzięła udział miejscowa Straż Pożarna. Strażacy wypompowywali zalane piwnice i studnie, czyścili przepusty, układali worki z piaskiem wokół zagrożonych domów, łapali płynące materiały.
23 sierpnia odbyły się w Strachocinie dożynki. Uroczystość miała wybitnie religijny charakter, nie odbyła się tradycyjna zabawa ludowa ze względu na bezalkoholowy charakter sierpnia w Strachocinie. Starostami dożynek byli Państwo Pielechowie, Jolanta i Antoni. Koło Gospodyń Wiejskich przygotowało z kłosów zbóż wspaniały wieniec dożynkowy w kształcie monstrancji.
Po burzliwej dyskusji pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami mieszkańcy Strachociny ostatecznie zatwierdzili budowę elektrowni wiatrowych na Górach Kiszkowych i na Kopcach (na granicy z Wolą Górecką). Nie wiadomo kiedy rozpocznie się ich budowa.
Wydarzeniem godnym odnotowania w naszym biuletynie jest budowa na strachockim cmentarzu pięknego nagrobka Kazimierzowi „Kozłowskiemu”-Piotrowskiemu (ur. 15 stycznia 1910r., zm. 13 czerwca 1939r.), synowi Jana. Nagrobek jest dziełem młodszej siostry Kazimierza, Jadwigi Piotrowskiej, samotnej 87-letniej staruszki, żyjącej ze skromnej renty, owocem jej siostrzanej miłości do przedwcześnie zmarłego brata. Kazimierz, dobrze „zapowiadający się” kawaler, został powołany do wojska (służył w jednostce saperów w Warszawie), gdzie zaraził się ostrą odmianą gruźlicy (w Strachocinie nazywano tę chorobę „galopującymi suchotami”). Zwolniony z tego powodu z wojska, po kilku miesiącach zmarł w domu w Strachocinie. Jadwiga przez szereg lat odkładała skromne oszczędności ze swojej renty aby móc sfinansować kochanemu bratu nagrobek – czyn zasługujący na pochwałę. Na nagrobku umieszczono zdjęcie Kazimierza w mundurze wojskowym.
Pan Jarosław Błaszczycha-Piotrowski, syn Tadeusza, obronił pracę doktorską na Uniwersytecie Warszawskim i uzyskał tytuł doktora nauk humanistycznych w zakresie psychologii. Piszemy o tym ponieważ uzyskanie takiego tytułu przez potomka Stefana Piotrowskiego nie jest jeszcze powszechne. Tytułem doktora psychologii legitymuje się także żona Jarosława, Magdalena z Żemojtlów, pracownik naukowy Uniwersytetu Gdańskiego.
Szybko postępuje budowa sali gimnastycznej przy budynku strachockiego zespołu szkół. Z pewnością przed zimą znajdzie się już pod dachem, a w przyszłym roku powinna być oddana w ręce strachockiej młodzieży.
1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych, przy tablicy pamiątkowej Stefana Piotrowskiego na strachockim cmentarzu, tak jak przed rokiem, było pełno kwiatów i płonących zniczy. Składamy podziękowania tym, którzy pamiętali o naszym sławnym przodku. Gorsza informacja dotarła do nas z Gór Kiszkowych – „nieznani” sprawcy wykopali i ukradli posadzone tam w zeszłym roku brzozy.
Moje wspomnienia o spotkaniach z ks. prałatem Zdzisławem Peszkowskim w Sanoku – Zbigniew Fryń-Piotrowski z Krosna
Chciałbym się z czytelnikami „Sztafety” podzielić kilkoma refleksjami o człowieku, który był związany z naszą Ziemią Sanocką – a mianowicie o ks. prałacie Zdzisławie Peszkowskim. Nie byłoby to może nic nadzwyczajnego, gdyby nie Jego osoba. Moim zdaniem zasługuje On na naszą szczególną pamięć i uwagę.
Z tym kapłanem, działaczem polonijnym, a przede wszystkim kapelanem „Rodzin Katyńskich”, zetknąłem się dwa razy, i to w okolicznościach szczególnych. Najpierw kilka słów o samym Zdzisławie Peszkowskim. Urodził się w 1918 roku pod Sanokiem. Syn Zygmunta i Marii z Kudelskich. Pochodził z rodziny szlacheckiej herbu „Jastrzębiec”. W latach następnych rodzina Peszkowskich przeniosła się do Sanoka.
Fot. 1 - Przed "Farą" w Sanoku - 1 lipca 2005r
Okoliczności mojego pierwszego spotkania – Jest rok 1980 – Zjazd Absolwentów i Wychowanków Gimnazjum im. Królowej Zofii w Sanoku (30.05. – 1.06.1980) w 100-letnią rocznicę powstania tej szacownej szkoły. Wydarzenie niesamowite – tłumy uczestników z różnych roczników i stron świata. Rozpoczęcie Zjazdu – uroczysta Msza św. w pobliskiej „farze”. Główny celebrant: wysokiego wzrostu, silnej budowy, mocno siwy kapłan z charakterystycznymi dużymi, krzaczastymi, siwymi brwiami, od razu rzucającymi się w oczy. Obok Niego asysta księży, wśród nich nasi koledzy. Gdy zbliża się czas kazania na ambonie pojawia się ON – główny celebrant, i rozpoczyna swe wystąpienie. Kaznodzieja mówi że jest wychowankiem „Naszego Gimnazjum”. Maturę robił w 1938 r. i przyjechał na uroczystość 100-lecia z USA. Po maturze wstępuje ON do Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Po agresji Związku Sowieckiego (17.09.1939r.) walcząc na Kresach Wschodnich dostaje się do niewoli i przetrzymywany jest w obozie jenieckim w Kozielsku. Sam mówi, że „Opatrzność Boża czuwała nad nim”. A z ambony padają słowa, „że cudem uniknął losu tysięcy zamordowanych przez bolszewików oficerów polskich w tzw. „Zbrodni Katyńskiej”. Na tej „sekwencji” skupia się kaznodzieja w znacznej części swego kazania. Z jego ust padają słowa twarde, oskarżające sprawców tego haniebnego czynu, ale i słowa wiary, że kiedyś nastąpi wyjawienie całej prawdy.
W kościele panowała zupełna cisza. Wszyscy byli zapatrzeni w mówiącego z ambony, mocnym głosem, ale ze spokojem, księdza. Starsze roczniki (przedwojenne i zaraz po wojnie) dobrze rozumiały treść głoszonego kazania. Natomiast roczniki „młodsze” (te z PRL) chyba nie wiedziały nic albo prawie nic – co to była „Prawda o Katyniu” i o co chodziło kaznodziei.
W PRL–u data 17 września 1939r., Katyń i „Sprawa Katyńska” były tematem „tabu”. Jeżeli pojawiała się ta kwestia, to winą za śmierć polskich jeńców z Kozielska (zginęli w Katyniu), Ostaszkowa i Starobielska (a może i innych?) obarczano hitlerowców. Stąd patrząc na twarze „młodych” widziało się w nich zdziwienie, niedowierzanie a jednocześnie ogromne zaciekawienie. Nasz rocznik o Katyniu wiedział sporo. Dzięki wspaniałemu poloniście prof. J. Stachowiczowi (nieformalne rozmowy na lekcjach wychowawczych). Słuchając kazania doznawało się uczucia jak po ciele przechodzą tzw. „ciarki”. Przez głowę przebiegały myśli: „czy po tej mszy św. ten ksiądz nie zostanie zatrzymany przez SB – za takie postawienie sprawy” – publicznie w obecności setek ludzi przybyłych z różnych stron Polski i świata, i to w takiej specyficznej okoliczności 100-lecia szkoły? (a trzeba pamiętać, że była to dopiero wiosna roku 1980!).
Kaznodzieja sam mówił, że za cudowne uratowanie jego osoby ma dług wdzięczności do Boga i do swych współwięźniów, więc podjął decyzję zostać księdzem aby „za NICH, za TYCH co pozostali w Lesie Katyńskim pomordowani, modlić się w każdej Mszy Św. i dawać świadectwo prawdzie, i upominać się o ich HONOR, PAMIĘĆ i GODNOŚĆ”.
Po zakończeniu Mszy Św. nasi koledzy kapłani na pytanie: - Co to za ksiądz? – wyjaśnili nam, że jest to ks. Zdzisław Peszkowski. Miałem wówczas tę możliwość aby uścisnąć dłoń tego kapłana, a jednocześnie starszego o 16-cie roczników kolegi szkolnego.
Drugie moje spotkanie – to znów wyjątkowa data – 125 – lecie (tak się złożyło!) Gimnazjum Męskiego im. Królowej Zofii w Sanoku, obecnie I-szego Liceum Ogólnokształcącego im. Komisji Edukacji Narodowej, bo taką właśnie nazwę nadano „naszej budzie” (1 – 3.07.2005r.). Tradycyjnie Msza Św. – celebruje ją znowu, ale już prałat, ks. Zdzisław Peszkowski. Tym razem już nie z USA, lecz z Polski. W czasie swej działalności na emigracji (m.in. jako opiekun Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami kraju) jego myślą przewodnią jest KATYŃ. Po powrocie do kraju w 1990r. (po przemianach) zostaje kapelanem „Rodzin Katyńskich” i cały czas, przy wszelkich okazjach, propaguje prawdę o „Golgocie Wschodu” – zawsze nosząc charakterystyczną stułę z wizerunkiem Matki Boskiej Katyńskiej (widoczna na fot. nr 2).
Po zakończeniu Mszy Św. spotkaliśmy się (uścisk dłoni) przed „farą”, gdzie ks. prałat witał się z wieloma uczestnikami Zjazdu. Następnie dłuższe spotkanie na dziedzińcu szkolnym (fot. nr 2) rozmawiając o „naszej budzie”.
Fot. 2. - Na dziedzińcu szkolnym. 125-lecie Gimnazjum w Sanoku - 1 lipca 2005r
Na pamiątkę tego spotkania otrzymałem od czcigodnego ks. prałata Zdzisława najbardziej rozpowszechniony medalik wszystkich czasów – „Medalik Naszej Najświętszej Łaskawej Pani” zwany „Cudownym Medalikiem”. Historia powstania tego medalika sięga roku 1830 – objawienia się Matki Boskiej św. Katarzynie Laboure` - zakonnicy sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a`Paulo.
Niestety, było to moje ostatnie spotkanie z nietuzinkowym człowiekiem, gorliwym kapłanem, a szczególnie dobrym patriotą, który całe swe dorosłe życie poświęcił „głoszeniu prawdy i modlitwie za pokrzywdzonych i pomordowanych”. Do wybrania takiej postawy życiowej przyczyniła się (jak sam wspominał) atmosfera domu rodzinnego (rodzina patriotyczna), ale w niemałej też części kształtowanie jego osobowości w Sanockim Gimnazjum. Ks. prałat Peszkowski pobyt w Sanockim Gimnazjum wspominał b. ciepło i był dumny, że zaliczał się do grona jego absolwentów.
W tym roku mija druga rocznica Jego śmierci. Zmarł 8 października 2007r. i został pochowany w krypcie Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Był to jeszcze jeden absolwent tego szacownego Sanockiego Gimnazjum, wśród wielu wybitnych wychowanków, którzy przynosili chlubę nie tylko tej szkole, ale też i samemu miastu Sanok.
Zbigniew Piotrowski
Od Redakcji:
W uzupełnieniu wspomnień p. Zbigniewa Piotrowskiego o ks. prałacie Zdzisławie Peszkowskim podajemy garść dodatkowych informacji o nim:
Ks. prałat Zdzisław Peszkowski urodził się 23 sierpnia 1918 r. Już w Gimnazjum związał się z ruchem harcerskim. Był drużynowym 2 Drużyny Harcerskiej, później został harcmistrzem. W kampanii Wrześniowej 1939r. dowodził plutonem 20. Pułku Ułanów. Dostał się do niewoli sowieckiej, przebywał w obozie w Kozielsku. 12 maja 1940r. wraz z 250 innymi oficerami został wywieziony w ostatnim transporcie z Kozielska, lecz nie do Katynia, na miejsce kaźni, lecz do obozu w Pawliszczew-Borze (później do Griazowca). Do dzisiaj nie ma pewności dlaczego tak się stało, dlaczego władze sowieckie zmieniły decyzję o śmierci tych 250 osób. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej znalazł się w szeregach polskiej armii gen. W. Andersa tworzonej na terenie ZSRR na podstawie umowy polsko-sowieckiej. Awansowany na porucznika, a później rotmistrza, dowodził kompanią w I Pułku Ułanów Krechowieckich II Korpusu Armii Polskiej. Przeszedł cały szlak bojowy II Korpusu – Iran, Irak, Syria, Liban, Egipt, Włochy, do Wlk. Brytanii. Po wojnie pozostał w Anglii, studiował w Oxfordzie na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie. Później przeniósł się do USA, postanowił zostać księdzem, studiował w Polskim Seminarium Duchownym w Orchard Lake. Uzyskał tytuł magistra teologii i doktorat z filozofii. 5 czerwca 1954 r. przyjął święcenia kapłańskie i został profesorem teologii pastoralnej oraz literatury języka polskiego w Seminarium św. Cyryla i Metodego oraz w St. Mary`s College. W czasie swojego trwającego pół wieku pobytu na emigracji uczestniczył w niezliczonej ilości międzynarodowych zjazdów o charakterze teologicznym, naukowym, a także patriotyczno-społecznym. W 1966 roku został wybrany prezesem Polish American Historical Association. Był autorem książek: „Wspomnienia jeńca z Kozielska”, „Pamięć Golgoty Wschodu”, „Ojcze Święty – powiedziałeś nam ...”, oraz kilkuset broszur, rozpraw i artykułów poświęconych teologii, historii Polski, filozofii, literaturze, sprawom narodowym i moralnym. Był honorowym kapelanem Jana Pawła II, doktorem honoris causa Papieskiego Wydziału Teologicznego „Bobolanum” w Warszawie oraz Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie, Kapelanem Naczelnym ZHP poza granicami Kraju, kapelanem „Rodzin Katyńskich” i pomordowanych na Wschodzie, patronem honorowym Hufca ZHP Ziemi Sanockiej. Otrzymał honorowe obywatelstwo Sanoka, Krakowa, Warszawy, Wrocławia, Białegostoku, Grudziądza, Piotrkowa Tryb., Połczyna Zdroju, Piastowa i Województwa Opolskiego. Był założycielem i prezesem Fundacji „Golgota Wschodu”. Dzięki jego staraniom mogły powstać cmentarze wojskowe w Katyniu, Charkowie i Miednoje, oraz liczne pomniki i miejsca pamięci ku czci polskich oficerów na polskiej ziemi i na obczyźnie. Wydobył od Rosjan dwa bardzo ważne dokumenty - bezprecedensowe dowody zbrodni sowieckich. Pierwszy to notatka szefa NKWD ZSRS Ławrientija Berii z marca 1940, która jest poleceniem wymordowania bez sądu, bez przesłuchań 22 tysięcy Polaków zabranych do niewoli. Drugi dokument to notatka szefa KGB ZSRS Aleksandra Szelepina dla Nikity Chruszczowa z 9 marca 1959 roku, w której potwierdza on, że dokonano mordu na polskich oficerach. Podczas ekshumacji polskich oficerów w latach 90. każdą czaszkę osobiście brał w dłonie i dotykał ją i błogosławił różańcem otrzymanym i poświęconym przez Jana Pawła II. Z jego inicjatywy rok 1995 został ogłoszony Rokiem Katyńskim. W styczniu 2006 r. Sejm RP przez aklamację poparł jego kandydaturę do pokojowej Nagrody Nobla. W lutym 2007 r. podczas 67. rocznicy zbrodni katyńskiej Ksiądz Prałat Peszkowski otrzymał Medal Komisji Edukacji Narodowej w Sejmie RP. 16 października 2007 za przywracanie pamięci o zbrodni katyńskiej, która została dokonana również na polskich policjantach został pośmiertnie odznaczony przez ministra spraw wewnętrznych i administracji Złotym Medalem Zasługi dla Policji.
W rubryce „Z historii” zamieszczamy artykuł o strachockich koniach – dzisiaj konie w Strachocinie to już naprawdę historia, zastąpiły je traktory, samochody i motocykle. A jeszcze pół temu wieku hodowano we wsi grubo ponad setkę koni. Zapewne starszym mieszkańcom łza się w oku kręci na ich wspomnienie.
Koń był przez wieki czymś wyjątkowym w klimacie kulturowym Strachociny. Był nie tylko najważniejszym pomocnikiem strachockich gospodarzy w uprawie roli, ale także ich wizytówką, tym czym dzisiaj samochód. Zdecydowana większość strachockich gospodarzy posiadała w swoich gospodarstwach konie, a Piotrowscy praktycznie wszyscy je trzymali, najbogatsi nawet parę koni. Koń był dumą każdego Strachoczanina, a w szczególności każdego Piotrowskiego, utrzymywało się to od pokoleń. Bardzo możliwe, że był to relikt legendarnej tatarskiej przeszłości Piotrowskich. Miłośnikami koni byli także właściciele strachockiego folwarku, Giebułtowscy, Dydyńscy. Z zamiłowania do koni słynął Wincenty Morze, były powstaniec listopadowy.
W Strachocinie hodowano bardzo różne konie, ale w ogromnej większości należały one do rasy, którą określa się jako „koń małopolski”. Raczej nie spotykało się tu, tak popularnych bardziej na południu, w Bieszczadach, koni huculskich. Konie małopolskie są właściwie jedyną rodzimą polską rasą koni, są najdłużej hodowanym koniem półkrwi w Polsce. Historia rasy koni małopolskich zaczęła się na południowo-wschodnich kresach I Rzeczpospolitej, głęboko w wieku XVII. W tym czasie nazwą Małopolski obejmowano całą południowo-wschodnią część Rzeczpospolitej, także takie województwa jak ruskie, podolskie, bracławskie i kijowskie, z legendarnymi Dzikimi Polami włącznie. Konie hodowano i niezwykle ceniono w całej Polsce, ale właśnie kresy okazały się dla ich hodowli miejscem szczególnym. Znakomite gleby, kontynentalny klimat, bezkresne połacie pastwisk, małe zaludnienie, a także swoisty typ człowieka, który tu zamieszkiwał, przyczyniły się do tego, iż ta właśnie kraina stała się dla hodowli wymarzoną. Stadniny były tu prawie tak liczne jak domy szlacheckie. Olbrzymie przestrzenie, zły stan dróg lub całkowity ich brak, ruchliwość szlachty i ciągłe utarczki z Tatarami sprawiły, iż odczuwano na Kresach duże zapotrzebowanie na konie lekkie, zdolne do szybkiego biegu, wytrwałe w pokonywaniu znacznych odległości, mało wymagające, a do tego urodziwe, bo szlachcic lubił się „pokazać”. Takim wymogom mogły sprostać jedynie konie z domieszką krwi orientalnej. Stałe kontakty handlowe ze Wschodem oraz liczne wojny spowodowały, że z biegiem czasu właśnie koni orientalnych zaczęto używać jako materiału ulepszającego rodzime pogłowie, składające się pierwotnie przede wszystkim z przedstawicieli tarpanowatego konia polskiego.
Typem wyjściowym koni małopolskich był prymitywny konik kresowy, krewniak dzikiego tarpana, drobny, suchy, zabiedzony, lecz nader odporny na niewygody życiowe i doskonale wykorzystujący paszę. Konie te praktycznie od zawsze nosiły w sobie ślady krwi orientalnej, „uszlachetniano” je, mimo woli, od wieków, tkwiły w nich również cechy właściwe koniom stepów mongolskich, odziedziczone po przodkach przybyłych tu dawniej w czasie licznych najazdów, a potem przepędzane w dużych ilościach na kresowe jarmarki ze Wschodu. Wśród koni przybywających ze Wschodu do Polski były konie rozmaitych ras i typów: araby czystej krwi, turkmeny, persy, tatarskie bachmaty, konie anatolijskie, rumelskie itp. Generalnie przez cały wiek XVII, XVIII i pierwszą połowę wieku XIX, krew orientalna odgrywała dominującą rolę w uszlachetnianiu krajowego pogłowia koni na tych terenach. Szczególnie bujny rozwój w XVIII wieku w Polsce hodowli koni czystej krwi arabskiej spowodował, że wpływ tej właśnie rasy był z biegiem czasu coraz silniejszy.
Począwszy od drugiej ćwierci XIX w zaczęły się pojawiać na terenach, które znalazły się w granicach historycznej Galicji, konie z hodowli austro-węgierskich. Początkowo były to konie - przedstawiciele rodów orientalnych, później zaczęły pojawiać się także ogiery półkrwi angielskiej. Historyczny początek hodowli austro-węgierskich stanowiło pogłowie koni mołdawskich i siedmiogrodzkich, ukształtowane przez wieki okupacji tureckiej, a więc prawie identycznie jak na terenach polskich. Warunki przyrodnicze stadnin austro-węgierskich, a zwłaszcza najsłynniejszej stadniny w Radowcach na Bukowinie (uchodzącą w swoim czasie za jedną z najlepszych stadnin na świecie), skąd pochodziła większość najlepszych koni C-k armii, również były bardzo zbliżone do polskich. Dzięki temu te na pozór obce prądy krwi tak łatwo asymilowały się z naszymi końmi rodzimymi. Z biegiem czasu współoddziaływanie krwi angielskiej z krwią arabską, zarówno poprzez formy czyste jak i półkrew, doprowadziło do zmiany profilu pogłowia masowego, który przybrał charakter półkrwi angloarabskiej. Wpływ poszczególnych prądów krwi, wzajemne przenikanie się ras i rodów, nie zawsze i nie wszędzie było równomierne, toteż nie ustalił się do końca jednolity typ konia małopolskiego. Różnorodność typów była dość duża, ale łączyły je cechy wspólne, z których na szczególną uwagę zasługują dwie. Po pierwsze, prawie wszystkie konie małopolskie były mniej lub więcej angloarabami. Po drugie, posiadały na ogół wiele cech konia orientalnego, pod wpływem którego przez wiele dawnych lat rozwijała się polska hodowla, stąd można określić konia małopolskiego jako angloaraba o wyraźnych znamionach krwi orientalnej.
Generalnie konie małopolskie są końmi mniejszymi i lżejszymi od koni wielkopolskich i innych ras z pozostałych regionów Polski, odznaczają się łagodnym i żywym temperamentem, dobrym wykorzystaniem paszy, odpornością na choroby i złe warunki atmosferyczne, dużą plennością, pracowitością i długowiecznością. Inne istotne zalety to wytrzymałość, niewybredność, odporność na niewygody. Z powodzeniem można porównywać współczesne konie rasy małopolskiej z ich legendarnymi przodkami – końmi staropolskimi z czasów Sobieskiego czy okresu wojen napoleońskich. Wiele polskich koni tej rasy (głównie z Lubelszczyzny) trafiało swego czasu do służby w rosyjskiej kawalerii, niektóre z nich do elitarnych, gwardyjskich pułków, gdzie kultywowano także tradycje sportowe na wysokim, europejskim poziomie.
Najczęściej spotykaną w Strachocinie odmianą konia małopolskiego była odmiana sądecka. Były to konie nieduże, gorącokrwiste, rącze, wytrzymałe, wszechstronnie użytkowe. Cechy te znajdowały potwierdzenie we wszystkich warunkach, zarówno w wykorzystaniu ich jako konie pociągowe w pracy na roli, w zaprzęgach parokonnych do powożenia, a także jako konie wierzchowe, w tym jako konie wojskowe w kawalerii. Głównie były to konie maści (ubarwienia) gniadej i kasztanowej, rzadziej zdarzały się siwki i konie kare, a już zupełnie rzadko bułanki i srokacze. Dla niewtajemniczonych należy wyjaśnić, że maść gniada cechuje się sierścią brązową, od jasnej do brunatnej i prawie czarnej, grzywa, ogon i dolne odcinki nóg są czarne. Maść kasztanowa ma sierść żółtawo-rudą lub rudo-brązową, grzywa i ogon są w tym samym odcieniu lub jaśniejsze, nogi bez czarnego podpalania. Maść siwa występuje tylko wtedy, gdy jedno z rodziców było tej maści. Po urodzeniu koń ma którąś z maści podstawowych i z wiekiem siwieje. Do pełnego osiwienia sierść składa się z włosów białych i maścistych. Maść kara jest całkowicie czarna lub prawie czarna, łącznie z grzywą i ogonem. Maść bułana ma kolor sierści żółtawy lub popielato-bury z czarnymi kończynami. W ogonie i grzywie ma włosy czarne, zmieszane z maścistymi. Maść srokata obok plam maści zasadniczej ma plamy białe. Plamy te są najczęściej duże, o nieregularnym kształcie, obejmują również grzywę, ogon oraz kopyta. Bardzo często w Strachocinie maść konia była przyjęta jako jego „imię”, mówiono na konia „Gniady”, „Kasztan”, „Kary”, itd.
Jeżeli chodzi o stosunek Strachoczan do koni, trzeba podkreślić, że o konia w każdym domu bardzo dbano, nieledwie jak o członka rodziny, koń dostawał zawsze lepszą karmę niż inne zwierzęta domowe. Koń musiał mieć zawsze „założone za drabiną”, i to nie słomę, którą musiały jeść krowy, lecz siano, koniczynę, lucernę lub świeżą trawę.
W żadnym wypadku nie można było podawać zielonej karmy starej, „zaparzonej”. Taka karma mogła powodować kolkę u konia i doprowadzić nawet do jego śmierci. Ilość karmy zależała od natężenia pracy, w okresie większego wysiłku podawano koniom paszę bardziej treściwą, owies, żyto, jęczmień lub otręby. Konie były pasione na lepszej trawie, dbano o ich pojenie, pojono je zawsze czystą wodą wprost ze studni, podstawiając im wiadro do pyska. Nie wolno było poić koni zmęczonych, zgrzanych, napojenie takiego konia mogło zakończyć się chorobą konia („ochwaceniem”).
Pasieniem koni zajmowali się młodzi chłopcy, bardzo często robili to w grupie. Korzystali z tej okazji żeby pojeździć wierzchem w tajemnicy przed właścicielem konia (najczęściej rodzonym ojcem). Umiejętność dobrej jazdy konnej była ambicją nie tylko każdego młodego chłopaka, ale także dziewczyn. Także młode Piotrowszczanki dosiadały chętnie konia, do dzisiaj wspomina o tym Anna Gacek z Błaszczychów-Piotrowskich. Koń był codziennie czyszczony „zgrzebłem” i szczotką, co pewien czas dokładnie myty. Uprząż końską ozdabiano „karyczkami” (mosiężne, błyszczące krążki), chomąta końskie (w Strachocinie konie pracowały w chomątach) ozdabiano mosiężnymi główkami końskimi, uzdy („kantary”) i baty ozdabiano czerwonymi pomponami. Grzywy końskie zaplatano w warkocze, na specjalne okazje wplatano kolorowe wstążki. W deszczowe dni podczas wyjazdów długi koński ogon wiązano w kunsztowny węzeł, aby uniknąć zachlapania konia błotem. Konia na co dzień bardzo oszczędzano. Jadąc pod górę gospodarz zawsze schodził z wozu, aby ulżyć koniowi. Niechętnie brano na furmankę pieszego, nawet z najbliższej rodziny, podczas wyjazdów do miasta. Uważano, że koń, co prawda, jest silniejszy od człowieka, ale o wiele mniej wytrzymały. Dbano także o odpowiednie podkucie kopyt końskich, rodzaj podków zależał od pory roku. W pracy koniem kierowano przy pomocy lejców lub głosem, konie rozumiały kilka komend: „wio, hetta, wiśta, hoł lub prrr” (naprzód, w prawo, w lewo, stój).
Najczęściej konie kupowano od sąsiadów we wsi, którzy trzymali klacze, ale często kupowano je także na jarmarku w Sanoku albo na słynnych jarmarkach w Bukowsku, gdzie zjeżdżali się kupcy z połowy Galicji. Sam zakup konia był aktem doniosłej wagi dla gospodarza, łączył się z całym ceremoniałem. Przeprowadzano próby siły konia, sprawdzano stan uzębienia, testowano jego rozumienie komend. Zdarzały się oszustwa podczas sprzedaży, przypadkowi handlarze starali się wcisnąć kupującym konie chore, czasem kradzione. Konie systematycznie były wypuszczane dla pobiegania, najczęściej na przydomowy ogród. Gospodarz obserwował wtedy z dumą swojego rumaka i demonstrował tę dumę swojemu otoczeniu. Prawdziwym pokazem miłości Strachoczan do koni była okazja okresowej wizyty w parafii biskupa, kiedy to na powitanie dostojnego gościa wyjeżdżała na granicę wsi strachocka „chorągiew”, czasem nawet w sile ponad stu koni. Był to powszechny obyczaj w całej okolicy, ale jazda strachocka była wyjątkowa. Starannie dobrane konie, przystrojone kolorowymi wstążeczkami wplecionymi w ogony i grzywy, prezentowały się doskonale. Wystrojeni byli także jeźdźcy. Może gorzej było ze wspólną musztrą, ale duża część młodych Strachoczan służyła w wojsku w oddziałach kawalerii i oni trzymali oddział organizacyjnie. Widok był wspaniały a mieszkańcy byli niezwykle dumni z tego powodu. Było na co popatrzeć!
CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA
Zamek Kamieniec w Odrzykoniu k/Krosna
Efektowne ruiny zamku Kamieniec w Odrzykoniu leżą na skalistym wzgórzu nieopodal Krosna na wysokości 452 m n.p.m. Odrzykoński zamek był miejscem wydarzeń na kanwie, których powstała jedna z najlepszych polskich komedii - "Zemsta" Aleksandra Fredry. W 1828 r. poeta ożenił się z Zofią Skarbkową z Jabłonowskich, która w posagu wniosła mu połowę tego zamku. Przeglądając stare dokumenty znalazł on akta procesowe spierających się o mur graniczny właścicieli zamku odrzykońskiego w XVII w.: Jana Skotnickiego i Piotra z Dąbrowicy Firleja. Pierwszy z nich, znany pieniacz, zajmował tzw. zamek górny, drugi, dumny i bogaty wojewoda, był właścicielem zamku dolnego. Firleja bardzo raziło sąsiedztwo Skotnickiego, którego uważał za chudopachołka. Jak mógł dokuczał sąsiadowi. Skotnicki nie pozostawał mu dłużny, m.in. skierował rynny swojej części na zabudowania Firleja. Z kolei Firlej napadł na robotników naprawiających mury wyższego zamku, a przy okazji poniszczył te rynny. Skotnicki pozwał Firleja przed sąd. Sprawę wygrał, ale zatargi trwały nadal. Dopiero w roku 1638 położył im kres ślub między wojewodzicem Piotrem Firlejem a kasztelanką Zofia Skotnicką.
Dookoła rozciąga się malowniczy pagórkowaty krajobraz Pogórza Dynowskiego, niedaleko stąd też do rezerwatu przyrodniczego "Prządki" z zadziwiającymi formami skalnymi. Kilka skałek można zobaczyć przy samym zamku. Jedna z nich (przy wejściu) nazwana została "Strażnicą". Zamek przez wieki pełnił rolę prawdziwej strażnicy przed ciągłymi najazdami tatarskimi, które nękały systematycznie Ziemię Sanocką i wschodnie rejony Małopolski. Mimo że na przestrzeni dziejów ulegał wielu przebudowom i rozbudowom to jednak zachował do dzisiaj kilka pierwotnych, gotyckich elementów. Przez długi okres czasu podzielony był na dwie części będące w posiadaniu różnych właścicieli. Jedną stanowił zamek górny z przedzamczem zachodnim, drugą zamek średni z przedzamczem wschodnim. Okres świetności Kamieńca przypada na wieki XVI i XVII, kiedy to przebywali tu m.in. król węgierski Jan Zapoyla i przywódca ideowy arian Faust Socyn. Obecnie wejście znajduje się od strony wschodniej, ponieważ jest ona lepiej zachowana. Widać pozostałości zamkowych budynków, w tym kaplicy. Znajduje się tu też niewielkie muzeum z militariami i eksponatami związanymi z historią warowni. Druga połowa zamku z najwyższymi murami, z powodu osunięcia się kamieni i trwających już kilka lat prac konserwatorskich jest zamknięta dla zwiedzających, ale idąc wałem po prawej stronie napotykamy na dziurę osłoniętą słabo umocowaną siatką, przez którą można się dostać do zamkniętej części. Z wału widać też potężną skałę, na której usadowiono mury zamku górnego z charakterystycznymi "kolcami". Odsuwając siatkę zapewniamy sobie dostęp do przedzamcza zachodniego oraz zamku górnego. Na przedzamczu mamy piękny widok na mury zamku górnego oraz nowe spojrzenie na ciekawą okolicę. Kilka lat temu znajdowała się tu jeszcze baszta narożna ale niestety runęła ona w 2000 roku.
A - zamek górny, B - zamek średni, C - zamek dolny korczyński, D - zamek dolny odrzykoński
Historia zamku.
Pierwsze informacje o murowanym zamku w Odrzykoniu pochodzą z okresu panowania Kazimierza Wielkiego, konkretnie z roku 1348. Był on wtedy własnością królewską. Przypuszcza się, że wcześniej (IX w.) istniało tu miejsce kultu pogańskiego, następnie gród a jeszcze później zamek drewniany zniszczony przez Tatarów w XIII w. Początkowo zamek murowany nie miał wieży, a kamienny portal wejściowy znajdował się od strony północno-wschodniej. Zachodnią część zajmowały pomieszczenia mieszkalne, natomiast wschodnia od przedzamcza przeistoczyła się z czasem w zamek średni. Zamek górny miał bowiem dość małą powierzchnię, więc nowe budynki stawiano właśnie na wschodnim przedzamczu. W 1396 r. zamek za zasługi w obronie Wilna otrzymał rycerz Klemens z Moskorzewa herbu Pilawa. On zbudował wtedy zamek górny i przedzamcze wschodnie zamienione później na zamek średni. Od 1407 r. rodzina Moskorzewskich zaczęła używać nazwiska Kamienieccy dla podkreślenia iż zamek jest gniazdem rodowym (obiekt stał na górze Kamieniec). W I połowie XV w. Kamienieccy dobudowali przedzamcze zachodnie z czworoboczną basztą. W końcu XV w., po śmierci najsłynniejszego właściciela zamku, hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Kamienieckiego, doszło do pierwszego podziału zamku pomiędzy dwóch jego braci - Marcina i Klemensa. W 1512 r. zamek rozbudowano o kolejną czwartą już część - przedzamcze wschodnie. W tej postaci przetrwał on do dziś. W 1528 r., po niepowodzeniach w wojnie domowej na Węgrzech, na zamku schronił się król Jan Zapolya. Słał stąd listy zapraszające polskich panów na zebranie do Tarnowa, na którym liczył otrzymać poparcie w walce ze stronnikami Habsburgów. W 1530 r. Jan Kamieniecki, syn Marcina sprzedał swoją, czyli wschodnią część zamku Sewerynowi Bonerowi - bankierowi królowej Bony. Boner uczynił z zamku renesansową rezydencję, pozostawiając jednak gotyckie detale W poł. XVI w. córkę Bonera Zofię, poślubił syn wojewody lubelskiego Jan Firlej herbu Lewart. Jako posag otrzymał tę właśnie część zamku. W tym okresie drugą połowę zamku zajmowali Kamienieccy, którzy przeszli na socynianizm.
W 1609 r. część z zamkiem górnym od Kamienieckich odkupiła rodzina Skotnickich. Postawili oni nowy budynek mieszkalny na fundamentach starego, poszerzyli bramę wjazdową. Przy okazji przebudowali dach w ten sposób, że odprowadzali Firlejom na ich dziedziniec wody deszczowe. Stało się to przyczyną długiego, wcześniej wspomnianego, konfliktu. W 1621 r. Jan Skotnicki odbudował kaplicę zamkową zburzoną przez innowierców – Kamienieckich. W 1638 r. konflikt dwóch rodów został zażegnany małżeństwem przedstawicieli obu rodzin. Firlejowie przejęli w ten sposób drugą połowę zamku. Przeprowadzili jego przebudowę i modernizację. 16 marca 1657 r. wojska sprzymierzonego ze Szwedami księcia Siedmiogrodu Jerzego Rakoczego podeszły pod zamek. Załoga zamku dzielnie broniła się i podczas nocnych wypraw z zamku wyrządzała najeźdźcom duże szkody. Podtrzymała w ten sposób na duchu broniące się przed wojskami szwedzkimi Krosno. Jednak w końcu musiała ulec i została na rozkaz Rakoczego wycięta w pień. Sam zamek poważnie uszkodzono. Po "potopie" zamek częściowo odbudowano, ale głównie tylko wnętrza. W 1702 r. kolejny najazd Szwedów zniszczył zamek całkowicie. Po 1730 r. zamek odziedziczyła rodzina Scipio del Campo. Następnymi właścicielami zostali Braniccy herbu Gryf, m.in. hetman wielki Jan Klemens Branicki. Potem przeszedł w ręce Jabłonowskich. W 1796 r. wielka wichura zerwała dach z zamku górnego. Ówczesny właściciel Kamieńca hr. Józef Jabłonowski wyprowadził się do dworku w Krościenku Wyżnem. W 1801 r. zamek przeszedł w ręce Potockich. W 1831 r. - w ruinach zamku zamieszkał obłąkany Jan Machnicki.
W połowie XIX w. zrujnowany zamek (wyglądał jak obok na rysunku Kozarskiego z XIX wieku) ponownie został podzielony. Tym razem między rodzinę Biberstein-Starowieyskich (część za- chodnia z zamkiem górnym) i ród Szeptyckich (cześć wschodnia z zamkiem śred- nim). Pozostawali oni jego właścicielami do roku 1945. Istnieje zapis z 1863 r. o obiedzie jaki wydali Starowieyscy w jednej z zachowanych jeszcze komnat zamku. Później zamek popadał powoli w ruinę za sprawą okolicznych mieszkańców, którzy przez 100 lat traktowali go jak kamieniołom oraz niekorzystnych warunków atmosferycznych na tym terenie. W 1894 r., w setną rocznicę Insurekcji Kościuszkowskiej, okoliczna ludność ufundowała pomnik Tadeusza Kościuszki postawiony na zamku górnym. W 1904 r. podjęto pierwsze próby zabezpieczenia ruin. Jednak w 1974 r., mimo podjętych prac konserwatorskich zawaliła się baszta od wschodniej strony zamku. W 1995 r. w dwóch wyremontowanych pomieszczeniach dawnej wartowni zamku średniego powstało muzeum. W 1998 r. ruiny przeszły na 20 lat na własność rodziny Koderów. W 2000 r. zawalił się ostatni pozostały jeszcze fragment baszty z herbem Pilawa. Zamek do dzisiejszego dnia jest podzielony administracyjnie między dwóch właścicieli: jedna połowa należy do gminy Korczyna, druga do Wojaszówki.
Najsłynniejszym właścicielem zamku w ciągu całej jego historii był hetman wielki koronny Mikołaj Kamieniecki. Należał on do najbardziej poważanych i zaufanych ludzi króla Zygmunta Starego. Od 1496 roku był kasztelanem krakowskim i sandomierskim, od 1503 r. hetmanem wielkim koronnym, później jeszcze starostą sanockim, wojewodą sandomierskim i krakowskim. Uważano go za człowieka bardzo uprzejmego, dowcipnego, ale zarazem poważnego i surowego w sprawach wojskowych. W 1506 r. wkroczył do Mołdawii i pod Czerniowcami rozbił tamtejsze wojska. Gdy kilka lat później hospodar mołdawski Bogdan napadł na Ruś i Podole, wyruszył przeciw niemu hetman Kamieniecki. Jednak Hospodar na samą wieść o nadciągających Polakach wycofał się. Hetman ponownie wyruszył więc na wyprawę odwetową na Mołdawię i tam zadał Wołochom znaczne straty, zabierając bogate łupy. Wracając do kraju został zaatakowany na przeprawie przez Dniestr, ale po kilku dniach ciężkich walk odniósł sławne zwycięstwo, osobistym staraniem biorąc do niewoli znaczących dostojników mołdawskich. W 1512 roku pod Łopusznem mając do dyspozycji 5000 kawalerii wyciął w pień 24 tysiące Tatarów odbijając przy tym kilkunastotysięczny jasyr. Zmarł od szerzącej się zarazy w 1515 roku.
W maju roku 2000 jednostka logistyczna Wojska Polskiego z Rzeszowa przyjęła imię hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Kamienieckiego z Odrzykonia. Na uroczystość wręczenia sztandaru jednostce przyjechało 12 potomków rodu Kamienieckich. Nestor rodu Stanisław Kamieniecki zezwolił na używanie herbu rodowego Pilawa jako znaku rozpoznawczego jednostki.
Niezwykle ciekawą i barwną postacią w dziejach zamku był Jan Machnicki, który zamieszkał w zamku w XIX w. Naprawdę nazywał się Jan Machnik, zmienił nazwisko aby brzmiało szlachecko. Był urzędnikiem w niedalekiej Dukli. Podobno tam właśnie popadł w lekki obłęd i został zwolniony z pracy. Następnie jego choroba umysłowa pogłębiała się, szczególnie po powstaniu listopadowym z którym wiązał duże nadzieje. Przygnębiony jego upadkiem zamieszkał w ruinach zamkowych i traktował je jako swoje małe państewko. Tytułował się królem, wydawał rozporządzenia, gromadził wyimaginowane wojsko. Mimo że wyśmiewany, był lubiany przez ludność okolicznych wsi, z którą często się spotykał. W lecie widywano go zwykle z wieńcem dzikich róż na głowie lub bukietem polnych maków krążącego po ruinach. W zamku zgromadził duży zbiór pamiątek przeszłości, w tym monety, pisma, fragmenty sprzętów. Zmarł w Krośnie w 1842 r. Stał się pierwowzorem głównego bohatera książki Seweryna Goszczyńskiego "Król zamczyska".
Z zamkiem i sąsiadującymi z nim skałkami zwanymi Prządki wiąże się wiele legend, które krążą wśród miejscowej ludności. Jedna z nich nawiązuje do obecnej nazwy zamku – Odrzykoń. Tłumaczona jest ona przez następującą opowieść. Otóż pierwszą drewnianą warownię wzniósł tu okrutny rycerz parający się rozbójnictwem. Miał on bardzo dzikiego konia, który dodatkowo wyuczony przez swego pana rzucał się na ludzi, tratował ich i kaleczył. Po pewnym czasie ludzie mieszkający w okolicy mieli już dość nieustannego nękania i terroru, postanowili więc zebrać się i spalić zbójeckie gniazdo. Tak też się stało, rozbójnicy zostali bez litości wybici, a konia który tylu ludziom zadał ból obdarto żywcem ze skóry. Inna legenda mówi, że gdy zamek został zdobyty przez Rakoczego, obrońcy nie zostali wybici lecz udało im się uciec tajnym lochem, który wiódł aż do samego Krosna (ok. 6 km). Jeszcze inne podanie mówi o zdecydowanie dłuższym tunelu, prowadzącym z zamku aż do góry Cergowa (ok. 24 km). Wyjście miało znajdować się w jednej z licznych na Cergowej jaskiń. Aby ją odróżnić od pozostałych wy- cięto na niej herb Pilawa. Niestety po osunięciu się skał znak ten zniknął i nikt dziś nie wie o którą jaskinię chodzi.
Kolejna legenda związana jest z Prządkami, charakterystycznymi piaskowymi skałkami - ostańcami. Władający zamkiem pan Odrzykoński posiadał trzy olśniewającej urody córki, zwane od przywiązania do kądzieli "Prządkami".
Pewnego razu do jego uszu dotarła wieść o sławnym rycerzu niezwykłego męstwa i urody mieszkającym za górami, za lasami. Wysłał do niego zaproszenie na wspólne polowanie. Ten ucieszył się bo również chciał poznać dwór Odrzykoński, a szczególnie piękne Prządki. Wziął więc ze sobą czarownika, którego posiadał na własnym dworze, oraz poczet zbrojnych i wyruszył do Odrzykonia. Tam został powitany niczym król, a jedna z córek zrobiła na nim tak ogromne wrażenie że trudno mu było uwierzyć że jest to istota ziemska. Postanowił się jej oświadczyć, najpierw jednak po długim ucztowaniu wyruszył z gospodarzem na polowanie. W zamku pozostały tylko trzy córki i czarownik, którzy mieli wieczorem wyruszyć na powitanie wracających z łowów. Jednak wieczór mijał a rogów myśliwskich nie było słychać. Zaniepokojona czwórka wyruszyła więc w las po śladach łowców. Nagle usłyszano tętent koni. Po chwili zza drzew wyłonili się jeźdźcy - niestety nie byli to łowcy lecz rozbójnicy. Prządki rzuciły się do ucieczki jednak, gdy czarownik zorientował się że nie ma szans na ucieczkę rzucił zaklęcie. Zarówno piękne Prządki jak i rozbójnicy zostali zamienieni w wielkie martwe głazy, które stoją do dzisiaj. Dlatego właśnie lud nazwał je Prządkami. Uczestnicy polowania nie powrócili już do zamku, ponieważ zostali wymordowani przez zbójów, którzy jechali złupić zamek.
Jest też inna wersja powstania skałek zwanych Prządkami. Kasztelan odrzykoński posiadał trzy córki bliźniaczki. Piękne to były dziewczyny, lecz nie skore do pracy. Lubiły wyjeżdżać z ojcem na polowania, bawić się na ucztach, tańczyć, ale zadaną przez matkę pracę przy kądzieli pozostawiały nietkniętą, trawiąc czas na pogaduszkach i żartach. Wielu rycerzy odwiedzających zamek interesowało się pannami, ale te nie zwracały na nich uwagi. Kiedy jednak ojca odwiedzili trzej urodziwi bracia z możnego rodu, sławni z odwagi, siły i dobroci, bliźniaczki wreszcie uległy. Szczęśliwy pan na Odrzykoniu wyprawił huczne zaręczyny. Nie były to jednak czasy pokoju, polskie rycerstwo wyruszało na wojnę z drapieżnym sąsiadem i narzeczeni musieli się rozstać. Bracia chcieli jednak mieć jakąś pamiątkę przypominającą im o czekających na nich kobietach. Zgodnie z panującym wtedy obyczajem, poprosili więc o haftowane z lnu koszule. Mieli po nie przybyć w drodze do Krakowa za dwie niedziele. Panny gorliwie wzięły się do pracy, ale wnet powróciły stare nawyki. Zaczęły się rozmowy, żarty, przekomarzania, a krosno stało bezczynne. Napominała je matka, ale one zawsze powtarzały że jeszcze jest czas i na pewno zdążą. Ani się nie spostrzegły, gdy nastała sobota, ostatni dzień przed przyjazdem narzeczonych. Panny wzięły się do pracy, aż zastał je niedzielny świt. Gdy zobaczyła to matka, nakazała zaprzestać pracy i uszanować święty dzień. Córki nie dość że jej nie posłuchały, to jeszcze wyszły na wzgórze przed zamkiem uważając, iż w blasku słońca przędza będzie się szybciej snuć. Pracowały więc w pośpiechu lekkomyślne prządki, a ludzie z okolicy żegnali się z trwogą widząc takie łamanie przykazań Bożych. W końcu do zamku przybyli trzej bracia. Matka opowiedziała im wszystko i razem poszli na wzgórze. Ale tam zamiast bliźniaczek zobaczyli trzy bliźniacze skały pokryte rosą, niczym łzami grzeszniczek. To Pan Bóg zamienił je za karę w kamienie ...
Wapółczesny widok ruin zamku
Piłkarze Górnika Strachocina powrócili po rocznej przerwie (spowodowanej karną degradacją za nieudokumentowaną próbę korupcji) do podkarpackiej klasy okręgowej. Niestety, nie powodzi im się najlepiej, po rundzie jesiennej znajdują się na 13 miejscu (na 16 drużyn). Wydaje się jednak, że degradacja im nie grozi, znajdujące się na dwu ostatnich miejscach Zamczysko Odrzykoń i Start Rymanów, zdobyły o połowę mniej punktów niż Górnik. W rozgrywkach prowadzą Czarni Jasło (w zeszłym sezonie grali w wyższej klasie), Bieszczady Ustrzyki Dolne zajmują 3 miejsce, a Sanovia Lesko 10-te.
W III lidze lubelsko-podkarpackiej nieźle radzi sobie beniaminek Stal Sanok. Na półmetku rozgrywek zajmuje 7 miejsce mając zaległy jeden mecz, ale z liderem tabeli, Górnikiem II Łęczna. Gorzej wiedzie się Karpatom Krosno, które zajmują dopiero 13 miejsce, tuż przed grupą spadkową.
Mimo zapowiedzi drużynie hokejowej Ciarko Stal Sanok nie udało się wiele zwojować w ekstraklasie hokejowej. Po pierwszej rundzie rozgrywek zajęła ostatnie miejsce w tabeli i w drugiej rundzie walczy o zakwalifikowanie do play-off z drużynami z miejsc 7 – 9 oraz dwoma drużynami z I ligi. Oby szczęśliwie.
W siatkówce, wiodącej w chwili obecnej dyscyplinie w Polsce, drużyny Podkarpacia nie mają przedstawicieli w najwyższych klasach rozgrywkowych, ekstraklasie (Plus Liga) i I lidze. W IV grupie II ligi mężczyzn PWSZ Krosno zajmuje dopiero 7 miejsce na 10 drużyn, ale to jest dopiero początek sezonu. Lepiej wiedzie się dziewczynom. W IV grupie II ligi PWSZ Krosno zajmuje 4 miejsce a UKS MOSiR Jasło – 6 miejsce.
Nasz usportowiony senior, Zygmunt Ćwiąkała, syn Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich, dalej odnosi sukcesy na kortach tenisowych w swojej kategorii wiekowej („65 plus”). Wygrał w tym sezonie międzynarodowe mistrzostwa Czech w Pradze, wygrał ważny turniej „Czarne Diamenty” w Bytomiu, znalazł się w 1/8 finału mistrzostw świata seniorów w Australii, zajął 2 miejsce w turnieju na Węgrzech. Drużyna polska, której był członkiem, zajęła 11 miejsce na świecie. W przyszłym roku Zygmunt kończy 70 lat i przechodzi do kategorii „70 plus”. Ma nadzieję na jeszcze większe sukcesy (o ile dopisze mu zdrowie) – w tym roku przegrywał najczęściej z zawodnikami o 4 lata młodszymi.
W ramach „Wspomnień o przodkach” tym razem przedstawiamy dwu braci Błaszczychów-Piotrowskich, Emiliana i Zenona, synów Teofila i Bronisławy Błaszczychów-Piotrowskich, mieszkańców miasta Tłumacz na Kresach Wschodnich./p>
Ojciec braci, Teofil Piotrowski (ur. 1889r. w Sanoku) był synem Marcina Piotrowskiego ze Strachociny (ur. 8.11.1849r., syn Michała Piotrowskiego „z Kowalówki”), młodszym bratem Błażeja, od imienia którego pochodzi przydomek „klanu” Błaszczychów. Teofil był notariuszem przy sądzie w Tłumaczu k/Stanisławowa (dzisiejszy Iwano-Frankowsk na Ukrainie), człowiekiem dość zamożnym, posiadał własny dom, stać go było na kształcenie synów. Po II wojnie światowej Teofil musiał opuścić gościnne miasto Tłumacz i podążyć na zachód - osiadł w rodzinnym Sanoku i tam zmarł w 1962r./p>
Starszy syn Teofila Emilian urodził się 10 stycznia 1917r. w Tłumaczu. Ukończył gimnazjum z Tłumaczu i studiował prawo na Uniwersytecie im Jana Kazimierza we Lwowie. Był dobrym studentem, niestety, wojna nie pozwoliła mu na dokończenie studiów. Po wojnie osiadł z rodzicami w Sanoku i podjął pracę w sanockim oddziale PZU. W 1959 roku ożenił się ze Stefanią Jasik, także Kresowianką, która musiała opuścić po wojnie swoją „małą” ojczyznę. Stefania urodziła się 8 października 1929r. w Stryju na dzisiejszej Ukrainie. Ojciec jej był pracownikiem Korpusu Ochrony Pogranicza. Emilian i Stefania Piotrowscy doczekali się dwu córek, Zenony (ur. 30.03.1961r., imię dostała po stryju Zenonie) i Ewy (ur. 1.03.1964r.). Emilian w 1962 roku przeszedł do pracy w Sanockim Przedsiębiorstwie Budowlanym, gdzie pracował aż do przejścia na emeryturę (w 1987r.) jako kierownik działu socjalnego. Był wspaniałym człowiekiem, w opinii żony i córek cudownym ojcem i mężem. Zmarł nagle (25.02.1988r.) w pełni sił, wybierał się na wycieczkę do Wrocławia, chciał jeszcze raz oglądnąć Panoramę Racławicką, którą oglądał przed wojną jako student we Lwowie, a także na kolejny zjazd Kesowiaków z Tłumacza w Świdnicy. Pochowany został na cmentarzu w Sanoku. Żona Stefania mieszka w Sanoku, obecnie na emeryturze. W Sanoku mieszkają także córki Emiliana z rodzinami, Zenona i Ewa./p>
Młodszy syn Teofila Zenon, urodził w 1919 roku w Tłumaczu. Doskonale zapowiadał się jako młody chłopak. Podobnie jak starszy brat ukończył gimnazjum w Tłumaczu. Przystojny, wesoły i towarzyski, bardzo odbiegał od typowego obrazu młodych Piotrowskich. Przyszło mu w życiu przejść bardzo „ciekawą” drogę życiowa, tak charakterystyczną dla losów wielu Polaków w tamtych czasach. Przed wrześniem 1939r. został zmobilizowany. Zagarnięty do niewoli po 17 września 1939r. przez wojska sowieckie znalazł się w obozie pracy na północy Rosji. Początkowo przebywał w łagrze koło Archangielska, później został przewieziony do republiki Komi, do obozu w tajdze dorzecza Wyczegdy i Sysoły. Kolejne etapy jego „drogi przez mękę” to lasy nad Peczorą, kopalnie Workuty, wreszcie sławne (złą sławą) kopalnie nad Kołymą. Przeszedł tam prawdziwe piekło, tak dobrze znane Polakom z lektury wspomnień więźniów Gułagu, którym udało się przeżyć te straszne czasy. Zenon o mało co nie stracił wzroku na Kołymie. Na sygnał o tworzeniu się polskiej armii w Rosji Zenon z kolegami zgłosili się natychmiast, mimo że niektórzy przestrzegali przed pułapką zastawioną na Polaków przez władze sowieckie. Udało mu się szczęśliwie dotrzeć do Taszkientu, do tworzącej się armii polskiej gen. Andersa. Podróż z Kołymy do Uzbekistanu była prawdziwą walką o przetrwanie. Polacy musieli pokonywać setki kilometrów na piechotę nie zawsze mając szansę na podróż statkiem rzecznym czy koleją./p>
Początki w 5 Dywizji Kresowej też nie były różowe. Brak było wszystkiego, mundurów (a mrozy dochodziły do 60 stopni), broni, a przede wszystkim żywności. Rosjanie nie kwapili się z przekazywaniem transportów z angielskim zaopatrzeniem. Ośrodek szkoleniowy w Tockoje, gdzie stacjonował oddział Zenona, odwiedził 14 września 1941r. gen. Anders, a 12 grudnia Wódz Naczelny, gen. Sikorski. W sierpniu 1942r. na podstawie porozumienia pomiędzy ZSRR a Wlk. Brytanią, polskie oddziały zostały przerzucone na Bliski Wschód. Zenon płynął statkiem z portu Krasnowodsk nad M. Kaspijskim do Iranu. Krótko potem polskie oddziały przeszły do Iraku i Palestyny. Do akcji zbrojnej Zenon wszedł dopiero na terenie Włoch. Wziął udział w bitwie pod Monte Cassino (tam spotkał swojego kuzyna, Feliksa Krzana, syna Karoliny Piotrowskiej), służył jako kanonier i telefonista-łącznościowiec, był podchorążym. Razem z kolegami starał się utrzymywać sieć łączności w pełnej sprawności technicznej, nawet na pierwszej linii walk, na najbardziej zagrożonych odcinkach, na najbardziej stromych, niedostępnych zboczach. Skuteczna łączność była jednym z decydujących elementów polskiego sukcesu pod Monte Casino. Zenon wziął udział w bezpośrednim ataku na słynny klasztor OO. Benedyktynów, na ruinach którego polską flagę zatknęli ułani z 12 Pułku Ułanów Podolskich. W bitwie o Monte Casino Zenon został ciężko ranny. Przeżył jedynie dzięki troskliwej opiece sanitariuszki, swojej późniejszej żony Murie, Angielce, która krótko wcześniej została wdową. Jej mąż, korespondent wojenny, zginął w jednej z bitew przed bitwą o Monte Cassino. Murie pochodziła z bogatego domu, ochotniczo służyła w wojsku brytyjskim jako sanitariuszka. Po wyjściu ze szpitala wojskowego i zakończeniu działań wojennych Zenon i Murie pobrali się i wyjechali do Anglii. Zenon postanowił nie wracać do powojennej Polski, bał się Sowietów, pamiętał dobrze lekcję pobytu na Syberii./p>
W Anglii Piotrowscy zamieszkali w rodzinnym majątku Murie, Zenon włączył się w rodzinny interes, zajmował się m.in. stadniną koni. W małżeństwie nie doczekał się dzieci. Za udział w kampanii wojennej otrzymał szereg odznaczeń polskich i brytyjskich, m.in. wysokie odznaczenie „Victoria Cross”, które otrzymał osobiście z rąk królowej brytyjskiej za wyniesienie (według tradycji rodzinnej) z płonącego bunkra sześciu generałów brytyjskich podczas bombardowania. Zenon nigdy nie odwiedził Polski, obawiał się komunistycznej służby bezpieczeństwa, prześladowały go wspomnienia łagrów sowieckich. W 1969 roku odwiedził go w Anglii brat Emilian. Spotkanie braci po 30 latach na dworcu w Londynie było dla nich niezwykłym przeżyciem. Nie mogli nacieszyć się sobą, rozmawiali non stop przez okrągłą dobę. Robili ciekawe plany na przyszłość. Pod koniec życia Zenon razem z żoną przeprowadził się do Południowej Afryki. Murie ciągnęła tam za swoimi wnukami (miała córkę z pierwszego małżeństwa). Tam dosięgła Zenona przedwczesna śmierć. Zmarł nagle, w niezwykle dramatycznych okolicznościach. Zenon był zapalonym hodowcą pszczół, pewnego dnia odwiedził go przy pasiece sąsiad. Pszczoły pożądliły sąsiada, jak się okazało, uczulonego na jad pszczeli. Zenon szybko odwiózł go do szpitala i uratował mu życie. Sam jednak nie przeżył akcji, po wyjściu z samochodu, pod szpitalem padł na miejscu martwy, zmarł na zawał serca w wieku zaledwie 53 lat. Lokalna prasa obwołała go bohaterem. Żona Murie była zrozpaczona. Z Zenonem tworzyli wspaniałą parę małżeńską. Po śmierci męża Murie ze swoją siostrzenicą odwiedziła Polskę i rodzinę w Sanoku. Próbowała także odnaleźć sympatię Zenona z czasów młodości, panią Jadwigę, córkę przedwojennego opiekuna parku w Tłumaczu, niestety, bez rezultatu. Nie udało się jej także dotrzeć do Tłumacza, nie dostała wizy do komunistycznej Ukrainy./p>
Stefania Piotrowska
Jadwiga Marianna Cecuła ze Srogowa k/Sanoka
W kwietniu 2009r. zmarła Jadwiga Marianna z Adamiaków Cecuła, wdowa po Stanisławie Cecule, wnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich Winnickiej. Jadwiga urodziła się 19 stycznia 1931 roku w Strachocinie. Jej rodzicami byli Zofia z Winnickich i Józef Adamiakowie. Pozostawiła córkę (jedynaczkę) u której mieszkała do końca życia.
Earl Taylor z Rossford k/Toledo w stanie Ohio (USA)
30 lipca 2009r. w Rossford k/Toledo w stanie Ohio w Stanach Zjednoczonych zmarł Earl Curtis Taylor, mąż Rose (Róży) Weroniki z Błaszczychów-Piotrowskich. Earl urodził się 22 października 1923r. w Alba w stanie Teksas. Jego rodzicami byli James (Jakub) i Ethel Taylorowie. Przodkowie Earla w linii męskiej, byli z pochodzenia Anglikami. Earl miał w sobie także 1/8 krwi Indian Cherokee. W 1941r. Earl zaciągnął się do US Navy. Brał udział w działaniach amerykańskiej marynarki na południowym Pacyfiku, m.in. brał udział w 6 lądowaniach na poszczególnych wyspach Pacyfiku. Earl pracował w różnych zawodach, był m.in. taksówkarzem, kierowcą ciężarówki, pracował w fabryce Forda, w końcu został elektrykiem i w tym zawodzie pracował do końca życia zawodowego, do przejścia na emeryturę. Zajmował się m.in. instalowaniem alarmów pożarowych na zlecenie Straży Pożarnej w Rossford. Był dwukrotnie żonaty, pierwszą żona była Maria Szymańska, amerykańska Polka, po jej wczesnej śmierci ożenił się z Rose Piotrowską, przyjaciółką zmarłej żony. Razem z Rose i córką Lori dwukrotnie był z wizytą w Polsce, na zjazdach rodzinnych Błaszczychów w Strachocinie. Pozostawił żonę Rose i dwie córki, Earlettę i Lorraine.
Bardzo ciekawy telefon otrzymaliśmy od pani Stanisławy Lewickiej (córki Bronisława Piotrowskiego z Brzozowa) z Sanoka na temat jej wyprawy do Stanów Zjednoczonych. Pani Stanisława odwiedziła m.in. Muzeum Imigracji na słynnej Ellis Island, przez kilka dziesięcioleci bramę do upragnionego „amerykańskiego raju” dla milionów ludzi z całego świata. Spodziewała się tam znaleźć ślady pobytu w Ameryce swojego dziadka Józefa Błaszczychy-Piotrowskiego i jego brata Andrzeja, oraz ich ojca Franciszka. Niestety, głównego celu nie osiągnęła. Przeglądała listy imigrantów z terenów Polski - znajduje się tam wielu Piotrowskich z Galicji, z Sanoka i okolic, ale identyfikacja ich jest bardzo trudna, imiona się powtarzają, wpisy urzędników amerykańskich są pełne błędów. Duże wrażenie zrobiło na niej samo muzeum. Bardzo ciekawie urządzone, pełno tam sprzętów, kufrów, makat, dywanów i innych, często najdziwniejszych rzeczy, które imigranci przywozili ze sobą do Ameryki. Dużo jest zdjęć, dokumentów (więcej na temat Ellis Island - patrz Rozmaitości). Stanisława zwiedziła także Statuę Wolności, weszła na górę piechotą (ma 60 lat!).
Sympatyczny list otrzymaliśmy od pani Stefanii Piotrowskiej z Sanoka, autorki wspomnień o braciach Piotrowskich, zamieszczonych w tym numerze „Sztafety”. Pani Stefania opisuje rodzinną wycieczkę do wschodniej Galicji (obecnie na Ukrainie), śladami swojej młodości na przedwojennych Kresach. Podkreśla niezwykłą urodę tamtejszej przyrody, Gorganów, Czarnohory, która urzekła nie tylko panią Stefanię (co można tłumaczyć zrozumiałym sentymentem), ale także młodych uczestników wycieczki, rodziny jej córek, Kalenieckich i Reynoldów. Pani Stefania wspomina także piękną wycieczkę (zorganizowaną dla sanockich nauczycieli-emerytów) do Przemyśla, zamku w Krasiczynie i arboretum w Bolestraszycach (jednego z najbogatszych w Polsce – posiada 2800 gatunków i odmian krzewów i drzew, tylko Kórnik pod Poznaniem ma więcej – 3 tys.).
Króciutki list otrzymaliśmy także od pani Krystyny z Kucharskich Godzic z Krakowa, prawnuczki Katarzyny z Szumów-Piotrowskich Daszyk. List informuje o małżeństwie córki Agnieszki z Pawłem Stankowskim (szczegóły w „Nowinach genealogicznych”). Razem z listem dostaliśmy piękne zdjęcia młodej pary. Życzymy nowożeńcom wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
Należy także wspomnieć ostatni list od naszego stałego korespondenta i współautora tekstów, Skarbnika Stowarzyszenia, Józefa Piotrowskiego „spod Mogiły” z Sanoka, zawierający wstępny projekt nowego ogrodzenia Pomnika 600-lecia Strachociny. Oto jak wygląda propozycja Józefa:
Nasz Skarbnik apeluje o datki na realizację ogrodzenia. Jego budowa będzie sympatycznym podarunkiem dla naszego „gniazda rodowego”.
Oprócz wspomnianych powyżej dostaliśmy od Czytelników także kilka innych telefonów, e’maili i listów, za wszystkie dziękujemy, prosimy o następne. Apelujemy także do pozostałych czytelników „Sztafety” o kontakt z nami.
22 stycznia 2009 roku w Krakowie urodziła się Anna Sroka, córka Katarzyny z Szumierzów i Pawła Sroków, praprawnuczka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej. Anna ma starszą siostrę Agnieszkę urodzoną w 2005r.
6 czerwca 2009 roku w Krakowie wyszła za mąż Agnieszka Godzic, córka Krystyny z Kucharskich i Ireneusza Godziców, praprawnuczka Katarzyny z Szumów-Piotrowskich i Jana Daszyka. Jej mężem został Paweł Stankowski, syn Stanisława i Róży z Kępów. Ślub odbył się w kościele Najświętszej Rodziny w Krakowie-Bieżanowie, wesele na 80 osób (bardzo udane) w hotelu „Artur”. Prym w zabawie wiedli wujowie panny młodej, Stanisław i Wiesław Kucharscy z Sanoka, prawnukowie Katarzyny z Szumów-Piotrowskich. Paweł jest inżynierem budownictwa, absolwentem Politechniki Krakowskiej.<
18 lipca 2009r. ożenił się Arkadiusz Radwański, syn Stanisława i Danuty z Haduchów, wnuk Cecylii z Fryniów-Piotrowskich. Jego żoną została Anna Grzebień, urodzona 16 maja 1988r., córka Jerzego i Małgorzaty z Dziubańskich.
20 lipca 2009r. wyszła za mąż Małgorzata Reiss, córka Łucji z Fryniów- Piotrowskich i Jana Reissów z Krosna. Jej małżonkiem został Bartosz Wanat, ur. 7 lutego 1981r., syn Antoniego i Wiesławy z Masłyków.
W sierpniu 2009 roku wyszła za mąż (za Tomasza Patalitę) Wioletta Kucharska, córka Andrzeja Kucharskiego z Krosna, wnuka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej. Ślub odbył się w Krakowie.
9 sierpnia 2009 roku urodził się w Sanoku Kacper Radwański, syn Agnieszki z Berbeciów-Piotrowskich i Kamila Radwańskiego, mieszkańców Strachociny. Kacper to piąty wnuk Marty z Radwańskich i Waldemara Berbecia-Piotrowskiego, wiceprezesa naszego Stowarzyszenia. Poniżej przedstawiamy aktualne „drzewko” genealogiczne zapoczątkowane przez wiceprezesa.
Piotrowscy „z Kowalówki” w Ameryce – Odcinek II
Poniższym tekstem kontynuujemy opowieść o „zagubionej” gałęzi Piotrowskich „z Kowalówki” rozpoczęty w poprzednim numerze „Sztafety”.
Synowie Jana i ich potomkowie.
Najstarszy syn Jana, Andrzej Teofil (Andrew Theophil), urodził się 25 kwietnia 1914r. w Altoona w Pensylwanii, ukończył High School (szkołę średnią) w Altoona w 1933r. oraz dwa lata nauki biznesu. Andrzej ożenił się z Teresą Frances Zeranski. Ślub odbył się 25 kwietnia 1940r. w kościele rzymsko-katolickim Św.Św. Piotra i Pawła. Ślubu udzielał ks. Józef Wozny. Teresa była z pochodzenia Polką, ale urodziła się w USA, w Altoona, 2 kwietnia 1917r. Jej rodzicami byli Anthony (Antoni) Zeranski i Anastasia (Anastazja) Stryjeska. Nic bliżej nie wiemy o rodzinie Teresy. Teresa ukończyła High School w Altoona. Andrzej i Teresa doczekali się dwójki dzieci, Eugenii Julii (ur. 7.04.1942r.) i Henry'ego Josepha (ur. 4.08.1946r.).
Andrzej i Teresa mieszkali we własnym domu przy 18-tej ulicy pod numerem 1526 w Altoona. Andrzej pracował jako maszynista na kolei, na stacji Penn Central w Altoona, skąd przeszedł na emeryturę w 1974r. Był parafianinem parafii rzymsko-katolickiej przy kościele Św.Św. Piotra i Pawła. Żona Teresa zmarła nagle na atak serca (zawał) 25 sierpnia 1960r. Miała tylko 43 lata. Po śmierci Teresy Andrzej ożenił się powtórnie z Lucy Vogt (23.10.1969r.), Polką z pochodzenia, i przeniósł się do Pine Lake Park w Toms River w New Jersey. Zamieszkał z żoną przy 11-tej Avenue pod numerem 1601. Andrzej całe dorosłe życie udzielał się publicznie, był radnym miejskim w Altoona, był członkiem Narodowego Zrzeszenia Polskiego (Polish National Alliance), reprezentował swój okręg w Kongresie Polonii Amerykańskiej. Zmarł 4 czerwca 1977r. w Toms River w New Jersey, został pochowany na cmentarzu katolickim parafii Św.Św. Piotra i Pawła w Altoona obok swojej pierwszej żony. Druga żona Andrzeja Lucy zmarła w 1996r.
Młodszy syn Jana, Walter Bernard (ur. 22 maja 1915r. w Altoona), ukończył tak jak jego starszy brat High School w Altoona. Ożenił się z Lillian Josephine Peterson (ur. 1920r.). Nic bliżej nie wiadomo o pochodzeniu Lillian, jej przodkowie byli z pochodzenia Francuzami, Irlandczykami, Holendrami i Walijczykami. W rodzinie Lillian znana była jako Josie. Walter i Lillian doczekali się 7 dzieci: Patricii Ann (ur. 2.12.1943r. w Myrtle Beach, Południowa Karolina), Reginy Bernardine (ur. 6.04.1946r.), Waltera Bernarda (ur. 31.03.1947r.), Johna Josepha (ur. 12.01.1949r.), Roberta Paula (ur. 26.08.1951r.), Tiny Marie (ur. 14.09.1955r.), Anity Lynn (ur. 12.10.1956r.).
Walter uwielbiał grę na skrzypcach, grał jako drugie skrzypce w szkolnej orkiestrze. Został zawodowym żołnierzem, był sierżantem, służył w wojskach lotniczych (US Air Force). Podczas II wojny światowej służył na Pacyfiku, w Afryce, w Europie, w jednostkach transportowych. Podczas wojny koreańskiej przez 11 miesięcy przebywał w Korei. Później służył w jednostce badawczo-rozwojowej lotnictwa, ostatnie dwa lata na lotnisku Wright-Patterson w Dayton w stanie Ohio. Zginął w katastrofie bombowca B-50 (cztero-silnikowa "Latająca Forteca") 27 lutego 1956r. w hrabstwie Montgomery koło Dayton w Ohio, razem z 10 innymi członkami załogi. Samolot spadł na zabudowania farmy. Był to drugi identyczny wypadek lotniczy w US Air Force w tym samym dniu, godzinie i minucie. Prasa doszukiwała się w tych wypadkach wielu podobieństw. Samolot, będący latającym elektronicznym laboratorium wyruszył z bazy w lot ćwiczebny. Po kilku minutach pojawiły się jakieś kłopoty z silnikami, pilot chciał zawrócić do bazy, ale nie zdążył. Próbował wylądować na polu kukurydzy, uderzył jednak w stodołę, garaż, niezamieszkały dom, i eksplodował. Części samolotu i ciała załogi rozrzucone były na dużej przestrzeni, słup płomieni sięgał 100 - 130 metrów. Wszystko to widzieli świadkowie z nieodległej autostrady. Walter został pochowany na cmentarzu Fairfield w Fairborn w hrabstwie Green w stanie Ohio. Po śmierci Waltera jego rodzina zmieniła nazwisko z Piotrowski na Peterson. Z biegiem czasu Patersonowie stracili kontakt z resztą rodziny Jana, dopiero po latach udało się go nawiązać wnuczce Jana, Rosemarie.
Kolejny syn Jana, Stanley (Stanisław) Frank (ur. 3.10.1917r. w Altoona w Pensylwanii), ukończył także High School w Altoona w 1935r. Został zawodowym wojskowym. Przez pierwsze 3 lata służył w kawalerii, w Fort Hoyle w stanie Maryland. Później przeszedł do Marynarki Wojennej. W 1941 roku służył na krążowniku "St. Louis" w Pearl Harbour podczas historycznego ataku Japończyków na tę bazę floty amerykańskiej. "St. Louis" był uszkodzony podczas nalotu japońskich samolotów ("skupiły" się one na niszczeniu pancerników). Później okręt Stanleya brał udział w walkach z flotą japońską w archipelagu Wysp Marshalla, w pobliżu Aleutów oraz w działaniach desantowych w archipelagu Wysp Salomona. W tych ostatnich operacjach "St. Louis" był dwukrotnie storpedowany. W późniejszej fazie walk na Pacyfiku Stanley służył na pancerniku "New Jersey". Stanley bardzo niechętnie wspominał straszne dni, które przeżył podczas wojny morskiej na Pacyfiku. Po wojnie służył przez jakiś czas jako instruktor w Uniwersytecie Stanowym Pensylwanii. Pracował także przez 16 lat w zakładzie doświadczalnym broni w Dahlgren w Wirginii. Ożenił się z Ruth. Nic bliżej nie wiadomo o niej. Z Ruth Stanley miał trzy córki, Normę Jean, Debi i Cathy, oraz syna Wayna.
O losach życiowych dzieci Stanleya niewiele wiadomo, z resztą rodziny utrzymywali jedynie bardzo luźne kontakty. Stanley odszedł na emeryturę z wojska jako szef inspekcji pożarowej (US Navy Chief Fire Control). W pamięci rodziny zapisał się jako człowiek wesoły, pogodny, lubiący żartować. Zmarł 2.09.1971r. w Colonial Beach w Wiginii na zawał serca, pochowany został na cmentarzu Arlington National z honorami wojskowymi.
Najmłodszy syn Jana, Joseph Michael (Józef Michał), ur. 24.09.1925r. w Altoona, tak jak starsze rodzeństwo ukończył High School w Altoona. Ożenił się z Carol Andreą Frederick (ur. 24.12.1926r. w stanie Minnesota). Doczekał się trójki dzieci, Josepha Michaela juniora (ur. 5.03.1958r. w Hennepin w stanie Minnesota), Dorothy Helen (ur. 25.05.1960r. w Hennepin) i Andrew George'a (Andrzeja Jerzego - ur. 30.05.1962r. w Hennepin). Nic bliżej nie wiadomo o losach rodziny Josepha Michaela, nie utrzymywała kontaktu z resztą Piotrowskich.
Wyspa Ellis (ang. Ellis Island) to wyspa w porcie miasta Nowy Jork, niedaleko wyspy Manhattan, w Stanach Zjednoczonych, w granicach stanu New Jersey. W latach 1892-1924 na wyspie działało główne centrum przyjmowania imigrantów do Stanów Zjednoczonych przybywających z Europy na wschodnie wybrzeże (podobna stacja na zachodnim wybrzeżu znajdowała się na wyspie Angel nieopodal San Francisco). Przez cały okres jej działania, do chwili ostatecznego zamknięcia w 1954, stacja przyjęła około 12 milionów imigrantów (z 16 milionów, które w tym czasie przybyły do USA). Po przybyciu na wyspę imigranci byli przesłuchiwani przez urzędników i badani przez lekarzy. W większości przypadków była to szybka procedura i imigranci spędzali na wyspie tylko kilka godzin przed przewiezieniem na stały ląd i rozpoczęciem życia w nowym kraju. Niektórzy jednak musieli spędzać tygodnie lub miesiące w szpitalach na wyspie przechodząc badania lub leczenie. Około 3 tys. z nich umarło na wyspie w całej jej historii. Tylko około 2 procent osób przechodzących przez stację nie otrzymało zgody na osiedlenie się w USA i musiało wrócić do Europy, głównie z powodu kłopotów zdrowotnych, chorób psychicznych lub kryminalnej przeszłości. We wczesnych latach dwudziestych Stany Zjednoczone drastycznie ograniczyły liczbę przyjmowanych imigrantów. Ponadto Stany Zjednoczone, stając się światową potęgą po I wojnie światowej, otworzyły sieć ambasad na całym świecie gdzie potencjalni imigranci mogli ubiegać się o wizy, eliminując potrzebę badania imigrantów w momencie ich przybycia. W 1924 wyspa Ellis przestała być głównym punktem wjazdowym. Tę rolę przejęły inne placówki, a sama wyspa stała się punktem przetrzymywania uchodźców lub osób uznawanych za potencjalnych "wrogich cudzoziemców (ang. enemy aliens), głównie Niemców, Włochów i Japończyków podczas wojny. Po zamknięciu w 1954 opuszczone budynki stacji popadły w ruinę. Wyspa nie miała stałych mieszkańców i połączenia ze stałym lądem. Co więcej, przez wiele lat toczyły się spory o nią pomiędzy stanami Nowy Jork i New Jersey. Przez ten czas zdawano sobie jednak sprawę jak ważnym zabytkiem była wyspa i w 1965 zaliczono ją do listy Pomników Narodowych (National Monuments). W 1990 na wyspie otworzono muzeum. Wyspie Ellis poświęcona jest polska książka Wyspa klucz autorstwa Małgorzaty Szejnert, wydana w 2009.
Jednym z ciekawszych zabytków Krosna jest dzwon „Urban”. Dzwon znajduje się na wieży-dzwonnicy, usytuowanej przy kościele farnym. Wieża wzniesiona została z fundacji Roberta Portiusa, bogatego kupca krośnieńskiego, w połowie XVII wieku. Jest to trójkondygnacyjna budowla zwieńczona baniastym hełmem z latarnią. Wewnątrz mieszczą się trzy dzwony: Urban, Jan i Marian. Urban jest czwartym co do wielkości zabytkowym dzwonem w Polsce. W obwodzie mierzy 490 cm, a jego waga wynosi 3,25 t. Z dzwonem Urbanem wiąże się legenda o złocie znalezionym w beczce wina przywiezionego z Węgier przez Portiusa. Ponieważ zbójnickie złoto podrzucone kupcom podczas podróży, naznaczone diabelskim piętnem, nie znalazło chytrego właściciela, gotowego zapłacić za nie duszą, ani na Węgrzech ani w Krośnie, postanowiono spożytkować je na chwałę Bożą i ufundować dzwon, który przetrwać ma wszelkie kataklizmy. Faktem jest że krośnieński dzwon przetrwał wszelkie wojenne rekwizycje i zawieruchy. Do dziś brzmi jak dawniej, przestrzegając, jak głosi legenda, przed nienawiścią i zachłannością.
W roku 2010 obchodzić będziemy „okrągłe” rocznice urodzin i „okrągłe” rocznice śmierci krewniaków, którzy urodzili się lub zmarli w latach zakończonych „zerem”:
1760 | - ur. Kazimierz Józef Piotrowski, syn Wojciecha i Magdaleny z Woytowiczów, przodek „klanów” Fryniów-Piotrowskich i „Błażejowskich”-Piotrowskich |
1789 | - ur. Józef Piotrowski, s. Andrzeja |
- ur. Florian Piotrowski, syn Antoniego i Magdaleny | |
- ur. Michał Piotrowski, syn Michała i Katarzyny z Cecułów, przodek „klanu” Giyrów | |
1770 | – ur. Bartłomiej Jan Piotrowski, syn Wojciecha i Magdaleny z Woytowiczów, przodek „Kozłowskich”-Piotrowskich |
- ur. Michał Piotrowski, syn Antoniego i Magdaleny | |
- ur. Michał Piotrowski, syn Szymona i Katarzyny z Liwoczów | |
1790 | – ur. Szymon Giyr-Piotrowski, syn Michała i Katarzyny z Cecułów |
1800 | – ur. Salomea Piotrowska, córka Wojciecha Marka Jerzego i Marianny |
- ur. Jan Szum-Piotrowski, syn Franciszki z Cecułów i Michała Piotrowskich | |
1810 | – ur. Anna Szum-Piotrowska, córka Franciszki z Cecułów i Michała Piotrowskich, żona Wawrzyńca Dąbrowskiego |
1830 | – ur. Helena Cecuła, córka Marianny z Szumów-Piotrowskich i Tomasza Cecułów, żona Wojciecha Winnickiego |
1840 | – ur. Walenty Wołacz-Piotrowski, syn Macieja Józefa i Marianny z Hnatów |
- ur. Franciszek Błaszczycha-Piotrowski, syn Katarzyny z Woźniaków i Michała | |
- ur. Stanisław Fryń-Piotrowski, syn Anny z Winnickich i Franciszka | |
- ur. Walenty Szum-Piotrowski, syn Wiktorii z Galantów i Wojciecha Marcina 1850 | |
- ur. Maria Wołacz-Piotrowska, córka Macieja Józefa i Katarzyny | |
- ur. Anastazja Szum-Piotrowska, córka Wiktorii z Galantów i Wojciecha Marcina, żona Szymona Sitka | |
1870 | – ur. Paweł Piotrowski „spod Stawiska”, syn Wincentego i Agnieszki |
- ur. Michał Wołacz-Piotrowski, syn Walentego i Ma | |
rianny z Piotrowskich | |
- ur. Michał „Błażejowski”-Piotrowski, syn Zofii z Radwańskich i Stanisława | |
1880 | – ur. Karolina Kwolek, córka Marcina i Magdaleny z Berbeciów-Piotrowskich |
- ur. Maciej „Kozłowski”-Piotrowski, syn Katarzyny z Galantów i Wojciecha | |
- ur. Jan Radwański, syn Franciszki z Szumów-Piotrowskich i Walentego | |
- ur. Józef Sitek, syn Anastazji z Szumów-Piotrowskich i Szymona | |
1890 | – ur. Karolina Wołacz-Piotrowska, córka Wojciecha i Marianny z Cecułów, żona Stanisława Radwańskiego |
- ur. Józef Berbeć-Piotrowski, syn Marcina i Marianny z Kucharskich | |
- ur. Franciszka Piotrowska „spod Mogiły”, córka Marty z Żyłków i Jana | |
- ur. Tomasz Szum-Piotrowski, syn Marianny z Kwolków i Floriana | |
1900 | – zm. Michał Wołacz-Piotrowski, syn Walentego i Marianny |
- ur. Andrzej Giyr-Piotrowski, syn Stanisława i Wiktorii z Kiszków | |
- ur. Zofia Giyr-Piotrowska, córka Floriana i Marianny, żona Michała Ćwiąkały | |
- ur. Zofia Piotrowska „spod Mogiły”, córka Marty z Żyłków i Jana | |
- ur. Paweł Fryń-Piotrowski, syn Julianny z Michalskich i Jana | |
- ur. Antoni Woytowicz, syn Marianny z Mogilanych i Józefa, wnuk Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, żony Sebastiana Woytowicza | |
1910 | – ur. Elżbieta Berbeć-Piotrowska, córka Władysława i Marcjanny z Mogilanych |
- ur. Jadwiga Radwańska, córka Feliksa i Balbiny z Berbeciów | |
- ur. Waleria Berbeć-Piotrowska, córka Antoniego i Wiktorii z Kwolków | |
- ur. Józef Piotrowski „spod Stawiska”, syn Pawła i Katarzyny z Radwańskich | |
- ur. Stanisław Błaszczycha-Piotrowski, syn Pauliny z Giyrów-Piotrowskich i Jana | |
- ur. Zofia Fryń-Piotrowska, córka Katarzyny z „Kozłowskich”-Piotrowskich i Józefa („Seja”), żona Kazimierza Galanta | |
- ur. Kazimierz „Kozłowski”-Piotrowski, syn Marianny z Galantów i Jana | |
- ur. Cecylia Adamiak, córka Magdaleny z Cecułów i Jana, wnuczka Wiktorii z „Kozłowskich”-Piotrowskich | |
- ur. Aniela Woytowicz, córka Marianny z Adamiaków i Pawła, wnuczka Agnieszki z Szumów-Piotrowskich, żony Sebastiana Woytowicza | |
1920 | – ur. Bolesław Lisowski, syn Karola i Wiktorii z Dąbrowskich, wnuk Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich |
- ur. Genowefa Marianna Romerowicz, córka Piotra i Małgorzaty z Lisowskich, wnuczka Franciszki z Wołaczów-Piotrowskich, żona Stefana Radwańskiego | |
- ur. Stefania Marcela Winnicka, córka Franciszki z Piotrowskich „z Kowalówki” i Bernarda, żona Władysława Garbaszewskiego | |
- ur. Anna Błaszczycha-Piotrowska (USA), córka Stanisławy z Tutaków i Kazimierza, żona Johna Stanleya Swemby | |
- ur. Jan Alojzy Winnicki, syn Marianny z Fryniów-Piotrowskich i Pawła | |
- ur. Stanisław Szum-Piotrowski, syn Józefy z Burnatów i Antoniego | |
1930 | – ur. Aniela Winnicka, córka Jana i Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, żona Władysława Kucharskiego |
- ur. Józef Kwolek, syn Jana i Małgorzaty z Wołaczów-Piotrowskich | |
- ur. Jadwiga Kwolek, córka Władysława i Anieli z Berbeciów-Piotrowskich, żona Jana Galanta | |
- ur. Stanisław Adamiak, syn Antoniego i Katarzyny z Giyrów-Piotrowskich | |
- ur. Marianna Winnicka, córka Bronisławy z Piotrowskich „z Kowalówki” i Władysława, żona Edwarda Dańczyszyna | |
- ur. Stanisław Władysław Piotrowski „zza Potoczka”, syn Cecylii z Cecułów i Piotra | |
- ur. Marianna „Kozłowska”-Piotrowska, córka Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich i Władysława | |
1940 | – ur. Maria Kwolek, córka Władysława i Anieli z Berbeciów-Piotrowskichv |
- ur. Kazimiera Genowefa Adamiak, córka Józefa i Zofii z Winnickich, wnuczka Balbiny z Giyrów-Piotrowskich | |
- ur. Aniela Pisula, córka Stefana i Franciszki z Giyrów-Piotrowskich, żona Józefa Skoczółka | |
- ur. Zygmunt Marian Ćwiąkała, syn Ludwika i Marianny z Giyrów-Piotrowskich | |
- ur. Kazimierz Władysław Piotrowski „z Kowalówki”, syn Józefy z Żyłków i Józefa, ksiądz prałat, proboszcz parafii Iwonicz | |
- ur. Tadeusz Winnicki, syn Pauliny z Cecułów i Grzegorza, wnuk Marianny z Fryniów-Piotrowskich Winnickiej | |
- ur. Bronisław Marian Buczek, syn Marianny z „Kozłowskich”-Piotrowskich i Władysława | |
- ur. Anna Cecuła, córka Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich i Franciszka, żona Tadeusza Łomnickiego | |
- ur. Kazimiera Janik, córka Anieli z Samborskich i Józefa, praprawnuczka Rozalii z Szumów-Piotrowskich, żony Wojciecha Janika | |
1950 | – ur. Natalia Winnicka, córka Jana i Zofii z Wołaczów-Piotrowskich, żona Tadeusza Daty |
- ur. Andrzej Kucharski, syn Władysława i Anieli z Winnickich, wnuk Zofii z Wołaczów-Piotrowskich | |
- ur. Alicja Piotrowska „spod Stawiska”, córka Józefa i Marianny z Dąbrowskich, żona Józefa Piecucha | |
- ur. Kazimierz Giyr-Piotrowski, syn Andrzeja i Marianny z Adamiaków | |
- ur. Elżbieta Strzelecka, córka Anieli z Puchków i Juliana, wnuczka Marii z Piotrowskich „z Kowalówki”. | |
- ur. Claudia Angela Kazimierski (USA), córka Eugene Jean Stelli z Błaszczychów-Piotrowskich i Waltera | |
- ur. Julianna Czarnecka (USA), córka Leonii Stefanii z Błaszczychów-Piotrowskich i Zygmunta | |
- ur. Jolanta Łukaszewska, córka Leokadii z Fryniów-Piotrowskich i Edmunda, żona Waldemara Wrosza | |
- ur. Barbara Fryń-Piotrowska, córka Stanisławy i Franciszka Piotra, żona Leonarda Świąca | |
- ur. Tersa Fryń-Piotrowska, córka Lucyny z Olczyków i Stanisława, żona Aleksandra Hertiga | |
1960 | – ur. Gabriela Strzelecka, córka Jana i Teresy Strzeleckich, prawnuczka Marii z Piotrowskich „z Kowalówki” i Jakuba Puchków, żona Tadeusza Bąka |
- ur. Małgorzata Sitek, córka Ludwiki z Hyleńskich i Stanisława, wnuczka Anieli z Piotrowskich „z Kowalówki” | |
- ur. Bogdan Piotrowski „zza Potoczka”, syn Kazimiery z Galantów i Stanisława | |
- ur. Waldemar Piotrowski „spod Mogiły”, syn Ireny z Florków i Stanisława | |
- ur. Beata Bożena Gacek, córka Anny z Błaszczychów-Piotrowskich i Zygmunta, żona Janusza Kałwaka | |
- ur. Richard Michael Slezak (USA), syn Valerii z Kazimierskich i Richarda, wnuk Eugene Jean Stelli z Błaszczychów-Piotrowskich | |
- ur. Janusz Fryń-Piotrowski, syn Lucyny z Olczyków i Stanisława | |
- ur. Alicja Mazur, córka Danuty z Daszyków i Tadeusza, wnuczka Marianny z Szumów-Piotrowskich | |
1970 | – ur. Sabina Winnicka, córka Tadeusza i Urszuli z d. Schaal, wnuczka Zofii z Wołaczów-Piotrowskich |
- ur. Edyta Berbeć-Piotrowska, córka Waldemara i Władysławy z Sowów, żona Fabrice Delezenne (Francuza) | |
- ur. Dariusz Piotr Błaszczycha-Piotrowski, syn Zofii ze Stankowskich i Zbigniewa | |
- ur. Piotr Lisowski, syn Marii z Błaszczychów-Piotrowskich, i Mariana | |
- ur. Mariusz Lewicki, syn Stanisławy z Błaszczychów-Piotrowskich i Mirosława | |
- ur. Renata Joanna Komorek, córka Zofii z Fryniów-Piotrowskich i Leona, żona Dariusza Majewskiego | |
- ur. Małgorzata „Kozłowska”-Piotrowska, córka Heleny z Dobrowolskich i Tadeusza | |
- ur. Urszula Szum-Piotrowska, córka Krystyny i Tadeusza, po mężu Kędra | |
1980 | – ur. Anna Berbeć-Piotrowska, córka Waldemara i Marty z Radwańskich, żona Rafała Cecuły |
- ur. Rafał Hydzik, syn Zdzisławy z „Błażejowskich”-Piotrowskich i Tadeusza | |
- ur. Anna Świąc, córka Barbary z Fryniów-Piotrowskich i Leonarda | |
ur. Wojciech Kucharski, syn Elżbiety z Radwańskich i Stanisława, praprawnuk Katarzyny z Szumów-Piotrowskich, żony Jana Daszyka | |
1990 | – ur. Wojciech Berbeć-Piotrowski, syn Janusza i Grażyny z Boberów |
- ur. Justyna Berbeć-Piotrowska, córka Bogdana i Anny z domu Paś | |
- zm. Adolf Piotrowski „spod Stawiska” (z „Wileńszczyzny” w Grabownicy), syn Jana i Marianny z Berbeciów-Piotrowskich | |
- ur. Sławomir Radwański, syn Andrzeja i Teresy z Giyrów-Piotrowskich | |
- ur. Anna Piotrowska „z Kowalówki”, córka Piotra i Jadwigi Piotrowskich | |
- ur. Justyna Piotrowska „zza Potoczka”, córka Haliny i Bogdana Piotrowskich | |
- ur. Dariusz Piotrowski „spod Mogiły”, syn Grażyny i Waldemara Piotrowskich | |
- ur. Anna Szajnowska, córka Bożeny z Piotrowskich „spod Mogiły” i Jerzego | |
- ur. Karolina Piotrowska „spod Mogiły”, córka Anity i Romualda | |
- ur. Michael Thomas Krzesak (USA), syn Constance i Thomasa Alberta, wnuk Eugene Jean Stelli z Błaszczychów-Piotrowskich | |
- ur. Stefanie Slezak (USA), córka Christiny Grace i Richarda Michaela, prawnuczka Eugene Jean Stelli z Błaszczychów-Piotrowskich | |
- ur. Paweł Papow, syn Małgorzaty z Lisowskich i Aleksandra, wnuk Marii z Błaszczychów-Piotrowskich Lisowskiej | |
- ur. Aneta Romerowicz, córka Marioli z „Błażejowskich”-Piotrowskich i Roberta | |
- ur. Iwona Fryń-Piotrowska, córka Iwony z Kudelskich i Piotra Leszka | |
- ur. Patrycja Owczarska, córka Barbary z „Kozłowskich”-Piotrowskich i Mariana | |
2000 | – ur. Katarzyna Berbeć-Piotrowska, córka Jana i Małgorzaty z Mrozowskich |
- ur. Karolina Berbeć-Piotrowska, córka Macieja i Moniki z d. Siembab | |
- ur. Paulina Piotrowska „spod Mogiły”, córka Anity i Romualda | |
- ur. Paweł Urban, syn Iwony Wioletty z Buczkowskich i Jerzego, wnuk Kazimiery z Fryniów-Piotrowskich | |
- ur. Franciszek Koc, syn Beaty z Fryniów-Piotrowskich i Piotra Koca | |
- ur. Konrad Skublicki, syn Magdaleny Katarzyny z Reissów i Pawła, wnuk Łucji z Fryniów-Piotrowskich | |
- ur. Weronika Fryń-Piotrowska, córka Marty z Fydów i Mikołaja |