"Sztafeta Pokoleń" - 1/2009
Zawartość numeru:
Drodzy Czytelnicy!
Oddajemy do Waszych rąk trzeci numer biuletynu „SZTAFETA POKOLEŃ”. Przynosi on, mamy taką nadzieję, sporo ciekawych materiałów związanych z naszą wielką rodziną potomków Stefana Piotrowskiego. Na pierwszym miejscu chcemy wymienić informacje z działu „Z życia Stowarzyszenia”, przede wszystkim informację o formalnej rejestracji Stowarzyszenia Piotrowskich poprzez wpis do Ewidencji Stowarzyszeń Zwykłych Starosty Sanockiego.
Drugą ważną informacją jest ta, która donosi o powstaniu witryny internetowej Stowarzyszenia. Witryna może się stać w przyszłości najważniejszym ośrodkiem integracji potomków Stefana Piotrowskiego i dlatego powinniśmy otoczyć ją szczególną opieką i dokładać starań aby była atrakcyjna i „żywa”.
Trzecią jest informacja o zamiarze organizacji w 2010 roku Nadzwyczajnego Zjazdu potomków Stefana Piotrowskiego dla uczczenia 600. rocznicy przybycia do Polski (konkretnie na Litwę) legendarnego przodka Stefana Piotrowskiego, kniazia Najman-bega, chorążego jednego z posiłkowych oddziałów tatarskich w bitwie pod Grunwaldem. Poza tymi najważniejszymi wiadomościami rubryka przynosi także inne informacje z życia organizacyjnego Stowarzyszenia.
W dalszych stałych rubrykach znajdziecie materiały związane z historią Strachociny, ciekawy obraz strachockiej Sobótki w połowie XX wieku, informację o kolejnych ciekawych atrakcjach turystycznych Podkarpacia. Prezentujemy tam także sylwetkę ks. Kazimierza i jego ulubione dzieło – parafialny chór „Cantate” z Iwonicza. W rubryce „Wspomnienia o przodkach” prezentujemy sylwetkę Józefa Piotrowskiego „spod Stawiska”, w swoim czasie jednej z czołowych osobistości społeczności Strachociny. Szczególną Waszą uwagę pragniemy zwrócić na rubrykę Nowiny Genealogiczne, w której przedstawiliśmy ciekawy materiał o losach Piotrowskich ze Strachociny w Ameryce. Jest to pierwszy odcinek dziejów rodziny Jana Piotrowskiego „z Kowalówki” w Nowym Świecie.
Oczywiście, ciągle aktualny jest nasz apel o pomoc w redagowaniu biuletynu – czekamy na Wasze listy, emaile, telefony - z uwagami, sprostowaniami, informacjami, materiałami do publikacji. Życzymy przyjemnej lektury!
Redakcja
Z ŻYCIA STOWARZYSZENIA PIOTROWSKICH ZE STRACHOCINY
24 lutego 2009r. Prezes Marian Piotrowski i Zastępca Prezesa Waldemar Piotrowski zawarli z Podkarpackim Bankiem Spółdzielczym, Oddział w Sanoku, umowę o otwarcie rachunku bankowego. Posiadaczem rachunku jest Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny, Strachocina, 38-507 Jurowce. Nr rachunku rozliczeniowego bieżącego: 64 8642 1184 2018 0012 1154 0001
Na zebraniu w dniu 8 lutego br. Zarząd podjął decyzję o założeniu dla Stowarzyszenia witryny internetowej. Realizacji tego przedsięwzięcia podjęli się członkowie Gdańskiej Grupy Członkowskiej. Było im o tyle łatwo, że jeden z nich, Tadeusz Piotrowski-Błaszczycha miał pewne, amatorskie doświadczenie w tworzeniu prostych witryn internetowych. Napisał między innymi witrynę dla strachockiej parafii (obecnie dostępną pod adresem: http://www.strachocina.przemyska.pl/), a także (anglojęzyczną) witrynę Piotrowskich-Błaszczychów (obecnie pod adresem: http://www.piotrowscy-ze-strachociny.pl/monografia/family/). Istniała też już, napisana również przez Tadeusza witryna (ciągle dostępna pod adresem: http://www.piotrowscy2006.republika.pl/) z pełnym tekstem książki „PIOTROWSCY ze Strachociny w Ziemi Sanockiej”. W witrynie tej znajdują się i inne teksty poświęcone tematom związanym z historią i dniem dzisiejszym potomków Stefana Piotrowskiego.
Wszystkie one, wraz z samą monografią zostały włączone do nowotworzonej Witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny. Oprócz tych tekstów w witrynie znalazła się krótka informacja o tym czym jest Stowarzyszenie, jak doszło do jego powstania, jakie są jego aktualne władze. Na stronie „Aktualności” podano najnowsze (znane administratorom witryny) informacje z życia Stowarzyszenia i z życia potomków Stefana Piotrowskiego i ich rodzin. Ze strony „Biuletyn” można przejść do wszystkich tekstów dotychczas opublikowanych w „Sztafecie Pokoleń”. Na stronie „Archiwum” umieszczone są informacje z poprzednich lat działalności Stowarzyszenia (będą tam przenoszone informacje ze strony „Aktualności” gdy aktualnymi być przestaną). W witrynie dostępny jest też pełny tekst „Regulaminu Stowarzyszenia”. Na stronie „Rozmaitości” podano linki do wielu różnych, wchodzących w skład witryny stron (między innymi do fotografii z I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego), a także linki zewnętrzne. Wśród tych ostatnich linki do filmików o Strachocinie na „YouTube”.
Witryna napisana jest „ręcznie”, w HTML-u, stąd tworzące ją pliki są stosunkowo krótkie, co przyśpiesza ich przesyłanie i wykonywanie. Jest prosta, bez żadnych udziwnień. Jedynymi „bajerami” są strona tytułowa z losowo pojawiającymi się widokami ze Strachociny i rysunkami (herby, mapki itp) oraz „Forum Dyskusyjne Stowarzyszenia”. To ostanie napisane jest nie w języku HTML, a jako strony ze skryptami PHP. Umożliwia to wpisywanie przez odwiedzającego witrynę wiadomości, która zostaje natychmiast wyświetlona na stronie i zapamiętana przez program. Założona rozdzielczość monitora to 1152x824. Przy większej lub trochę mniejszej rozdzielczości witryna wygląda nieźle, choć nieco inaczej niż chcieli jej autorzy. Na monitorze wyświetlającym obraz z jeszcze mniejszą (chyba już dzisiaj nie spotykaną) rozdzielczością (800x600) witryny się w ogóle nie daje oglądać. Witryna umieszczona jest na serwerze Wirtualnej Polski, na płatnym koncie „Firma WWW”. Opłatę (na rok) wniesiono w ramach „dobrowolnych składek członkowskich” (por §37 „Regulaminu”). W ramach „dobrowolnych składek członkowskich” wykupiono również domenę „piotrowscy-ze-strachociny.pl” (domena „piotrowscy” była już zajęta). Stąd witrynę można oglądać pod adresami: „http://piotrowscy-2006.webpark.pl” oraz „http://piotrowscy-ze-strachociny.pl”. Witryną administrują kolektywnie Tadeusz i Przemysław Piotrowscy-Błaszczycha (stryj i bratanek).
Działalność witryny zainaugurowano 26 lutego 2009 roku. Do maja licznik odwiedzin zanotował ponad 400 wejść. Gospodarze witryny mają nadzieję, że ta liczba szybko się zwiększy po opublikowaniu niniejszego artykułu. Najbardziej im zależy na ożywieniu „Forum Dyskusyjnego”. Zachęcają również do współpracy przy prowadzeniu samej witryny.
8 lutego 2009r. w siedzibie Górnika w Strachocinie odbyło się zebranie Zarządu Stowarzyszenia. Na zebraniu omawiano sprawy: finansów Stowarzyszenia, utworzenia konta bankowego, tematyki biuletynu „Sztafeta Pokoleń”, zjazdu okolicznościowego w 2010 roku i inne bieżące. Podjęto uchwałę o organizacji w 2010 roku okolicznościowego zjazdu potomków Stefana Piotrowskiego dla uczczenia 600-lecia przybycia do Polski przodka Piotrowskich ze Strachociny, tatarskiego księcia Najman-bega, uczestnika bitwy pod Grunwaldem. Postanowiono przemianować konto bankowe Komitetu Organizacyjnego Zjazdu „Strachocina 2007” na konto Stowarzyszenia. Postanowiono założyć witrynę internetową dla Stowarzyszenia. Postanowiono założyć „Kronikę” Stowarzyszenia.
W nawiązaniu do „tatarskiej” tradycji rodzinnej mówiącej o udziale przodka Piotrowskich ze Strachociny kniazia Najman-bega w bitwie pod Grunwaldem, wśród członków naszego Stowarzyszenia zrodziła się myśl uczczenia zbliżającej się okrągłej rocznicy Grunwaldu (600-letniej) okolicznościowym spotkaniem z tej okazji w przyszłym roku. Problemem może być termin takiego spotkania – na polach Grunwaldu zapowiada się w 2010 roku wspaniałe widowisko rocznicowe – inscenizacja słynnej bitwy, w której być może weźmie udział kilkanaście tysięcy „rycerzy” z całej Europy. Zapewne także wielu potomków Stefana, szczególnie tych młodszych, zechce tam pojechać, a może nawet wziąć czynny udział w inscenizacji.
14 stycznia 2009r. Naczelnik Wydziału Spraw Obywatelskich i Obrony Cywilnej Starostwa Powiatowego w Sanoku, pan Zbigniew Stabryła, upoważniony do tego przez Starostę Sanockiego, podpisał decyzję o wpisaniu do Ewidencji Stowarzyszeń Zwykłych Starosty Sanockiego pod poz. nr 3 organizacji o nazwie: "Stowarzyszenie Piotrowskich ze Strachociny" z siedzibą w Domu Górnika (Stadion) w Strachocinie, 38-500 Sanok. W tym samym dniu, odrębnym aktem zatwierdził przedstawiony mu do akceptacji tekst Regulaminu Stowarzyszenia.
W Trójmieście powstała Grupa Członkowska Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny (prawdopodobnie pierwsza w Stowarzyszeniu). Grupa liczy na razie 7 osób. Przewodniczącym Grupy został Władysław Piotrowski, senior Błaszczychów-Piotrowskich w Trójmieście. W swojej działalności Grupa zamierza podtrzymywać wśród najmłodszego pokolenia pamięć o rodzinnych stronach Piotrowskich, Strachocinie i Ziemi Sanockiej, utrzymywać bliski kontakt z potomkami Stefana Piotrowskiego w całej Polsce i za granicą, a także brać udział w życiu trójmiejskiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół Sanoka i Ziemi Sanockiej. Grupa będzie utrzymywać ścisły kontakt roboczy z Zarządem Stowarzyszenia w Strachocinie.
Krótka sylwetka naszego Prezesa
Prezes naszego Stowarzyszenia Marian Piotrowski urodził się 2 stycznia 1954 roku w Sanoku. Jego rodzicami byli Władysław Fryń-Piotrowski i Zofia z Kenarów. Marian ma rodzeństwo - starszym bratem Mariana jest Zbigniew Piotrowski z Krosna, niezapomniany marszałek naszego Zjazdu w 2007 roku, siostra Mariana, Łucja Reiss, dr inżynier, była pracowniczką Instytutu Górnictwa Nafty i Gazu w Krośnie. Ojciec Władysław był znanym w Sanoku ogrodnikiem, jego gospodarstwo ogrodnicze mieściło się na terenach dawnego majątku Beksińskich, nad Potokiem Płowieckim, przy dzisiejszej ulicy Kochanowskiego. Marian po ukończeniu liceum ogólnokształcącego i zdaniu matury w Sanoku ukończył policealne studium zawodowe w Brzozowie w zakresie budownictwa ogólnego. Karierę zawodową rozpoczął w Kombinacie Budownictwa Komunalnego w Krośnie w 1976r. Przejściowo pracował w nadzorze budowlanym Urzędu Miasta w Krośnie, później w Krośnieńskim Kombinacie Budowlanym. Przez dwa lata pracował na kontrakcie w Czechosłowacji. W 1993 roku, w nowej rzeczywistości gospodarczej, Marian zdecydował się na założenie własnej firmy budowlanej. Niestety, choroba zawodowa nie pozwoliła mu na kontynuowanie kariery przedsiębiorcy – w 1997 roku przeszedł na rentę i wycofał się z działalności gospodarczej. W czasie swojej kariery zawodowej Marian przeszedł wszystkie jej szczeble, poczynając od praktykanta, poprzez inspektora, majstra, kierownika budowy, na samodzielnym przedsiębiorcy kończąc. Dzięki temu zdobył duże doświadczenie nie tylko w zakresie znajomości budowlanego fachu, ale także w zakresie organizacyjnym i kierowania zespołami ludzkimi. Wydaje się być doskonałym materiałem na Prezesa naszego Stowarzyszenia, które szczególnie na początku będzie potrzebowało „budowniczego” z prawdziwego zdarzenia. Marian posiada sprecyzowane plany budowy naszej organizacji, miejmy nadzieję, że uda mu się je z powodzeniem wdrożyć w życie. Życzymy powodzenia.
W gminie Sanok ukazuje się Biuletyn Informacyjny „Nasza Gmina”. W ostatnim numerze znalazło się wiele ciekawych informacji z życia gminy, wśród nich także te tyczące Strachociny i jej najbliższych sąsiadów. Oto niektóre z nich:
- W Strachocinie rozpoczęto budowę hali sportowej. Termin zakończenia budowy planowany jest na 2010 roku.
- Trwają prace przygotowawcze do budowy kanalizacji sanitarnej w Strachocinie i sąsiednich miejscowościach.
- Młodzież Zespołu Szkół w Strachocinie udanie wystąpiła na „Wystawie
Wielkanocnej” w Sanoku, przypominając odwiedzającym wystawę, wiele wielkanocnych zwyczajów i tradycji strachockich.
- W sąsiednich Kostarowcach uroczyście otwarto Wiejski Dom Kultury. Budowa jego trwała 16 lat. Przeciągała się ze względu na brak pieniędzy na ten cel.
- Także w Kostarowcach, oddano do użytku Miasteczko Ruchu Drogowego urządzone obok Szkoły Podstawowej. Młodzież szkolna będzie tu ćwiczyć jazdę rowerem w ruchu ulicznym i zdobywać kartę rowerową.
- Dla Straży Pożarnej w Pakoszówce zakupiono samochód Renault Traffic.
- Sanok odwiedził Krzysztof Penderecki z Orkiestrą Polskiego Radia w Krakowie w ramach cyklu koncertów „Penderecki w Świątyniach”. Koncert mistrza, z bogatym programem, odbył się w kościele parafialnym p.w. Przemienienia Pańskiego.
15 stycznia br. Koło Gospodyń Wiejskich w Strachocinie zorganizowało spotkanie-zabawę dla emerytów i rencistów. Wstęp 15 zł od osoby. Obecnych było ok. 80 osób. Na wstępie dzieci szkolne przedstawiły tradycyjną wigilię w Strachocinie (podobną jak była przedstawiona w "Sztafecie") a następnie strachockie "Herody". Siostry z klasztoru zaśpiewały kilka kolęd i pastorałek. Po części artystycznej odbyła się zabawa.
Na cmentarzu w Sanoku przy ul. Dmowskiego (Dąbrowieckiej) ustawiono pamiątkowy krzyż „Golgota Wschodu”, upamiętniający tych wszystkich, którzy stracili swoje życie z dala od Ojczyzny, na bezkresnych przestrzeniach dawnego Związku Sowieckiego. W jego poświęceniu wzięło udział wielu mieszkańców Sanoka, w tym rodziny ofiar, które spoczęły na „nieludzkiej ziemi”. Wśród ofiar byli także potomkowie Stefana Piotrowskiego, m.in. Karolina z Błaszczychów-Piotrowskich Krzan (ur. 1886r. w Sanoku), córka Marcina, matka bohatera spod Monte Casino, Feliksa Krzana. Karolina została wywieziona z mężem Stanisławem i synem Feliksem do obozu pracy na północy Rosji. Po utworzeniu polskiej armii w ZSRR (gen W. Andersa) cała rodzina znalazła się w Uzbekistanie. Mężczyźni ewakuowali się do Iranu, Karolinie nie udało się zabrać z wojskiem. Zmarła z wycieńczenia głodem i chorobami w Urgenczu nad Amu-Darią.
Rada Gminy Sanok ustaliła nowe insygnia Gminy - herb, flagę i sztandar. Więcej informacji na ten temat zamieszczamy w Rozmaitościach.
Sejmik Województwa Podkarpackiego na sesji wyjazdowej w Ustrzykach Dolnych podjął uchwałę w sprawie zabezpieczenia wkładu własnego w kwocie 6,2 mln zł na budowę Galicyjskiego Miasteczka w sanockim Skansenie. Projekt stworzenia w sanockim Skansenie Galicyjskiego Rynku, jako jeden z ośmiu z całej Polski i jedyny w województwie, został zakwalifikowany do rządowego dofinansowania w kwocie 14,6 mln zł. Koncepcja budowy sektora miejskiego w Parku Etnograficznym w Sanoku jest planowana i dyskutowana od blisko 50 lat. Zdaniem specjalistów i znawców tematu należy ją uznać za bezprecedensowe rozwiązanie w zakresie ochrony i upowszechniania dziedzictwa kulturowego w skali ogólnopolskiej. Projekt przewiduje bowiem rekonstrukcję centrum małego podkarpackiego miasta z 2. połowy XIX w., z jego wszystkimi funkcjami gospodarczymi i kulturowymi. Wokół czworokątnego placu "rynku" planuje się wzniesienie 26 drewnianych budynków, których rozmieszczenie i zróżnicowanie funkcjonalne stanowić będzie typowy układ galicyjskiego miasteczka. Wszystkie obiekty zostaną odpowiednio do swojej funkcji wyposażone w stosowne meble, sprzęty i urządzenia dające zwiedzającym pełny obraz życia, pracy i wypoczynku mieszkańców galicyjskiego miasteczka - Polaków, Żydów i Ukraińców. Część obiektów będzie normalnie funkcjonować (np. sklep, karczma, warsztaty produkcyjne) i stanie się ostoją ginących zawodów. Zwiedzający poznają na miejscu technologię produkcji i będą mieli możliwość nabycia na miejscu powstających tu wyrobów.
Spory o granice Strachociny w XV wieku
Obszar Strachociny wg dokumentu lokacyjnego wystawionego 10 maja 1369 roku przez urzędników króla Kazimierza Wielkiego braciom Piotrowi i Grzegorzowi z Kunowy miał wynosić 50 łanów frankońskich. Trudno dzisiaj precyzyjnie określić jaki to był obszar liczony w obecnych jednostkach miar, tj. w hektarach i arach. Zdaniem naszego rodzinnego historyka Józefa Piotrowskiego z Rzeszowa, w praktyce w wiekach średnich wielkość łana była dość różna, zależała od miejscowej tradycji (było tak często, mimo wystawiania dokumentów przez urzędników królewskich w Krakowie), od ukształtowania terenu czy od jakości gleby. Na terenach górzystych, piaszczystych, trudniejszych w uprawie, powierzchnia łana była większa, w innych miejscach mniejsza. Historycy przyjmują różne wartości dla powierzchni łana frankońskiego, najczęściej pomiędzy 20 ha, a 24 ha. Tomasz Adamiak w swojej „Historii parafii Strachocina” podaje wartość 24,2 ha. Należy zaznaczyć, że w Polsce północnej w powszechnym użyciu był łan flamandzki („mały”), zwany także „chełmińskim”, wynoszący 16 – 18 ha, ale w przypadku Strachociny mamy do czynienia z łanem frankońskim. Tak więc „planowany” obszar Strachociny wynosił ok. 1000 – 1200 ha. Dzisiejsze granice Strachociny obejmują, według danych cytowanych w monografii Benedykta Gajewskiego „Strachocina – Zarys monograficzny” (Sanok 2004), zaledwie 889 ha. Różnica tych dwu wielkości jest znaczna, wynosi co najmniej 111 ha. Skąd się wzięła i jak do tego doszło?
W dokumencie lokacyjnym granice nowej lokacji są określone bardzo nieprecyzyjnie. Siłą rzeczy kancelaria królewska nie posiadała żadnych map terenów Ziemi Sanockiej, dość niedawno zjednoczonych z Królestwem Polskim. Zresztą w tym czasie nie było ich także dla rdzennych terenów Polski, nie jest to jakaś specyfika okolic Sanoka. Dodatkową trudnością było tutaj to, że były to tereny bardzo rzadko zaludnione, pokryte w ogromnej części dziewiczymi puszczami. Stara legenda strachocka mówi, że cała górna część doliny Potoku Różowego w granicach późniejszej Strachociny była porośnięta lasem. Schodził on z granicznych wzgórz do samego potoku, tak że drwale podawali sobie topór z jednego brzegu na drugi wchodząc na gałęzie drzew. A potok był o wiele zasobniejszy w wodę niż dzisiaj i przez to szerszy. Z większością granic nowej lokacji nie było dużych problemów, chociaż zdarzały się drobne zatargi. Przy lokacjach w terenie górzystym, w dolinach rzek, obowiązywała generalna zasada, że granice idą działami wodnymi. Trudno powiedzieć, czy zasadę tę zastosowano konsekwentnie w przypadku Strachociny, dzisiejsze granice nie trzymają się ściśle wododziałów, ale jeżeli chodzi o granicę z Nowosielcami, Wolą Górecką, na dużych, leśnych odcinkach z Długiem i Pakoszówką, można uznać, że zasada ta jest dość konsekwentnie realizowana. Problemem przy tego typu lokacjach musiała być zawsze granica idąca w poprzek doliny rzecznej, w przypadku Strachociny to granica z Kostarowcami i dolny odcinek granicy z Pakoszówką. Wyznaczenie tej granicy było często bardzo trudne, nie inaczej było w przypadku Strachociny. Dopóki przebiegała ona w głębokim lesie, zapewne nie zaprzątała zbyt mocno głowy właścicielom, ale w miarę trzebienia puszczy i zbliżania się pól uprawnych z obu stron do granicy, problem konfliktu granicznego prawdopodobnie narastał.
Mniej kontrowersyjna była granica z Kostarowcami. Graniczyły one z posiadłością proboszczów parafii kościoła Św. Katarzyny w Strachocinie, do której należały także Kostarowce. Sam fakt należenia do tej samej parafii, a także to, że część kościelnej posiadłości to była donacja Fryderyka Myssnara z Jaćmierza w okresie gdy był on dzierżawcą Kostarowiec (wsi królewskiej), wydzielona z obszaru Kostarowiec łagodziła ewentualne spory. Granica między posiadłością proboszcza a terenem Kostarowiec została w dokumencie uposażenia kościoła w miarę dokładnie określona na dopływie do Potoku Różowego. Nawet to jednak nie zapobiegło do końca zatargom proboszczów z donatorem. Być może jakimś ich echem był konflikt w latach 20-tych XV w. strachockiego proboszcza Jana z synem Fryderyka Myssnara, Fryderykiem Jacimirskim (słynnym „diabłem jaćmierskim”), w tym okresie dzierżawcą strachockiego sołectwa, zakończony zamordowaniem proboszcza przez sługę Fryderyka. Spory musiały trwać także w późniejszych czasach, bo w roku 1602 przypomniano w wystawionym dokumencie, że „potok Swoczicza (dopływ Rusavy) oddziela od dawna rolę i łąkę plebana kościoła parafialnego w Strachocinie od ról i łąk wsi Kostarowce”. Okazuje się, że mieszkańcy Kostarowiec zmienili bieg potoku, kopiąc nowe koryto w terenie plebana. Nie wiemy jak się zakończyła ta sprawa.
Zdecydowanie gorzej przedstawiała się sytuacja na granicy z Pakoszówką, szczególnie na odcinku zbliżonym do Potoku Różowego. Tutaj prawdopodobnie już od samego początku, od chwili powstania Strachociny (Pakoszówka powstała wcześniej), dochodziło do zatargów, nawet zbrojnych. Brak dokumentów to potwierdzających, ale mówi o tym legenda. Według niej Strachota, pierwszy wójt Strachociny, musiał sprowadzić do obrony przed Pakoszem czterech rycerzy ze Śląska. Prawdopodobnie dochodziło do akcji zbrojnej pomiędzy zwaśnionymi stronami. Spory graniczne trwały przez cały wiek XV, nie tylko pomiędzy dzierżawcami Strachociny i właścicielami Pakoszówki, ale także pomiędzy tymi ostatnimi i proboszczami strachockiej parafii. Grunty plebańskie graniczyły na pewnym odcinku z Pakoszówką. Dopiero Jan Bobola, który został dzierżawcą królewskiej wsi Strachocina w 1520 roku, postarał się uregulować sprawę kompleksowo. W roku 1524 nastąpiło komisyjne rozgraniczenie pomiędzy Strachociną i Pakoszówką. Na końcach tej granicy, tj. nad Potokiem Rusava (dzisiaj Potok Różowy) naprzeciwko kościoła parafialnego oraz przy zbiegu granic Strachociny, Pakoszówki i Woli Szczyrczkowej (dzisiaj Woli Góreckiej) usypano kopce graniczne.
Jak wspomniano, granica z Wolą Górecką była dość spokojna, jednak nie na tyle, żeby nowi dzierżawcy Strachociny, którzy prawdopodobnie zamierzali przejąć ją na dłużej, nie postarali się o jej potwierdzenie. Powołana w roku 1529 na prośbę Jana Boboli przez króla Zygmunta Starego komisja królewska w skład której wchodzili m.in. kasztelan sanocki Mikołaj Klemens Kamieniecki h. Pilawa z Kamieńca (dzisiaj Odrzykoń) i podkomorzy sanocki Mikołaj Bal z Nowotańca h. Gozdawa, ustaliła w 1530 roku ostateczny przebieg granicy pomiędzy Strachociną a Wolą. Prawdopodobnie Bobola nie był zadowolony z pracy komisji bo kilka lat później król na wniosek właściciela Woli i Górek, sędziego sanockiego Marcina z Birczy zatwierdza akt rozgraniczenia wypracowany przez komisję i poleca „Janowi Boboli, dzierżawcy dóbr królewskich Strachocina, aby uznawał rozgraniczenie tych dóbr od wsi Górki i Szczyrczkowa”.
Najbardziej konfliktową okazała się granica Strachociny z Bażanówką. Być może powodem tego był fakt, że wyłamywała się ona z przedstawionej wcześniej zasady prowadzenia jej wododziałem. Na pewnym odcinku łany strachockie wykraczają zdecydowanie poza wododział pomiędzy Potokiem Różowym a dopływami Pielnicy wpadającej do Wisłoka. Na ostrość sporu wpłynął także fakt, że w pewnym momencie Strachocina i Bażanówka znalazły się w rękach dwu wybitnych osób, które nie przepadały za sobą. Strachocina znalazła się w 1434 roku jako zastaw królewski w rękach Piotra Smolnickiego, kasztelana i starosty sanockiego, a Bażanówka była własnością miecznika sanockiego Fryderyka Jacimirskiego. Podobna sytuacja własnościowa, jeżeli chodzi o wykraczanie strachockich łanów poza dział wodny, miała miejsce na granicy Strachociny z Długiem, nawet w większym wymiarze niż na granicy z Bażanówką, ale nie wywoływało to żadnych konfliktów. Długie było ściśle związane z Zarszynem i zazwyczaj dzieliło jego losy, jeżeli chodzi o własność. Konflikt o granice Strachociny i Bażanówki pomiędzy kasztelanem a miecznikiem był kontynuacją wcześniejszego sporu o granicę pomiędzy Jaćmierzem (własnością Fryderyka) a Zarszynem (należącym do Smolnickiego). Ten pierwszy spór rozpoczął się w 1430 roku, trwał blisko 14 lat i zakończył się „wieczystą” ugodą 16 marca 1443r., „skrzepioną zakładem 300 grzywien”. Rozjemcą był sąsiad obu antagonistów, Jerzy Matiaszowicz z Humnisk. „Wieczysta” ugoda trwała zaledwie parę miesięcy. Jak podaje Tomasz Adamiak za Przemysławem Dąbkowskim „W środku lata 1443r. Fryderyk wykonał dobrze obmyślany najazd na strachockie łany graniczne. Dokonał tego w czasie, który z jednej strony mógł mu przynieść największe korzyści, z drugiej najdobitniej okazywał na zewnątrz jego prawo własności, kiedy mianowicie mógł zebrać zboże już zżęte i zaraz rolę zaorać. Z polecenia swego pana gromada bażanowska pod wodzą sołtysa Stanisława Cergowskiego i jego trzech synów: Błażeja, Jakuba i Tomka, razem z kobietami ruszyła na kopce, rozkopała je i zaorała. Fryderyk zdołał zgromadzić na swą wyprawę 15 szlachty, a ponadto 100 ludzi stanu lżejszego, podlejszych, z przygotowanymi wozami (zapewne spodziewał się zbrojnego oporu ludzi Smolnickiego, być może chodziło o potomków rycerzy sprowadzonych przez Strachotę – przypis red. „Sztafety Pokoleń”). Na czele tego orszaku, gdy kopce nie strzegły już własności sąsiada, wpadł na pola strachockie. Było to już po żniwach, w promieniach słońca sierpniowego złociły się tu i ówdzie na przestronnych łanach, zebrane pracowitą dłonią kmieci kopy pszenicy i żyta. Skoro same łany mienił Fryderyk swoimi, tym samym i plon tych łanów uważał za swą własność. Nakazał też ładować snopy na wozy i zabrał z łanów Piotra Rzepki 100 kóp pszenicy i żyta, Święcha Biedruska 40, Macieja Maika 50, Paszka 60, Piotra Wala 70, razem tedy 320 kóp pszenicy i żyta. Kmiecie strachoccy nie mogli stawiać oporu znacznej przewadze, naładowane zbożem wozy uwiozły nie ścigane łup bogaty do gumien Fryderyka.” Tyle Dąbkowski i Adamiak. Smolicki wniósł sprawę do sądu, 14 sierpnia 1443 r. rozpoczął się proces. Po trzech latach, mimo przeciągania procesu przez Fryderyka na różne sposoby, zapadł dla niego niekorzystny wyrok. Jego egzekucja trwała kilkanaście lat, przeciągała się w czasie. Było to zresztą typowe dla egzekucji prawa w ówczesnej Polsce. Fryderyk odwoływał się, nie godził się z wyrokiem. Jak pisze Dąbkowski Fryderyk był prawdziwym prototypem procesowicza. Ciągłe prowadzenie procesów (a prowadził ich niezliczoną ilość) wyrobiło u niego doskonałą znajomość prawideł procesowych, w razie potrzeby umiał wynajdywać kruczki procesowe, żeby przeciągać sprawę. Proces z Piotrem Smolnickim ciągnął się praktycznie do 1464 r., do śmierci Smolickiego. Trzeba zaznaczyć jednak, że sporne pięć łanów, leżące za wododziałem Potoku Różowego, po stronie Bażanówki, pozostały do dzisiaj w granicach Strachociny
Aneks do artykułu o Ziemi Sanockiej
W uzupełnieniu do zamieszczonego w poprzednim numerze artykułu „Ziemia Sanocka” zamieszczamy informację zaczerpniętą z opracowania Adama Fastnachta („Słownik historyczno-geograficzny Ziemi Sanockiej w Średniowieczu” – Brzozów 1991) na temat przeniesienia Tyczyna i 20 okolicznych wsi z Ziemi Sanockiej do Ziemi Przemyskiej. Otóż zdaniem tego historyka teren ten należał jeszcze w XV wieku do Ziemi Sanockiej i był własnością znanej rodziny Pileckich, którzy posiadali inne obszerne dobra w Ziemi Przemyskiej, tuż po drugiej stronie granicy. Chcąc połączyć swoje włości Jan Pilecki dążył do zmiany granic administracyjnych Ziem. Jeszcze w latach 1457 – 58 włość tyczyńska figuruje w dokumentach jako należąca do Ziemi Sanockiej. Kilkanaście lat później Tyczyn z sąsiedztwem odnotowany jest już w Ziemi Przemyskiej. Nie odbyło się to na mocy jakiegoś znanego aktu państwowego, zdecydowała opinia właściciela dóbr. Adam Fastnacht twierdzi, że podobne przykłady wpływu stosunków własnościowych na zmiany granic administracyjnych występowały także w innych stronach Polski, także na innych odcinkach granicy pomiędzy Ziemią Sanocką i Przemyską.
Sobótka w Strachocinie w połowie XX wieku
Sobótkę obchodzono w Strachocinie w noc świętojańską, tj. 23 czerwca, w przeddzień imienin Jana Chrzciciela (Baptysty). Należy to przypomnieć, bo w niektórych regionach Polski sobótkę obchodzono w innych terminach, np. w przeddzień imienin Piotra i Pawła. Nie wiadomo czy w Strachocinie ktoś kojarzył sobie obrzęd Sobótki z pradawnym pogańskim świętem ku czci słońca, chyba raczej nie, może jakiś młody człowiek, który wyczytał w „uczonych” księgach, że to odwieczna uroczystość (może pozostałość po Celtach?) dziękczynna za dar ciepła i światła, obchodzona w najkrótszą noc w roku. Po prostu traktowano ten zwyczaj jako jeszcze jedną okazję do zabawy, głównie dla młodzieży, zarówno męskiej jak i żeńskiej. Praktycznie sprowadzało się to do palenia ognisk na wzgórzach i harców przy nich. W Strachocinie nie istniał zwyczaj „puszczania” wianków na wodę (może dlatego, że Potok Różowy nie był zbyt imponującą rzeką?), tak popularny w innych rejonach Polski i utrwalony w literaturze.
Przygotowania do sobótki trwały co najmniej kilka dni. Grupy chłopaków gromadziły na szczytach wzgórz, w kilku miejscach na terenie wsi, duże zapasy chrustu i innego drewna opałowego. Ściągano je z pobliskich lasów i zagajników, a także z zarośniętych miedz, robiąc przy okazji porządki na nich. Zdarzało się, że na ognisku płonęły całe młode drzewa wycięte na tę okazję. Oczywiście, trwała prawdziwa rywalizacja w dziedzinie rozmiarów ogniska. Z reguły najwspanialsze ognisko było w rejonie dawnego „matecznika” Piotrowskich i ich krewniaków, potomków Stefana Piotrowskiego - Fryniów, „Kozłowskich”, Błaszczychów, P. „z Kowalówki”, Szumów, Wołaczów, na najwyższych partiach Gór Kiszkowych. Sprzyjało temu nie tylko tradycyjne przywiązanie wyjątkowo konserwatywnych mieszkańców tego zakątka Strachociny do dawnych obyczajów, ale także warunki obiektywne. Pobliski las i zarośnięte miedze i zbocza Gór Kiszkowych dostarczały odpowiedniej ilości „paliwa”. Do tego spory kawałek kamienistego nieużytku na grzbiecie, nie nadającego się nawet na pastwisko, pozwalał na rozpalenie dowolnego ogniska i zebranie razem sporej grupy młodzieży, bez wyrządzania szkody w polach uprawnych. Całości dopełniała wspaniała widoczność tego miejsca z wszystkich stron, od Sanoka na wschodzie, Brzozowa na północy, i aż od Rymanowa i Krosna (blisko 30 km!) od zachodu. Coś wspaniałego. Innym znanym miejscem palenia Sobótki była Łysa Góra w pobliżu granicy z Wolą Górecką, nieopodal gruntów Berbeciów-Piotrowskich („Berbeciówki”). Ale chyba żaden inny punkt we wsi nie miał takich warunków jak Góry Kiszkowe.
Oprócz ogniska chłopcy przygotowywali na „sobótkę” specjalne „pochodnie”. Były to kule ze starych szmat na wysokich żerdziach (ponad 4 metry). Przygotowanie takiej kuli wymagało nie byle jakiego kunsztu. Chodziło o to, aby paliła się jak najmocniej i jak najdłużej. Szmaty nasączano surową ropą przynoszoną z „kopalni” lub ze starego odwiertu „na Stawiskach” (ta nie była najlepsza, zawierała za dużo wody). Aby szmaty nie rozpadały się zbyt szybko, okręcano je gęsto drutem, lub nawet owijano drobno-oczkową siatką stalową. Drewniane żerdzie niektórzy przedłużali metalowymi prętami, drewniana końcówka żerdzi, sąsiadująca w palącą się kulą, potrafiła szybko przepalić się, kula spadała niefortunnemu właścicielowi na ziemię i trzeba ją było ponownie uczepić do zdrowej części żerdzi. A nie było to łatwe z płonącą kulą.
„Uroczystość” sobótki zaczynała się po zachodzie słońca, bez wielkich wstępów, rozpaleniem ogniska. Jak już paliło się ognisko, rozpoczynano sobótkowy „korowód” z pochodniami. Zapalano przygotowane kule, ustawiano się w rzędzie, jeden za drugim w odległości 2 – 3 metry, i wędrowano w terenie, kreśląc różne figury - węże, koła, „kreski”, podwójne „kreski”, itp. Grupa z Gór Kiszkowych obowiązkowo wychodziła na sam szczyt, do znaku triangulacyjnego (ognisko główne palono trochę niżej, na placu leżącym w granicach działek „Kozłowskich”, Wołaczów i Błaszczychów). Szmaciane kule powoli wypalały się i spadały z żerdzi, jedne szybciej, inne później, w końcu gasła ostatnia. Z reguły trwało to nie krócej niż dwie godziny. Oczywiście wszędzie, na okolicznych wzgórzach, od strony wzgórz Pakoszówki i Jurowiec, gór Odrzechowej za Długiem i Zarszynem, wzgórz Beska, Trześniowa i Jasionowa, widać było płonące ogniska i wędrujące rzędy świateł („ogniste węże”). Widok był przepiękny. Najlepiej widoczne były światła leżące najbliżej, w samej Strachocinie, na Widaczu, na Łysej Górze i Kopcach od strony Woli Góreckiej, na wzgórkach pod kopalnianym lasem, na górze „Grodzisko” (powyżej Bobolówki). Poszczególne grupy we wsi rywalizowały między sobą o to, czyje ognisko i czyj „korowód” będzie bardziej efektowny.
W tym czasie gdy część uczestników brała udział w „korowodzie” pozostali gromadzili się wokół ogniska, śpiewając, żartując, „wygłupiając” się. Oczywiście, starsza młodzież miała ze sobą „coś do picia”, tak że z upływem czasu atmosfera robiła się coraz luźniejsza, weselsza. Kolejno dołączali do tej grupy ci, którym wypaliły się pochodnie i „wypadli” z korowodu. Bywało, że pojawiała się także muzyka (najczęściej akordeon) i tańce. Obok głównego ogniska rozpalano mniejsze i rozpoczynano tradycyjne skoki przez ogień (główne ognisko było zbyt duże na taką zabawę). Różnie się to kończyło, niejednokrotnie prawdziwym „skokiem w ogień”. Oczywiście, śmiechu przy tym było co niemiara. Świetna zabawa młodzieży trwała co najmniej do północy, a często i dłużej. Brali w niej udział zarówno chłopcy jak i dziewczyny, chociaż nie zawsze babcie pozwalały swoim wnuczkom na udział w takiej specyficznej zabawie w parną, gorącą świętojańską noc. Należy tu dodać, że czasem nie obyło się bez wyrządzania szkód gospodarzom. Gdy brakowało „paliwa” na ognisko podochoceni uczestnicy zabawy ściągali słomiane czuby z kopek siana i koniczyny, stojących na polach. Bywały i takie drastyczne przypadki, że spalono całą kopkę siana. Ale były to wyjątkowe i bardzo rzadkie przypadki. Oczywiście, warunkiem niezbędnym sobótkowej zabawy była dobra pogoda, pogodnie i ciepło. Niestety, deszcz potrafił zepsuć nawet najlepiej przygotowaną sobótkę. Na szczęście, zdarzał się on w Strachocinie w tym okresie rzadko.
Chór „Cantate” z Iwonicza - ulubione dzieło księdza Kazimierza
Chór „Cantate” w parafii Iwonicz koło Krosna obchodzi w tym roku piękny jubileusz 35-lecia. Możemy być dumni z tego, że twórcą tego chóru i jego dyrygentem jest członek naszej wielkiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, tak nam bliski, ksiądz prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”. Chór kościelny ma w Iwoniczu bardzo długą historię. W powszechnej opinii Iwoniczanie są społecznością wyjątkowo rozśpiewaną. W parafii były organizowane okazjonalnie zespoły chóralne dla uczczenia różnych uroczystości - wizyt biskupich, nawiedzenia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i innych okazji. Jednak stały chór, który z czasem przybrał nazwę "Cantate", założył dopiero w 1974 roku, wraz z objęciem parafii, ksiądz Kazimierz. Prowadził on wcześniej chór w swojej pierwszej placówce w Bachórcu, miał pewne doświadczenie w tej materii, szybko więc zorientował się, że w tutejszym środowisku nie powinno być kłopotu z założeniem zespołu.
Okazja nadarzyła się szybko. Czterech iwonickich rodaków obchodziło 25–lecie swojego kapłaństwa. Chcąc uświetnić tę uroczystość, zwołał chętnych, by zaśpiewali kilka pieśni podczas Mszy św. jubileuszowej. Były to początkowo jedynie dwugłosówki. Na odpust Wszystkich Świętych 1974r. zaśpiewał już czterogłosowy chór męski, podobnie na Boże Narodzenie. Na Wielkanoc 75r. był już chór mieszany, który nieprzerwanie przez 35 lat powiększał swój repertuar, występując zarówno w kościele w Iwoniczu, jak w wielu innych miejscach w Polsce i za granicą.
Oczywiście, najczęściej chór występował u siebie. Śpiewał z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Świąt Wielkanocnych, z okazji uroczystości Bożego Ciała, z okazji prymicji, jubileuszy, pogrzebów, ślubów, dożynek, wizytacji biskupich, odpustów, szczególnych uroczystości kościelnych i państwowych. Wystąpił też na otwarciu Szkoły Rolniczej i oddaniu sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej. Nie brakło tez specjalnych koncertów z rożnych innych okazji. Bardzo często chór występował w sąsiednich miejscowościach Podkarpacia - Iwoniczu Zdroju, Rymanowie Zdroju, Miejscu Piastowym, Krośnie, Rymanowie, Dukli, Brzozowie, Sanoku, Zarszynie i innych - zarówno z repertuarem ściśle religijnym, jak i patriotycznym i ludowym.
Z biegiem czasu sława iwonickiego chóru rosła, zaproszenia płynęły z coraz bardziej odległych i uznanych miejsc. Chór występował w Łańcucie, Rzeszowie, w Kieżmarku na Słowacji, wchodził w skład chórów witających Ojca Św. Jana Pawła II w Rzeszowie w 1991r. i Krośnie w 1997r. Brał udział w wielu zjazdach, spotkaniach i konkursach śpiewaczych, m.in. w Zjeździe Chórów Bieszczadzkich w Lesku w 1987r., Przeglądzie Chórów Diecezji Przemyskiej w Rzeszowie w 1990r., Wielkopolskim Spotkaniu Chórów Kościelnych w Kaliszu w 1996r., skąd przywoził wiele pochwał, nagród i wyróżnień. W 2003 roku chór „Cantate” otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Podkarpackiego za wybitne osiągnięcia na polu kultury.
W pamięci uczestników I Zjazdu Potomków Stefana Piotrowskiego – „Strachocina 2007” pozostał wspaniały występ chóru „Cantate” w strachockim kościele w drugim dniu Zjazdu.
Chór parafialny „Cantate” z Iwonicza
Jak już wybito w tytule, chór „Cantate” w Iwoniczu to ulubione dzieło księdza Kazimierza. Zamiłowanie do śpiewu i muzyki odziedziczył on po swoich rodzicach, Józefie i Józefie z Żyłków Piotrowskich „z Kowalówki”. Obydwoje bardzo dobrze śpiewali; ojciec delikatnym tenorem, matka - wysokim i mocnym sopranem. Od dziecka wzrastał w atmosferze piosenki i śpiewu, zwłaszcza religijnego.
Pierwszy solowy występ miał już w dzieciństwie, kiedy na życzenie organisty uczącego ministrantów hymnu „O Chryste, my młodzieży kwiat” wykonał pokazowo ten utwór. Zdecydowanie wyróżniał się głosem spośród rówieśników. W późniejszych klasach szkoły podstawowej, wraz z innymi chłopcami, próbował lekcji gry na fortepianie u organisty, ale powojenna bieda nie pozwoliła rodzicom na ich opłacanie. Być może był też i inny powód, dla którego ojciec nie pozwolił mu na skorzystanie z tej edukacji. Po prostu, bał się, by pokochawszy muzykę, nie zechciał zostać organistą. Jego ambicje odnośnie syna, były trochę większe. Dziś, z perspektywy czasu, ksiądz ma czasem żal, że wówczas stało się tak, jak się stało. Początki muzyki zdobyte w szkole podstawowej, z pewnością dałyby dalszą ochotę do pogłębienia umiejętności muzycznych i przy wrodzonym umiłowaniu do muzyki - mógłby osiągnąć umiejętność gry na instrumentach klawiszowych, czego mu dzisiaj brakuje. Prawdopodobnie wówczas inaczej potoczyłyby się jego losy nawet w kapłaństwie. Po latach ksiądz Kazimierz wspomina, że gdy był wikariuszem w Sanoku, w czasie wizytacji biskupiej Ks. Bp Ordynariusz, słysząc jego śpiew w czasie odprawianej Mszy św., zaproponował mu wysłanie na studia muzyczne na KUL. Speszony ksiądz Kazimierz odpowiedział, że nie wie czy da sobie radę, bo nie ma za sobą żadnej szkoły muzycznej. Biskup nie nalegał, a kto wie, może ksiądz Kazimierz byłby dzisiaj profesorem śpiewu w Seminarium Duchownym. Wspomina on o tym epizodzie świadomie, aby podkreślić, że czasem wydarzenie niezbyt wielkiej wagi jest w stanie zmienić całe życie człowieka.
Zainteresowanie śpiewem u młodego Kazimierza przetrwało do szkoły średniej (było to Liceum Męskie w Sanoku). Kiedy zbliżała się „studniówka” i trzeba było przygotować jakiś program rozrywkowy, Kazimierz z kilku innymi chłopakami udał się do profesora Artura Wójtowicza, który co prawda uczył wychowania fizycznego, ale z zamiłowania był muzykiem. Wspaniale grał na gitarze klasycznej, oprócz tego układał i aranżował piosenki. Prowadził w sanockim Klubie „Naftowca” kwartet wokalny, który występował na różnych akademiach. Był bardzo popularny jako muzyk w środowisku sanockim. Na prośbę uczniów o pomoc, przygotował im - według własnej aranżacji - trzy piosenki: „Bella, bella donna”, „Zachodni wiatr” i jakąś serenadę. Furorę robiła ta pierwsza piosenka. Śpiewał ją kwartet uczniów (po dwóch w głosie), a w pewnym momencie na tle chóru śpiewał duet. W duecie występował właśnie Kazimierz, jako głos I-wszy, oraz jego kolega, który przejął głos II-gi. Bisowali wielokrotnie. Profesor Wojtowicz proponował Kazimierzowi wstąpienie do chóru przy Sanockim Domu Kultury, niestety, ten nie skorzystał także z tej propozycji.
Po maturze przeżył krótką przygodę z chórem w Strachocinie, gdzie organista zorganizował go w tym czasie (na krótko). Przez rok śpiewał w nim jako tenor. Po rozpoczęciu studiów na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, będąc świadkiem naboru do chóru uczelnianego, zastanawiał się nad zapisaniem się do niego. Jednak obawa, że to będzie strata czasu, tak potrzebnego na pierwszym roku trudnych studiów technicznych, powstrzymała go od tego. Bardzo żałował tej decyzji w czasie krakowskich studenckich „Juvenalii”, kiedy usłyszał chór AGH występujący w Barbakanie. Chór wykonywał perfekcyjnie poloneza Ogińskiego, mazura i inne utwory.
W Seminarium Duchownym w Przemyślu od I- go roku był członkiem kleryckiego chóru, śpiewał w drugim tenorze. Przez wszystkie lata występów w tym chórze, wykonując rożne utwory, nabierał doświadczenia w śpiewie chóralnym, organizacji pracy, nabierał rutyny. Wśród drugich tenorów był najlepszym głosem, dyrygent powierzył mu prowadzenie tej grupy w chórze. Dzięki dobrej pamięci muzycznej łatwo przyswajał sobie melodie nowych utworów i bez problemów przyuczał innych.
Siłą rzeczy na pierwszej placówce duszpasterskiej w Bachórcu jedną z pierwszych jego myśli o pracy, była myśl o założeniu chóru. Mając doświadczenie seminaryjne, myślał wyłącznie o chórze męskim, zwłaszcza, ze miał już gotowy repertuar. Wszystkie utwory śpiewane przez chór klerycki mógł łatwo przenieść do tego, który założył. Szybko znalazł chętnych mężczyzn w ilości wystarczającej do założenia chóru. Na pierwszy rzut wziął utwór „Gloria Tibi Trinitas”. Początki nie były łatwe, po próbach wracał wykończony. Chórzyści stanowili materiał bardzo surowy, a w dodatku organista nie mógł mu wiele dopomóc, bo był zdecydowanie antytalentem w tym względzie. Któregoś wieczoru proboszcz widząc jego zmęczenie powiedział: - Niech ksiądz da sobie spokój, bo się ksiądz wykończy. – Na to Kazimierz odpowiedział: - Nie mogę, wydaje mi się, że chyba coś jednak z tego będzie. I było. Z upływem miesięcy, chór nabierał wprawy, z czasem twórca i dyrygent był z niego bardzo dumny. Cieszył się też atmosferą w chórze i wielkim przywiązaniem chórzystów do niego.
Na drugiej swojej placówce w Sanoku Kazimierz nie miał okazji pracy z chórem. Istniał tam chór, ale nie na najwyższym poziomie, a do tego z dyrygentem-organistą, który nie widział potrzeby współpracy z młodym wikarym. Mimo sugestii proboszcza, ksiądz Kazimierz nie próbował wtrącać się do prób. Zdarzają się i takie sytuacje życiowe, zresztą najczęściej ze szkodą dla wspólnej sprawy.
W małej Krempnej - kolejnej placówce księdza Kazimierza – trudno było stworzyć chór, chociaż były takie zamiary. Skończyło się na współczesnej piosence religijnej. W latach „60-tych” na Zachodzie rodziła się piosenka religijna i jej „pierwsze jaskółki” pojawiały się także w Polsce. Ksiądz Kazimierz szybko przyswoił sobie wiele z nich. Z czasem w jego repertuarze znalazło się około 100 piosenek religijnych, śpiewanych najczęściej z gitarą. Wraz z kolegą, który świetnie grał na gitarze, śpiewali z ogromnym powodzeniem w Jaśle, Dębowcu, Żmigrodzie Nowym i Starym, Sanoku, Zagórzu, Januszkowicach, w Przemyślu, w Seminarium Duchownym, no i na samym początku duszpasterzowania - w Iwoniczu. Kazimierz był jedynym księdzem w diecezji, który został wydelegowany na I-wszy Sacrosong do Łodzi. Znajomość tylu piosenek bardzo pomagała mu w duszpasterstwie wśród młodzieży iwonickiej na początku jego proboszczowskiej działalności. Z czasem, kiedy jego zainteresowania zwróciły się zdecydowanie w stronę powstałego chóru, zarzucił jednak piosenkę religijną.
Prowadząc chór dziś - z pewnego dystansu czasowego – Kazimierz widzi, jak na początku niewiele umiał i niewiele wiedział na temat śpiewu chóralnego. Miał kłopoty z dyrygowaniem pewnych rytmów. Jednakże upór i ambitne utwory repertuarowe zmusiły go do poznawania coraz to nowych „arkanów” wiedzy o chórze. Spotkanie z rożnymi dyrygentami w Polsce i za granicą - pogłębiały jego zainteresowania chórem i powiększały dobór repertuaru. Co prawda, stając przy profesjonalnych dyrygentach, czuje się ciągle kimś trochę gorszym, zwłaszcza, że ze względu na chorą od dzieciństwa lewą rękę jest dyrygentem prawie jednoręcznym. Cieszy się jednak, że występy iwonickiego chóru „Cantate”, gdziekolwiek były, znajdowały zawsze olbrzymie uznanie i aplauz. Jest ogromnie zadowolony z całej swojej przygody ze śpiewem, zwłaszcza chóralnym.
Należy dodać, że chór „Cantate” to nie jedyne „dziecko” muzyczne księdza Kazimierza. Zatroszczył się on także o organy iwonickiego kościoła. Najpierw wyremontował dawne organy, a w 1997 roku podsunął parafianom myśl budowy nowego instrumentu. Realizacja tego pomysłu, rozłożona na kilka lat, wiązała się z dużymi kosztami i była organizacyjnie niezwykle trudnym przedsięwzięciem. W październiku 2005 r. instrument był gotowy do użytku. Posiada on 24 barokowe głosy, które pozwalają na urządzanie koncertów wysokiej klasy. Zachowany został dawny barokowy prospekt, przepięknie odnowiony i wyzłocony. Całość organów idealnie nakłada się na piękny neobarokowy wystrój iwonickiego kościoła, który w swej drewnianej strukturze jest największym tego typu obiektem w południowo-wschodniej Polsce. Od strony technicznej, organy są dziełem niemieckiej firmy Walcker, z którą współpracuje polska firma Piotra Dudy.
Nowy instrument spotkał się z wielkim zainteresowaniem artystów rodzimych i zagranicznych, co zrodziło kolejny pomysł księdza Kazimierza – organizacji Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej „Ars Musica”. Pierwszy festiwal odbył się w 2006 roku, kolejne w latach 2007 i 2008. W programie festiwali znajdowały się liczne utwory różnych kompozytorów m.in.: Bacha, Brahmsa, Czajkowskiego, Debussy’ego, Francka, Gounoda, Haendla, Liszta, Mendelssohna-Bartholdy’ego, Mozarta, Pucciniego, Rossiniego, Różyckiego, Scarlattiego, Verdiego, Vivaldiego, oraz innych. W koncertach brali udział znani artyści, Anna Jakubczak, Agnieszka Kurowska, Zuzanna Sawicka, Bartosz Jakubczak (z pochodzenia sanoczanin), Andrzej Chorosiński, Robert Cieśla, Ryszard Cieśla, Andrzej Olewiński, Józef Serafin, Błażej Sroka, Roman Szlaużys, Aleksander Wilgos, Tomasz Woźniak i Jarosław Wróblewski, wszyscy z Warszawy, Ann Margreth Nyberg i Urszula Grahm ze Szwecji, Loes van Langerak i Jan Walraven z Holandii, Julia Karłowa z Kazachstanu, Maria i Roman Peruccy z Gdyni, Monika Niemczyk z Wrocławia, Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska i Julian Gembalski z Katowic, Ewa Piasecka, Katarzyna Przybylska i Mirosław Pietkiewicz z Łodzi, Stanisława Mikołajczyk-Madej z Rzeszowa, Anna i Robert Naściszewscy, Monika Brocka, Izabela Tobiasz i inni, a także Zespół Muzyki Dawnej Umbraculum z Łodzi, Chór kościoła greko-katolickiego Św. Cyryla i Metodego ze Stropkova na Słowacji, Chór "Echo" z Krosna, no i oczywiście zawsze Chór "Cantate" pod kierunkiem Ks. Kazimierza Piotrowskiego.
Za zaangażowanie w prowadzenie chóru i działalności popularyzatorskiej w dziedzinie muzyki ksiądz Kazimierz doczekał się wielu oficjalnych dowodów uznania, m.in. w roku 2002 otrzymał nagrodę starosty krośnieńskiego i Przewodniczącego Rady Powiatu „za działalność w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury”.
Chórowi iwonickiemu „Cantate” i jego twórcy i dyrygentowi, księdzu prałatowi Kazimierzowi, życzymy dalszych wspaniałych sukcesów w występach na całym świecie. Sto lat!
CIEKAWOSTKI TURYSTYCZNE PODKARPACIA
Zabytkowe kościoły w Bliznem, Haczowie i Iwoniczu
W 2003 r. dwa podkarpackie kościoły, w Bliznem k/Brzozowa i w Haczowie k/Krosna, wraz z kilkoma innymi drewnianymi kościołami Małopolski, zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ten fakt jest miarą ich rangi jako wyjątkowych obiektów pod względem wartości zabytkowej w swojej klasie, bezwzględnie zasługujących na odwiedziny i zwiedzenie przy okazji pobytu na Podkarpaciu. Trzecim takim obiektem jest kościół w Iwoniczu, z pewnością nie ustępujący w niczym pod względem wartości zabytkowej dwóm poprzednim, a mający dodatkowo ten atut, że aktualnym jego gospodarzem jest ks. prałat Kazimierz Piotrowski „z Kowalówki”, dobrze znany nam wszystkim, zasłużony członek naszego Stowarzyszenia. Poniżej przedstawiamy garść informacji o tych trzech wyjątkowych obiektach.
BLIZNE
Wieś Blizne leży na Pogórzu Dynowskim, 6 kilometrów na północny zachód od Brzozowa, nad rzeką Stobnicą, dopływem Wisłoka. Przez miejscowość przechodzi droga wojewódzka nr 886, z Rzeszowa do Sanoka. Na terenie miejscowości znajduje się unikatowy drewniany kościół parafialny pw. Wszystkich Świętych o charakterze obronnym. Został on wzniesiony w stylu późnogotyckim w połowie XV wieku na niewielkim pagórku otoczonym drzewami, którego zbocza opadają do Stobnicy. Posiada konstrukcję zrębową wykonaną z jodłowych bali, na kamiennym podmurowaniu. W wieku XVII otoczony został ziemnymi wałami obronnymi. Od zachodu przylega do kościoła masywna dzwonnica z nadwieszoną izbicą, wybudowana w I połowie XVII w. Bryła świątyni po-kryta jest gontami. Na początku XIX w. rozebrano otaczające wcześniej kościół tzw. soboty (podcienia służące za miejsca noclegowe dla pielgrzymów).
W latach 1964-1980 obiekt został gruntownie odrestaurowany. Więźba dachowa kościoła posiada konstrukcję storczykową, na wszystkich jej elementach zachowały się średniowieczne ciesielskie znaki montażowe. Wnętrze składające się z kruchty, kwadratowej nawy i prezbiterium posiada bogaty, kolorowy wystrój i jest najcenniejszym walorem tego zabytku. Ściany świątyni pokrywa bezcenna polichromia składająca się z trzech różnych dekoracji malarskich, wykonana na przestrzeni kilku stuleci (XVI-XVIII wiek). Przedstawia ona tzw. "liber- pauperum" (księgę ubogich), czyli obrazkowy przekaz biblijny dla ludzi niewykształconych. Dekoracje przedzielone są pasami ornamentu roślinnego oraz groteski. Większość scen przedstawionych w tym malarstwie ściennym to fundacje chłopskie, m. in. Doroty i Macieja Skarbków, Piotra Mońka oraz nieznanego z nazwiska Marcina. Polichromia pokrywa prawie całe ściany i stropy.
Ołtarz główny oraz boczne pochodzą z XVIII w., natomiast ambona jest późno-renesansowa. W bocz-nym ołtarzu znajduje się cudowna figura Matki Bożej Łaski Pełnej, wyrzeźbiona w drewnie lipowym ok. 1500 roku (prawdopodobnie pocho-dzi z warsztatu Wita Stwosza). Pierwotnie stanowiła część tryptyku ołtarza. W XVII wieku wymieniano wystrój kościoła, w miejsce starego ołtarza wstawiono nowy z obrazem Zwiastowania, figurę Matki Bożej natomiast umieszczono na postumencie obok ołtarza. Noszono ją do miejsc odpustowych w czasie pielgrzymek, gdy panowała zaraza – wędrowała po parafii. Podczas renowacji kościoła wniesiono figurkę na strych i tam leżała przez dłuższy czas. Jednak pewnej nocy jednej z mieszkanek Bliznego przyśniło się, aby figurkę Matki Bożej umieścić w dziupli starej lipy, jakieś dwa kilometry od kościoła. Ksiądz zgodził się na propozycję kobiety. Ludzie zbierali się pod lipą, odmawiali różaniec, modlili się. Niestety od palonych pod drzewem świec zapaliły się pewnego razu kwiaty a potem całe drzewo. Matkę Bożą jednak uratowano. W miejscu lipy postawiono kapliczkę, a sama figurka dopiero w 1970 roku wróciła do Kościoła. Przy wejściu do Kościoła znajduje się obraz namalowany przez żołnierza AK, mieszkańca Bliznego, z wdzięczności za szczęśliwy powrót do domu. Kościół jest malowniczo otoczony drewnianym zespołem plebańskim z XVIII-XIX w. W drewnianej wikarówce zbudowanej przed 1699 r. (przebudowana w 1811r.) znajduje się muzeum parafialne z cennymi przedmiotami, pochodzącymi z kościoła. W obejściu znajduje się drewniana, kryta słomą stodoła z wozownią (poł. XIX w.), budynek gospodarczy wzniesiony ok. połowy XIX w., szpital dla ubogich, z połowy XIX w. oraz wybudowana w 1866 r., szkoła parafialna. 10 września 1978 kościół odwiedził ks. kardynał Karol Wojtyła, wybrany miesiąc później (16 października) na papieża.
HACZÓW
Królewska wieś Haczów położona jest po obu brzegach Wisłoka, ok. 15 km na południowy wschód od Krosna. Była lokowana w roku 1360 przez króla Kazimierza Wielkiego. Lokacja ta została potwierdzona przez króla Władysława Jagiełłę dokumentem z dnia 7 lutego 1388 roku. Ten sam król utworzył w tym samym roku w Haczowie parafię rzymsko-katolicką i prawdopodobnie w tym roku zbudowano tu drewniany gotycki kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Michała Archanioła. Kościół ten jest największym tego typu zachowanym do dzisiaj kościołem w Europie i jednocześnie najstarszym kościołem drewnianym o konstrukcji zrębowej w Polsce. W 1494 r. jego wnętrze ozdobiono polichromią.
Podczas najazdu Tatarów w 1624 r. kościół został uszkodzony. Podczas remontu rozbudowano go (budowa 25 metrowej wieży izbicowej niezależnej od kościoła, wieżyczki na sygnaturkę, sobót, wykonanie kolistych otworów okiennych w nawie, budowa ziemnego wału obronnego). W latach 1784-1789 kościół poddano renowacji i ponownie rozbudowano (m. in. wzniesiono kaplicę Matki Boskiej, powiększono zakrystię, dobudowano nowe soboty). Kościół służył kultowi religijnemu przez prawie sześć wieków, do czasu gdy w roku 1948 nabożeństwa ze starego kościoła zostały przeniesione do nowego postawionego przed II wojną światową. Od tego czasu stary kościół w Haczowie zaczął chylić się ku upadkowi.
Władze komunistyczne w latach stalinowskich i następnych bez zgody parafii przywłaszczyły sobie prawo do tego zabytkowego obiektu. Najpierw chciano go przenieść do innej miejscowości albo do skansenu w Sanoku, potem zrobić w nim filię tegoż skansenu na miejscu w Haczowie, ze zbiorami różnych narzędzi i warsztatów z terenu Podkarpacia. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia wyposażenie kościoła (ołtarze, ławki, obrazy i inne sprzęty) przewieziono do skansenu w Sanoku i walącego się dworu w Krościenku Wyżnym, gdzie ulegały dalszemu zniszczeniu. W roku 1980 na fali "Solidarności" kościół został przejęty przez parafię rzymskokatolicką w Haczowie i od tego czasu trwała konserwacja, której uwieńczeniem była uroczystość 13 listopada 2000 roku - przywrócenia do kultu religijnego starego kościoła haczowskiego, dokonana przez Ks. Arcybiskupa Józefa Michalika - Metropolitę Przemyskiego.
Orientowany kościół zbudowany jest w systemie więźbowo-zaskrzynieniowo-zaczepowym. Budowla ma 24 metry długości, nawa 12,8 m szerokości, wnętrze - 8,5 m wysokości. Prezbiterium zamknięte jest trójbocznie od wschodu. Od północy przylega do niego zakrystia i nieco szersza nawa na planie zbliżonym do kwadratu. Na północ od nawy stoi kaplica Matki Boskiej Bolesnej i skarbczyk. Od zachodu do nawy dostawiona jest wieża na rzucie zbliżonym do kwadratu. Trójdzielna bryła kościoła składa się z równych wysokością prezbiterium i korpusu nawowego, nakrytych jedno-kalenicowym, dwuspadowym dachem oraz z wieży. Na kalenicy dachu znajduje się ośmioboczna wieżyczka na sygnaturkę zwieńczona cebulastym hełmem z latarnią. Pokrycie dachów stanowi gont jodłowy, hełm wieży i wieżyczki na sygnaturkę – blacha miedziana. W południowej ścianie nawy zachował się otwór drzwiowy zamknięty ostrołukowo z deskowymi drzwiami zaopatrzonymi w ozdobne gotyckie okucia. Wnętrze kościoła zdobi unikalna polichromia figuralna z 1494 roku (prawdopodobnie najstarsza polichromia tego typu w Europie, stanowi też największy XV-wieczny zbiór malowideł figuralnych w Polsce), oraz późniejsza z ok. 1864 roku. Bardzo cenne w kościele są też:
IWONICZ
Wieś Iwonicz leży tuż przy drodze krajowej nr 28 prowadzącej z Krosna do Sanoka, w odległości ok. 10 km na południowy wschód od Krosna. Zaraz po zjeździe z głównej szosy podkarpackiej dojeżdżamy do centrum wsi, gdzie skryty nieco za drzewami, stoi okazały drewniany kościół parafialny p.w. Wszystkich Świętych. Został wzniesiony z fundacji Marcina Iwanieckiego, właściciela Iwonicza w XV w. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1464 r. i mówi o poświęceniu go przez biskupa przemyskiego Mikołaja Błażejowskiego. Pierwotnie budowla została wzniesiona z bali modrzewiowych w systemie więźbowo-zaskrzynieniowo-zaczepowym, podobnie jak kościół w Haczowie. Około 1565 r. kościół został zamieniony na zbór protestancki i pozostawał nim aż do 1634 r. Po odzyskaniu przez katolików dobudowano do kościoła murowaną zakrystię, a od strony zachodniej dostawiono wieżę-dzwonnicę. W 1756 r. kościół został przekształcony wewnątrz przez zmianę układu jednonawowego na trójnawowy. Następnie w latach 1884-95 został powiększony poprzez przedłużenie korpusu, dodanie dwóch symetrycznych kaplic przy nawie i kaplicy Załuskich przy prezbiterium. Pomimo tych przekształceń pierwotna gotycka bryła jest w pełni czytelna, kościół zachował gotycki układ i konstrukcję. Składa się z zamkniętego trójbocznie prezbiterium z murowaną zakrystią od północy i kaplicą od południa oraz szerszej nawy z przylegającymi symetrycznie kaplicami, tworzącymi rodzaj transeptu. Do nawy od zachodu dostawiona jest wieża o konstrukcji słupowo-ramowej, o pochyłych ścianach, z nadwieszaną izbicą, nakryta dachem namiotowym, zwieńczonym baniastą kopułką. Na zewnątrz kościół w całości oszalowany jest deskami. Nawę i prezbiterium nakrywa dach dwuspadowy o wspólnej kalenicy z wieżyczką na sygnaturkę, kaplice zaś nakrywają dachy trójspadowe. Wewnątrz prezbiterium nakryte jest sufitem z fasetą a nawa stropem z zaskrzynieniami, wspartym na trzech parach kolumn. Otwór tęczy posiada wykrój prostokątny o ściętych narożnikach. Na belce tęczowej widnieje napis z datą 1464, powtórzony według starego, istniejącego przed przebudową, oraz znajdują się XIX-wieczne rzeźby Grupy Ukrzyżowania. Neobarokowy chór muzyczny pochodzi z końca XIX w., z tegoż czasu pochodzi również empora w południowej ścianie prezbiterium.
Wnętrze kościoła ma bogaty wystrój neobarokowy, ściany i stropy kościoła pokryte zostały iluzjonistyczną polichromią z końca XIX w. Polichromia i obrazy (z 1885 roku) są dziełem malarzy Jana i Pawła Bogdańskich z Jaślisk. Ołtarz główny, bogato złocony, z rzeźbami św. Piotra i Pawła, oraz Pietą, a także rzeźby i płas-korzeźby w ołtarzach bocznych z lat 1885-1895 są dłuta Józefa Aszklara z Lubatowej (miesz-kańca Iwonicza, później Haczo-wa). Ze starszego wystroju Za-chowały się tylko: barokowy prospekt organowy w kaplicy Matki Boskiej Bolesnej z poł. XVII w., drewniana chrzcielnica barokowa z około 1700 r., w kształcie kielicha z XIX-wieczną pokrywą, w bocznej kaplicy Matki Boskiej Bolesnej (połu-dniowej) stary ołtarz główny z XV wieku (przeniesiony z nawy głównej po wybudowaniu nowe-go), oraz stare organy. Nad ka-plicą znajduje się Loża Kotlarska zwana Pańskim Chórkiem, posiadająca otwór do nawy głównej. W obejściu świątyni stoją kamienne rzeźby, również dłuta Józefa Aszklara. W kościele znajdują się też marmurowe epitafia Karola Załuskiego (zm. 1845) i jego żony Amelii z Ogińskich (zm. 1858), założycieli uzdrowiska w Iwoniczu.
Piłkarze Górnika Strachocina w sezonie 2008/09 grają w klasie A w wyniku karnej degradacji za domniemaną próbę przekupstwa. Miejmy nadzieję, że pobyt w niższej klasie rozgrywkowej będzie trwał tylko jeden sezon, ale walka będzie trwała zapewne do samego końca. Na 6 kolejek przed końcem rozgrywek Górnik zajmował drugą pozycję o jeden punkt za Brzozowią, która miała rozegrany jeden mecz więcej. Ale na trzecim miejscu był groźny Piast Miejsce Piastowe ze stratą tylko jednego punktu do Górnika.
Inne drużyny piłkarskie Podkarpacia w rozgrywkach ligowych grały „w kratkę”. Karpaty Krosno w III lidze (lubelsko-rzeszowskiej) na 3 kolejki przed zakończeniem tegorocznych rozgrywek zajmowały dopiero 9. miejsce w tabeli, ale mogą być spokojne o ligowy byt. Mają 9 punktów więcej niż kandydaci do spadku. W IV lidze (rzeszowskiej) Stal Sanok była liderem na 4 kolejki przed zakończeniem rozgrywek i prawdopodobnie awansuje do III ligi (ma 4 punkty przewagi nad trzecią Polonią Przemyśl). Gorzej powodzi się Czarnym Jasło – w tym czasie zajmowały dopiero 11. miejsce, ale ich byt w IV lidze nie powinien być zagrożony. W lidze okręgowej (krośnieńskiej) na 8 kolejek przed finiszem rozgrywek Bieszczady Ustrzyki były na 3. miejscu, Start Rymanów na 8., Sanovia Lesko na 9., a Zgoda Zarszyn na ostatnim i już praktycznie była zdegradowana do klasy A.
Piłkarze Stali Sanok, drużyny IV ligi, byli sensacją tegorocznych rozgrywek o Puchar Polski. Dotarli aż do ćwierćfinału, gdzie spotkali się z ówczesnym liderem ekstraklasy, Legią Warszawa. Tym razem niespodzianki nie było (trzy lata temu Stal wyeliminowała właśnie Legię z Pucharu!), Legia wygrała w Warszawie 3:1, a w Sanoku padł remis 1:1 i sanoczanie pożegnali się z Pucharem. Ale dotarcie do ćwierćfinału jest dużym sukcesem Stali.
Hokeistom KH Sanok udało się obronić swoją pozycję w krajowej ekstraklasie. Po rundzie zasadniczej zajęli 9 miejsce (przedostatnie), a w meczach o utrzymanie pokonali Polonię Bytom w stosunku 4:0. Mamy nadzieję, że w przyszłym sezonie sanoczanie będą walczyć o wyższe cele. Obiecuje to sponsor strategiczny Ryszard Ziarko, właściciel firmy CIARKO (pełna nazwa sanockiej drużyny brzmi KH Ciarko Sanok). Zdecydowanie lepiej niż seniorzy spisują się najmłodsi wychowankowie KH, w Mistrzostwach Polski Żaków (zawodnicy do 14 lat) zajęli trzecie miejsce, za Podhalem i Oświęcimiem, pozostawiając w pobitym polu koalicję drużyn śląskich.
11 stycznia w Krośnie odbyła się bardzo ciekawa impreza sportowa – gala, której głównym punktem był pokazowy mecz koszykówki Anwil Włocławek – MOSIR Krosno. Krośnieńska gala miała na celu promocję mistrzostw Europy koszykarzy Eurobasket 2009, które odbędą się we wrześniu w Polsce, a także promocję Polskiej Ligi Koszykówki. Anwil to w ostatnim okresie czołowa drużyna Polski, były mistrz kraju i kilkakrotny wicemistrz. Krośnieński MOSIR to czołowa drużyna I ligi (zaplecza PLK), w styczniu była liderem tabeli, z szansami na awans. Gra drużyny z Podkarpacia w elicie koszykarzy byłaby historycznym wydarzeniem, jeszcze nigdy podkarpacka drużyna koszykówki nie występowała w najwyższej lidze w kraju. A sukcesy drużyn z mniejszych miast w ostatnim okresie zdarzają się, pokazują to przypadki Zgorzelca, Starogardu Gdańskiego, Kwidzyna, czy tuż za miedzą, Jarosławia. Krośnieńska gala była imprezą wyjątkowo udaną. Hala była pełna kibiców, obejrzało ją ponad 2 tysiące widzów, a dla wielu zabrakło wejściówek. Mecz zakończył się zwycięstwem włocławian, konkurs rzutów za 3 punkty wygrał wielokrotny reprezentant Polski Andrzej Pluta z Anwilu przed swoim bratem Piotrem z MOSIR-u Krosno.
W lutym w Ustrzykach Dolnych odbyła się XV Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży w Sportach Zimowych. Część konkurencji odbyła się na lodowisku i torze łyżwiarskim w Sanoku.
Początki piłki nożnej na Podkarpaciu.
Kolebką podkarpackiej piłki nożnej, było Jasło. Na terenie Jasła - jak i innych miejscowości Podkarpacia - powstanie pierwszych klubów sportowych, poprzedziło nie ujęte w ramy organizacyjne masowe uprawianie różnych dyscyplin sportu jeszcze w XIX wieku, wśród których najpopularniejsza była piłka nożna. Na początku XX wieku utworzono (nazwiska założycieli nie zachowały się) na terenie miasta dwie drużyny piłkarskie; "Koronę" i "Jedność", które rozgrywały między sobą mecze piłkarskie, przyciągając na nie wiele sympatyków piłki nożnej. Pierwsze mecze piłki nożnej rozgrywane były na placu targowym nad rzeką Jasiołką. W 1910 roku dzięki staraniom Stanisława Adamskiego, jaślanina z urodzenia, wiceprezesa "Czarnych" Lwów, doszło do połączenia tych dwu drużyn i na ich bazie powstał pierwszy na terenie Podkarpacia prawdziwy klub sportowy - Jasielski Klub Sportowy "Czarni" Jasło. Pierwszym prezesem JKS "Czarni" Jasło został Stanisław Adamski - funkcję tę pełnił do momentu wybuchu I-szej wojny światowej. W dniu 11 października 1911 roku doszedł do skutku historyczny, dawno oczekiwany mecz pomiędzy "Czarnymi" Lwów (uważanymi za najstarszy klub piłkarski w Polsce) i "Czarnymi" Jasło. Drużyna lwowska przyjechała do Jasła w swoim najsilniejszym składzie, chcąc pokazać publiczności jasielskiej zasady wzorowej gry. Publiczność jasielska jak również i gracze byli zachwyceni umiejętnościami przeciwników, a ten nierówny pojedynek zakończył się porażką jaślan 12:0.
Józef Piotrowski „spod Stawiska”
Józef Piotrowski „spod Stawiska” (ur. 10 marca 1910r.) był najmłodszym synem Pawła „spod Stawiska”, prawnukiem Franciszka Jana, żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku, postaci legendarnej, niezwykle popularnej w Strachocinie. Józef, podobnie jak jego rówieśnicy, miał bardzo ciekawą młodość, przypadającą na początki niepodległej Polski. Co prawda, w domu nie przelewało się, ale w tym czasie młody człowiek i bez większych pieniędzy mógł żyć interesująco. We wsi działało Koło Młodzieży Wiejskiej, które organizowało czas młodzieży w najróżniejszy sposób. Józef był jednym z najaktywniejszych członków tego koła. Z natury był bardzo wesoły, kontaktowy, otwarty na ludzi, towarzyski. Pod tym względem przypominał swojego sławnego pradziadka (pradziadek Jan Franciszek był ojcem chrzestnym co najmniej 33 dzieci we wsi, to absolutny rekord wszechczasów w Strachocinie!). Miał duże uzdolnienia muzyczne, był założycielem i przez długi czas członkiem grupy muzycznej, która nosiła nazwę „Wesoła Paka ze Strachociny”. Obok niego grał w niej Stanisław Berbeć-Piotrowski, Bolesław Lisowski, Tadeusz Klimkowski i Bronisław Radwański. Józef był liderem zespołu, grał na klarnecie. „Wesoła Paka” muzykowała po całej okolicy.
Właśnie podczas występu zespołu w sąsiedniej Pakoszówce Józef wypatrzył swoją przyszłą żonę, Mariannę Dąbrowską (ur. 2.05.1912r.), i zakochał się w niej „po uszy” (z wzajemnością). Sprawa nie rokowała dobrze, Dąbrowscy nie byli zadowoleni z wyboru córki, liczyli na lepszą partię dla niej. Ta jednak postawiła na swoim (tradycja rodzinna mówi, że uciekła z domu) i związała się na całe życie z Józefem. Ślub odbył się w 1932r. w strachockim kościele. Ojcem Marianny był Piotr Dąbrowski. Rodzina Dąbrowskich była stosunkowo bogata, ogólnie szanowana, stojąca wysoko w społecznej hierarchii Pakoszówki. Bardzo możliwe, że jej przodek pochodził ze Strachociny (w Pakoszówce w XVIII wieku nie było Dąbrowskich), ale nie wiadomo z której gałęzi Dąbrowskich pochodził i kiedy przeniósł się do Pakoszówki.
Zespół muzyczny ze Strachociny „Wesoła Paka”. Od lewej: Stanisław Berbeć-Piotrowski, Józef Piotrowski „spod Stawiska” (klarnet), Bolesław Lisowski, Tadeusz Klimkowski „z Górki” i Bronisław Radwański.
Po ślubie Józef i Marianna zamieszkali w domu rodzinnym Józefa. Razem tworzyli doskonałą parę małżeńską. Marianna pochodziła z „dobrego” domu, o stosunkowo wysokim poziomie cywilizacyjnym. Wychowana od dziecka w otoczeniu ludzi wykształconych, wśród książek, przejawiała uzdolnienia artystyczne. Łatwo znalazła wspólny język z teściami, z teściową, Katarzyną z Radwańskich, łączyła ją prawdziwa przyjaźń. Marianna potrafiła stworzyć ciepły dom rodzinny, wnętrze domu ozdobiła firankami, kwiatami, wyszywanymi makatami, serwetkami i obrusami. Przed domem założyła piękny ogród kwiatowy. W posagu dostała maszynę do szycia (marki „Singer”), jedną z pierwszych we wsi. Potrafiła bardzo dobrze szyć, szyła nie tylko dla siebie, ale także dla rodziny i sąsiadów. We wzorowym prowadzeniu domu Mariannie dzielnie sekundował Józef. Po kilku latach Piotrowskim urodziła się córka, Janina Władysława (ur. 24.09.1936r.). Józef, podobnie jak starszy brat, wziął udział w kampanii wrześniowej, na szczęście wrócił z niej żywy i zdrowy. Po wojnie Stanisław i Marianna doczekali się jeszcze dwójki dzieci, Zbigniewa Stanisława (ur. 28.08.1947r.) i Alicji (ur. 18.08.1950r.).
Józef podjął pracę na Kopalni, jako wyróżniający się pracownik został skierowany do szkoły, ukończył zaocznie Szkołę Wiertniczą w Krośnie. Pracował w Kopalnictwie Nafty i Gazu do emerytury w różnych zakładach, nie tylko w Strachocinie, ale także w sąsiedniej Grabownicy, w Czarnej koło Ustrzyk Dolnych, w rejonie Lubaczowa, w rejonie Krosna i Jasła. Józef był mistrzem-wiertaczem, „szefem” wiertni, i razem z wiertnią przenosił się ciągle z miejsca na miejsce. Wszędzie cieszył się dobrą opinią jako doskonały fachowiec i jako wzorowy przełożony. Z jednej strony był wymagający od podwładnych, z drugiej troszczył się o nich, był wrażliwy na ich potrzeby, wyrozumiały w momentach trudnych, których nie brakowało w ciężkiej pracy ekip wiertniczych, których członkowie bardzo często musieli godzić pracę w gazownictwie z pracą na swoich drobnych gospodarstwach, niejednokrotnie dojeżdżając do nich na duże odległości. Sam zresztą był w podobnej sytuacji. Jak tylko pozwalała na to sytuacja wracał do swojego rodzinnego domu w Strachocinie, do rodziny i do swojego małego gospodarstwa, które ciągle prowadziła Marianna. Józef starał się pomagać jej w tym maksymalnie. W 1952r. Józef zakupił od gminy stary dom ludowy w górze wsi, położony niedaleko domu rodzinnego, przebudował go i przystosował do zamieszkania przez rodzinę. Połowę domu dzierżawiła poczta na urząd pocztowy, świeżo otwarty w Strachocinie. Opłaty dzierżawne były dodatkowym dochodem dla rodziny. W nowym miejscu Józef i Marianna stworzyli wspaniały dom rodzinny, po latach wspominany ciepło przez dzieci i wnuków. Józef był troskliwym mężem i ojcem. Jego stosunek do żony, do tego co ona robi, był całkowicie różny od tradycyjnych zachowań innych Strachoczan. Można powiedzieć, że pod względem organizacji życia w małżeństwie, udziału w pracach domowych, rozkładzie obowiązków, Józef był prekursorem nowych czasów nie tylko wśród tradycyjnie konserwatywnego rodu Piotrowskich, ale także w skali całej wsi. Jak już wspomniano, był człowiekiem bardzo towarzyskim, gościnnym, otwartym na innych ludzi. Prowadził otwarty dom, często przychodzili do niego koledzy, przyjaciele i sąsiedzi, na karty, szachy, próby muzyczne. Marianna zajmowała się domem, doskonale gotowała i piekła, szyła, haftowała, starannie wychowywała dzieci. Właśnie wychowanie i wykształcenie dzieci było jednym z najważniejszych (a może najważniejszym) celów w życiu, zarówno dla Józefa jak i Marianny. Pogodną starość Piotrowscy spędzili w rodzinnym domu, u boku najmłodszej córki, Alicji. Józef zmarł 13 października 1986r., jego towarzyszka życia, Marianna, trzy lata później, 29 stycznia 1989r. Zostali pochowani we wspólnym grobie na strachockim cmentarzu, obok innych Piotrowskich. Do dzisiaj żyją we wdzięcznej pamięci dzieci, wnuków i przyjaciół, m.in. w pamięci wnuczki Józefa, Wioletty Hubiak, córki Janiny Galant, mieszkającej w Australii, od której pochodzi wiele informacji o dziadku (i babci), i która wspomina dziadka bardzo ciepło.
Tadeusz Łomnicki ze Strachociny
23 marca zmarł w Strachocinie Tadeusz Łomnicki, mąż Anny z Cecułów, córki Cecylii z "Kozłowskich"-Piotrowskich. Tadeusz pochodził z Piwnicznej. Tadeusz był człowiekiem o ogromnej energii życiowej (prawdziwy twardy góral z Beskidu Sądeckiego). Był bardzo pracowity i sumienny. Udzielał się społecznie, przez dwie kadencje był radnym Gminnej Rady Narodowej. Długi czas był czynnym członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej, wielokrotnie brał udział w akcjach gaszenia pożarów. Uhonorowany został brązową, srebrną i złotą odznaką „Za zasługi dla pożarnictwa”. Jako radny skutecznie walczył o dotacje dla strachockiej OSP. Opiekował się krzyżem upamiętniającym Stefana Piotrowskiego na Górach Kiszkowych, razem z Bronisławem Piotrowskim sadził przy nim brzozy. Tadeusz pozostawił żonę i trójkę dzieci, syna Marka (mieszka w Sanoku) i córki, Ewę i Małgorzatę (mieszkają w Kanadzie). Został pochowany na cmentarzu w Strachocinie.
Stefania Winnicka z Łazisk Górnych na Śląsku
19 września 208 roku w Łaziskach Górnych na Śląsku zmarła Stefania ze Szczyrbowskich Winnicka, żona Antoniego Winnickiego, syna Zofii z Wołaczów-Piotrowskich. Stefania pozostawiła męża i dwójkę dzieci, Lucynę i Piotra. Lucyna jest zamężna za Piotrem Słomianym, ma dwu synów – Tomasza i Aleksandra.
Zofia „Kozłowska”-Piotrowska ze Strachociny
W listopadzie 2008 roku w Strachocinie zmarła Zofia „Kozłowska”-Piotrowska, żona Józefa „Kozłowskiego”-Piotrowskiego (ur. 13.09.1946r., syn Władysława i Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich). Została pochowana na strachockim cmentarzu. Pozostawiła męża i córkę Joannę. Zofia pochodziła z Zarszyna, bliskiego sąsiada Strachociny. Przez dziesięciolecia Strachocina należała do gminy Zarszyn, tam była najbliższa stacja kolejowa, „okno na świat” Strachociny.
Zenon Sańko z Sokółki
W listopadzie 2008 roku zmarł w Sokółce na Podlasiu Zenon Sańko, mąż Elżbiety z Winnickich, córki Zofii z Wołaczów-Piotrowskich i Jana Winnickich. Elżbieta znalazła się w Sokółce w wyniku tzw. nakazu pracy, po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Sanoku. Młodych nauczycieli z Podkarpacia władze rozsyłały po całej Polsce, tam gdzie brakowało kadr po kataklizmie II wojny światowej (głównie na Ziemie Zachodnie i Północne). Tam Elżbieta poznała Zenona. W małżeństwie
Elżbieta i Zenon doczekali się trójki dzieci – Doroty, Mariana i Janusza.Stanisław Adamiak ze Strachociny
8 grudnia 2008 roku zmarł w Strachocinie Stanisław Adamiak, syn Katarzyny z Giyrów-Piotrowskich i Antoniego Adamiaków. Ta rodzina Adamiaków, z której pochodził Stanisław, nosiła w Strachocinie przydomek „Pączek”. Stanisław pracował w zakładach sanockich m.in. jako robotnik budowlany. Był doskonałym fachowcem, tynkarzem, zdunem, kafelkarzem. Prowadził także małe gospodarstwo. Pozostawił żonę Zofię z Pielechów i trójkę dzieci, Mariana, Ewę i Annę. Stanisław został pochowany na cmentarzu w Strachocinie.
To już trzeci numer naszego biuletynu, a z listami od Czytelników ciągle nie najlepiej. Ale mimo ogólnej niechęci do pisania listów, szczególnie wśród młodszego pokolenia, czasem przychodzą, i to bardzo interesujące. Ogromnie ciekawy list dostaliśmy od pana Tadeusza Winnickiego ze Śląska, syna Jana i Zofii z Wołaczów-Piotrowskich. Poza informacjami czysto genealogicznymi, które uwzględniliśmy w innym miejscu, znalazły się w nim ciekawe informacje uzupełniające nasz artykulik o zwyczajach wigilijnych w Strachocinie sprzed pół wieku. Nie dotyczą one bezpośrednio samej wieczerzy wigilijnej, ale całego okresu świąt Bożego Narodzenia. Oprócz zwyczajów około Bożenarodzeniowych Tadeusz wspomina także zwyczaje związane z innymi świętami w ciągu roku, Wielkanocą, Zielonymi Świątkami i innymi. Mamy nadzieję, że te informacje będą dużą pomocą w opracowywaniu kolejnych artykulików z cyklu „Dawne zwyczaje w Strachocinie”. Należy przypomnieć młodszym czytelnikom i nie-Strachoczanom, że Tadeusz to urodzony talent aktorski (czyżby jakiś daleki krewny, znanej dobrze starszemu pokoleniu, aktorki Lucyny Winnickiej?), prawdziwy diament, który „zmarnował” się, nie stał się brylantem, i nie zabłysnął na scenie Teatru Narodowego (został „tylko” dyrektorem kopalni węgla!). Najstarsi mieszkańcy Strachociny pamiętają jego wspaniałe występy w ekipie strachockiego teatru młodzieżowego. Niektóre strachockie panie zapewne pamiętają go jako niezwykle dynamicznego diabła w tradycyjnych „Herodach”.
Inny sympatyczny list dostaliśmy od pani Anny Gacek, de domo Błaszczychy-Piotrowskiej. Poza wieloma innymi ciekawymi rzeczami (m.in. na temat odchudzania, diety „trawiastej”, filozoficznego podejścia do życia Piotrowskich – mężczyzn) przekazuje ona informację o sukcesach edukacyjnych członków naszej wielkiej rodziny potomków Stefana Piotrowskiego, m.in. o obronie pracy magisterskiej przez Anię Klimkowską, córkę Aliny z Błaszczychów-Piotrowskich.
Częściej niż listy dostajemy krótkie przesyłki e’mailowe. M.in. pan Zygmunt Ćwiąkała, syn Marcjanny z Giyrów-Piotrowskich, przesyła Redakcji biuletynu (i jego Czytelnikom!) pozdrowienia i informuje o swoich planach sportowych. Zamierza wziąć udział w tym roku w mistrzostwach świata seniorów w tenisie, które odbędą się w Turcji. Życzymy sukcesu!
Dostaliśmy także e’mail od Wendy z USA, prawnuczki Antoniego Berbecia-Piotrowskiego. Pani Wendy szuka korzeni rodzinnych. Więcej o tej sprawie będziemy informować w następnych numerach biuletynu.
12 grudnia 2008 roku w Stalowej Woli urodziła się Magdalena Karolina Piotrowska, córka Bartłomieja Grzegorza Błaszczychy-Piotrowskiego i Małgorzaty z domu Kutryn. Młodzi Piotrowscy mieszkają w Stalowej Woli, Bartek jest synem Marka i Henryki (z domu Tutaj, córki Tadeusza i Aleksandry z Bieleckich) Piotrowskich, Małgorzata jest córką Janiny z Jaskotów i Józefa Kutrynów.
W styczniu 2009 roku w Mikołowie na Śląsku urodził się Seweryn Mrowiec, syn Tomasza Mrowca i Sabiny z Winnickich, wnuczki Zofii z Wołaczów-Piotrowskich Winnickiej. Seweryn ma starszą siostrę Olgę, urodzoną w 2003 roku.
Przy okazji otrzymania informacji o śmierci Tadeusza Łomnickiego ze Strachociny, męża Anny Cecuły, córki Cecylii z „Kozłowskich”-Piotrowskich, uzyskaliśmy także garść ogólnych informacji o rodzinie Łomnickich. Anna poznała Tadeusza podczas podróży koleją na trasie Sanok – Klucze k/Olkusza (Anna pracowała w zakładach celulozowo-papierniczych w Kluczach). Tadeusz urodził się 13 kwietnia 1939 r. w Piwnicznej, w Beskidzie Sądeckim, tak więc, jako góral, zakochał się nie tylko w Annie ale także w „górzystej” Strachocinie. Po ślubie Łomniccy zamieszkali w Strachocinie, w domu rodzinnym Anny. Doczekali się trójki dzieci, Ewy (ur. 1963r.), Marka (ur. 1967r.) i Małgorzaty (ur. 1972r.). Starsza córka Ewa wyjechała do Kanady i pozostała tam na stałe. Wyszła za mąż (po mężu nazywa się Betleja), ma syna Adriana (23 lata). Marek ożenił się (żona Elżbieta), zamieszkał w Sanoku, ma syna Arkadiusza. Najmłodsza Małgorzata wyjechała śladem starszej siostry także do Kanady, wyszła za mąż za Kanadyjczyka Johna Glaaba, mieszka w Kanadzie. Anna po śmierci męża mieszka samotnie w domu rodzinnym w Strachocinie.
Piotrowscy „z Kowalówki” w Ameryce
W ostatnim okresie udało nam się odnaleźć „zagubioną” gałąź Piotrowskich, potomków Stefana Piotrowskiego ze Strachociny, w Stanach Zjednoczonych. Określamy ją mianem „zagubiona” trochę na wyrost, po prostu dotychczas nie mieliśmy zbyt wielu informacji o niej. Ostatnio, dzięki pomocy i pośrednictwu księdza prałata Kazimierza Piotrowskiego „z Kowalówki” otrzymaliśmy wiele szczegółowych wiadomości o potomkach jego stryja, Jana Piotrowskiego "z Kowalówki", który jak wielu innych Strachoczan wyruszył w młodości za ocean szukać lepszej przyszłości i już pozostał w Ameryce zakładając tam rodzinę, żeniąc się ze strachocką rodaczką, Heleną Berbeć-Piotrowską. Zbieraniem informacji o rodzinie Piotrowskich „z Kowalówki” w USA zajmuje się wnuczka Jana, Teresa Rosemarie Ianuzzi, mieszkająca w Nowym Jorku. Dzięki Rosemarie możemy poznać choć w przybliżeniu losy Jana i jego potomków za oceanem. Potomkowie Jana w trzecim i czwartym pokoleniu żyją w najróżniejszych stanach USA. Więź rodzinna pomiędzy nimi jest coraz słabsza, o wielu praktycznie brak jakichkolwiek informacji. Wszystko co wiemy o nich zawdzięczamy właśnie Rosemarie, która pracowicie zbiera wiadomości po rodzinie, przemierzając całe Stany. Niestety, nie do wszystkich udało się jej dotrzeć. Poniżej przedstawiamy I odcinek krótkiego obrazu tych losów opracowany na podstawie informacji zgromadzonych przez Rosemarie. Prezentowany odcinek przedstawia rodzinę Jana. W następnych odcinkach w kolejnych numerach biuletynu przedstawimy rodziny jego dzieci i wnuków.
Jan Piotrowski "z Kowalówki" (ur. 19.08.1885r.), syn Andrzeja, dał się unieść fali emigracyjnej razem z wieloma innymi Strachoczanami i jako młody, 24-letni chłopak wyjechał do USA. Jego najmłodszy brat Józef, który pozostał na gospodarstwie Piotrowskich „z Kowalówki”, miał w chwili wyjazdu brata z domu zaledwie rok życia, tak więc praktycznie bracia nigdy się osobiście nie znali, utrzymywali ze sobą tylko kontakt listowy. Jan wypłynął do USA z Antwerpii w Belgii ok. 5 grudnia 1909r. na statku "Finland" armatora Red Star Line. Do Nowego Jorku na słynną Ellis Island przybył 14 grudnia 1909r. Jako miejsce urodzenia Jan podał Sanok, jako zawód - pomocnik maszynisty. Jan osiadł w Altoona w stanie Pensylwania, mieście, w którym mieszkało już wielu Strachoczan. 14 lipca 1913 roku Jan ożenił się z Heleną Berbeć-Piotrowską (ur. 7.08.1893r.), córką Antoniego Berbecia-Piotrowskiego z pierwszego małżeństwa z Marianną Pęczak (Pączek). Helena przybyła do USA ze swoim bratem Pawłem 24 maja 1913r., a już w lipcu wyszła za mąż za Jana. Prawdopodobnie młodzi znali się dobrze już wcześniej w Strachocinie (i mieli się "ku sobie"), Helena przywędrowała za ocean za narzeczonym. W małżeństwie Jan i Helena doczekali się 9 dzieci, Andrew'a Theophila (ur. 25.04.1914r.), Waltera Bernarda (ur. 22.05.1915r.), Katarzyny "Kay" - Clementine, (ur. 27.06.1916r.), Stanleya-Stanisława Franka (ur. 3.10.1917r.), Blanche-Bronisławy (ur. 7.12.1918r.), Verny - Jadwigi (ur. 10.10.1920r.), Marceli Marii - Mary (ur. 18.01.1922r.), Nellie (ur. 17.09.1923r.) i Josepha Michaela (ur. 24.09.1925r.).
3 czerwca 1916 roku Jan złożył w hrabstwie (powiecie) Blair "Petition for Naturalisation" (prośbę o naturalizację), jako jego świadkowie wystąpili rzeźnik Stanley A. Emerly i Walter Kocolowski, obydwaj z Altoona. 11 kwietnia 1922 roku Jan wypełnił "Declaration of Intention" Departamentu Pracy. Mieszkał wtedy w Altoona przy Eleventh Avenue pod numerem 1922. Certyfikat obywatelstwa USA otrzymał 29 września 1926 roku w sądzie Common Pleas Court hrabstwa (powiatu) Blair w Hollidaysburg w Pensylwanii. Mieszkał w tym czasie w East Juniata przy Fifth Avenue pod numerem 1923.
Jan do emerytury pracował jako maszynista kolejowy w Pensylwania Railroad w Altoona, skąd przeszedł na emeryturę 1 lutego 1952 roku. Jan przez całe życie był członkiem parafii rzymsko-katolickiej przy kościele Św. Św. Piotra i Pawła w Altoona, przez wiele lat był członkiem Towarzystwa Świętego Imienia Jezus, oraz członkiem Bractwa Św. Stanisława Kostki. Ponoć lubił amerykańską whiskey, namiętnie palił papierosy i słuchał polskiej muzyki. Jan i Helena do końca życia mówili po angielsku z polskim akcentem. Posiadali własny dom w Altoona przy ul. 18-tej numer 1905, z małym ogródkiem. Po śmierci Heleny dom został przez rodzinę sprzedany. Wnuczka Jana Rosemarie wspomina jak w 1963 roku Jan i Helena obchodzili "Złote Gody", 50-tą rocznicę ślubu. Uroczysta msza w ich intencji odbyła się w Kościele Św.Św. Piotra i Pawła, po mszy dzieci i wnukowie wzięli udział w śniadaniu w kościelnej sali. Wieczorem odbyło się przyjęcie dla krewnych i przyjaciół w sali Towarzystwa Św. Stanisława, w którym udział wzięło 150 osób. Przez długie lata Jan utrzymywał bliskie kontakty z rodziną brata w Polsce. Przysyłał paczki z odzieżą, obuwiem, trwałą żywnością (kawa, kakao, czekolada, itp.), drobnymi upominkami (np. jedne z pierwszych w rodzinach Piotrowskich długopisy), a także niejednokrotnie drobne ilości pieniędzy. Po śmierci Jana kontakty te podtrzymywały jego dzieci. Z biegiem czasu rodzina Jana zamerykanizowała się (świadczą o tym także imiona nadawane dzieciom), z użycia powoli wychodził język polski, ale Jan i Helena do końca życia czuli się Polakami (i Amerykanami jednocześnie, nie kolidowało to ze sobą). Prowadzili polską kuchnię, wnuczki po latach wspominały pierogi z ziemniakami i z kapustą u babci, a także babcine ciasteczka "chruściki" (z angielska "chruschiki"). A także staromodne, nastrojowe wnętrze domu dziadków oraz wyprawy z babcią do Domu Polskiego, gdzie Helena gotowała i piekła na wesela polskie tam urządzane. U dziadków Piotrowskich bardzo często spotykała się ich liczna rodzina na przyjęciach z różnych okazji.
Jan dożył wieku blisko 80 lat, zmarł 14.03.1965r. w Colonial Beach w Wirginii (USA) na atak serca podczas odwiedzin syna Stanleya. Pochowany został na cmentarzu katolickim Św.Św. Piotra i Pawła w Altoona w Pensylwanii. Helena zmarła 17 czerwca 1970 roku w Mercy Hospital w Altoona, została pochowana obok męża.
W Strachocinie istnieje od 2006 roku Stowarzyszenie Rozwoju Wsi Strachocina. Prezesem Stowarzyszenia jest Robert Kubowicz. W jego władzach znajdują się także potomkowie Stefana Piotrowskiego lub ich małżonkowie, m.in. członek Zarządu, Zbigniew Wojtowicz, prawnuk Agnieszki z Szumów-Piotrowskich i Sebastiana Woytowicza, oraz członek Komisji Rewizyjnej, Augustyn Pielech, mąż Wiesławy z Radwańskich, wnuczki Katarzyny z Wołaczów-Piotrowskich i Józefa Mieleckich. Stowarzyszenie powstało w celu wspierania wszechstronnego rozwoju wsi Strachocina - społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Swoje cele Stowarzyszenie zamierza realizować, m.in. poprzez współpracę z organizacjami społecznymi, tak więc naturalną wydaje się współpraca Stowarzyszenia Rozwoju Wsi Strachocina z naszym Stowarzyszeniem Piotrowskich. Jak dotychczas Stowarzyszenie nie ma statusu organizacji użytku publicznego uprawniającego do odpisu 1% podatku.
Jak podaliśmy w Aktualnościach Rada Gminy Sanok ustaliła nowe insygnia Gminy - herb, flagę i sztandar. Oto więcej informacji na ten temat: Herb Gminy Sanok złożony jest z trzech pól. W górnym polu herbu znajduje się symbol ziemi sanockiej, tj. złoty dwugłowy orzeł w niebieskim polu. W dolnym, lewym polu umieszczony jest herb „Leliwa”, który tworzy złota sześcioramienna gwiazda i półksiężyc w niebieskim polu. Trzecim, umieszczonym w prawym, dolnym polu motywem, jest herb „Ostoja”, który tworzy dwa księżyce niepełne żółte, barkami do siebie obrócone, każdy z nich jednym rogiem do góry, drugim na dół obrócony, między nimi miecz biały otłuczony, rękojeścią do góry, końcem na dół, w polu czerwonym. Herb umieszczony jest na tarczy typu gotyckiego. Barwy Gminy określa jej flaga, w formie szachownicy w kolorach: biały, niebieski, czerwony i żółty, w kształcie prostokątnego płata tkaniny o proporcjach szerokości do długości 5:8. Płat podzielony jest na cztery pola w barwach: z których lewy górny jest biały, prawy górny jest niebieski, lewy dolny czerwony oraz prawy dolny żółty. Urzędowa, uroczysta flaga zawiera wizerunek herbu Gminy umieszczony pośrodku na skrzyżowaniu pól.
Sztandarem Gminy jest kwadratowy płat tkaniny o wymiarach 117 cm x 117 cm. Na stronie głównej (awersie) umieszczony jest centralnie na srebrnym tle wizerunek herbu Gminy Sanok. W górnej części płata, nad herbem umieszczony jest napis w jednym wierszu, haftowany wielkimi złotymi literami „GMINA SANOK”. W dolnej części płata, pod herbem umieszczona jest dewiza w jednym wierszu, haftowana wielkimi złotymi literami w języku łacińskim „VIRIBUS UNITIS” (oznaczająca w języku polskim „Wspólnymi siłami”- była to dewiza cesarza Franciszka Józefa przyjęta reskryptem cesarskim w 1848 r.). Po obu bokach herbu umieszczone są haftowane złotym kolorem stylistyczne ornamenty. Na stronie odwrotnej (rewersie) umieszczony jest centralnie na czerwonym tle wizerunek orła, ustalony dla godła Rzeczypospolitej Polskiej w odrębnych przepisach. Boki sztandaru, z wyjątkiem boku przytwierdzonego do drzewca, są obszyte frędzlą złotą. Sztandar przytwierdzony jest do drzewca z głowicą zwieńczoną miniaturą herbu gminy.
Uzasadnienie projektu herbu Gminy Sanok
(wersja oficjalna Urzędu Gminy)
Herb Gminy Sanok złożony jest z trzech pól, co w pewnym stopniu nawiązuje do istniejącego herbu samego miasta Sanoka. Jego forma i motywy w nim zawarte nawiązują do długiej i bogatej historii terenów, na których leży gmina Sanok. Dobierając poszczególne elementy składowe herbu, kierowano się pragnieniem wykorzystania elementów i symboli najbardziej z nią związanych, zarazem wywodzących się z jej skrajnie położonych, odległych regionów, co przy rozległości jej terytorium jest bardzo istotne. Tworzy to bowiem specyficzne „spoiwo”, łączące mieszkańców z całej gminy i wykorzystując symbole, które nie są im obce. Gmina Sanok jest gminą o długim rodowodzie. Dlatego też czerpanie z jej tradycji, jest tu uzasadnione, a wręcz nawet konieczne. Warto podkreślić, że pierwotny gród Sanocki, sięgający IX wieku znajduje się w podsanockiej miejscowości Trepcza, na szczycie nadsańskiego wzgórza Horodyszcze. Tu istniał pierwotny gród książęcy, w którym, jak podaje latopis hipacki, urzędował w imieniu książęcym posadnik. Nowy gród, który znajdował się w miejscu, gdzie dziś leży sanocka starówka, został tu przeniesiony z Horodyszcza w 2 połowie XIII wieku, prawdopodobnie z powodu zniszczenia tegoż przez najazd mongolski. Do dziś resztki tego wczesnośredniowiecznego grodu, znajdującego się w Trepczy, można zwiedzać i podziwiać, poznając najstarsze dzieje Sanocczyzny. Z tego też okresu, pochodzi dwugłowy orzeł bizantyjski, o huryckim rodowodzie, który był zapewne godłem terenów, znajdujących się wcześniej w księstwie przemyskim. Tutaj przybyła w 1205 roku wdowa po Romanie Halickim – Anna, pochodząca z cesarskiego rodu bizantyjskiego, która znalazła tu wraz synami: Wołodymyrką i Danielem (późniejszym księciem i królem ruskim) schronienie przed zbuntowanymi bojarami. Tutaj też doszło do spotkania Anny z królem węgierskim – Andrzejem II, który obiecał księżnej pomoc. Na terenie gminy Sanok znajduje się również szereg innych stanowisk archeologicznych, kryjących pozostałości średniowiecznych osad. Najbardziej znane z nich, oprócz wspomnianego „Horodyszcza” to znajdująca się nieopodal „Horodna”, następnie „Grodzisko” pomiędzy Sanokiem, wsią Międzybrodzie i Liszna, także we wsi Hłomcza „Diabla Góra” w Tyrawie Solnej obok Mrzygłodu. Na Granicy gminy Sanok oraz Gminy Lesko znajduje się również słynny zamek Kmitów – „Sobień” gdzie gospodarz wyprawił Władysławowi Jagielle i Elżbiecie Granowskiej ucztę weselną, po zawarciu ślubu w kościele św. Michała w Sanoku – 2 maja 1417 r. Po przyłączeniu, po 1344 roku, ziemi sanockiej i przemyskiej do Polski, przez Kazimierza Wielkiego, a następnie do 1366 roku całej Rusi Halickiej oraz pod panowaniem węgierskim czyli do 1387 roku, kształtują się nowe struktury administracyjne. Pod władzą Jagiellonów mamy już do czynienia z jednostką o nazwie „ziemia sanocka”, która funkcjonowała aż do 1772 roku, tj. do pierwszego rozbioru Polski – zajęcia przez Austriaków terenów dawnej Małopolski i Rusi. W tym okresie godłem ziemi sanockiej był wspomniany, złoty dwugłowy orzeł w niebieskim polu. Takiego też symbolu używało sanockie starostwo w okresie autonomii galicyjskiej, a obecnie sanocki powiat. Dlatego też, ponieważ Gmina Sanok, leży w sercu dawnej ziemi sanockiej i na jej terenie znajduje się „pierwotny”, średniowieczny Sanok, w górnym polu proponowanego herbu gminy znajduje się związany z tą ziemią niemal od zarania istniejących tu form administracyjnych symbol ziemi sanockiej.
W dolnym, lewym polu umieszczony jest herb „Leliwa” tj. herb jakim pieczętował się ród Bobolów, pochodzących z podsanockiej Strachociny. W tej miejscowości urodził się również św. Andrzej Bobola, jeden z patronów Polski, którego kult wśród miejscowej społeczności rzymskokatolickiej jest szczególnie szeroki. Strachocina stała się zaś miejscowością, utożsamianą ze szczególnym kultem św. Andrzeja Boboli. Znajduje się tu jego słynne w całej Polsce sanktuarium, do którego podążają liczne pielgrzymki wiernych.
Trzecim, umieszczonym w prawym, dolnym polu motywem, jest herb „Ostoja” używany jako herb Mrzygłodu już w XV wieku, miasta, które utraciło prawa miejskie, lecz w okresie ich posiadania pieczętowało się tym symbolem. (Rękopis Mariana Gumowskiego z 1487 roku opublikowany w „Herby miast polskich – Warszawa 1960 oraz pieczęć miejska Mrzygłodu z 1553 r.) Miejscowość ta, leżąca w północnej części gminy, do dziś używa herbu „Ostoja” jako symbolu swojej miejscowości. To również średniowieczne miasto, na nadsańskim szlaku handlowym z Sanoka do Przemyśla, które utraciło swoje znaczenie po przesunięciu się głównego traktu komunikacyjnego bardziej na wschód. Prawa miejskie otrzymało w 1425 roku, zaś znajdujący się tu kościół datowany jest na 1424 r.
Całość proponowanego herbu gminy umieszczona jest na tarczy gotyckiej, jako że odzwierciedla on ciągłość dziejów społeczności tej ziemi, począwszy praktycznie od początków państwowości polskiej. Także odniesienie się do dziejów szlachty sanockiej ma głębokie uzasadnienie, bowiem stąd pochodziło wiele słynnych polskich szabel siedemnastego wieku, jak choćby Jerzy, Jacek i Przecław Dydyńscy - można rzec „ikony” swojej epoki, służące za inspirację literacką od dziewiętnastego stulecia do dziś. Dlatego też, nie uwiecznienie tak bogatej historii gminy, uwiecznionej w literaturze i będącej spoiwem miejscowej społeczności byłoby ogromnym błędem, jako że niewiele gmin tak barwnymi dziejami, zasygnalizowanymi tylko w zarysie, może się poszczycić.